T: The Gravity Series: HTDC & Exit Music [by RosDeidre]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

liz
Fan
Posts: 569
Joined: Sun Dec 21, 2003 5:31 pm

Post by liz » Thu Feb 12, 2004 4:51 pm

Elu, kiedy następna część???

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Thu Feb 12, 2004 7:17 pm

How to Desappear Completely - część 9


Max zacisnął mocno oczy pozwalając aby energia Isabel wsparła jego siłę. Pozostał w ciszy kilka chwil czując jak rośnie w nim wzmożona moc. W tym czasie spokojnie obserwował siedzącą na podłodze Liz. Na jakiej podłodze ? Gdzie ? Pomieszczenie wyglądało prawie znajomo ale niewiele widział bo kontury były rozmazane. Więc czekał aż wzbierająca w nim energia dojrzeje i będzie mógł zbliżyć się do niej. I wiedział, że nastąpi to niedługo.

Sylwetka Liz zaczęła być coraz wyraźniejsza i nagle jej zamglony obraz rozjaśnił się. Podszedł, klęknął przed nią na podłodze ale była zajęta rozmową i nawet kiedy wymawiał jej imię, nie słyszała go.

Liz. Liz, kochanie.

Nic, była głęboko pogrążona w rozmowie której nie słyszał, i nie była świadoma jego obecności. Zdawał sobie sprawę, że dla niej będzie czymś w rodzaju mgiełki lub zjawy i na myśl o tym poczuł przebiegający wzdłuż kręgosłupa dreszcz.

Schowała twarz na kolanach i zobaczył jak walczy ze łzami. Kto ją krzywdził ?

Ze swojego miejsca rozglądał się wokół siebie ale nie dostrzegał żadnej postaci. I nagle Liz uspokoiła się a on spróbował znowu.

Zaczął gładzić jej plecy. Z każdą kolejną pieszczotą czuł wzbierające w środku gorąco. Wolno podniosła głowę i rozglądnęła się jakby chciała zobaczyć kto jej dotyka. Ramiona zaczęły pokrywać się gęsią skórkę i chociaż jeszcze się do niej nie otworzył, był już bardzo blisko.

Położył dłonie na jej ramionach i wyszeptał imię.

Liz.

Nie zareagowała.

Gorąco jakie odczuwał wzbierało i zaczęło promieniować na zewnątrz. Teraz czuł je w każdej cząsteczce swojego ciała – po prostu płonął. Liz znowu rozglądnęła się zaskoczona, niepewna co się dzieje. Schowała teraz twarz w dłoniach a on przysunął się bliżej, położył ręce na jej głowie i pozwolił by jego ciepło rozlało się po niej.

Opuściła ręce szukając rozpaczliwie jego oczu. Spotkała je i otworzyli się na siebie.

Max, naprawdę jesteś tutaj ?

Nie, to Isabel pomaga mi wejść w twoje sny.

Ale ja nie śpię.

Nie śpisz, ale...to coś w rodzaju wizji. Tylko w ten sposób mogę się z tobą skontaktować.


Rozglądnął się i zrozumiał gdzie się znajdują. To komora granilithu.

Dlaczego tu jesteś ? Kto cię tu przyprowadził ?

Och, Max...on służy Kivarowi. Nie pochodzi z naszego czasu – to długa historia.

Czego od ciebie chce?

Jemu nie zależy na mnie. On chce ciebie. Pod żadnym pozorem nie wolno ci tutaj przyjść, Max. Przyślij Michaela.

Wiesz, że tego nie zrobię.

Nie, nie. Nie rozumiesz ? Jemu zależy tylko na tobie. To dlatego mnie zabrał.

Obejrzał się znowu ale tym razem zobaczył wysoką, ciemną postać. Jej prześladowca przechadzał się wolno, obserwując badawczo Liz. Max wstał by zmierzyć się z nim czując rosnącą sobie energię. Podniósł dłoń by zabić człowieka, który sprawia jej ból.

A potem przypomniał sobie. Przecież nawet go tam nie było i dopóki nie dotrze do niej, nie będzie w stanie jej obronić. Ukląkł przed nią i zobaczył łzy płynące po twarzy.

Proszę, Max. Jeżeli tu przyjdziesz, on cię zabije. Taki jest jego cel.

Przytulił dłoń do jej policzka i przycisnął usta do czoła. Cii, nic mi się nie stanie.

Jego imię to Marco. Był naszym obrońcą....i coś poszło nie tak. Nie wiem co.

Nagle wokół niej zaczęły zagęszczać się ciemności i poczuł że się od niej oddala. Zobaczył jak Marco staje przed nią, patrzy w dół i mówi. O czym mówi ?

- Liz, co się stało ? – to był głos Marco, głęboki i gardłowy. I słychać w nim było złość do niej.

A potem wszystko zlało się w czerń.

******

Isabel nie spuszczała oczu z Maxa i starała się nie wpadać w panikę. Był rozpalony a oddech miał ciężki i nierówny. Najgorsze, że siedział tak z zamkniętymi oczami od ponad dwudziestu minut. Od dłuższego czasu obserwowali go także Michael i Maria bojąc się odezwać, żeby nie przerwać nawiązanego kontaktu. Michael nie spuszczał oczu z Isabel, podnosząc w niemym pytaniu brwi a ona mogła tylko wzruszyć ramionami i potrząsnąć głową. To już nie było wejście w podświadomość, to było coś, czego nie znała. Doszedł do miejsca w którym nie umiałaby go odnaleźć.

Nie bała się dopóki nie poczuła drżenia jego ręki w swojej dłoni. Potem dreszcze objęły całe ciało a ona próbowała szepcząc jego imię wyprowadzić stamtąd. Ale kiedy nie pomogło zaczęli odczuwać strach, starając się jednak za wszelką cenę zachować spokój. Nikt tego nie powiedział głośno ale wszyscy myśleli podobnie - może doszedł do miejsca z którego nie umie wrócić.

Michael kucnął przed nimi - Isabel, co się dzieje ? – syknął – To trwa za długo.

- Wiem, Michael. Wiem – patrzyła znów na Maxa i dotknęła jego policzka – Boże jaki on gorący – oglądnęła się na nich – Coś poszło nie tak.

