Mam dla was niespodziankę. Nie wiem czy można to podpiąć pod jakieś święto, ale niech będzie, że to z okazji nadchodzącego Dnia Kobiet
Tak, kolejna część OO. Właśnie ją napisałam
2.
Promienie słońca przedarły się przez szybę padając wprost na jej twarz. Mruknęła i przekręciła głowę na bok. Nie miała ochoty wstawać. Wiedziała, że czeka na nią kolejny dzień. W Roswell. Który na pewno zaowocuje pojawieniem się kogoś znajomego, co było jej nie w smak po wczorajszym popołudniu.
Pamiętała bardzo dobrze ześlizgiwanie się ze skał. Cała jej skóra wciąz odczuwała drobinki żwiru natrętnie drażniące i wpijające się w miękką powierzchnię naskórka. Włosy ciągle potargane wiatrem i prawdopodobnie pokryte ledwo widzialną warstewką pyłu. Kilka otarć i niewielkich zadrapań na idealnej skórze. Do ciała wciąż lgnęła brudna koszulka, której nie miała nawet siły zdejmować. Wróciła tak późno, że jej mięśnie już dawno spały nie chcąć nawet się odrobinę wysilić.
Przespała kilka godzin. Ale hałasy dobiegające z kafeterii nie pozwalały na dłuższą regenreację. Wydawało jej się, że nie ma jeszcze dziesiątej, więc nie powinni otwierać. Najwyraźniej jednak spała dłużej niż jej się wydawało. Jęknęła, kiedy dzwonek jej telefonu zabrzmiał. Wiedziała doskonale kto dzowni i nie miała zamiaru odbierać, ale ten dźwięk odegnał resztki snu.
Pełnia świadomości, zero reakcji. Nie mogła się zmusić do najdrobniejszego ruchu. Nie chciała sie do tego zmuszać. Może lepiej byłoby jednak zostać tu całe wakacje? W pokoju. Nie wychodząc nigdzie. Albo wyjechać. Ciotka tyle razy już ją zapraszała na Florydę, że w końcu mogłaby skorzystać. Może wreszcie porządna terapia odwykowa od całego tego dusznego miasteczka i tej nieszczęsnej kliki przyjaciół. Pseudoprzyjaciół. I pomyśleć, że tylko troje traktowała naprawdę z zaufaniem. Tylko troje. I bynajmniej nie zaliczali się do nich Maria ani Max. Tylko Kyle, Alex i Michael. Oni zachowywali ten potrzebny jej dystans, a jednocześnie potrafili być tak blisko, nie wtrącając się w te sprawy, których ona sama nie chciała poruszać.
Czas było wstać. Kolejny dzień. Kolejny dzień w Roswell. I czymże mógłby się on różnić od poprzednich? Tylko tym, że teraz już nie chciała tego przeżywać. Musiała wstać. Musiała znaleźć w sobie siły na to, by chociażby podnieść swoje poturbowane ciało z materaca. Ale jak miała to zrobić, skoro nawet powieki jeszcze miała zaciśnięte? „Otwórz oczy” mruknęła sama do siebie. Mgliste światło wypełniło źrenice, wywołując mruknięcie niezadowolenia. Nie chciała widzieć tego wszystkiego co rozgrywało się dokoła. Chciała wreszcie zobaczyć coś innego. Prawdziwego.
