Dzięki za pozdrowienia i zgodnie z życzeniem kolejna, ostatnia część, które do tej pory napisała Emily....Po dzisiejszej pozostaje tylko ją zabić za to, że przez prawie dwa tygodmnie wystawia swoich wielbicieli na stresy
OBJAWIENIA - część 35
Przez kolejne dwadzieścia minut do następnego telefonu – tym razem od Marii – z trudnością panowała nad sobą. Czekała, że w każdej chwili odezwie się Max i czuła coraz większy niepokój. Zander obudził się więc musiała się nim zająć, zmieniła mu mokrą pieluszkę i położyła znowu do łóżeczka. Na dźwięk dzwonka podskoczyli oboje. Potykając się o własne stopy pobiegła odebrać.
- Maria ? Gdzie jesteś ? Co się dzieje ?
- Wyszłam z mieszkania Michaela – Maria zniżyła głos ze względu na sąsiadów - Michael razem z Isabel próbują ocucić Lonnie ale jeszcze nic nie powiedziała.
- I ciągle żadnego słowa od Maxa ?
- Nie, ale Valenti znalazł w uliczce na której natknęliśmy się na Lonnie, dwa zniszczone telefony komórkowe. Isabel jest pewna że jeden należy do Maxa, co by wyjaśniało dlaczego milczy.
- I to wszystko co wiesz ? - Zander zaczął się niepokoić, podniosła go i posadziła sobie na biodrze – Przypuszczam, że drugi z telefonów należał do Lonnie. Jak mocno są uszkodzone ?
- Zupełnie zniszczone – odpowiedziała Maria – Valenti sadził, że może uda mu się zidentyfikować chociaż ostatni numer pod który dzwoniła ale można się z tym pożegnać.
Liz głaskała Zandera starając się nie zwracać uwagi na nieprzyjemne uczucie w żołądku – Dobrze, więc przyjmijmy, że nie dzwoniła do Kivara i darowała sobie Nicholasa – mruknęła.
- Tego nie wiemy, Lizzie.
- A co o tym sądzi Michael ?
Chwilę trwała cisza – Myśli, że jednak skontaktowała się z Nicholasem – wyznała w końcu – ale nie wiadomo jak długo z nim rozmawiała i co w końcu mu powiedziała, jeżeli w ogóle z nim rozmawiała. Nie wiemy przecież ile ona wie.
- To co ja mam robić ?
- Michael powiedział żebyś cierpliwie czekała na jego telefon. Za godzinę zadzwoni. Chce mieć więcej czasu, żeby przycisnąć Lonnie.
- A jeżeli niczego się od niej nie dowie ?
- Wtedy weźmiesz Zandera i wyniesiesz się stamtąd w cholerę.
Liz odetchnęła głośno – Gdzie mam się wynieść i co będzie z Rachel ?
- Zabierz ją ze sobą. Jeżeli Nicholas wie gdzie jesteś, zrobi się niebezpiecznie.
- Myślisz, że nie wiem ? Boże, gdzie do licha jest Max ? – mruknęła. Przesunęła rękę nad głową Zandera i przycisnęła dłoń do rozpalonego policzka, wdychając znajomy zapach dziecka, kiedy cichutko przy niej popłakiwał. Głaskała go łagodnie chcąc go uspokoić ale wiedziała że to na nic – Maria, muszę kończyć bo za chwilę Zander się rozkrzyczy i...
- Dobra, dobra. Trzymaj się. Niedługo ktoś z nas oddzwoni. Kocham cię.
- Ja też cię kocham. Uważaj na siebie.
Wyłączyła się, położyła komórkę na komodzie i wzięła głęboki oddech – Dobra, maluszku – szepnęła – Mamusia naprawdę chce, żebyś teraz trochę się przespał. Spróbuj – prosiła spokojnie, gładząc go po plecach i całując w czoło. Starała się panować nad głosem zamykając go bezpiecznie w ramionach – Ciii - szeptała kiedy cichutko łkał – Wszystko będzie dobrze. Mamusia postara się coś wymyślić.
Wiedząc, że szybciej się wyciszy kiedy odsunie go od siebie i niepokoju jaki w niej rósł, położyła go do łóżeczka Na pluszowej owieczce postawiła pozytywkę która wygrywała jego ulubioną kołysankę. Zander skrzywił buzię i kiedy sądziła, że się rozkrzyczy, wyszło z tego tylko szerokie ziewnięcie.
