The Gravity Series: Gravity Always Wins [by RosDeidre] cz.45

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

T.O.M.A.S.Z
Nowicjusz
Posts: 73
Joined: Fri Jul 30, 2004 11:07 am
Contact:

Post by T.O.M.A.S.Z » Tue Oct 12, 2004 9:12 pm

Ogladalem i dobrze pamietam o co w nim chodzilo. Tylko ze Tess miala odejsc z powodu odrzucenia przez Maxa, a w HTDC I GAW Liz jest krolowa,a troche to zakrecone.




Musze to jak najszybciej skonczyc i czytac juz na bierzaca. Przed nami jeszcze wiele czesc, prawda?

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Wed Oct 13, 2004 8:26 am

Yessssss! Wchodzę do twórczości i jest nowa częśc :cheesy: Supcio, chociaż moja cierpliwośc juz była na granicy wytrzymania :roll: Ale opłaciło się :D.

Hmmm... Co do części... Na pierwszym planie rozwarzania biednej (w GAW mogę chyba tak powiedzieć) Tess oraz Marco, są one dla mnie nieco nie niejasne (HTDC wciąż nie przeczytane z braku czasu :cry:) No ale zobaczymy. Niesamowite jest dla mnie poświęcenie Marco dla Maxa przecież ten człowiek sam idzie na włąsną śmierć! Mam jednak nedzieję, że się to zmieni :wink: No i sam Max wreszcie chce Marco pomuc :shock: Ech... Piszę głupoty
Ale wiedz Elu, że GAW cały czas jest pod moją stałą obserwacją :twisted:

BTW...
Czy ktoś mógł by mi powiedzieć jak będzie po angielsku "Podniebny Taniec" :?: Bo niestety nie nie znam języka za dobrze :roll:
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Wed Oct 13, 2004 12:34 pm

Elu, nieważne jak długo mamy czekać, tylko ważne jest byś nie przerwała (z różnych powodów) umieszczania tłumaczenia na forum. Niekiedy czuje się jak taki mały pasożyt :wink: tylko upominający się(nie tylko tutaj :oops: ) czy już, a kiedy następne, itp. Ale cóż... Taki to los biednego, dostatecznie tylko znającego angielski stworzonka :wink: . W każdym bądź razie dziękuję za to tłumaczenie!
Taa.. to na tyle wstępu. :wink:
I jestem zaskoczona! Ta osóbka, która pojawiła się przy Mark(c)u, czyżby to była Ava? :roll: No tak, jak tu Tess jest tą dobrą to Ava może być tą złą? Biedny Marco! Na pewno gdy jest z tą drugą, próbuje sobie wyobrażać, że to Tess. Hmm... I tak dalej jestem pod wrażeniem cierpienia Marco, nie mogę się przyzwyczaić, iż jakaś autorka dręczy kogoś innego a nie Maxa. :roll:
Co do postawy Maxa... Coż nawalił i to na całej linii, ale teraz jak myślę znowu stanie na wysokosci zadania. Ciekawe jak Deidre go pomęczy? :roll:
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

T.O.M.A.S.Z
Nowicjusz
Posts: 73
Joined: Fri Jul 30, 2004 11:07 am
Contact:

Post by T.O.M.A.S.Z » Wed Oct 13, 2004 2:56 pm

Anita- ja przetlumaczylbym to tak: The undersky dance- chociaz sam nie wiem.



Hehehehe biedne zwierzatka!!!

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Thu Oct 14, 2004 9:59 pm

Elu, piekne dzięki za kolejne części.

Zerknęłam na stronę rosdeidre nie mogąc doczekać się kolejnej części, wiem już co będzie dalej, ale nadal bardzo czekam na Twoje tłumaczenie. Nie ma to jak świetny przekład na rodzimy język.

T.O.M.A.S.Z
Nowicjusz
Posts: 73
Joined: Fri Jul 30, 2004 11:07 am
Contact:

Post by T.O.M.A.S.Z » Fri Oct 15, 2004 8:02 pm

Elu! Mozesz byc ze mnie dumna! W koncu udalomi sie przeczytac HTDC. HURAAAAAA.

I musze powiedziec ze bylo ciekawsze od GAW!
Narescie wiem dlaczego taki tytul. Hahahahaha. Ah ten Marco, dobrze ze sie nawrocil i nie zdradzil swojej krolowej. Dobrze tez ze zaczalem od GAW bo bym go chyba nie lubil a tak to go lubie!


Teraz tylko pozostaje mi nadrobic dwie czesci z GAW i bede na czysto.

