Zamierzam się nieco zrehabilitować - co może być nie łatwe - koniec semestru i wszyscy uparli się, żeby wszystko robić na raz, a moja kochana romanistka zatroszczyła się o mój stopień i uparła się na niego, każąc mi poprawiać dwie klasówki, których normalnie nie musiałabym więcej tykać
Tak więc aby nieco Was przebłagać (być może będzie dłuższa przerwa we wszystkim - dopóki się wszystko nie wyjaśni) zamieszczam kolejną część. Która to już, szósta...? A tak a propos - co mam zrobić z tą Daeią? Raz jest Daeia, raz Daiea - i już nie wiem, którego używać.
Antarskie Noce
Część VI
Zeph powiedział prawdę o swoim pochodzeniu, Max był tego pewien. I pomimo swoich najlepszych wysiłków, czuł się bardzo nieswojo, choć Zeph zapewniał, że był po
jego stronie a nie ojca.
A przecież w ciągu ostatnich lat Zeph wielokrotnie udowadniał swoją lojalność. Obiecał również pomóc mu w powróceniu do Liz, do jego
Daiei.
Sama myśl o tym antarskim słowie powodowała, że jego puls znacznie przyśpieszał, a przez jego ciało przepływała dziwna, niemal elekrtyczna siła. Każda jego cząstka wołała, by to zrozumiał, by wiedział więcej, co to oznacza.
Daiea... Daiea... Za’nastre Dle Daiea.
Przez chwilę myśli Maxa cofnęły się jakby i wiedział, że słyszał te słowa w poprzednim życiu, choć wspomnienia otaczające je były niepełne i połamane.
Uświadomienie sobie tego, co tak naprawdę chciał, wymagało dużej dyscypliny, ale wiedział, że jego pytania będą musiały poczekać.
Max otworzył oczy i patrzył uważnie na Zepha. Nie uszedł jego uwadze pewien smutek i żal w znajomych czarnych oczach. Przez chwilę wydawały się być puste, przerażające – całkowicie obce i kosmiczne, takie jak zawsze. Tyle że wcześniej Max zawsze wierzył temu, co pojawiało się w ciemnych głębiach.
Teraz zaufanie wydawało się być nieuchwytne gdy Max obserwował znajomą, szarą, niewielką twarz pryjaciela.
Chcę pomóc ci powrócić do niej. Słowa krążyły wokół Maxa, uwodzicielskie w swojej obietnicy tego, co mogło by być. Uwodzicieskie w taki sposób, który powodował, że Max wierzył w intencje Zepha.
Max zmrużył oczy gdy poranne słońce odbiło się od szklanych drzwi jadalni i niemalże go oślepiło, gdy usiłował spotkać wzrok Zepha.
-Ty... król.. syn? – zapytał cicho osłaniając oczy dłonią. – Okłamałeś...mnie?
Zeph podszedł do okna, popatrzył na ocean i skinął bezgłośnie głową. Przez dłuższą chwilę obaj milczeli.
-Nie chciałem, żebyś wiedział – przyznał W końcu Zeph przytłumionym głosem. – O moim ojcu ani o moim pochodzeniu. Nie chciałem kłamać, ale nie mogłem również znieść tego, że znałbyś prawdę.
Zeph przesunął dłonią po łysej głowie i odwrócił się twarzą do niego. – Nienawidziłem mojego ojca – przyznał cicho mrugając oczami w kształcie migdałów. – Nienawidziłem tego wszystkiego, za czym on stał, za wszystko, co zrobił. I nienawidziłem go zwłaszcza za to, że zamordował mojego króla dawno temu.
Przez chwilę Zeph patrzył w dół na swoje dłonie, zacisnął je w pięści i szepnął zawzięcie:
-Moim jedynym pragnieniem jest to, by krew Kivara nie krążyła w moich żyłach.
Twarz Zepha przybrała proszący wyraz, tak, jakby błagał Maxa, by ten go zrozumiał, by wybaczył jego kłamstwo. Zeph powoli podszedł do niego, okrążając stół.