- O tak – szeptała pochylona gładząc go po brzuszku – Mój mały chłopczyk. Zamknij oczka – rzęsy zaczęły opadać i patrzył na nią sennie. Pozytywka grała kojąco. Liz przesunęła palec po okrągłym policzku.
Ubierała się szybko, wciągając szorty i koszulkę, nie zawracając sobie głowy butami. Z kuchni dochodziły ciche dźwięki, świadczące o tym że Rachel już wstała. Liz wsunęła do kieszeni komórkę, złapała monitor i wyszła do kuchni.
Rachel stała przy szafkach, tyłem do drzwi – Dzień dobry – mruknęła zaspana – Przygotowuję kawę, nastawić wodę na herbatę ziołową dla ciebie ?
- Nie teraz, dzięki – odpowiedziała – Zwrócisz uwagę na Zandera ? Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza.
Rachel odwróciła się i popatrzyła uważnie na Liz – Nie dał ci w nocy spać ? Wyglądasz nie najlepiej.
- Był trochę niespokojny.
- Idź, przejdź się. Będę tutaj.
- Dziękuję – odpowiedziała serdecznie. Postawiła na szafce monitor i wyszła na zewnątrz.
Plaża była zupełnie opustoszała, za wcześnie było na porannych biegaczy, rozpoczynających w ten sposób dzień. Na horyzoncie jakaś samotna osoba spacerowała z psem ale była zbyt daleko, żeby mogła się tym przejmować. Brnęła przez piasek, stawiając mocno stopy i narzucając sobie pewien rytm jak to niejednokrotnie robiła. Wcześniej taki spacer zawsze ją uspokajał, kiedy ziarenka piasku ustępowały pod stopami zostawiając po sobie pogłębione ślady. Ale dzisiaj wydawało się jej, że serce ścigało się z krokami mieszając myśli nad którymi kompletnie nie panowała. Niepokój rozstroił żołądek, czuła się dziwnie rozgorączkowana, jakby krew gotowała się w żyłach.
Wzięła głęboki oddech i starała się odnaleźć sens w tym co wiedziała. Max natknął się na Lonnie i w jakiś sposób uderzył ją tak, że nieświadomie uszkodził obie komórki i to co się w nich znajdowało. To było rozsądne rozumowanie, oparte na dowodach o jakich wiedziała. Najbezpieczniej było przyjąć, że stało się to wtedy, kiedy Lonnie telefonowała do kogoś, żeby poinformować, czego dowiedziała się w pokoju Liz. W tej sytuacji Max niczego więcej nie mógł zrobić, może po prostu nie zorientował się wcześniej, że zgubił telefon z którego mógł powiadomić, że gdzieś wyjeżdża.
Wyjeżdża. Dokąd ? Liz westchnęła, zatrzymała się i patrzyła na ocean. W głębi serca wiedziała, że Max skierował się na lotnisko. Pozostawało pytanie, gdzie stamtąd poleci ? Do Nowego Yorku czy na Florydę ? Przypuszczała, że zależało to od Lonnie – co wiedziała i ile przekazała dalej. Wzdrygnęła się na myśl czego mogła się dowiedzieć. Jej nocne majaki były ze sobą luźno powiązane ale to i tak nie miało żadnego znaczenia. Wyrażały wszystko. Biegły od jej związku z Maxem, poprzez istnienie Zandera, do miejsca gdzie ukryty jest Granilith.
- O, Boże – jęknęła i upadła na kolana. Czuła jakby niebo roztrzaskało się obok niej na kawałki. Wszystkie kłamstwa, każda próba chronienia przed nieszczęściem w przyszłości, miało zostać zaprzepaszczone przez tę jedną noc.
- Nie, dwie noce – poprawiła się gorzko – Noc zajścia w ciążę i noc wniknięcia w moje sny.
Jak mogła być aż tak głupia. Czy wydawało jej się, że może powołać na świat dziecko – obce dziecko – na ten świat pełen zamętu, i nie zapłacić za to najwyższej ceny ? Czy nie dość było zła w tamtym, innym wymiarze czasowym, kiedy wiedziała co stało się z jej rodzicami i przyjaciółmi ? Czy do tego chaosu musiała dołączyć swojego synka, słodkie, niewinne dziecko, którego nikt nie zapytał czy chce brać udział w tym szaleństwie ? I teraz on sam stał się takim samym zakładnikiem jak Max, odkąd dowiedział się o swoim przeznaczeniu. I wszystko przez to, że ona nie umiała w porę odejść. Stawiała wszystko na jedną kartę, tak wiele ryzykowała i teraz okazuje się, że może to stracić. Nie miała wątpliwości, że Kivar nie zawaha się przed zabiciem dziecka Maxa. I gdyby Nicholas dostał się do Granilithu los ich wszystkich byłby przesądzony. Zamiast uratować świat skazywała go na śmierć, szybciej niż ktokolwiek się spodziewał.