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Fri Oct 15, 2004 8:13 pm

Jestem z Ciebie dumna TOMASZU, w ogóle jestem z Was wszystkich dumna i bardzo dziękuję za komentarze. :cheesy:
Mobilizują mnie do ślęczenia nad następnymi częściami, dodają sił i wspierają. I nie Adka, nie przerwę tłumaczenia dopóki czytacie, dopóki się podoba i coś wnosi w Wasze życie, przynajmniej odrobinę radości. Chociaż przesłanie tego opowiadania jest tak bardzo uniwersalne - ponadczasowa miłość, przyjaźń, wierność swoim ideałom, umiejętność rozumienia drugiego człowieka. :D
Ściskam Was :P
Image

T.O.M.A.S.Z
Nowicjusz
Posts: 73
Joined: Fri Jul 30, 2004 11:07 am
Contact:

Post by T.O.M.A.S.Z » Fri Oct 15, 2004 8:23 pm

Pewnie, ze wnosi do naszego zycie. Ja np. nie moglem wytrzymac i musialem to skonczyc w tym tygodniu. Nie wiem jak to sie odbije na ocenach pewnie nie ciekawie. Musze sie tez przyznac ze jednyne opowidanie na ktorym sie poplaklem!!!!!!!!! No nie ma slow jakie mogly by wyrazic co ja czuje do tego opowiadania, tej trylogi. Dobrze ze nie pobrali sie drugi raz w kaplicy ( presleja) bo takie nie za specjalne miejsce. AAAAAAAa Liz przeklneła ( hahahahaha) dziwnie to brzmialo. Nie przejmujcie sie mna, ja teraz tak bede piep***** bo jeszcze nie moge tego odreagowac!

My tez cie sciskamy.

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Fri Oct 15, 2004 10:32 pm

TOMASZU, koniecznie, ale to koniecznie przeczytaj jeszcze Exit Music. Jest króciutkie. To jednoczęściowa saga o losach Sereny na Antarze. :P
Image

T.O.M.A.S.Z
Nowicjusz
Posts: 73
Joined: Fri Jul 30, 2004 11:07 am
Contact:

Post by T.O.M.A.S.Z » Sat Oct 16, 2004 11:59 am

I did it, I did it!!!!!!!!!



No to juz chyba bede na bierząco. Piekne poprostu cudowne, ale i smutne.

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Tue Oct 19, 2004 11:12 am

To mnie trochę Elu uspokoiłaś! Wyobrażam sobie, jak trudne są tłumaczenia, więc naprawde jestem godna powdziwu dla Ciebie i innych, którzy decydują sie na taki krok. Samo tylko przepisywanie zajmuje dużo czasu i wysiłku - a to jest z tego wszystkiego najłatwiejsze!
Dziękuję!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Oct 20, 2004 12:18 am

No to w nagrodę kolejna część. :D


Gravity Always Wins - część 27

Tess siedząc na łóżku Maxa i Liz wodziła wzrokiem za niespokojnie spacerującym po pokoju Maxem. Odwróciła głowę i zerknęła na przycupniętą obok siebie Liz. Plecy miała idealnie proste, ręce złożone miękko na kolanach ale Tess znała ten pozorny spokój – od dawana potrafiła rozpoznawać język jej ciała, a teraz wręcz czuła promieniujący od niej głęboki lęk.

- Max, to ryzykowny, głupi plan. Ja...nie będę w tym brać udziału – powiedziała ściśniętym głosem – I szczerze, sądzę, że jako twój zastępca powinnam w tej sprawie zająć zdecydowane stanowisko.

- Jako mój zastępca ? – Max odrobinę podniósł glos, zatrzymał się przed nią a oczy lekko mu zapłonęły. Doszło do niej że chyba przyjął uwagę jako podważanie jego autorytetu, jakby w niego powątpiewała.

- Nieczęsto odwołuję się do tego argumentu, Max – odezwała się cicho – Teraz jestem zmuszona bo sytuacja tego wymaga.

Rysy twarzy od razu mu złagodniały i zamyślony ciężko odetchnął. Przez chwilę milczał przesuwając wzrokiem po pokoju. Wreszcie spojrzał na nią.

- Nie chcesz go odzyskać ? – Max zniżył głos niemal do szeptu, delikatnie położył dłoń na jej ramieniu.

Musiała opuścić głowę bo poczuła ukłucie łez i nie była w stanie spotkać jego intensywnego spojrzenia.

Czy nie chce go odzyskać ? Pragnęła tego bardziej niż kolejnego oddechu, oddałaby życie za niego...całe ciało bolało ją z tęsknoty za nim. Tak bardzo chciała by Marco McKinley powrócił.

Jednak nie ma jej zgody, gdyby to miało oznaczać ryzyko utraty życia Maxa. Marco także by tego nie chciał.

