No to jedziemy, maddie, według życzenia
OBJAWIENIA - część 28
Liz siedziała na łóżku, na podciągniętych kolanach trzymała Zandera. Ściskał ją kurczowo za palec i patrzył z napiętą uwagą na jej twarz. Uśmiechała się do niego, gdy skupiał na niej ciemne oczy i marszczył drobne usta.
- Co będziemy dzisiaj robić, hm ? Jest przyjemnie i ciepło. A może uciekniemy ? – szepnęła. Pochyliła się i całowała go śmiejąc się, kiedy zaplątał łapkę w jej włosach. Wyciągała długie kosmyki z paluszków i końcami włosów łaskotała go w policzek – Flirtujesz z mamusią ? – droczyła się z nim.
Małe usta wygięły się w szerokim uśmiechu i Liz śmiała się do niego serdecznie. Spędzanie w ten sposób poranków stawało się ich przyzwyczajeniem. Po karmieniu i zabiegach pielęgnacyjnych, chłopczyk stawał się coraz bardziej towarzyski. Przerwy między kolejnymi drzemkami były teraz dłuższe, w czasie których Liz mówiła do niego i śpiewała dziecinne piosenki. Świat zmniejszył się do rozmiarów ich obojga – i Maxa, kiedy nie był w szkole albo w pracy – schowany w bezpiecznych ścianach jej pokoju.
Zander machał pulchną piąstką i miękko gruchał.
- Co to znaczy ? – pytała Liz pochylając się żeby go znowu ucałować – Co chcesz powiedzieć mamusi ? – uszczypnęła go delikatnie w brzuszek – Nie mogę się doczekać aż zaczniesz mówić ale wiem co chodzi po główce.
- Chyba chce powiedzieć, że potrzebne ci towarzystwo - powiedział Max.
Liz spojrzała w górę. Stał przy oknie i obserwował ją z rozbawieniem. Od czasu spotkania z rodzicami, przez kilka dni był tak poważny - przychodził do niej i odchodził przez balkon, schodząc z drogi ojcu - że teraz przyjemnie było zobaczyć go w innym nastroju.
- Hej, myślałam że pracujesz – obserwowała jak łatwo wskakuje do pokoju, stopy cicho uderzyły o dywan.
- Brody zwolnił mnie na cały dzień – wzruszył ramionami - Doszedłem do wniosku, że zrobię sobie wolne między egzaminami.
- To miło z jego strony.
Podszedł bliżej i wsunął ręce w kieszenie dżinsów – Więc ma się ochotę na małą ucieczkę ? – zapytał pochylając głowę.
Liz westchnęła dziwiąc się skąd wiedział o czym z taką desperacją myślała przed chwilą. Żeby wyjść, gdziekolwiek.
– Nie mogę, Max. Nie chcę prosić matki o przypilnowanie Zandera – powiedziała.
Ściągnął usta – Liz, myślisz że nie wiem o tym ? Zabierzemy go ze sobą.
- Zabrać go z nami ? – zerknęła na dziecko, patrzące na nią z wyraźną radością – Niedługo zacznie zasypiać.
- No to co ? Przecież zabierając go na przejażdżkę nie będziemy mu przeszkadzać.
- Jeepem ? – była zaskoczona. Dobrze pamiętała w jakim ślimaczym tempie się poruszali, kiedy odwoził ją od Michaela do domu, po urodzeniu Zandera.
- Nakryję go – uspokoił ją. Gdzieś masz tutaj fotelik dla dziecka, prawda ?
- Uhm. W ubikacji.
Max podszedł do łóżka – Wrzuć do torby kilka pieluszek, jakieś drobiazgi dla niego i chodź. Szarpnął drzwi do łazienki i wyciągnął z opakowania fotelik.
- Ja...
- Nie męczyło cię przesiadywanie tutaj ? Czy nie o tym mi mówiłaś ?
- Tak mówiłam – zgodziła się gładząc główkę Zandera. Uśmiechnęła się, kiedy wdzięczył się do niej. Mrugał oczami, ciemne rzęsy poruszały się nad policzkami. Stawał się śpiący.
- Liz ? – nalegał łagodnie Max.
Popatrzyła do góry i zrozumiała, że czeka na nią, z dziecięcym fotelikiem w jednej ręce i torbą w drugiej.- Dobrze, masz rację. Chodźmy.
Tylko kilka minut zajęło jej spakowanie rzeczy i ubranie Zandera w lekką kurteczkę. Z torbą zarzuconą przez ramię, zawahała się przed drzwiami pokoju. W przeciwieństwie do Maxa, nie była w stanie zupełnie unikać spotkań z rodzicami, ale ich kontakty były pełnie napięcia. Nie chciała się teraz natknąć na nich, wychodząc z Maxem i dzieckiem.
- Nie bój się – patrzył na nią ze współczuciem. Był tuż za nią i trzymał na ramieniu Zandera – Kiedy tu wchodziłem oboje byli w kawiarni.
