Posted: Sun May 30, 2004 2:02 pm
Tym razem się nie pomyliłam i przyniosłam właściwy plik Uprzedzajac pytania o kolejne częśći, to będą sie pojawiać mniej wiecej raz na tydzień... a po 8 czerwca prawdopodobnie częściej (o ile wszystki9e egzaminy pójdą dobrze ).
Chapterek 13 b
Liz ostrożnie położyła dłoń na rozpalonym czole Tess. Musiała uważać. Każdy ruch sprawiał ból i każde dotknięcie było niczym uderzenie gwoździ.
- Czterdzieści i trzy kreski... - mruknęła. Ed odetchnął głęboko, podnosząc telefon. Kal odwrócił wzrok. Nie chciał na to patrzeć. Zabranie Tess do szpitala oznaczało po prostu... katastrofę.
- Cholerny Sean... - wydusił przez zęby. Ten facet, kimkolwiek był, zdenerwował bardzo jego "siostrę". Przez niego nastąpiło gwałtowne pogorszenie... a przecież jej stan i tak był poważny. Umierała na raty, gasnąc z dnia na dzień. To tylko utwierdzało dodatkowo Tess w wewnętrznym przekonaniu, że została porzucona w Chicago, by umrzeć. Z jej DNA było coś nie tak. Jej zdolności były całkowicie zależne od układu nerwowego. Czasami chorowała... a jej krew przypominała zielone nie wiadomo co. Tymczasem Kal i Nasedo... w duchu uważała ich za ideał obcego... zwłaszcza Nasedo.
- Co? - Ed znieruchomiał w zaniepokojeniu, zapominając, że miał wykręcić numer pogotowia. Liz wyszła zaraz po zmierzeniu gorączki.
- Sean... taki blondyn. To on zdenerwował Tess.
W Hardingu zakipiała złość. Gniew niczym lawa rozgrzewał jego tętnice, palił od środka i nakazywał działanie... jakiekolwiek, byleby temu sukinsynowi nie uszło na sucho to, co zrobił jego córce.
- Kal? - Liz wetknęła głowę do pokoju - Serena właśnie parkuje pod domem. Idź po nią. Ona zna ciebie z odwiedzin w szpitalu, więc...
- Kiedy zdążyłaś po nią zadzwonić? - zdumiał się - Albequerque jest niezły kawałek stąd!
Oczy Liz pociemniały.
- Tess była w łazience, a ty poszedłeś zapłacić rachunek w Crashdown.
- Jesteś jasnowidzem! - pocałował ją z wdzięcznością w czubek głowy. Spojrzał na Eda, który wydawał się być lekko zdezorientowany. - Serena to świetny lekarz. I będzie trzymała buzię zamkniętą.
Wiedział o tym po tygodniach, które Liz spędziła w szpitalu. Jakimś cudem Serena wiedziała, ze cos z krwią Liz jest nie tak... nie zadawała pytań, tylko po prostu pomagała. Odkrył to, kiedy chciał podmienić próbki krwi Liz... a Serena go przyłapała. Nietrudno było wejść do jej głowy na jawie....
Tess leżała na łóżku. Mimo bardzo wysokiej gorączki zachowała przytomność.
- Mówię ci: nigdy nie choruj. To beznadziejna sprawa.... - uśmiechnęła się blado do Liz - ... w naszym przypadku.
- Wiem! - skinęła głową, marszcząc brwi: świat wirował jej przed oczami. Była naprawdę zmęczona. - Chorowałam od ósmego do ostatniego dnia ciąży.
- Jakoś nie bardzo wierzę... - głos Tess słabł. Liz usiadła na podłodze przy łóżku i ujęła jej dłoń. Obrazy przelewały się przez jej głowę... były pełne Maxa Evansa... szczęśliwego dzieciństwa z Edem... chicagowskiej ulicy... inkubatora oglądanego od wewnątrz... o nagle...
- Nasedo! - rozpaczliwy krzyk rozbrzmiał w jej głowie. Ocknęła się na podłodze, z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w dawno zapomniane wspomnienia...
Błysk
Muzyka sączyła się cicho z głośników. Kołysali się w jej rytm... w rytm miękkiego głosu Sarah McLachlan. Echa jej miłosnych piosenek rozbrzmiewały w ich głowach.
Tess wtuliła nosek w szyję Maxa, z przyjemnością wdychając jego zapach. Ramiona Maxa mocniej objęły ją, jakby bał się, że ucieknie daleko... ale nie zamierzała. Była szczęśliwa. Znalazła swoje miejsce, znalazła swój dom. Tu, na Ziemi...