Zapatrzona w wierzch swoich dłoni zastanawiała się jak najlepiej odpowiedzieć na jego pytanie – Znasz moje zdanie na ten temat – powiedziała w końcu zdławionym głosem – Wiesz jak bardzo go pragnę...ale nie za cenę twojego życia, Max.

Usłyszała jak Liz obok niej mocno wciąga oddech i jedno spojrzenie na nią uświadomiło jej jak bardzo była zdenerwowana. Twarz jej zbladła, gwałtownie gryzła wargę - trudno było uwierzyć, że jeszcze nie leci z niej krew.

- Mogę to zrobić nie narażając się na niebezpieczeństwo – wyjaśniał cicho Max z nadzieją przesuwając wzrokiem od jednej do drugiej dziewczyny.

- Nie – stwierdziła kategorycznie Tess przesuwają dłonią po włosach zaczesanych w koński ogon.

Max kucnął przed nią tak by mieć ją na wysokości oczu – Obserwując ich wartowników zorientujemy się kiedy będzie można podejść do niego – wyrzucał z siebie w pośpiechu słowa pełne emocji – Nie będę się w to plątał i nie zrobię niczego dopóki się nie upewnię że jest zupełnie bezpiecznie.

- Max, czy nie przychodzi ci na myśl, że on tam jest w jakimś celu ? Że próbuje czegoś dokonać ? – Tess pochyliła się w jego kierunku – Nic o nim nie wiemy, jak się tam dostał i dlaczego tam przebywa.

- Jest tam bo go wyrzuciłem, kazałem mu puścić dom...zostawić nas...mnie...wszystkich...- jąkał się przecierając oczy. Chyba po raz pierwszy Tess naprawdę zrozumiała ile wycierpiał po tym co zrobił tamtej nocy sprzed kilku miesięcy.

- Nie, Max – sprzeciwiła się delikatnie Liz – Odszedł stąd bo tak rozkazałeś ale poszedł tam z jakiegoś konkretnego powodu, i zgadzam się z Tess...nie wiemy czym się kierował.

- Wiesz co, problem w tym, że ty i Marco jesteście tak cholernie do siebie podobni – zakomunikowała Tess, co nagle uderzyło ją zaskakująco jasno – Marco odszedł i nie wrócił bo się obwinia.

- Zrobił to przeze mnie...bo go wyrzuciłem – upierał się Max.

- Nie byłabym tego taka pewna – odpowiedziała Tess – Myślę, że jest coś więcej w tym jego samooskarżaniu się po tym co się stało. Podobnie jak teraz z tobą, z ciągłym doszukiwaniem się w sobie winy.

- Dziękuję – zawołała Liz. Odetchnęła, trochę się odprężyła, przytaknięciem głowy zgodziła się z Tess.

Max opuścił wzrok, patrzył w podłogę – Jestem w stanie naprawić to co się stało.

- Jeżeli mu zaufasz, być może w jakiejś części zostanie to naprawione – tłumaczyła miękko Tess - Obdarz go zaufaniem...uszanuj jego decyzję ...pozwól mu zrealizować to co uznał, że powinien zrobić dla ciebie.

Max ciężko westchnął, odszedł kawałek i nagle ogarnęło go znużenie, poczuł głębokie aż do kości wyczerpanie – Nie mogę się kłócić z wami obiema – poskarżył się przesuwając dłonią po włosach. Ale kiedy się odwrócił, słaby uśmiech igrał mu na ustach – No cóż, w porządku, ostatecznie mógłbym ciągnąć to dalej ale nie chcę.

Tess odpowiedziała mu uśmiechem a kiedy zerknęła na Liz, z ulgą stwierdziła, że z jej twarzy znikło napięcie.

- Dlatego że jesteś mądrym królem – droczyła się z nim ciepło Liz podnosząc w jego stronę podbródek.

- Temu mądremu królowi, królowa i jego drugi dowódca skopały przed chwilą tyłek – uśmiechnął się i skrzywił.

- Tak jak powiedziałam – dokuczała mu Liz – Mądry król to taki król...który potrafi zrozumieć, że oddane mu kobiety lepiej wiedzą co jest dobre.

Wszyscy się roześmiali a Tess była zadowolona że może dzielić z nimi tę chwilę. W głębi serca jednak wciąż było jej ciężko. Bo chociaż nie godziła się by Max ryzykował życie, tęskniła za powrotem Marco.

Czy pytając ją o to, Max naprawdę sądził, że odpowie mu inaczej ?

