Page 1 of 2
FBI
Posted: Tue Feb 24, 2004 8:10 am
by Lyss
Orzeźwiające powietrze wypełniało płuca a wiatr delikatnie muskał twarz.
Noc zdawała się szeptać złe nowiny. Nie słuchałam jej. Nie chciałam. Dosyć miałam własnych problemów z którymi nie umiałam się uporać.
Przeszłość…choć taka odległa nigdy nie dawała o sobie zapomnieć, nawiedzała mnie w każdym śnie.
Dzięki przeszłości stałam się tajną agentką.
Z bólem muszę przyznać, że wyrządzone mi dawniej krzywdy dzisiaj, zbudowały mi nowe życie.
Przyjęłam je nie oglądając się za siebie. Zawód.. Agentka. Niebezpieczeństwo. Ciekawość. Wieczne podróże. Na tym polegała moja egzystencja.
Misja.. to ona była najważniejsza. Spełnić misje albo umrzeć. Czemu aż tak bardzo zależało im na traceniu agentów?... Nigdy tego nie pojmę.
Z rozmyślań wyrwał mnie ostry głos telefonu. Nie chciałam odbierać.
Jednak gdy włączyła się automatyczna sekretarka i zabrzmiał głos Jacka „ Lizzy odbierz ten przeklęty telefon” zdecydowałam ruszyć się z miejsca i zobaczyć co tym razem on ode mnie chce.
-Co się stało?- zapytałam niewinnie
-Czemu tak długo nie odbierałaś?- ostry ton zapowiadał „coś” ważnego.
-Byłam pod prysznicem- skłamałam.
-Jest misja. Dla ciebie.
-
Wiesz.. ja miałam zamiar zrobić sobie wakacje.. Sam rozumiesz.. Mam dopiero 18 lat..- próbowałam się wykręcić ale wiedziałam że na Jacka coś takiego nie działa.
-Nie ma o czym mówić. Twoim zadaniem będzie wyjechanie do Roswell. Samolot masz o północy. I masz zorientować się którzy nastolatkowi są kosmitami.
-Kosmitami? A no tak… wilkołaki już były.. pora na alienki?
-Tak- wiedziałam, że teraz robi swoją słynną minę niezwyciężonego wojownika, więc nie chciałam się z nim kłócić.
-Dobrze… pojadę. Innego wyjścia nie mam- uległam.
-Grzeczna dziewczynka. Skontaktuj się ze mną jak będziesz na miejscu.- chciałam odłożyć słuchawkę gdy dodał łagodnie.- Uważaj na siebie.
-Będę.. O mnie się nie martw.
Gdy byłam już w pokoju i patrzyłam na gwiazdy wiedziałam, że ta misja coś wprowadzi w życie. Moje życie. Coś nowego… coś czego nie znałam, ale chciałam poznać.
Coś co na każdego czekało i zawsze rwało w swoje szpony.
Ale ja dam sobie rade. W końcu jestem Liz Parker, tajna agentka FBI do zadań specjalnych!
Posted: Tue Feb 24, 2004 11:57 am
by Max_oholiczka
nareszcie już nie miałam co czytać
to się zapowiada ciekawie i są ogonki
Posted: Tue Feb 24, 2004 3:02 pm
by Lyss
Jak ja nienawidzę samolotów. Ciągle słyszę tylko:
-Zapnijcie pasy- i widzę stewardessę chodzącą w przydużej bluzce i z wymuszonym uśmiechem na twarzy.
To nie jest za miły widok. Gdyby nie to, że zabrałam ze sobą pasjonującą książkę to zginęłabym w tej lotniczej dżungli.
Tylko szczerze mówiąc nie miałam ochoty na czytanie. Lepsza byłaby rozmowa. Nawet głupia ale rozmowa z kimś. Na szczęście zobaczyłam jakiegoś faceta idącego w moja stronę.
-Czy to miejsce ma numer 145?- spytał spoglądając na mnie.
