Page 1 of 3

Kwaśne pomarańcze

Posted: Thu Jun 10, 2004 3:48 pm
by _liz
Autor: _liz

Kategoria: Max/Liz , Max/Tess

Notka autorska: Wiecie, że nie przepadam za parą dreamerkową, ale ciągle pisać polarków też nie mogę, bo stracę pomysły i wenę. Dlaczego nie lubię dreamerkowych opowiadań? Pomijając słodkość i łatwość... Praktycznie we wszystkich opowiadankach o tej parze pojawia się ten sam schemat (są wyjątki, które chętnie czytam – niestety baaardzo rzadkie). Najczęściej Max i Liz zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia albo Max jest do bólu zakochany w Liz, która już w drugim (jak nie w pierwszym) rozdziale odwzajemnia to uczucie... Już mi się to znudziło! A gdyby tak raz to Liz była zakochana w Maxie, bez wzajemności...?


Oto trzy skromne banerki do tego opowiadanka. Dwa pierwsze nie różnią się zbytnio od siebie. Ale i tak najbardziej podoba mi się ten trzeci...

http://republika.pl/blog_wx_23710/140812/tr/org.jpg
http://republika.pl/blog_wx_23710/140812/tr/1-ban.jpg
http://republika.pl/blog_wx_23710/140812/tr/ornbl.jpg


Opowiadanie dedykuję wszystkim fanom Dreamers, którzy znoszą moje polarkowanie i są nawet w stanie zmusić się do przeczytania jakiegoś opowiadania nie o Maxie i Liz.



PROLOG


Siedziałam wieczorem na dachu świata
Mego własnego, gdzie myśl się splata
Patrzyłam na horyzont gwiazdami słany
By porzucić na chwilę sen mój skostniały
(...)
Lecz wiatr cytrynowy przywiał wspomnienie,
W którym nastąpiło pomarańczy spełnienie
(...)


Czy spoglądaliście kiedyś w swoją przeszłość z innej perspektywy niż się to zwykle robi? Ja nie. Dopiero teraz jestem w stanie to zrobić. Nie zastanawiać się czy to, co minęło, było złe czy dobre ani nie usiłować gdybać. Po prostu przyglądać się temu z boku, jakbym była tylko niepotrzebnym, niezauważalnym świadkiem.

To dużo lepsza terapia niż chodzenie do specjalistów i płacenie im za analizę moich relacji z rodzicami. Tak jakby zawsze wszystkiemu byli winni rodzice, bo niby nas źle wychowali. Może i udałoby się obwinić ich za mój kryzys, gdyby nie jeden szczegół.

Oni nie nazywają się Max Evans.

Nie mają ciemnych włosów opadających na czoło. Nie mają promiennej twarzy nie naznaczonej skazą cierpienia, mimo bolesnej rzeczywistości. Nie mają uśmiechu, który koi wszystkie niepokoje. Nie mają mrocznych oczu skrywających tajemnice, których lepiej nie poznawać.

Gdyby ktoś teraz mnie zapytał czy żałuję, że go poznałam – odpowiedziałabym nie.

Gdyby ktoś teraz mnie zapytał czy żałuję, że w pewnym momencie zaczęłam coś do niego czuć – odpowiedziałabym... tak.

Tak. Tak. Tak. Ale nie dlatego, że to złe. Po prostu to wprowadziło wszystkie komplikacje, zmieniło nasze życia i sprowadziło katastrofę. A gdyby to uczucie nigdy się nie zrodziło, wszystko ułożyłoby się tak, jak powinno.

Nie byłoby tych spojrzeć padających na mnie ani tych oskarżycielskich myśli. Nie byłoby w nas tego ciężaru, tego poczucia winy.

A wszystko zapoczątkował pierwszy dzień wakacji. Wtedy się zaczęło...

~*~

Nie było jeszcze dwunastej, a z nieba już spływał strugami gorący lazur, tworząc zawiesiny pyłu, które błyskawicznie podnosiły słupki rtęci. Miasto wyglądało jak wyludnione, nikt nie chciał dobrowolnie pchać się na asfalt w taki ukrop. Niektóry niestety musieli się poświęcać i wypełniać swoje obowiązki.

Liz przemieściła kostkę lodu wzdłuż szyi, na kark i na skraj dekoltu. Zmrożona woda szybko topniała i jeszcze szybciej parowała z ciała. Druga kostka poszła w użycie. W kafeterii nie było nikogo oprócz niej i Marii. I żadna z nich nie przewidywała klientów w taki dzień. Liz leniwie przesunęła wzrok w stronę blondynki siedzącej na ladzie. W dłoniach trzymała pucharek lodów, a nogami machała w powietrzu. Brunetka jęknęła, dziwiąc się, że Maria ma jeszcze siły na wymachiwanie nogami. Sięgnęła po kolejną kostkę, kiedy powietrze przeciął dźwięk otwieranych drzwi. Przeciągłe skrzypnięcie, zupełnie jakby drzwi też były wycieńczone upałem. Dłoń dziewczyny zastygła na lodowym sześcianie, tak jak zatrzymały się w powietrzu nogi blondynki. Klienci. Maria odwróciła głowę, posyłając Liz wymowne spojrzenie, poczym zeskoczyła z blatu i wyszła na zaplecze, zostawiając przyjaciółkę z jedynymi ludźmi, którzy odważyli się wyjść na zewnątrz. Wzrok brunetki przeskoczył na zegar wiszący na ścianie. Dwunasta. No tak, tego się powinna była spodziewać. To był już rytuał. W każdy weekend czy jakikolwiek dzień wolny od szkoły, zjawiali się tutaj dokładnie o dwunastej.

Nierozłączna czwórka. Liz jęknęła. Nie miała teraz najmniejszej ochoty na obsługiwanie kogokolwiek a już na pewno nie chciała obsługiwać ich. Znała ich z widzenia, ale nic o niech nie wiedziała. Nikt nic o nich nie wiedział i to w tym wszystkim było najdziwniejsze. Stali przy samym wejściu, rozglądając się dokoła, jakby szukali miejsca. Liz prawie prychnęła – przecież wszystko było wolne. Isabel Evans jako pierwsza skierowała się w stronę jednego ze stolików. Liz podążyła za nią wzrokiem. Ile by dała, aby móc wyglądać tak jak ona i żeby umieć tak samo olewać wszystkich i wszystko... Miejsce obok blondynki zajął Michael Guerin. Liz wzdrygnęła się nieco. Ze wszystkich niemiłych, odpychających i niebezpiecznych ludzi jakich znała, on był najgorszy. Wolała na niego nie patrzeć, bo mógłby obrócić się i spojrzeć na nią tymi lodowatymi oczami. Przesunęła więc swój wzrok w stronę pozostałej dwójki. I już żałowała, że to zrobiła.

Postać drobnej blondyneczki o przesłodzonym uśmiechu wywołała mdłości. A może to nie sama Tess Harding tak wyprowadzała Liz z równowagi? Może to jej dłoń ją tak drażniła? Dłoń spleciona z ręką Maxa Evansa. Żołądek Liz ścisnął się gwałtownie. Definitywnie to było powodem jej konwulsji. Max Evans, wysoki brunet, o ciemnych oczach, ciepłym uśmiechu, dobry uczeń, tajemniczy i... całkowicie NIE zainteresowany nią! To Liz bolało najbardziej. ‘On pewnie nawet nie wie, że istnieję’. Beznadziejna sytuacja. Dla Liz było to praktycznie największą katastrofą jej nastoletniego życia. Trzy lata mordęgi, wzdychania, krążenia. I przez te trzy lata nie zbliżyła się do niego nawet na milimetr. Za to z goryczą i obrzydzeniem obserwowała jego związek z Tess. Zachowywali się, jakby żyć bez siebie nie mogli, każdą wolną chwilę spędzali razem. Liz czasami miała wrażenie, że do rozplecenia ich dłoni potrzeba by nitrogliceryny. I mówiąc szczerze, to miała ochotę użyć czegokolwiek do wysadzenia tego blond lizaka. To nie miało żadnego związku z samą osobą Tess. Chodziło tylko o miejsce przy Maxie. Chociaż na chwilkę poczuć to ciepło, kiedy się uśmiecha, zadrżeć pod dotykiem jego dłoni, zasnąć przy jego boku...