Michael położył ręce na ramionach przyjaciela – Max – powiedział stanowczo, jednak bez skutku.

Odwrócił się do Isabel – Zrób coś z tym.

- Ale co ? Nawet nie wiem co to jest, rozumiesz ?

Odwróciła się do brata i wyciągnęła dłoń z mocnego uchwytu. Miał ściągnięte brwi i był głęboko skupiony, jakby przysłuchiwał się czyjejś rozmowie. A potem zmieniał się na twarzy, przebiegały po niej uczucia których nie umiała odczytać. Zaczął kręcić głową.

- Nie – szeptał ochryple – Nie – Otworzył oczy spotykając ich wyczekujące spojrzenia – Widziałem ją. Jest w miejscu ukrycia granilithu.

*******

Marco od dłuższego czasu obserwował ją z pewnej odległości zastanawiając się dlaczego jest taka spokojna. Głowę miała pochyloną, twarz ukrytą na kolanach i panowała śmiertelna cisza. Najpierw myślał, że po prostu płakała, potem zaczął mieć pewne podejrzenia.

Jej umiejętność komunikowania się z Maxem.

Nie byli jeszcze małżeństwem więc nie wiedział czy ich dusze były do siebie tak otwarte jak to było w późniejszych latach – czy już posiedli tę umiejętność. A jeżeli tak ? Jeżeli próbowała teraz nawiązać z nim kontakt ?

- Liz, co ty robisz ? – trzymała nisko głowę ukrywając przed nim twarz.

- Ni..nic – zaczęła się jąkać.

I już wiedział. Szarpnął ją szorstko za ramię a ona uciekała od niego nieobecnym wzrokiem.

- Próbowałaś kontaktować się z Maxem – stwierdził zwężając oczy.

Potrząsnęła przecząco głową, w oczach miała łzy, ale on i tak wiedział, bo poznał dużo wcześniej wyraz ich twarzy. Jej i Maxa.

- Liz, przecież wiem co robiłaś – powiedział stanowczo klękając przed nią. Jej ciemne oczy były pełne uczuć, kiedy w nie spojrzał. Boże, ona naprawdę myślała, że mógłby ją skrzywdzić. Czy mógłby coś takiego zrobić, a nawet spróbować. Bez względu na to, co stało się przez te osiem lat, nigdy nie byłby do tego zdolny. Byłoby to ostatnią rzeczą na jaką by się poważył.

Ale Max to zupełnie coś innego.

- Dlaczego to robisz ? – szeptała – Co się stało, że odwróciłeś się od nas ?

Zamknął oczy i nie chciał odpowiedzieć. Musiał być czujny, nie może pozwolić sobie na odgrzebywanie starych spraw po to by przejęła nad nim kontrolę.

Znowu na nią patrzył i zdał sobie sprawę jak intensywnie mu się przygląda, mocniej niż kiedykolwiek. Zawsze posiadała umiejętność rozpraszania go. Nawet teraz, kiedy miała tylko siedemnaście lat.

- Więc Max jedzie tutaj – powiedział spokojnie, wstając.

Nie odpowiedziała a on zaczął spacerować nie odrywając od niej wzroku. A potem zaczął się śmiać.

Oczywiście, że tak, przecież zawsze byli ze sobą nierozerwalnie złączeni. Nikt mu nie musi tego przypominać.

- No cóż, przynajmniej zaoszczędziliśmy sobie czasu na dzwonienie – poczuł jak przebiega po nim dreszcz oczekiwania.

Od ponad czterech lat nie stanął z Maxem Evansem – ani z inną jego wersją – twarzą w twarz.

********

Liz nie rozumiała co widziała przed chwilą w oczach Marco ale przysięgłaby, że przez moment było tam coś w rodzaju czułości. Zastanawiała się czy mogła sobie pozwolić na więcej niż początkowo sądziła. Może otrzymałaby od niego więcej odpowiedzi, takich które pomogłyby Maxowi.

Powoli wstała z zimnej podłogi czując jak pulsuje stłuczone kolano.

Obserwował ją chwilę a potem podszedł – Co robisz ?

- Chcę tylko rozprostować nogi. Mogę ?

- Tak. Może to dobry pomysł bo chcę poczekać na nich na zewnątrz.

- Wiesz, że nie potrafisz pokonać ich wszystkich – Liz wygładzała pomiętą spódnicę – Są zbyt potężni.

Roześmiał się miękko – Myślę, że to zupełnie coś innego, moja droga.

Podeszła do niego i zdała sobie sprawę jak bardzo jest drobna przy jego górującej sylwetce – O co ci chodzi ?

- O to – przegryzł na moment usta – że jestem dużo potężniejszy niż wy wszyscy razem.

- Przecież jesteś hybrydą, więc dlaczego możesz być potężniejszy ?

- Ponieważ moja ludzka natura umarła dawno temu – rzucił na nią krótkie spojrzenie i wyglądał jakby się z czymś zmagał, by za chwilę, kiedy popatrzył na nią przybrać nieodgadniony wyraz twarzy. – A to jest to, co czyni was słabymi.

- W takim razie muszę być ze wszystkich najsłabsza – powiedziała chowając za ucho zabłąkane pasmo włosów – I jeszcze ci powiem, że nie wierzę w to co mówiłeś wcześniej.

Podniósł do góry brwi - Dlaczego, Liz ?

- Ponieważ kiedy pytałam Maxa z Przyszłości o nasze dzieci wspomniał, że jesteśmy „inni” . Nie powiedziałby tego gdybym nie była człowiekiem.

Powoli pokręcił głową - Liz....Więcej w tobie człowieczeństwa niż w innych. I to wszystko, ale mimo tego jesteś jedną z nich.

- Inni. Więc kiedy mówisz inni...- rzuciła wzrokiem na boki jakby dobierała słowa. – Chodzi ci o Maxa, Michaela, Isabel i Tess, prawda ?

- Tak. Waszą piątkę.

- Ach ! – podniosła palec – Ale zrozum, Max z Przyszłości powiedział, że tylko ich czwórka tworzyła kompletną całość.