-Tak.. proszę bardzo- wskazałam mu siedzenie. Gdy już wygodnie czytał jakąś gazetę dokładnie mu się przyjrzałam. Ciemne włosy, tajemnicze oczy( powaliły mnie na kolana) silne dłonie. Oprócz tego był wysoki i umięśniony. Rysy miał delikatne. Wyglądał na.. hmm… 18-19 lat.
W końcu zdołałam oderwać wzrok od jego przystojnej sylwetki i przeniosłam go na okno.
Lęk wysokości… tak miałam go ale nie mogłam powstrzymać się od wyjrzenia. Świat wydawał się być taki mały a problemy nie istotne.
Choćbym chciała znów odwrócić się do mężczyzny wyobraźnia mi na to nie pozwalała.
Ale mam silną wole! Szybko spojrzałam na mojego pasażera.
-Dokąd pan leci?- spróbowałam zagadać.
-Do Roswell. A pani?- uśmiech na jego twarzy był promienny.
-Ja również… - zdziwiłam się trochę.
-Czy mógłbym zapytać się o pani imię?
-Jasne.. Liz.. Liz Parker.- podałam mu rękę.
-Max Evans. Miło mi
-Mi również- nie wiedziałam czemu, ale wydawało mi się, że na tej podróży nasza znajomość się nie skończy. Ciekawie byłoby go poznać bliżej.
Nie zauważyłam kiedy lot zleciał.
-Proszę zapiąć pasy. Przygotowujemy się do lądowania- i znowu ten głos. Zrobiłam to co mi polecili.
Gdy moja noga stanęła na betonie i gdy poczułam powietrze, nareszcie odetchnęłam z ulgą.
Parę kroków i byłam już w taksówce która wiozła mnie do mojego nowego domu. Do Crashdown.
Posted: Tue Feb 24, 2004 3:14 pm
by Szalona_Szatynka
Posted: Tue Feb 24, 2004 4:39 pm
by lizzy_maxia
No Lyss, wreszcie na temat i ani jednego słowa o wampirach!
Ogonki w większości przypadków są, ale takich szczegółów nie będę się czepiać. Natomiast jestem dziś w morderczym nastroju, więc nie zdołam się powstrzymać przed tym:
Szybko spojrzałam na mojego pasażera.
Chyba "współpasażera", bo to co napisałaś zabrzmiało, jakby Liz była właścicielką Linii Lotniczych
i to:
Czy mógłbym zapytać się o pani imię?
Sztuczne i jeszcze raz sztuczne! Tak to się może w średniowieczu mówiło. Nie lepiej było by po prostu: Czy mogę spytać, jak ma pani na imię?
i jeszcze coś, przez co o mało nie spadłam z krzesła:
Nie zauważyłam kiedy lot zleciał.
Lyss, nie bierz tej krytyki tak bardzo do siebie, bo opowiadanko naprawdę zapowiada się ciekawie. Miałaś interesujący pomysł. Czekamy na dalsze części (tylko porcjuj je nam rozsądnie - lepiej mniej, a ładnie napisane i dopracowane).
Posted: Tue Feb 24, 2004 10:24 pm
by Lyss
Tragicznie tu nie jest… Spodziewałam się rozpadającej na parę części starej budy…
A tu taka niespodzianka. Nie powiem, podoba mi się. Przytulnie, cicho i spokojnie. Tego mi właśnie teraz trzeba. Tak… ale na razie mogę o tym pomarzyć. Z drugiej strony marzenia się spełniają więc może po skończonej misji zostanę tu na wakacje? O tym jeszcze pomyślę.
No w końcu musiałam iść zbadać teren.
-Dzisiaj jest bardzo zimno Lizzy. Weź szalik ze sobą.- poradziła mi Nancy przed wyjściem.
-Dobrze- dla świętego spokoju wzięłam szalik i wyszłam.
Powietrze było bardzo orzeźwiające. Najpierw przeszłam się wzdłuż ulicy mijając różne sklepy i nowych ludzi. W tej chwili zdawało mi się, że Roswell to big city, ale to była przejściowa myśl.