Gorące łzy popłynęły po policzkach, kiedy siedziała i patrzyła na przybrzeżne fale liżące piasek. Czuła skurcze żołądka, dobrze że nie jadła śniadania przed wyjściem z domu. Jakiś głos szeptał jej w głowie, że nie może się załamywać, że nie ma darowanego czasu aby poddawać się nieszczęściu, ale dużo łatwiej było dać się ponieść panice niż posłuchać głosu rozsądku. Była zmęczona i samotna, nie miała pojęcia co robić dalej. Nawet gdyby zabrała Zandera i wyjechała nie wiedziała gdzie mogłaby się ukryć. Nie było żadnej kryjówki. Ta myśl przyszła niespodziewanie i pozwoliła jej podjąć decyzję. Podniosła się ciężko, czując jak palą ją policzki.
Z trudem dotarł do niej dzwonek komórki. Drżącymi rękami szarpnęła ją z kieszeni, niemal upuszczając w piasek. Jeżeli miała jakąś nadzieję, to teraz umarła kiedy zobaczyła na wyświetlaczu nieznany numer.
- Halo ?
- Liz ? – w tym samym momencie usłyszała głos Maxa.
- Max ? O, mój Boże ! Gdzie jesteś ? Co z tobą ?
- Ciii – uspokajał – Nie martw się o mnie. Jestem....lotnisku w Albuquerque…telefon…lot za dwadzieścia…
- Nie słyszę. Max ? Nie rozumiem – podniosła głos.
- … wyjechać. Liz, czy…rozumiesz ? Nie wiadomo jak szybko…to…ryzykowne. Liz ?
- Max ? Max !
Słyszała tylko zakłócenia a potem nastała cisza. Bezradnie patrzyła na wyświetlacz, który był zupełnie czysty. Zobaczyła unoszącą się z telefonu małą smużkę dymu a kiedy chciała go wyłączyć odkryła, że wyłącznik topił się na jej oczach zalewając plastikiem małe, metalowe części.
Zapomniany telefon zsunął się na piasek a ona wpatrywała się w swoje dłonie na których zaczęły ukazywać się świetliste, zielone linie, pulsujące jak prąd elektryczny. Błyskały na skórze, tańczyły od przegubów po koniuszki palców. Z cichym jękiem wsunęła dłonie w piasek, starając się je ukryć, jednocześnie rozglądała się dookoła, szeroko otwartymi, przerażonymi oczami czy nikt jej nie widzi.
Kiedy się upewniła, że jest na plaży sama, spojrzała w to miejsce gdzie dłonie utonęły w piasku. Jasna linia była widoczna i posuwała się wolno w górę do przedramienia, trzasnęła jeszcze raz zanim zaczęła niknąć. Przysiadła na piętach i pomału zaczęła wyciągać ręce. I znowu, zupełnie niezależnie od niej, powtórzyło się to, co poprzednio. Przebiegł przez nią ostry dreszcz, przenikając aż do kości a niewiarygodne ciepło jakie dotychczas czuła zastąpione zostało przez lodowaty chłód.
Rozdygotana, ostrożnie podniosła zniszczoną komórkę. Patrzyła na nią długo, wstała i rzuciła ją daleko przed siebie. Wpadła z głośnym pluskiem i zniknęła pod powierzchnią wody. Liz osunęła się na kolana i zaniosła płaczem.
*******
Jak letnia burza, łzy pojawiły się i obeschły, zostawiając po sobie uczucie rozbicia i osłabienia ale także dziwnego spokoju. Potrzebowała jeszcze chwili żeby dojść do siebie, zanim się podniosła i ruszyła do domu stawiając kroki z determinacją jakiej nigdy nie czuła. Załamać się było najłatwiej, ale to nie było wyjście. Na szczęście ręce wróciły prawie do normalnego stanu, skóra była gładka, leciutko tylko odznaczała się na niej zielona linia, jednak kiedy przemykała się przez kuchenne drzwi schowała je za siebie.
