Pamiętam, pamiętam o tym opowiadaniu, przecież od ponad roku jestem niemal bez przerwy otoczona jego magią. Dziękuję za wszystkie wzruszające komentarze –
także i naszym panom.
Caroleen, Maleństwo, AdkA, moje kochane dziewczyny, wspaniale opisałyście rozterki Marco starając się zrozumieć, co kierowało nim w stosunkach z Tess, i skąd brały się jego lęki. Musimy pamiętać, że Marco jest przede wszystkim żołnierzem, obrońcą królewskiej pary. Składał śluby na wierność, świadomie rezygnując ze swojego życia osobistego. Miłość była dla niego zaskoczeniem, jest sprzeczna z jego obowiązkami i przysięgą, dlatego tak długo się przed nią bronił. Dar empatii, który wynika ze świadomości, że im bardziej jesteśmy otwarci na własne emocje, tym lepiej odczytujemy uczucia innych, i która w mniemaniu samego Marco była dla niego przekleństwem, jest także jego wybawieniem. Pozwoli zrozumieć, jakie naprawdę jest jego przeznaczenia.
Tajniak dodałeś nam troszkę dziegciu do beczki pełnej miodu i jestem ci wdzięczna, bo każdy patrzy na Gravity Series inaczej.
Deidre pisała je w wyjątkowym okresie swojego życia, było ono odtrutką na tragedię jaka ją spotkała i stąd zapewne tyle w nim kipiących uczuć. Zaskoczenie może budzić jedynie fakt, że udało jej się zawrzeć w nim najczystsze, najszlachetniejsze emocje, bez odrobiny zgorzknienia, czy niepotrzebnego okrucieństwa. Zgadzam się, ci którzy szukają w GAW przygody, scen walki i batalistycznych rozgrywek, lejącej się krwi i fruwających galaretek mogą się zawieść. Ale tak jak we wszystkich bajkach mamy tu także walkę dobra ze złem, tyle tylko, że w G. S. potyczki jakie toczą bohaterowie to przede wszystkim walka z własnymi uczuciami.
Co jest jakimś nieporozumieniem i z czym trudno mi z Tobą polemizować, to pewna nonszalancja w ocenie naszych kosmitów. Zresztą bardzo niekonsekwentna. Przypisując im z pogardą słabość, niezdecydowanie i rozterki, czyli cechy charakterystyczne dla wyższych istot, sam instynktownie stajesz po stronie ich prymitywnych wrogów. Oni się nie wahali, byli bezwzględni, mieli wspaniałą broń, wiedzieli jak jej używać, cel mieli jasny i określony, prawda ? No ale cóż, każdy dobiera sobie takiego bohatera, jaki na niego zasługuje
Mam nadzieję, że postarasz się dotrwać do końca opowiadania, wtedy może spojrzysz na nie przychylniejszym okiem. Po drodze dowiesz się o genezie wybuchu wojny na Antarze, kto rządzi teraz na planecie i kim oni są. Ten kontrast z naszymi ulubieńcami, noszącymi przecież w sobie geny ludzkie, może napawać, nas ludzi (choć jak widzę nie wszystkich), optymizmem.
Mam nadzieję, że dzisiejsza część będzie się podobała, bo mnie wzruszyła bardzo.
I muszę Wam jeszcze powiedzieć, że tłumaczenie Deidre, to pasjonująca przygoda. Im głębiej wchoedzi się w tekst, tym odkrywa się coraz więcej. Miłego czytania.
Gravity Always Wins - część 43
Tess zbiegała ścieżką w dół nie zważając na śliskie kamienie, nie przejmując się, że zapomniała narzucić na siebie kurtkę. Wzburzenie zmusiło ją do wybiegnięcia z domu i ucieczki tak daleko, jak to możliwe. Pragnęła jedynie ukoić ból ściśniętego jak pięść serca, powodującego zawrót głowy i doprowadzającego do szaleństwa. Przekonała się, że istnieje mroczna strona empatii, która potęgując wszystkie emocje, jaskrawo odbija i przykre doznania.
Mogła za to podziękować Marco, pomyślała z żalem.
Dzięki za wszystko, M'lashtre. Dziękuję bardzo za to całe rozpętane piekło.
Zmienił ją, a jej te zmiany kojarzyły się z ukąszeniem wampira. Bo czyż miesiącami nie spotykała się o północy z pięknym mężczyzną, który wabił i kusił ? Może więc, kiedy wampir wraca, by wypić krew niewinnej dziewicy ona czuje się teraz podobnie ?
Za plecami rozległ się jakiś szelest. Nie odwróciła się chociaż serce zabiło szybciej.
- Tess! – usłyszała za sobą znajomy głos. Nadzieja natychmiast znikła. Kyle. Najwidoczniej pobiegł za nią kiedy wymknęła się przed kilkoma minutami z domu.
- Tess! – krzyknął jeszcze raz.
Niechętnie przystanęła i czekała aż ją dogoni. Pochylił się, oparł ręce na udach i starał się złapać oddech.
- Boże, kosmitom też odbija ? – podniósł wzrok i powiedział z zadyszką – W żaden sposób nie mogłem nadążyć...
- A ty to taki typowy Amerykanin, co ? – spytała rozdrażniona. Nie miała ochoty z nim się przekomarzać, nie dzisiaj.
- Niby tak – zmarszczył brwi.