Max odwrócił się, spojrzał w dół na swoje kolana i popił łyk ciepłego płynu stojącego przed nim. Paliło go płynąc w dół i miało lekki alkoholowy posmak.
-Co...to? – zapytał starając się brzmieć normalnie. Starając się zachowywać tak, jakby między nimi nic się nie wydarzyło.
-Jesteś załamany – zauważył beznamiętnie Zeph wzdychając. Położył ciężko ręce na krawędzi stołu jakby szukając oparcia.
Max potrząsnął głową gdy wypił całą zawartość filiżanki.
-Nie... – starał się znaleźć właściwe słowa by wyrazić to, co czuł. Ale te, które przychodziły mu do głowy były zbyt złożone i trudne. W końcu, gdy Zeph rozejrzał się na boki, Max po prostu dotknąłswojej głowy i popukał się w czoło palcem.
-Zakłopotany? – zaoferował Zeph a Max skinął głową.
-Tak.
-Jestem pewny, że musisz być.
Max uczynił zapraszający gest w kierunku pustego miejsca Zepha przy stole.
-Powiedz...mi... wszystko.
-Masz na myśli całą brudną, przerażającą historię mojej rodziny? – zapytał Zeph z dziwnym śmiechem, potrząsając głową. – Dokładnie, Zan. Wszystkie detale, które chcesz. Jestem szczęśliwy, że mogę ci to zaofiarować.
Max zamarł, słysząc ból w głosie przyjaciela. To było do niego zupełnie nie podobne, mówić z takim sarkazmem. W sercu Zepha były głębokie rany.
-Powiedz... Zeph – zachęcił go znowu, wskazując na puste krzesło po drugiej stronie stołu. – Powiedz... przyjaciel.
Zeph zbladł lekko na dźwięk tego słowa.
-Tak, Zan,
jesteś moim przyjacielem. Mam nadzieję, że wciąż w to wierzysz.
-Oczy...wiście.
Zeph popatrzył na niego uważnie zanim usiadł ciężko na swoim miejscu.
-To dobrze, bo gdybyś już dłużej mi nie ufał, nie wiem, czy potrafiłbym to znieść.
Max pomyślał przez chwilę, gładząc dziwną, zimną twarz maski. Gest ten stał się już jakby zwyczajem, czymś kojącym i znajomym. To był tego rodzaju gest, który pomaga skupić rozproszone myśli, który odmalowywał jego uczucia. Przez chwilę pozwolił swoim palcom obrysować linię szczęki i zastanowił się, czy może naprawdę zaufać temu mężczyźnie. W końcu spotkał wyczekujący wzrok Zepha i skinął głową.
-Ufam...tak.
To była jedyna możliwa odpowiedź dla kogoś, kto poświęcił tak wiele, by mu pomóc.
Zeph natychmiast pochylił głowę.
-Dziękuję – szepnął.
-Jestem ci... winny – powiedział Max. – Wiesz co.
-Nie jesteś mi za nic winny, Zan. Mój ojciec zabrał ci wszystko, tak wiele ukradł... – jego słowa rozpłynęły się, potrząsnąl głową. – Od naszych ludzi, temu światu. Jak mógłbym wesprzeć takiego człowieka? Nie wtedy, gdy ty byłeś dla nas bardzo dobrym przywódcą. Mój wybór by służyć tobie został dokonany już dawno.
-Pozwolił... ci?
-Kivar chciał w życiu tylko jednego... mnie – roześmiał się gorzko Zeph, zakładając na piersi ramiona i patrząc się w jakiś niewidzialny punkt. – Usiłował wszystkiego by zyskać moje poparcie, pozwolił mi nawet bym służył tobie jako strażnik pałacowy. Jestem pewny, że w jego umyśle nie zaświtała nawet myśl, że mógłbym ucieć tam także w inny sposób.
Max skupił się na słowach Zepha, usiłując uchwycić jakiś sens w tych dziwnych wypowiedziach przyjaciela.
To, że Kivar pozwolił na ich przyjaźń wydawałosięby wręcznieprawdopodobne.
