T: Antarskie Noce [by RosDeidre]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Sat Jan 10, 2004 11:17 pm

NAN! BAARDZOOO dziękuję! jeszcze parę części, zdaje się konkretnie 2 rozdziały do końca. Wtedy wydrukuję to opowiadanie i wieczorkiem, przed snem, przeczytam całość. Od początku, do końca. I mam szczerą nadzieję przeżywać to znów tak samo mocno jak czytając za pierwszym razem.

Z drugiej strony malarstwo. To wspaniałe uczucie móz malować i móc widzieć w czymś co sie przelało na papier lub płótno kawałek siebie. to faktycznie wyzwala i niesie ulgę. Daje nadzieję, że może być lepiej, skoro potrafimy zrobić coś nowego i pięknego.
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Sun Jan 11, 2004 12:14 am

Przepiękne tłumaczenie. Dzięki tak drobiazgowemu opisowi od razu widzę pokój, ogród, kolory, słyszę szum miasta. I Niebo i Noce są wspaniałymi opowiadaniami i bardzo dziękuję, że podjełaś się ich tłumaczenia. Czytanie ich bardzo mnie wzrusza.

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Jan 11, 2004 10:53 am

Dzięęęękuję... :D Zawsze miałam ciągoty w kierunku ogólnie sztuki, więc ooowiadanie, w którym wszystko kręci się dookoła czegoś takiego jak malarstwo było dla mnie rajem (mówię o AS, w Nocach malarstwo nie było aż tak uwypuklone).
I bardzo się cieszę, że tłumaczenie może nieść ze sobą takie emocje - dla mnie to szczególnie ważne we względu na moje plany, więc serdeczne dzięki!!!
Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Jan 12, 2004 9:42 pm

Hmmm, teraz dopiero uświadomiłam sobie, że widzę tutaj Renyę - przeczytałam, że jesteś raczej Polarkiem, więc jest mi naprawdę bardzo miło i czuję się uhonorowana, zreesztą _liz również jest Polarkiem - i naprawdę bardzo bardzo wam dziękuję.
Naprawdę zbliżamy się już do końca (ze szkodą dla innych dzieł pisarskich prowadzonych przeze mnie), a chciałabym doprowadzić do końca część rzeczy zanim ferie które mnie niezbyt urządzają i bzdety typu gazetka całkowicie mnie pochłoną :?

Dwie uwagi. Miejscami musiałam, po prostu musiałam umieścić moje niektóre komentarze z tłumaczenia... To raz. A dwa to to, że zastosowałam wersję "Daiea". Jak ktoś chce może czytać "Daeia".