- Wiesz Kyle, nie przypominam sobie żebym zapraszała cię na spacer.
- Sam się zaprosiłem, gdy ze łzami w oczach wybiegłaś z domu – warknął zwężając oczy – Dla mnie to taka malutka wskazówka.
- Aha – odpowiedziała sucho i objęła się rękami.
- A poza tym zapomniałaś wziąć to – powiedział i podał jej kurtkę.
- Dzięki – burknęła odbierając mu ją z rąk. Żałowała, że zachowywała się chłodno wobec Kyla, zwłaszcza kiedy tak zawsze niepokoił się o nią – Przykro mi, przepraszam.
- Wiem – roześmiał się – Wiem, że ci przykro, siostrzyczko.
-
Siostrzyczko – powtórzyła przewracając oczami.
- Lubię tak mówić bo to cię wkurza.
- Bardzo szlachetne z twojej strony,
braciszku.
- Nie ma sprawy.
Zamyślona kopnęła jakiś obluzowany skalny łupek. Żyła w ciągłej sprzeczności z samą sobą, emocjonalnie popadając z jednej skrajności w drugą. Tęskniła za obecnością Marco, w głębi serca pragnęła żeby zamiast Kyla to on pobiegł za nią. A jednocześnie czy mogła się jeszcze łudzić, skoro wspólne spotkania we śnie były tylko snem.
Marek przyzywał Ayannę...on jest twoim przeznaczeniem, usłyszała w sobie cichy głos, przypominający to, w co obecnie trudno było uwierzyć ...
pokrewną duszą, twoim lashtre..i miłością. Wyróżnił cię spośród innych i teraz należy do ciebie, podobnie jak ty do niego.
Wzgardziła tym głosem, nie przyjmowała go do siebie.
- Nienawidzę go, Kyle. Szczerze go nie znoszę – nie wiedziała skąd brała te słowa, ale wypowiadając je na głos poczuła się lepiej.
Roześmiał się przysiadając na pniu dużego zwalonego drzewa na skraju polany – Jasne, już to widzę.
- Naprawdę. Przez niego zmarnowałam rok życia - poczuła jak robi jej się gorąco.
- I twierdzisz to na podstawie...- machnął w powietrzu ręką, jak gdyby domagał się jakiegoś dowodu na poparcie tych słów.
Zerknęła na zegarek – Faktów. Od przyjazdu Marco McKinley’a minęła godzina i piętnaście minut – Nie wdając się w detale, zaczęła referować z wystudiowaną bezstronnością – W tym czasie, kompletnie mnie ignorując wypija kawę, bierze prysznic, mając tylko w głowie spotkanie z bratem.
- Rozumiem.
- Później, prosząc Serenę o prywatną rozmowę rzucił mi jedynie przelotne spojrzenie, a kiedy cierpliwie czekałam połykając łzy nad
swoją pieprzoną kawą pojawił się tylko po to, by przemknąć przez hol i zapukać do pokoju Maxa i Liz.
- Załapałem – pełen zrozumienia pokiwał głową – Świetny opis, Tess. I jaki dokładny.
- Od tamtej pory...– westchnęła głęboko - ...więcej się nie pokazał. Najwidoczniej postanowił trzymać się na dystans od
swojej szczerze oddanej.
- Na twoim miejscu też byłbym wkurzony – przytaknął stanowczo. Na ustach zaigrał mu miękki uśmiech.
- Kyle, to nie jest zabawne – rozłoszczona tupnęła nogą.
- Wiesz jaka jesteś teraz urocza ?
Spiorunowała go wzrokiem. Miała wielką ochotę zetrzeć go na proszek, zrobić cokolwiek, co uśmierzyłoby ten nie do wytrzymania ból. Miesiące tęsknoty za Marco, smutku i opłakiwania go, gdy nikt nie widział. Zlekceważenie jej po powrocie już nie tak bardzo raniło, jak wywoływało wściekłość.
Wreszcie. Przez cały ten czas nie pozwalała sobie na gniew...aż do teraz.
- Mam w nosie to zabójcze spojrzenie, Tess – powiedział Kyle. I dodał dziwnie poważnym głosem – Wariujesz bo go po prostu kochasz.
- Wielkie dzięki – wydęła wargi i ciężko usiadła obok niego na ziemi.
- Kochasz go i tylko kretyn nie zauważyłby że i on kocha ciebie. Bezgranicznie.
Ukryła twarz w dłoniach. Czuła się beznadziejnie i miała ochotę się wypłakać – Akurat.
Sądziła, że przez te parę miesięcy poznała Marco, co teraz wydało jej się bezsensu. Miała okazję się przekonać po tym, jak ją potraktował. Najpierw okazał trochę czułości, przynajmniej odrobinę i nagle stał się szorstki, odwrócił się i odszedł zostawiając ją samą.
- Tess posłuchaj, daj mu trochę czasu – mówił dalej Kyle – Musisz zrozumieć jacy są faceci...czasem potrzebujemy trochę przestrzeni życiowej.
Opuściła ręce i z niedowierzaniem spojrzała na niego – Przecież ją
miał ! Przez pół roku przekonywał się ile jest warta. – jęknęła – A ja zawsze myślałam, że kiedy w końcu wróci, będzie tak samo jak...
- Co ? – naciskał – Jak miało być ?