- Ty nie byłaś jej częścią. Zostałaś jego...- nagle głos mu zamarł. Potrząsnął głową i patrzył na nią uważnie - Mój Boże. Ty rzeczywiście nic z tego nie wiesz, prawda ?

Stanęła na palcach, starając się być wyższa niż w istocie i wpatrywała się z determinacją w chłodne oczy – O czym chcesz mi powiedzieć.

- Dobrze – zbliżył do niej twarz – Byłaś jego oblubienicą – szepnął miękko.

- Wiem, że się potem pobraliśmy – rzuciła niecierpliwie – Max z Przyszłości wspominał o tym.

- Nie, Liz. Byłaś mu świeżo poślubioną żoną. Dlatego wysłano cię razem z nim.

I po tym prostym stwierdzeniu, Liz Parker poczuła jak zmieniają się granice pojmowania przez nią wszechświata i osunęła się na kolana.

Cdn.

Image
Żeby być już całkiem w porządku warto zaznaczyć że ten piękny fanart pochodzi ze strony RoswellFantics.net i jest prawdopodobnie autorstwa Hybrit-Angel :P
Last edited by Ela on Thu Feb 12, 2004 8:37 pm, edited 1 time in total.

liz
Fan
Posts: 569
Joined: Sun Dec 21, 2003 5:31 pm

Post by liz » Thu Feb 12, 2004 8:07 pm

Elu! Super część! Jedyny minus - urywa się w momencie pytającym ,,co teraz?" Ale i tak extra :cheesy:

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Thu Feb 12, 2004 9:21 pm

Elu... wielkie dzięki. Opowieści Deidre mają w sobie coś magicznego. Czyta się każdy fragment a potem dziwi się, że jest się u siebie, a nie w Roswell, w Nowym Meksyku, albo zgoła na Antarze... Dzięki Eluś. Mówiłam, że zaczynam lubić Marco. Niech sobie będzie tym czarnym charakterem, on jest z rodzaju tych ciekawszych, barwniejszych, którzy nierzadko przyciągają uwagę czytelnika o wiele lepiej niż główny bohater czy równoległy bohater pozytywny...
A. I naprawdę piękny fanart :D
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Thu Feb 12, 2004 10:12 pm

Dzięki Liz i Nanuś, ale skoro rozmawiamy o Marco to pozwolę sobie jeszcze raz przenieść ten śliczny fanart Lizziett i zacytowąc to co o Marco napisała do mnie RosDeidre, kiedy przesłałam jej ten arcik z zapytaniem czy to jest jej Marco. Mam nadzieję, że nie będzie miała nic przeciwko temu
At the time, he was fairly unknown, and I"d been writing my GRAVITY series for months on end, then saw a preview for HART'S WAR. I was sitting there, in the theatre, and said to myself, "oh my GOSH! It's MARCO!!!!" The truth is, Colin Farrell is much smaller and shorter, but he's got the right dark looks. I will always see Marco clearly in my head, and he doesn't really look like anyone that I can point to, but Colin Farrell at least did a little justice to the image.

I loved writing every moment of Marco's story! Have you read GRAVITY ALWAYS WINS? I had such fun with that one.
Image

Warto mieć przed oczami jego postać i znając także kto zainspirował RosDeidre :P .

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Thu Feb 12, 2004 10:18 pm

Boże. Ściagam rozdziały "And the road shall lead you home" i robi mi się zimno od tego, co przeczytałam w biegu... Kocham twórczość Deejonaise, ale ma ona zadziwiającą właściwość denerwowania ludzi do granic :shock:

Moja wiedza o Gravity jest nieco dziwna. Czytałam jakieś środkowe rozdziały, wiem, co jest pod koniec, znam postaci i wiem, że Marco to Collin... No i już przepadło. Jako wzrokowiec, czytając pierwsze części, gdy pojawił się Marco, miałam przed oczami Collina. Zaskakujące, nie :wink: ?
Image

User avatar
tigi
Zainteresowany
Posts: 372
Joined: Fri Aug 01, 2003 6:30 pm
Location: Poznań
Contact:

Post by tigi » Thu Feb 12, 2004 10:20 pm

To opowiadanko jest naprawdę przepiękne. Zapewne to talent RosDeidre jak i tłumaczenie Eli. A Marco coraz bardziej wzbudza moją ciekawość. Jest jednym z najlepszych czarnych charakterów jakich miałam okazję już czytać.

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Thu Feb 12, 2004 11:31 pm

Chyba powtarzam to zawsze gdy wypowiadam się w tematac twórczości ale to jest piękne, śliczne i niesamowite opowiadanie :) Również ja zaczynam się przekonywać do tego że marco nie jest taki zły... tylko te jego zamiary względem Maxa :evil:

lonnie
Starszy nowicjusz
Posts: 138
Joined: Sun Dec 28, 2003 4:05 pm
Location: Łomża
Contact:

Post by lonnie » Sun Feb 15, 2004 9:41 pm

elu kiedy nastepna czesc???? :)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Mon Feb 16, 2004 5:02 pm

Wrzuciłabym już wcześniej ale znowu coś zaczyna się dziać niedobrego z dostępem do Forum :twisted:


How to Desappear Completely - część 10


Marco obserwował klęczącą na podłodze Liz i potrząsał z niedowierzaniem głową. Jak to możliwe żeby o tym nie wiedziała ? Sądził, że dowiedzieli się na długo, zanim ona i Max się pobrali.

Powoli podnosiła na niego oczy i kiedy zobaczył to oszalałe spojrzenie coś drgnęło mu w piersiach....coś się w nim się w nim budziło. Jej oczy były jak ciemne jeziora w których mógłby się jedynie zatracić ...i odnaleźć. Patrzyła na niego w milczeniu.

Czego od niego oczekiwała ?

- Powiedz mi o pozostałych – westchnęła w końcu.

Pragnienie poprowadzenia jej, sprawić by zrozumiała, było nieodparte – tyle lat spędził na wypełnianiu swoich obowiązków by ich chronić, i nie przeczuł tego. Oczywiście, nie znali swojego prawdziwego przeznaczenia – miał bolesną świadomość jak bardzo zostali okaleczeni kiedy zostali pozostawieni sami sobie.

O czym wiedzieli ?