Antarskie Noce

Część 8


-Jak już ci wczoraj powiedziałam, Max nigdzie nie poleci – Tess patrzyła wprost na Zepha, jej wzrok był niezachwiany w porannym słońcu.
Max zacieśnił uścisk na swojej kuli gdy usłyszał te niewątpliwie wyzywające słowa. Nie mógł wejść do królewskich komnat bez poczucia niepewności; zbyt wiele tam wycierpiał podczas poprzednich spotkań z wrogami by czuć się inaczej.
Wycierpiał tam zbyt wiele w innym życiu, i było to niemalże jakby duchowe odbicie unoszące się w powietrzu dookoła niego. Wydarzenia były poza nim i jego pamięcią i wciąż szeptały ofiarując prawie nieznane sekrety, nawet teraz. Siłą woli zablokował te wrażenia, skupiając się na momencie, który miał w ręku, gdy Zeph podszedł bliżej do Tess, jego postawa była oporna.
-Mój ojciec i ja doszliśmy do porozumienia przy jego łożu śmierci, Tess – powiedział. – Widziałaś warunki, wiesz, że łamiesz umowę.
-Warunki są niestosowne, i mnie w ogóle nie obchodzą.
Max oparł się mocniej na kuli, marząc by słowa nie przychodziły z takim koszmarnym trudem z powodu maski. Ale był na tyle bystry, by na razie milczeć, przynajmniej na początku, i pozwolić Zephowi mówić. Zeph mógł powiedzieć o wiele więcej w ciągu jednej minuty niż on w ciągu godziny.
-Powinny cię obchodzić – powiedział Zeph napiętym głosem. – I to bardzo. Ja jestem teraz dziedzicem tronu.
-Nie do końca masz rację – uśmiechnęła się. – Jesteś dziedzicem, ale dopiero po mojej śmierci i w dodatku tylko wtedy, gdy sama nie będę miała królewskiego potomka.
-Mój ojciec nie żyje – zawołał, jego twarz zarumieniła się gwałtownie. – Chcesz powiedzieć...
Przez moment Maxa ogarnęła panika. Czy dawała im do zrozumienia, że po śmierci Kivara miało wydarzyć się coś niemalże równoważącego?
-Nie, nie noszę dziecka Kivara – odparła cicho, i przez jeden krótki moment Max miał wrażenie że dostrzegł smutek w jej twarzy. Było to perwersyjne i mylące, ale to nie był pierwszy raz gdy myślał, że faktycznie obchodził ją jej ostatni mąż.
-Więc ja jestem dziedzicem – uparł się znowu Zeph poruszając rękami z zadziwiającą śmiałością. – A co więcej mam spisaną zgodę, warunki, z królewską pieczęcią ojca i podpisem.
-Kivar zawsze był wariatem gdy chodziło o ciebie – powiedziała Tess kręcąc głową. – Rozpieszczał cię pomimo twoich ciągłych rebelii. Powinien cię wykluczyć już lata temu.
-Jak powiedziano wczoraj, Zan poleci do domu. Mam pisemną zgodę ojca.
-A ja jako królowa unieważnię ją.
-Jeśli to zrobisz, upewnię się by cały lud się o tym dowiedział. Jesteś dla nich obca, Tess. Może i kiedyś byłaś ich królową, ale zbuntują się gdy odrzucisz edykt Kivara.
Tess wydawała się przez chwilę rozważać jego słowa gdy powoli cofnęła sie od nich. Sięgnęła po srebrną szczotkę i zaczęła czesać nią swoje złotawe włosy. Max zaś mimo woli zastanowił się, czy miał to być uwodzicielski gest, czy nie był to jeszcze jeden wybieg by zwócić na siebie jego uwagę.
-Max poleci do domu pod jednym warunkiem – odparła cicho, wciąż stojąc do nich plecami. – Jeden waruneki uznam umowę Kivara.
-Powiedz...jaki – wydusił z siebie Max pdchodząc bliżej. Tess nagle odwróciła się na pięcie, jej pełna pierś unosiła się lekko gdy patrzyła na niego do góry.
-On mówi? – szyderczy uśmiech przepłynął przez jej twarz.
-Powiedz...jaki – powtórzył Max ignorując sposób, w jaki go wabiła.
-Max może powrócić na Ziemię, jeśli da mi dziecko – choć patrzyła wciąż na niego, mówiła do Zepha. – Tylko wtedy.
-Nie...zdarzy się – zaoponował z trudem Max.
-Więc nigdy więcej nie zobaczysz swojej cennej Liz Parker – zawołała, jej niebieskie oczy zwęziły się nieco. – Bo dasz mi dziecko, albo zostaniesz tu do śmierci.
-Zostanę – powiedział, czując jak promienie bólu rozchodzą się po jego twarzy i głowie.
-Więc niech tak będzie – wycedziła przez zęby, przerzucając włosy przez ramię w wystudiowanym geście. Jej mała dłoń uczyniła odprawiający gest, jakby jej proklamacja właśnie się dokonała już przez samo powiedzenie tego.
-Daeia – Max nie poruszył się, nie walczył, powiedział tylko to jedno słowo. Coś sprawiło, że powiedział je głośno, sprawiło że chciał ją uderzyć najmocniej jak mógł, tak jak ona raniła go wiele razy.
Tess zamarła a potem odwróciła się powoli dopóki jej wzrok nie spotkał oczu Maxa.
-Coś ty powiedział? – zapytała, jej niebieskie oczy płonęły.
Max zdawał sobie sprawę z nagłego płytkiego oddechu Zepha, z tego że stał tuż za nim, gotowy do natychmiastowego ataku bądź obrony. A każdy mięsień w ciele Maxa stał się napięty gdy powtórzył jeszcze raz:
-Daiea.
-Co wiesz o tym słowie? – zapytała ostrożnie Tess.
-Liz...Daiea.
-To prawda? – zapytała, jej głos był chłodny i gorzki.
-Wiesz – szepnął Max.
-Nie ma czegoś takiego jak Daiea, do jasnej cholery! – krzyknęła nagle machając gwałtownie rękami. – To tylko idiotyczna legenda wymyślona przez zwolenników Zana, którzy mnie nienawidzili.
-Ośmielę się nie zgodzić – roześmiał się Zeph zakładając ramiona na piersi. – To prawda, nie legenda. I takie rzeczy istnieją.
-Liz – powtórzył Max, jego dłoń zacieśniła się na kuli i poczuł, jak jego zranione kolano słabnie. – Moja – przeklinał swoje ciało za to, że zdradziło go w takim momencie, za to że wydawało się być takie stare przy wyzywającym, śmiałym wzroku Tess.
-I nigdy więcej nie zobaczysz Liz, bo ja ci na to nie pozwolę – powiedziała Tess. – Chodź do mojego łóżka, Max, i daj mi dziedzica, albo cierp za konsekwencje.
-Już.
-Nie dałeś mi dziecka – roześmiała się. – Oboje wiemy, jak to się skończyło prawda? – Max poruszył się wiedząc, że chce go zdenerwować i sprowokować za to, że pomyłkowo uwierzył że była w ciąży tyle lat temu.
-Nie...cierpieć – wyjaśnił powoli Max, czując jak jego ręka ściskająca kurczowo kulę spociła się. – Już.
-Będziesz cierpiał o wiele bardziej, już ja się o to postaram.
Max uśmiechnął się szeroko, nie zważając na ból promieniujący z jego szczęki.
-Nie możesz. Liz... tutaj – powiedział dotykając dłonią piersi. – Tutaj – kontynuował dotykając głowy. – Ja... wolny.
-Max jest całkowicie wolny i to nie może być cofnięte. Mój ojciec podpisał to z miejsca – wtrącił się nagle Zeph .
-Ale jego zgoda na powrót Maxa na Ziemię była bardziej wyważona – uśmiechnęła się Tess zerkając to na jednego, to na drugiego. – Tyle zależy ode mnie. Więc skorzystam z tego... Max nie opuści Antaru dopóki nie da mi tego, czego chcę.
Odwróciła się na pięcie, jej sandały stukały głośno i kamienną podłogę gdy wyszła na balkon.
-Zeph...wyjdź – powiedział Max obserwując ją przez drzwi. Podeszła do balustrady, tyłem do nich obu. Max wiedział, że wyliczyła wszystkie ruchy, rozstawiając im chwilę na decyzję.
-Nie – oznajmił zdecydowanie Zeph kładąc rękę na ramieniu Maxa. – Nie mogę cię tutaj zostawić.
-Proszę...wyjdź – Max odwrócił się do przyjaciela. Zeph pokręcił lekko głową, zerkając w kierunku balkonu.
-Będziesz bezbronny. Wszystko może się zdarzyć... jej strażnicy...
-Nic...nie zrobią – zapewnił go Max. – Tess... – zatrzymał się, jego oczy wypełniły się łzami z nagłym bólem. – Chce... – zrobił wymowny gest w swoim kierunku.
-Nie mówisz chyba tego poważnie? – zapytał z niedowierzaniem Zeph. – Nie rób tego. Umowa jest bezpieczna, Max. Ona się z tobą bawi, usiłuje spełnić swoje pragnienia.
-Tak...gra...w grę – skinął głową Max.
-Gra w grę? – powtórzył Zeph nic nie rozumiejąc, jego głowa skłoniła się w kierunku drzwi na balkon. Był chyba bardziej poruszony niż Max kiedykolwiek widział go w takim stanie. – Nie rozumiem, Zan.
-Wyjdź...czekaj – powiedział czyniąc gest w kierunku drzwi. Lekki ruch ręki wskazywał, że chce by Zeph był po drugiej stronie.
Zeph zawahał się przez chwilę, potem pochylił głowę i odwrócił się w stronę drzwi. Max stał nieruchomy niczymPosąg przez dłuższą chwilę po wyjściu Zepha, patrząc w kierunku postaci Tess. Powoli zaczął iść w tamtym kierunku, każdy krok odbijał się głośnym echem od kamiennej podłogi.
Wiedział, że go słyszała, wiedział, że czuła, jak się zbliżał i zobaczył jak prostuje lekko plecy, choć nie odwróciła się do niego ani nie powiedziała żadnego slowa. Gdy stanął obok niej, przesunął dłonią po jej ramieniu, ona zaś natychmiast wzdrygnęła się.
-Zmieniłeś zdanie – powiedziała chrapliwym głosem.
-Tak.
-Z powodu Liz? – zapytała gdy powoli przesuwał palcami po jej nagim ramieniu.
-Ty...wiesz – szepnął jej do ucha pochylając się.
-Nie obchodzi mnie dlaczego – odetchnęła. – Wiesz, czego chcesz.
-Potomka.
-Nie, Max – roześmiała się lekko, gdy wsunąłrękę dookoła jej talii. – To właśnie czego zawsze chciałam. Ciebie.
Max oddychał ciężko. Wydawało się być niemożliwym, że ktoś, kto go nie kochał, ktoś inny niż Liz, mógł patrzeć na niego z jakimkolwiek fizycznym pożądaniem, ale sposób, w jaki drżała pod jeo dotykiem zdradzał jej pragnienie.
-Mnie? – zapytał.
-Będziesz moim kochankiem dopóki nie będę miała dziecka – stwierdziła pewnie. – Jeśli będzie to jedna noc, trzy miesiące albo rok, będziesz moim kochankiem dopóki nie zajdę. Gdy będę w ciąży, ty będziesz mógł wrócić do swojej Liz. Będziesz miał granolith do swojej dyspozycji. Ale tylko w ten sposób.
-Tak – zgodził się a Tess powoli obróciła się doóki jej biust nie otarł się o jego pierś. Spojrzała do góry w jego twarz, w jej oczach mogotało pożądanie.
-Jesteśmy obcy, Max, ty i ja. Nie ludzie. Liz nigdy nie mogłaby obudzić w tobie tej części, którą ja mogę. Mogę ci dać rzeczy, o których jedynie marzyłeś – powiedziała wsuwając ciepłą rękę pod jego t-shirt. – Jeśli tylko mi pozwolisz – tym razem jej palce powędrowały w kierunku jego spodni, bawiąc się z nimi sugestywnie. – Mogę być więcej niż kiedykolwiek mogłaby być Liz.
Serce Maxa buntowało się, chciało płakać i krzyczeć na jej kłamstwa. Wiedział, że jej jedynym pragnieniem jest zniszczenie go, oddzielenie go od jego ukochanej której zawsze nienawidziła. Zwalczył w sobie jednak chęć zaprotestowania i tylko skinął głową.