No i nareszcie trafiłam do parku. Rząd ławek ukazał się moim oczom. Usiadłam na najbliższej.
Chyba długo tutaj siedziałam zamyślona. Ale co mi tam… raz na ruski rok ma się mały odpoczynek.
Czas spokojnie płynie. I płynął a ja nadal filozofuję. Mała, głupiutka myśl przemknęła mi przez głowę. Może tak zamieszkam tutaj, w Roswell?.. To miasto ma w sobie jakąś magię i choćbym nie znalazła tutaj żadnych kosmitów, czy latających stworów to, wiem, że ta magia mnie przyciąga… Nie co ja w ogóle bredzę? To tylko szok po lotcie samolotem… Na pewno tylko to..
Chciałam się już zbierać gdy w oddali zobaczyłam zbliżającą się sylwetkę. Na pierwszy rzut oka nie rozpoznałam jej ale stopniowo z mroku wyłaniały się po kolei, czarne włosy oraz muskularna postać. Max…
-O… cześć- powiedział zdziwiony na mój widok. Ja jednak ucieszyłam się.
-Hej…
-Można?
-Jasne- zrobiłam mu miejsce.
Gdy tylko znalazł się blisko mnie poczułam słodki zapach wody kolońskiej.
Nie żebym nigdy jej nie czuła, ale ta jakoś szczególnie mi „zaimponowała”
-Więc…. Może przejdziemy na Ty?- zaproponował z uśmiechem na twarzy.
Zgodziłam się, oczywiście.
-Liz… Przyjechałaś tutaj do szkoły?
-Tak.. Od jutra zaczynam i mam nadzieje, że poznam trochę ludzi- spojrzałam w oczy swojemu rozmówcy.. Ten błysk. – Przepraszam ale muszę już iść. Spotkamy się jeszcze kiedyś?
-Znajdę cię- te słowa utkwiły mi w pamięci.
Kiedy znalazłam się już w łóżku przypomniał mi się wzrok Maxa. Był…taki tajemniczy i niedostępny. Ale.. nie on nie może być kosmitą!
Zaczynam wariować. Nowo poznanego faceta podejrzewam o przybycie z innej planety… Nie.. normalne to ja nie jestem.
Posted: Tue Feb 24, 2004 11:54 pm
by lizzy_maxia
Hmmm, coś krótka ta ich rozmowa. Chłopak ledwo zdążył się przysiąść, a Liz - sarenka od razu ucieka spłoszona
Rozmowna to ona nie jest...Ale cóż, w końcu to tajna agentka
Posted: Sat Feb 28, 2004 9:19 am
by Lyss
Cała noc zawalona. Bezsenność jest strasznie dokuczliwa… Calutką noc myślałam o swoim zadaniu. Nie mogę się angażować uczuciowo w tą sprawę. Wiem, że dam rade. No dam bo nie mam wyjścia… A jeśli Max jest kosmitą? Nie.. jest za słodki. Kosmici są raczej wredni…
-Lizzy chodź na dół na śniadanie!- to była Nancy.
Szybko wskoczyłam w swoje ubrania i zbiegłam wprost do kuchni.
-Cześć… - powiedziałam do siedzących przy stole domowników.
-Na którą masz do szkoły?- to Jeff. Chyba nie miał za dobrego humoru.
-Na 8:20 … jest 7:30.. spokojnie zdążę.
-Dobrze.. jedz.. A właśnie.. Mamy do Ciebie pytanie- to mnie trochę zaskoczyło.
-Słucham uważnie.
-Czy kiedy wrócisz ze szkoły.. mogłabyś pomóc nam tutaj w Crashdown? Jako kelnerka?- Nancy wydała się speszona swoją prośbą..
-Oczywiście. Możecie na mnie liczyć. Przepraszam ale muszę już lecieć.- szybko odeszłam od stołu i wyszłam.
Powietrze było wilgotne tego ranka. Ludzie krzątali się i otwierali sklepy. Tętniło tutaj własne życie do którego obcy nie mieli dostępu. Mnie tutaj jeszcze też nie zaakceptowali. Liczyłam się z tym od początku… Poradzę sobie z ich czy bez ich pomocy.