- Czy można coś zamówić? – chłodny, niecierpliwy głos wyrwał Liz z zamyślenia
Spojrzała nieprzytomnie na Isabel, którą najwyraźniej skręcało z głodu skoro sama się upomniała o obsługę. Liz schyliła się po kartkę i długopis, kiedy drzwi wydały z siebie kolejny rdzawy jęk.
- Świetnie. Kolejny maruder. – mruknęła
Już miała się podnieść, gdy sparaliżował ja czyjś głos. Zimny, groźny, nieco rozdygotany.
- Niech nikt się nie rusza!
Liz przewróciła oczami. ‘Tylko kretyn zabawiałby się w napad w taki upał’. Napad... Liz zachłysnęła się powietrzem. Zacisnęła powieki w nadziei, że to tylko majaki spowodowane upałem.
- Ty za ladą. Wstawaj! – stanowczy głos poderwał ja do góry.

Nie śmiała nawet spojrzeć na bandytę. Jej wzrok od razu padł na stolik, przy którym siedziała czwórka równie zestresowanych i przerażonych co ona nastolatków. Miała wrażenie, że Tess coś szepcze na ucho Maxowi, a ten w odpowiedzi tylko ściska mocniej jej dłoń. Liz przełknęła gorzką ślinę. Jej teraz nie miał kto zapewnić poczucia bezpieczeństwa. Mężczyzna rzucił szarą torbę na blat i kazał włożyć tam wszystkie pieniądze. Posłusznie otworzyła kasę. Na moment jej wzrok ponownie uciekła w stronę stolika. Tym razem ktoś się jej przyglądał. Nie ktoś. On. Max. Patrzył wprost na nią, a ona nie mogła odwrócić spojrzenia. Dopiero drgnięcie ciała obok niego zwróciło jej uwagę. Tess powoli, bezszelestnie zsunęła się z siedzenia i skierowała w stronę drzwi. ‘Chce zawiadomić szeryfa’ Liz zaczęła głośno wrzucać pieniądze do torby, żeby przykuć tym uwagę napastnika. Serce łomotało jej jak oszalałe. ‘Nie uda jej się’ przez umysł przebrnęła rozpaczliwa myśl. I w tym samym momencie mężczyzna obrócił się.
- Stój! – Liz usłyszała tylko ten krzyk i wystrzał z pistoletu

Wszyscy zamarli. Dopiero kiedy w drzwiach od zaplecza pojawiła się Maria, bandyta drgnął. Spojrzał na swoją broń a potem na ciało blondynki osuwające się na podłogę. Wybiegł. Jakby uciekał nie przed policją, a przed samym sobą. Do Liz ledwo dotarły słowa Marii, że dzwoni po szeryfa. Wpatrywała się w drobną postać leżącą na posadzce. Strużka jasnej krwi sączyła się po zimnych kafelkach. Max momentalnie zerwał się z miejsca. Jego spojrzenie graniczyło z obłąkaniem, drżące dłonie usiłowały ocucić blondynkę. Rozpaczliwie zaczął powtarzać półszeptem jej imię, przesuwając jej ciało i usiłując odnaleźć ranę postrzałową.
- Maxwell – groźby głos Michaela na chwilę zwrócił uwagę Maxa, ale tylko na chwilę
Chłopak podsunął sweter Tess, odsłaniając fragment zakrwawionego ciała. I nagle jego wzrok uniósł się, lądując bezpośrednio na Liz. Miała wrażenie, że ten ułamek chwili trwa stanowczo za długo, jakby wszystko zwolniło w czasie. I momentalnie znów zaczęło przyspieszać. W całym tym upale i zamieszaniu Liz zdołała jedynie uchwycić dłoń Maxa na ciele Tess, a potem stalowe oczy blondynki otworzyły się, zupełnie jakby nic jej nie było.
- Szeryf już jedzie – Maria wpadła do środka i zamarła widząc jak Tess unosi się nieco
Max objął blondynkę troskliwie, jakby obawiał się, że lada chwila może ją ponownie stracić. Jego usta niespokojnie znaczyły jasne czoło dziewczyny. Coś mocno zgniotło serce Liz, powodując całkowite zatrzymanie dopływu krwi do wszystkich części ciała.

- Musimy uciekać Max – zrozpaczony głos Isabel przywrócił działanie zmysłów
Brunet spojrzał bezradnie na siostrę, poczym jego wzrok przesunął się gwałtownie na Liz. Jakby szukał w niej wsparcia, pomocy, ratunku. I chciała mu pomóc, ale sama nie była w stanie racjonalnie ocenić sytuacji. Nie rozumiała co właśnie zaszło, ani tym bardziej tego, co stało się z Tess. Teraz tylko miękła pod ciemnym spojrzeniem chłopaka. Prawie usłyszała w podświadomości błaganie o pomoc.
- Tylne wyjście – wymamrotała, ściągając na siebie uwagę wszystkich – Możecie wyjść tylnym wyjściem.
Wahanie i już po chwili Isabel i Michael byli za drzwiami zaplecza. Max powoli uniósł Tess, tuląc ją mocno do siebie i wyszedł, nie patrząc już na Liz.

c.d.n.

Posted: Thu Jun 10, 2004 6:31 pm
by Elip
Pierwsza reakcja po wejściu na forum i zauważeniu nowego opo _liz--> :D Jeeeeee :D<---
Ale niestety jest to dreamarek :( A ja ich strasznie nie lubię i to nawet z tego samogo powodu co _liz. Tu prawie zawsze jest to samo kochają się-pojawia się Tess(bądź dla różnorodności Max z przyszłości), ale "na szczęście" wszystko się dobrze kończy... :roll:
_liz! Ty wiesz coś ty zrobiła??!! lizzy_maxia na polarkiem zaczęła przesiąkać, a tu przeczyta to opowiadanie, spodoba się jej(no bo innej opcji nie ma)i znowu będzie fanką M&L! :mrgreen:
Mimo, że tą parę mam na samym końcu listy lubianych, to i tak będę czytać, bo _liz umie napisać wspaniałe opowiadanie z każdą parą

Posted: Thu Jun 10, 2004 6:33 pm
by Tośka
Liz wspaniały fan...i mimo że nie przepadam za dreamerkami, toten mi sie podoba.
Bardzo mi się podoba, jak ukazujesz uczucia Liz, ten jej ból, który tak ją "niszczy". Nprawdzę piękne opowiadanie, pisz dalej

Posted: Thu Jun 10, 2004 6:40 pm
by Liz_Parker
Ostały się jeszcze jakieś Dreamerski na tym forum??

Posted: Thu Jun 10, 2004 8:25 pm
by tigi
Zaczynałam wszystkie twoje opowiadanie, ale nieliczne dociągałam do końca. I tyko dlatego że nie przepadam za polarkami. "Arytmia" bardzo mnie się podobała. "Ruchome piaski" zaczęłam ale para Liz&Kivar nie przekonuje mnie. Ale pojawiły się "Niewidzialne obrazy" i jak na razie czytam czekając co się wydarzy. Większości polarków nie dociągłam do końca, chyba wyjątkiem są tylko "Kropelki"
Ale wracając do tego opo. Zapowiada się fajnie. I na pewno będę czytać. Parę M&L uwielbiam, a M&T również lubię.

Posted: Thu Jun 10, 2004 9:20 pm
by maddie
Oczywiście że są Liz! Zgłaszam się na ochotnika!
I choć jestem Dreamerką lubię wyjątki, które intrygują, ciekawią, nie mają z góry ustalonego końca który się ujawnia na samym początku. Takie rzeczy zaczynam czytać, docieram do 2 rozdziału i kończę. Mam autorów na których "zawsze mogę liczyć" i wiem, że nic nie będzie łatwe, przezroczyste. Ty do nich należysz (jeśli chodzi o opo. Ma&L), choć czasem także zdarzy się że zerwnę na jakiegoś twojego polarka, ale zwykle nie docieram do końca bo cierpię na zaraźliwy brak czasu, mimo że mam już oceny wystawione... (z których nie jestem zadowolona, ale cóż...). Także muszę wszystko nadrobić, jak tylko pojawi się chwila czasu i w tym samym momencie zbiegnie sie chwila chęci zasiadnięcia przed maszynę znaną pod nazwą: komputer :wink:
Ale żem się rozgadała nie na temat :oops:

Posted: Thu Jun 10, 2004 10:21 pm
by aras
Max&Tess ok, ale Max&Liz :nie: , żeby tylko Max nie odwzajemnił uczucia Liz !!!, proszę !!! Oczywiście zrobisz jak zechcesz :lol:
Jak już mówiłam/pisałam fragmenty z udziałem Marco i Tess w "Gravity Always Wins " bardzo mi sie podobają, więc i to opowiadanko(z uwagi na obecność Tess), zwłaszcza że pisane przez _liz pewnie też mi się spodoba, ale po co jest w nim Liz :?: :cry:

Posted: Thu Jun 10, 2004 11:24 pm
by Liz_Parker
Co wy tak Liz nie lubicie?? Przecież Dreamerski są takie fajne. A Max MA odwzajemnić uczucie Liz!! Przecież Tess to zdzira, nie cofnąca się przed niczym!!!