Czy wiedzieli o Nicholasie ? O Lonnie ?


Potrząsnął głową starając się rozsądnie myśleć. Po prostu nie mógł tego zrobić – miał do wypełnienia misję.

Zakasłał i podniósł brwi – O pozostałych ? – zapytał.

- Jak mogę być jego żoną ? Przecież była nią Tess.

- Nie, Liz – wolno pokręcił głową – Zaufaj mi. Ty nią byłaś.

- Zaufać ci ? – szeptała z niedowierzaniem wkładając dłonie we włosy.

Przecież nawet nie zwracał uwagi na odpowiedni dobór słów....czy mógł oczekiwać żeby po tym wszystkim mu zaufała ? Zaufanie pomiędzy ich trojgiem rozpłynęło się dawno temu. A dokładniej, nie ich trójką – pomiędzy ich obojgiem, a nim.

- Jaki był cel, żeby mnie ochraniać a zarazem we wszystkim oszukiwać ?

Wyciągnął do niej rękę pragnąc pomóc się podnieść ale ją zignorowała. Nie był pewien jak odczytać jej spojrzenie Opuściła głowę jakby się skłoniła i została na kolanach. Spróbował coś dostrzec na jej twarzy ale długie, ciemne włosy były zasłoną pod którą się ukryła.

- Liz ?

Nie podniosła głowy – Proszę, Marco...tylko go nie krzywdź – szepnęła.

I znowu poczuł iskierkę czegoś, co się w nim rodziło, ale pozwolił jej zgasnąć.

- Służę Kivarowi, Liz i muszę spełniać rozkazy.

Potrząsnęła głową wbijając oczy w ziemię.

- Błagam cię. Proszę, nie rób krzywdy Maxowi.

Błagam cię.

I ta myśl go poraziła, nieomal powalając na kolana.

Klęczała przed nim kobieta, którą zwał Królową – skłoniona przed nim – błagając go o życie dla swojego męża. Jedna ze szlachetniejszych i piękniejszych istot pochylała się przed zdrajcą. Na ten widok zamknął oczy.

Boże, jak to wszystko wraca.


Klęczał przed Maxem a na czole pulsowała głęboka rana.

- Błagam, nie rób tego Max. Proszę.

A Max patrzył na niego z pogardą. Człowiek którego nazywał bratem. Król.

- Wstań Marco, chcę żebyś odszedł – odetchnął ciężko i z trudem – Natychmiast.

- Popełniłem błąd. Boże, zdaję sobie sprawę jak bardzo.

- Błąd ? – krzyknął z niedowierzaniem Max – Próbowałeś pocałować moją żonę, a kiedy się opierała usiłowałeś ją do tego zmusić.

- To nie było tak.

- Przyjrzyj się swojej twarzy.

- To było....nieporozumienie.

- Powiedziała, że od ponad roku byłeś w niej zakochany. Czy się mylę ?

Marco milczał dłuższą chwilę zastanawiając się jak mógłby wyjaśnić coś, co jak wiedział zabrzmi jak szaleństwo. Że stale przebywał w ich pobliżu, tak blisko nich, że w jakiś sposób zaczynał odczuwać ich związek. Nigdy nie przypuszczał, że coś takiego się zdarzy, nie pragnął tego – próbował odsuwać od siebie swoje uczucia. Ale nie ma sensu tego wyjaśniać ponieważ Max nigdy mu nie uwierzy.

- Nie - odpowiedział zrezygnowany.

A Max tylko wpatrywał się w niego zaszokowany – Ufałem w twoją lojalność wobec niej. Ręczyłem za ciebie jej życiem...moim...a ty zdradziłeś mnie.

- Nie chcesz przynamniej wysłuchać, co mam do powiedzenia ?

- Nie. Chcę żebyś opuścił nas jeszcze tej nocy.

Te słowa rwały jego duszę na kawałki – Nie miał żadnego innego celu, tylko im obojgu służyć.

- Nie chcę was opuszczać – powiedział cicho zamykając oczy.

Max patrzył na niego i skinął gorzko głową – Już to zrobiłeś – odwrócił się i po prostu zostawił go tam, klęczącego samotnie.

I kiedy tamtej nocy Max odwrócił się od niego, zostawił po sobie wielką pustkę ponieważ jedynym przeznaczeniem Marco było dbać o bezpieczeństwo swojego króla.


- Liz, proszę wstań – podał jej znowu rękę.

- Nie wstanę dopóki nie usłyszę, że go nie skrzywdzisz – prosiła – Nie możesz tego zrobić....Zmieniliśmy przyszłość.

- Czy mam ci znowu przypomnieć, że już nie służę Maxowi ?

Z dołu wydawała się taka drobna – Ta wersja Kivara, który wydał ci takie polecenie, już nie istnieje.

Marco milczał przez chwilę – To nie do końca prawda, Liz.

Podniosła na niego oczy, na delikatnych rysach twarzy odbijał się strach – Co masz na myśli ?

- Zanim odnalazłem ciebie, kontaktowałem się z...naszymi ludźmi.

- Naszymi ludźmi ? Jesteś jednym z nas...sam tak powiedziałeś.

- Z ludźmi, którym służę – poprawił się.

- Więc Kivar wie.

- Nie dokładnie. Wiedzą ludzie, którzy wypełniają jego rozkazy. Ludzie, którzy teraz są w pobliżu jaskini.

- Więc to wszystko było z góry ukartowane – Liz kurczowo przyciskała do siebie ręce – Dlaczego mu to robisz? Po tym wszystkim co mi powiedziałeś ?

Długą chwilę zastanawiał się. Tak wiele wydarzyło się spraw które odpowiadały na to pytanie – Ponieważ dawno temu on także nie dał mi wyboru – odparł zdecydowanie, zostawiając ją klęczącą na podłodze.


Max nacisnął jeszcze mocniej pedał gazu ale Jeep i tak jechał z maksymalną prędkością. Był stary, wysłużony i mógł wyciągnąć najwyżej 75 mil na godzinę. Isabel siedziała obok niego. Objęła się ciasno rękami próbując ochronić się przed chłodnym, pustynnym wiatrem. Michael, Maria i Tess usadowili się na tylnym siedzeniu. Wyjeżdżając z miasta zatrzymali się koło domu Valentich bo potrzebowali pomocy Tess jeżeli liczyli się z możliwością zrealizowania swojego planu.