Przycisnęła z jękiem czoło do drzwi – Jestem przewrażliwiona.
- Nie, nie jesteś. Po prostu starasz się unikać zadrażnień. No idź.
Liz zostawiła na lodówce informację dla rodziców i zeszła z Maxem ze schodów. Wyszli niezauważeni kierując się aleją w dół. Tam gdzie Max zawsze parkował jeepa, stała Toyota jego matki.
- Pożyczyłeś od mamy samochód ?
Postawił fotelik na masce i szukał w kieszeni kluczyków – Nie ja, Isabel. Potem zamieniliśmy się.
- Myślałam, że Isabel próbuje pogodzić cię z rodzicami – Liz odebrała mu Zandera żeby mógł przymocować fotelik do siedzenia samochodu.
- Bo tak jest – zgodził się – Ale widocznie jej mediacje są rozciągnięte w czasie i wielowymiarowe – mruknął.
- Co to znaczy ?
- Że tak jak zależy jej na wygładzeniu naszych nieporozumień, tak również zdaje sobie sprawę jak bardzo byłaś wyizolowana w swoim pokoju także przez nas, przygotowujących się do egzaminów.
Liz zmarszczyła brwi podejrzewając, że chyba w tym było coś więcej niż dawał jej do zrozumienia – Więc przejażdżka to pomysł Isabel.
Max westchnął i sięgnął po Zandera. Włożył dziecko do fotelika, przypiął pasami bezpieczeństwa. Zamknął drzwi i odwrócił się do niej – Nie, to nie był pomysł Isabel tylko mój. Sądzę, że ona rozumie konieczność dania sobie więcej swobody i zrobienie wysiłku żeby odseparować się od władzy rodziców. Nie trudno było liczyć na jej pomoc.
- Och. Wybacz.
- Nie martw się. Wsiadaj do samochodu.
Ponieważ Zander był przymocowany z przodu, Liz wskoczyła na tylne siedzenie. To było dziwne, a jednak ciekawe uwolnienie. Znalazła przyjemność w obserwowaniu Maxa, jak kieruje samochodem, podziwiać jego umiejętność poruszania się miękko na drodze, patrzeć na rozluźnione linie ramion. Chwilami łapał jej spojrzenie we wstecznym lusterku lub rzucał wzrokiem na śpiącego Zandera, który zasnął jak tylko ruszyli.
- Gdzie jedziemy ? – zapytała kiedy w końcu wyjechali poza Roswell.
- Do Buckley Point. Mam w bagażniku coś do zjedzenia. Myślę że to będzie miły dzień. Możemy pokazać Zanderowi kaczki.
Liz uśmiechnęła się – Pod warunkiem, że się obudzi.
Wzruszył ramionami – Jak nie, to pośpi na kocu a my możemy trochę porozmawiać.
Ładna pogoda zwabiła do parku sporo ludzi ale Max dosyć łatwo znalazł wolne miejsce do parkowanie. Delikatnie odczepił fotelik z Zanderem od siedzenia, wyjął koszyk z jedzeniem, dla Liz zostawiając torbę dziecka. Szli w stronę jeziora, ścieżką wijącą się między drzewami a promienie słońca przebijały się między liśćmi. Liz oddychała głęboko rozkoszując się świeżym powietrzem, po dusznej atmosferze mieszkania.
- Jak ci się tu podoba ? – zapytał Max. Wskazał spore, pokryte trawą miejsce w odległości dziesięciu jardów od wody i wystarczająco odległe od innych ludzi.
- Doskonale – Liz rozłożyła na ziemi koc.
Max postawił z boku koszyk, ukląkł i położył fotelik z dzieckiem na środku koca – Już jesteśmy, maluszku.
Liz patrzyła jak wyciąga się obok dziecka. Podłożył obie dłonie pod głowę i zapatrzył się w niebo. Światło odbijało się w jego bursztynowych oczach, przybierając ich barwę. Zerknął na nią i wygiął brwi.
- Nie usiądziesz ?
- Jasne – zsunęła buty i stąpała boso po krawędzi koca. Usiadła po drugiej stronie Zandrea podwijając pod siebie nogi.
- Nie jesteś głodna ?
Zastanowiła się – Nie. A ty ?
- Nie – zamknął oczy i wziął głęboki oddech - Czy mi się wydaje, czy tu rzeczywiście łatwiej oddychać ? – zamruczał.
- Nie wydaje ci się – zgodziła się miękko. Opadła niżej i zwinęła się blisko dziecka. Unosiło się z niego pocieszające ciepło które napełniało radością jej serce. Przekonywała siebie, że czuje się tak dobrze również dlatego że Max był z nimi – ale to nie miało żadnego znaczenia.
- Zmęczona ? – usłyszała nad sobą pytanie.