Rachel siedziała przy małym stoliku i karmiła maleństwo z butelki. Zerknęła na wchodzącą Liz ale zaraz skupiła uwagę na dziecku. Zander otworzył zaspane oczy, spojrzał przelotnie zanim długie rzęsy opadły mu z powrotem na policzki.
- Był głodny – tłumaczyła Rachel – Mam nadzieję że nie masz nic przeciwko temu – uśmiechnęła się gładząc pulchną rączkę.
- Oczywiście, że nie. Wybacz za tak długą nieobecność.
- Nie przepraszaj, a on chyba nie mógł się już doczekać. Prawda ? – szczebiotała do niego – Chcesz go nakarmić ? – zapytała próbując wstać.
- Nie. Jest dobrze – powstrzymała ją Liz – Pójdę się przebrać - zatrzymała wzrok na kuchennym, przenośnym aparacie telefonicznym, przegryzając wargę. Pamiętała co stało się z jej własną komórką. Chwyciła kuchenną rękawice leżącą na blacie szafki, stwierdziła że ciotka zajęta Zanderem nie zwraca na nią uwagi, założyła i przez rękawicę ujęła telefon. Szybko wyszła do swojego pokoju zamykając za sobą drzwi.
- Ok – mruczała – Tak będzie lepiej – ołówkiem z biurka wystukała numer i kiedy telefon zaczął dzwonić, z ulgą odetchnęła.
- Co ? – warknął Michael.
- Michael ? Czy...
- Liz ? Co jest, do diabła ? Max odchodzi od zmysłów, będąc pewnym że coś ci się stało. Dlaczego nie odbierasz swojego telefonu ?
- Bo nie działa – wyjąkała – Mniejsza o to. Co mówił Max ? Nie usłyszałam wszystkiego, kiedy do mnie dzwonił.
- Tak myślałem. Posłuchaj. Max jest w drodze do ciebie. Ale ty musisz się wynieść. Nicholas wie gdzie jesteś i ma krótszą drogę z Nowego Yorku a nie ma mowy, żeby Max zdążył przed nim.
Liz zmusiła się aby nabrać więcej powietrza – Co zamierza Max ?
Michael parsknął – Nie wiem gdzie jest teraz ale żeby dostać się do ciebie musi zgrać w czasie dwa przeloty samolotem. I nie zdąży na szykujące się przedstawienie, rozumiesz ? Zabieraj krewetkę i wiej stamtąd, Liz. Trzeba trochę wyobraźni żeby przewidzieć jak szybko może zjawić się u ciebie Nicholas.
Robiąc obliczenia w pamięci Liz przyznała mu rację. Nawet gdyby Nicholas załapał się na pierwszy, dzienny lot, wątpiła czy wylądowałby przed dziewiątą trzydzieści. Dodając do tego dotarcie do domu ciotki, miała przed sobą co najmniej kilka godzin.
- Liz ? Liz !
Ostry ton głosu przywrócił ją do rzeczywistości – Co jest, Michael ?
- Czy ty mnie słuchasz ? Zbieraj się i to już.
- Słucham – powiedziała – Nie denerwuj się, nie pozwolę żeby coś stało się Zanderowi.
- Max nie martwi się tylko o Zandera – odpowiedział – Rozumiesz mnie, prawda ?
- Wiem – szepnęła – Będzie dobrze.
- Tak – odpowiedział niepewnie.
Liz usłyszała w jego głosie bezradność – Zrobiłeś wszystko co mogłeś, Michael – zapewniła go – Reszta zależy od nas.
- Powinienem być tam pierwszy...
- Nie ma sensu, żebyś tu przyjeżdżał. Byłbyś dużo później od Maxa, a oboje wiemy, że to nie potrwa długo – powiedziała – Michael, potrzebujemy cię i musisz zostać ze wszystkimi.
Westchnął uderzony jej słusznym rozumowaniem – Powodzenia.
- Dzięki – powiedziała – Przekaż wszystkim....
- Sama im powiesz – przerwał jej burkliwie – Jutro.
- Racja. Tak zrobię – odetchnęła wolno – Do zobaczenia, Michael.
- Do zobaczenia – wyłączył się zanim mogła cokolwiek odpowiedzieć.