Światła samochodu przebijały się dwoma, równymi rzędami przez ciemność. Max życzyłby sobie, żeby to wszystko nie rozgrywało się w nocy bo to stawiało ich w gorszej sytuacji. Kimkolwiek był Marco, wykonał pierwszy, strategiczny ruch dostając się do jaskini z granilithem. To dawało mu znaczną przewagę bo stamtąd mógł obserwować ich z odległości prawie mili, zanim doszliby do szczytu skał.

Oczywiście, niewątpliwie to z tego powodu ich obrońca wybrał jaskinię - jako punkt obserwacyjny – wystawiając ich wszystkich na ogromne ryzyko. Popatrzył we wsteczne lusterko i złapał spojrzenie Michaela.

Michael pochylił się do przodu kładąc ręce na oparciu przedniego siedzenia – Ty i Maria powinniście pozostać u stóp skał. Tess, Isabel i ja pójdziemy wyżej.

Max potrząsnął zdecydowanie głową – Wtedy będziemy osłabieni. Musimy się trzymać razem, Michael. Jeżeli jesteśmy razem, jesteśmy silniejsi.

- Wiesz co ci powiedziała Liz...to ja powinienem pójść.

- A jeżeli nas opuścisz a oni będą czekać na nas na dole ? – Max rzucił spojrzeniem ponad swoim ramieniem – Dlatego trzymajmy się razem.

- Maxwell, Liz powiedziała, że on jest sam.

- Nie wiadomo – stwierdził Max.

Isabel patrzyła przez okno – Max, mam złe przeczucia. Może Michael ma rację.

Przez chwilę się nie odzywał obserwując uważnie drogę. Byli tylko kilka mil od celu. Dlaczego zawsze o wszystko musiał toczyć z nimi prawdziwe boje ?

Złapał w lusterku spojrzenie Tess, na moment ich oczy się zetknęły – Słuchajcie, jeżeli Max sądzi, że musimy trzymać się razem, to tak powinniśmy zrobić – powiedziała.

Dziękuję, Tess.

Michael odwrócił się do niej – Jestem wielce zobowiązany, Tess. Ale liczy się przede wszystkim jego tyłek, pamiętasz ?
Zdenerwowana Maria odrzuciła do tyłu głowę przewracając oczami – Hej, czy mogę prosić, żebyście się na chwilę zamknęli ? – potoczyła dramatycznym wzrokiem po wszystkich. Zamilkli i czekali na to co powie. Max z ciekawością patrzył na nią w lusterku – Czy to czasem nie Max jest przywódcą ? – zapytała odrzucając włosy za ramiona.

Dziękuję, Maria.

- Razem jesteśmy silniejsi – dodała kładąc dłoń na ramieniu Michaela.

Max złapał w lusterku przednie światła samochodu Szeryfa Valentiego – Tak dla przypomnienia, za nami jedzie Valetni. Na niego także możemy liczyć – podsumował.

Ale wbrew uspokajającym stwierdzeniom nie mógł się otrząsnąć z wzbierającego w nim przeczucia, że stanie się coś niedobrego. Miał tylko nadzieję, że nie dotknie to Liz i dotrą do niej, za nim Marco zrobi coś złego. Prędzej umarłby zanim pozwoliłby by coś jej się stało – bo w ubiegłym tygodniu poznał jak smakuje bez niej życie i nie chciałby tego ponownie doświadczyć.

Cdn.

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Tue Feb 17, 2004 2:36 pm

...Wczytując się w wspomnienia Marca, można byłoby powiedzieć...no tak, wszystko jasne....miłość, zazdrość, lojalność, zdrada i odrzucenie...krzyżówka uczuć...pozostaje nienawiść...pustka...gorycz....
Nie...wcale nie jasne :wink: u Deidre nigdy takie nie jest.
Postać Marca od początku należała do moich ulubionych...chyba najpełniejsza, najbardziej pociągająca jaką stworzono w opowianiu....aż szkoda że Katims&Co nie pokusili się o podobnie wyraziste postaci i podobną intensywność w kontaktach pomiędzy bohaterami...

Michael położył ręce na ramionach przyjaciela ? Max ? powiedział stanowczo, jednak bez skutku
:lol: A nie mówiłam- ledwie przylazł, już się pcha :wink: - żartuję żartuję, nie bijcie 8)


Zaraz i tak ktoś palnie mnie w łepetynę, za to że forum się rozłazi...nic nie poradzę...ten fanart sam sie tu pcha...już więcej nie będę.
Image
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Feb 17, 2004 4:18 pm

Jakby powiedziała moja bardzo wojownicza, kochana przyjaciółka - "ja to forum kiedyś pobiję".
Klęczała przed nim kobieta, którą zwał Królową – skłoniona przed nim – błagając go o życie dla swojego męża. Jedna ze szlachetniejszych i piękniejszych istot pochylała się przed zdrajcą. Na ten widok zamknął oczy
Dzięki Elu. Cały czas trwam w postanowieniu, że najpierw wersja polska... I dobrze mi idzie, i widzę, że to było bardzo mądre posunięcie z mojej strony :roll: :wink: A co. Po polsku czyta się zupełnie inaczej.
A ten fragment zacytowałam nie ot, tak sobie - nie wiem, jak by to tak ładnie napisać... Ale ten fragment ma coś w sobie. I to jeszcze jeden powód, dla którego moja sympatia do Marco wspina się coraz wyżej. Jak tak dalej pójdzie, to będzie miała wysokość Śnieżki. Marco, podobnie jak niektóre czarne charaktery z innych rzeczy, wydaje się być wręcz niezbędny :wink: Pomijając już to, że jest tutaj jednym z głównych bohaterów...
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Feb 17, 2004 8:20 pm

Lizziett, taki piękny fanart, nie mogę się na niego napatrzeć...dziękuję Kotek.
Nie wiem czy za kilka odcinków nie bedziemy czytali dalej tylko w oryginale...RosDeidre to nie to samo co Emily. Jej tekst był miekki, zdania wypływały same...W Desappear za kilka odcinków zaczną się schody po których wchodzi mi się coraz trudniej...Tyle tam poetyckich odniesień, metafor...określeń, jakie trudno będzie znaleźć w polskim języku. Jeżeli będę czuła, że mogę skopać teks, umiejszyć jego znaczenie...Już teraz wyczuwa się specyficzny klimat...rosnące emocje, coś nieuchwytnego między bohaterami co powoduje drżenie. Chciałaby umieć to wydobyć i wyrazić słowami. Jeżeli mi się nie uda, z żalem zrezygnuję.