Błysk
Liz podniosła się, otrząsając się. Ciemne plamy migotały jej przed oczyma, a w ustach zaschło.
Tess spała. Pochylał się nad nią ojciec. W korytarzu słyszała zaś głos Sereny.
- Co ja robię w fotelu? - szepnęła.
- Uśpiłaś Tess... potem chyba sama zasnęłaś z otwartymi oczami... zaniosłem cię przed chwilą na fotel. Jak się czujesz?
- Nieźle... - wychrypiała. Zastanawiała się, co widziała przed chwilą. Nigdy, przenigdy nie otrzymywała wizji od Tess, jeśli sama Tess tego sobie nie życzyła. Tym bardziej tak osobistych... praktycznie czuła się, jakby to ja w rytm melodii kołysał Max.
Podniosła się z fotela i podreptała do łazienki. Ciemne plamy powoli znikały, przynosząc jednak w zamian koszmarny ból głowy.
- Przecież nie mam komu odpowiadać: kochanie, nie dzisiaj... - wykrzywiła twarz do swojego odbicia w lustrze. Zaniepokojona jednak momentalnie tym, co zobaczyła, cofnęła się przerażona.
Całą szyje pokrywały drobniutkie blizny. Wzdłuż lewego policzka ciągnęła się zaś jedna, od której promieniście ciągnęły się cztery inne.
Pamiętała, od czego powstała. Nadziała się na żelastwo w trakcie wypadku, który uwolnił ją od niewoli u Pierce'a.
Jej oczy płonęły wszelkimi odcieniami złota, nie pozostawiając skrawka przestrzeni innej barwy. Kości policzkowe nieco uniosły się. Dzięki tej drobnej zmianie była jak inna osoba.
To były rysy, które bez trudu odnajdywała w twarzyczce Jimmyego. Jej rysy. Dawne rysy. Zanim miała wypadek i zanim ratując ją Piercea i zarazem lecząc, nie zrobiono jej operacji plastycznej.
- Dlaczego teraz? Dlaczego? - wyszlochała, osuwając się na podłogę. Odpowiedział jej jedynie dźwięk spadających kropel wody...
No cóż, Alex w tym opowiadaniu gra bardzo nietypową dla siebie rolę... jeszcze zobaczysz, czy też - przeczytasz.Alex Whitman, no proszę, proszę... Jestem ciekawa co jeszcze wymyślisz. Ale wciąz nie mogę sie przyzwyczaić do Alexa w takiej roli.
Chapterek 13 b
Liz ostrożnie położyła dłoń na rozpalonym czole Tess. Musiała uważać. Każdy ruch sprawiał ból i każde dotknięcie było niczym uderzenie gwoździ.
- Czterdzieści i trzy kreski... - mruknęła. Ed odetchnął głęboko, podnosząc telefon. Kal odwrócił wzrok. Nie chciał na to patrzeć. Zabranie Tess do szpitala oznaczało po prostu... katastrofę.
- Cholerny Sean... - wydusił przez zęby. Ten facet, kimkolwiek był, zdenerwował bardzo jego "siostrę". Przez niego nastąpiło gwałtowne pogorszenie... a przecież jej stan i tak był poważny. Umierała na raty, gasnąc z dnia na dzień. To tylko utwierdzało dodatkowo Tess w wewnętrznym przekonaniu, że została porzucona w Chicago, by umrzeć. Z jej DNA było coś nie tak. Jej zdolności były całkowicie zależne od układu nerwowego. Czasami chorowała... a jej krew przypominała zielone nie wiadomo co. Tymczasem Kal i Nasedo... w duchu uważała ich za ideał obcego... zwłaszcza Nasedo.
- Co? - Ed znieruchomiał w zaniepokojeniu, zapominając, że miał wykręcić numer pogotowia. Liz wyszła zaraz po zmierzeniu gorączki.
- Sean... taki blondyn. To on zdenerwował Tess.
W Hardingu zakipiała złość. Gniew niczym lawa rozgrzewał jego tętnice, palił od środka i nakazywał działanie... jakiekolwiek, byleby temu sukinsynowi nie uszło na sucho to, co zrobił jego córce.
- Kal? - Liz wetknęła głowę do pokoju - Serena właśnie parkuje pod domem. Idź po nią. Ona zna ciebie z odwiedzin w szpitalu, więc...