Powoli otwierała oczy. Max odwrócił się w jej stronę, podpierał jedną ręką głowę i ponad drobnym ciałkiem dziecka, przyglądał jej się.
- Ciągle – westchnęła, zamykając oczy. Ciężko było myśleć, że patrzył na nią w taki sposób. Ciężko było pamiętać, że nie może wyciągnąć ręki, żeby go dotknąć – O czy chciałeś porozmawiać ?
- O różnych rzeczach – odpowiedział – Nie ma pośpiechu.
Otworzyła jedno oko i popatrzyła na niego – Proszę, powiedz że masz pomysł na porozumienie się z rodzicami.
- Może – powiedział ostrożnie.
- Och, nie – jęknęła - To nie brzmi dobrze.
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Wiem – obserwowała chmury popędzane wiatrem – Więc ?
- Liz, wiem że musimy omówić wiele spraw – westchnął – Nie możemy teraz posiedzieć spokojnie kilka minut, zanim zaczniemy się przez nie przedzierać ?
- Listonosz mi nie przyniesie wiadomości, Max. Jesteś jedynym prowadzącym to spotkanie.
- To nie jest spotkanie – poprawił ją łagodnie – Po prostu pomyślałem, że byłoby przyjemnie wyjechać na kilka godzin, rozumiesz ? Nic więcej. Spędzenie miłego popołudnia w parku.
Zakryła twarz rękami i odetchnęła głośno. Opuściła ręce, odwróciła się do niego i uśmiechnęła niepewnie – Przepraszam – szepnęła. Tu jest cudownie, Max. A ja jestem taka zmęczona i...
- Spięta ? – skończył za nią – Wiem. Odpoczywaj, Liz. Zamknij oczy i prześpij się trochę, dobrze ? Jesteśmy tu razem z Zanderem. Wszystko będzie dobrze.
Jego głos był głęboki, melodyjny, uspokajający ją tymi kilkoma słowami – Na pewno ? – zapytała a jej powieki były takie ciężkie.
- Na pewno.
Liz zamknęła oczy, spokój otoczenia zaczynał ją morzyć. Dźwięki dochodzące z parku – odgłosy ptaków, ciche rozmowy, powiewy wiatru między drzewami – składały się razem w miękką kołysankę. I sen, tak bardzo upragniony zaczął zabierać ją ze sobą.
********
Obudziła się czując, że jest sama. Strach migotał przez chwilę, zanim nie usłyszała niosącego się głosu Maxa. Podniosła się i rozglądnęła, w końcu dostrzegając go w pobliżu wody. Siedział ze skrzyżowanymi nogami, tyłem do niej, trzymając w objęciach dziecko.
Wstała, włożyła buty i schodziła na dół żeby dołączyć do nich. Nie rozumiała dlaczego nie usłyszała jak Zander się obudził. Nigdy nie krzyczał jak był głodny ale dawał wyraźnie znać i domagał się tego natychmiast. Zrobiła kilka kroków i pojęła dlaczego nie prosił jeść.
Max karmił dziecko. Odkąd Isabel podarowała jej odciągacz do pokarmu, Liz podawała Zanderowi raz dziennie butelkę, wypróbowując nową metodę karmienia. Zapomniała, że dzisiaj , na wszelki wypadek wpakowała do torby jedną butelkę. Nie wiedziała, że Max to dostrzegł. Ale na pewno tak było bo teraz siedział tam, przytrzymując butelkę podczas gdy Zander jadł łapczywie. Dziecko patrzyło na niego szeroko otwartymi, ciemnymi oczkami podczas gdy Max coś mu opowiadał.
- Jak będziesz troszkę większy, będziesz mógł nakarmić kaczuszki. One lubią chleb. Jak będziesz zachowywał się cicho , wtedy podejdą i będą jadły z ręki. Lubiłem to robić. Isabel zawsze się bała, że poszczypią jej palce, ale kaczuszki są mądrzejsze niż ci się wydaje. Potrafią odróżnić chleb od palców. Bez kłopotu – mówił.
Liz poczuła ostre szarpnięcie obok serca i zaczęła szybko mrugać, żeby powstrzymać łzy. Nie spodziewała się nigdy, że zobaczy coś tak słodkiego jak widok Maxa gwarzącego o kaczkach z trzytygodniowym niemowlęciem. W tej chwili nie marzyła o niczym innym jak podbiec, otoczyć ich ramionami i zatrzymać czas.
Wiedziała, że nie zrobiła żadnego ruchu, dźwięku ale to chyba nie było konieczne. Max popatrzył do góry i złapał jej wzrok. Uśmiechnął się do niej.
- Hej. Nie chcieliśmy cię obudzić.
- Nie obudziłeś – kucnęła obok nich i ujęła w dłoń stopkę Zandera. Kopnął nią niepewnie, wyraźnie zajęty swoim obiadem.
- Dobrze spałaś ?