- No wiesz, takie
„Max i Liz” – wyrzuciła z siebie i speszyła się, bo zabrzmiało to jak wyznania pensjonarki.
-
Takie „Max i Liz” ? - zaskoczony studiował ją uważnie.
- Och, znasz to ... – mówiła wzburzona czując bolesny ucisk w gardle – Ten rozmarzony wzrok, pragnienie bliskości, pokrewieństwo dusz i to całe „żyli długo i szczęśliwie”. Nigdy nie sądziłam, że może mnie coś takiego spotkać ...dopiero Marco pozwolił mi uwierzyć.
- A właściwie po co chcesz się w to pakować ? - jego pytanie zabrzmiało trochę protekcjonalnie, aż musiała rzucić mu miażdżące spojrzenie.
Podniósł w górę ręce udając przerażenie – Żartowałem !
Znów ukryła twarz w dłoniach i jęknęła żałośnie – Byłam taka niemądra.
- Tess, teraz jesteś niemądra – upomniał ją łagodnie. Zjeżyła się, dopóki nie usłyszała następnego zdania – Według mnie, oboje z Marco zmierzacie w tym kierunku. Sam to widziałem – powiedział ciepło, a po chwili przybrał poważniejszy ton – I jestem zazdrosny ...to znaczy nie o
ciebie – zaczął się jąkać widząc jej zaciekawiony wzrok – Zazdroszczę, że nigdy nie zakocham się tak jak wy.
W sercu Tess zamigotał malutki płomyk nadziei - Naprawdę?
- Cholera, pewnie w ogóle się nie zakocham – dodał i zabrzmiało to tak, jakby myślami odbiegł gdzieś daleko.
- A przynajmniej nie po tym, jak nam nie wyszło – dokończył. Tess poczuła ucisk w piersiach. Kochała go całym sercem, ale nie w ten sposób. Spróbowali tylko raz i szybko doszli do wniosku, że łączyć ich może tylko bliska przyjaźń. Nic więcej.
- Kyle – wyciągnęła rękę i delikatnie dotknęła jego dłoni.
- Nie myśl, że wciąż coś do ciebie czuję – w jego głosie usłyszała dziwny żal – Kocham cię jak siostrę i taki układ bardzo mi odpowiada.
Kiwnęła głową. Śledziła wzrokiem lądujący na bucie Kyla zabłąkany płatek śniegu – Ja też cię kocham – potaknęła – Wiesz o tym.
- Jasne – westchnął z jakimś uczuciem niespełnienia, co nie uszło uwadze Tess. – I uwierz mi, ty i Marco ....no cóż, może on faktycznie zachowuje się jak fiut, ale oboje otrzymaliście coś wyjątkowego – złożył dłonie i potarł nimi o siebie – Tak ja to widzę.
- Fiut, masz rację, to określenie trafia w sedno – przyznała czując, że wraca jej dobry humor.
- Świntuszeniem zawsze trafisz w sedno – uśmiechnął się cierpko – Ale nie o to mi chodziło. Uważam, że facetowi należy dać trochę czasu. On oprzytomnieje a ty pamiętaj co masz.
Tess w milczeniu skinęła głową patrząc na coraz gęściej padający śnieg, osiadający na ściółce leśnej, na liściach i mchach. Przypomniała sobie jak marzyła o wybraniu się z Marco w góry, które przykryte śniegiem tak ukochał. I wyobrażała sobie że zimową nocą, jak przed rokiem, znów ją pocałuje.
Wspomnienia dziewczęcych rojeń na nowo podsyciły złość – Wciąż go nienawidzę – stwierdziła.
- No to sobie pogadałem – jęknął Kyle.
Zerknęła na niego bokiem i żartobliwie uniosła brew – Mogło być gorzej – roześmiała się. Przysunęła się bliżej i szepnęła – Gdybyś nazywał się Marco McKinley.
- Słuszna uwaga.
**
Kiedy Marco delikatnie wysunął się z rozedrganej emocjami więzi, z pewnej odległości, z uśmiechem na ustach patrzył na przytulone do siebie ciemne głowy Maxa i Liz, którzy zapominając o całym świcie zatracali się w sobie.
I wiedział na pewno, że zupełnie nie zdawali sobie sprawy z istnienia dziecka poczętego w czasie sezonu godowego. Ale to nie on powinien dokonać tego odkrycia, pomyślał wiedząc, jakim będzie ono dla nich cudem, gdy po pewnym czasie umocnią i pogłębią swój związek.
Powoli otworzyli oczy i z wyrazem wdzięczności obserwowali go, jak się podnosi i staje obok łóżka.
- Marco – szepnęła ochryple Liz – Nigdy nie będziemy w stanie ci podziękować.
Schylił głowę w lekkim ukłonie i ze spuszczonym wzrokiem powiedział – Powinniście wiedzieć, że dla was zrobiłbym wszystko. Macie moją miłość, moje oddanie ...zawsze tak było.
- Tak, nie mam wątpliwości, że
zrobisz dla nas wszystko – zagadkowy uśmiech pojawił się na ustach Maxa.
- I stąd nasza druga do ciebie prośba, a właściwi życzenie – dodała Liz – Tym razem będzie znacznie łatwiej.
Kiedy Marco podniósł głowę, Liz uśmiechała się figlarnie i uciekała od niego wzrokiem.
