Hmmm, teraz dopiero uświadomiłam sobie, że widzę tutaj Renyę - przeczytałam, że jesteś raczej Polarkiem, więc jest mi naprawdę bardzo miło i czuję się uhonorowana, zreesztą _liz również jest Polarkiem - i naprawdę bardzo bardzo wam dziękuję.
Naprawdę zbliżamy się już do końca (ze szkodą dla innych dzieł pisarskich prowadzonych przeze mnie), a chciałabym doprowadzić do końca część rzeczy zanim ferie które mnie niezbyt urządzają i bzdety typu gazetka całkowicie mnie pochłoną
Dwie uwagi. Miejscami musiałam, po prostu musiałam umieścić moje niektóre komentarze z tłumaczenia... To raz. A dwa to to, że zastosowałam wersję "Daiea". Jak ktoś chce może czytać "Daeia".
Antarskie Noce
Część 8
-Jak już ci wczoraj powiedziałam, Max nigdzie nie poleci – Tess patrzyła wprost na Zepha, jej wzrok był niezachwiany w porannym słońcu.
Max zacieśnił uścisk na swojej kuli gdy usłyszał te niewątpliwie wyzywające słowa. Nie mógł wejść do królewskich komnat bez poczucia niepewności; zbyt wiele tam wycierpiał podczas poprzednich spotkań z wrogami by czuć się inaczej.
Wycierpiał tam zbyt wiele w
innym życiu, i było to niemalże jakby duchowe odbicie unoszące się w powietrzu dookoła niego. Wydarzenia były poza nim i jego pamięcią i wciąż szeptały ofiarując prawie nieznane sekrety, nawet teraz. Siłą woli zablokował te wrażenia, skupiając się na momencie, który miał w ręku, gdy Zeph podszedł bliżej do Tess, jego postawa była oporna.
-Mój ojciec i ja doszliśmy do porozumienia przy jego łożu śmierci, Tess – powiedział. – Widziałaś warunki, wiesz, że łamiesz umowę.
-Warunki są niestosowne, i mnie w ogóle nie obchodzą.
Max oparł się mocniej na kuli, marząc by słowa nie przychodziły z takim koszmarnym trudem z powodu maski. Ale był na tyle bystry, by na razie milczeć, przynajmniej na początku, i pozwolić Zephowi mówić. Zeph mógł powiedzieć o wiele więcej w ciągu jednej minuty niż on w ciągu godziny.
-Powinny cię obchodzić – powiedział Zeph napiętym głosem. – I to bardzo. Ja jestem teraz dziedzicem tronu.
-Nie do końca masz rację – uśmiechnęła się. – Jesteś dziedzicem, ale dopiero po mojej śmierci i w dodatku tylko wtedy, gdy sama nie będę miała królewskiego potomka.
-Mój ojciec nie żyje – zawołał, jego twarz zarumieniła się gwałtownie. – Chcesz powiedzieć...
Przez moment Maxa ogarnęła panika. Czy dawała im do zrozumienia, że po śmierci Kivara miało wydarzyć się coś niemalże równoważącego?
-Nie, nie noszę dziecka Kivara – odparła cicho, i przez jeden krótki moment Max miał wrażenie że dostrzegł smutek w jej twarzy. Było to perwersyjne i mylące, ale to nie był pierwszy raz gdy myślał, że faktycznie obchodził ją jej ostatni mąż.
-Więc ja jestem dziedzicem – uparł się znowu Zeph poruszając rękami z zadziwiającą śmiałością. – A co więcej mam spisaną zgodę, warunki, z królewską pieczęcią ojca i podpisem.
-Kivar zawsze był wariatem gdy chodziło o ciebie – powiedziała Tess kręcąc głową. – Rozpieszczał cię pomimo twoich ciągłych rebelii. Powinien cię wykluczyć już lata temu.
-Jak powiedziano wczoraj, Zan poleci do domu. Mam pisemną zgodę ojca.
-A ja jako królowa unieważnię ją.
-Jeśli to zrobisz, upewnię się by cały lud się o tym dowiedział. Jesteś dla nich obca, Tess. Może i
kiedyś byłaś ich królową, ale zbuntują się gdy odrzucisz edykt Kivara.
