M/A :: Kącik nienazwanych opowiadań [No name]
Posted: Fri Mar 19, 2004 12:21 pm
Tytuł: brak
Autor: Hotaru
Kategoria: Michael/Maria/Liz/Kal
Umiejscowienie: po odcinku Departure. Jedyna różnica, że Michael został na Ziemi, a pozostali odlecieli. Max i Isabel nie wiedzą, że Tess zabiła Alexa.
Liz po jakimś czasie znajduje w rzeczach pamiętnik Tess. Okazuje się, że dziewczyna przez całe życie otrzymywała przebłyski tego, co się działo na Antarze ? widziała toczącą się tam wojnę i dlatego dążyła tak bardzo do powrotu na rodzinną planetę. Michael postanawia więc wrócić i pomóc przyjaciołom. Jest tylko jeden szkopuł ? musi zdobyć transport....
Spoilery: cały sezon trzeci
Uwagi: Znalazłam ten fragment opowiadania, robiąc posemestralne porządki. Zawieruszył się gdzieś pomiędzy notatkami i pewnego dniach po prostu bah, wylądował na moich kolanach. Pierwsze robocze tytuły to "Czy kiedykolwiek mi wybaczy?" albo "Ostatni obrońca", ale jeszcze nie wymyśliłam tytułu, który pasowałby do koncepcji opowiadania.
W gruncie rzeczy nawet nie wiem, czy ciągnąć to opowiadanie. Na dzień dzisiejszy jedynie poddaję je pod waszą ostrą krytykę...
Nie zrażać się początkiem ani nie wymyślać zakończenia za mnie! To odnośnie wstępnej mowy Michaela. Nie wszystko jest takie, jak się z początku wydaje. Tu nie chodzi o temat polar, przysięgam. To chyba pierwszy ff od dawna, który pisałam z myślą o parze Max-Liz i o tragedii z odcinka TEOTW.
Przeznaczenie. Myślałem, że to największy koszmar, jaki nas spotkał. Kiedyś tak właśnie sądziłem. Byłem wówczas... głupi, po prostu głupi. Dziś wiem, że największy koszmar to mrok w mojej duszy. W jej najciemniejszym kąciku spoczywa głęboko ukryta tajemnica, która prześladuje mnie bezlitośnie.
Patrzę na moje dłonie i widzę na nich jego krew. Niemal czuje jej zapach: intensywny, słodki, kojarzący się ze zbrodnią, którą popełniłem. Odebrałem mu sens życia, wiarę... odebrałem to, co w jego życiu było najpiękniejsze i najwspanialsze: Liz.
Ja, Michael Guerin, odebrałem Maxowi Evansowi jego miłość, jego cel, jego duszę.
Ja, Michael Guerin, odebrałem Maxowi Evansowi życie.
Tak, jasne, pamiętam, że wszystko tamto było słuszne. Tess, dręczona wizjami, usiłowaniem zrozumienia, wyrzutami sumienia, w końcu popełniła błąd. Zrobiła to, co Nasedo. Zabiła Alexa. Tak, jego. Ona paczyła jego umysł. Dlaczego ? nie rozumieliśmy tego wcale. Jedno, co mnie "uratowało", to chęć pozostania na Ziemi. Dla Marii ? jak wszyscy sądzili? Nie. Tam, na zalanej porannym słońcem pustyni, był jeszcze ktoś, kto prócz mnie wiedział, dlaczego. Widziałem to w jej oczach, kiedy granolith odleciał, zabierając być może na zawsze Maxa, Tess i Isabel.
Dlatego, że oni nigdy nie byliby bezpieczni, jeśli gdzieś tam jeszcze był obcy zabójca, który zabrał Alexa od nas. Nie rozumiem, jak Max mógł odejść ze świadomością tego niebezpieczeństwa, nie troszcząc się o tych, którzy tak bardzo odmienili jego życie... którzy pomogli znaleźć jego drogę, jego przeznaczenie.
A kiedy ja chciałem dać bezpieczeństwo tym, którzy dla nas poświęcili życie, niebezpieczeństwo odeszło. Wróg był z Maxem i Isabel.
Pamiętam, jak pierwszy raz moje wargi dotknęły jej miękkich włosów. Pamiętam jej płacz ucichł wówczas zupełnie, ale ciałem wciąż wstrząsały drgawki. Tak płakała. Boże. Gdybym wówczas wiedział, co się stanie, gdybym wówczas wiedział, co było ukryte przed moimi oczami, nigdy bym jej wówczas nie tulił do siebie, nie osuszał jej policzków od łez rozpaczy i przerażenia.