Szkoła ukazała się moim oczom zaraz za zakrętem. Nie powiem, była duża..
Znalazłam się na schodach gdy ktoś mnie potrącił i wszystkie książki mi upadły.
-Uważaj jak chodzisz palancie…- powiedziałam.
-Przepraszam bardzo…nie chciałam- to nie był palant. Raczej palancica… ale nie mogłam jej tak nazwać. Blondynka, niebieskie oczy…. I te usta… Chyba trochę za pełne ale sprawiała wrażenie miłej.
-Dobra.. ujdzie w tłumie.
-Jestem Maria…- wyciągnęła do mnie rękę. Cóż nie zaszkodzi się z nią zakolegować.
-Liz
-Jesteś tu nowa., prawda?
-Tak. Wczoraj przyjechałam. Chodzę do klasy która teraz ma biologię.. możesz mi pokazać gdzie to jest?- zapytałam swoją towarzyszkę.
-Super! Chodzisz do klasy z Maxem Evansem… zazdroszczę ci!- była chyba w nim zadurzona.. ale zachowywała się jak siksa… nie miała za wielkich szans
-Czego? Co jest w nim takie nie zwykłe?- zaczęłam się dopytywać
-Jest przystojny… gra w szkolnej drużynie.. jest najpopularniejszym chłopakiem i wszystkie dziewczyny za nim szaleją.. co ja bym dała za jeden wieczór z Maxem!- rozmarzyła się a tego już znieść nie mogłam.
-Sorry.. muszę iść na lekcje! Pa!- powiedziałam jej i jak najszybciej odeszłam od tego miejsca.
I znowu poczułam czyjąś rękę na ramieniu.
-Maria mogłabyś..- urwałam gdy odwracając się zamiast Mari zobaczyłam Maxa!
-Hej.. nie jestem Maria.. ale chyba dasz się odprowadzić do klasy?- zapytał z szelmowskim uśmiechem. Czemu nie?
-Jasne.. dam
Wziął mnie pod rękę i zaprowadził tam gdzie mówił. Towarzyszyły nam tysiące oczu. Wszyscy byli zdziwieni ale nie tak jak ja.
Profesor Smith. Facetka od biologii.
-W klasie mamy nową uczennicę. Liz Parker. Od dzisiaj Liz będziesz siedzieć koło Maxa Evansa.- zapowiedź nauczycielki… zbiła mnie z tropu. Ja i Max Evans? No nie… tego jeszcze nie było.
Nie miałam wyjścia usiadłam koło niego starając zachować zdrowy rozsądek. Udało by mi się to gdyby nie jego ręka trzymająca moje kolano.
Szturchnęłam go.. w końcu otrząsnął się. On nie może być kosmitą. Za bardzo pewny siebie… arogancki a do tego zboczony!
Posted: Sat Feb 28, 2004 11:39 am
by Max_oholiczka
max zboczony wiedziałam że to nie będzie słodkie opowiadanko ,i o to chodzi
Posted: Sun Feb 29, 2004 1:22 am
by aras
tak to dobre opowiadanie
, co prawda mam wrażenie, że przyśpieszyłaś gdy napisałaś rozmowę Liz i Marii o Max'ie, a może nie...
właściwie to Maria jest pewnie taka poinformowana bo się w nim zadurzyła jak stwierdziła Liz
Posted: Sun Feb 29, 2004 2:38 pm
by Szalona_Szatynka
Z przyczyn od niej niezależnych Lyss niestety nie może osobiście umieścić tu następnej części swojego opowiadanka i dlatego, abyście nie musieli zbyt długo czekać, zamieszczam część piątą w jej imieniu
Nie no ja nie wiem już nic! Po co mnie przydzielili do tego zadania? Po to żeby jakiś podrzędny kapitan drużyny szkolnej obmacywał moje biedne kolano na lekcji biologii?! To już przesada! Hm.. ale z takim typkiem spod ciemnej gwiazdy to ja sobie poradzę.