-Łóżko – powiedział po prostu oglądając się przez ramię. – Teraz.
-To właśnie zawsze w tobie kochałam, Max – zaczęła chichotać. – Nie marnujesz słów. Jasne, łóżko. Teraz – zażartowała. – Brzmi jak plan.
***
Najdziwniejszą rzeczą było to, że czuł się podniecony. Tyle że nie było to raczej spowodowane uwodzeniem Tess, a tym, jak zamierzał ją zranić. Wiedział, że powinien tego w sobie nienawidzić, że chciał ją zranić i urazić w ten sposób, że chciał zadać jej ból, ale... to go rozkręcało. Smak lekkiej zemsty na ustach był słodki, nawet gdy stali przed sobą koło jej łóżka a ona zdjęła z niego t-shirt. Naga skóra Maxa natychmiast pokryła sie gęsią skórką od chłodnej, oceanicznej bryzy wpadającej do jej komnaty.
-Max – szepnęła Tess, jej oddech był jakby chrapliwy gdy ujęła jego policzek w dłoń. – Co sądzisz o masce? Wygodna? – spojrzała mu w oczy i mimo woli zamrugał oczami, choć wciąż nie ukazał żadnych emocji. – I co pomyśli o niej Liz? – odkaszlnęła zakrywając usta dłonią, jej oczy wypełniły się łzami śmiechu z chorego humoru pytania. – Dziwny wygląd, skądinąd. Może Liz mimo wszystko to polubi. O wiele lepiej niż gdyby zobaczyła mężczyznę pod spodem.
-Nie – powiedział z trudem – Będzie – brzmiało to raczej jak “Byyydie”
-Słucham, Max? – zapytała, jej oczy śmiały się. Boże, tak bardzo podobała jej się ta gra. – Nie mam pojęcia co ty tam mruczysz.
-Nie... będzie... miesiąc – powiedział poruszając z trudem szczęką, twarda powierzchnia maski utrudniała ruchy gdy zdobył się na jeszcze jedno słowo. – Wtedy.
-Och, to – jej mina natychmiast stwardniała. – Tego właśnie naopowiadał ci Zeph? Że po miesiącu już tego nie będzie? Zeph jest patologicznym kłamcą, Max. Jeszcze tego nie zauważyłeś? Maska jest twoja, mój piękny mężu. Na zawsze.
Zdawał sobie jasno sprawę z tego, że drwiła z niego na całego, ale mimo wszystko jej słowa spowodowały, że powoli wszystkie inne myśli zostały przytłumione obawą i niepewnością.
A potem, nagle coś go uderzyło. W krótkim czasie, od kiedy umieszczono na jego twarzy tą organiczną pieczęć... przywiązał się do niej. Tess patrzyła na niego, znajome niebieskie oczy błyszczały, jedynie powiększając jego zmieszanie pod maską, jedynie wzbudzając w nim uczucie wystawienia i obnażenia. Tak, jakby patrzyła w głąb jego serca i wiedziała, co czuł, że część niego craved swoją ochronę.
Jej oczy powiększyły się nieco gdy skróciła dystans między nimi; wyciągnęła rękę i palcem wskazującym obrysowała linię jego szczęki. Oddychał ciężko zwalczając w sobie chęć do odepchnięcia jej ręki.
Był tutaj z jakiegoś powodu i musiał być skupiony jeśli jego plan miał się powieść.
-Nie miałbyś nic przeciwko, prawda, Max? – zapytała powoli przesuwając palcem po jego szczęce. – Mieć maskę na zawsze. Lubisz ją – zauważyła obrysowując niewidoczną linię, gdzie się kończyła maska i stawała się jego własną skórą.
Nie odpowiadaj przestrzegł siebie w duchu, starając się być spokojnym pod jej kłującym spojrzeniem. Po prostu nie odpowiadaj.
-Nie, nie sądzę, żebyś miał coś przeciwko – uśmiechnęła się odsuwając z jego twarzy włosy i obserwując go. – Niezłe, nie? – zapytała całując go w policzek. Nic nie czuł, gdy jej usta dotknęły jego twarzy. – Dziwny wygląd, prawda? – szepnęła gdy jej usta dotknęły jego ucha. – Nie ma blizn, nie ma przeszłości, tylko pieczęć – przez moment tylko patrzyła do góry na jego twarz, a potem dodała cicho:
-Zmieniłeś ją. Kolor... – poczuł jak jego twarz zarumieniła się gwałtownie, wiedział, że zobaczyła jego zakłopotanie. – Podoba mi się – szepnęła chrapliwie. – Liz też ją polubi.
Wsunęła dłonie dookoła jego talii i powoli musnęła jego biodro prowadząc rękę niżej w kierunku jego nogi.
Wszystko w nikm sprzeciwiało się temu, zagra w jej grę i pozwoli jej się nim pobawić, ale będzie miał to co chce.
I przy okazji ją zniszczy.
-Max, mów do mnie – roześmiała się nagle opdnosząc głowę i patrząc na niego. – Przynajmniej trochę – jej głos był prowokująco łagodny i spokojny,
-Nie.
-Właśnie to zrobiłeś – powiedziała po prostu, nie ruszając ręki z jego uda. Świadomość tego paliła jego umysł i powoli wyciągnął rękę by nakryć jej dłoń na swojej nodze. Oczy Tess powiększyły się odrobinę, jej jasne brwi uniosły się w niemym pytaniu. Stali tak, niemal zamrożeni i czuł, że usiłowała odczytać jego motywy.
-Widzę – powiedziała w końcu łagodnie, wsuwając drugą rękę dookoła jego talii i przyciągając go bliżej. – Mówiłam ci czego chcę, Max.
Nie odpowiedział, tylko patrzył się na nią, czując jak jego twarz płonie pod maską.
-I jeśli to dostanę, ty dostaniesz to, co ty chcesz.
-Tak.
Pochyliła się nieco i pocałowała jego nagą klatkę piersiową [kiedy on się rozebrał???], jej usta muskały linię jego blizny.
-To dobrze – powiedziała. – Rozumiemy się nawzajem.
Skinął głową usiłując zachować spokój. Chwila wymagała całej siły woli na jaką tylko mógł się zdobyć, pozwalając jej gwałcić się w ten sposób. Ale nie walczył, nawet gdy wsunęła drugą rękę miedzy jego nogi.
-Tak jak przyrzekłam. Możesz lecieć do domu – powiedziała przyciskając swoje ciało do jego. – Chodź do mojego łóżka a będziesz mógł wrócić do Liz.
Max musiał zdusić ból który zaczął się w nim budzić. W jakiś sposób, gdy zaczął tą grę ze skrystalizowanym planem w głowie, czuł jak Tess go kontroluje. Nie mógł tego wyjaśnić, ale nie miał już dłużej wrażenia, że spanie z nią było tylko wytworem wyobraźni. Wydawało się, że faktycznie mogła go tam zawieść, dokładnie w ten sam sposób.
Czuł, że nie może się sprzeciwić, pomimo tego jak jego ciało buntowało się na jej dotyk. I gdyby nie był to podstęp, Tess miałaby go tam, gdzie chciała. Jej jednoznaczna propozycja, świadomość tego, że nie odzyska Liz – jeśli nie da Tess tego, czego chciała – jedynie potęgowała uczucie niewłaściwości i poczucia winy, że spał z nią wiele lat temu. I wciąż płacił za swoje błędy, nawet teraz.
-Byłeś ze mną raz, co za różnica te kilka razy więcej? – zapytała gładząc jego nagą pierś [hmmm...], drażniąc się z nim lekko. A z pewnością czuła, że zawiodła nie mogąc go podniecić. – Dom, Max. Pomyśl o tym.
Tak jakby o tym nie myślał setki razy. Ale jeśli jej to da, to zrujnuje wszelką nadzieję powroku do Liz. Kiedykolwiek. Jakim cudem Liz mogłaby to zrozumieć? Jak mogłaby wybaczyć mu oddanie ciała Tess jeszcze raz, wszystko by tylko wrócić do niej, do Liz? Tess jeszcze raz wpędziła go w kozi róg i chytra mina na jej twarzy wyraźnie świadczyła o tym, że cieszyła się z jego zawstydzenia – jeszcze raz.
Zamknął oczy i przypomniał sobie wspólny sen z Liz z wczorajszej nocy. Wędrówka dusz. To było więcej niż wspólny sen. Liz sięgnęła poprzez galaktyki i dotknęła jego duszy, wciąż w niego wierząc, nawet teraz. Jak mógł ją zdradzić jeszcze raz uprawiając seks z Tess, nawet jeśli była to jedyna droga do domu? I co więcej, czy Tess zakończyłaby na tym swoje diaboliczne żądania?
Po prostu nie mógł załamać swojego misternego planu.
Powoli i łagodnie zaczął pchać Tess do tyłu, w kierunku jej dużego, strojnego łóżka.
-Tak – szepnęła biorąc go za rękę i prowadząc go tam. Jego kula wyślizgnęła sie z jego dłoni i upadła z łoskotem na ziemię gdy Tess położyła się na łóżku, burza jasnych włosów rozsypała się po satynowej poduszce i drapowanym materiale.
Bogate, uwodzicielskie... rodzaj łóżka, który od razu kojarzył się z Tess Harding.
Nagle znalazł się na niej, jego kolano natychmiast odezwało się strasznym bólem, a całe ciało chciało krzyczeć z cierpienia. Ale nie przestał.
Ujęła jego twarz w dłonie, jej jasna skóra natychmiast zaczerwieniła się od tego, co było między nimi. Wsunęła palce w jego włosy odgarniając je z jego twarzy i choć wydawało się to niemożliwe, przysiągłby że spojrzała na niego przychylnie. -Tak – zachęciła go lekko. – Tak, Max, tak jak teraz.
I nagle to Liz była w jego ramionach, i to jej ciemnych włosów dotykał, to jej ciało przykrywał swoim.
Jego ukochana... dokładnie w jego ramionach.
-Och, tak... dobrze – zamruczał radośnie pochylając się by nakryć jej usta w pocałunku. Tak jak we wszystkich jego snach i marzeniach, była taka słodka i delikatna.
-Ummm – mruknęła i Max roześmiał się, gdy powoli przesuwała dłonie po jego plecach, po prostu dotykając i odkrywając. Max natychmiast poczuł, jak jego pożądanie do niej staje się coraz większe
-Liz – szepnął rozpinając jej bluzkę i odsłaniając jej biust. Widział jej piersi już wcześniej, wiele lat temu, ale były tak samo idealne jak teraz. – Ty... zachwycająca.
Uśmiechnęła się do niego, jej piękne, ciemne oczy były pełne emocji gdy wsunął palce w jej gładkie włosy.
-Kochaj się ze mną, Max – szepnęła przyciągając go do siebie i całując. – Proszę, Max.
-Tak...łatwo – zgodził się radośnie. – Tak.
A wtedy stalo się coś niewytłumaczalnego. Seria krótkich, oderwanych obrazów przepłynęła przez jego umysł. Bez uczuć. Widział Tess. Dlaczego Tess? Był z Liz, swoją miłością, swoją Daieą. Ale potem było więcej połamanych obrazów i nagle był z Tess w obserwatorium, wiele lat temu. Zdejmowała z niego jego t-shirt, podziwiała jego ciało i jemu to się podobało. Za bardzo. Ale potem jedne oderwane wizje następowały po poprzednich, tak jak wielkie, zdezorienowane emocje waliły w jego sercu.
Oderwał się od Liz, łapiąc powietrze, zakłopotany. Ale zamiast ujrzeć pod sobą swoją ukochaną, zobaczył Tess Harding. Królową, a gorzki uśmiech pojawił się na jej twarzy gdy poruszyła biodrami.
-Tak Max – szepnęła. – To ja, Liz.
Nie miała pojęcia, że jej naginanie umysłu już na niego nie działało, że rozpadło się na kawałki, nie wiedziała, że właśnie rozszyfrował tajemnicę ich wspólnej nocy sprzed dziewięciu lat.
I po raz pierwszy Max Evans ucieszył się, że to on dominował nad swoim wrogiem, gdy ułożył się na niej szepcząc:
-Liz, najdroższa...tak... to.
Image