Nie, nie zszedłbym z wyznaczonej drogi, nawet gdybym wiedział. Okrutne? Może. Nie zaprzestałbym czynić rzeczy innymi. Żadne z nas wówczas nie wiedziało, co ukrywała Tess na dnie swojego serca. Piękne wspomnienia z poprzedniego życia okazały się nie być szczęśliwym pożyciem małżeńskim Avy z Zanem. Ona kochała całą duszą planetę. Swój dom. I ona jako ostatnia zginęła. Pamiętała tą straszna rebelię. Dlatego, kiedy ona była tutaj w Roswell, ona dostawała wizje, co się działo... przez 50 lat... przez 50 lat cierpień, niewyobrażalnych cierpień. Ja nie wiem, jak udawało się jej zachować zdrowe zmysły przy tych wspomnieniach i wizjach. My nic nie wiedzieliśmy, nawet nie podejrzewaliśmy jej tragedii. Tylko, że desperacjo pragnie wrócić, pragnie spełnienia przeznaczenia.
Ona była pierwszym żołnierzem Zana. Ona była jego żoną, która bardziej kochała Antar niż sam jej władca.
Dzień, w którym znalazłam pamiętnik w jej rzeczach... rzeczy się zmieniły.
Michael tulił mój płacz. Moje ciało powoli uspokajało się, kiedy czułam jego ciepło. Osuszał łzy z mojej twarzy, jego usta w moich włosach szeptały coś uspokajająco, czego nawet nie usiłowałam zrozumieć. Boże. To było... tak prawdziwe. Tylko my. Sami. Tylko my pozostaliśmy, którzy się troszczyli o siebie nawzajem. Chciałam zatonąć w opiekuńczych ramionach, odsunąć od siebie podsuwane przez wyobraźnię okrutne obrazy wojny... Tess niewiele pisała w swoim pamiętniku, sucho, z faktami jedynie... ale tych kilkadziesiąt stron, opisujących, co ona widziała, co znała, zapadało głęboko we mnie. I zdawało się, że ja nigdy nie pozbędę się tego koszmaru.
Boże. Gdybym wiedział. Powinienem coś zauważyć. Byłem głuchy i ślepy. Głupi! Głupi! Głupi!
Czułem to wszystko. Widziałem pierwsze sekundy zaskoczenia, kiedy Liz znalazła ten cienki zeszycik, do ostatniej linijki zapisany. Przerażenie, kiedy zaczęła pojmować, co ma przed sobą. Niemożliwą do pojęcia rozpacz, kiedy brnęła przez kolejne strony, kiedy jej dusza przyjmowała obrazy od bujnej wyobraźni, żywiącej się suchymi faktami na papierze. Ciężar odpowiedzialności, kiedy pojęła, że gdy ona oddalała Maxa od niej, oddalała ratunek dla planety, ratunek milionom, które żyły... nie, nie żyły... wegetowały pod niemożliwie okrutną ręką Kivara. Widziałem, jak wszystko, w co wierzyła, roztrzaskiwało się na tryliardy maleńkich cząsteczek.
Potem chciała się odciąć od tego wszystkiego. Ode mnie też, chociaż byłem jedynym, który rozumiał jej stan. Który czuł tak samo. Chciałem bezpieczeństwa dla niej od innych, obcych zabójców. Boże. To, co ja chciałem było jak marna, cienka papierowa ściana przy szalejącej nawałnicy sumienia wyrzutów. I ona tam była. My byliśmy. Tylko my.
- Gotowa?
Skinęła głową, ostatecznie szybkim ruchem ukrywając swoje brązowe włosy pod czarną kominiarką. Pistolet w kieszeni nie ciążył jej. To była lekka broń, nieostra. Raczej zabawka, której zadaniem było usypiać. Ale wyglądała idealnie dzięki Michaelowi, jak mały półautomatyczny pistolet na ostrą amunicję.
Wysiedli szybko z samochodu i podeszli do drzwi sklepu. Nikogo nie było w środku prócz sprzedawcy: oni doskonale w tym wiedzieli. Wszystko przygotowali wprost maniakalnie dokładnie. Każdą ewentualność.
Na początku szło prosto Sprzedawca leżał twarzą przyciśniętą do podłogi. Swoją drogą brudnej. Ale przerażony chyba nawet nie zauważył.