* * *
„Więc co was tu sprowadza?” Nancy pytała z uśmiechem, popijając kawę. Jej ciepłe spojrzenie przesuwało sie powoli z twarzy Logana na pozostałych przybyłych. Brunetka, z ogromnym apetytem zjadała naleśniki, zupełnie jakby nigdy wcześniej nie miała ich w ustach albo jakby od kilku dni nic nie jadła. Cóż, to nie było sprawą Nancy, ale chyba mieli jakieś kłopoty. To się czuło. Zmęczona dziewczyna, z przerażeniem wręcz bijącym od jej niepozornego ciała. Bystry wzrok Logana, przyćmiony zmartwieniami. No i jeszcze ten chłopak, który rozglądał się dokoła jakby w poszukiwaniu niebezpieczeństwa. Ale on sam wzbudzał uczucie zagrożenia. „Przejżdżaliśmy niedaleko i pomyślałem, że...” Zielonooki chłopak prychnął, wbijając wzrok za szklane drzwi. Nancy i Logan spojrzeli na niego. Tak. Na pewno nie przejeżdżali obok. Może od dawna nie kontaktowała się ze swoim siostrzeńcem, może nie miała pojęcia o tym, czym się zajmuje, ale byłą na tyle inteligentna by się domyślić, że mieli kłopoty.
„Oczywiście, że możecie się u nas zatrzymać” odpowiedziała od razu. Bez przesłodzonej uprzejmości, czy pokrytej strachem niepewności. Przeszła w życiu niejedno i nie miała zamiaru odmawiać czegokolwiek swoim najbliższym. A Logan, był tak podobny do swojej matki... nie mogła mu nie ufać. Poza tym podejrzewała, że dziewczyna siedząca obok potrzebuje opieki i spokoju. „Mamy wolne pokoje gościnne. Możecie się ztrzymać jak długo chcecie” uśmiechnęła się. Po kilku sekundach Logan odwzajemnił uśmiech. Już wiedział, że dobrze zrobił zabierając ich tutaj. Zabierając JĄ tutaj.
„Dwanaście lat” westchnęła Nancy z pewnym rozmarzeniem „Pamiętam cię jako nastolatka” O tak, pamiętała to doskonale. To były szóste urodziny Liz i jej siostra zrobiła niesamowitą niespodziankę, przyjeżdżając tutaj. Wtedy widzieli się po raz ostatni. A potem dopiero na pogrzebie. „Liz się na pewno ucieszy na twój widok”. Logan uśmiechnął się. Dawno nie miał do czynienia z takim pozytywnym nastawieniem wobec kogokolwiek. Tyle ciepła i zaufania. A może uśmiech przyniosło wspomnienie małej brunetki, która siedziała mu nieustannie na kolanach i gdy rodzice nie patrzyli, podpijała jego szampana. Teraz miała zapewne jakieś osiemnaście lat. Musiała się zmienić. I w tym momencie drzwi od zaplecza otworzyły się, a na główną salę weszła młoda dziewczyna. Zaspana brunetka, z potarganymi włosami i w wymiętej bluzce. Nieco zapuchnięte oczy wpatrzone były w dzbanek z kawą, całkowicie nie zauważając ich obecności.
„Liz, skarbie” Nancy zawołała w stronę córki z lekkim rozbawieniem „Spójrz kto nas odwiedził” wskazała na Logana, pesząc go tym. Brunetka powoli nalała do kubka czarnego, aromatycznego napoju, poczym obróciła się w ich kierunku. Nieprzytomny wzrok prześlizgnął się z twarzy matki na Logana. Chwila ciszy. „Logan?” podeszła bliżej, wciąż niedowierzając swoim oczom. No proszę, a nie chciała w ogóle wstawać, sądząc, że dzień nie przyniesie nic nowego. Ale przyniósł. Coś, czego raczej się nie spodziewała. Ostatni raz widzieli się... nawet nie pamiętała kiedy. Jedyne co pamiętała, to jego łagodne spojrzenie i okulary, które raz po raz ściągała mu z nosa. Teraz już nie był tym samym nastolatkiem. Był mężczyzną. Chociaż wiele się nie zmienił. Momentalnie na jej twarzy pojawił się promienny uśmiech. Ściskając kubek w jednej dłoni, drugim ramieniem objęła Logana, witając go. „O rany, ile to lat” roześmiała się. Nagle uleciały wszystkie troski związane z tym, co działo się poprzedniego dnia. „Wyrosłaś” Logan uśmiechnął się szczerze, uważnie mierząc ją spojrzeniem. Zarumieniła się. Nie on ją jednak peszył. Badawczy wzrok siedzącego obok zielonookiego chłopaka, sprawiał, że czuła się niepewnie. Zwłaszcza, że nie miała pojęcia kim on był. Siedział jakby nigdy nic, wpatrując się w nią. „Liz, Logan i jego znajomi zatrzymają się u nas na jakiś czas” mama poinformowała z zadowoleniem. Znajomi. Liz przesunęła wzrok po dwójce zupełnie obcych osób. „To Max” Logan pospiesznie przedstawił „A to Alec”.