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Mon Jan 12, 2004 11:17 pm

Tego się nie spodziewałam. Całkowite zaskoczenie. Nan, Twoje wtręty dodały smaczku tej historii, choć samo opowiadanie ( czytaj: Twoje tłumaczenie ) jest tak pasjonujące, że ja polarek z krwi i kości jestem nim zachwycona. Szkoda tylko, że to już prawie koniec. Mam nadzieję, że masz w zanadrzu jakieś nowe, które nie mniej nas oczaruje niż to.

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Mon Jan 12, 2004 11:53 pm

A właśnie przed momentem mówiłam do koleżanki, że czekam na jeszcze dwa rozdzialiki i drukuję by napawać się tym opowiadaniem przed snem i przy blasku świec!!!!


HURAA!!!

Błagam, nie katuj i powiedz kiedy ostatnia część??????
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Jan 13, 2004 7:39 am

Jak skończę, nie? Nie wiem, kiedy skończę, pewnie w tym tygodniu czytaj na dniach. Stosownie objechane Muza plus Wena dały za wygraną, ale to są wredne żyjątka i wiadomo, że sobie na mnie odbiją, nie teraz, to przy kolejnym tłumaczeniu
.
W roboczej wersji wtrętów było troszeczkę :roll: więcej, ale z uwagi na to, że to opowiadanie a nie moje rozważania, ich ilość została drastycznie ograniczona...

Coś nowego? No cóż... Poza starym :wink: Uphill Battle to na razie nic mi się po głowie nie plącze (chyba). Poczekam, poczytam... Albo zdecyduję się od razu, albo po pół roku... Ale z RosDeidre to ja już może dam sobie spokój :roll:

A tak poza tematem - tłumaczenia są jak narkotyki :wink: jak raz się zacznie, nie można skończyć.
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Tue Jan 13, 2004 11:05 am

Nan, koniec z RossDeidre?! No co ty :wink: ...tyle jeszcze zostało...co powiesz na The Winter Solistice? Piękne opowiadanie, a Polary cię ozłocą. Albo Gravity always wins?
No dobra, już cie nie dręczę :wink: dzięki za kolejny rozdział, twoje komentarze były bardzo...ehm...trafne...przyznam ze rzadko miewam tak wielką chęć ukatrupienia Tess :roll: ciekawe...w "Gravity...." była przedstawiona w bardzo pozytywnym świetle, w "Antarias Series" jest potworem...trudno więc powiedzieć jaki jest stosunek RossDeidre do niej, bo w innych opowiadaniach chyba nie występuje.
Swoja drogą może założymy sobie nowy temat i poicytujemy się o "najgorsza rzecz jaką Tess zrobiła Maxowi w fanficu? :mrgreen:
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Jan 13, 2004 3:57 pm

Trójkącików za skarby i za Chiny Ludowe się nie dotknę, Polarki muszą obejść się smakiem z Winter Solstice (mam niewybaczalną alergię. Konserwatyzm pełną gębą i z całym szacunkiem, ale nie tykam). A w Gravity są sceny bardzo interesujące, ale ja ich również nie tykam. Czas znaleźć nowego autora :wink:

A pewnie - można zakładać temat. Gdzie to ona marzyła o zrobieniu z Maxa męskiej dziwki?
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Tue Jan 13, 2004 11:18 pm

Nic mi nie wiadomo na temat "męskiej dziwki" :wink: ale przypomina się, że w "Time will tell" chciała go przerobić na swojego ehm "sex slave"...może to na jedno wychodzi?Ale chyba nic nie przebije "To hell and back" Majesty-po tym co ona i Khivar z nim wyprawiali, biedak ani ręką, ani nogą nie mógł ruszyć...mówić też nie mógł :evil: god by zmysłowe&aksamitne szepty.
Nan, czy ja ci sugerowałam jakiś trójkącik?!
Czytałaś tak generalnie :The Winter Solistice"? Hm, alergia to alergia, masz rację :wink: nie należy z nią igrać, ale przyznam, że to akurat jest wyjątkowe.
Tak przy okazji, ostatnio zetknęłam się z challenge tread na roswellfanatics, czyli tematem, w którym ludzie rzucają pomysły na fanfici, tak powstały np. "Love by any others name" czy "Uphill battle"...i szlak mnie trafia, że najlepsze pomysły pozostają niewykorzystane, bo ludzie rzucają się 99 typu "Max and Liz- cemented, Liz- pregnat, Max- happy, Parkers- mad, wedding- Las Vegas and lovey dovey forever" :roll: Gee...
Swoją drogą...zaczyna mnie wkurzać, że ilekroć zbliżę się do komputera, forum jest niedostępne.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Wed Jan 14, 2004 9:19 am

Fanfiki rekompensuja ludzioom to, czego nie byo w filmie, lub co było w niewystarczającej ilości :twisted: stąd te czasami iracjonalne rozwiązania, stareotypy i maglowanie w kółko miłości w pionie i poziomie (czyt; fizycznie i duchowo ;) )

prawda jest moim zdaniem taka, że film, który wyzwolił tyle opowieści, gorszych i lepszych, jest jednak dobry, bo właśnie poprzez takie a nie inne sceny nakłania do myślenia (czasami to włochate myśli, vel "nieuczesne" ) ale ludzie szukają, chcą więcej. Rzecz wtym, by było to zjadliwe i by nie zaiwerało przegięć ponad przeciętne :)
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Wed Jan 14, 2004 12:53 pm

Ostatnio weszłam sobie na stronę RossDeidre i czułam się autentycznie wzruszona, czytając o tym, jak powstawała ta opowieść("AS&AN"), jak bardzo ludzie ją pokochali i jak wiele teorii wokół niej osnuli. Dowiedziałam sie też, że masa ludzi nie mogła darować jej, że w AS nie zamieściła sceny spotkania Michaela z Maxem/Davidem- wtedy kiedy Liz leżała w szpitalu i Michael pojechał sprawdzić, czy aby nie zwariowała. A biedulka poprostu nie mogła tego opisać, ponieważ cała historia została opowiedziana z punktu widzenia Liz.
Poza tym juz wiem :P że jej ulubione (z własnych) opowiadań to:

1. The Winter Solistice
2. Antarian Sky
3. Boys of the summer

czy ktos wie, jak sie dobrać do muzyki na jej stronie?
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Wed Jan 14, 2004 4:40 pm

A co, nie możesz się dostać...? Swego czasu ściągnęłam wszystko co tam miała, i przez to wpadłam w Carly Simon... :wink: i Franka Sinatrę. Hm, faktycznie - a wielka szkoda. Może przywrócą.