Czekałam, aż ziemia nieznacznie się zatrzęsie. Drzwi do magazynu miały otwierać się automatycznie i to przez nie był wywoływany wstrząs. Ale nagle się urwało.
Co jest, do licha? Czemu Michael nie startuje?
Stałem w magazynie pod sklepem i wpatrywałem się nerwowo w obcy, kosmiczny statek.
Boże, to rzeczywiście spodek. Żadnych otworów, żadnych wejść. Ale nie spodziewałem się czegoś innego. Statek z 1947 był opisany w liście Naseda do Tess bardzo szczegółowo, łącznie z tym, jak uruchomić "autopilota" na Antar (czy kosmici w ogól mają takie określenie??), w przypadku gdyby zabrakło któregokolwiek z obrońców ? pilotów.
Jeden szkopuł w tym, że statkiem kierować musiała dwójka, nawet do włączenia autopilota. To była jego tajemnica. Tak, jedyna tajemnica przed Liz.
Bo on chciał zabrać ją ze sobą. Tam daleko na Antar. Bez niej to nie byłby dom.
Przez ostatnie miesiące to ona była jego siłą i podporą. Wierzyła w niego. Wierzyła w cel. Nie mógłby jej zostawić, szczególnie po ostatnich przykrych tygodniach.
Nie wiedziała o tym. Miał zamiar po prostu uruchomić statek i promień wejścia skierować na nią, kiedy będzie na zewnątrz biegła do wozu. To była tajemnica. Nie potrzebowała tego wiedzieć.
Klucz lśnił i pulsował w jego dłoni, a instrumenty zamontowane na statku odpowiedziały natychmiast. Powoli światła rozszerzały się wzdłuż obwody obcego spodka.
Szybko wybiegli ze sklepu. Piach uciekał im spod nóg, w oddali słychać było wycie syren. Nerwowo wskoczyli do samochody, Michael wrzucił wsteczny bieg i szybko ukrył ich w cieniu.
- Ktoś nas wsypał... ? mruknął z niechęcią ? Magazyn nie był tak obserwowany!
- Sprawdzić, skąd dzwonili ze zgłoszeniem?
- Hm.
- Co się stało, Michael? Dlaczego nie wystartowałeś?
- Jest zepsuty. Albo źle go złożyli...
Położyła głowę na desce rozdzielczej. Zawód przycisnął ją niemal do samego dna rozpaczy. Na chwilę jakby zabrakło jej tchu.
- Ile jeszcze? ? jęknęła.
Wyciągnął dłoń i niezdarnie pogłaskał ją po głowie. Zaskoczona spojrzała na niego.
- Chryste! ? nagle jego oczy rozszerzyły się gwałtownie ? Gliny!
Pochylił się również i dłonią zmienił ich ubiory. Kominiarki wylądowały w niedużym kartonowym pudełeczku, które natychmiast pokryło się ozdobnym papierem. Tuż obok leżała kolorowa wstążeczka.
Jej dłonie zadrgały nerwowo, usiłując uchwycić fałdy czerwonej, obcisłej sukienki. Zdziwiła się, skąd on wiedział, jak wygląda czerwona, seksowna sukienka i jakim cudem znał z taką dokładnością jej figurę. Nieco odprężyła się, uświadamiając sobie, że tam nie było nic niepokojącego. Przecież razem trenowali, a i Maria musiała nieźle go przeszkolić. Mogła słyszeć jego rozbawiony szept tuż przy swoim uchu.
- Odpręż się, święta Liz. To gra. Tylko gra! ? szepnął uspokajająco. Jednocześnie bawił się jej włosami, jego oddech wędrował tuż przy załamaniu linii szyi. Mruknęła coś niezrozumiale w odpowiedzi i skupiła się na poszukiwaniu policji. Niewątpliwie tam byli ? Michael by nie kłamał.
Nagle poczuła, jak coś rozpływa się po jej ciele. To było ciepłe, przyjemne, jak delikatny letni wietrzyk. Łagodził, uspokajał, czuła, jakby była zabrana daleko od tego ponurego miejsca w Utah. Płynęła w powietrzu, unosząc się w tym jasnym uczuciu. To nie było tak, ze obrazy gwałtownie przebiegały przez jej głowę. Nie, w ogóle ich nie było. Tonęła w jasnym, błogim uczuciu, nagle oddalona od trosk i przerażających, wiecznie obecnych w jej głowie wizji Antaru.