No dobra.. widzę, że Nancy jest zalatana.
-Cześć.. w czymś pomóc?- zapytałam podchodząc do lady.
-Jasne. Każda pomoc się przyda! Więc jeśli możesz to idź przebrać się uniform i jedziesz ze stołami- jej śmiech był zaraźliwy i sama nie mogłam się powstrzymać przed jego wybuchem.
Zrobiłam tak jak mi kazała. Upięłam też włosięta. Wychodząc z zaplecza moje nieszczęsne oczy musiały ujrzeć Maxa Evansa w towarzystwie jakiejś blondynki i wysokiego bruneta.
Nie ma co ten chłopak ma wzięcie nawet w gronie chłopaków.
Dobra.. Liz raz dwa trzy. Wyszłam a jego wzrok musiał spocząć właśnie na mnie! Matko ten facet chyba nigdy nie przyjmuję porażki!
Ale hm.. gdzie on się patrzy?.. O Jezu! To totalny zboczeniec! Coś mu się nie podoba w moim biuście czy taki grymas twarzy to jego tik? Dobra nie mam zamiaru w to wnikać.
-Co podać?- zapytałam stojąc przy ich stoliku.
-Najlepiej piękną kelnerkę- powiedział Max figlarnie a ja w środku się już gotowałam. Na samym początku naszej znajomości wydawał się być opanowany i „normalny”.
-Żarty zostaw przed kafejką. Więc? Co podać?- zapytałam jeszcze raz siląc się na spokój.
-Ja poproszę colę z arszenikiem- powiedziała blondyna. Zanotowałam
-A ja… gofra z tabasco- to był ten brunet. Miał ładny uśmiech to trzeba było mu przyznać.
-Dobrze. Rozumiem, że ty Max nic nie zamawiasz?
-Hm.. mówiłem już co chcę ale ty nie chcesz mi tego dać.
-Nie, bo jesteś totalnym bęcwałem i zboczonym egoistą a tacy są u mnie na wielkim minusie więc sorry ale muszę wracać do swoich obowiązków- chciałam jak najszybciej stamtąd odejść ale przytrzymał moją rękę i zbliżył swoje usta do moich uszu.
-jeszcze będziesz moja- szepnął ledwo słyszalnie. Przeszedł mnie dreszcz emocji. Mimo, że był „zjechany” to miał swój urok. Cóż… i tak nic z tego nie będzie. Agentki wiedzą jak o siebie zadbać i nawet taki napalony egoista nie popsuje powodzenia mojej misji.
Posted: Sun Feb 29, 2004 3:14 pm
by liz
Wróciłam z ferii, tym razem na stałe
Już się zadomowiłam, powróciłam na forum i przeczytałam większość opowiadań. Jak widać to też. Zauważyłam też, że teraz modny jest Max ,,na pewnego siebie macho" a nie ,,na zagubionego szczeniaczka". I dobrze
Posted: Sun Feb 29, 2004 11:32 pm
by lizzy_maxia
Na samym początku naszej znajomości wydawał się być opanowany i „normalny”.
Podmienili Maxa
"Zagubiony szczeniaczek" trafił do schroniska dla bezdomnych piesków....
....Max "na ostro" jakoś nie przpadł mi do gustu...tylko czekać, aż dobierze się do Liz bez jej zgody...Brrrr....
Posted: Tue Mar 02, 2004 2:26 pm
by Szalona_Szatynka
Nio jak macho to tylko Michael
Jakoś Maxa dobierającego się do Liz nie mogę sobie wyobrazić
Posted: Tue Mar 02, 2004 5:06 pm
by liz
max dobierający się do Liz...
Nie, jednak czekam na powrót ,,zagubionego szczeniaczka"...
Posted: Wed Mar 03, 2004 3:06 pm
by Lyss
Max… cóż mogę o nim powiedzieć. Typowy pewny siebie macho. Przynajmniej ja to tak odbieram. Według Mari to jest zapewne jedyny ideał mężczyzny.