O, to chyba właśnie o to chodziło - Time Will Tell. Męska dziwka to takie trochę... eee... robocze i prywatne określenie na różnego typu... Mniejsza z tym.

Z ręką na sercu mówię, że usiłowałam przeczytać, ale nie mogłam. Czasami tak jest, że choć wszyscy mówią, że coś jest piękne i w ogóle dzieło ponad wymiarami - zawsze trafi się jeden odludek który będzie się upierał, że jest do kitu. Tak i ja jestem takim odludkiem tyle że nie twierdzę, że to do kitu, tylko że nie mogłam przeczytać...

Przeglądałam ostatnio różne ff i doszłam do wniosku, że Stephanie jest do mnie nieco podobna :wink: Pomijając już idealny moment, w którym przeczytałam UB (chodziła po mnie ta tematyka), to teraz dostrzegłam opowiadanie osadzone w XIX czy XVIII wieku...
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Jan 14, 2004 5:18 pm

Z muzyki na jej stronie ściągnęłam tylko Radiohead (podobno ulubiony zespół Jasona) jakiś rok temu. Mogli chociaż zostawić nazwy zespołów tytuły i piosenek, przypisanych każdemu z opowiadań...Jak te strony sie kurczą... :(
Czytając ostatni odcinek, dochodzę do wniosku że jednak nie przekonuje mnie postać Maxa, takiego upokorzonego, złamanego, zagubionego i gotowego na wszystko, nawet na sprzedanie się...Koszmar w jaki wepchnęła go autorka to juz za dużo jak na moje wyobrażenie o tym pięknym dumnym królu. I wcale się nie dziwię Nan, że tak niechętnie je tłumaczy... :?

Z kolei ja przedzieram sie przez Gravity Always Wins i siódma część dosłownie powaliła mnie przed talentem RosDeidre na kolana. Jeszcze nigdy nie czytałam opisu tak pełnego pasji, namiętności i autentycznego rozedrgania...A moment kiedy Max wydobywa z duszy Liz część jej obcego pochodzenia, jak pokazuje ich obcą naturę, jak ją zmienia przywołując imieniem Zillia, ta magia, wręcz poezja opisu, tego co się przewija przed jej oczami i co się nią dzieje, jest nie do opisania...Nie ja nie mogę tego czytać nie mając obok siebie Maxxaaa!!! :cry:
Ciekawa jestem czy ktokolwiek miałby odwagę by zmierzyć się z tłumaczeniem. :shock:

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Wed Jan 14, 2004 6:11 pm

No to teraz... Skończyłam Antarian Nights. Jutro jest matematyka, sprawa życia i śmierci. Może wydaje się, że to nie ma powiązania, ale dla mnie owszem. W sumie stron Antarskiego Cyklu było prawie dwieście i muszę przyznać, że poświęciłam temu niemało czasu, kosztem czasami szkoły. Jutro jest klasówka z matematyki, w nagłówku której mogłabym spokojnie napisać "Być albo nie być" - że też z czegoś takiego mam walczyć o lepszą ocenę, żeby udowodnić po części tacie, że to, co robiłam nie było głupotą.
Antarian Nights już skończone i teraz... zamierzam mieć dwa tygodnie przymusowego wolnego - ale to dopiero za tydzień. Może za trzy tygodnie wezmę się za coś nowego wykorzystując tydzień ferii, o ile coś znajdę. (Chwilowo mam jeszcze dwa króciuteńkie opowiadanka do tłumaczenia, które zamierzam umieścić).
I w tym miejscu serdecznie dziękuję wszystkim, którzy czytali opowiadanie po cichutku i tym, którzy krzyczeli wielkim głosem i narzekali na mnie. Wena i Muzy stanowczo już mnie sobie odpuściły...


