Hello Josephin
I'm glad to see you here. I'm truly honored, thatI can translate your story
this is amazing and I'm waiting for new instalment
, and for "LW" update too...I'm just so curious, what's going to happen to poor Liz and whole gang...I'm dying right here
Hugs
No dobra, czas na kolejny rozdział...potem idę lulu, bo zaraz strace przytomność
„Miłość nie jedno ma imię” 4
Rok 1983- 18 lat przed wydarzeniami.
„Koła autobusu kręcą się wkoło, kręcą się wkoło, kręcą się wkoło, kręcą się w koło. Koła autobusu kręcą się wkoło, kręcą się wkoło, kręcą się wkoło...”
Świat wirował, wiatr szukał schronienia w jej długich ciemnych włosach. Jej pełen ciepła śmiech wypełnił powietrze, gdy patrzyła jak wszystko wokół niej rozpływa się w ferie rozmazanych barw. Starała się powstrzymać mdłości. Nie miała zamiaru wymiotować. Miała zamiar udowodnić Marii, ze potrafi kręcić się na karuzeli nie odczuwając mdłości. Nie lubiła, kiedy Maria drażniła się z nią, przezywając tchórzem. Zachichotała, widząc Marie podchodzącą do karuzeli, przyjaciółka mignęła jej przelotnie w nieprzerwanym wirze kolorów.
Bolesny ucisk w klatce piersiowej całkowicie ją zaskoczył, zacisnęła powieki, pochylając się na przód.
- Lizzie?- wszystko w porządku?- słyszała głos Marii, ale nie potrafiła odpowiedzieć. Bolało ją w piersi, bolała ją lewa ręka i ramiona. Zaczęła odczuwać zawroty głowy i nie mijały one nawet wtedy, gdy Maria zatrzymała karuzelę w trakcie ruchu.
- Ria...boli mnie...w piersi.
- Zawołam panią Parker. Ok. Lizzie? Zostań tutaj.
Ale pięcioletnia dziewczynka była już na wpół przytomna. Jak przez mgłę słyszała głos swojej matki, ale brzmiał tak odlegle. Tak odlegle.
Czasy współczesne. Dwa lata po wydarzeniach.
- Hej kotku. Jesteś głodny? Jesteś głodny, prawda?
W odpowiedzi usłyszała pełen zadowolenia pomruk.
- Kiciu, co tutaj robisz? Wiemy co Kevin na to powie, prawda? On tego nie lubi- delikatnie odsunęła kota od puszki, którą właśnie otwierała. Kotka ziewnęła i spojrzała na nią wyczekująco.
- Tak tak, dostaniesz swoje jedzenie- uśmiechnęła się Liz. Gdy sięgnęła do szuflady po łyżkę, usłyszała odgłos otwierających się frontowych drzwi.
- Kochanie, wróciłem!
- Jestem w kuchni!
Kevin wmaszerował do kuchni z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Cześć skarbie- cmoknął ja w policzek.
- Hej- odparła Liz- jak tam w pracy?
- W porządku- jego spojrzenie powędrowało w stronę kota ocierającego się o ramię Liz- Liz, doprawdy, nie powinnaś pozwalać kotu włóczyć się w pobliżu szafek. Kto wie, jakie zarazki może przenosić. Trzymamy jedzenie w tej szafce.
- Kevin- westchnęła Liz- to kot domowy. Cokolwiek przenosi na futrze, nie może to być zabójcze.
Kevin przyglądał się jej, kiedy wykładała pokarm na talerzyk.
- Po prostu...martwię się o ciebie, wiesz?
Liz zmusiła się do uśmiechu.
- Wiem.
Westchnęła cicho, patrząc jak odbiera kotkę z jej ramion i stawiając ją na podłodze.
- Więc, jak minął ci dzień?- zapytał.
- Dobrze. Uważałam na siebie, ale udało mi się zrobić wszystko, co zaplanowałam.
- Wzięłaś lekarstwa?