- Tak – westchnęła – I czuję się lepiej – To było tylko niewinne kłamstwo bo na nadrobienie snu nie wystarczyłoby jej tygodnia.
Max zmrużył lekko oczy jakby wiedział, że mijała się z prawdą żeby mu zrobić przyjemność, ale nic nie powiedział.
- Kaczki jeszcze nie przypłynęły do was ? – zapytała.
- Pływają w pewnej odległości. Za dużo jest małych kaczątek żeby ryzykować spotkanie z ludźmi – skinął głową w kierunku środka jeziora gdzie pływała duża dzika kaczka, niedaleko niej taplało się pięć pstrokatych małych kacząt trzepoczących się z zapamiętaniem, a za nimi mama kaczka usiłująca zaprowadzić porządek.
- Są takie śliczne !
Max uśmiechnął się – Jedno z tych małych jest trochę nieposłuszne, zostaje w tyle i szuka czegoś ciekawie. Jest najzabawniejszy. Matka usiłuje zapanować nad nim, poszturchuje go od czasu do czasu i popycha do przodu.
- Nie zazdroszczę żadnej matce posiadania jednocześnie pięciorga dzieci – mruknęła Liz.
- Rosną dużo szybciej niż ludzkie dzieci – powiedział uśmiechając się - Zwrócił teraz uwagę na Zandera, który już nie ssał. Wyjął mu z buzi smoczek i przesunął nim po ustach sprawdzając czy nie chce jeszcze. Ale dziecko uśmiechnęło się szeroko, aż trochę mleka wypłynęło na policzek.
Liz śmiała się – Chyba się już najadł.
- Na to wygląda – Postawił butelkę na trawie i powycierał mu umazaną buzię.
Wrócili z powrotem na koc i Liz usiadła, żeby potrzymać go do odbicia. Świeże powietrze i nowe otoczenie zaczęły go morzyć. Za chwilę mała główka zaciążyła na jej ramieniu, a oczka zamknęły się.
- Za dużo wrażeń – mruczała układając go do spania.
- To dobrze. Mamy teraz czas na zjedzenie - zaproponował Max wypakowując koszyk.
Zabrał proste jedzenie – kurczak na zimno, pokrojone warzywa, kilka brzoskwiń – ale Liz smakowało wybornie. Przez ostatnie tygodnie chwytała cokolwiek, w biegu, kiedy miała chwilę wolnego czasu, nie zwracając uwagi na to co je. Cudownie było tak siedzieć i delektować się jedzeniem.
- Jest naprawdę miło, Max. Dziękuję.
- To nic wielkiego – powiedział wycierając ręce w papierowy ręcznik.
- A ma się uczucie jakby było – powiedziała. Zobaczyła jak oczy mu trochę pociemniały a twarz stała się poważna – Co ?
- Przypomniałem sobie co mówiłaś tamtej nocy. O wyjeździe na Florydę. Ja...wiem, że potrzebujesz oderwać się od swoich rodziców, ale nie mogę teraz odejść. Niepokoją mnie sprawy związane z Nicholasem. Jeżeli nie pojadę do Nowego Yorku, muszę mieć możliwość pilnowania tego wszystkiego na miejscu. Tutaj w Roswell.
- Larek – skinęła głową – Poprzez Brodiego kontaktuje się tobą
- Tak – patrzył na nią chwilę, jak gdyby oceniał jej reakcję – Wytrzymasz do końca lata ? Może do tamtego czasu sprawy posuną się bardziej...do przodu. Możemy wyjechać krótko przed rozpoczęciem szkoły.
- Co może się zmienić w tym czasie ? – zapytała ostrożnie.
- Nicholas się nie rozpłynie. Wszystko jedno czy ja zjawię się u niego czy on przybędzie tutaj, w końcu i tak będę musiał się z nim zmierzyć. Nawet jeżeli nie wie nic o Zanderze będzie chciał odzyskać Granolith.
- Może jeszcze odczeka.
Max wzruszył ramionami, popatrzył przed siebie – Niedługo zrozumie co się stało z Tess.
- Co wie Larek ?
- Tylko tyle, że Nicholas ciągle przebywa w Nowym Yorku.
- Nie, chodzi mi o to, dlaczego nagle zainteresowałeś się nim.
- Powiadomiłem go ogólnie o zdradzie Tess. Wie o Zanderze. Nie było możliwości żeby zataić te informacje bo znał je Brody.
- Ufasz mu ?
- W tamtym życiu, oprócz Ratha był najbliższym przyjacielem Zana – mówił spokojnie Max – Sporo mi pomógł w czasie Szczytu. Zaufałem mu.
Jego słowa przypomniały o czymś Liz – Max, wiem, że Tess pomagała ci wchodzić do twoich wspomnień. Co widziałeś ?
- Nie wiele, jeżeli mogę w to wierzyć – parsknął – Przecież to ona była moim przewodnikiem.
- Och. Racja.