- Oczywiście. Słucham – powiedział. Konspiracyjny nastrój jaki udzielił się obojgu wprawił jego serce w szybsze bicie. Poczuł się trochę nieswojo.
- Spodziewaliśmy się takiej odpowiedzi – uśmiechnął się Max.
- Dlatego poprosimy cię o coś, z czym sam zapewne byś się do nas nie zwrócił – Liz uśmiechnęła się promiennie.
Skinął głową, czując rosnącą ciekawość. Cokolwiek planowali, obojgu sprawiało to ogromną przyjemność, co widać było po ich rozgorączkowanych minach.
- Otrzymujesz naszą zgodę na swój związek z Tess – dokończył Max.
Marco poczuł jak opada mu broda i rozpaczliwie pieką go policzki.
– W naszej sytuacji, okoliczności wymagają takiej formuły, prawda ? – Liz założyła za ucho luźne pasemko włosów – Serena powiedziała, że ponieważ jesteś naszym obrońcą musimy udzielić ci czegoś w rodzaju błogosławieństwa.
Marco milcząco przytaknął czując, że rumieniec spływa mu teraz na szyję.
- Dobrze, masz więc nasze pozwolenie – Max skinął głową – Pragniemy, żebyście oboje byli szczęśliwi...uważamy, że nikt nie powinien stawać wam na drodze - znacząco spojrzał na Marco – Zwłaszcza my.
To było bardzo ważne oświadczenie którym Max Evans ostatecznie usuwał wszelkie wątpliwości z jakimi dotychczas borykał się Marco. Wątpliwości, czy wolno mu mieć partnerkę.
- Ja...przyszedłem ...prosić o to – wyjąkał a niepokój ścisnął mu żołądek - Obawiałem się tylko, czy starczy mi odwagi.
Liz wyciągnęła przed siebie nogi, zabawnie poruszyła palcami stóp. Jej widoczny spokój tylko podkreślał stan napięcia Marco, wywołany tą całą rozmową.
- Marco, trudniejszą przeprawę będziesz miał z
Tess – roześmiała się Liz.
Jęknął w duchu. Przypomniał sobie, jak z lęku przed ponownym zbliżeniem niemal ją odtrącił. Ale teraz, kiedy uzyskał przebaczenie i błogosławieństwo króla i królowej, wcześniejsze obawy wydały mu się absurdalne.
- Najlepiej ...jak sam się przekonam – wykrztusił. Ta otwarta wymiana zdań wprawiała go w niepotrzebne zażenowanie, a przecież zwykle nie brakowało mu śmiałości.
- Skoro już znasz nasze stanowisko, chyba nie będziesz zwlekał - zachichotała Liz – Bo jeśli się nie pospieszysz, Tess może cię ubiec i pierwsza przyjść z tym do ciebie.
Gdyby to jeszcze była prawda, pomyślał żałośnie Marco.
**
Schodząc szybkim krokiem traktem w dół, wyczuł znajomą woń. Chwila skupienia i zaraz za zakrętem rozpoznał zapach Kyla.
- McKinley – mruknął Kyle. Nie zatrzymując się skinął mu głową.
- Szukam Tess. Widziałeś ją ?
- Na dole przy strumieniu – padła krótka odpowiedź, a kiedy się mijali Marco przysiągłby, że usłyszał wymamrotane pod nosem – Dupek.
Już widzę, jak Tess prosi mnie żebyśmy byli razem. Świetnie, jęknął bezradnie.
Zaczął padać gęściejszy śnieg i zdążył już przykryć białymi płatkami górską ścieżkę. Pamiętał jak Tess lubiła śnieg, patrzyła w niebo i pozwalała obsypywać sobie twarz i rzęsy. Lecz zamiast cieszyć się jej radością, czuł ściskanie w żołądku, a od przeszło godziny dokuczało mu nieprzyjemne napięcie mięśni ramion.
Jak mógł tak wszystko dokładnie spieprzyć ? Miesiącami fantazjował i wyobrażał sobie co uczynić, żeby moment pierwszego spotkania wypadł idealnie. I układał zdania jakie wypowie, gdy będzie ją błagał, by zechciała zostać z nim na zawsze.
Miał przywidzenia, że zaszyje się z nią w jakieś ustronne miejsce i na kolanach jej się oświadczy. Towarzyszyła mu w myślach przez te wszystkie miesiące i wiedział, że tęskniła za czułym, słodkim powitaniem. Bo w jednym upewnił się co do Tess Harding. Była wprawdzie twardym żołnierzem, lecz podobnie jak on, miała romantyczną duszę.
A co jej ofiarował ? Garść pogruchotanych marzeń zamiast miłości, na którą zasługiwała. Bo czyż mogła wiedzieć, jaką toczył walkę z wyjącymi w sobie demonami ?
Powiew wiatru przyniósł leciutki zapach, i Marco przystanął. Zrobił głęboki wdech, pozwolił by delikatny aromat opanował zmysły i wbrew woli łagodnie się uśmiechnął. Ta woń była niczym nektar który upajał, subtelny i rozkoszny, jak najdoskonalszy eliksir uśmierzający niespokojną duszę.
Nieśpiesznie schodził w dół skalistym zboczem, mocniej owijając się kurtką przed coraz silniejszymi podmuchami wiatru.
I nagle ją zobaczył. Cicha i zamyślona siedziała na dużym głazie i z przyciągniętymi do piersi kolanami wpatrywała się w rwącą wodę potoku.