Skrzywiła się. Odczuła gwałtowne pragnienie by wgryźć się we własne ramię i zacząć przeżuwać. Byłoby to z pewnością przyjemniejsze od wysłuchiwania niekończącego się szeregu pytań padających z ust jej chłopaka. Tak jakby mogła kiedykolwiek zapomnieć o wzięciu lekarstwa, które decydowało o jej zdrowiu i życiu. Ale niezależnie od tego, jak bardzo pragnęła zacząć na niego krzyczeć, przeklinając jego nadopiekuńczość która niemal ją dusiła; wiedziała, że kieruje się wyłącznie troską o jej zdrowie. Martwił się o nią. Ale jego „martwienie się” powoli zaczynało doprowadzać ja do szaleństwa.
- Tak- odparła, tonem bardziej oschłym niż zamierzała.
- Czy zadzwoniłaś do doktora Stevensa i umówiłaś się na wizytę?
- Tak- odpowiedziała, odsuwając się i stawiając talerz na podłodze. Kevin najwyraźniej nie był dostatecznie wyczulony na jej chłodny ton i wyraźny dystans.
- To dobrze.
Liz wyprostowała się i wrzuciła łyżkę do zmywarki.
- W lodówce jest dla ciebie obiad.
- Och, dzięki- odparł- pójdę się przebrać.
- Mmm- odłożyła puszkę do lodówki.
Kevin zatrzymał się w drzwiach.
- Dobrze się czujesz?
Liz spojrzała na niego, czując gwałtowny przypływ poczucia winy, wobec swojego wcześniejszego zachowania.
- Tak Kevin, dobrze się czuję. Dziękuję ci- odpowiedziała miękko.
- Wyglądasz na zmęczoną. Co robiłaś przez cały dzień? Mam nadzieję, ze się nie przemęczałaś.
- Nie Kevin. Pracowałam.
- Pracowałaś?- jego zaskoczenie było tak ogromne, że Liz nie powstrzymała się od głośnego westchnienia.
- Pisałam- odparła.
Kevin nie rozpatrywał jej pisarstwa w kategoriach pracy. Kiedy była chora, była to jedyna rzecz, którą była w stanie robić i ocaliła a przed obłędem nie jeden raz. Już w dzieciństwie zdecydowała, że pragnie pisać. To było jej marzenie. Jej pasja. Ale Kevin nigdy tego nie rozumiał. Początkowo zaakceptował to, ponieważ zdawało się mieć na Liz kojący wpływ, poza tym określał to mianem hobby. Często pytał ją, czy nie rozglądała się już za jakąś pracą. Nie potrafił pogodzić się z myślą, ze to właśnie pisarstwo było jej pracą. Ze właśnie temu pragnęła się poświęcić w życiu. Jego nieumiejętność zrozumienia tego bolała ja i prawdę powiedziawszy, zaczynała powoli grać jej na nerwach.
- Ach, to- powiedział- wiesz, rozmawiałem z Jennifer i powiedziała mi, że w Sunset potrzebują kelnerki. Wiem ze obsługa stolików to nie wielki wyzwanie, ale przecież od czegoś trzeba zacząć.
Liz przygryzła wargę, z trudem powstrzymując się przed powiedzeniem na glos wszystkiego o czym właśnie myślała.
- Nie, nie sądze abym była zainteresowana obsługą stolików.
- W porządku- Kevin uśmiechnął się i zniknął za drzwiami sypialni.
Liz zamknęła oczy, oddychając głęboko i próbując się uspokoić. Nie pomogło. Musiała stąd wyjść i to natychmiast.
- Wychodzę- krzyknęła w stronę sypialni, chwytając w locie swój płaszcz.
- Dokąd się wybierasz?- spytał Kevin.
- Do Marii- odparła krótko, zatrzaskując za sobą drzwi.
- Cześć stara- Maria uśmiechnęła się, otwierając drzwi i spoglądając na Liz bawiącą się kluczykami od samochodu.
- Cześć Mario- odparła Liz, wciąż nie patrząc jej w oczy.
- Jak leci?- spytała swobodnie Maria.
- Mogę wejść?- Liz spojrzała w stronę dużego pokoju.
- Och, pewnie że tak- cofnęła się, wpuszczając Liz do środka. Zmarszczyła brwi, obserwując dziwne zachowanie przyjaciółki. Znała Liz wystarczająco długo, by wyczuć, że była zdenerwowana. I doprawdy nie było trudno się domyśleć, co było tego przyczyną- wszystko w porządku?
- Tak- Liz podniosła wzrok i przesłała jej w odpowiedzi cos, co zapewne miało być uśmiechem, ale wypadło raczej żałośnie- czuję się świetnie.