Ja tam wolę spokojnego uczuciowego i miłego faceta z poczuciem humoru. Mało takich znam.
Gdy jeszcze dzisiaj w Crashdown podawałam zamówienie przy stoliku Maxa zaintrygował mnie owy brunet siedzący obok niego.
Oczy piwne spokojne a jednak wołające o pomoc… Nie wiedziałam co zrobić. Wydawał się być taki zagubiony i nie pewny siebie, że miałam zamiar podejść wziąć go w ramiona i powiedzieć: będzie dobrze, zobaczysz.
Powstrzymał jednak swoje zapędy.
Nagle usłyszałam głos dochodzący z pokoju obok. Telefon.
-Liz! To ktoś do ciebie- zawołała Nancy.
Odebrałam słuchawkę i usłyszałam znajomy głos.
-Czemu się nie odzywałaś? Martwiłem się… - Jack faktycznie był zatroskany.
-Przepraszam. Miałam tyle spraw na głowie. U mnie dobrze… Śledztwo w trakcie.. Dam radę- powiedziałam żeby jakoś go uspokoić i dać do zrozumienia , że naprawdę dam sobie radę.
-To dobrze… Czy Nancy dobrze cię traktuje?
-Tak bez zarzutów. Tu jest naprawdę pięknie. Miasto owiane tajemnicą a ja w środku
Całej zagadki.
-Ale proszę uważaj na siebie. Praca to nie wakacje- ostrzegł mnie.
-Wiem… nie martw się. Muszę kończyć. Cześć
-Dobrze. Zadzwoń jutro.
-Oczywiście. Dobranoc.
W swoim pokoju zastanawiałam się co podkusiło Jacka do zadzwonienia. Nie miałam na to zbyt wiele czasu gdyż na moim balkonie pojawiła się pewna postać.
Otworzyłam okno. Przede mną stał owy brunet z kafejki.
-Co.. co ty tutaj robisz?- wybąkała kompletnie zdezorientowana.
-Możemy porozmawiać. To bardzo ważne. – poprosił mnie. Nie mogłam mu się oprzeć i wpuściłam go do środka. Gdy usiadł przyjrzałam mu się dokładnie. Wysoki, umięśniony włosy postawione. Był przystojny.
-Jak masz na imie?- zapytałam
-Michael
-O czym chciałeś pogadać?- spytałam.
-To w Crashdown… co Max ci powiedział… Nie bierz tego na serio… On po prostu lubi się zabawić… A to w klasie… to też był przypadek..- zająknął się. Nie rozumiałam z tego nic. Skąd on po pierwsze to wszystko wiedział?
-Ale.. skąd ty to wszystko wiesz?
-On.. to znaczy Ja.. to.. nie ma znaczenia.. Wiem i przepraszam cie za niego… Dobranoc- nim zdążyłam się zorientować w sytuacji już go nie było.
Dziwne…
Posted: Wed Mar 03, 2004 3:55 pm
by Szalona_Szatynka
Yyyyy.... czyżby Michael i Max zamienili się osobowościami
????
Posted: Wed Mar 03, 2004 8:39 pm
by Max_oholiczka
no no to ciekawy pomysł ale ja wiem że nas jeszcze zaskoczysz
poza tym wydaje mi się że troche odmiany nie zaszkodzi i pomysł z maxem był dal mnie ciekawy w końcu nie zawsze musi być tym szczeniaczkiem
dajcie pole do popisu naszej Lyss jestem ciekawa jak dalej poprowadzi ten wątek
Posted: Thu Mar 04, 2004 6:27 pm
by lizzy_maxia
Dziwne…
czyżby Michael i Max zamienili się osobowosciami ???
jak na razie wiele na to wskazuje....ale wiecie, ja pomyślałam o czymś innym. A może Max chce zdemaskować tajną agentkę Liz? Przecież w samolocie był nawet milutki....Gdyby był "totalnym bęcwałem i zboczonym egoistą" rzuciłby się na nią od razu
Dopiero w Roswell zmienił swoje postępowanie. Może więc ją podpuszcza? Może zaczął coś podejrzewać? Liz zrobi jeden fałszywy krok..i bach! wpadnie w sidła kosmicznej paczki
Ale po co w takim razie ta nocna wizyta Michaela? Część planu...a może Liz wpadła Miśkowi w oko? Albo to jakiś "sprawdzian"...