Max przez chwilę poruszał szczęką i niemalże zmusił się do powiedzienia.
-On...
wiedział?
Zeph pokiwał głową na boki i uśmiechnął się dziwnie. –Kivar to zaaranżował.
Serce Maxa zaczęło bić jak szalone. Myśl, że Kivar wysłał własnego syna w czeluście pałacu by pomóc mu, jego najgorszemu wrogowi, była po prostu szalona.
Max ponownie przesunąłpalcami po gładkiej masce.
-Dlaczego? – zapytał w końcu cicho.
-Bo chciał mnie. Chciał mnie i myślał, że jeśli wesprze... – Zeph zawahał się przez chwilę gestykulując w powietrzu tak, jakby chciał coś złapać. – Jak on to nazwał? Moja obsesyjna, mała rebelia. Tak, tak to nazywał. Myślał, że gdy tylko ulegnie mojej lojalności względem ciebie, to wraz z upływem czasu rozpłynie się i przejdę na jego stronę.
-Jaką...stronę?
Zeph spotkał jego wzrok, zawahał się i po chwili przyznał:
-Chciał, żebym przejął po nim tron.
-Ja... rozumiem.
-Potrzebował spadkobiorcy i w końcu byłem wszystkim, co miał.
-Twoja...matka?
-Zniszczył ją. Była młodą dziewczyną, jego służącą, uwiódł ją, zniszczył jej reputację... i gdy zaszła w ciążę, nic nie zrobił – powiedział Zeph patrząc znów w jakiś niewidoczny punkt ponad ramieniem Maxa. – Nie obchodziło go to. Nawet ja, dopóki nie przekonał się jak bardzo jestem mu potrzebny.
-Bez dziedzica.
-Nie, nie mógł mieć już dzieci – Zeph uśmiechnął się. – Czyż to nie ironia? Tak pewny siebie w młodości, a pod koniec tak pokorny.
Max wzdrygnął się na słowa przyjaciela, na niewysłowiony ból, który w nich usłyszał.
-Co... teraz? – zapytał Max, przypominając sobie nagle obietnicę Zepha, że pomoże wrócić mu na Ziemię. – Ja?
-Jesteś wolny, Zan, to już zresztą wiesz – wyjaśnił Zeph, a potem zawahał się przez chwilę, jego szczęka zadrżała widocznie. – Ale wolność ma swoją cenę.
-Co? - Max potrząsnął głową z zakłopotaniem.
-Podpisałem umowę z ojcem dotyczącą ciebie. Warunkiem twojej wolności jest zrzeczenie się roszczeń do tronu – powiedział Zeph. – Twój wybór, od chwili, gdy zostałeś oswobodzony. Ciągle twój wybór – podkreślił, jego duże, czarne oczy powiększyły się. – Możesz wrócić do domu, ale tylko wtedy, gdy oficjalnie podpiszesz dokumenty odcinające cię od twojego prawdziwego dziedzictwa.
-Nie... król – powiedział Max. – Nigdy.
-Owszem – zawołał Zeph, jego oczy nagle zapłonęły. – Byłeś wielkim królem!
-Nie...ja – zaprotestował łagodnie Max, pocierając dłonią o pierś. – Zan. Nie ja.
-Zawsze wierzyłem, że znowu będziesz rządził – szepnął Zeph a Max mógł przysiąc, że łzy pojawiły się w jego dużych oczach. – Przysięgałem to sobie.
Max potrząsnął głową uśmiechając się – dziwne, niewygodne uczucie z powodu maski.
-
Ty, Zeph – powiedział. – Ty... król.
-Tess jest teraz królową – odparł. – Nie pozwoli na to, a warunki mojej umowy z Kivarem są... otwarte.
Max pomyślał o tym, co mu zrobiła, o twardej masce, którą założyła na jego twarz. Co jeszcze może zrobić zanim pozwoli mu wrócić na Ziemię?
-Dom? – zapytał cienkim głosem. – Tess... pozwoli...mi?