Posted: Fri Jun 11, 2004 11:49 am
by lizzy_maxia
Jak ja się cieszę! :D
Byłam tutaj już wczoraj wieczorem...bardzo późnym wieczorem...ale mnie przegonili, ledwo zdążyłam przeczytać :( Dlatego komentuję dopiero dzisiaj. Kiedy weszłam do Twórczości i zobaczyłam nowe opowiadanko _liz...ogarnął mnie natychmiastowy entuzjazm :) Serduszko mi podskoczyło na widok tytułu - "Kwaśnie pomarańcze", co momentalnie skojarzyło mi się z "Orange County" i moim Colinkiem :oops: Pojawiła się nutka nadziei...a może to będzie o Stargazers? Może _liz spełniła moją prośbę? Niestety - Dreamerki...Rany! Powiedziałam...tfu! napisałam "niestety" ? :wink: Hmm...Dawno nie czytałam nic "marzycielskiego" i trochę się już odzwyczaiłam od konwencjonalnych par. Zwłaszcza że...
Elip wrote:_liz! Ty wiesz coś ty zrobiła??!! lizzy_maxia na polarkiem zaczęła przesiąkać, a tu przeczyta to opowiadanie, spodoba się jej(no bo innej opcji nie ma)i znowu będzie fanką M&L!
Ty nic się nie bój, Elip :) Owszem, opowiadanie mi się jak najbardziej podoba, co do tego nie ma wątpliwości, ale...kiedy Liz opisywała Michaela pomyślałam: "Kto się czubi, ten się lubi, może Liz ma ukrywaną słabość do niegrzecznych facetów i coś z tego będzie". Chwilę potem przypomniałam sobie, że to nie polarek :roll: W każdym razie - polarkowe "lody", jak już złapią, to nie puszczą :P Poza tym to opo nie będzie typowym dreamerkiem, z tego co wyczytałam, bo Max ma olewać naszą biedaczkę Liz litrem wody :lol: Popieram Aras - niec Max nie odwzajemnia uczucia Liz :twisted:
Aras wrote:ale po co jest w nim Liz ?
Liz jest po to, aby cierpieć :wink: i żeby nienawidzić Tess za to, że ma takie szczęście, że może być u boku Maxa i miziać się z nim na każdym kroku :lol: W tym miejscu nawiążę do tytułu: "kwaśne pomarańcze"...kwaśne, czyli nie słodkie...a więc opo nie będzie polukrowane, chwała Ci za to, _liz 8) Pomarańcze...one są z reguły nieco kwaskowate, a ten smak miesza się z nutą słodyczy, która też w nich gra... :wink: i co najważniejsze - przywołują na myśl...nic innego, tylko słoneczko i wakacje! :cheesy: I podoba mi się ten..hmm..niezwyczajny "początek" - chodzi mi o strzelaninę. Z tego już wszędzie wałkowanego tematu, zrobiłaś coś innego, świeżego. Przede wszystkim dlatego, że postrzelona została Tess, a nie Liz czy Maria (wersję wydarzeń z Marią też się w ff spotyka dość często). Bannerki...wszystkie trzy są śliczne, ale masz rację, ten trzeci (OMG OMG OMG :cheesy: )...ma...ma w sobie duszę...i chociaż na obrazku nie ma wizerunku żadnych cytrusów, to odczuwa się ich "obecność". Właśnie, a propo's pomarańczy - ten wiersz...jest po prostu...piękny :) Ty go napisałaś, _liz? Pytam chyba jako pierwsza, ryzykując, że inni znają autora, a ja się zbłaźnię, ale co tam :wink: Mnie podoba się bardzo bardzo bardzo, bo mam słabość do poezji :)
Liz_Parker wrote:Co wy tak Liz nie lubicie??
A czy ktoś tu mówił, że nie lubi Liz? :roll: Lubimy ją, a jakże, ale bardziej w towarzystwie pana Guerina :P Cóż, takie polarkowe skrzywienie :wink: Poza tym nie przepadamy za typowymi, dreamerkowymi opowiastkami - Liz Kocha Maxa, Max Kocha Liz I Będą Razem Aż Po Grób, A Nawet Jeden Dzień Dłużej :? To takie oklepane. Milej się czyta, wiedząc, że Max jest odporny na zaloty Liz, ponieważ być może...jest zakochany w Tess. Tak!
Liz_Parker wrote:Przecież Tess to zdzira, nie cofnąca się przed niczym!!!
O nie, błagam, tylko nie "zdzira"! Zmieniłam swój stosunek do serialowej Tess i wszystkim zalecam to samo. Spróbujcie dziewczynę zrozumieć! Bo potem w każdym opowiadaniu jak się na imię "Tess" natkniecie, to będziecie ją od razu utożsamiać z ...oględnie mówiąc - postacią negatywną, która próbuje zaszkodzić związkowi M&L. I mało kto pomyśli, że Tess mogła naprawdę kochać Maxa...Czy nigdy Wam się nie zdarzyło pomyśleć chociaż, jak by tu można zniszczyć rywalkę? W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone :lol: Takie trójkąty...Max - Liz - Tess...często zdarzają się i w normalnym życiu. Dwie dziewczyny zakochują się w tym samym chłopaku. On wybiera tylko jedną z nich. I jak czuje się ta druga? Odtrącona, niepotrzebna, niekochana...Niektóre się godzą z takim losem, inne próbują walczyć "o swoje", niekiedy nawet stosując tzw. "metodę lisa" (kto czytał Konrada Wallenroda albo zna poglądy Machiavellego ten wie, o czym mówię). Wracając do "Kwaśnych pomarańczy" - marzy mi się, żeby Tess była jak najbardziej pozytywna, zakochana i cała w skowronkach...Jakoś ostatnio lubię wieszać psy na Maxie :lol:

Posted: Sat Jun 12, 2004 4:44 pm
by _liz
Heh. Nie sądziłam, ze tak entuzjastycznie podejdziecie do tego opowiadanka. Cóż, bardzo mnie to cieszy :D
_liz! Ty wiesz coś ty zrobiła??!! lizzy_maxia na polarkiem zaczęła przesiąkać, a tu przeczyta to opowiadanie, spodoba się jej(no bo innej opcji nie ma)i znowu będzie fanką M&L!
O nie nie! Jak juzktoś raz poczuł smak polarków to już się z tego nie ocknie, tylko z każdym krokiem zaczniepogrążać coraz bardziej. Zresztą Lizzy sama to przyznała. 8)
Ale pojawiły się "Niewidzialne obrazy" i jak na razie czytam czekając co się wydarzy. Większości polarków nie dociągłam do końca, chyba wyjątkiem są tylko "Kropelki"
Tigi nie podejrzewałam cię o to, że możesz czytac moje polarki. Jeszcze kilak takich postów a moja duma przekroczy granice Europy :lol: Liczę jednak na to, że tak jak "Arytmia" to opowiadanko też ci sie spodoba.