Tess wydawała się przez chwilę rozważać jego słowa gdy powoli cofnęła sie od nich. Sięgnęła po srebrną szczotkę i zaczęła czesać nią swoje złotawe włosy. Max zaś mimo woli zastanowił się, czy miał to być uwodzicielski gest, czy nie był to jeszcze jeden wybieg by zwócić na siebie jego uwagę.
-Max poleci do domu pod jednym warunkiem – odparła cicho, wciąż stojąc do nich plecami. – Jeden waruneki uznam umowę Kivara.
-Powiedz...jaki – wydusił z siebie Max pdchodząc bliżej. Tess nagle odwróciła się na pięcie, jej pełna pierś unosiła się lekko gdy patrzyła na niego do góry.
-On mówi? – szyderczy uśmiech przepłynął przez jej twarz.
-Powiedz...jaki – powtórzył Max ignorując sposób, w jaki go wabiła.
-Max może powrócić na Ziemię, jeśli da mi dziecko – choć patrzyła wciąż na niego, mówiła do Zepha. – Tylko wtedy.
-Nie...zdarzy się – zaoponował z trudem Max.
-Więc nigdy więcej nie zobaczysz swojej cennej Liz Parker – zawołała, jej niebieskie oczy zwęziły się nieco. – Bo
dasz mi dziecko, albo zostaniesz tu do śmierci.
-Zostanę – powiedział, czując jak promienie bólu rozchodzą się po jego twarzy i głowie.
-Więc niech tak będzie – wycedziła przez zęby, przerzucając włosy przez ramię w wystudiowanym geście. Jej mała dłoń uczyniła odprawiający gest, jakby jej proklamacja właśnie się dokonała już przez samo powiedzenie tego.
-
Daeia – Max nie poruszył się, nie walczył, powiedział tylko to jedno słowo. Coś sprawiło, że powiedział je głośno, sprawiło że chciał ją uderzyć najmocniej jak mógł, tak jak ona raniła go wiele razy.
Tess zamarła a potem odwróciła się powoli dopóki jej wzrok nie spotkał oczu Maxa.
-Coś ty powiedział? – zapytała, jej niebieskie oczy płonęły.
Max zdawał sobie sprawę z nagłego płytkiego oddechu Zepha, z tego że stał tuż za nim, gotowy do natychmiastowego ataku bądź obrony. A każdy mięsień w ciele Maxa stał się napięty gdy powtórzył jeszcze raz:
-
Daiea.
-Co wiesz o tym słowie? – zapytała ostrożnie Tess.
-Liz...
Daiea.
-To prawda? – zapytała, jej głos był chłodny i gorzki.
-Wiesz – szepnął Max.
-Nie ma czegoś takiego jak
Daiea, do jasnej cholery! – krzyknęła nagle machając gwałtownie rękami. – To tylko idiotyczna legenda wymyślona przez zwolenników Zana, którzy mnie nienawidzili.
-Ośmielę się nie zgodzić – roześmiał się Zeph zakładając ramiona na piersi. – To prawda, nie legenda. I takie rzeczy istnieją.
-Liz – powtórzył Max, jego dłoń zacieśniła się na kuli i poczuł, jak jego zranione kolano słabnie. – Moja – przeklinał swoje ciało za to, że zdradziło go w takim momencie, za to że wydawało się być takie stare przy wyzywającym, śmiałym wzroku Tess.
-I nigdy więcej nie zobaczysz Liz, bo ja ci na to nie pozwolę – powiedziała Tess. – Chodź do mojego łóżka, Max, i daj mi dziedzica, albo cierp za konsekwencje.
-Już.
-Nie dałeś mi dziecka – roześmiała się. – Oboje wiemy, jak to się skończyło prawda? – Max poruszył się wiedząc, że chce go zdenerwować i sprowokować za to, że pomyłkowo uwierzył że była w ciąży tyle lat temu.
-Nie...cierpieć – wyjaśnił powoli Max, czując jak jego ręka ściskająca kurczowo kulę spociła się. – Już.
-Będziesz cierpiał o wiele bardziej, już ja się o to postaram.
Max uśmiechnął się szeroko, nie zważając na ból promieniujący z jego szczęki.
-Nie możesz. Liz... tutaj – powiedział dotykając dłonią piersi. – Tutaj – kontynuował dotykając głowy. – Ja... wolny.
-Max jest całkowicie wolny i to nie może być cofnięte. Mój ojciec podpisał to z miejsca – wtrącił się nagle Zeph .