****

Marco stał w swojej prowizorycznej sypialni wpatrując się przez zakratowane okno w zimową noc. Lodowaty deszcz ostrym metalicznym dźwiękiem tłukł się w dach magazynu. Jak gdyby ktoś stukał nieustannie kościstymi palcami – monotonny, głuchy odgłos, dopasowany rytmem do jego ciężkiego serca. Panowały kompletne ciemności, jedynie wysypany żwirem parking tuż za oknem, emanował słabym światłem niewielkiej lampy wiszącej luźno na kablu, przeciągniętym od wysokiego słupa telefonicznego. Rozkołysana zawieruchą latarnia wydobywała w mdłym świetle obraz ukośnie padających strug deszczu. Zaskakujące, że przy tym zimnie nie sypał śnieg czy nawet grad, najwidoczniej jednak temperatura powietrza nie spadła jeszcze do poziomu zamarzania.

Westchnął ciężko, z założonymi na piersiach rękami nie odrywał wzroku od posępnej czerni za oknem. Jeden z ostatnich momentów gdy deszcz stał się wybawieniem dla jego najbliższych, ale wiedział że to zawieszenie nie potrwa długo. Ludzie Nicholasa szeptali, że w przyszłym tygodniu do obozu ma przybyć Khivar. Dokładnego terminu nie znano a z raportów Anny Marco wiedział, że jeszcze nigdy osobiście nie pojawił się w obozie. Tym bardziej więc niespodziewana wizyta stawała się niepokojąca i groźna. Wieczorem Nicholas napomknął, że Khivar wydał rozkaz przeprowadzenia w ciągu kilku najbliższych dni ataku na obóz przeciwników. Wyznaczył dwa najważniejsze cele – zamordować Maxa Evansa a wcześniej wydobyć od niego informację dotyczącą miejsca ukrycia Granolithu. Khivar mocno naciskał na tę akcję ponieważ to wszystko poszło za daleko, buntownicy stawali się coraz silniejsi likwidując przy tym wielu jego ludzi. A teraz Max za to zapłaci ...i to boleśnie.

Na myśl o tym zadrżał, ponownie czując wdzięczność za panującą na zewnątrz pogodę i lejące się z nieba potoki deszczu co opóźni zamierzoną ofensywę. Odwrócił się i podszedł do punktowego grzejnika stojącego pośrodku małego, obskurnego pokoju w którym sypiał. W pomieszczeniu służącym mu za „sypialnię” nie było żadnych sprzętów poza rzuconym na podłogę brudnym materacem, leżącym na nim kocem i grzejnikiem. Zawsze panowało tu przenikliwe zimno, a zwłaszcza odczuwał to dzisiaj przy tej panującej wilgoci. Opuszczony magazyn w którym zaszyli się przed światem nie miał żadnego ogrzewania – chociaż i tak on sam mógł uchodzić za szczęściarza od kiedy Nicholas zezwolił mu na trzymanie przenośnego grzejnika. Przynajmniej emanował od niego czerwony blask, rozjaśniający trochę tę norę, odkąd ze względów bezpieczeństwa nie pozwalano na zapalanie świateł.

Pomyślał refleksyjnie, że nigdy nie tęsknił tak bardzo za domem jak teraz, co zakrawało na ironię zważywszy jak często czuł się bezdomny. I nie chodziło o rodzinę – tę zawsze, od kiedy pamiętał, zastępowało mu poczucie wspólnoty z grupą – brakowało mu prawdziwego domu. A teraz, bliskie mu miejsce które kojarzył z azylem, bezpiecznym schronieniem, to miejsce zostało namierzone przez wroga. Uzmysłowił sobie, że prawdopodobnie nigdy już nie będzie spacerował po górach, nigdy nie usiądzie na schodach werandy żeby pooddychać świeżym, rześkim powietrzem.

Zastanawiał się dlaczego wcześniej nie doceniał zalet wspólnego mieszkania z Sereną, troszczącej się o wszystkich, zabiegającej o przyzwoite jedzenie, porządne ubrania a nawet te cholerne płyty CD których mógł mieć ile tylko zapragnął. Jak bardzo tamto życie różniło się od świata w którym teraz przebywał. Zimne jedzenie z puszek, brak ciepła i muzyki, która wypełniłaby choć trochę tę całkowitą pustkę. Czasami zaciskał oczy, próbując przywołać w pamięci pierwszy lepszy utwór Boba Dylana czy Neila Younga lub nawet Donovana – było mu wszystko jedno co, byleby chociaż na chwilę odejść od bezkresnej pustki otaczającej tych ludzi. Odkąd tu przybył, od pierwszej nocy jego duszę wypełniała tylko cisza.