Znów się zatrzymał. Tym razem sięgnął po nią przy pomocy empatii. Zanim podejdzie, chciał się upewnić w jakim jest nastroju.
Nie była jednak zła. A powinna. Miała prawo być wzburzona i wściekła. Najwidoczniej jednak emocje opadły, zamiast nich pojawiła się konsternacja, zagubienie... i potworny brak wiary w jego intencje. Zwątpiła, a to zabolało go najbardziej.
Och, Tess, westchnął z serca jak modlitwę,
Kochanie.
Od razu zesztywniała, bacznie wsłuchując się w poświstywanie wiatru. Poczuł się jak potrzasku, zdemaskowany, a mimo to potrzeba zobaczenia jej popychała go do przodu.
Szedł wolno, a ona spokojnie czekała. Wiedziała, że nadchodzi. Wiatr przynosił jego zapach i wchłaniała go teraz całą sobą.
- Pozwolisz mi podejść bliżej? – jego niski głos rozległ się echem po lesie. Ale padający miękko śnieg zaraz stłumił wszelkie dźwięki i znów zapadła cisza.
Zawahała się, poznał to po jej sylwetce kiedy stanął za nią. Patrzył na jej włosy i słyszał w uszach głośne bicie swojego serca. Umyła je i przywróciła im naturalny złoty kolor. Teraz rozpuszczone opadały luźno na plecy, znacznie dłuższe od tych jakie pamiętał.
Wreszcie westchnęła i pochyliła głowę – Nie mam takiej siły by cię powstrzymać.
- Nieprawda – zaprzeczył, nie ruszając się z miejsca – Nawet nie wiesz ile jej w sobie masz, skarbie. Jesteś silniejsza od innych ...a już z całą pewnością ode mnie.
Nie odpowiedziała. Pragnął usiąść przy niej, wziąć w ramiona i wymruczeć do ucha tysiące przeprosin. Przekonać ją, że jest inny niż ten, którego spotkała dwie godziny temu.
- Marco – roześmiała się, a ten śmiech go zaskoczył i ośmielił – Długo będziesz tam stał ?
Wiatr poruszył jej włosy, zalśniły złotawym blaskiem i prowokowały palce żeby je pogładzić.
- Czy długo ? - powtórzył jak w transie.
Powoli odwróciła głowę, zerknęła na niego przez ramię i uwiodła go tym przelotnym spojrzeniem. Z trudem przełknął ślinę. Przyspieszony puls uświadomił mu, jaki ma na niego wpływ, jak mocno on sam ją odbiera.
- Tak, zadałam ci pytanie.
- Mogę się przyłączyć ? – spytał patrząc w jasnoniebieskie oczy i czując onieśmielenie, jakby miał szesnaście lat...lub jeszcze mniej – A może najpierw...w akcie rozgrzeszenia zadasz mi pokutę ?
- Ach, pokutę – lekko się uśmiechnęła – Niezła myśl, McKinley.
Obszedł otoczak, stanął przed nią zasłaniając sobą szemrzący potok i z góry obserwował delikatną sylwetkę. Kiedy podniosła oczy, wciąż była otwarta do niego, pomimo poczucia krzywdy jakie w sobie nosiła. Wziął jej dłonie w swoje, i po raz kolejny miał okazję je porównać. Jego niemal stapiały się z nocą.
- Moja słodka Tess – wyszeptał - Jestem głupcem. Zawsze nim byłem. Nie zasługuję na ciebie, na twoją lojalność, miłość ...- umilkł, bo nie wiedział jakich użyć słów. Chciał dać wyraz swoim uczuciom, pragnął móc jej o tym opowiedzieć najpiękniej jak potrafił. Pozostało mu jedynie wpatrywać się w jej drobne jasne dłonie, które skrywał w swoich śniadych, trochę spierzchniętych rękach i żałować, że jak z liści herbaty nie umie z nich wróżyć. Łapczywie wciągnął w płuca powietrze. Świat zdawał się lekko wirować...przybierać nierealne kształty. Czuł się podobnie, jak wcześniej w pokoju Maxa i Liz.
Łagodnie przekręciła dłonie i zaczęła razem splatać ich palce. Podniósł głowę. Patrzyła na niego oczami, w których połyskiwały łzy. Oddech uwiązł mu w gardle, przykucnął nisko, tak by znaleźć się na wysokości jej oczu.
- Marco McKinley, nie jesteś głupcem.
- Owszem, w wielu sprawach.
- Czy ty mnie kochasz ? – spytała cichutko niepewnym głosem. Teraz to on poczuł ukłucie w oczach.
- Oczywiście, że cię kocham. Masz jakiekolwiek wątpliwości ?
Po chwili, unikając jego przenikliwego wzroku powiedziała – Po tym, co stało się wcześniej...nie wiem co myśleć.
Podniósł jej dłonie do ust, każdą ucałował i przyciągnął do swojego policzka.
- Wybacz – wymruczał, mocniej przytulając twarz do jej rąk – Jest mi tak strasznie przykro, Tess.
- Naprawdę jesteśmy sobie bliscy ? – teraz łzy, które usłyszał w jej głosie smużkami znaczyły policzki – Czy wszystko było tylko...złudzeniem ?
