Ferie przyszły co odbja się na stanie moich tłumaczeń. In plus, rzecz jasna
Cały czas zastanawiam się, co sprawiło że cały świat po prostu oszalał. Co się działo z tymi ludźmi? Czy musieli zrzucić z siebie ten osad wielowiekowej stagnacji, którego nie udało się zetrzeć I wojnie światowej? Może I wojna tylko podbudowała napięcie w Europie, spowodowała, że niedawne imperium, potężne Cesarstwo rozpadło się jak domek z kart, budząc jednocześnie marzenia o powrocie do wielkości? Czy można było tego uniknąć?
Niekończąca się Bitwa
Rozdział 11
Niemcy, marzec 1938
Brama otworzyła się, ruchowi towarzyszył głośny, zgrzytliwy dźwięk gdy ciężkie żelazo przekręcało się zardzewiałych zawiasach. Jego szbkie kroki były wyciszane przez wysoką trawę.
Beth Olam, tak to nazywała. Dom Wieczności. Dom Życia.
Trzymał w dłoniach osiem kwiatów. Osiem dalii na długich łodygach. Po jednej za każdy rok od czasu jej odejścia. Za każdą nową wiosnę po jej śmierci. Tylko on przynosił jej kwiaty. Jej grób był jedynym grobem, który miał kwiaty.
Ostrożnie unikając patrzenia na samotne drzewo na czubku wzgórza – z jakiegoś powodu zawsze wypełniało go to zawsze niewytłumaczalnym poczuciem smutku - przysiadł przy jej grobie by być bliżej niej. Mech pokrył już nagrobek i miał ochotę zdrapać go z granitu. Jednak paznokieć złamał się i cofnął rękę, pozwalając by opadła wzdłuż jego ciała. Wierzch jej nagrobka znowu był pełen kamieni, zdjął więc część z nich i na ich miejscu, przed jej imieniem, położył kwiaty.
To już tak długo. Za długo. Nie było jej za długo. Osiem lat, choć wydawało sę to być wiecznością. Nie wiedział, ile ją znał. Trzydzieści lat, być może. Wydawało się być to takie krótkie, o wiele krótsze niż czas kiedy jej nie było.
I jednocześnie nie mógł powiedzieć, jak długo ją kochał. Na długo zanim poznał Diane, zakochał się w niej i nawet już po swoim małżeństwie, wciąż ją kochał, w pełni świadomy beznadziejności tego uczucia. Nie mógł przestać.
Christina... Była taka piękna, tak niesamowicie piękna... Długie, miękkie włosy które błyszczały tylko dla niego i rzucały na jej twarz ten piękny blask, i jej żywe, zielone oczy, pełne iskierek ilekroć był w pobliżu niej. Wciąż nie wierzył, że jej nie było. W każdej chwili mógł przywołać w pamięci jej twarz, mógł czuć jak wyciąga do niego rękę w środku nocy. Były chwile w których mógł przysiąc, że ją słyszał, czuł jej oddech na karku.
Ale ona umarła. Zaczęło się od niegroźnego przeziębienia. Przemoczyła się na deszczu gdy szła się z nim spotkać i nie miał czasu porządnie się wytrzeć. Wkrótce przemieniło się to w cios znacznie gorszego niż przeziębienie. Doktor orzekł, ze to zapalenie płuc. Nie koniecznie śmiertelne, choć tak było w jej przypadku. Powiedział Diane o niej na dwa tygodnie przed jej odejściem. Nie była całkowicie zaskoczona, jak mu później powiedziała. Bolało go, ze cały czas miała podejrzenia. Jak wiele musiała mieć wątpliwości, jak bolesne musiało być jej życie... Nie zasługiwała na to. Była dobrą kobietą, idealna żoną a on nie potrafił jej kochać tak, jak kochał Christinę.
Gdy ułożył kwiaty, wziął głęboki wdech i odetchnął. Usiadł na ziemi, podciągnął kolana i oparł o nie znużoną głowę. Kilka łez upadło na ziemię. Patrzył, jak wyschnięta ziemia wciąga je szybko. Osiem lat... tak długo... To już tak długo...