Jednak to było niczym wobec przygnębienia jakie powoli zaczynało go ogarniać w wyniku ciągłego obcowania z emocjami jakie od nich odbierał. Dla niego, który ponad cztery miesiące mieszkał wśród bezdusznych ludzi, przebywanie tutaj zaczęło mu się kojarzyć z życiem na krawędzi ogromnej czarnej dziury. Było całkowitym przeciwieństwem kłopotów jakie miał z bliską więzią Maxa i Liz, bo teraz nie potrafił postawić w sobie wystarczająco szczelnej, emocjonalnej zapory, odgradzając się całkowicie od martwoty tych ludzi.

I to go dobijało.

Osunął się na niewielki siennik i zaczął rozpinać wojskowe buty. Nicholas wymusił by wszyscy nosili dla niepoznaki mundury polowe i wojskowe wyposażenie. W tej chwili było mu tak zimno, że pragnął tylko owinąć się w swój ulubiony czarny skafander. Ale tamtej sierpniowej nocy kiedy uciekł, zbyt był zaaferowany sobą...by móc o czymkolwiek innym pomyśleć.

I pragnął otoczyć ramionami Tess i przytulić ją do siebie...och jak jej obecność potrafiłaby go rozgrzać, jego duszę i ciało...całego, na zewnątrz i w środku, a wówczas pozbyłby się tego odrętwienia do którego zaczynał powoli przywykać. Wyciągnął stopy w stronę grzejnika i przymknął oczy, usiłując wyczarować w pamięci jej zapach. Poczuć jej smak.

Gdyby Tess była tutaj, stałaby się iskrą rozpalającą jego duszę, w miejscu gdzie ledwo biło mu serce.

Boże, jeśli jakimś cudem znalazłby się znów w obozie Maxa, nigdy nie powtórzyłby swojego błędu – zrobiłby wszystko żeby Tess należała do niego, nawet gdyby to miało go zabić. Dosyć walki, dosyć opierania się. Błagałby ją tylko żeby chciała związać się z nim na zawsze, by wybaczyła mu to co było tak oczywiste, a przeciw czemu tak długo zaprzeczał.

Że należą do siebie.

Lecz gdyby znów zwątpił, sny od wielu miesięcy uczyły go że jest inaczej, odwoływały się do jego przeznaczenia z wstrząsającą jasnością - niekończące się, natrętne sny, każdy nieco odmienny, ale zawsze niosące to samo przesłanie.

Nazywające ją jego jedyną miłością.

****

Tess leżała w łóżku, zapatrzona w gładkie deski tworzące sufit w jej sypialni. Zupełne ciemności przebijała dziwna czerwona poświata, emanująca od budzika, odbijająca się refleksami na suficie. I chociaż dawno minęła jedenasta, nie mogła zasnąć. A powodem był przypadający na nią nocny obchód. Przed wyjściem powinna przedrzemać się przynajmniej ze trzy godziny, ale nigdy nie była w stanie spokojnie spać gdy czekał ją rozbity dyżur. Właśnie tak go nazywali gdy na kogoś przypadał dyżur w godzinach pomiędzy trzecią a siódmą rano. Bo była to „rozbita noc”. Tess z całego serca nie znosiła obchodu o tej porze, tych nocnych godzin spędzanych w zupełnej samotności.

Liz nazwała to klinem około-dobowym, powtarzającym się dwa razy w ciągu doby, podczas którego słabnie ludzka energia spadając do najniższego poziomu – czas zwiastujący nadejście jutrzenki, trwający cztery godziny. Wiadomo było że to pora najczęstszych zgonów ludzi chorych terminalnie. Pełzający, nieziemski czas, powodujący i u hybryd obniżenie energii, podczas którego w trakcie obchodu Tess czuła na sobie czyjeś oczy – niewidzialne oczy bo nawet przy pomocy noktowizora nie potrafiła ich zlokalizować.

Cieszyłaby się gdyby mogła o tych odczuciach porozmawiać z Marco, dowiedzieć się czy ma podobne wrażenia. Byłoby cudownie gdyby przy pomocy swojej intuicji potrafił lepiej objaśnić to zjawisko.

Nie znosiła rozbitego dyżuru także dlatego bo las w tych godzinach był tak cichy i nieruchomy, kojarzył się z odejściem tej jedynej osoby, przywodzący zawsze tę samą myśl. Marco. To był czas największej tęsknoty za nim, podczas którego w jakiś sposób czuła się dziwnie z nim związana - jak gdyby pustka nocy przyciągała ich do siebie mocniej.

Tess wyciągnęła rękę i odwróciła do siebie zegarek. Dopiero 11:18. Postawiła budzik na nocnej szafce, przewróciła się na bok i zamknęła oczy.