Położył się na kocu i patrzył w niebo. Liz zastanawiała się czy wyobraża sobie gwiazdy które są widoczne tylko nocą – Coś czułem. Wrażenia ludzi. Przeważnie Isabel i Michaela.
- Jesteś rozczarowany ? Że nie mogłeś zapamiętać więcej ?
- Nie bardzo – przyznał – Jakaś cząstka mnie pragnie zupełnie odrzucić tę całą przeszłość. Byłoby wtedy znacznie łatwiej. Na nieszczęście moja przeszłość poplątała się z teraźniejszością – Popatrzył na nią – Więc zgadzasz się na to ? Na odłożenie wyjazdu ?
Liz skinęła głową – Fajne będzie wyjechać zanim zacznie się szkoła. Tym bardziej, że do tego czasu wiele spraw może się uspokoi.
- A na razie możemy częściej spędzać czas, jak dzisiaj. Jest wiele miejsc gdzie możemy pójść z Zanderem. Mogę go także zabierać do siebie, a ty będziesz spędzać więcej czasu na przykład z Marią.
- Myślisz, że to się uda ? – zapytała ostrożnie.
- Musimy na to liczyć.
- Masz jakiś pomyśł w sprawie naszych rodziców ?
Max lekko zmarszczył brwi - Dasz mi na to trochę więcej czasu ?
- Myślałam, że już coś wiesz.
- Tak, ale po kolei. Chcę się jeszcze paru sprawom przyjrzeć, dobrze ?
- A mam jakiś wybór ? – westchnęła.
- Nie – powiedział łagodząc swoją odpowiedź uśmiechem. Podniósł się i zaczął zbierać do koszyka resztki z pikniku – Teraz druga część popołudnia.
- Jeszcze więcej ?
- Tak, ale nie ekscytuj się tak – ostrzegł – Zawiadomiłem wszystkich o spotkaniu u Michaela.
- Widzisz, wiedziałam, że zostanę wplatana w jakieś spotkanie.
- To tylko część spotkania.
- Jak spędzimy resztę ?
- Znasz Michaela, prawdopodobnie skończy się na chińskim żarciu – powiedział Max – Pomyśleliśmy, że dobrze by było się spotkać. Tak jak dawniej.
- Tak, można by było – zgodziła się Liz. Zignorowała fakt, że ostatni raz wszyscy zebrali się przy urodzeniu Zandera – Więc nie ma żadnego kryzysu o którym nie wiem ?
- Nie – zapewnił ją. Klęknął i podniósł dziecko – Ten sam stary, zgrany zespół.
******
- Wiesz, to jest niesamowite.
- Co jest niesamowite ? – zapytała Maria.
Liz poprawiła na rękach Zandera, próbując wyrównać jego ciężar. Kiedy leżał bezwładnie śpiąc, miała wrażenie że jego głowa waży ze sto funtów. W końcu zrezygnowała i położyła go na środku łóżka Michaela.
- To ! – wstała i rozglądnęła się po pokoju – Nie mogę uwierzyć, że tak nie dawno urodziłam tu dziecko.
- To świetnie, biorąc pod uwagę że prawie przy tym umierałaś. Więc wybacz ale daleko mi do sentymentów – odpowiedziała Maria – On nie potrzebuje kocyka ?
- Jest dość ciepło – oceniła Liz – Nie lubię go przykrywać, kiedy zostawiam go samego w pokoju. Zaczyna być ruchliwy i boję się, że się zaplącze – przegryzła wargę i zmarszczyła brwi obserwując dziecko. Jest wystarczająco ciepło czy nie ? Może powinna go zabrać ze sobą do pozostałych. Ale wtedy nie będzie mógł spać i myślę...
- Ziemia do Liz – Maria pomachała jej ręką przed twarzą.
- Hm ?
Maria wyszczerzyła zęby – Ma się dobrze. Przecież tak powiedziałaś. Chodźmy.
Liz uśmiechnęła się do przyjaciółki i wzięła ją pod rękę. Brakowało jej tego – poczucia bliskości z ludźmi, którzy znali ją tak dobrze. Uśmiech trochę zbladł kiedy doszło do niej, że już nie bardzo może liczyć na własnych rodziców. Zbyt dużo tajemnic...
- Przysięgam, że jak Michael zapomni o wiosennym zestawie, rozbiję mu na głowie butelkę Tabasco – powiedziała Maria wyprowadzając z sypialni Liz.
- Po twojej interwencji jest bardziej rozluźniony – Liz wiedziała, że ta aluzja niewiele miała wspólnego z zestawem potraw – No wiesz, nie chciał wyjechać do Nowego Yorku. Tylko był lojalny i popierał Maxa.
- Dokładnie. Gdyby powiedział mi o co chodzi, mogłabym mu pomóc znaleźć jakiś sens w byciu królewskim chłopakiem na posyłki.
Liz przewróciła oczami – No dobrze, nigdzie nie jadą więc to już nie ma znaczenia – przymknęła drzwi.