Głos jej się załamał, a ostatnie słowo zadźwięczało mu w sercu. Dystans jaki ich rozdzielał, zaczął niebezpiecznie szybko maleć. Tak samo było, gdy przyjechał do domu. I właśnie od tego uciekł. Bo pomimo łączącej ich mocy nie przypuszczał, że tak głęboko odczuje obecność swojej
lasthre.
Miała własną osobowość, taka pewnie zawsze była. Lecz istniał między nimi strumień zasilający rzekę miłości i wystarczyło tylko zanurzyć w nim palec, żeby porwał go rwący nurt.
A Tess najwidoczniej nie zdawała sobie sprawy z siły wzajemnej bliskości – nie potrafiła jeszcze korzystać z daru empatii. Nie miała pojęcia, że to okres godów powodował natychmiastowe dostrajanie się do siebie - chociaż stali dopiero na początku swojej drogi. Drogi, po której idąc, będą musieli odpowiedzieć sobie na ważne pytanie. Na ile mocno muszą zjednoczyć ducha, żeby związek stał się w pełni dojrzały.
- Marco? – podniosła na niego wielkie oczy, w których zamigotał ból.
- Ja...ja....- w głowie huczało mu od natłoku myśli, nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Była zbyt piękna, jej włosy roztaczały jakąś złocistą poświatę przyciągając go, jak ćmę do płomienia.
- Nie jesteśmy sobie bliscy – potwierdziła bezbarwnym głosem – A ty nie wiesz jak mi o tym powiedzieć, prawda ?
I wreszcie się dopełniło. Wstał, niemal szorstko chwycił ją za ramiona i podniósł z kamienia.
- Ayanno ! – zawołał. Z jego gardła wydarł się chrapliwy pomruk –
Leathre asta tha’l dety !
Boże, skąd zna te słowa, pomyślał. Nie mógł się im oprzeć, potrzeba ich wykrzyczenia stała się prawie bolesna. Jakby chciały dać wyraz uczuciom dawno zapomnianym...chociaż nie całkiem.
- Co to...znaczy ? – wyjąkała zdyszana, bo kurczowo uczepił się jej ramion. Z trudem chwytał oddech, za oczami czuł coraz silniejsze pulsowanie. Nastąpiła eksplozja białego światła i z pękającą z bólu głową widział wszystko jak przez mgłę.
Otworzył usta i z warg znów wybiegły antariańskie słowa, niepowstrzymane, które po prostu musiał wypowiedzieć. Było to coś odwiecznego, coś co tkwiło w nim tak namacalnie, że aż bolało go całe ciało.
Z czołem przyciśniętym do miękkich włosów Tess, ze łzami w oczach wyznawał jej swoją miłość, swoje nienasycone pragnienie. Słowa płynęły w języku antariańskim a ona ich po prostu słuchała.
Wspomnienia z poprzedniego życia nabierały ostrości, odległa pamięć łączyła się z rzeczywistymi emocjami. Ujął jej twarz w dłonie, zbliżył zgłodniałe usta do warg.
Nagle to, co tak długo tkwiło ukryte w krainie niepamięci, znalazło ujście i Marco zaczął pojmować znaczenie swoich snów.
Na tle wielkiego okna stała Ayanna. Nadmorski wiatr rozwiewał i wydymał jej wytworną suknię - Marku, nie rób nam tego – prosiła. Światło księżyca wydobywało z mroku łagodną krzywiznę jej ciała, podkreślało delikatność sylwetki budząc w nim, pomimo towarzyszącego bólu, pożądanie.
- Ayanno, w końcu nasz związek przyniósłby nam cierpienie – szepnął, podchodząc do niej. Była jeszcze drobniejsza niż w obecnym życiu – Pochodzisz z rodu D'Ashani.
- Myślisz, że ma to dla mnie znaczenie ? – wykrzyknęła przyciskając dłoń do gardła. Rozpaczliwie szukała go wzrokiem, czarne oczy miała dzikie i zdesperowane. Traciła panowanie, a przecież to było tak niepodobne do niej.- Kochamy się, nic więcej się nie liczy. Przeszliśmy już część drogi. Marku !
- To błąd, straszliwy błąd...
- Chcesz powiedzieć, że nie jesteśmy sobie bliscy ? – spytała. Jej śpiewny głos otulał każdą wymawianą sylabę. Głos, który był jak wrażliwa melodia, uśmierzająca jego skołataną duszę. Stonowany, a przy tym mający w sobie tyle majestatycznego dostojeństwa. Nie wolno mu jej kompromitować, kalać dobrego imienia przez związek z kimś, w którego żyłach nie płynie arystokratyczna krew....Może jakoś uda się wyplenić tę miłość...do końca.
- M'Lasthre? – wymruczała przeciągle, mrużąc oczy w srebrzystej poświacie księżyca.
- Marku ? – przysiągłby, że to głos Tess przywrócił go do rzeczywistości, sprowadził na Ziemię. Obserwowała go uważnie jasnymi, szeroko otwartymi oczami.
Dużo więcej antariańskich słów buzowało mu się szaleńczo w głowie, ale odsunął je od siebie i z wysiłkiem zaczął mówić po angielsku – Przypominam sobie – szeptał gorąco. Dotknął jej ust i pocałował, słodko, a jednocześnie gwałtownie.