Maddie ja wiem, ze jesteś zagorzałą dreamerką i wierzę w to, że to opowiadanie też ci się spodoba mimo licznych "odstępstw" od tradycyjnego pokazywania pary Mx&L - chociażby Tess jako ukochana Maxa. I tutaj wkracza Aras, jako zwolenniczka uśmiercenia Liz lub czegoś w tym rodzaju :haha: Może na razie wystarczy ci, że Liz i Max nie sa razem?
Przecież Tess to zdzira
O wypraszam sobie! Tess to nie zdzira. Przynajmniej nie w tym opowiadaniu. Jak ja nie lubię takiego szufladkowania i zakładania z góry, ze wszędzie musi być tak samo. W tym opowiadaniu Tess nie ma w sobie ani odrobiny jędzy... chyba (zobaczę co mi wyjdzie)

Lizzy kocham twoje epistoły :haha: Aż mi sięod razu chętniej zabiera za pisanie dalszych części, kiedy wiem, ze czekają na mnie takie komentarze. Przykro mi, że rozczarowałam cię tym, że to nie o Alexie i Issy, ale nie miałam naprawde weny na tę parkę. A sa oni dść specyficzni i potrzeba do nich pewnej "magii" nie chciałam zepsuć tego co mogłoby byc dobrym ff. Ale nie zapomniałam o twojej prośbie i obiecuję, ze kiedyś się doczekasz. :D
Popieram Aras - niec Max nie odwzajemnia uczucia Liz
Heh... wezmę to pod uwagę... albo i nie... a nie powiem :twisted: a mam już wszystko zaplanowane. :roll:

"kwaśne pomarańcze"...kwaśne, czyli nie słodkie...a więc opo nie będzie polukrowane, chwała Ci za to, _liz
Owszem, ale sam tytuł ma jeszcze bardziej dosłowne znaczenie, ale o tym przekonacie się w dalszych częściach,a raczej w ostatniej części... 8)
Właśnie, a propo's pomarańczy - ten wiersz...jest po prostu...piękny Ty go napisałaś, _liz?

:roll: Cóż... to rzeczywiście moja skromna i niedoskonała twórczość. Nie wierzę, ze ci się podobał. Ale to i tak tylko fragmenty. Przez całe opowiadanie przemycę kolejne wersy tego utworu, az zamieszczę cały. Albo jak chcesz od razu zamieszczę ci cały ten wiersz, chociaż wcale nie jest taki wspaniały... raczej pospolity. Hmm... oceń go sama. Aaa! I tytuł opowiadania jest zaczerpnięty też z tego wiersza...


"Kwaśne pomarańcze"

Siedziałam wieczorem na dachu świata
mego własnego, gdzie myśl się splata
Patrzyłam na horyzont gwiazdami słany
by porzucić na chwilę sen mój skostniały
Powiał wiatr wspomnień cytryną kwaszony
przyniósł ze sobą widok tak nieproszony
W obrazie leśnego echa mrocznego
wynalazł kogoś zapomnianego
Stłumic chciałam ból mysli nieprzerwany
sięgnęłam po niebezpieczny owoc, zakazny.
Kwaśna mieszanka wypełniła pustkę mą,
wlałam całą gorycz swoją w truciznę tą
Lecz wiatr cytrynowy przywiał wspomnienie,
w którym niegdyś nastąpiło pomarańczy spełnienie
Zapomniany duch pomarańczami karmił mnie
wtedy owoce ujawniły zdolności swe...
Siadam wieczorami na dachu świata
mego własnego gdzie myśl się splata
I kiedy jak na parkiecie w moim bólu tańczę
sięgam po bólu owoce - kwaśne pomarańcze...

Posted: Sat Jun 12, 2004 7:06 pm
by aras
Aras, jako zwolenniczka uśmiercenia Liz lub czegoś w tym rodzaju
:haha: . Cóż na pewno nie uśmiercenia :D , ale zauważyłam, że lubię opowiadania, w których Tess nie jest przedstawiona jako "ździra" czy jak tam ją inaczej, negatywnie, ocenicie, a w tym przypadku obecność Liz może temu zaszkodzić ( chyba że to Liz będzie ukazana jako ździra :twisted: , oczywiście wcale tego nie chcę..., ale nie chcę też, żeby Tess nią była).
ten wiersz...jest po prostu...piękny Ty go napisałaś, _liz?

Cóż... to rzeczywiście moja skromna i niedoskonała twórczość. Nie wierzę, ze ci się podobał.
_liz żartujesz, ten wiersz jest..., zacznijmy od tego, że ja nie lubię poezji i jej nie rozumiem, a w tym wierszu rozumiem wszystko :uklon: .

Posted: Sun Jun 13, 2004 3:32 pm
by _liz
Ostatni mój komentarz był odpowiedzią na wasze, co spowodowało, że był niesamowicie długi, więc dzisiaj obedzie się bez długiego wstępu. Po prostu zamieszczam kolejną część. Króciutka, ale stanowi wstęp do dłuuugiej części trzeciej...



I


Upał nie ustał. Wręcz przeciwnie. Mącił umysły, mieszając powietrze z zapachem świeżej krwi. Liz siedziała nieruchomo na krześle, wpatrując się w postać Szeryfa. Zasadniczo to nie on przykuwał jej uwagę, ale miejsce gdzie stał. To samo miejsce gdzie przed kilkunastoma minutami leżała Tess. Liz zacisnęła powieki na samo wspomnienie. Miała ochotę chwycić widelec i wbić go sobie głęboko w skórę, aby móc zacząć myśleć o bólu fizycznym a zapomnieć o tym szczypaniu w oczach. A piekły ją od napierających łez. Jego ramiona niespokojnie tulące jej ciało, jego przerażone spojrzenie i rozpaczliwy szept. Tak niewiele brakowało, a straciłby ją, straciłby część siebie. A Liz w tym momencie potrafiła myśleć tylko o tym, że chciałaby być na jej miejscu. Chciała żeby ktoś się o nią martwił, żeby za nią płakał, żeby tak mocno kochał. Dopiero w momencie, gdy blondyneczka otworzyła oczy, Liz się ocknęła. I zaczęła żałować. Pomogła im. Cokolwiek zrobili, było to co najmniej dziwne, a ona przeszła nad tym do porządku dziennego i pomogła im.

* * *

– Możecie wyjść tylnym wyjściem.
Wahanie i już po chwili Isabel i Michael byli za drzwiami zaplecza. Max powoli uniósł Tess, tuląc ją mocno do siebie i wyszedł, nie patrząc już na Liz. A ona chciała, żeby zerknął choć na chwilę, podziękował, uśmiechnął się. Nic...
- Liz czemu to... – Maria nie zdążyła dokończyć
Liz się zerwała z miejsca i wyszła na zaplecze, wracając po chwili z wiaderkiem i ścierką. Bez słowa wcisnęła Marii wiadro i pociągnęła ją za sobą. ‘Powinnam zostawić tę krew. Niech ją dopadną. Niech z niej wszystko wyciągną. Niech zrujnują jej życie’ myśli burzyły wrzącą krew, ale nie powstrzymywały czynności rąk, które szybkimi ruchami ścierały jasną posokę z posadzki.

* * *

A teraz w tym samym miejscu stał Szeryf, nic nie podejrzewając. ‘Ani prawdziwego przebiegu zdarzeń, ani prawdy o nich, ani prawdy o mnie. Ludzie mogą żyć w takiej nieświadomości latami i niczego im nie brakuje’ Liz jęknęła cicho. U niej się wszystko powywracało. Znała cała prawdę o swoim zmaltretowanym uczuciu i uszczknęła życia kogoś, kto wcale nie zwracał na nią uwagi. A teraz mimowolnie wplątała się w ich egzystencję, w jego egzystencję. Podświadomie czuła, ze to sprowadzi same kłopoty.