- Więc...co tutaj robisz?- spytała nieco podejrzliwie.
- Pomyślałam po prostu że wpadnę...czy potrzebny mi powód?
- Czy pokłóciłaś się z Kevinem?
- Nie- odparła lekko, kierując się do kuchni. Maria skrzyżowała ramiona na piersi, w milczeniu przyglądając się jak Liz otwiera lodówkę i przetrząsa wszystkie pojemniki.
- Tak, masz rację. Ty i Kevin się nie kłócicie. Miewacie tylko quasi- kłótnie.
- Co?- Liz otwarła zamrażalnik- masz lody?- spytała, nie odwracając się.
- Wiedziałam! Pokłóciliście się!
Liz wygrzebała pudełko z lodami i westchnęła.
- Nie Mario. Nie pokłóciliśmy się.
- I na tym polega wasz problem. Nie kłócicie się.
Liz zmarszczyła brwi.
- Co masz na myśli?
- Dobrze wiesz co- odparła Maria, decydując się jednak skończyć, skoro miała odwagę zacząć- nie sądzisz, ze nie zaszkodziłoby, gdybyście od czasu do czasu oczyścili atmosferę?
- Oczyszczamy atmosferę- ucięła Liz, wyjmując z szuflady łyżeczki i podając jedną Marii- chcesz?
- Jasne- odrzekła Maria, biorąc głęboki oddech- Liz, jesteś mistrzynią w unikaniu kłótni.
Liz roześmiała się nerwowo.
- Nie jestem. Więc, jak poszedł ci dzisiaj wykład?
- I tu cię mam.
- No co?- spytała niewinnie Liz.
- Unikasz kłótni. Skoro nie potrafisz powiedzieć mu, co cię trapi, powiedz to przynajmniej mi.
- Nie Mario- westchnęła Liz- nie ma o czym mówić. Porozmawiajmy o czymś innym. Potrzebuję tego.
Maria potrząsnęła głową, ignorując jej błagalne spojrzenie.
- Nie ma mowy. Musisz to z siebie wyrzucić- uniosła sugestywnie brwi- w końcu od czego są lody?
- Wal- powiedziała Maria, zanurzając łyżkę w lodach. Siedziały na tapczanie Marii, pudełko lodów umieszczone było wygodnie pomiędzy nimi.
- Uhm...właściwie to nic specjalnego się nie dzieje- odezwała się leniwie Liz.
- W porządku. Ja zacznę- odrzekła Maria- czy powiedziałaś Kevinowi co czujesz?
- Tak, powiedziałam mu.
- Więc powtórz mu raz jeszcze, tylko tym razem tak, aby zrozumiał.
Liz westchnęła.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
- On tylko troszczy się o mnie. O moje zdrowie.
- Ale już nic ci nie jest Liz. Nie musi śledzić cię 24 godziny na dobę. I nawet jeśli robi to wyłącznie z dobroci serca, wciąż czujesz się przez to rozbita. Musisz mu o tym powiedzieć.
- To go zrani.
- Liz- Maria odłożyła łyżkę i spojrzała przyjaciółce prosto w oczy- jesteś najwrażliwszą i najdelikatniejszą osobą jaka znam i masz wielkie serce. Ale musisz przestać się tak zachowywać. Nie możesz być wiecznie miła dla innych, kosztem własnego szczęścia. Musisz pomyśleć również o sobie. I stawmy czoła prawdzie. Nie mówiąc mu prawdy prawdopodobnie ranisz go bardziej, niż gdybyś mu to powiedziała.
- Nie rozumiesz Mario. Co on właściwie wie? Kiedy się poznaliśmy, byłam chora. Zakochał się we mnie, kiedy byłam chora. Żył ze mną przez dwa lata. To wszystko, co o mnie wie.
- Tak, wiem. Ale od dwóch lat jesteś zdrowa. Nie mógłby zacząć się przyzwyczajać do tego, tak dla odmiany?
- Po prostu martwi się o mnie.
Maria westchnęła.
- Liz, nie staraj się mnie przekonać, ze czujesz się jak schwytana w pułapkę. Ze nie czujesz się winna, robiąc cos spontanicznego. Znam cię Liz. Tak bardzo się boisz, ze zranisz innych, tak bardzo się boisz, ze cię opuszcza, ze sięgasz po środek zastępczy.