Upuściła telefon i rękawicę na łóżko. Przez chwilę stała dygocząc, zdając sobie sprawę jak ograniczone ma możliwości. Podniosła ręce i patrzyła na swoje dłonie, zarys żył pod powierzchnią skóry, odwracała ramiona oglądając lekką opaleniznę złapaną w ciągu lata, kiedy oboje z Zanderem spędzali czas na powietrzu. Zdawało się, że tajemnicze prądy zniknęły, jednak na jak długo ? Nie była aż tak naiwna żeby wierzyć, że się już nie pojawią. Prędzej czy później, znowu dadzą znać o sobie, jednak jakim to odbędzie się kosztem ? Swoją komórkę stopiła nawet o tym nie wiedząc. Następnym razem może być znacznie gorzej. A gdyby miała wtedy na rękach Zandera ? Czy prowadziła samochód ? Mogłaby kogoś zabić. Mogłaby zabić swojego synka.
Lęk ścisnął serce i musiała przysiąść na brzegu łóżka. Nie może ryzykować, że skrzywdzi Zandera – nie zrobi tego ani ona, ani Nicholas. To niewinne dziecko było światłem jej życia a jego bezpieczeństwo było najważniejsze.
Dodając sobie odwagi, wstała wiedząc już co musi zrobić. Rozejrzała się po jasnym, miłym pokoju, weszła do garderoby, wyciągnęła podróżną torbę i zaczęła ją pakować.
******
Kiedy za kilka minut weszła do kuchni, Rachel cicho nuciła leżącemu na jej ramieniu Zanderowi. Chłopczyk zaczynał się budzić ale gdy zbliżyła się Liz otworzył szerzej oczy. Wyraźniejsze spojrzenie świadczyło, że stał się bardziej czujny.
- Hej – powitała ją półgłosem Rachel – Myślę, że dochodzi do siebie.
- Musimy porozmawiać – zaczęła bez wstępów Liz – Potrzebuję twojej pomocy.
Rachel wyprostowała się słysząc poważny ton głosu – Co się stało ?
- Jeszcze nic. Ale wszystko do tego zmierza. Chcę, żebyś mi oddała przysługę.
Popatrzyła na leżące na jej rękach dziecko, potem na Liz i zmarszczyła brwi – Może najpierw go położę.
Kiwnęła niecierpliwie głową i czekała, patrząc jak ciotka wynosi Zandera do pokoju. Słyszała pisk protestu ale starała się nie dopuszczać do siebie tych dźwięków bo nie umiałaby go teraz pocieszyć. Wszystko polegało na równowadze.
Wróciła Rachel z nieodgadnionym wyrazem twarzy ale Liz wiedziała, że musiała zauważyć spakowaną torbę.
- Więc, co to za przysługa ? – zapytała szorstkim tonem.
- Chciałbym, żebyś zabrała Zandera i wyjechała.
Rachel właśnie zamierzała usiąść ale słysząc to, chwyciła kurczowo za oparcie krzesła – Czego chcesz ?
- Musisz zabrać Zandera i wynieść się stąd. Spakowałam jego rzeczy. Odżywki, ubranka, pieluszki. Pozostaje tylko znieść jego łóżeczko, spakować twoje rzeczy i możesz wyjechać.
- Gdzie ? I dlaczego ? Liz, co się do diabła dzieje ?
Musiała powiedzieć więcej ale liczył się czas i bała się że może powiedzieć za dużo, a to mogło prowadzić do pytań na które nie chciała udzielać wyjaśnień. Jednak Rachel musiała znać prawdę tym bardziej, że groziło im niebezpieczeństwo. W tej sytuacji nie miała powodu żeby ukrywać przed nią najważniejsze rzeczy.
- Lepiej usiądź – Liz pierwsza przycupnęła na krześle, odczekała aż Rachel zrobi to samo i głęboko odetchnęła – To naprawdę skomplikowane i może brzmieć niewiarygodnie ale musisz mi uwierzyć – powiedziała starając się zapanować nad sobą.
- Powiedz.
- Dobrze – starała się utrzymać drżące ręce na kolanach i zastanawiała się od czego zacząć – Dwa lata temu pracowałam w Crashdown i zostałam postrzelona.
- Pamiętam. Dzwoniła do mnie twoja rozhisteryzowana matka mówiąc, że niemal zostałaś zraniona.
- Byłam ranna – powiedziała – Strzał w żołądek, dwa cale poniżej żeber.
Rachel zmarszczyła brwi – Co ? Ale...
- Proszę, pozwól mi przez to przebrnąć. Jeżeli będziesz cały czas pytać, nigdy nie skończymy, a ja nie mam na to czasu.
Wygląd Rachel świadczył, że chciała jeszcze o coś zapytać ale tylko skinęła głową.