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Feb 17, 2004 10:08 pm

Może i jestem wredna, ale w tym momencie odczuwam coś na kształt zadowolenia, choć raczej How To Disappear to nie to co AN :wink: W każdym razie potrafię cię zrozumieć, Elu, a przynajmniej usiłuję i tym razem to ja jestem po drugiej stronie barykady - ANI MI SIĘ WAŻ!!! Wpadłaś w klimat, Eluś. Czujesz to opowiadanie, w jakiś sposób jest twoje. Tłumacz je dalej, po zdaniu, ale tłumacz. Jestem chyba wyczulona na różne style pisarskie - naprawdę lubię czytać, i tak jak nie wyobrażam sobie "Love by Any other name" w innym tłumaczeniu niż Lizziett, "Spin" w wersji Leo, tak nie mogę wyobrazić sobie "How to disappear" w innym przekładzie, Elu. Nie poddawaj się i nawet o tym nie myśl. To jest TWOJE opowiadanie. Umiesz to wyrazić, Elu. Tłumacząc AS a później także pewne fragmenty AN czułam to opowiadanie, i starałam się przekazać moje odczucia, choć teraz widzę, ile tam niedociągnięć i błędów.
Image

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Tue Feb 17, 2004 11:41 pm

Elu, co Ty piszesz, jaki orginał? Tłumaszysz tak pięknie, ze wspaniałym wyczuciem bohaterów i wydarzeń, wspaniale dobierasz słowa. na pewno zdarzą Ci się chwile zwątpienia (kto ich nie ma), ale proszę, nie rezygnuj z tłumaczenia.
A Marco, niby postać negatywna, nieprzyjaciel Maxa i Liz, ale jest postacią tak wspaniale nakreśloną, że nie sposób go nie polubić. No i ta oplatająca go aura tajemniczości, można pomarzyć.

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Feb 18, 2004 6:47 pm

Dziękuję za wiarę we mnie i za wsparcie, to tak dużo dla mnie znaczy :P


How to Disappear Completely - część 11

Liz siedziała na gładkim skalnym kamieniu na zewnątrz jaskini i dygotała z zimna. Marco kucnął obok niej obserwując wąską, wijącą się ścieżkę przez coś w rodzaju lornetki, przystosowanej do korzystania w nocy. Nigdy czegoś takiego nie widziała. Mała, poręczna, umożliwiająca penetrowanie terenu na odległość kilku mil.

To pomagało mu w śledzeniu i zlokalizowaniu Maxa i przyjaciół, których wolała trzymać od niego jak najdalej. Ale było coś znacznie trudniejszego do wytłumaczenia. Jak bardzo obawiała się Marco i niepewności co się jeszcze może wydarzyć, tak mocno coś jej mówiło, że będzie mogła mu zaufać. Czuła głęboko ukryty w nim objaw sympatii dla niej nawet kiedy wiedziała, że cała sprawa z porwaniem jest pewnego rodzaju ukartowaną grą. Słyszała o tym – jak to się nazywa ? Sztokholmski Syndrom ?
- Gdzie są ci pozostali o których mówiłeś ?

- W okolicy – powiedział spokojnie opuszczając lornetkę.

- No więc, Max tu idzie, a wtedy ty...co zrobisz ?

Nie odpowiedział, chowając oczy za okularami. Potarła ramiona próbując się rozgrzać. Miała na sobie tylko koszulkę z krótkimi rękawami, odpowiednią na tę porę roku i do noszenia w dzień jednak teraz, pod wieczór pustynne powietrze znacznie się ochłodziło.

Spróbowała znowu – Co się stanie ze mną ?

Popatrzył na nią mrocznym, nieprzeniknionym wzrokiem, otworzył usta żeby coś powiedzieć ale zrezygnował i odwrócił oczy.

- Więc w dalszym ciągu ignorujesz moje pytania, co ?

- Liz – westchnął ciężko wpatrując się w ścieżkę – Nie mogę na to odpowiedzieć.

Może gdyby zajęła go czymś innym, zyskała by trochę czasu – A na inne pytania ?

- Na przykład ?

- Jak to możliwe, że zostałam żoną Maxa, kiedy prawdopodobnie miała nią być Tess ?

Znowu na nią spojrzał i ściągnął ciemne brwi. Wyglądało jakby staczał z sobą walkę ale zaraz się odwrócił.

Poczuła ukłucie łez – Na to także mi nie odpowiesz.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza – Ona była przynętą – odpowiedział stanowczo – Aby chronić cię przed zdemaskowaniem.

Co za ironia dowiedzieć się o tym właśnie teraz, w chwili kiedy jedyną jej myślą było właśnie życie Maxa.

Życie Maxa.

Serce biło mocno i tak trudno było zapanować nad ogarniającym ją strachem. Miała spocone dłonie i słyszała w uszach szum przedzierającej się krwi. Co powinna zrobić ? Musi dla nich coś zrobić – i to zaraz. Głęboko oddychała próbując nad sobą panować i poczuła nieznośny ból głowy – z czymś jej się kojarzył odkąd Marco wszedł dzisiaj w jej myśli.


Było to przedziwne odczucie – bolesne przypominające drenowanie z samego środka. Rozpoczął się nudnym, tępym pulsowaniem by za chwilę zamienić się w oślepiający ból. Tarła oczy by go wyciszyć.

I wtedy pojawiły się niezwykłe wspomnienia – wiedziała, że to były wspomnienia czegoś co się kiedyś się rzeczywiście wydarzyło.

- A co będzie jak on nie wróci Marco ? Jeżeli tak się stanie ?