-Ale jego zgoda na powrót Maxa na Ziemię była bardziej wyważona – uśmiechnęła się Tess zerkając to na jednego, to na drugiego. – Tyle zależy ode mnie. Więc skorzystam z tego... Max nie opuści Antaru dopóki nie da mi tego, czego chcę.
Odwróciła się na pięcie, jej sandały stukały głośno i kamienną podłogę gdy wyszła na balkon.
-Zeph...wyjdź – powiedział Max obserwując ją przez drzwi. Podeszła do balustrady, tyłem do nich obu. Max wiedział, że wyliczyła wszystkie ruchy, rozstawiając im chwilę na decyzję.
-Nie – oznajmił zdecydowanie Zeph kładąc rękę na ramieniu Maxa. – Nie mogę cię tutaj zostawić.
-Proszę...wyjdź – Max odwrócił się do przyjaciela. Zeph pokręcił lekko głową, zerkając w kierunku balkonu.
-Będziesz bezbronny. Wszystko może się zdarzyć... jej strażnicy...
-Nic...nie zrobią – zapewnił go Max. – Tess... – zatrzymał się, jego oczy wypełniły się łzami z nagłym bólem. – Chce... – zrobił wymowny gest w swoim kierunku.
-Nie mówisz chyba tego poważnie? – zapytał z niedowierzaniem Zeph. – Nie rób tego. Umowa jest bezpieczna, Max. Ona się z tobą bawi, usiłuje spełnić swoje pragnienia.
-Tak...gra...w grę – skinął głową Max.
-Gra
w grę? – powtórzył Zeph nic nie rozumiejąc, jego głowa skłoniła się w kierunku drzwi na balkon. Był chyba bardziej poruszony niż Max kiedykolwiek widział go w takim stanie. – Nie rozumiem, Zan.
-Wyjdź...czekaj – powiedział czyniąc gest w kierunku drzwi. Lekki ruch ręki wskazywał, że chce by Zeph był po drugiej stronie.
Zeph zawahał się przez chwilę, potem pochylił głowę i odwrócił się w stronę drzwi. Max stał nieruchomy niczymPosąg przez dłuższą chwilę po wyjściu Zepha, patrząc w kierunku postaci Tess. Powoli zaczął iść w tamtym kierunku, każdy krok odbijał się głośnym echem od kamiennej podłogi.
Wiedział, że go słyszała, wiedział, że czuła, jak się zbliżał i zobaczył jak prostuje lekko plecy, choć nie odwróciła się do niego ani nie powiedziała żadnego slowa. Gdy stanął obok niej, przesunął dłonią po jej ramieniu, ona zaś natychmiast wzdrygnęła się.
-Zmieniłeś zdanie – powiedziała chrapliwym głosem.
-Tak.
-Z powodu Liz? – zapytała gdy powoli przesuwał palcami po jej nagim ramieniu.
-Ty...wiesz – szepnął jej do ucha pochylając się.
-Nie obchodzi mnie dlaczego – odetchnęła. – Wiesz, czego chcesz.
-Potomka.
-Nie, Max – roześmiała się lekko, gdy wsunąłrękę dookoła jej talii. – To właśnie czego zawsze chciałam. Ciebie.
Max oddychał ciężko. Wydawało się być niemożliwym, że ktoś, kto go nie kochał, ktoś inny niż Liz, mógł patrzeć na niego z jakimkolwiek fizycznym pożądaniem, ale sposób, w jaki drżała pod jeo dotykiem zdradzał jej pragnienie.
-Mnie? – zapytał.
-Będziesz moim kochankiem dopóki nie będę miała dziecka – stwierdziła pewnie. – Jeśli będzie to jedna noc, trzy miesiące albo rok, będziesz moim kochankiem dopóki nie zajdę. Gdy będę w ciąży, ty będziesz mógł wrócić do swojej Liz. Będziesz miał granolith do swojej dyspozycji. Ale tylko w ten sposób.
-Tak – zgodził się a Tess powoli obróciła się doóki jej biust nie otarł się o jego pierś. Spojrzała do góry w jego twarz, w jej oczach mogotało pożądanie.