Autor: Hotaru
Kategoria: Michael/Maria/Liz/Kal
Umiejscowienie: po odcinku Departure. Jedyna różnica, że Michael został na Ziemi, a pozostali odlecieli. Max i Isabel nie wiedzą, że Tess zabiła Alexa.
Liz po jakimś czasie znajduje w rzeczach pamiętnik Tess. Okazuje się, że dziewczyna przez całe życie otrzymywała przebłyski tego, co się działo na Antarze ? widziała toczącą się tam wojnę i dlatego dążyła tak bardzo do powrotu na rodzinną planetę. Michael postanawia więc wrócić i pomóc przyjaciołom. Jest tylko jeden szkopuł ? musi zdobyć transport....
Spoilery: cały sezon trzeci
Uwagi: Znalazłam ten fragment opowiadania, robiąc posemestralne porządki. Zawieruszył się gdzieś pomiędzy notatkami i pewnego dniach po prostu bah, wylądował na moich kolanach. Pierwsze robocze tytuły to "Czy kiedykolwiek mi wybaczy?" albo "Ostatni obrońca", ale jeszcze nie wymyśliłam tytułu, który pasowałby do koncepcji opowiadania.
W gruncie rzeczy nawet nie wiem, czy ciągnąć to opowiadanie. Na dzień dzisiejszy jedynie poddaję je pod waszą ostrą krytykę...
Nie zrażać się początkiem ani nie wymyślać zakończenia za mnie! To odnośnie wstępnej mowy Michaela. Nie wszystko jest takie, jak się z początku wydaje. Tu nie chodzi o temat polar, przysięgam. To chyba pierwszy ff od dawna, który pisałam z myślą o parze Max-Liz i o tragedii z odcinka TEOTW.
Przeznaczenie. Myślałem, że to największy koszmar, jaki nas spotkał. Kiedyś tak właśnie sądziłem. Byłem wówczas... głupi, po prostu głupi. Dziś wiem, że największy koszmar to mrok w mojej duszy. W jej najciemniejszym kąciku spoczywa głęboko ukryta tajemnica, która prześladuje mnie bezlitośnie.
Patrzę na moje dłonie i widzę na nich jego krew. Niemal czuje jej zapach: intensywny, słodki, kojarzący się ze zbrodnią, którą popełniłem. Odebrałem mu sens życia, wiarę... odebrałem to, co w jego życiu było najpiękniejsze i najwspanialsze: Liz.
Ja, Michael Guerin, odebrałem Maxowi Evansowi jego miłość, jego cel, jego duszę.
Ja, Michael Guerin, odebrałem Maxowi Evansowi życie.
Tak, jasne, pamiętam, że wszystko tamto było słuszne. Tess, dręczona wizjami, usiłowaniem zrozumienia, wyrzutami sumienia, w końcu popełniła błąd. Zrobiła to, co Nasedo. Zabiła Alexa. Tak, jego. Ona paczyła jego umysł. Dlaczego ? nie rozumieliśmy tego wcale. Jedno, co mnie "uratowało", to chęć pozostania na Ziemi. Dla Marii ? jak wszyscy sądzili? Nie. Tam, na zalanej porannym słońcem pustyni, był jeszcze ktoś, kto prócz mnie wiedział, dlaczego. Widziałem to w jej oczach, kiedy granolith odleciał, zabierając być może na zawsze Maxa, Tess i Isabel.
Dlatego, że oni nigdy nie byliby bezpieczni, jeśli gdzieś tam jeszcze był obcy zabójca, który zabrał Alexa od nas. Nie rozumiem, jak Max mógł odejść ze świadomością tego niebezpieczeństwa, nie troszcząc się o tych, którzy tak bardzo odmienili jego życie... którzy pomogli znaleźć jego drogę, jego przeznaczenie.
A kiedy ja chciałem dać bezpieczeństwo tym, którzy dla nas poświęcili życie, niebezpieczeństwo odeszło. Wróg był z Maxem i Isabel.
Pamiętam, jak pierwszy raz moje wargi dotknęły jej miękkich włosów. Pamiętam jej płacz ucichł wówczas zupełnie, ale ciałem wciąż wstrząsały drgawki. Tak płakała. Boże. Gdybym wówczas wiedział, co się stanie, gdybym wówczas wiedział, co było ukryte przed moimi oczami, nigdy bym jej wówczas nie tulił do siebie, nie osuszał jej policzków od łez rozpaczy i przerażenia.