Antarskie Noce

Część 9



Jej urok już nie działał. Tak, jakby jej magia rozkruszyła się pod jej palcami, tak leżała teraz pod nim niczym obnażona, obalona boginka. Była niczym, w końcu on miał nad nią przewagę i całą moc.
Tylko że ona jeszcze sobie tego nie uświadomiła. Max ujął jej policzki w dłonie i szepnął:
-Daiea. Moja...Daiea.
-Tak, Max – jęknęła Tess bez tchu, muskając językiem jego usta.
-Moją...Daieą...jest...Liz – mruknął przy jej policzku, ona zaś jakby stężała w jego ramionach. Przez moment nie ruszała się, leżała po prostu pod nim, najwyraźniej niepewna znaczenia tych słów.
-Tak – szepnęła w końcu i Max poczuł coś teraz uchwytnego w swoim umyśle, gdy uwidzicielskie nici oplotły jego myśli, zagłuszając je mocno. Walczyła o to, by znów przejąć nad nim kontroli, ale cofnął się nieco, przyciskając ją mocno do jedwabnych poduszek.
-Nie...ty. Liz – na wpół zawołał, czując jak jego twarz płonie pod chłodną pieczęcią.
Oddech Tess spłycił się gdy zacisnęła oczy. Przez chwilę jego cudowna Liz znowu pojawiła się w jego ramionach i chciał w to wierzyć, jego potrzeba, by była prawdziwa łamała i kruszyła jego serce, ale zwalczył ją znowu.
-Tess, przestań – zarządził, przytrzymując jej ramiona nad głową. – Teraz.
-Max, nie walcz ze mną – szepnęła, jej głos był dziwnie melodyjny, niemalże antarski, gdy uniósł się z dziwnym akcentem. – Po prostu bądź ze mną – tym razem kobieta która na niego spojrzała była prawdziwą Tess, nie jakimś dziwnym mirażem jego Daiei. Jej taktyka zmieniła się i stała się bardziej zdecydowana gdy poruszyła znowu biodrami, drażniąc go.
Nie udało jej się jednak go obudzić, a przynajmniej nie tak, jak by sobie tego życzyła, choć nie zamierzał dawać jej tego do zrozumienia.
-Nie mogę... walczyć – przyznał.
Jej niebieskie oczy zwęziły się.
-Nie, Max – szepnęła. –Nie walcz ze mną – poczuł jak strumień obcej, kosmicznej mocy otacza jego biodra i wije się powoli do góry, w kierunku jego brzucha. – Po Prostu przyjmij to. Mnie.
Przycisnęła usta do jego warg i odpowiedział na jej pocałunek, biorąc jednocześnie jej dłonie nad głową dopóki nie były idealnie razem. Potem, tak jak planował, uderzył potężną energią dokładnie w jej klatkę piersiową – wstrząsnęła się od siły uderzenia. Nie oczekiwała tego, nie podczas czegoś takiego, i po prostu patrzyła na niego w szoku rozszerzonymi oczami. Moment dla jego planu był w zasięgu ręki, gdy sięgnął pod poduszkę po cienką linkę, gdzie położył ją gdy podeszli do łóżka. Jednym szybkim ruchem Max zawiązał jej dłonie i krzyknęła, dziwnym, zranionym głosem gdy przywiązywał jej ręce do wezgłowia łóżka.
-Teraz...koniec – powtórzył gdy zaczęła się wić pod nim. Podjął ryzyko że jej moce mogą być nie działać w budzeniu jego energii i jak do tej pory wydawało się to nieprzydatne.
-Moi strażnicy – zaczęła wciągając głęboko powietrze, ale natychmiast uciszył ją zakrywając jej usta dłonią.
-Wiem...zrobiłaś...mi.
Jej niebieskie oczy powiększyły się gdy przysunął swoje usta do jej policzka. Zaczął drżeć ze złości, musiał zakończyć to, co zaczęło się między nimi. Niczym jakieś dziwne pragnienie seksualne, krążyło to po jego ciele. Potrzeba by zranić kogoś innego. Potrzeba zemsty.
-Zabiłaś...mnie – powiedział ostro, całe jego ciało drżało gdy przycisnął ją mocno do materaca. –Zabiłaś... Zana.
Niebieskie oczy pociemniały przerażone i błądziły między nim a drzwiami.
-Nienawiść... Liz bo Mędrcy... powiedzieli mi – zawahał się gdy jego szczęka zaczęła pulsować bólem. – Powiedzieli Zanowi że miał... Daieę. Nienawidziłaś nas.
Skinęła głową, zimne oczy były pełne przyjemności. Czuł jak uśmiech pojawia się na jej ustach pod jego dłonią. I może jej przyjemność i satysfakcja z tego, że cierpi, jej zadowolenie z tego, że w końcu znał prawdę, ale coś nieoczekiwanego zaczęło krążyć w jego ciele. Czysta siła, niepokonana i uzależniająca. Przez jeden, przerażający moment poczuł jak traci kontrolę, gdy jego ciałem zaczęły wstrząsać brutalne dreszcze.
A Tess skupiła się na jego słabości, Odzyskała swoją siłę i linka wiążąca jej dłonie rozpadła się na jego oczach. Zanim zdążył ją zatrzymać, uchwyciła jego twarz w dłonie i był pod jej wpływem. Między nimi pojawiło się nagle zaskakująco silne połączenie, coś zakazanego i dawno uśpionego. Coś z ich przeszłego życia.
Wstrząsną się gdy poczuł prąd przepływający między ich umysłami, a nawet lekko muskając ich ciała.
-Przestań! – zawołał czując zbyt wiele jej dotyku od środka swojego umysłu. –Nie! – to nie mogło być prawdziwe, nie mogła mieć takiego połączenia. Ten prywatny teren należał tylko do Liz – a jednak nie mógł się ruszyć, nie mógł jej powstrzymać gdy połączenie między nimi otworzyło się.
Połączył swoją moc z jego i obrazy natychmiast zaczęły przepływać w jego umyśle niczym błyskające wizje. Znowu zobaczył obserwatorium i to, jak go pieściła. Nie miał na sobie koszuli, jej bluzka była rozpięta gdy upadli razem na ziemię. Tylko że to imię Liz brzmiało w jego umyśle. Szeptał jej imię bez tchu i bez końca, prawie płacząc w jej ramionach ze szczęścia połączenia się z nią.
A potem usłyszał więcej słów między nimi, oderwanych i dziwnych.
-Wróciłaś do mnie. Boże, Liz, wróciłaś – szeptał, a Tess uśmiechała się przytakując, gdy przytulali się półnadzy.
Teraz połączenie pogłębiło się, zaczęło drżeć od kosmicznych mocy, usiłował strząsnąć to... strząsnąć z siebie. Tess jednak jedynie przyciągnęła bliżej jego usta.
-Jesteś mój, Max. Zawsze byłeś mój – szepnęła z prowokującą czułością. – Połącz się teraz ze mną.
Intynktownie wytworzył pole ochronne usiłując ją zwalczyć, dokładnie w chwili, gdy pula czystej energii wystrzeliła z niej. Poczuł jak usiłowała pogłębić połączenie, utrwalić je na stałe i wszystko w nim zbuntowało się instynktownie.
Krzyknął głośno czując jak jej siła przepływa dokładnie w kierunku jego umysłu, przez całe jego wrażliwe i słabe ciało. Coś, co pulsowało w jego sercu było tak silne, że to natychmiast odrzuciło go od niej i znalazł się nagle na podłodze. Jego pole ochronne osłabło i zaczęło zanikać, gdy łapał powietrze, ona zerwała się na równe nogi i była na nim zanim zdążył ją zatrzymać.
-Jak śmiesz?! – zawołała bez tchu, siadając na nim ciężko okrakiem. – Jak śmiesz próbować przejąć nade mną kontrolę w taki sposób, Max!
Ale jego kosmiczna energia wciąż była silna i szybko się odbudowywała. Gdy podniosła znowu rękę w jego kierunku, skupił się i jego pole ochronne natychmiast udaremniło jej wysiłki. Jej energia odbiła się od jego pola i rykoszetem trafiła w nią; Tess uderzyła o ścianę z głuchym jękiem i osunęła się na ziemię. Patrzył jak po jej skórze biegały zielone i niebieskie błyskawice prądu – tak, jakby jego pole ochronne penetrowało ją niszcząc ją jednocześnie. Mógł słyszeć dźwięk energii trzeszczącej i skrzypiącej niczym polana w jej dłoniach, ramionach a potem kolanach.
W końcu energia powoli zniknęła i Tess leżała bezładnie na podłodze, gdy podczołgał się w jej kierunku wstrzymując dech, w każdej chwili gotów by wytworzyć ochronę. Nauczył się już wystarczająco wiele o jej taktyce by nie wierzyć niczemu, co widział.
-Tess? – zapytał ostrożnie, przesuwając się w jej kierunku. Jego kolano rozrywał ból gdy przesuwał się po podłodze w kierunku jej nieprzytomnego ciała. – Tess? – powtórzył głośniej, ona jednak wciąż leżała bez ruchu pod ścianą. Na korytarzu słyszał szmery i głosy, odwrócił się dokładnie w momencie, gdy drzwi do komnaty otworzyły się i do środka wszedł Zeph, otoczony trzema strażnikami. Żołądek Maxa zacieśnił się gdy wyczytał z ich twarzy prawdę. Naprawdę zranił królową w bardzo poważny sposób, a jego odpowiedzialność za ten czyn była niepodważalna.
Zeph podskoczył do niego gdy strażnicy podeszli do Tess.
-Zan! – zawołał bez tchu, opadając na kolana gdzie klęczał Max. – Co się stało?
-Królowa... rana – powiedział, ale Zeph przerwał mu.
-Tak, widzimy to – potwierdził Zeph zerkając w kierunku upadłej postaci Tess.
-Nie...królowa zraniła – powtórzył Max. – Mnie. Królowa...rana...ja.
Jeden z większych strażników odwrócił się do Maxa i patrzył na niego z zainteresowaniem. Nikt jednak nie uczynił najniejszego ruchu w jego kierunku.
-Moje pole... – Max uczynił gest w powietrzu, zniechęcony niemożnością opowiedzienia wypadków szybciej. W końcu wytworzył swoje pole ochronne i zademonstrował jak wiązka jej energii odbiła się od pola i uderzyła z powrotem w jej ciało. – Jej energia... uderzyła...ją. Nie mnie...ją.
Inny strażnik klęczący obok Tess przemówił szybko po antariańsku, spoglądając uważnie na Zepha i na Maxa. Słowa płynęły bardzo szybko i Max rozumiał bardzo niewiele. Zobaczył jak Zeph wstrząsnąłsię przysuwając się do Tess.
-Co, Zeph? – zapytał Max czując jak zaczyna go obejmować panika. Nie mogli znowu wtrącić do do więzienia. Prędzej umrze niż ponownie wkroczy w czeluście pałacu.
-Tess nie... nie jest martwa. Ale jej siły życiowe gasną, wszyscy to czujemy – wyjaśnił Zeph gdy jeden ze strażników wyszedł szybko na korytarz. – Musimy natychmiast wezwać uzdrowiciela, ale strażnicy martwią się o ciebie, Zan – oczy Zepha zwęziły się od emocji. –Martwią się o ciebie – powtórzył. – Chcą zapewnić ci bezpieczeństwo w tej sprawie.
-Dlaczego? – zapytał Max przesuwając drżącą dłonią po masce.
Nagle uświadomił sobie, że siedział na podłodze, półnagi [Aaaa!!!] i bezradny, gdy Zeph podał mu porzuconą koszulę leżącą na łóżku.
-Uznają cię za prawdziwego króla – wyjaśnił Zeph, jego głos był pełny dumy. – Wraz ze śmiercią Kivara to ty jesteś władcą, nie Tess.