- Dziękuję. Więc byłam postrzelona, a tak naprawdę umierałam, leżąc na podłodze w kafeterii. Podszedł do mnie Max Evans, klęknął, przyłożył do rany rękę i...uzdrowił mnie – Liz widziała na twarzy Rachel wyraz zakłopotania i niedowierzania ale ciągnęła dalej – Wylał na mnie butelkę keczupu i błagał, żeby nikomu o tym nie mówić. Więc udawałam doskonałe samopoczucie, mówiłam, że tylko się pośliznęłam i rozlałam keczup, że nic wielkiego się nie stało. Kłamałam bo Max mnie o to prosił ale tak naprawdę nie wiedziałam co zrobił.
Głęboko odetchnęła i mówiła dalej – Kłamałam wtedy i jeszcze później, przez całe poprzednie dwa lata. Żeby chronić Maxa. Bo on nie jest stąd, Rachel. Max pochodzi z innej planety.
Rachel oparła się i zaczęła się śmiać – Chyba żartujesz. Liz, co to jest ? Jakiś dowcip ?
Pokręciła głową i czekała aż ciotka się uspokoi.
- Nie żartujesz, prawda ? – powiedziała w końcu i znowu zmarszczyła brwi.
- Mówię zupełnie poważnie. Pozwól mi skończyć bo mam na to tylko kilka minut – Jak mogła najszybciej przebiegła przez wydarzenia ostatnich dwóch lat, kładąc nacisk na poszukiwania przez Jednostkę Specjalną, wiadomościach o orbitoidach i powodach jej wyjazdu tutaj w ubiegłym roku, szczycie i Nicholasie. W końcu poinformowała ją co naprawdę stało się Alexowi, wiedząc że to ostatecznie przekona ją o rzeczywistym zagrożeniu. Chodziło o życie lub śmierć i Rachel musiała to zrozumieć.
- Teraz, kiedy Nicholas wie o Zanderze i gdzie nas szukać, poruszy piekło żeby się do nas dostać. Bez wahania zabije mojego syna – mówiła nie mogąc zapanować nad drżeniem w głosie – Dlatego chcę żebyś zabrała go i zniknęła. Grozi mu niebezpieczeństwo.
Rachel ciężko oddychała. Była wstrząśnięta i Liz miała tylko nadzieję, że tym co usłyszała a nie podejrzeniem, że jej siostrzenica straciła rozum.
- Twoje argumenty mnie przekonały i ci wierzę. Dlaczego jednak wysyłasz mnie i dziecko ? Obiecałaś Michaelowi, że wyjedziesz razem z Zanderem, a teraz mówisz tak, jakbyś planowała zostać.
- Ktoś musi tu być. Gdybyś to była ty, Nicholas torturami wydobędzie od ciebie informacje a potem po prostu cię zabije – odpowiedziała bez ogródek.
- A nie zrobi tego samego z tobą ? Dlaczego ktoś musi zostać ?
- Nicholas nic mi nie zrobi – odpowiedziała zdecydowanie Liz – Jestem mu potrzebna . Gdy nie znajdzie Zandera, wykorzysta mnie jako zakładnika i poczeka na Maxa, a tobie da to trochę czasu na ucieczkę. Gdyby zastał pusty dom, podąży za nami, jeżeli nas nie znajdzie, może się przyczai ale potem wszystko zacznie się od początku. Nie mogę tak dłużej żyć, czekać aż samo się ułoży. Ktoś musi przytrzymać tu Nicholasa do czasu aż przybędzie Max. Możemy nie mieć drugiej takiej szansy, Rachel.
- Liz, mówisz o torturach, nie lekceważ tego !
Lekki dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa i mimo trzepotania serca i kropel potu na czole, zmusiła się aby się aby usiąść prosto – Nie jestem głupia, ale to jedyny sposób. Spróbuję go jakoś zająć a może w tym czasie przybędzie Max.
- Mówiłaś, że Nicholas będzie chciał cię wykorzystać przeciwko Maxowi, a ty dokładnie pchasz mu się w łapy. Myślisz, że się uda ? Jak sobie to wyobrażasz ?
- Nie wiem. Ufam Maxowi i cokolwiek się stanie, nie zostawi mnie z nim samą – powiedziała ze ściśniętymi zębami.
Rachel podniosła z niedowierzaniem brwi – Jeżeli on w dziesiątej części jest tak silny jak mówiłaś, nie masz przy nim żadnych szans. Nie lepiej wyjechać z nami ? Rozumiem, chcesz mieć to już za sobą ale to nie rozsądne, ktoś może na tym ucierpieć.