- Wiecie, że już jesteśmy ? – powiadomił Michael.
Liz i Maria odwróciły się – Maria z otwartymi ustami a Liz próbując powstrzymać śmiech. Max i Michael troskliwie rozpakowywali chińskie jedzenie, układając pojemniczki na kuchennej ladzie. W tym czasie Isabel rozkładała na ławie papierowe ręczniki.
- Isabel, powycieramy ją jak zjemy – powiedziała Liz – Nie rób sobie kłopotu z przykrywaniem stołu.
- Nie boję się o stół – mruczała – Bóg jeden wie co na nim leżało. Nie sądzę, żeby Michael wycierał go od ostatniego razu.
- Ja także – odpowiedział jej.
- Kyle będzie ? – Maria wyciągała talerze i podawała je Liz.
- Przyjdzie później – odpowiedział Max – Musi jeszcze wstąpić do domu wziąć prysznic. Będzie potem.
- Zostawcie coś dla niego – ostrzegła Isabel, kiedy Michael sięgał po pojemniki.
- Chwileczkę, to Kyle pracuje ? – zdziwiła się Liz - Gdzie? I kiedy?
Maria i Isabel wymieniły spojrzenia - Um, pracuje w garażu u Pete’a – wyjaśniła jej Maria – Zaczął w tym tygodniu.
- Liz, ciągle masz jeszcze podrażniony smak ? - zapytał Max odwracając jej uwagę. W jego oczach migotało rozbawienie. Kiedy nieśmiało skinęła głową, mrugnął i podał jej ostrą musztardę.
- A to dla ciebie, Blondasku – Michael rzucił Marii wiosenny zestaw.
Wszyscy skupili się wokół kuchennego blatu, zaglądając do pudełek, podbierając sobie pojemniczki z sosem sojowym, bawiąc się pałeczkami do jedzenia. Kiedy wykładali wszystko na talerze usłyszeli pukanie do drzwi. Michael otworzył Kylowi, który zaraz zaczął narzekać na brak smażonego ryżu i piwa. W końcu usiedli przy ławie - Liz i Maria na kanapie, Isabel i Kyle na krzesłach a Max i Michael na podłodze, dyskutując i wyrzucając sobie brak krzeseł do siedzenia.
- Ok, Evans - powiedział Kyle, który po chwilowym zapale zaczął zwalniać – Najpierw interesy, potem przyjemność.
- Dlaczego ? – zapytała Isabel.
- Bo kiedy oddamy się przyjemnościom nigdy nie wrócimy do interesów – odpowiedział.
Michael parsknął śmiechem – To chyba zwyczaj buddystów.
Max postawił pusty talerz na stole i oparł się o kanapę – Kyle ma rację. Chciałbym wyjaśnić wszystkim, na czym stoimy jeżeli chodzi o Nicholasa. Razem z Liz rozmawialiśmy o tym wcześniej ale musimy zastanowić się co robić dalej.
- Wal – mruknęła Maria, marszcząc brwi, kiedy Liz ją szturchnęła.
Max nie zwrócił na to uwagi – Wszyscy wiemy, że jestem w kontakcie z Larekiem.
- To ten gość który wchodzi do głowy twojego szefa, tak ? – zapytał Kyle.
- Tak . Ma w pobliżu Kivara szpiega, który ma na oku kontakty pomiędzy Antariańskim dworem a Nicholasem. Niestety ten szpieg nie ma zbyt wiele informacji. Wie na pewno, że Nicholas przebywa ciągle w Nowym Yorku i czeka aż przez emisariusza Kivar się z nim skontaktuje.
- Przez emisariusza, co to znaczy ? – zapytała Liz.
- W taki sam sposób jak Larek używa Brodiego, żeby nawiązać kontakt ze mną – wyjaśnił Max – Kivar ma na Ziemi ludzi i używa ich jak marionetek, kiedy chce z kimś tutaj porozmawiać.
- Więc, ten ktoś kogo wykorzystuje do kontaktu z Nicholasem, będzie lub był w Nowym Yorku – powiedział Michael – Ale nie umiemy znaleźć tej łasiczki – dokończył.
- Dlaczego wobec tego nie chciałeś tam pojechać, żeby zapolować na niego – powiedziała Liz.
Michael przykuł ją spojrzeniem – Nie zrozum mnie źle, Liz – Jedyna rzecz jaka mnie powstrzymywała to kłopot ze zlokalizowaniem go. Gdybyśmy się dowiedzieli gdzie jest, pierwszy byłbym na lotnisku – odwrócił się ze złością do Marii, jakby chciała z nim polemizować. O dziwo, trzymała buzię zamkniętą.
Max westchnął – Racja. Nie był przekonany do mojego planu bo nie przemyślałem wszystkiego dokładnie.
- Gadanie o zmianie zadań – mruknął Kyle.