Max skinął głową patrząc bez słowa w dół na swoje dłonie. Czuył się dziwnie zakłopotany i bez wartości gdy siedział tak na kamiennej podłodze. Dookoła niego był gwar, Antarianie kręcili się, poprawiali łóżko, niszczyli szczątki linki. Max wsunął się w koszulkę [ojoj... takie sceny to pułapka dla tłumaczy z wyobraźnią... i weź się tu skup na dalszym ciągu wink: ] i dalej siedział w ciszy na podłodze.
Zan wyciągnął rękę do Maxa, ujmując go pod ramię i zmuszając go do wstania.
-Chodź teraz, mój królu – powiedział łagodnie. – Musimy już iść.
-Tess? – zapytał zaniepokojony Max.
-Sprowadzą uzdrawiaczy, ale ciebie tu nie było – wyjaśnił Zeph z lekkim pochyleniem głowy. Strażnicy obok niego powtórzyli jego gest i Max poczuł coś dziwnego w głębi siebie. – Nie w momencie jej... wypadku.
-Nie – Max zgodził się niepewnie patrząc na nich. Jeden ze strażników przemówił szybko po antarsku i Max uchwycił kilka słów. Chronić...króla... wszelki koszt. Chronić. Strażnik powtórzył słowo “chronić” kilka razy, w sumie chyba siedem i Max zrozumiał instynktownie, że była to prośba, przysięga w jakiś kluczowy sposób. Inni przytaknęli zgodnie.
Max szepnął po antarsku “dziękuję” gdy odwrócili się i poprowadzili go w kierunku drzwi komnaty. Jego wolność wydawała się być niezachwiana, szczególnie gdy spojrzał przez ramię na nieruchomą postać Tess. Spowodował śmierć królowej a oni ryzykowali dla niego wszystko. Max jeszcze nigdy w życiu nie czuł się tak upokorzony jak wtedy, gdy otoczyli go ze wszystkich stron dla bezpieczeństwa i prowadzili go przez korytarz.
***
Kilka godzin później wciąż czekali na wieści o stanie Tess, a Max był mocno zaniepokojony. I choć było to absurdalne, czuł się winny za jej rany [jak zwykle], nawet przy tym, co ona zrobiła mu w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Zeph zapewniał go, że to nie jego wina, że królowa padła ofiarą swoich własnych machinacji, jednak Max wyrzucał sobie wcześniejszą chęć zranienia jej, chęć zemsty.
W końcu, gdy Zeph umilkł zakłopotany jego nastrojem, Max poszedł do swojej pracowni i zaczął malować w dzikiej chęci ekspresji.
Od czasu wędrówki duszy Liz na trawniku, Maxa prześladował obraz jej jako anioła. Anioła, który schodził z nieba by go uratować, dokładnie w chwili, gdy zaczął zamieniać się w eter, gotów by zanurzyć się w kamienną śmierć daleko pod nim. Ale anioł był ciemny, prześladujący i mroczny, tak jak ich moment. Nie mógł namalować jej w bieli i złocie, jej wędrówka duszy nie była taka.
Była atramentowo czarna, miękka jak aksamit. Głębokie kolory duszy. Kolory nocy i wielkiej namiętności. Kolory płaczu i straty. Kolory intensywnej więzi.
I to właśnie namalował, gdy czekał na wiadomości o śmierci swojego wroga.
Jego pędzel raz po raz zanurzał się w farbie i rozprowadzał żywe kolory i barwy po płótnie, myśli Maxa uleciały zaś daleko od pracowni.
Stał w obserwatorium. Miał siedemnaście lat, był głupi i zły. Zły że jego przyjaciel nie żył przez niego, zły że jego ukochana go opuściła, zły, że był obcym w ludzkim świecie.
Zły, że prawie przez rok Liz ciągle go unikała, podczas gdy była wszystkim, czego pragnął – i to miało nieco sensu.
Ale to było wszystko co pamiętał.
Widział wizje prawdy wcześniej w ramionach Tess, ale wciąż nie rozumiał, co z nią zrobił tamtej nocy wiele lat temu. Właściwie to zdecydowała za niego, kazała mu uwierzyć, że to z Liz się kochał.
Jego pierwszy raz był z Tess, a wierzył że oddał ciało Liz.
Swojej Daiei. Myślał, że jej oddaje swoją niewinność, nie wrogowi. Wariat, głupi... zasługiwał na wszystko co go spotkało za bycie słabym. Zasługiwał na blizny i złamane ciało.
Max poczuł, jak w jego oczach pojawiają się łzy, gdy wciąż malował, ciemne, jedwabne włosy rozwiane przez bryzę... na wpół zasłaniające zachwycające ciemne oczy. Chciał zatopić się w tych oczach, ale była daleko. Mógł je teraz tylko namalować, mógł tylko tęsknić.
Głupi, wariat... zasługiwał na brutalne blizny, na twardą maskę.
Obraz zamazał się przed jego oczami, choć wciąż pracował na sztalugach, nie mógł przestać.
Będziesz walczył, Max? zapytała. Słyszał jej głos, nawet teraz, tak czysto, jakby stała tuż przed nim.
Przyrzeknij mi, że będziesz za nas walczył... Tak, walczył dzisiaj – gdyby tylko walczył tak jak dzisiaj wiele lat temu gdy stał patrząc jej w twarz w obserwatorium. Gdyby tylko nie pozwolił jej nigdy pieścić się tamtej nocy, nie pozwolił jej dotknąć jego poranionego serca przez najkrótszy nawet moment. Głupi, bezwartościowy... złamany i zrujnowany. I dobrze.
-Zan – Max wzdrygnąłsię na dźwięk Cichego głosu Zepha i wytarł ukradkiem oczy, patrząc po prostu przez okno na ocean. – Królowa żyje.
Max skinąłgłową. Oczywiście, że żyje. A on nigdy nie powróci na Ziemię. Pozostanie w pałacowym więzieniu po kres swoich dni, jak napisało przeznaczenie.
-Żyje, ale jej umysł jest martwy. Jej Duch.
Max odwrócił się do Zepha.
-Co? – zapytał.
-Jej siły życiowe niemal z niej uszły, ale pozostała w zastoju. W śpiączce jak wolisz – wyjaśnił Zeph. – Pożyje tak przez pewien czas.
-Co się... stało?
-Królowa otworzyła z tobą pewne połączenie – odparł Zeph. – Uzdrowciele mówią, że cierpi na coś pod nazwą Wstręt Energii. Zdarza się gdy połączenie jest otwarte i gwałtowne, bolesne. Wdarła się do twojego przeszłego życia, Zan, chcąc przywiązać cię do siebie w ten sposób jeszcze raz. Ale nie liczyła na twój instynkt samoobrony, i jej własna energia uderzyła w nią.
Max przypomniał sobie o elektrycznych impulsach zieleni i błękitu które przelatywały po jej ciele.
-Ro...zumiem – odparł po prostu.
-Nie jesteś niczemu winien, Zan – powidziedział Zeph. – To była jej robota. Gdyby nie otworzyła tej uśpionej więzi, tej, której nie widziałeś i nie znałeś, wciąż by żyła.
-Żyje...?
-Teoretycznie.
Max skinął głową ze zrozumieniem. Tess już nigdy się nie obudzi; żyła, ale jedynie jej ciało żyło.
-Co... teraz? – zapytał.
-Ja jestem Regentem w zastępstwie królowej – wyjaśnił Zeph podchodząc bliżej. – To było uchwalone w umowie mojego ojca. Ale wciąż uważam cię za mojego króla. Radź mi a ja będę robił to, co mówisz.
-Zeph, ty...król – Max widział, jak na twarzy przyjaciela błyszczały emocje. – Twoje serce... czyste. Dobry król.
-Służę królowi Zanowi.
-A Zan – Max zawahał się przez chwilę, oddychając ciężko po czym kontynuował. – Służę tobie, królowi Zephowi [litania służalczości. Może i ja się dołączę, co?].
Szare policzki Zepha pokryły się czerwienią i wpatrywał się w podłogę. -Jestem tylko Regentem... dopóki żyje królowa.
-Potem...prawdziwy król.
-Tak, tak przypuszczam. Dopóki ty nie zostaniesz.
-Dom, Zeph – powiedział miękko Max. – Ziemia.
-Wiem, że tego chcesz – zgodził się Zeph. – Chcesz wrócić do Liz.
Max skinął głową patrząc na anioła na swoim obrazie.
-Kiedy? – zapytał czując, jak jego serce wali z niecierpliwością, choć czuł się niewiarygodnie niegodny powrotu do niej.
-Gdy tylko zdejmą maskę – odparł Zeph. – Nie wcześniej, bo proces wymaga zdjęcia. To bardzo delikatny proces, albo... no cóż, będzie więcej blizn.
-Miesiąc?
-Prawie, tak – zgodził się Zeph – Mój dom jest do tego czasu twoim domem, Zan. Z pewnością wiesz, że jesteś tutaj mile widziany.
-Ty...mój...brat – przyznał Max. – Rodzina.
Na twarzy Zepha pojawił się uśmiech.
-Jesteś moim bratem, Zeph – zgodził się. – Jesteś.
Przez dłuższy moment żaden z nich się nie odzywał, i nagle intymność zmieniła się w zakłopotanie i niezręczność. Max patrzył na własny obraz i Zeph podszedł bliżej.
-Tak samo piękny jak wszystkie twoje obrazy, Zan – powiedział zakładając ręce na piersi gdy oglądał uważnie obraz. – Liz jest piękna.
Max uśmiechnął się czując w sobie wielką dumę z radości, że mógł podzielić się obrazem swojej ukochanej z przyjacielem, choć była to daleka jej wersja, abstrakcyjna. Ale Zeph natychmiast wiedział kogo namalował Max.
-Piękna... tak.
-Zanim do niej wrócisz, jest coś, co chciałbym zrobić, Zan – powiedział Zeph odwracając się do niego. – Dar który chciałbym ci dać.
Max skinął głową w milczeniu a Zeph kontynuował.
-Chciałbym zwołać Mędrców jeszcze raz – powiedział, jego głos był dziwnie łagodny. – Żeby z tobą porozmawiali. Tutaj, w domu. Dać ci coś w rodzaju Błogosławieństwa.
Klatka Maxa zacieśniła się z niewysłowionymi emocjami, które niosły ze sobą te słowa, coś starego, dawno zapomnianego poruszyło się w środku niego.
-Mędrcy? – zapytał po prostu patrząc z zaskoczeniem na Zepha.
-Chciałbym żeby przepowiedzieli ci przyszłość, Zan – wyjaśnił Zeph, patrząc w dal na huczący ocean. – Przepowiedzieli tobie i twojej Daiei. Mogą przemówić i uzdrowić twoje serce... i jej.
Max nie wiedział, co ma powiedzieć, nie wiedział jak zrozumieć jego słowa. W końcu pochylił głowę zakłopotany gdy zaczął pocierać swoją gładką szczękę.
-Mędrcy mają wielką moc, Zan – wyjaśnił cierpliwie Zeph. – Chciałbym, żeby cię uspokoili. Zanim odejdziesz stąd na dobre.
-Moc... jaka?
-Moc ducha. Uzdrawianie. Prawda. Tyle pięknych i idealnych darów, których nie możemy nawet pojąć. Mędrcy zawsze są w ukryciu, ale przyjdą do Zana. Będą błagali by przyjść do Zana.
Nieopisana chęć pojawiła się w Maxie już na samo wspomnienie Mędrców, tego, co mogą zrobić. Nie wiedział dokładnie, co to wszystko znaczy, ale wiedział, że wierzył w ich moc. Poza tym przepowiedzieli istnienie jego ukochanej na dobre pięćdziesiąt lat przed jej narodzinami.
Skinął głową.
-Tak, proszę... – odparł. – Mędrcy... przyjdą.
Zeph pochylił głowę z respektem.
-Z pewnością.