Nie spojrzała jednak na tego ostatniego niespodziewanego gościa. Czuła się przy nim dziwnie. Obserwowana. Jak błysk wspomnienia wróciły te same uczucia z poprzedniego popołudnia, kiedy też była obserwowana. Ale przez Maxa, który odprowadzał ją wzrokiem, gdy uciekała. Skrzywiła się i ścisnęła mocniej kubek w dłoniach. „O której wróciłaś? Wyglądasz na śpiącą.” Nancy ze zmartwieniem przyglądała się córce. Podkrążone oczy, skulone ciało. Wyglądała, jakby całą noc nie spała. Liz momentalnie przygryzła dolną wargę. Gdzie była? O której wróciła? „Byłam u Marii. Przegadałyśmy całą noc” wymusiła na usta kwaśny uśmiech „Jestem trochę zmęczona”. Nancy przytaknęła, jakby ze zrozumieniem. W końcu to nie pierwszy raz, gdy obie z Marią spędzały noc na pogaduchach, nie mając potem na nic siły.
Tylko ktoś inny nie bardzo wierzył jej słowom. Malachitowy wzrok wciąż tkwił w jej drobnej postaci, jakby usiłując wyczytać prawdę. Wychwytywał te niewielkie wahania w głosie oznaczające kłamstwo. Poza tym dziewczyna nie wyglądała jakby spędziła noc w przytulnym pokoju jakiejś nastolatki. Poprawiony genetycznie wzrok dostrzegał drobiny kurzu na karmelkowiej skórze. Jej zapach... pachniała pustynią. A z tego co wiedział, nikt nie mieszkał na pustyni.
* * *
Położyła pościel na jednym z łóżek. Była wycieńczona, a mama jeszcze kazała jej przygotować pokoje gościnne. W środku dnia, gdy do pory snu było tyle czasu! Jęknęła. Ale posłusznie wypełniła prośbę. Zresztą z tego co widziała, to ta cała Max będzie potrzebowała więcej wypoczynku. Wyglądała na o wiele bardziej zmęczoną od niej samej. „Ostatnio jak się widzieliśmy, ledwo potrafiłaś się wdrapać na to łóżko” Logan roześmiał się. Obróciła głowę. Jej kuzyn stał w progu i spoglądał na nią, a raczej na jej usilne staranie nie zaśnięcia na stojąco. Nie odwzajemniła uśmiechu. Nie miała na to siły.
W jej głowie ciągle kołatały się myśli o Maxie i tym wszystkim co się działo. Jej rozpacz, gdy go zabrali, wykańczająca ucieczka przed FBI, skakanie z mostu, a potem jeszcze to całe napięcie w jaskini. Uciekła od niego. Z tchórzostwa? Być może. Ale raczej z chęci odzyskania swojego prawdziwego życia. Kochała Maxa bardziej niż to sobie można wyobrazić, ale jednak dusiła się w tym związku. O ile to można było nazwać związkiem. Wszystko co robiła, było dla niego. Wszystko poświęcała, aby on był szczęśliwy. Ale nie było niczego dla niej. Nawet najdrobniejszego ułamka spełnienia jej marzeń i szczęścia. Nie dawał jej niczego, co mogłoby zapewnić spokój lub odegnać ból. Ani razu nawet nie powiedział, że coś jest jego winą... Dodatkowo świadomość, że miał swoje przeznaczenie, dobiła jej siłę. Musiała uciec. Gdyby tego nie zrobiła, któregoś dnia po prostu by się załamała i nic nie naprawiłoby tej skazy.