* * *

Max zamknął ostrożnie drzwi, żeby nawet najmniejsze skrzypnięcie nie wydobyło się z nich. Odetchnął z ulgą. Zasnęła. Potrzebowała teraz mnóstwo odpoczynku. Po ranie nie pozostało ani śladu, ale wiedział, ze to jej psychika potrzebuje wytchnienia. Przymknął powieki. Tak niewiele brakowało a na zawsze by ją stracił. Tego obawiał się najbardziej.
- Śpi? – przyciszony głos siostry zwabił go do salonu
Nie odpowiedział, tylko przytaknął głową. Usiadł na fotelu i spojrzał na siedzącego naprzeciw niego Michaela, któremu dziwny uśmieszek nie schodził z ust. Zmrużył oczy, usiłując odnaleźć powód takiego zadowolenia przyjaciela. Isabel jednak przerwała ciszę:
- Myślicie, ze widziała?
Max błyskawicznie przeniósł wzrok na siostrę. Wiedział doskonale co i kogo miała na myśli. Powrócił widok drobnej brunetki wpatrującej się w niego i w Tess. Na pewno wiedziała. A najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że mimo wszystko zachowywała się tak, jakby wiedziała, ze trzeba im pomóc. W myślach błagał wtedy o jakąkolwiek pomoc, ale nie spodziewał się, że otrzyma ją od...
- Parker chyba jest na tyle bystra, że nie uznała tego za halucynacje spowodowane upałem – wtrącił Michael
- Dlaczego nam pomogła? – Max brzmiał, jakby to pytanie zadawał sam sobie, ale odpowiedzi udzielił mu jego przyjaciel
- To chyba oczywiste Maxwell
Zarówno sam zainteresowany, jak i jego siostra spojrzeli momentalnie na chłopaka, który najwyraźniej wiedział coś, o czym oni nie mieli pojęcia. Michael przewrócił oczami, ale nic nie odpowiedział. Max zmrużył oczy:
- Wiesz coś o czym my nie wiemy?
- Hmm... – Michael udawał, że się zastanawia – Najwyraźniej... Max tylko mi nie mów, że nie zauważyłeś, jak ta mała na ciebie patrzy.
Isabel praktycznie zakrztusiła się śmiechem, a Max momentalnie spoważniał. Nigdy wcześniej się nie przyglądał Liz Parker, więc skąd mógł wiedzieć, ze ona...
- To niedorzeczne – rzucił krótko i wstał

* * *

Liz weszła na szkolny korytarz owładnięta jedną myślą ‘Zachowywać się normalnie’. Mijała kolejnych ludzi nie zwracając na nich najmniejszej uwagi. Zatrzymała się przy szafce, usiłując ją otworzyć. Dziwne przeczucie zaczęło wysyłać impulsy do jej mózgu, zmuszając ją do obrócenia głowy w prawą stronę. Kilkanaście metrów dalej stał jej największy koszmar. Stał tam razem z trójką pozostałych przekleństw. Wzrok Liz zatrzymał się na splecionych dłoniach. Zacisnęła powieki i trzasnęła szafką.
- To będzie ciężki dzień – mruknęła pod nosem

* * *

Nie spieszyło jej się z pakowaniem. Wszyscy opuścili już klasę, a ona jako jedyna wciąż ociągała się z zebraniem swoich rzeczy. Cały dzień robiła wszystko powoli, nie chcąc w gwałtowności stracić opanowania i czegoś przypadkiem nie zrobić. Czegoś co mogłoby przynieść opłakane skutki.
- Liz – jej imię zabrzmiał niesamowicie miękko w czyichś ustach
Uniosła głowę. Świat momentalnie zawirował, rozmywając wszystko wokół i pozostawiając tylko jedną wyraźną postać. Jego postać. Kolana jej zmiękły, a całe ciało zadrżało. ‘Zna moje imię’ zamrugała gwałtownie, usiłując odzyskać panowanie nad samą sobą. Ale nie była w stanie. Max stał zaledwie kilka kroków od niej i najwyraźniej chciał z nią rozmawiać. I doskonale wiedziała o czym. Dziwiło ją jedynie, ze był tu sam bez swojej wiernej obstawy, bez swojej drugiej połówki. Byli sami. Po raz pierwszy.
c.d.n.

Posted: Sun Jun 13, 2004 4:04 pm
by nowa
TAK TAK TAK :cheesy:
Wyjeżdżałam na parę dni, wracam a tu nowe opowiadanie. A czyjego autorstwa? _liz _liz _liz :cheesy: Myślę sobie "super :lol: ". Zaglądam, patrzę "kategoria: Liz&Max, Max&Tess"... I od razu jedna myśl przychodzi mi na myśl: Dreamerek. ALE! Przeglądam sobie komentarze, nie dotykając się narazie czytania i... wnioskuję, że musi być tam coś więcej o Maxcie i Tess, niż zwykle w fickach tej kategorii, keidy tak czy siak wszystko kończy się na Maxie i Liz... No więc czytam... Czytam czytam... WOW, podoba mi się ^_^ Max kocha Tess... No i chyba tak naprawdę... Rebelek :cheesy: Bede czytać dalej, tylko proszę, _liz... niech Liz będzie biedna i zrozpaczona, że Max jej nie kocha i niech Max kocha Tess 8) Wiem, że zrobisz jak chcesz, i ja tam lubię Liz, ale.... nie lubię nudnawych Dreamerków więc ... :roll:
:D

Posted: Sun Jun 13, 2004 4:16 pm
by Liz_Parker
_liz, Ty to masz talent dziefcynko! :D Strasznie mi się podoba. A jeśli chodzi o Tess, to kiedy pisałam tamtego posta, to już wtedy myślałam, że jest trochę za mocny. Od niedawna staram się jakoś zrozumieć Tess i jej zachowanie. Poza tym może być jakieś jedno opowiadanie inne. ;)

Posted: Sun Jun 13, 2004 6:42 pm
by lizzy_maxia
_liz wrote:Lizzy kocham twoje epistoły
Przepraszam, już więcej nie będę :lol: Eh, a na serio - nie wiem, jakim cudem, ale czasem zasiadam do napisania komentarza z pustką w głowie (nooo i oczywiście pełna zachwytu po przeczytaniu kolejnej części Twojego opowiadania), pod wpływem chwili zaczynam pisać, na początku niezgrabnie sklejając ze sobą słowa, a potem...już nic ani nikt nie może mnie powstrzymać i tym sposobem powstają moje 'epistoły' :wink: Zupełnie przypadkowo...Kto wie, czy ten komentarz nie będzie kolejną? :roll: Chyba się na to zanosi...
_liz wrote:nie miałam naprawde weny na tę parkę. A sa oni dść specyficzni i potrzeba do nich pewnej "magii" nie chciałam zepsuć tego co mogłoby byc dobrym ff.
Nic nie szkodzi, wiem i rozumiem, że para Stargazers ma w sobie magię i chcąc napisać o Alexie i Isabel, trzeba ich najpierw otulić gwiezdnym pyłem, a także wyczuć tę subtelną, nieśmiałą i platoniczną miłość, zwłaszcza ze strony Alexa. To nie jest łatwe...Dzisiaj tak sobie pomyślałam, że w zasadzie nie spotkałam się chyba jeszcze nigdy z fikiem łączącym Alexa z inną niż Issy partnerką... (pomijając fanarty jakiejś "nawiedzonej" fanki, która przedstawiła Alexa szaleńczo zakochanego w Lauri :lol: ). Czemu? Może własnie przez tę magię? A może dlatego, że często Alexa utożsamia się nie z kochankiem, a bratem i kumplem?
_liz wrote:to rzeczywiście moja skromna i niedoskonała twórczość. Nie wierzę, ze ci się podobał.
_liz, raz na zawsze zapamiętaj: jak Lizzy coś mówi, to znaczy, że tak jest :twisted: Naprawdę mi się podoba Twój wiersz! Dzieki, że zamieściłaś całość. Nie mam teraz nastroju na jakąkolwiek interpretację, ale być może pokuszę się o to po zamieszczeniu przez Ciebie ostatniej częsci "Kwaśnych pomarańczy". Albo...hmm...nie jestem zwolenniczką propagowania hasła "Co autor miał na myśli", więc...Sama czasami piszę wiersze, pod wpływem chwili, jakiegoś wydarzenia etc. i niesamowicie mnie denerwuje, kiedy ktoś próbuje to zinterpretować...Tak więc...interpretację pozostawiam jednak Tobie, autorce, może całe to opo będzie jedną wielką interpretacją :)
_liz wrote:wcale nie jest taki wspaniały... raczej pospolity
Czasami z 'normalności' można uczynić zaletę. Skoro najprostsze rozwiązania są najlepsze 8) Nawet króciutki wierszyk, haiku, może być piękny...Piękny ze względu na temat, jaki podejmuje, albo zawarte w nim pomysłowe, wyrażające "coś" i pobudzające wyobraźnię "metofory"... Mnie "uderzyły" (w sensie pozytywnym oczywiście) ostatnie wersy:

Siadam wieczorami na dachu świata
mego własnego gdzie myśl się splata
I kiedy jak na parkiecie w moim bólu tańczę
sięgam po bólu owoce - kwaśne pomarańcze...