-Warunki umowy z Kivarem pozwalają na to – wyjaśnił Zeph. – Choć wymagają również jej oficjalnej zgody... by nie być bezradną.
Zeph podniósł się z krzesła i chodził niespokojnie po pokoju, zaplatając nerwowo dłonie. Max miał wrażenie, że czekał na decyzję, choć i tak wiedział, jak ona będzie brzmiała.
-Proszę... dom – odparł w końcu Max wstrzymując oddech. Po chwili zebrał całą swoją odwagę i dodał jedno słowo, na które rzadko powtarzał w ciągu tych wszystkich lat więzienia. –Liz.
-Twoja
Daiea.
-Tak – potwierdził Max, choć nie był pewien co to słowo dokładnie oznaczało. Choć to była prawa, czuł to w kościach.
-Nie wiecz, czym ona jest tak naprawdę dla ciebie – zauważył Zeph okrążając stół. Zatrzymał się przed Maxem i spojrzał mu w oczy. – Twoja Liz. Nie wiesz, prawda?
Max nie rozumiał tego, co powiedział Zeph, choć jego słowa wzbudziły w nim niezwykłą ciekawość.
-Co? – zapytał po prostu, zakłopotany nieco tym, że jego szczęka nie pozwalała mu wyrażać się jaśniej, a maska tylko to utrudniała. Max zamknął oczy i skupił się. –
Daiea...co?
-Starsi wiedzieli o niej.
Wcześniej – wyjaśnił łagodnie Zeph. – Była powszechnie znana. Dlatego właśnie wysłano cię na Ziemię po śmierci.
Max potrząsnąłgłową usiłując odnaleźć sens w słowach, które znaczyły coś jeszcze; były po prostu zbyt obce i dziwaczne.
-Mówię prawdę – powiedział Zeph klękając przy krześle Maxa. – Król Zan był mężem Królowej Avary, wziązany z nią tak, jak tego oczekiwano i opisywano. Ale jego serce nigdy do niej nie należały. Ani dusza. Ciągle szukał tej, ktąrą zawsze wyczuwał sercem. Więc Mystic przybyła w tajemnicy do dworu. Ogłosili
Daieę dla króla, która żyła nie na Antarze, lecz na Ziemi.
-Królowa...wiedziała? – zapytał Max czując, jak jego serce zaczyna bić niespokojnie w rytmie staccato.
-Znalazła prorocze pisma w sekretnej komnacie króla – wyjaśnił Zeph. – Była wściekła. A na Ziemi szukano
Daiei.
-Liz...nie...narodzona – oczy Maxa powiekszyły się na niezrozumiałe słowa.
-Ale królowa tego nie wiedziała – uśmiechnął się powoli Zeph. – Więc szukała, na próżno, bez wiedzy króla.
-Król...ufał...jej?
-Zan nigdy nie kochał królowej,
nie mógł jej kochać, jego serce tęskniło do odległej ukochanej, o której wiedział.
Zeph umilkł na chwilę, jego oczy zwęziły się od emocji. – Ponieważ w jakiś sposób, Max
, znałeś swoją Liz, nawet w tamtym życiu,
Max skinął głową, czując jak łzy wypełniają jego oczy. Zeph położył łagodnie rękę na jego ramieniu i ciągnął dalej.
-Ale nienawiść królowej w stosunku do króla rosła, ułożyła plan. Plan zniszczenia go i oddzielenia o na zawsze od jego
Daiei. Chciała go zamordować. Ale nie znała jego rozkazu... że po śmierci zostanie wysłany na Ziemię.
-Dlaczego...królowa...wysłana też?
-Błąd ludzi. Wierzyli, że również ma być wysłana.
-Kivar? – zapytał Max pocierając swoją szczękę. Kivar zamordował go to jest to, co zawsze wiedział, i nawet Zeph to przyznał.
Jak więc Tess zaplanowała jego śmierć? I co z Vilandrą? Fakty nagle wydały się być indiscernible, gdy powrócił do swoich dawno zapomnianych, połamanych wspomnień.