-Jesteśmy obcy, Max, ty i ja. Nie ludzie. Liz nigdy nie mogłaby obudzić w tobie tej części, którą ja mogę. Mogę ci dać rzeczy, o których jedynie marzyłeś – powiedziała wsuwając ciepłą rękę pod jego t-shirt. – Jeśli tylko mi pozwolisz – tym razem jej palce powędrowały w kierunku jego spodni, bawiąc się z nimi sugestywnie. – Mogę być więcej niż kiedykolwiek mogłaby być Liz.
Serce Maxa buntowało się, chciało płakać i krzyczeć na jej kłamstwa. Wiedział, że jej jedynym pragnieniem jest zniszczenie go, oddzielenie go od jego ukochanej której zawsze nienawidziła. Zwalczył w sobie jednak chęć zaprotestowania i tylko skinął głową.
-Łóżko – powiedział po prostu oglądając się przez ramię. – Teraz.
-To właśnie zawsze w tobie kochałam, Max – zaczęła chichotać. – Nie marnujesz słów. Jasne, łóżko. Teraz – zażartowała. – Brzmi jak plan.
***
Najdziwniejszą rzeczą było to, że czuł się podniecony. Tyle że nie było to raczej spowodowane uwodzeniem Tess, a tym, jak zamierzał ją zranić. Wiedział, że powinien tego w sobie nienawidzić, że chciał ją zranić i urazić w ten sposób, że chciał zadać jej ból, ale... to go rozkręcało. Smak lekkiej zemsty na ustach był słodki, nawet gdy stali przed sobą koło jej łóżka a ona zdjęła z niego t-shirt. Naga skóra Maxa natychmiast pokryła sie gęsią skórką od chłodnej, oceanicznej bryzy wpadającej do jej komnaty.
-Max – szepnęła Tess, jej oddech był jakby chrapliwy gdy ujęła jego policzek w dłoń. – Co sądzisz o masce? Wygodna? – spojrzała mu w oczy i mimo woli zamrugał oczami, choć wciąż nie ukazał żadnych emocji. – I co pomyśli o niej
Liz? – odkaszlnęła zakrywając usta dłonią, jej oczy wypełniły się łzami śmiechu z chorego humoru pytania. – Dziwny wygląd, skądinąd. Może Liz mimo wszystko to polubi. O wiele lepiej niż gdyby zobaczyła mężczyznę pod spodem.
-Nie – powiedział z trudem – Będzie – brzmiało to raczej jak “Byyydie”
-
Słucham, Max? – zapytała, jej oczy śmiały się. Boże, tak bardzo podobała jej się ta gra. – Nie mam pojęcia co ty tam mruczysz.
-Nie... będzie... miesiąc – powiedział poruszając z trudem szczęką, twarda powierzchnia maski utrudniała ruchy gdy zdobył się na jeszcze jedno słowo. – Wtedy.
-Och, to – jej mina natychmiast stwardniała. – Tego właśnie naopowiadał ci Zeph? Że po miesiącu już tego nie będzie? Zeph jest patologicznym kłamcą, Max. Jeszcze tego nie zauważyłeś? Maska jest twoja, mój piękny mężu. Na zawsze.
Zdawał sobie jasno sprawę z tego, że drwiła z niego na całego, ale mimo wszystko jej słowa spowodowały, że powoli wszystkie inne myśli zostały przytłumione obawą i niepewnością.
A potem, nagle coś go uderzyło. W krótkim czasie, od kiedy umieszczono na jego twarzy tą organiczną pieczęć... przywiązał się do niej. Tess patrzyła na niego, znajome niebieskie oczy błyszczały, jedynie powiększając jego zmieszanie pod maską, jedynie wzbudzając w nim uczucie wystawienia i obnażenia. Tak, jakby patrzyła w głąb jego serca i wiedziała, co czuł, że część niego craved swoją ochronę.
Jej oczy powiększyły się nieco gdy skróciła dystans między nimi; wyciągnęła rękę i palcem wskazującym obrysowała linię jego szczęki. Oddychał ciężko zwalczając w sobie chęć do odepchnięcia jej ręki.
Był tutaj z jakiegoś powodu i musiał być skupiony jeśli jego plan miał się powieść.
-Nie miałbyś nic przeciwko, prawda, Max? – zapytała powoli przesuwając palcem po jego szczęce. – Mieć maskę na zawsze. Lubisz ją – zauważyła obrysowując niewidoczną linię, gdzie się kończyła maska i stawała się jego własną skórą.
Nie odpowiadaj przestrzegł siebie w duchu, starając się być spokojnym pod jej kłującym spojrzeniem.