Z powodu padającego wciąż deszczu, woda spływająca z gór pozalewała drogi i szlaki a przez to obchód stanie się jeszcze trudniejszy. Riley był tak miły pytając czy nie chce by ją dzisiaj zastąpił, ale ona nie przyjęła propozycji – to postawiła sobie za cel, nigdy nie wycofywać się z żadnej sytuacji, obojętnie jaka by nie była trudna czy niebezpieczna.

Nie godziła się by ktokolwiek z nich był w jakiś sposób uprzywilejowany tylko dlatego, że mieli obok siebie obrońców. Wszyscy pełnili te same obowiązki, byli żołnierzami, walczyli razem w ruchu oporu. Teraz gdy Serena opowiedziała jej historię Marka i Ayanny, Tess stała się bardziej świadoma skutków jakie rodzą rozgraniczenia społeczne. Nie chciała być gorszym żołnierzem tylko dlatego, że była kobietą czy z racji swojego pochodzenia i tego kim kiedyś była na Atnarze jej rodzina.

Przewróciła się jeszcze raz na łóżku i postanowiła trochę się zdrzemnąć zanim budzik zadzwoni o 2:30.

***
Sen ją szybko otulił, wciągając w swoje słodkie ramiona...w jego silne ramiona, tak jak działo się to niemal każdej nocy. Stała na skalistym cyplu, tuż przy wyjściu z jaskini, z daleka obserwując nadciągającą nad pustynię burzę. Niebo rozświetliły błyskawice, chmury zlały się z ziemią. Porywisty wiatr pochwycił jej włosy owijając wokół twarzy pojedyncze pasma....na skórze poczuła delikatne uderzenia kropel deszczu, ale nie mogła odejść.

Jeszcze nic straconego...może przyjdzie.

I nagle z tyłu objęły ją w pasie mocne, śniade ręce.

- Myślałaś, że zapomnę ? – szepnął tym swoim poufałym, gardłowym głosem. Coś ją ścisnęło w piersiach i uśmiech zadrżał na wargach.

- Wcale tak nie myślałam.

- Oczywiście, nawet nie biorę pod uwagę, że mogłabyś – odetchnął. Jednym gestem przesunął jej włosy na ramię odsłaniając szyję. Nadal go nie widziała, jedynie czuła tuż za sobą wysoką sylwetkę.

- Mmm – westchnął, pochylił się i poczuła na karku muskanie ciepłych ust. Mimo tych subtelnych dotknięć, jego usta paliły skórę.

Roześmiała się miękko przykrywając dłońmi ręce którymi ją obejmował – Co ?

- Ty wiesz – całował nasadę szyi, posuwając się niebezpiecznie coraz niżej.

- Powiedz ...- pisnęła cicho, czując coraz gorętsze wargi na wychłodzonej skórze.

- Zapuściłaś dla mnie włosy, Ayanno – odpowiedział w końcu głosem który brzmiał niemal jak westchnienie.

- Tess – poprawiła go łagodnie, wyciągając za siebie rękę i dotykając niewidocznej twarzy.

- Przecież to to samo – mruczał – To takie cudowne...ty...marzę o tobie każdej nocy.

Roześmiała się i teraz ona odwróciła się do niego, niespodziewanie zaskoczona tym jaki jest wysoki. Samą swoją obecnością sprawiał już, że czuła się przy nim delikatna i kobieca, i tym jak patrzył na nią tym ciemnym, urzekającym wzrokiem.

- Marku – szepnęła – Marzenia o tobie to jedyna rzecz która trzyma mnie jeszcze przy zdrowych zmysłach.

- Marco – poprawił ją szeptem oddechu, powoli pochylając się nad jej ustami i przyciągając bliżej do siebie. Lecz ona wyciągnęła rękę, powstrzymując go. Podniosła głowę i zaglądała w kochane czarne oczy, podkreślone gęstymi, jakby ktoś pokrył je sadzą, rzęsami.

- Muszę wiedzieć co się teraz z tobą dzieje...gdzie jesteś – tłumaczyła.

- To już wiesz.

- Ale po co tam jesteś ?

- To także wiesz – roześmiał się czule przeczesując palcami jej włosy. Ale nagle twarz mu się zmieniła, sposępniała jak ten deszcz przybierający na sile. Zrozumiała że był mokry tak samo jak ona.

Przesunął wokół wzrokiem, zaciągał się zapachem pustyni a po chwili znów spojrzał na nią – Grozi ci niebezpieczeństwo, słodka Tess – powiedział – Dlatego tu jestem...wybacz, chciałbym tak wiele, ale teraz przyszedłem cię tylko ostrzec.

- Przed czym ? – czuła się zmieszana i niepewna.

- Bądź ostrożna, moja miłości...bądź w pogotowiu.