Z pewnością dlatego, że był już naprawdę późny wieczór...Wyobraziłam sobie, że siedzę teraz na balkonie, patrzę w gwiazdy, gdzieś w oddali dym i zapach palonych liści (to bardziej jesień, ale co tam :P )...Wywarło na mnie to aż tak wielkie wrażenie, że w opisie na gg napisałam: "SiadamWieczoramiNaDachuŚwiata(...)SięgamPoBóluOwoce-KwaśnePomarańcze" :D

No i wreszcie przechodzę do drugiej części Pomarańczek'. Krótkiej, ale jakże potrzebnej :wink:

Dzień następny..."Strzelaniny" ciąg dalszy...A ten "ciąg dalszy" bedzie się ciągnął i ciągnął...To się nazywa 'konsekwencje' :lol:
- Hmm... – Michael udawał, że się zastanawia – Najwyraźniej... Max tylko mi nie mów, że nie zauważyłeś, jak ta mała na ciebie patrzy.
Ledwo powstrzymałam się od myśli pod tytułem "Michael Wie Więcej O Liz Parker, A To Znaczy, Że Się Nią Odrobinkę Interesuje, Więc Może...". STOP. STOP. STOP. To nie w tym opowiadanku, to nie jest polarek, na Boga, dziewczyno, pohamuj się, teraz wszędzie będziesz widziała polarkowe nawiązania? :lol: No i...hmm...musiałam się pohamować :P Ale to potwierdza tezę, że
_liz wrote:Jak juz ktoś raz poczuł smak polarków to już się z tego nie ocknie, tylko z każdym krokiem zacznie pogrążać coraz bardziej.
Ciekawa jestem ogromnie co tam Max Liz nagada...Jak będzie próbował ją przekonać, że ma nabrać wody w usta i nie wolno jej ani słówka pisnąć o "uleczeniu" Tess...Tym bardziej, że Liz 'buja się' w Maxie i tym bardziej, że bez wzajemności...Więc chociażby w ramach zemsty za to nieodwzajemnione uczucie, mogłby się jej język "przypadkowo rozwiązać"...Ale czy Liz jest aż tak wredna? Gdyby chciała, to zrobiłaby to od razu...Pozostawiłaby tę plamę krwi na podłodze...Ba! Nawet by im nie pomogła...Ale może pomogła im - czytajcie: Maxowi - mając nadzieję, że jej się odwdzięczy...?

Koniec epistoły :lol:

Posted: Sun Jun 13, 2004 9:57 pm
by Elip
Cóż... to rzeczywiście moja skromna i niedoskonała twórczość
Jeju _liz wygląda na to, że nie tylko lizzy się pododba ten wiersz. Jak dla mnie to jest bardzo ładny.
Podkreślam na każdym kroku, że nie lubię tej pary jak nie wiem co ale i tak będę czytać no bo hmm....no będę i już! :P Tylko może będę niezbyt często komentowała :roll:

Posted: Sun Jun 13, 2004 10:23 pm
by aras
Jak przeczytałam Max'a - "to niedorzeczne" to myślałam, że pęknę ze śmiechu :haha: , a dlaczego takie niedorzeczne :? .
lizzy_maxia napisała, że skoro Michael tak dużo wie na temat Liz to może i on coś do niej czuje :roll: , ja sądziłam raczej, że może pojawi się Sean albo ktoś taki i Liz zmieni obiekt zainteresowania :roll: .
Teraz zaczyna mi być trochę żel Liz, ona będzie w siódmym niebie, bo Max z nią rozmawia, tymczasem jego uczucia w stosunku do niej się raczej nie zmieniły, chyba że mają zamiar to zrobić (NIE :!: ).

Posted: Wed Jun 23, 2004 3:32 pm
by _liz
teraz wszędzie będziesz widziała polarkowe nawiązania?
Lizzy nie chcę cię martwić, ale teraz w wiekszości opowiaań będziesz szukała najdrobniejszych wątków Liz&Michael...
Ciekawa jestem ogromnie co tam Max Liz nagada...
Ha! Nie ma tak dobrze. Owszem Max troszkę jej nagada, ale wcale nie w tym kontekście. Po prostu Liz wcale jeszcze nie odczuwa, że to jest coś poważnego, ze ta tajemnica, w którą sie sama wplątała jest aż tak straszna. Mówienie o niej nie przeszło jej przez myśl, bo wtedy musiałaby też wyjaśnić dlaczego im pomogła, a ona nie bardzo ma ochotę ujawniać swoich uczuć... Liz jest też całkowicie nieświadoma, że to dopiero początek. Ten dzień uruchomił cała serię zdarzeń, w które mimowolnie się wplątała i będzie musiała uczestniczyć...
Teraz zaczyna mi być trochę żel Liz, ona będzie w siódmym niebie, bo Max z nią rozmawia, tymczasem jego uczucia w stosunku do niej się raczej nie zmieniły, chyba że mają zamiar to zrobić
Jak na razie wiele się nie zmienia. Tylko Liz zacznie się pognębiać coraz bardziej...

Ze względu na wyjazd, dzisiaj zamieszczam kolejną część. Dość długą i z ciekawym zkaończeniem, które (mam nadzieję) nie a wam spokoju przez te dwa tygodnie do mojego powrotu. 8)