-Mój ojciec zawarł umowę z królową – twarz Zepha ściągnęła się. – Zaaranżował morderstwo Zana w zamian za królewski ślub.
-Ale królowa...umarła – zauważył Max myślą o śmierci Tess.
-Tak, królowa również została zamordowana, dzień po zamachu. Ale nie była to już robota mojego ojca – odparł Zeph, jego głos nagle pogrubiał. – Nie, chciał zabrać Zanowi wszystko, nie tylko jego tron, ale pałac, krew, królową, chciał wszystkiego.
-Ale...nie...
Daiei?
-Kivar nie wierzył w tego typu rzeczy – Zeph uśmiechnął się, ciepło objęło całą jego twarz. – Uważał Zana za wariata za to, że uwierzył wróżom i za to, że szukał bliźniaczej duszy.
Serce Maxa zabiło boleśnie w jeo klatce, niezliczone pytania cisnęły się na usta. Przez chwilę Zeph unikał jego wzroku i obserwował własne dłonie.
-Jest...więcej? – zapytał Max czując, jak przyjaciel waha się, że skrywa jeszcze coś bardzo ważnego.
-W noc przed morderstwem Zana, jeszcze raz wezwał Mędrców – wyjaśnił Zeph ledwo słyszalnym szeptem. – I umieścili pieczęć nad sercem Zana, pieczęć, który mogła złamać tylko
Daiea gdy nawiązali połączenie. Ona mogła widzieć jego duszę, a on jej. Na tym właśnie miała polegać łącząca ich więź.
Max poczuł, jak jego twarz pod maską płonie i wstał niezgrabnie. Potrzebował powietrza, przestrzeni. Zeph nie mógł wiedzieć o połączeniu, o więzi która łączyła go z Liz od samego początku, która połączyła ich już na zawsze. Ostry ból wypynął natychmiast z jego kolana gdy sięgnął z desperacją po swoją kulę.
-Te słowa były prawdziwe? – zapytał Zeph podnosząc się z kolan.
Max poczuł coś dziwnego co zaczęło kręążyć w jego żyłach, w samym środku niego gdy odetchnął ciężko.
-Królowa...nienawidziła króla? – zapytał tylko, choć w jego umyśle wirowały setki innych słów.
-Tylko jednej osoby królowa nienawidziła jeszcze bardziej – odparł niepewnie Zeph. – Rzeczonej
Daiei... którą znano jako Liz. Poświęciła całe życie by zniszczyć ich oboje.
Max skinął głową zaciskając dłonie na kuli. Powoli podszedł do dużego okna wychodzącego na ocean. Max pomyślał o swojej zniszczonej twarzy, o złamanym ciele... o strasznych bliznach, które teraz pokrywały jego niegdyś przystojną twarz. I teraz zrozumiał wszystko, zrozumiał, czym kierowała się Tess od samego początku.
-Ona... wygrała – odparł wdychając głęboko powietrze. – Zabiła...miłość.
-Tylko jeśli jej na to pozwolisz – odrzekł Zeph. – I wierzę, że król Zan tęskni za swoją
Daieą tak bardzo, że nie pozwoli jej odejść tak łatwo.
Max chciał walczyć. Chciał wierzyć, że wciąż ma szansę u Liz – że ona nie ucieknie od jego zrujnowanej twarzy. Ale bał się, bał się wierzyć, król otrzymał niegdyś proroctwo miłości tak wielkiej, która potrafiła przetrwać wszystko.
Ale jeśli nie wróci, jeśli uwierzy w to, co Tess powiedziała o jego twarzy, że był potworem, wtedy wygra już drugi raz, w drugim życiu. I coś w tej myśli budziło w jego duszy wojownika, króla, który tak długo walczył o miłość swojej ukochanej.
Max odwrócił się do Zepha, czując, jak jego szczęka pulsuje bólem gdy niemalże krzyczał słowa, które musiał powiedzieć. Słowa, które chciał wypowiedzieć przez osiem lat więziena, do kogokolwiek, kto by go wysłuchał.
-Weź... mnie... do domu – powiedział.