- Pamiętam wszystko – jęknął, bo zrozumiał. Po wielu miesiącach nieobecności, nie tylko Marco całował Tess. Przekraczając czas tamtego istnienia, do Ayanny powrócił Marek pogodzony ze swoją miłością, z której tak pochopnie zrezygnował z powodu różnic klasowych, powinności i spraw, jakie w tej chwili nie miały żadnego znaczenia.
- Wszystko ? – spytała i zabrakło jej tchu – Czyli co ?
- To, i tamto inne życie – wyszeptał - Sny, spotkania....pamiętam, skarbie.
Wydała z siebie jakiś bezradny dźwięk, coś pomiędzy łkaniem a drżącym westchnieniem. A Marco wsunął palce w jej włosy i skłonił, żeby popatrzyła mu w oczy – Kocham cię Ayanno ...i nigdy więcej cię nie zostawię. Marek był głupcem, ale ja nim nie będę.
Jego słowa wirowały w sercu Tess, gdy mówił, że pamięta. Nie tylko spotkania we śnie, także ich pradawną historię, jaka wydarzyła się na innej planecie. I kiedy przyrzekał, że nie powtórzy tamtego błędu z przeszłości.
Rozchyliła wargi a on wypełnił ją swoim oddechem, swoim żarem i swoim językiem. Poczuła znajomy smak, metaliczny, lekko słony, przemieszany z jakąś słodyczą. Otoczył ją mocniej ramionami i przyciągnął bliżej a niespokojny język pobudzał zmysły.
Potrzebowała poczuć go bardziej, więc objęła mocno za szyję i przycisnęła się do niego całym ciałem.
Na chwilę oderwał usta, owiewając jej twarz gorącym oddechem. Na policzku poczuła ukłucie miękkiego zarostu – Tess – zamruczał cichutko pociągając ją bliżej w stronę głazu – Trzymanie cię taką prawdziwą w ramionach, jest dla mnie największym darem.
- Jestem prawdziwa – zapewniła go. Odsunęła się, by lepiej mu się przyjrzeć. Miał wielkie wyraziste oczy otoczone długimi rzęsami, na widok których serce zaczynało szybciej bić.
- Tak, widzę – roześmiał się spuszczając wzrok, a gęste rzęsy położyły się cieniem na policzkach. Musiała go sobie przypomnieć. Był piękny, z czarnymi lśniącymi włosami, smagłą skórą, miękkimi ruchami, gdzie każdy gest emanował jakąś niezamierzoną zmysłowością. I chyba nie zdaje sobie z tego sprawy, pomyślała Tess, gdy z uśmiechem go obserwowała.
I znów miała wątpliwości, czy wcześniej ktoś inny nie uległ jego urokowi. Mimowolnie, gwałtownie odetchnęła, a on od razu spojrzał na nią pociemniałymi, niemal mistycznymi w swoich głębiach oczami.
I wtedy to poczuła. Gdzieś głęboko w podbrzuszu zaczął wzbierać delikatny żar.
Nieoczekiwana eksplozja gorących doznań nieprzerwaną falą rozeszła się po skórze. Widząc jej rozszerzające się oczy i głęboki rumieniec, Marco z satysfakcją uśmiechnął się leciutko. Ręką powędrował do jej włosów, gładził je na całej długości a w policzku miał ten swój przekorny dołeczek.
Nic nie mówił tylko prowadził zmysłową grę, uwodząc ją kosmiczną energią. Przy tym, ledwie jej dotykał.
Leniwie nawijał na palce i zwijał pasemka włosów, muskał ustami czoło, a przez cały ten czas drażnił i kusił swoją energią jej tajemne miejsca.
- Marco - odetchnęła, i zaraz głos zmienił się w niebezpieczny szept – Jesteś....Boże, co ty...- nie dokończyła, bo nagle gorąco między udami sięgnęło apogeum.
Krzyknęła, rozwarte szeroko oczy pociemniały z rozkoszy. A Marco pocałował ją w czubek głowy, objął mocniej ramionami i prowadził swój niemy, cudowny taniec miłości w sposób, o jakim mogła mieć tylko mgliste pojęcie.
Wsunęła mu palce we włosy. Były znacznie krótsze od kiedy ostatni raz ich dotykała, i gładząc go po karku czuła pod opuszkami delikatne ukłucia. Pachniał świeżością, niósł w sobie woń ziemi i czegoś naturalnego, i sprawiał, że kręciło jej się w głowie. Wtuliła twarz w jego ramię.
Niespodziewanie poczuła jego dłonie pod pulowerem, łagodnie gładzące jej plecy. Odchyliła głowę chcąc zajrzeć mu w oczy.
Znów czule się uśmiechnął, tym swoim trochę niesymetrycznym uśmiechem, uwidaczniającym dołeczek w policzku. Nabrała śmiałości i odważyła się dotknąć jego klatki piersiowej. Pod kurtką miał ciepły rybacki sweter, lecz nie wsunęła pod niego dłoni. Pieściła go przez grube sploty wełny.
Zwolna położył ją na głazie, na jego zimnej i twardej powierzchni. Żadne z nich nie przejmowało się tym, zajęci pocałunkami.
- Tess - Wstrząśnięciem ramion zsunął z siebie kurtkę, zwinął i jak poduszkę podłożył jej pod głowę – Będzie ci wygodniej – szepnął do ucha. Miała świadomość swoich unoszących się i opadających w szybkich oddechu piersi. Patrząc na niego z dołu widziała wyraźne wybrzuszenie z przodu czarnych dżinsów. Zauważył to spojrzenie i zarumieniony opuścił się na nią.