Tylko Lyss zna prawdę. I wkrótce nam się to objawi - mam nadzieję
Posted: Thu Mar 04, 2004 9:57 pm
by Lyss
Strzępki rozmowy którą podsłuchałam bardzo mnie zaniepokoiły.
-Ona niczego się nie domyśli. Jest nowa… nie wie o co chodzi.- to był głos Michaela.
-No to co że nowa! Zawsze jest zagrożenie. Trzeba zamknąć jej usta. Ja to zrobię… Nie bójcie się dam sobie radę.- Max. Był zdeterminowany i gotowy do wykonania zadania.
-A ja się z nią zaprzyjaźnię. Może wydobędę jakieś informacje o niej- to zapewne ta długonoga blondynka która z nimi przesiadywała.
Wyszli. Oddalające się kroki dudniły mi ciągle w głowie. Nie byłam bardzo zszokowana zachowaniem Maxa ale Michael.. wydał mi się bardzo… uczuciowy. Tak jakby chciał mnie przed nimi bronić. To nie wróży nic dobrego.
Nie będę się maskować. Tak szybko nie wykryją kim jestem.. a do tego czasu ja wykryję kosmitów.
A.. może to oni? Zachowywali się tak jakby skrywali głęboką tajemnice… Nie.. nie to nie oni.
Każdy nastolatek ma swoje sekrety.
Szkoła. Chodzić do niej muszę mimo że dawno z niej wyrosłam. Marzę tylko o tym by nie spotkać Mari, bo znowu będzie mi prawić jaki to Max jest słodki, jaki to ukochany i takie frazesy.
Korytarzu. Spokój. Żadnego żywego ducha w szkole. Co się dzieję? No dobra dzień wolny?
Wszyscy zwiali?... Nie wiem. Gdy jakaś ręką spoczęła na moim ramieniu z przestrachem odwróciłam się by spojrzeć w twarz osobie która wystraszyła mnie na śmierć.
I kogo zobaczyłm?! Blondynę!
-Cześć- powiedziała z uśmiechem na twarzy- Jestem Isabell Evans. A ty zapewne Liz Parker nowa uczennica. Wiele o Tobie słyszałam.
To była ona. Moja nowo-przyszła przyjaciółka. Cóż zachowywałam się jak gdyby nigdy nic.
-Tak to ja. Przejrzałaś mnie. Miło mi cię poznać.
Jej ręka wydała mi się strasznie chłodna. Na dworze było gorąco. Może wkładała ręce w lód?
-Wiesz.. bardzo bym się ucieszyła gdybyśmy mogły się lepiej poznać. Tak myślałam.., że może chciałabyś przyjść dzisiaj do mnie na kolacje?- spytała z udawaną niepewnością.
Zastanawiałam się chwilę.
-Jasne- powiedziałam po namyśle.
-Bardzo się cieszę!
Nastąpiła cisza. Wiedziałam jak ja przechytrzyć.
-Isabell.. co wiesz o tej katastrofie z UFO w 1947?- spytałam udając bardzo zaciekawioną.
Momentalnie pobladła z ręce zacisnęła w pięści. Tu ją miałam! Wiedziałam też że coś się święci. Tylko co?
-Czemu tak zbladłaś? Nie dobrze ci?- zapytałam z troską a w środku tłumiłam chichot.
-Przepraszam… to przez gorąco. Możemy porozmawiać później? – jej twarz wyrażała dosłowne zdziwienie i dekoncentracje.
-Oczywiście. Trzymaj się Isabell!- krzyknęłam za nią.
Oddaliła się z szybkością błyskawicy. Naprawdę poczułam, że mam ją w garści. Ale to dopiero początek wojny którą oni rozpoczęli.