Jego głos brzmiał mocno i uspokajająco – Na pewno tu przybędzie.

Siedzieli na odsłoniętej skale....nie tutaj, gdzie indziej. Była noc....i lustrował okolicę przez tę samą lornetkę.

- Nie wyczuwam go. Zupełnie – płakała cicho.

Popatrzył na nią i ścisnął jej dłoń – Wróci. Zawsze do ciebie wraca, Liz
.


- Mogę ci zaufać – powiedziała spokojnie.

Marco opuścił nagle szkła i patrzył na nią przeciągle.

- Proszę, powiedz że się nie mylę – błagała.

- Jestem twoim wrogiem, moja droga, nie zapominaj o tym – powiedział prostując się.

- Nie – potrząsnęła zdecydowanie głową – Nie wierzę.

- Powinnaś uwierzyć, Liz.

- Może ty w to wierzysz ale nie ja. To zaprzecza wszystkiemu kim jesteś.

- Nie masz pojęcia jakim jestem człowiekiem – odpowiedział drwiąco – I do czego jestem zdolny.

- Wiem, że się nam sprzeniewierzyłeś - powiedziała miękko.

- Raz – powiedział zimno i z goryczą.

- Max coś zrobił......to sprawiło, że odwracasz się od niego – szukała właściwych słów ale umilkła gdy zobaczyła wyraz jego twarzy. Patrzył na nią z wściekłością, w oczach błyszczał ogień i nagle wstał. Szarpnął ją za rękę podciągając na nogi. W tym samym momencie Liz usłyszała za sobą szelest. Marco spojrzał w tamtym kierunku popychając ją przed sobą.

- Chcę żebyś wróciła do środka. Natychmiast – pociągnął ją w stronę wejścia do jaskini.

*******

Max wdrapywał się ścieżką pod górę. Przed nim szedł Michael, który uparł się aby iść przodem – co za niespodzianka. Ale w tym przypadku to był niezły pomysł. Obok siebie miał Tess, za nimi szli Isabel z Marią a Valenti na końcu. Nikt się nie odzywał, wszyscy byli spięci, wyczuleni na najmniejsze odznaki niebezpieczeństwa.

To była ciężka wspinaczka, szli po omacku, w zupełnych ciemnościach nie używając latarek. Samochody zaparkowali dużo dalej niż zwykle tak by nie zauważono świateł i obrali dłuższą, okrężną trasę. Myśli Maxa znowu skierowały się do Liz, zastanawiał się jak wielkim był dla niej zagrożeniem, myślał nad jej słowami sprzed tygodnia, kiedy powiedziała jakie jej życie było niebezpieczne. Że nie chciała za niego umierać.

Prawdopodobnie miała rację, nawet jeżeli mówiła to po to by odepchnąć go od siebie. I może kiedy się to wszystko skończy najlepiej będzie pozwolić jej odejść.

Ale myśląc o tym wiedział, że nigdy się na to nie zdobędzie – była jego częścią, nierozerwalnie wplecioną w jego życie. Nawet teraz czuł ją przed sobą...i jakby na potwierdzenie tych myśli poczuł cichy szum rosnącej w sobie energii. Oddychał głęboko i upajał się tym.

Ale nie spodziewał się takiego efektu, którym był narastający gwałtownie, piekący ogień przedzierający się przez każdą część ciała, kierujący się do palców rąk i nóg. Wyczuwał teraz Liz bardziej wyraźnie niż gdyby stała przed nim czy gdyby ją całował. Cała była nim i w nim. Musiał zatrzymać się na moment by złapać oddech. Tess położyła mu dłoń na ramieniu.

- Max, dobrze się czujesz ? – zapytała cicho. Pozostali zatrzymali się także.

Tess nie powinna się dowiedzieć o nowych doznaniach w jego związku z Liz.

Przełknął ślinę i skinął szybko głową – Tak – ruszył znowu pod górę – Tak, na chwilę straciłem równowagę – szepnął.

Słychać było tylko skrzypienie ziemi pod stopami idących, które odbijało się wokół echem. Gdzieś rozległo się niepokojące wycie kojota ale noc kierowała się swoimi prawami, była pełna napięcia ale także otoczyła ich idealną ciszą. I tylko jego umysł i ciało przebywały gdzie indziej i bezgłośnie nucił słowa, uczucia. Do Liz. Próbował się uspokoić na tyle by ją usłyszeć.

*******

Marco wepchnął ją brutalnie do środka i nakazał tam pozostać Wyszedł bez słowa a Liz usłyszała na zewnątrz jeszcze kogoś i zastanawiała się, kto tam jest i ilu na nich czeka.

Może gdyby umiała skontaktować się z Maxem, ostrzegłaby go, że oprócz Marco jest tu ktoś jeszcze. Zamknęła oczy sięgnęła i wydobyła z głębi siebie uczucia do niego. Natychmiast dotknęło ją jego ciepło – był teraz znacznie bliżej i dlatego tak intensywnie go czuła. Spróbowała znowu, przyciągnąć go i objąć i wtedy poczuła przebiegający po całym ciele wzbierający ogień. Nogi osłabły tak mocno, że musiała oprzeć się dłonią o ścianę.

Doznania były teraz inne niż ich wcześniejszy kontakt poprzez wizje. Może dlatego, że byli sobie bliżsi a może mieli więcej doświadczenia po tym co stało się na zapleczu Crashdown. Zaczęła drżeć i miała wrażenie, że czuje jego dotyk. Może nie tak...wyczuwała na sobie jego esencję, jakby znaczył palcami niewidzialny ślad na jej skórze, w górę i w dół. Otwierała się teraz na niego bardzo szybko i kiedy tego doświadczali, doznania były za każdym razem trochę inne.

Dotyk Maxa poruszył jej zmysły i wiedziała, że łączy się z nią myślami. Już poznała, że szedł po nią, że bał się o nią i winił siebie za sytuację w jakiej się znalazła.

- Nie – szepnęła.

- Liz ?

- Max, prawie tu dotarłeś, prawda ?

- Jesteśmy w połowie drogi.

- Posłuchaj, tu jest nie tylko Marco. Nie wiem ilu ich jest ale to pułapka. Musisz uważać, Max.