Rozpoczęli gody...długo oczekiwany moment, chwila za którą tak bardzo tęsknili.
Całował ją gorąco i namiętnie, rozbudzając jej ciało. Kiedy dłonią rozsunął jej kolana gwałtownie złapała oddech.
- Tess – wyszeptał - Co się wydarzyło ...na tej skale ? Coś tu wyczuwam.
- Wyczuwasz ? - zaskoczył ją, i przez chwilę nie wiedziała co odpowiedzieć. Gładziła go po włosach, gdy całował ją po szyi i klatce piersiowej, kiedy niezdarnymi palcami starał się odpiąć guziki przy bluzce.
- Coś tutaj zobaczyłaś...- w jego głosie była łagodność i zaciekawienie, i wtedy sobie przypomniała. Podświadomie się skuliła, podniósł więc głowę i zajrzał jej w oczy.
- Nie wiem co – powiedział zgęstniałym głosem - ale czuję jakie to na tobie zrobiło wrażenie.
Tak, na tym głazie kochali się Max i Liz. I to co widziała
poruszyło ją szczególnie ...mocno. Pomyślała wtedy, czy z nimi będzie podobnie, gdy po raz pierwszy będzie kochała się z Marco.
- Och, teraz widzę – uśmiechnął się odgarniając jej włosy z twarzy, bo oczywiście resztę dostrzegł w jej myślach. Poczerwieniała, a on ją pogładził – Nie wstydź się. To jest piękne...
oni byli piękni, prawda ? – powiedział.
Kiwnęła głową, ciężko przełknęła. Zmienił odrobinę pozycję i gdy przycisnął się biodrami do jej uda poczuła jak bardzo jest pobudzony – My też będziemy – obiecał tkliwie.
- Ja...nie chciałam, natknęłam się na nich przypadkiem.
- Oczywiście – pocałował ją, tym razem nieśmiało i delikatnie – Ja także nie chciałem poczuć w sobie łączącej ich więzi.
Coś sprawiło, że wyszeptane przy jej policzku słowo „więź” przyniosło natychmiastowe otrzeźwienie pociągając za sobą pytanie jakie zawisło w powietrzu.
Co my robimy ? Znieruchomiał, zmarszczył brwi i uniósł się na łokciach. Patrzyła niepewnie w jego ściągnięte jak migdały oczy, w których pojawił się lekki popłoch.
Trzymał ją w ramionach i miał ochotę walnąć głową w twardy kamień pod sobą. Tak owładnęła nim namiętność, tak dalece dał się ponieść, że zupełnie się zapomniał. Do tego stopnia, że gotowy był kochać się z nią tu w tym lesie, za nic mając tradycje, obowiązki i ślubowanie.
Już nie wspominając o pieczęci.
- Tess, muszę cię o coś zapytać – powiedział schrypniętym głosem – Powinienem zrobić to wcześniej ale....Jezu, jesteś taka śliczna i słodka ...i...
- Pytaj – odparła stanowczo i rzeczowo a mówiąc to uśmiechnęła się. Jej cicha radość wniknęła w jego duszę jak fale przypływu.
Skinął głową i podniósł się. Usiadł na brzegu otoczka, wsunął dłonie we włosy chcąc dojść do siebie i zebrać myśli. Tess wolno wstała i ulokowała się obok niego.
Ujął jej dłoń, przykrył swoją i przyklęknął przed nią - Skarbie – zaczął, i mówił dalej ze ściśniętym gardłem – Nie mogę cię prosić żebyś wyszła za mnie, chociaż marzę o tym. – Odbiegła od niego oczami i wiedział, że zasiał w niej wątpliwość - Tylko dlatego, że niebezpieczeństwo jeszcze nie minęło i nie chcę cię narażać.
Potaknęła. Gryzła usta i w zamyśleniu słuchała dalej.
- Ale pragnę cię prosić, żebyś połączyła się ze mną – szeptał przytulając dłoń do jej twarzy – Na wieki spoiła swoją duszę z moją....Więc pytam cię Tess. Zechcesz związać się ze mną...zostać moją partnerką życia ?
Tess patrzyła w błyszczące intensywnie oczy i czuła, że całym sobą skupił się na niej, niemal zawisł wzrokiem na jej ustach. Ścisnęła zębami wargę starając się powstrzymać łzy, ale one już płynęły po policzkach. Nie była w stanie odpowiedzieć więc tylko skinęła głową i wyciągnęła do niego ręce. Jednym ruchem przygarnął ją do siebie, a kiedy mocno ją ściskał usłyszała stłumiony szloch.
- Lecz jest jeszcze coś, o co muszę cię zapytać – wyszeptał jej do ucha.
Nie odsunął się jednak, trzymał ją blisko przy sercu i szybko oddychał – Dobrze, kochanie – ponagliła go - Pytaj o wszystko...
- Twierdząca odpowiedź na to pytanie, będzie znacznie trudniejsza...niż na poprzednie – powiedział zdławionym głosem – I bardzo się boję, bo możesz się nie zgodzić.
- A jeżeli się nie zgodzę ? – spytała z lękiem obejmując go mocniej.
- Wówczas w ogóle nie będziemy mogli się związać.
Cdn.