- Ktoś zawsze cierpi – mruknęła – Najważniejsze żeby nie był to Zander, a reszta jest nieważna.
- Co Max kazałby ci zrobić ?
- Uciekać. Powiedział już o tym tak wiele ale on nie zna wszystkich faktów.
- Jakich faktów ? Że przybędzie Nicholas aby zabić ciebie, dziecko a także mnie ? – krzyknęła.
- Nie całkiem – szepnęła. Podniosła do góry ręce pokazując zielone błyski tańczące znowu pod skórą.
Rachel gwałtownie wstała przewracając krzesło. W jej wzroku nie było już niedowierzania – Och, Boże, Liz. Co się dzieje na tej ziemi...
- Nie ziemi – poprawiła Liz – To nie ma nic wspólnego z ziemskim pochodzeniem. Kiedy Max mnie uzdrowił, zmienił mnie, Rachel. Nie wiem w jaki sposób ale jestem teraz...inna. Nie panuję nad tym – powiedziała odwracając dłonie – Dzisiaj rano stopiła się moja komórka zmieniając się w bezkształtny kawałek plastiku. Teraz jestem niebezpieczna – tak niebezpieczna jak Nicholas – bo nie mam pojęcia co mogłabym zrobić. Zabierz moje dziecko i wyjedź, Rachel. Błagam cię. Uciekaj stąd, zanim będzie za późno...
Rachel rzuciła wzrokiem na jej ręce i popatrzyła jej w oczy – Wyjadę – szepnęła – Zabiorę go do....
- Nie ! – krzyknęła Liz – Nie mów gdzie się udasz – ściszyła głos i mruknęła - Tylko mi nic nie mów. Weź samochód i wyjedź przynajmniej pół dnia drogi stąd. Zabierz swoją komórkę. Dam ci znać kiedy będziesz mogła bezpiecznie wrócić.
Rachel wolno skinęła głową – Liz, ja...
- Nie mamy czasu.
- Dobrze, pójdę się spakować – rzuciła na nią wzrokiem i wyszła.
Liz odetchnęła i położyła dłonie na kolanach. Zielona pręga była teraz mniej widoczna i doszło do niej, że zależy to od poziomu emocji. Nabrała w płuca powietrza i spróbowała się odprężyć obserwując dłonie. Zbladły jeszcze trochę.
Kiedy wróciły do prawie normalnego stanu, Liz chwyciła długopis i w notesie wypisała numery telefonów Michaela i Isabel. Chciała wyrwać kartkę ale się rozmyśliła, wzięła cały notes i poszła do swojego pokoju.
Zander nie spał, leżał w łóżeczku z policzkami mokrymi od płaczu. Schowała notes do torby z jego rzeczami , pochyliła się i podniosła go, kontrolując ręce.
- Przykro mi, mój jedyny – szeptała kiedy ukrył buzię w zagłębieniu jej szyi a palce wplątał we włosy – Mamusia przeprasza za wszystko – poczuła ukłucie łez, kiedy go tak trzymała i tuliła.
Rachel wyszła z pokoju, trzymając przed sobą torbę podróżną i podręczną torebkę – Jestem gotowa.
- Masz trochę gotówki ? – zapytała Liz – Na pokój w hotelu ?
- Trochę tak, dlaczego ?
- Bezpieczniej będzie nie używać karty kredytowej.
- To konieczne ? – zapytała otwierając szeroko oczy.
Liz wzruszyła ramionami – Lepiej być ostrożnym niż potem żałować – przytuliła dziecko – Jeżeli nie będziesz miała ode mnie wiadomości w przeciągu trzech dni, w torbie Zandera masz numer telefonu do Michaela i Isabel.
- Ja...dobrze – przytaknęła ochryple – Dlaczego nie do Maxa ?
- Będą wiedzieć gdy z Maxem będzie wszystko w porządku. Gdybyś nie mogła połączyć się z którymkolwiek z nich...
Rachel pochyliła głowę – To co wtedy ?
Liz unikała jej wzroku – Wtedy nie dzwoń do nikogo w Roswell. Może być niebezpiecznie. Ciężko mi ale muszę o to zapytać. Gdyby coś się stało, czy będziesz w stanie utrzymać Zandera ? – z trudem przełknęła i popatrzyła na ciotkę.
Oczy Rachel napełniły się łzami – Tak – szepnęła.