Jego wzrok podążył w kierunku drzewa, tak, jakby sam siebie chciał ukarać, torturować siebie niewyobrażalnym smutkiem, który czuł. Przeraził się nieco widząc pod wierzba znajomą figurkę, zwiniętą i skuloną, tak jakby upadł na ziemię.
-Max? – zawołał cicho, nie chcąc niszczyć atmosfery cmentarza, nie chcąc przeszkadzać śmierci. Jego syn popatrzył w górę, jego oczy były czerwone i zapuchnięte.
-Płakałeś? – zapytał, jego głos był niepewny i drżący.
Max wstał i zszedł ze wzgórza ku niemu.
-Nie – powiedział. Obaj wiedzieli, ze kłamał. – A ty?
-Nie – Philip skłamał bez zająknięcia. – Nie, nie płakałem.
Jego syn skinął głową, obserwując jego twarz. Philip wiedział, co tam zobaczył. Łzy, które płynęły kilka sekund wcześniej.
-Nie powinieneś być w szkole? – zapytał, tak jakby to sobie teraz uświadomił.
-Nie powinieneś być w pracy? – zadrżał Max.
-Mam lunch – odparł Philip. – Twoja przerwa natomiast skończyła się czterdzieści minut temu. Co ty tutaj robisz?
Jedyna odpowiedzią było kolejne wzruszenie ramionami. W jakiś sposób ta obojętność zdenerwowała go i wiedział, ze jego syn widzi to.
-Wraca pan do szkoły, natychmiast – powiedział Philip, jego głos był dziwnie oficjalny i sztywny. Max jakby nie zwracał uwagi na jego słowa, tylko patrzył się na niego.
-Nie usunąłeś kamieni, prawda? – zapytał a Philip podążył za jego wzrokiem, popatrzył w dół na grób Christiny.
-Nie. Nie usunąłem. A co?
-Myślałem, ze widziałem jak to robisz. Nie powinieneś tego robić. Były położone przez wizytujacych – powiedział Max gdy bardzo wolno szli do wyjścia z cmentarza.
-Wizytujacy kładą kamienie na grobach? – powtórzył zaskoczony Philip.
-Tak.
-Ale... dlaczego?
Jego syn wzruszył ramionami i spojrzał do tyłu na cmentarz.
-Nie wiem – odparł szczerze – Po prostu tak słyszałem.
Rzucając krótkie spojrzenie na grób Christiny, skinął swojemu synowi głową. Kładzenie kamieni na czyimś grobie nie było wcale takie głupie... Kwiaty umierają na deszczu i zimnie, kamienie trwają. Kamienie nie czują.
***
-Panie Williams, proszę podać trzy cechy, które sprawiają, że gardzimy Żydami.
-Tylko trzy, proszę pana? – brzmiała odpowiedź.
-Tylko trzy, panie Williams, tylko trzy.
Czułą na sobie oczy Martina, słyszała jego drwiące prychnięcie. Nienawidziła tego. Tak bardzo tego nienawidziła. I żeby było jeszcze gorzej, nie mogła oderwać wzroku od pustego miejsca Maxa. Martwiła się, zastanawiała się, gdzie był.
-więc, przywlekli ze sobą Czarną Śmierć, proszę pana, i rozprzestrzeniają zarazy. Zabierają nam prace i pieniądze i w nocy zabierają nasze dzieci i jedzą je podczas świąt religijnych. I...um, brutalnie zamordowali Pana, panie profesorze.
-Bardzo dobrze, panie Williams., A teraz, jak myślisz, czemu zamordowali Pana?
-Kto wie – Martin wzruszył ramionami. – Nie mogę myśleć jak Żyd.
Wiedziała, co teraz będzie, zanim jeszcze spojrzała na twarz nauczyciela. Wiedziała o co teraz zapyta.