- Kiedy zdążyłaś po nią zadzwonić? - zdumiał się - Albequerque jest niezły kawałek stąd!
Oczy Liz pociemniały.
- Tess była w łazience, a ty poszedłeś zapłacić rachunek w Crashdown.
- Jesteś jasnowidzem! - pocałował ją z wdzięcznością w czubek głowy. Spojrzał na Eda, który wydawał się być lekko zdezorientowany. - Serena to świetny lekarz. I będzie trzymała buzię zamkniętą.
Wiedział o tym po tygodniach, które Liz spędziła w szpitalu. Jakimś cudem Serena wiedziała, ze cos z krwią Liz jest nie tak... nie zadawała pytań, tylko po prostu pomagała. Odkrył to, kiedy chciał podmienić próbki krwi Liz... a Serena go przyłapała. Nietrudno było wejść do jej głowy na jawie....
Tess leżała na łóżku. Mimo bardzo wysokiej gorączki zachowała przytomność.
- Mówię ci: nigdy nie choruj. To beznadziejna sprawa.... - uśmiechnęła się blado do Liz - ... w naszym przypadku.
- Wiem! - skinęła głową, marszcząc brwi: świat wirował jej przed oczami. Była naprawdę zmęczona. - Chorowałam od ósmego do ostatniego dnia ciąży.
- Jakoś nie bardzo wierzę... - głos Tess słabł. Liz usiadła na podłodze przy łóżku i ujęła jej dłoń. Obrazy przelewały się przez jej głowę... były pełne Maxa Evansa... szczęśliwego dzieciństwa z Edem... chicagowskiej ulicy... inkubatora oglądanego od wewnątrz... o nagle...
- Nasedo! - rozpaczliwy krzyk rozbrzmiał w jej głowie. Ocknęła się na podłodze, z szeroko otwartymi oczami wpatrując się w dawno zapomniane wspomnienia...
Błysk
Muzyka sączyła się cicho z głośników. Kołysali się w jej rytm... w rytm miękkiego głosu Sarah McLachlan. Echa jej miłosnych piosenek rozbrzmiewały w ich głowach.
Tess wtuliła nosek w szyję Maxa, z przyjemnością wdychając jego zapach. Ramiona Maxa mocniej objęły ją, jakby bał się, że ucieknie daleko... ale nie zamierzała. Była szczęśliwa. Znalazła swoje miejsce, znalazła swój dom. Tu, na Ziemi...
Błysk
Liz podniosła się, otrząsając się. Ciemne plamy migotały jej przed oczyma, a w ustach zaschło.
Tess spała. Pochylał się nad nią ojciec. W korytarzu słyszała zaś głos Sereny.
- Co ja robię w fotelu? - szepnęła.
- Uśpiłaś Tess... potem chyba sama zasnęłaś z otwartymi oczami... zaniosłem cię przed chwilą na fotel. Jak się czujesz?
- Nieźle... - wychrypiała. Zastanawiała się, co widziała przed chwilą. Nigdy, przenigdy nie otrzymywała wizji od Tess, jeśli sama Tess tego sobie nie życzyła. Tym bardziej tak osobistych... praktycznie czuła się, jakby to ja w rytm melodii kołysał Max.
Podniosła się z fotela i podreptała do łazienki. Ciemne plamy powoli znikały, przynosząc jednak w zamian koszmarny ból głowy.
- Przecież nie mam komu odpowiadać: kochanie, nie dzisiaj... - wykrzywiła twarz do swojego odbicia w lustrze. Zaniepokojona jednak momentalnie tym, co zobaczyła, cofnęła się przerażona.
Całą szyje pokrywały drobniutkie blizny. Wzdłuż lewego policzka ciągnęła się zaś jedna, od której promieniście ciągnęły się cztery inne.
Pamiętała, od czego powstała. Nadziała się na żelastwo w trakcie wypadku, który uwolnił ją od niewoli u Pierce'a.
Jej oczy płonęły wszelkimi odcieniami złota, nie pozostawiając skrawka przestrzeni innej barwy. Kości policzkowe nieco uniosły się. Dzięki tej drobnej zmianie była jak inna osoba.
To były rysy, które bez trudu odnajdywała w twarzyczce Jimmyego. Jej rysy. Dawne rysy. Zanim miała wypadek i zanim ratując ją Piercea i zarazem lecząc, nie zrobiono jej operacji plastycznej.
- Dlaczego teraz? Dlaczego? - wyszlochała, osuwając się na podłogę. Odpowiedział jej jedynie dźwięk spadających kropel wody...