- Ale po rozmowie z Liz a potem z Michaelem, zgodziłem się pozostać w Roswell. Na razie – dodał Max.
- To znaczy że jeżeli zawęzisz krąg poszukiwań, wyjedziesz do Nowego Yorku – stwierdziła Isabel.
- Dokładnie – odpowiedział.
- Max, jeżeli tak się stanie, chcę iść z tobą – powiedziała Isabel – Znam Nicholasa lepiej niż ty. I wiem jak do niego dotrzeć.
Max westchnął – Za wcześnie żeby się tym niepokoić, Iz. Jedno jest pewne. Któreś z nas będzie musiało zostać. Nie zostawię Liz i Zandera, który jest najbardziej narażony. No i trzeba zastanowić się nad Granolithem. Jestem przekonany, że Kivar będzie chciał go dorwać w swoje ręce.
- Sądzisz, że wie gdzie on się znajduje ? – zapytała Maria – Jeżeli Tess zawarła umowę z Nicholasem, być może mu powiedziała.
Max potrząsnął głową – Mogła zawrzeć układ z Nicholasem, ale na pewno mu nie ufała. Oprócz siebie nie ufała nikomu. Granolith był jej kartą przetargową. Jak nie mogła mnie dorwać, miała przynajmniej to.
- No więc dobrze. Nie spuszczamy z oka Nicholasa i mamy nadzieję że Larek dostarczy nam bardziej dokładnych informacji o nim – powiedziała Isabel – To wszystko ? Cały plan na lato ?
- A co jeszcze byś chciała ? Plan inwazji ? – zapytał Michael.
- Jestem z Isabel- powiedział Kyle – Trochę to rozczarowuje.
Max popatrzył na Liz – Dobrze. Przejdźmy do stosunków z naszymi rodzicami. Razem z Liz będziemy chcieli skorzystać z twoich prób mediacji, Isabel. To cię trochę zajmie.
- Max, ty musisz to zacząć naprawiać. Rozmawiaj z mamą – namawiała go Isabel – Przecież chce wam pomóc przy dziecku. Wiem, ze w czasie tamtej rozmowy trochę wam podpadli ale to nie wynikało ze złej woli. Porozmawiaj z nią.
- Isabel, tu nie chodzi tylko o waszą matkę. W czwórkę zmówili się przeciwko nam. Chcieli nam odebrać Zandera.
- Liz, nie tego chcieli, i ty to wiesz – opowiedziała – Wiem, że to był głupi pomysł. Sądzę nawet że oni sami sobie z tego zdają sprawę. Chcieli po prostu dać wam wybór żebyście nie tracili możliwości studiowania. Słyszałam wczoraj jak przez telefon moja matka rozmawiała z twoją. Naprawdę mieli dobre intencje i teraz nie wiedzą jak sobie z tym poradzić, rozumiesz ?
Liz westchnęła – Wiem. Przynajmniej się staram zrozumieć. Bez tych kosmicznych przykrywek wyglądamy jak para nieodpowiedzialnych nastolatków. Mimo to, boli. Myślisz, że gdyby chociaż trochę nam ufali, posunęli by się tak daleko ? Powinni znać nas lepiej. A może rzeczywiście sądzą, że straciliśmy do końca zdrowy rozsądek ?
- Chyba zwracasz się do nieodpowiedniej osoby – odezwał się Michael. Kiedy Liz odwróciła się do niego poruszył się niecierpliwie – Nie twierdzę, że jestem ekspertem ale patrzę na twoich rodziców inaczej, Liz – Mają swoje wady ale kochają i martwią się o ciebie. Rozumiem, że twój tato ma po dziurki w nosie Maxa. Czuje się jak zrozpaczony, osaczony chłopak, który dostał z powrotem rozsypującą się córkę.
- Michael ! – krzyknęła Maria, waląc go po głowie.
- Co ?
- Maria, daj spokój – powiedziała Liz – Ona ma rację – popatrzyła na Maxa, który przyglądał jej się z uwagą – Porozmawiam z nimi znowu.
Przytaknął jej – W porządku. Ja także – przesunął wzrok na Isabel – Ale to nie znaczy, że wszystko wróci do poprzedniego stanu.
- Tego nie powiedziałam – zgodziła się.
*******
Zanim Zander się obudził wszyscy skończyli deser i zaczęli zbierać się do domu. Isabel wyszła pierwsza, za nią Kyle. Liz w sypialni przebierała dziecko, kiedy weszła Maria.
- Odwiezie mnie Gwiezdny Chłopak – powiedziała, siadając na krawędzi łóżka. Pogłaskała Zandera po policzku - Nie mogę wyjść z podziwu jak on szybko rośnie. Jest taki słodki, Liz.
- Wiem – przytaknęła, całując główkę syna. Szybko pozapinała dół śpioszek i poklepała go po siedzeniu.