„Co się stało z tą radosną dziewczynką, którą pamiętam?” zapytał Logan z troską. Widział wyraz jej twarzy, bynajmniej nie oznaczający wyłącznie zmęczenia. Ją gnębiły inne sprawy. Takie, których nie powinna nigdy doznać. Zamglony wzrok jej ciemnych oczu przypominał mu sposób, w jaki patrzyła na niego Max za każdym razem, gdy nie mogli się do siebie zbliżyć po aktywowaniu wirusa jakim go zaraziła. Ból i poczucie winy. Liz była zdecydowanie za młoda, żeby czuć coś takiego. Anielska twarzyczka naznaczona takim cierpieniem. Westchnęła. „Ta dziewczynka dorosła i straciła radość. Straciła swoje marzenia”. Minęła go i wyszła z pokoju.
* * *
„Miło tu” powiedziała Max, siadając na łóżku i przesuwając spojrzenie po całym pokoju. Rzeczywiście. Nigdzie nie spotkała się z takim poczuciem ciepła i gościnności. To miasteczko wydawało sie być całkowicie wyrwane z prawdziwego świata, jakim była rzeczywistość w Seattle. „Taaa. Milutko” prychnął Alec, nie odrywając wzroku od zdjęcia stojącego na szafce. Fotka przedstawiała tę samą brunetkę, jaką poznali kilka godzin temu. Kuzynka Logana. Tutaj siedziała na huśtawce. Uśmiechnięta, wręcz rozpromieniona. Jakby nie było w stanie jej nic dotknąć ani zranić. Wydawała się być taka niewinna. A w rzeczywistości w jakiej ją zobaczył, była przerażonym i zamkniętym w sobie maleństwem, które najwyraźniej miało więcej do ukrycia niż powinno. „Nancy jest świetna. Taka ciepła” Guevara nie powstrzymywała własnych słów, ale po prostu była pod ogromnym wrażeniem tego miejsca i osób, jakie poznała. Chyba budziły się w niej pokłady uczuć, które wcześniej rzadko odkrywała. „Ta mała coś ukrywa” mruknął Alec
Max wbiła w niego uważne spojrzenie. Przesunęła je na fotografię, w którą się wpatrywał. O nie! Jeżeli Alec spoglądał tak intensywnie na jakąś dziewczynę... „Nie waż się do niej zbliżyć” warknęła. Nie chciała, żeby ktokolwiek z bliskich Logana w jakikolwiek sposób cierpiał. A dla tak młodej dziewczyny, jaką była Liz, spotkanie z Aleciem mogło oznaczać jedynie późniejszy ból. „Spokojnie. To maleństwo nie jest w moim typie” mruknął „Taka córeczka mamusi” skrzywił się, wypowiadając to. „Po prostu stwierdzam, że coś ukrywa”. Był tego pewien. Może nawet zbyt pewien.
* * *
Obserwował ją uważnie. Zielone spojrzenie nie odrywało się od niej ani na chwilę. Śledził każdy, nawet najmniejszy ruch. Cały dzień wydawała sie chodzić na paluszkach, jakby bała sie, że najmniejszy gwałtowny ruch rozerwie ją na strzępy. A może bała się czegoś całkowicie innego? Że wywoła burzę, której nie będzie umiała powstrzymać i w której pogrąży się błyskawicznie? Nie mógł nic poradzić na swoje wrodzone instynkty i przede wszystkim na zwykłe zaciekawienie, ale po prostu musiał wiedzieć, co jest nie tak. I nadeszła chwila, w której mógł się tego dowiedzieć...
Do Crashdown wpadła jakaś blondynka, od progu wykrzykując imię „Liz!”. Brunetka momentalnie zerwała sie z miejsca i zastygła. Maria.
c.d.n.