- Kevin nie jest środkiem zastępczym- zaprotestowała słabo Liz, ale w jej głosie nie było już determinacji. Maria spojrzała na nią współczująco.
- Jeśli nie masz zamiaru wrzeszczeć na niego, by ocalić wasz związek, to czy w ogóle zostało jeszcze coś do ratowania.
- - Co ty sugerujesz?
- Nie sugeruję niczego. To twoje życie. Twoja decyzja. Ja jestem tutaj tylko po to, by cię wspierać, niezależnie od tego, jaką podejmiesz.
- Uważasz, że powinnam zerwać z Kevinem?
- Tego nie powiedziałam.
- Nie Mario. Ale dajesz mi to do zrozumienia od...hm...trzech lat.- odparła Liz, odkładając łyżkę na stolik.
- Chcesz znać prawdę?
- Tak.
- Nie wydaje mi się, żeby Kevin był tym jedynym. Nie zauważyłam, aby iskrzyło pomiędzy wami, gdy tylko zbliżycie się do siebie.- machnęła dłonią, pragnąc uciszyć Liz, która właśnie otwierała usta- nie znaczy to, ze musi iskrzyć. Po prostu...kiedy patrzę na was, widzę parę dobrych przyjaciół. Nie kochanków. Może nawet rodzeństwo.
Liz skrzywiła się, wyraźnie zdegustowana.
- Awww...Maria. To niesmaczne.
Maria zachichotała.
- Wybacz. Po prostu próbuje powiedzieć, że może powinnaś zacząć żyć od początku. W nowej rzeczywistości. Oderwać się od wszystkiego, co ma jakikolwiek związek z przeszłością. Oczywiście z wyjątkiem mnie.
- Liz uśmiechnęła się blado. Wiedziała, co Maria miała na myśli. Sama zastanawiała się nad tym parę razy. Kevin był nierozerwalnie powiązany z jej przeszłością. Był związany z dawną Liz. Ale jak powiedziała Marii, nie mogła go za to winić. To była jedyna Liz, jaką znał. Nie miał pojęcia o istnieniu żadnej innej. Ale rozpaczliwie starała się ignorować fakt, ze nie czynił najmniejszych wysiłków, by poznać tę inną Liz. Nie dostrzegał niczego poza stanem jej zdrowia.
- Tak się boję Mario.
Maria uśmiechnęła się krzepiąco, odstawiając lody na nocny stolik.
- Wiem Liz. Ale nie jesteś sama. Nigdy się od ciebie nie odwrócę- ujęła dłoń Liz- myślę również, że Kevin nie znienawidzi cię, ani nie przestanie o tobie myśleć, jeśli mu o tym powiesz- podkreśliła. Zapewne zaboli go to, ale przejdzie mu.
- A co jeśli skończę samotnie na resztę życia? Kto zechce dziewczynę z wadą serca? Jestem uszkodzonym egzemplarzem Mario.
- Nie, nie jesteś- odparła żarliwie Maria- nigdy nie mów o sobie w ten sposób. Jesteś warta tyle samo co inni, może nawet więcej. I facet który cie zdobędzie, będzie prawdziwym szczęściarzem.
Pojedyncza łza spłynęła po policzku Liz. Kevin nie był tylko jej chłopakiem. Był jej pierwszym chłopakiem Pierwszym, którego pocałowała, pierwszym, z którym się kochała.
Ale jednocześnie był jej deska ratunkową. Jeśli będzie się go trzymała, nie będzie musiała się zamartwiać, czy ktoś inny zechce ją pokochać, a przecież nie miała wątpliwości, że Kevin naprawdę ją kochał. To było bezpieczne. Nie było w tym pasji. Nie była to miłość jej marzeń. Ale przynajmniej było to bezpieczne. Maria otoczyła przyjaciółkę ramieniem i przytuliła ją do siebie.
- Liz, nie twierdze, że powinnaś wrzeszczeć i ciskać w niego garami, chociaż może wyszło by to z pożytkiem...mówię tylko, że powinnaś z nim porozmawiać, Liz. W końcu zasługuje na szczerość- Maria poczuła, ze Liz skinęła głową.
- Dobrze.
cdn...