- Jest z nami Valenti. Tess spróbuje użyć sztuczki z naginaniem umysłu. Gdzie jesteś ?

- W komorze inkubacyjnej.

Poczuła jak przebiega przez nią wstrząs, z trudnością oddychała. Ich kontakt pogłębiał się coraz mocniej stając teraz zbyt intymny. Nie wiedzieli jeszcze jak nad sobą panować. Dyszała starając się wyrównać oddech.

Max musiał odczuć to samo – Musimy się teraz rozstać. Będę tam niedługo, kochanie.

- Kocham cię, Max – ale powiedziała to zbyt późno bo połączenie zgasło a w niej pozostał niewiarygodny smutek, że nie usłyszał.

*******

Marco widział wdrapującą się pod górę całą grupę. Obrali inną drogę sądząc, że nie zostaną zauważeni jednak on obserwował ich od samego początku.

- Niedługo tu będą – powiedział cicho przyglądając się Nicholasowi. Niewiarygodne – czternaście lat różnicy a on wygląda ciągle tak samo. Towarzyszyło mu dwóch mężczyzn, których Marco nie znał. Bez wątpienia byli to Skórowie. W trójkę obserwowali ścieżkę.

- Proszę, proszę. Max będzie bardzo zaskoczony obrotem sytuacji – szydził Nicholas odwracając się do Marco – I zadowoli to Kivara. W jednym dniu otrzyma króla i granilith. Niezła robota.

Marco zadowolony pochylił głowę – Spełniam tylko jego rozkazy.

- I gdzie jest ta zakładniczka, kobieta Maxa ?

- W jaskini.

- Przyprowadź ją.

Marco zawahał się – Nie wolno jej skrzywdzić – spojrzał ostro na Nicholasa – Pamiętasz o tym ?

Nicholas wzruszył ramionami – No cóż, trochę zmieniły się instrukcje. Mamy pozbyć się wszystkich.

Marco spoglądał na niego zaskoczony. Więc ich słowo nic nie znaczyło. Wszystko dopasowywali do własnych potrzeb. Boże, czy dopiero teraz to do niego dotarło ?

- Tak, urządzimy sobie teraz grupową egzekucję a potem wracamy do naszych obowiązków.

Nie mogą jej skrzywdzić. Po prostu nie może na to pozwolić.

- Liz miała pozostać przy życiu. Taka była umowa Nicholasie.

- W takiej sytuacji Kivar miałby mały kłopot z pokazującą się wszędzie, zdetronizowaną królową. Dlatego pragnie zdusić buntowników raz na zawsze.

Marco myślał błyskawicznie i jako najpilniejsze wysunęło się na pierwszy ogień coś, co dawno zostało przez niego zapomniane - Poczekajcie za skałami – powiedział spokojnie - Trochę ich zaskoczymy.

Nicholas skinął ze zrozumieniem głową – Oczywiście. Podtrzymujmy złudzenie że jesteś tu tylko ty – W trójkę wycofali się w miejsce w którym ukrywali się wcześniej.

Był zupełnie przekonany co teraz musi zrobić ponieważ wbrew temu co się między nimi zdarzyło, wiedział z całą mocą, że nigdy do końca nie odwrócił się od swojej Królowej.

*******

Liz czekała przed wejściem do jaskini. Była spięta i z trudem łapała oddech kiedy odsuwały się miękko drzwi i szybko wszedł Marco. Na twarzy miał wyraz ponaglenia.

- Chodź ze mną, Liz. Teraz.

- Co się dzieje ?

Przyciągnął ją do siebie tak blisko, że poczuła na twarzy gorący oddech – Idź do Maxa – szeptał – Znajdź ścieżkę, przejdź wokół szczytu i kieruj się na lewo.

Patrzyła na niego zaskoczona a on ścisnął ją mocno za ramię – Ruszaj, Liz. Zanim się rozmyślę.

Kiwnęła szybko głową, podeszła do wyjścia ale ją zatrzymał – Nie mogę cię obronić, wiesz o tym – wziął głęboki oddech – Ale Max potrafi, więc znajdź go i wynoście się stąd.

Cdn.

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Wed Feb 18, 2004 7:08 pm

Ela Ela, co ty opowiadasz...tłumaczysz pięknie, doskonale czujesz język RossDeidre, nie uroniesz nawet kropli z niezwykłego klimatu jaki stworzyła...nawet nie waż mi się poddawać :wink: chyba że poprostu zmęczyło cię tłumaczenie, albo brakuje czasu...jeśli tak, to nie śmiem nalegać...ale w przeciwnym razie..BŁAGAM nie zostawiaj tego :!: 8)
A ten fanart jest autorstwa bodajże Lolity...na wypadek gdyby ktoś znowu uznał to za moje dzieło :wink:
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Feb 18, 2004 7:41 pm

Nie chodzi o brak czasu czy zmęczenie opowiadaniem. Kocham je i przez szacunek do niego, do pisarstwa Deidre i do Was boję się, że utknę...i nie będę umiała ruszyć dalej. Narazie dotarłam do 14 części (na brudno) - spłakałam się jak bóbr i idę dalej... :D Marzę, żeby dojść do końca.
Lizziett, więcej takich fanartów jak wyżej a będzie mi dużo łatwiej :P
Last edited by Ela on Wed Feb 18, 2004 7:45 pm, edited 1 time in total.

User avatar
tigi
Zainteresowany
Posts: 372
Joined: Fri Aug 01, 2003 6:30 pm
Location: Poznań
Contact:

Post by tigi » Wed Feb 18, 2004 7:45 pm

Elu podziwiam twoje tłumaczenie i wierzę że uda Ci się do końca przetłumaczyć. Wspaniale oddajesz klimat, uczucia.
A co do tej część jest wspaniała ( jak każda poprzednia :wink: ) Nawet Nicholas jest! Co za niespodzianka.

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Feb 18, 2004 8:37 pm

Hotaru, dzięki za zwrot fanartu. Nie wiem jak Ty ale ja widzę to cudo. :D Czy ktoś jeszcz nie widzi artu Lizziett ? Hotaru go wyrzuciła(Grrr :twisted: ) bo podobno go nie widać ?

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 17 guests