II

Liz złapała kurczowo za plecak, jakby miał jej zagwarantować równowagę i stabilność. Wbiła wzrok w blat stołu. Chcąc zebrać myśli, żeby nie mamrotać ani też nie stać niemo jak słup soli. Co odpowie, jeśli zada jej to oczywiste pytanie? Co jeżeli zapyta dlaczego im pomogła? Nie mogła mu przecież powiedzieć prawdy. Zrobiłaby z siebie całkowitą idiotkę, ujawniłaby to co czuje. Ale Liz Parker nie odsłaniała siebie, nikomu, nigdy i nie miała zamiaru tego robić. Nawet dla Maxa Evansa.
- Liz – ponownie jej imię zabrzmiało w klasie
Niepewnie obróciła głowę i spojrzała na niego. Nagła fala gorąca wypełniła żyły, mrowienie obległo ciało, nogi zmiękły. Mogłaby patrzeć na niego bez słowa przez dłuższy czas. Mogłaby wyobrazić sobie, ze się do niej uśmiecha. Mogłaby pomyśleć o tym, że stoi bardzo, bardzo blisko niej i czuje jego ciepło. Mogłaby przymknąć oczy i poczuć smak jego ust. Mogłaby... gdyby wiedziała, że to nie jest zakazane. Sama stworzyła sobie tę barierę, nie chcąc z czasem wydać się ze swoimi marzeniami i pragnieniami. A co on teraz zrobi? Zmusi ją żeby trzymała buzię na kłódkę? Wypierze jej mózg? Liz zrozumiała, ze chyba powinna się jednak odrobinę bać. Po tym, co zobaczyła w kawiarni, z całą pewnością mogła stwierdzić, że Max Evans nie jest zwykłym nastolatkiem. Co się z tym wiązało, mógł być w jakiś sposób niebezpieczny. Ale ona tego nie czuła. A może nie chciała czuć? Dla niej wciąż był tym samym, niezmiennym chłopakiem o ciepłych oczach, przy którym każdy mógł czuć się bezpiecznie.
- Tak? – odnalazła w sobie wreszcie siłę, aby przemówić
- Umm... nazywam się Max...
- Wiem jak się nazywasz. – przerwała mu i zapięła plecak
Nie chciała być gwałtowna czy zbyt szorstka, ale nie chciała też przeciągać tego wszystkiego tylko ze względu na formalności. Max na chwilę zamilkł, nie wiedząc czy powinien kontynuować tę rozmowę. Dziewczyna najwyraźniej nie miała na to ochoty. Ale musiał, bo potem może być za późno. Obrócił głowę, upewniając się, że drzwi klasy są zamknięte i podszedł bliżej. Ani drgnęła.
- Chciałem porozmawiać o tej strzelaninie.
Ciemne oczy dziewczyny wreszcie odważnie spojrzały na niego. Poczuł dziwne ciarki w dole żołądka, przesuwające się powoli do wszystkich nerwów w jego ciele. Była zła. Ale nie wiedział czy na niego, czy na kogoś innego, czy na całą tę głupią i skomplikowaną sytuację. Jęknęła cicho i usiadła na swoim miejscu, czekając na to, co ma jej do powiedzenia. Nabrał głęboko powietrza.
- Chciałem ci bardzo podziękować za to, że nam pomogłaś. – jego miękki głos powoli rozpływał się w jej uszach – To było dla nas naprawdę ważne.
Wiedziała o tym. Doskonale wiedziała, jak ważne to było dla niego. Dla nich wszystkich. Właśnie dlatego zdecydowała się im pomóc. Ale nadal nie odezwała się ani słowem. Czuła, że Max ma jeszcze więcej do powiedzenia. Tylko powoli traciła pewność, że chce to słyszeć.
- Kiedy ranił Tess, straciłem głowę. – Max zmienił nieco ton głosu – Tak się bałem, że mogę ją stracić, że przestałem myśleć o innych konsekwencjach.
Auł. Zabolało i to bardzo. Liz przymknęła powieki i otuliła się własnymi ramionami, zaciskając usta. Przypomniała sobie jego przerażony wzrok, gdy Tess osuwała się na podłogę, drobne łzy, gdy krew rozlewała się po posadzce, oszalały szept jego ust, kiedy unosił jej ciało. On naprawdę kochał Tess. A ona naprawdę coraz bardziej nienawidziła świadomości, która nieustannie jej o tym uczuciu przypominała. A on dalej mówił tym swoim ciepłym głosem, dalej ją dobijał, dalej wylewał strumień swojego uczucia i strachu.
- Byłem tak pochłonięty rozpaczą i strachem, że przestałem myśleć o innych zagrożeniach. Ale wtedy ty przyszłaś z pomocą.
Uniosła wzrok i spojrzała na niego. Lekko się uśmiechał, chociaż w jego orzechowych oczach znów roztańczyły się nuty strachu i wspomnień zeszłego dnia. A w niej znów odezwały się te głosy – znów słyszała rozpaczliwe łkanie, krzyki przerażenia, błagalny szept o pomoc. Potrząsnęła gwałtownie głową. Nie przyszła mu z pomocą. Ona tylko na chwilę wyłączyła funkcję myślenia i dała się ponieść emocjom. Gdyby zachowała zimną krew, gdyby nie pozwoliła uczuciom na kierowanie sobą, to zaczęłaby się zastanawiać jakim cudem udało mu się wyleczyć ranę, dlaczego Michael tak gwałtownie reagował, dlaczego Tess w ogóle żyła. A jednak nie zrobiła tego, tylko wskazała im najszybsze wyjście i na dodatek sama zatarła ślady.
- Wiele nie pomogłam... – mruknęła
Max spojrzał na nią ze zdumieniem. W końcu się odezwała. Uśmiechnął się ponownie i podszedł jeszcze bliżej, jakby już coraz mniej się jej obawiał. Miał dziwne przeczucie, że może jej zaufać, chociaż wcale jej nie znał.
- Owszem, pomogłaś. – zaprzeczył jej – Gdyby nie ty, policja zaczęłaby wypytywać, lekarz zbadałby Tess... – urwał, czując, że wkracza na niebezpieczny teren – Gdyby nie ty, pewnie Tess by dziś nie żyła.
To fakt, policja zaczęłaby wypytywać. Ale Liz nie rozumiała dlaczego lekarz miałby przysporzyć im kłopotów. I wtedy niczym olśnienie powróciła chwila, w której dłoń Maxa przesunęła się po ciele Tess, a w chwilę potem blondynka otworzyła oczy. Z nimi coś było nie tak. Coś co całkowicie ich odróżniło od innych ludzi i kazało im jednocześnie się ukrywać z tym. I Liz jednak się to nie podobało. Nie podobał jej się fakt, że sama wplątała się w tę tajemnicę, a nie miała nawet pojęcia czego ona dotyczy. Miała ochotę zapytać, ale Max zaskoczył ją kolejnymi podziękowaniami. Takimi, których by się nie spodziewała, a może nawet, których by nigdy nie chciała.
- Dziękuję, że dzięki tobie Tess żyje. Nie wiem jakbym sobie bez niej poradził.
Liz odebrało na chwilę mowę. Nie przypuszczała, że w jakikolwiek sposób kiedykolwiek może pomóc Tess Harding. Nawet jej to przez myśl nie przeszło. A teraz... sama przyczyniła się do zwiększenia miłości Maxa, to dzięki niej, on teraz nie opuści swojej blondyneczki nawet na krok. Zacisnęła mocniej wargi, prawie je przegryzając. On nie wiedział jak sobie poradzić bez Tess, a Liz nie wiedziała jak sobie poradzić bez niego. Prawie błędne koło. Wolała jednak zapomnieć o tym, że ich uratowała, a skupić się na powodzie, dla którego musiała to zrobić, dla którego oni musieli uciec. Wstała i przerzucając plecak na ramię, powiedziała naturalnym tonem:
- Nie ma sprawy Max. – tyle odnośnie podziękować – Ale właściwie... Dlaczego tak wam zależało na ucieczce?
Chłopak momentalnie spoważniał. Opuścił wzrok i nie odpowiadał. To zaczynało nieco denerwować Liz. W końcu zawdzięczali jej życie, on zawdzięczał jej najwięcej, a nawet nie zechciał się wytłumaczyć. Wiedziała, ze postępuje samolubnie żądając wyjaśnień, ale uważała, ze zasługuje na nie, zasługuje na szczerość. Nie mogła mieć jego miłości, chciała, żeby chociaż jej nie okłamywał. Żeby wreszcie ktoś w jej życiu był z nią szczery.
- Widziałam, co zrobiłeś. – powiedziała chłodno patrząc mu w oczy – Jak ją uzdrowiłeś. Rany ludzkie nie znikają tak po prostu.
Wciąż nie odpowiadał, tylko patrzył na nią. Może nawet łudził się, że da sobie spokój, że mu odpuści, że uśmiechnie się i wyjdzie z klasy, jeszcze raz mówiąc, że nic takiego szczególnego nie zrobiła. Ale jednak Liz Parker nie była osobą o tak prostej psychice, jak podejrzewał. Była skomplikowana i trzeba było użyć innego podstępu, aby zmienić kierunek jej myśli. To bardzo przypominało mu jego samego. Ich wszystkich, całą czwórkę.
- Kim wy jesteście? – zapytała w końcu półszeptem
Jęknął cicho, zamykając oczy. Czuł, ze może jej zaufać, ale nie mógł jej tego powiedzieć. Nikomu nie mógł powiedzieć.
- Przykro mi, nie mogę ci powiedzieć – odpowiedział cicho – Dla własnego dobra, lepiej więcej się nad tym nie zastanawiaj. Lepiej zapomnij.
To powiedziawszy jeszcze raz na nią spojrzał, lekko się uśmiechnął, a właściwie uniósł tylko kąciki ust do góry i wyszedł. Powinna zapomnieć... Ale nie mogła, tym bardziej nie po takich słowach.