Nie, nie zszedłbym z wyznaczonej drogi, nawet gdybym wiedział. Okrutne? Może. Nie zaprzestałbym czynić rzeczy innymi. Żadne z nas wówczas nie wiedziało, co ukrywała Tess na dnie swojego serca. Piękne wspomnienia z poprzedniego życia okazały się nie być szczęśliwym pożyciem małżeńskim Avy z Zanem. Ona kochała całą duszą planetę. Swój dom. I ona jako ostatnia zginęła. Pamiętała tą straszna rebelię. Dlatego, kiedy ona była tutaj w Roswell, ona dostawała wizje, co się działo... przez 50 lat... przez 50 lat cierpień, niewyobrażalnych cierpień. Ja nie wiem, jak udawało się jej zachować zdrowe zmysły przy tych wspomnieniach i wizjach. My nic nie wiedzieliśmy, nawet nie podejrzewaliśmy jej tragedii. Tylko, że desperacjo pragnie wrócić, pragnie spełnienia przeznaczenia.
Ona była pierwszym żołnierzem Zana. Ona była jego żoną, która bardziej kochała Antar niż sam jej władca.
Dzień, w którym znalazłam pamiętnik w jej rzeczach... rzeczy się zmieniły.
Michael tulił mój płacz. Moje ciało powoli uspokajało się, kiedy czułam jego ciepło. Osuszał łzy z mojej twarzy, jego usta w moich włosach szeptały coś uspokajająco, czego nawet nie usiłowałam zrozumieć. Boże. To było... tak prawdziwe. Tylko my. Sami. Tylko my pozostaliśmy, którzy się troszczyli o siebie nawzajem. Chciałam zatonąć w opiekuńczych ramionach, odsunąć od siebie podsuwane przez wyobraźnię okrutne obrazy wojny... Tess niewiele pisała w swoim pamiętniku, sucho, z faktami jedynie... ale tych kilkadziesiąt stron, opisujących, co ona widziała, co znała, zapadało głęboko we mnie. I zdawało się, że ja nigdy nie pozbędę się tego koszmaru.
Boże. Gdybym wiedział. Powinienem coś zauważyć. Byłem głuchy i ślepy. Głupi! Głupi! Głupi!
Czułem to wszystko. Widziałem pierwsze sekundy zaskoczenia, kiedy Liz znalazła ten cienki zeszycik, do ostatniej linijki zapisany. Przerażenie, kiedy zaczęła pojmować, co ma przed sobą. Niemożliwą do pojęcia rozpacz, kiedy brnęła przez kolejne strony, kiedy jej dusza przyjmowała obrazy od bujnej wyobraźni, żywiącej się suchymi faktami na papierze. Ciężar odpowiedzialności, kiedy pojęła, że gdy ona oddalała Maxa od niej, oddalała ratunek dla planety, ratunek milionom, które żyły... nie, nie żyły... wegetowały pod niemożliwie okrutną ręką Kivara. Widziałem, jak wszystko, w co wierzyła, roztrzaskiwało się na tryliardy maleńkich cząsteczek.
Potem chciała się odciąć od tego wszystkiego. Ode mnie też, chociaż byłem jedynym, który rozumiał jej stan. Który czuł tak samo. Chciałem bezpieczeństwa dla niej od innych, obcych zabójców. Boże. To, co ja chciałem było jak marna, cienka papierowa ściana przy szalejącej nawałnicy sumienia wyrzutów. I ona tam była. My byliśmy. Tylko my.
- Gotowa?
Skinęła głową, ostatecznie szybkim ruchem ukrywając swoje brązowe włosy pod czarną kominiarką. Pistolet w kieszeni nie ciążył jej. To była lekka broń, nieostra. Raczej zabawka, której zadaniem było usypiać. Ale wyglądała idealnie dzięki Michaelowi, jak mały półautomatyczny pistolet na ostrą amunicję.
Wysiedli szybko z samochodu i podeszli do drzwi sklepu. Nikogo nie było w środku prócz sprzedawcy: oni doskonale w tym wiedzieli. Wszystko przygotowali wprost maniakalnie dokładnie. Każdą ewentualność.
Na początku szło prosto Sprzedawca leżał twarzą przyciśniętą do podłogi. Swoją drogą brudnej. Ale przerażony chyba nawet nie zauważył.