Po prostu nie odpowiadaj.
-Nie, nie sądzę, żebyś miał coś przeciwko – uśmiechnęła się odsuwając z jego twarzy włosy i obserwując go. – Niezłe, nie? – zapytała całując go w policzek. Nic nie czuł, gdy jej usta dotknęły jego twarzy. – Dziwny wygląd, prawda? – szepnęła gdy jej usta dotknęły jego ucha. – Nie ma blizn, nie ma przeszłości, tylko pieczęć – przez moment tylko patrzyła do góry na jego twarz, a potem dodała cicho:
-Zmieniłeś ją. Kolor... – poczuł jak jego twarz zarumieniła się gwałtownie, wiedział, że zobaczyła jego zakłopotanie. – Podoba mi się – szepnęła chrapliwie. – Liz też ją polubi.
Wsunęła dłonie dookoła jego talii i powoli musnęła jego biodro prowadząc rękę niżej w kierunku jego nogi.
Wszystko w nikm sprzeciwiało się temu, zagra w jej grę i pozwoli jej się nim pobawić, ale będzie miał to co chce.
I przy okazji ją zniszczy.
-Max, mów do mnie – roześmiała się nagle opdnosząc głowę i patrząc na niego. – Przynajmniej trochę – jej głos był prowokująco łagodny i spokojny,
-Nie.
-Właśnie to zrobiłeś – powiedziała po prostu, nie ruszając ręki z jego uda. Świadomość tego paliła jego umysł i powoli wyciągnął rękę by nakryć jej dłoń na swojej nodze. Oczy Tess powiększyły się odrobinę, jej jasne brwi uniosły się w niemym pytaniu. Stali tak, niemal zamrożeni i czuł, że usiłowała odczytać jego motywy.
-Widzę – powiedziała w końcu łagodnie, wsuwając drugą rękę dookoła jego talii i przyciągając go bliżej. – Mówiłam ci czego chcę, Max.
Nie odpowiedział, tylko patrzył się na nią, czując jak jego twarz płonie pod maską.
-I jeśli to dostanę, ty dostaniesz to, co ty chcesz.
-Tak.
Pochyliła się nieco i pocałowała jego nagą klatkę piersiową [kiedy on się rozebrał???], jej usta muskały linię jego blizny.
-To dobrze – powiedziała. – Rozumiemy się nawzajem.
Skinął głową usiłując zachować spokój. Chwila wymagała całej siły woli na jaką tylko mógł się zdobyć, pozwalając jej gwałcić się w ten sposób. Ale nie walczył, nawet gdy wsunęła drugą rękę miedzy jego nogi.
-Tak jak przyrzekłam. Możesz lecieć do domu – powiedziała przyciskając swoje ciało do jego. – Chodź do mojego łóżka a będziesz mógł wrócić do Liz.
Max musiał zdusić ból który zaczął się w nim budzić. W jakiś sposób, gdy zaczął tą grę ze skrystalizowanym planem w głowie, czuł jak Tess go kontroluje. Nie mógł tego wyjaśnić, ale nie miał już dłużej wrażenia, że spanie z nią było tylko wytworem wyobraźni. Wydawało się, że faktycznie mogła go tam zawieść, dokładnie w ten sam sposób.
Czuł, że nie może się sprzeciwić, pomimo tego jak jego ciało buntowało się na jej dotyk. I gdyby nie był to podstęp, Tess miałaby go tam, gdzie chciała. Jej jednoznaczna propozycja, świadomość tego, że nie odzyska Liz – jeśli nie da Tess tego, czego chciała – jedynie potęgowała uczucie niewłaściwości i poczucia winy, że spał z nią wiele lat temu. I wciąż płacił za swoje błędy, nawet teraz.
-Byłeś ze mną raz, co za różnica te kilka razy więcej? – zapytała gładząc jego nagą pierś [hmmm...], drażniąc się z nim lekko. A z pewnością czuła, że zawiodła nie mogąc go podniecić. –
Dom, Max. Pomyśl o tym.
Tak jakby o tym nie myślał setki razy. Ale jeśli jej to da, to zrujnuje wszelką nadzieję powroku do Liz. Kiedykolwiek. Jakim cudem Liz mogłaby to zrozumieć? Jak mogłaby wybaczyć mu oddanie ciała Tess jeszcze raz, wszystko by tylko wrócić do niej, do Liz? Tess jeszcze raz wpędziła go w kozi róg i chytra mina na jej twarzy wyraźnie świadczyła o tym, że cieszyła się z jego zawstydzenia – jeszcze raz.