* * *

Był już późny wieczór, gdy Liz ostatkiem sił ścierała blaty stołów. Rodzice znów wyjechali na kolejny konwent na drugi kraniec Stanów, zostawiając na jej głowie cała kafeterię i dom. Liz odesłała Marię wcześniej do domu, żeby chociaż ona mogła się wyspać tuż przed dniem zakończenia roku szkolnego. Dziewczyna odetchnęła z ulgą na myśl o wakacjach. Właściwie już wczorajszy dzień był dniem wakacyjnym, ale formalnie dopiero jutro można było zabrać wszystkie rzeczy z szafki i ze swobodą iść do domu, nie martwiąc się o odrabianie lekcji. Niektórzy mieli dość ciekawe plany wakacyjne. Ona nie. Szykowało się kolejne lato w Roswell, z codzienną pracą w Crashdown, z użeraniem się z turystami... Liz jęknęła na samą myśl o tym, że będzie musiała tak spędzić lato. Ale jeszcze głośniejsze jęknięcie wydobyło się z niej, kiedy usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Właściwie kafeteria otwarta była jeszcze przez pół godziny, ale kto przy zdrowych zmysłach o tej porze przychodził? Uniosła wzrok i stanęła jak wryta. Oddech zatrzymał jej się w oskrzelach, jeszcze nim zdążył dobrze wypełnić płuca, palce ścisnęły mocniej szmatkę, nogi naprężyły się, gotowe do ucieczki.
- Hej – cichy głos, z lekką dozą niepewności, powoli cucił Liz
Zamrugała gwałtownie, jakby chcąc się upewnić, ze dobrze widzi, że to nie omamy. Ale postać nie rozpływała się, stała tak jak wcześniej. Dziewczyna przełknęła ślinę. Oto bowiem kilka kroków od niej stała Tess Harding, zdrowa jak nigdy przedtem, z jasnym uśmiechem na twarzy.
- Tak? – Liz zapytała niepewnie
- Nie przeszkadzam? – Tess wydawała się być bardziej zdenerwowana od niej, o ile to było możliwe – Jeśli przeszkadzam, to przyjdę kiedy indziej.
- Nie... – brunetka wymamrotała – Nie. Nie przeszkadzasz.
Blondynka podeszła trochę bliżej. Chłodne oczy o barwie błękitu mieszanego ze stalą z niezwykłym spokojem wpatrywały się w Liz. Usiadła na jednym z krzeseł, czekając aż brunetka zrobi to samo. Chcąc nie chcąc Liz zajęła miejsce po przeciwnej stronie stolika. Miała wrażenie, ze usłyszy to samo co rano, tylko z innych ust. A jeśli miało to być to samo, to wolała siedzieć i nie odzywać się.
- Umm... – Tess najwyraźniej nie wiedziała jak zacząć – Ja wiele nie pamiętam. Ale jak tylko całkowicie odzyskałam przytomność, opowiedzieli mi wszystko... – urwała na chwilę – Chciałam ci podziękować, że im pomogłaś. Że nam pomogłaś.
Liz zmrużyła oczy. Nie chciała, żeby ta sytuacja tak się teraz obróciła. Powinna nienawidzić Tess, powinna być jej wrogiem. Liczyła na to, ze dziewczyna o złotych loczkach okaże się być zdzirą i dwulicową idiotką. Tymczasem wydawała się być całkiem sympatyczna, chociaż wciąż niesamowicie tajemnicza i oszczędna w słowach.
- Jestem ci naprawdę wdzięczna. Wszyscy jesteśmy. – lekko się uśmiechnęła
Brunetka nie odpowiedziała. Tess spojrzała na nią dziwnie. Kiedy tu szła, była pewna, że dziewczyna się wystraszy albo że w przypływie euforii zacznie mówić, jak to się cieszy, ze nic im się nie stało. Była pewna, że jak co poniektóre nastolatki, zacznie się chwalić jak to sprytnie wykołowała Szeryfa, jak to zdobyła się na odwagę itd. Ale Liz nie mówiła nic. Patrzyła tylko na nią spokojnie, z lekką nutką gniewu. Tess wiedziała o co ta złość. Wplątali ją w ten cały miszmasz, bez jej zgody. Wiedziała też, ze nie może jej powiedzieć prawdy, chociaż nawet by chciała. Z trzech powodów. Po pierwsze naraziłaby ją na niebezpieczeństwo. Po drugie ich wszystkich mogłaby tym skazać na natychmiastowy wyrok śmierci. Po trzecie Michael by ją zakatrupił własnymi rękoma. Miała zamiar już wstać i wyjść, odnosiła wrażenie, ze jej widok wcale nie był miłym zakończeniem dnia dla Liz.
- Cieszę się, ze żyjesz. – półszept usadził ja z powrotem na krześle – Naprawdę. – Liz lekko się uśmiechnęła
W odpowiedzi Tess odwzajemniła uśmiech, a jej oczy rozjaśniły się. Pokiwała lekko głową i wstała. Liz nie zatrzymywała jej, a ona nie chciała być zatrzymana. Tak było lepiej. Zarówno dla Liz, jak i dla jej grupy.

* * *

- Przestań histeryzować. – chłodny głos Michaela zatrzymał Isabel w pół kroku
Obróciła się i spojrzała na niego. Wcale nie histeryzowała, tylko była troszkę zdenerwowana. Ale chyba każdy by był, gdyby w jego mieszkaniu ktoś zrobił totalny bałagan, jakby przeszedł tamtędy tajfun. Max siedział razem z Tess na kanapie. Oboje ze zdumieniem rozglądali się dokoła. To już nie przypominało ich domu. Teraz całość wymagała dokładnego remontu i mnóstwa energii, do przywrócenia dawnego ładu. Oczywistym było, że ktoś czegoś szukał. I oni domyślali się kto to był i czego szukał. Raczej czego szukali... dowodu. Dowodu na to, kim są naprawdę. Isabel z rezygnacją usiadła na fotelu, nawet nie odgarniając z niego wymiętych ciuchów. Michael nadal stał, ogarniając wszystko wzrokiem. Skrzyżował ramiona i zapytał:
- Co teraz?
Oczywiste było, że to pytanie skierował bezpośrednio do Maxa. Ale nie uzyskując żadnej odpowiedzi, dorzucił do wszystkich:
- Jakieś sugestie?
Isabel westchnęła i spojrzała na brata. Ten najwyraźniej analizował wszystkie możliwości dalszego postępowania. Trzeba mu było w tym pomóc, wysnuwając jakieś najpoważniejsze plany.
- Powinniśmy wyjechać – kiedy chłodny wzrok brata wylądował na niej, dodała szybko – Albo zmienić miejsce zamieszkania.
- Oni tu wrócą. – poparła ją Tess – Nie możemy tu zostać.
- Racja. – Michael wtrącił – Na kilka dni musimy zahaczyć się gdzie indziej.
- Ciekawe gdzie. – Max zakpił z Michaela
Zapanowała cisza. Nie mieli dokąd pójść. Nie mieli znajomych, nie mieli rodzin. Ich jedyni „znajomi” rozsiani byli po całych Stanach, a najbliższy mieszkał w Los Angeles. Nie mogli jechać tam tak od razu, bo zapewne ci, którzy tak ich tropili, od razu zorientowaliby się, że zniknęli. Wtedy mogliby tylko wpakować się w większe kłopoty. Każdy z nich zastanawiał się nad różnymi opcjami. Ale tylko Tess odważyła się wypowiedzieć na głos swój pomysł.
- Może Liz?

c.d.n.

Posted: Wed Jun 23, 2004 7:11 pm
by nowa
Ta, jasne, chodźmy do Liz, może ugości naszą czwórkę w swoim łóżku, albo lepiej, schowajmy się pod stołem w kafeterii, bo ciekawe co rodzice Liz powiedzieliby na goszczenie nas w swoim domu bez większego powodu...
:evil: Trochę mnie to denerwuje, nie wiem czemu. Bo ciekawe, jak niby Liz może im pomóc (To pewnie oczywiste, jakiś sposób jest, ale żaden mi jakoś do głowy nie przychodzi). Co, schowa ich pod łóżko w swoim jakże obszernym pokoiku? A może tatuś Liz chętnie zgodzi się na udostępnienie im pokoju? Ehh... Ja tą sytuację podświadomie odbieram... nie za moralnie. Fakt, Liz w sumie niewinna nie jest, mogłaby im nie pomagać, uciec czy coś... Ale po części to Max ją to wpakował i teraz, jak na mój gust, wygląda na to, że chcą ją wykorzystać. No może nie do końca ale... No nie wiem, nie wiem, zobaczymy co będzie dalej, nie będę tu jechać bo bohaterach :wink: W każdym razie, ten fick bardzo mnie do siebie przyciąga. Jest taki... ciekawie denerwujący :lol: No i po części, jest to Rebelek. Max podobno "naprawdę kocha Tess". Przekonamy się, jakie to jest 'naprawdę', ale mam nadzieję, że Liz się nie myliła. Lubię Tess, cieszę się, że w tym opowiadaniu nie jest... zołzą... Tylko że przy tym lubię Liz i denerwuje mnie to wszystko... Burza sprzeczności - nie mogę doczekać się dalszych części :cheesy:

Posted: Wed Jun 23, 2004 10:37 pm
by aras
Odniosłam wrażenie, że Tess chce się zaprzyjaźnić z Liz, albo no nie wiem, mieć z nią dobre stosunki, ale po tych ostatnich słowach
jak na mój gust, wygląda na to, że chcą ją wykorzystać
nowa z ust mi to wyjęłaś, tyle że ja lubię "jeździć" po bohaterach , a potem się okazuje, że się myliłam :jezyk: .