-Zapytajmy kogoś, kto może, w takim razie. Panno Parker?
W milczeniu splotła dłonie i nie podniosła wzroku.
-Panno Parker? Czemu ukrzyżowaliście Chrystusa?
-Nie wiem, panie profesorze – odparła cicho, obawiając się reakcji nauczyciela. Dlaczego musiał się jej o to pytać? Dlaczego nie mógł zadać jej jakiegoś trudnego pytania z matematyki albo biologii?
Nienawidziła lekcji rasizmu. Wiedział o tym.
0Ni wiesz? – pan Rendall roześmiał się gorzko. – Oczywiście, że wiesz! Jesteś Żydem, musieli cię tego nauczyć!
Westchnęła i popatrzyła na niego do góry, niechętnie spotykając jego wzrok. Bała się powiedzieć to, co myślała, ale nie miała wyboru. Albo to, albo gniew nauczyciela.
-To nie prawda, panie profesorze. Nie ukrzyżowaliśmy go.
-Jakie to dziwne, panno Parker. Widzisz, Biblia mówi inaczej.
-Wasza Biblia mówi również o mężczyźnie idącym po wodzie, a w to przecież pan nie wierzy, prawda? – rzuciła, choć nie wiedziała dlaczego. – To mity, panie profesorze, mity z morałem.
Pan Rendall przemierzył salę trzema dużymi krokami i oparł się o jej ławkę, jego twarz była tylko kilka cali od jej twarzy.
-Nie chcę tego słyszeć w mojej klasie, panno Parker. Nie obchodzi mnie, co sobie myślisz albo w co wierzysz tak długo, dopóki siedzisz cicho – jego głos był niższy niż zazwyczaj i miał groźny ton, który niewymownie ja przestraszył. – Idź do kierownika szkoły. Rozmówię się z nim później.
Patrząc w ziemię, zebrała książki ignorując rozbawione szepty dookoła niej. Maria uśmiechnęła się do niej z sympatią, a Martin zaczął się głośno śmiać. Zwalczyła w sobie ochotę trzaśnięcia drzwiami – nie potrzebowała jeszcze bardziej denerwować nauczyciela – i poszła do gabinetu kierownika szkoły.
Gdy podeszłą bliżej, zauważyła, ze Max tam był, siedział na ławce naprzeciwko biura kierownika na korytarzu. Ulżyło jej nieco gdy wiedziała, ze wszystko z nim, było w porządku, ale nie chciała, by ich oczy spotkały się.
Nie pomógł jej. Nie wstawił się za nią.
Siedzieli tam w dziwnej ciszy przez chwilę, nie odzywając się, ale mieli świadomość, ze nie są sami. Obserwowała mur przed sobą i usiłowała usłyszeć, co mówił kierownik. Do jakiegoś szóstoklasisty. Nagle poczuła czyjąś rękę w swoich włosach, tak jakby czegoś szukała. Odwróciła głowę i spojrzała Maxowi w oczy. Trzymał w palcach niewielki listek, pomięty, brudny i w zaschniętym błocie.
-Miałaś to we włosach – przeprosił. Skinęła głową, nie bardzo wiedząc co zrobić. Chciała zapytać go wprost – czemu jej nie pomógł? – chciała zapytać go gdzie był, i chciała powiedzieć, że jest jej przykro – nie wiedziała z jakiego powodu – chciała
na niego nakrzyczeć... ale nie zrobiła nic.
Patrzyła tylko na niego, zastanawiając się, dlaczego po prostu tam stał, dlaczego ich nie powstrzymał.
Szóstoklasista wyszedł z biura i kierownik pojawił się w drzwiach.
-Panie Evans? – zapytał apatycznym głosem. Max wstał, na jego ustach pojawił się niewielki uśmiech, ona jednak nie uśmiechnęła się do niego z powrotem. Nie mogła. Zbyt wiele się wydarzyło.
Popatrzyła na niego chwile dłużej i nagle była sama, jedna sama w pustym korytarzu. Zniknął.
***