- Więc, jak Max sobie z tym radzi ? Wygląda na to, że zaczyna wchodzić w rolę tatusia.
Liz wzruszyła ramionami – Radzi sobie wspaniale z Zanderem – zgodziła się – I chyba go...lubi – uśmiechnęła się lekko kiedy oczy dziecka zaczęły się przymykać – Powinnaś go dzisiaj zobaczyć jak mu opowiadał o karmieniu kaczuszek. To było takie śliczne – przełożyła go na ręku delikatnie, żeby mogła usiąść na łóżku i oprzeć się o zagłówek.
- Ale ? – przyciskała ją Maria.
- Wiem, że nie uważa Zandera za swoje dziecko – mówiła cicho głaszcząc główkę dziecka uspokajającym ruchem, skłaniając go do spania – Nie oczekuję tego od niego. Nie wyobrażam sobie co musi czuć za każdym razem, patrząc w oczy Zandera i przegląda się w nich jak w swoich. To musi być takie niesamowite.
- W porządku – powiedziała powoli Maria – Nie ma ojcowskich uczuć, a ty to rozumiesz.
- Robi więcej niż kiedykolwiek mogłam marzyć. Opiekuje się nim. I pomaga mi radzić sobie – westchnęła.
- No dalej, Lizzie. To ja – przekonywała ją Maria – To nie jest cała prawda, tak ? – przysunęła się bliżej i objęła Liz – Pomijając tamto.
- Nie. Nie jest tak do końca prawda – przyznała Liz. Położyła głowę na ramieniu Marii – Patrzę na niego i jest mi tak ciężko myśleć do czego to wszystko doszło. Jak zaczęły się te wszystkie kłopoty. Chcę żeby pokochał Zandera. Żeby poczuł, że jest jego. Chcę tego dla ich obojga.
- I co jeszcze ?
- I chcę, żeby patrzył na mnie w taki sposób jak zawsze – zakończyła, czując ukłucie łez – Boże Maria, jak mi jego brakuje.
- Rozmawialiście o tamtej nocy ? Kiedy się załamałaś po rozmowie z rodzicami ?
Liz potrząsnęła głową - Boję się zacząć, a on także do tego nie wraca.
- Może czeka aż ty pierwsza zaczniesz.
- Nie wiem. Może.
- Liz, mówiłaś że trzymał cię na kolanach i pocieszał, kiedy płakałaś. Tak nie robi człowiek, któremu byłabyś obojętna.
- Nie był obojętny, Maria. Byłam po prostu załamana a on mnie pocieszał. Przecież nie ma skóry nosorożca.
- Może to tylko kwestia czasu – sugerowała Maria – A gdyby chodziło o czas, to na razie przestań się tym martwić.
- Boję się, że tak może pozostać.
- Myślisz, że on się nie boi, Lizzie ? Wiesz, że nikogo nie obwiniam. Gdybym to zrobiła obdzieliłabym tą winą was oboje, ale to do nikąd nie doprowadzi.
- Maria – jęczała.
- Nie, posłuchaj. Zapomnij o tym całym nieszczęsnym Maxie z Przyszłości. Rozmawiamy o twoim związku, tutaj. Oboje jesteście dobrzy we wzajemnym oskarżaniu się. Czasem twoje powody były cholernie szlachetne a czasem po prostu głupie. Ale jesteś wyjątkowa, chica w pakowaniu się w kłopoty i ryzykujesz w trudach wychodzenia z nich.
- Co mam zrobić jak on nie jest gotowy ?
Maria szybko ją uściskała – Odczekaj miesiąc, a potem spróbuj znowu. Max cię kocha, Liz. I właściwie jest gotowy. Ty w tym czasie musisz upewnić go, że nigdzie nie odejdziesz, a on naprawdę jest tym kogo pragniesz.
Usłyszały ciche uderzenie w drzwi – Proszę – krzyknęła Liz.
Michael wsunął do pokoju głowę – Hej. Gotowa ? – zapytał Marię.
- Tak – zsunęła nogi z łóżka – Zaraz – poczekała aż zamknął drzwi i odwróciła się do Liz – Rozumiesz ?
Liz skinęła głową – Świetnie.
- Porozmawiaj z nim.
- Porozmawiam. Ewentualnie – Zmusiła się do uśmiechu - Jest lepiej niż wcześniej. Potrzebujemy tylko czasu.
- Czas. To najlepsze. Boże, Liz on dwa razy uratował ci życie. A ty teraz skazujesz się na powolne umieranie i doświadczasz tego coraz bardziej. To nie jest twoje przeznaczenie, trzeba sobie pomóc. Jeżeli mi nie wierzysz, zapytaj Kyla. Dostarczy ci jakieś cytaty – potrząsnęła głową – Wychodzę, porozmawiamy jutro – Pochyliła się, ucałowała czoło Zandera i jak burza wyskoczyła z pokoju, zostawiając Liz oniemiałą.
Cdn.