I po tych słowach poczuła jak lodowata ręka wyciąga ją ze snu, gwałtownie, jakby ją z niego wyszarpywała. Poderwała się na łóżku, serce się tłukło i próbowała złapać oddech. Ten sen był zupełnie inny. Normalnie, po obudzeniu niewiele pamiętała – sny były zamglonym odbiciem podświadomości przychodzącego do niej Marco, w których ją spotyka...i kocha.

Lecz teraz usłyszała jego ostrzeżenie i chłód przeniknął ją do kości. Ten sen był namacalny, niemal rzeczywisty – jakby naprawdę złożył jej wizytę. Wymowa ostatnich słów wywołała w niej drżenie i pragnienie by ten sen przyśnił się jej innej nocy a nie akurat dzisiaj. Nie wiedziała ile spała i zerknęła na budzik.

2:08 po północy.

Niedługo będzie musiała wyjść na obchód. Cholera, pomyślała spuszczając stopy na lodowatą podłogę. Postanowiła wcześniej porozmawiać z Sereną bo wyglądało na to, że Marco przekazał im ważną wiadomość – nie była pewna czy celowo, czy zrobił to przypadkiem.

Ale wiedziała jedno. Przez jakiś czas oboje połączeni byli intuicyjną więzią, więc ostrzeżenie należało traktować poważnie.

****

Marco drgnął i obudził się z uczuciem dotyku czyichś ust na swoich wargach. Nie słodkich, o jakich śnił przed chwilą, ale ust wroga. Lonnie. W półmroku pokoju widział nad sobą jej twarz, groteskowo wyglądającą na tle żarzącego się czerwonawego światła grzejnika. Usta wciąż go piekły i zastanawiał się jak długo go całowała, kiedy tak klęczała nad nim podpierając się na dłoniach rozłożonych po obu stronach jego głowy. Jednym ruchem odepchnął ją od siebie.

- Lonnie – krzyknął – Przestań !

- Tak, pamiętam, już mi to mówiłeś – powiedziała markotnie. Usiadła i skuliła się obok niego - Śluby zakonne i to wszystko.

- To prawda – powiedział przez zaciśnięte zęby. Tej wersji trzymał się od samego początku, od kiedy pojawiła się w barze usilnie próbując go uwieść. Wtedy jasno postawił sprawę, można go kupić ale wykluczył z tej transakcji swoje ciało. Wbrew wysiłkom jakie wkładała by go rozbudzić, pozostawał nieczuły i zimny.

Był przekonany co do jednego. Już i tak zranił Tess i nie miał zamiaru wdawać się w jakieś nic nie znaczące pieszczoty z kimś takim jak Lonnie. Od partnera wymagał więzi duchowej i temu przekonaniu pozostawał wierny.

I kiedy tamtej nocy przyszła do niego z tymi swoimi pustymi pocałunkami i powiedziała że miejsce ich bezpiecznego stacjonowania jest obserwowane i gdy zorientował się, że w rzeczywistości o wszystkim wiedzą, także to że Max go wyrzucił, Marco postanowił przystać do nich. Uświadomił sobie wtedy, że jego królowi, królowej, całemu zespołowi...i ukochanej, grozi straszliwe niebezpieczeństwo a teraz nadarza się jedyna okazja żeby zadziałać. Musiał przekonać wroga, że można go kupić.

Więc został. Teoretycznie.

Zaczął sprzedawać im jakieś nic nie znaczące informacje, wprowadzać w błąd ...robić wszystko co w jego mocy żeby tylko powstrzymać Khivara od bezpośrednio zaatakowania spokojnego domu, w którym czekał na nich, niczego się nie spodziewający, łakomy kąsek.

- Słuchasz mnie czy nie ? – dopytywała się Lonnie przechylając na bok głowę. Zamrugał, starając się dojść do siebie.

- Tak, tak...jestem z tobą – skłamał, nawet jeśli te słowa nie odbiegały daleko od prawdy.

- Więc ocknij się żołnierzyku – zachęcała go. Uśmiechnęła się, popatrzyła na niego uwodzicielsko, poprowadziła dłonie wzdłuż jego torsu. Postarał się usiąść, przecierając zmęczone oczy. Śnił jeszcze jeden ze swoich snów...z którego wyrwały go nie w porę, chybione pieszczoty Lonnie.

Jej wysiłki bladły w porównaniu z niebiańskim miejscem w którym właśnie przebywał, miejscem które tętniło życiem i sprawiało wrażenie, że jest bardziej realne niż zwykle. Tess miała długie włosy, a sposób w jaki się dotykali....to było takie jaskrawe, jakby miał ją u siebie w łóżku.