KONIEC (chyba)
Image

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Wed Jan 14, 2004 7:03 pm

DZIĘKUJĘ!!!!


TO BYO WSPANIAŁE ZOBACZYĆ TO!!

DZisiaj wróciłam troszkę wcześniej i nie powiem, że w rewelacyjnym nastroju. Bładziłam po tematach, w których czekaly mnie ospowiedzi, po tematach, w których jeszcze nie czekały :) ale na sam koniec zobaczyłam ten ostatni rozdział. Już wiem, jakie będą moje plany na wieczór. :cheesy:
Najpierw powalczę z rzeczami nudnymi aczkolwiek przymusowo obowiązkowymi, potem włączę drukarkę, potem kakao o smaku bananowym, podusia, kołdra, świeczki i... :cheesy:


albo .nie. wydrukuję najpierw ;)
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Wed Jan 14, 2004 7:22 pm

Tylko wykreśl moje komentarze. Psują nastrój.
Image

User avatar
LEO
Minstrel przy dworze Czasu
Posts: 978
Joined: Fri Sep 12, 2003 7:16 pm

Post by LEO » Wed Jan 14, 2004 7:36 pm

To w tym miejscu wręcz MUSZĘ Ci coś napisać :D

AN i AS czytałam w oryginale. jak zaczęłaś tłumaczyć oniemiałam i ucieszyłam się, bo rozpływalam się nad opowiadankami wśórd moich nie-anglojęz. znajomych. No i umawiamy się na czytanie, marny ze mnie lektor, ale jakoś nam idzie. No i czytam.. i czytam.. napięcie rośnie... łzy pojawiają się w oczach i dech zapiera i nagle coś niepasuje.

Patrzą na mnie.

ja na tekst siępatrzę.

Wzrok pyta: co ja bredzę i czemu tak tam pisze.

Potem pół godziny uspakajania mojej głupawki i śmiechu, który wywołała fakt, ze czytając "ciurkiem" wszystko przeczytałam też twoje komentarze. To było urocze :)
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Wed Jan 14, 2004 9:34 pm

Nan, twoje komentarze pasują perfekcyjnie :wink:
Przyznaję, że ostatnie dwa rozdziały były nieco ryzykowne. Chwilami miałam problemy z czytaniem, bo stopniowo odsuwałam sie od monitora ( zawsze tak robię, kiedy coś mnie razi). Uważam jednak, ze cienka granica pomiędzy prowokacją a niesmakiem nie została tutaj przekroczona. Max...cóż...przyznam że scena w której żałuje śmierci Tess, po tym wszystkim co mu zrobiła, całkowicie mnie położyła...i czy jest do końca prawdopodobny? Chyba trudno tak naprawdę zrozumieć, co lęgnie sie głowie człowieka, który spędził 8 lat w piekle, do którego trafił jako chłopiec...jaka szkoda że Deidre nigdy nie ukończyła tej opowieści :cry: nie wiem czy wiecie, ale była zainspirowana "Vanillą Sky"...no tak, to w sumie zauważalne :wink:
Nan DZIĘKI :P i mam nadzieję, że sobie odpoczniesz...co to za krótkie opowiadania?
Jeszcze coś zabawnego 8) RossDeidre planowała napisać kolejne opowiadanie, znów poświęcone Maxowi. Tytuł miał brzmieć "The Summer Solistice" i być sequelem do "The Winter...". Było tak jak wiecie, opowiadanie Polar, pisane z perspektywy Michaela i Liz. Liz była umierająca (białaczka), Michael- całkowicie bezradny. Max opuścił Roswell w dniu, w którym zastał swoją ukochaną i najlepszego przyjaciela razem w łóżku i załamał się całkowicie. Od tego czasu słuch po nim zaginął. I nagle TADAAAM!! Wraca Max i rzecz jasna uzdrawia Liz, znajdującą sie już w stanie agonalnym. Michael i Liz są cali happy i chcą żeby z nimi został( co moim zdaniem było dość idiotyczne). Max podczas tych kilku lat z cierpienia zaczął tęgo popijać...no i właśnie to opo miało być o próbie wyciągnięcia go z dołka. Deidre chciała mu stworzyć ujmującą i dobrą, słowem pasującą do niego dziewczynę.
I co w tym zabawnego? Zbiorowy wrzask "NIE!!!". ŻADNEJ nowej dziewczyny dla Maxa!"jestem/byłam Dreamersem i nie zniosę Maxa z kimś innym niż Liz!!" Co z tego że obecnie grucha sobie ona szczęśliwie w małżeństwie z Michaelem!! Max ma ją kochać i cierpieć na wieki wieków amen.
Pyszne.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Wed Jan 14, 2004 9:53 pm

O rany, Leo... oj nie mogę, mówiłam uważać na komentarze, na koniec sobie pozwalałam... Ja również dostałam głupawki. Proszę co można zrobić nieświadomie - a tak myślałam, żeby to wykasować, bo psuje nastrój...

A teraz skończyłam te dwie opowiastki, całkiem grzeczne i w ogóle. Tak sobie, w ramach odpoczynku.

I teraz mi powiedzcie, dlaczego nie czytałam WS...
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 15 guests