Czekałam, aż ziemia nieznacznie się zatrzęsie. Drzwi do magazynu miały otwierać się automatycznie i to przez nie był wywoływany wstrząs. Ale nagle się urwało.
Co jest, do licha? Czemu Michael nie startuje?
Stałem w magazynie pod sklepem i wpatrywałem się nerwowo w obcy, kosmiczny statek.
Boże, to rzeczywiście spodek. Żadnych otworów, żadnych wejść. Ale nie spodziewałem się czegoś innego. Statek z 1947 był opisany w liście Naseda do Tess bardzo szczegółowo, łącznie z tym, jak uruchomić "autopilota" na Antar (czy kosmici w ogól mają takie określenie??), w przypadku gdyby zabrakło któregokolwiek z obrońców ? pilotów.
Jeden szkopuł w tym, że statkiem kierować musiała dwójka, nawet do włączenia autopilota. To była jego tajemnica. Tak, jedyna tajemnica przed Liz.
Bo on chciał zabrać ją ze sobą. Tam daleko na Antar. Bez niej to nie byłby dom.
Przez ostatnie miesiące to ona była jego siłą i podporą. Wierzyła w niego. Wierzyła w cel. Nie mógłby jej zostawić, szczególnie po ostatnich przykrych tygodniach.
Nie wiedziała o tym. Miał zamiar po prostu uruchomić statek i promień wejścia skierować na nią, kiedy będzie na zewnątrz biegła do wozu. To była tajemnica. Nie potrzebowała tego wiedzieć.
Klucz lśnił i pulsował w jego dłoni, a instrumenty zamontowane na statku odpowiedziały natychmiast. Powoli światła rozszerzały się wzdłuż obwody obcego spodka.
Szybko wybiegli ze sklepu. Piach uciekał im spod nóg, w oddali słychać było wycie syren. Nerwowo wskoczyli do samochody, Michael wrzucił wsteczny bieg i szybko ukrył ich w cieniu.
- Ktoś nas wsypał... ? mruknął z niechęcią ? Magazyn nie był tak obserwowany!
- Sprawdzić, skąd dzwonili ze zgłoszeniem?
- Hm.
- Co się stało, Michael? Dlaczego nie wystartowałeś?
- Jest zepsuty. Albo źle go złożyli...
Położyła głowę na desce rozdzielczej. Zawód przycisnął ją niemal do samego dna rozpaczy. Na chwilę jakby zabrakło jej tchu.
- Ile jeszcze? ? jęknęła.
Wyciągnął dłoń i niezdarnie pogłaskał ją po głowie. Zaskoczona spojrzała na niego.
- Chryste! ? nagle jego oczy rozszerzyły się gwałtownie ? Gliny!
Pochylił się również i dłonią zmienił ich ubiory. Kominiarki wylądowały w niedużym kartonowym pudełeczku, które natychmiast pokryło się ozdobnym papierem. Tuż obok leżała kolorowa wstążeczka.
Jej dłonie zadrgały nerwowo, usiłując uchwycić fałdy czerwonej, obcisłej sukienki. Zdziwiła się, skąd on wiedział, jak wygląda czerwona, seksowna sukienka i jakim cudem znał z taką dokładnością jej figurę. Nieco odprężyła się, uświadamiając sobie, że tam nie było nic niepokojącego. Przecież razem trenowali, a i Maria musiała nieźle go przeszkolić. Mogła słyszeć jego rozbawiony szept tuż przy swoim uchu.
- Odpręż się, święta Liz. To gra. Tylko gra! ? szepnął uspokajająco. Jednocześnie bawił się jej włosami, jego oddech wędrował tuż przy załamaniu linii szyi. Mruknęła coś niezrozumiale w odpowiedzi i skupiła się na poszukiwaniu policji. Niewątpliwie tam byli ? Michael by nie kłamał.
Nagle poczuła, jak coś rozpływa się po jej ciele. To było ciepłe, przyjemne, jak delikatny letni wietrzyk. Łagodził, uspokajał, czuła, jakby była zabrana daleko od tego ponurego miejsca w Utah. Płynęła w powietrzu, unosząc się w tym jasnym uczuciu. To nie było tak, ze obrazy gwałtownie przebiegały przez jej głowę. Nie, w ogóle ich nie było. Tonęła w jasnym, błogim uczuciu, nagle oddalona od trosk i przerażających, wiecznie obecnych w jej głowie wizji Antaru.