Liz skinęła głową – Dziękuję – bezwiednie tak mocno ściskała Zandera, aż zaczął się szamotać – Lepiej już jedź – zarzuciła na ramię torbę i poszła do samochodu.
*******
Kiedy odjechali, Liz wróciła do domu i zaczęła się przygotowywać. Sama nie zetknęła się Nicholasem ale poznała go trochę lepiej z opowiadań Maxa i pozostałych na tyle, żeby wiedzieć, że dużo zależało od zrobienia na nim pierwszego wrażenia, pokazu siły. Nicholas nie cierpiał tchórzliwych i głupich zachowań. Nie mogła się z nim równać czy go pokonać ale mogła spróbować zmierzyć się z nim. Gdyby ujrzał w niej godnego siebie przeciwnika, dałoby jej to trochę czasu. A w jej sytuacji czas to najważniejsze czego potrzebowała.
Przechodziła przez wszystkie pokoje, zamykając każdy na klucz i domykając dokładnie okna. Chowała i sprzątała wszystkie kruche i cenne przedmioty, rozsuwała szeroko zasłony aby światło słoneczne wpadało do środka i oświetlało wnętrze domu. Pochowała w kredensie noże z wyjątkiem jednego, największego, który ukryła pod materacem w swoim łóżku. Upięła z tyłu włosy, wsunęła na nogi mocne tenisówki. Zdjęła kolczyki, odpięła z szyi łańcuszek i zegarek, wszystko za co mógłby ją złapać gdyby nagle musiała uciekać.
Po uporaniu się z tym, przeszła jeszcze raz przez cały dom by w końcu zatrzymać się w pokoju dziennym. Jeden z kątów za kanapą był niewidoczny od strony drzwi i okna i na tyle wygodny, że mogła się tam schować. Usiadła na drewnianej podłodze, podwijając wygodnie pod siebie nogi. Oparła się rękami o tył kanapy i czekała na Nicholasa.
Cienie w pokoju zaczęły się wydłużać, słońce przesuwało się po podłodze. Liz próbowała powstrzymać natłok myśli starając się skupić na tym co się działo wokół niej. Ciągle czuła niepokój i przeczucie nieszczęścia, o Zandera, ciotkę i o Maxa. Bała się bardzo. W przeciwieństwie do wcześniejszej brawury, teraz była przerażona wizją spotkania z Nicholasem i tym, że może skrzywdzić kogoś z jej najbliższych. Nicholas będzie chciał wejść w jej myśli, wiedziała o tym i czuła niewielką pociechę, że nie znajdzie tam niczego, czego nie wyciągnęłaby Lonnie z jej snów. Czerpała nawet z tej myśli przyjemność, chociaż napawała ją odrazą.
W pokoju dziennym, pod szklaną kopułą stał piękny zegar, który Liz przezornie ukryła, dlatego nie miała pojęcia o której godzinie usłyszała miękkie trzaśnięcie kuchennych drzwi. Chwilę wcześniej na podłodze dostrzegła migotanie słońca, co jak przypuszczała było wynikiem krążenia Nicholasa wokół domu, starającego rozeznać się w sytuacji. Ale kiedy usłyszała ciche uderzenie, nie miała wątpliwości kto wszedł do domu bez pomocy klucza. Na Maxa było zdecydowanie za wcześnie.
Wytężyła słuch starając się wyłowić cichy, lekki krok kogoś, kto przechodził przez kuchnię. A może jednak jej się zdawało ? Dźwięk był tak delikatny, że mogła się pomylić. Jednak była pewna, to Nicholas chodził w dalszej części domu. Kusiło ją żeby zamknąć oczy i skupić się tylko na dźwiękach ale nie mogła ryzykować. Siedziała nieruchomo bojąc się głośniej odetchnąć.
Nagle usłyszała jakieś poruszenie w innej części domu, bliżej jej pokoju. Nisko pochylona, zerknęła zza kanapy. Jednak wszystko ucichło i niczego nie zauważyła. Starając się trzymać za poduszkami oparcia, na kolanach podczołgała się bliżej ławy. Znowu coś trzasnęło w domu i znowu bliżej. Przylgnęła do podłogi, przycisnęła dłonie do gładkiej powierzchni drewna, próbując wyczuć jakieś drgania.
Nie usłyszała go. Poczuła jedynie ucisk na plecach i szczypanie w okolicy karku. Potem wszystko zlało się w czerń.
Cdn.