Zamknął oczy i przypomniał sobie wspólny sen z Liz z wczorajszej nocy.
Wędrówka dusz. To było więcej niż wspólny sen. Liz sięgnęła poprzez galaktyki i dotknęła jego duszy, wciąż w niego wierząc, nawet teraz. Jak mógł ją zdradzić jeszcze raz uprawiając seks z Tess, nawet jeśli była to jedyna droga do domu? I co więcej, czy Tess zakończyłaby na tym swoje diaboliczne żądania?
Po prostu nie mógł załamać swojego misternego planu.
Powoli i łagodnie zaczął pchać Tess do tyłu, w kierunku jej dużego, strojnego łóżka.
-Tak – szepnęła biorąc go za rękę i prowadząc go tam. Jego kula wyślizgnęła sie z jego dłoni i upadła z łoskotem na ziemię gdy Tess położyła się na łóżku, burza jasnych włosów rozsypała się po satynowej poduszce i drapowanym materiale.
Bogate, uwodzicielskie... rodzaj łóżka, który od razu kojarzył się z Tess Harding.
Nagle znalazł się na niej, jego kolano natychmiast odezwało się strasznym bólem, a całe ciało chciało krzyczeć z cierpienia. Ale nie przestał.
Ujęła jego twarz w dłonie, jej jasna skóra natychmiast zaczerwieniła się od tego, co było między nimi. Wsunęła palce w jego włosy odgarniając je z jego twarzy i choć wydawało się to niemożliwe, przysiągłby że spojrzała na niego przychylnie. -Tak – zachęciła go lekko. – Tak, Max, tak jak teraz.
I nagle to Liz była w jego ramionach, i to jej ciemnych włosów dotykał, to jej ciało przykrywał swoim.
Jego ukochana... dokładnie w jego ramionach.
-Och, tak... dobrze – zamruczał radośnie pochylając się by nakryć jej usta w pocałunku. Tak jak we wszystkich jego snach i marzeniach, była taka słodka i delikatna.
-Ummm – mruknęła i Max roześmiał się, gdy powoli przesuwała dłonie po jego plecach, po prostu dotykając i odkrywając. Max natychmiast poczuł, jak jego pożądanie do niej staje się coraz większe
-Liz – szepnął rozpinając jej bluzkę i odsłaniając jej biust. Widział jej piersi już wcześniej, wiele lat temu, ale były tak samo idealne jak teraz. – Ty... zachwycająca.
Uśmiechnęła się do niego, jej piękne, ciemne oczy były pełne emocji gdy wsunął palce w jej gładkie włosy.
-Kochaj się ze mną, Max – szepnęła przyciągając go do siebie i całując. – Proszę, Max.
-Tak...łatwo – zgodził się radośnie. – Tak.
A wtedy stalo się coś niewytłumaczalnego. Seria krótkich, oderwanych obrazów przepłynęła przez jego umysł. Bez uczuć. Widział Tess.
Dlaczego Tess? Był z Liz, swoją miłością, swoją
Daieą. Ale potem było więcej połamanych obrazów i nagle był z Tess w obserwatorium, wiele lat temu. Zdejmowała z niego jego t-shirt, podziwiała jego ciało i jemu to się podobało.
Za bardzo. Ale potem jedne oderwane wizje następowały po poprzednich, tak jak wielkie, zdezorienowane emocje waliły w jego sercu.
Oderwał się od Liz, łapiąc powietrze, zakłopotany. Ale zamiast ujrzeć pod sobą swoją ukochaną, zobaczył Tess Harding. Królową, a gorzki uśmiech pojawił się na jej twarzy gdy poruszyła biodrami.
-Tak Max – szepnęła. – To ja, Liz.
Nie miała pojęcia, że jej naginanie umysłu już na niego nie działało, że rozpadło się na kawałki, nie wiedziała, że właśnie rozszyfrował tajemnicę ich wspólnej nocy sprzed dziewięciu lat.
I po raz pierwszy Max Evans ucieszył się, że to on dominował nad swoim wrogiem, gdy ułożył się na niej szepcząc:
-
Liz, najdroższa...tak... to.