- O co ci chodzi ? – przesunął leniwie ręką po włosach, podciętych teraz na modłę wojskową, czego wymagał Nicholas od wszystkich swoich żołnierzy. Marco nigdy wcześniej nie nosił takich włosów, ale teraz z tą gładką i króciutko przyciętą fryzurą jeszcze bardziej swoim wyglądem przypominał Włocha.

Lonnie przysunęła się do niego, usta znalazły się od jego twarzy na odległość oddechu. Cofnął się do tyłu, nie chcąc się narażać na przymilne zaloty.

- Chodzi mi....o dzisiejszą noc, kotku.

Serce Marco zaczęło tłuc się nieregularnym rytmem. Był tak pewny, że pogoda uchroni wszystkich od planowanego ataku, nie przypuszczał że Nicholas w tym czasie zdecyduje się uderzyć.

- Myślisz, że....- wydobył z siebie zdławiony i niepewny głos.

- W końcu będziesz mógł zrewanżować się Maxowi Evansowi – uśmiechnęła się w ciemności, rozświetlonej czerwonawą poświatą - Nicholas mówi, że deszcz daje strategiczną przewagę. Niczego nie będą się spodziewać...więc wyruszamy.

Wyruszamy. Po tych słowach mimowolnie zadrżał. I pomyślał, że jeżeli te lata treningów, ćwiczeń – nawet złożone śluby – przygotowały go do czegoś, to będzie musiał dzisiaj wykorzystać wszystkie swoje umiejętności.

Jeżeli ma to w tej chwili jakiekolwiek znaczenie, wówczas będzie potrafił uratować swojego króla. I modlił się żeby chociaż w części okazać się takim żołnierzem za jakiego się uważał bo w przeciwnym razie może to oznaczać koniec wszystkiego.

Cdn.
Last edited by Ela on Sun Jan 09, 2005 2:34 pm, edited 2 times in total.
Image

User avatar
ADkA
Fan
Posts: 555
Joined: Fri Mar 12, 2004 10:07 am
Location: g.Śląsk
Contact:

Post by ADkA » Wed Oct 20, 2004 11:15 am

Jakie miłe zaskoczenie! :P Kolejna część!
Tylko, że nie kończy się zbyt optymistycznie... :? Dlatego od razu pytam - bo nie wiem, na pewno było, ale nie chce mi sie wertować poprzednich stron :oops: - ile jeszcze do końca?
Pięknie opisane połączenie we śnie Marca i Tess. Tak sobie właśnie kiedyś myślałam, iż oni muszą mieć ze sobą jakiś kontakt. No i proszę... Sny.
U Deidre, dużo spraw wyjaśnia się podczas snów, większość zagadek jest rozwiązywana. Piękne! Gdyby nie ta końcówka... Wyruszamy...

Dzięki Elu! :D
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Wed Oct 20, 2004 9:10 pm

No proszę, ostatnio zaniedbałam trochę czytanie z powodu braku czasu i dzisiaj miałam przyjemność przeczytania dwóch części na raz. :D

Jak zwykle piękne i wzruszające. :? Dostrzegam tu jakiś patern, wydaje mi się, czy każda część jest właśnie taka? :D
Biedny Marco dzielnie znosi bycie postacią tragiczną tego opowiadania i jak może stara się jak najlepiej rozegrać rozdane mu karty... eeee to jest karty, które sam sobie rozegrał :twisted: , no co nigdy nie ukrywałam, że nie jest moim ulubionym bohaterem. Ja NAPRAWDĘ bardziej lubiłam go w HTDC, w GWA zraził mnie do siebie, chłopak nie ma za grosz ikry. :wink: Co jednak nie znaczy, że nie jest mi go żal i że nie chciałabym, żeby był wreszcie szczęśliwy z Tess, ale na to trzeba jeszcze trochę poczekać.

Trudne czasy nadchodzą też dla mojego ulubieńca. :(

Dziekuję Elu i czekam cierpliwie na następną część. :D
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Thu Oct 21, 2004 6:14 pm

Chciałoby się napisać: biedny Marco... Ale rzeczywiście, troszeczkę brak mu ikry w porównaniu do Marca z HTDC. Czasem mam wrażenie, że zachowuje się jak małe dziecko, obwiniające się o wszystko i starające się naprawdę desperacko i z niemal dorosłą świadomością naprawić to. I niestety, czytając GAW, a potem BTSTU.... Hm, powiedzmy, że dopiero na samym końcu osiągnął tą "właściwą" wiarę w siebie, w to, co robi. Takie odniosłam wrażenie :roll:

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Thu Oct 21, 2004 6:39 pm

Będę bronić Marco. To co ostatnio mnie uderzyło, na co zwróciła nam uwagę Tess - on i Max mają tak wiele ze sobą wspólnego. Obaj posiadają cechy charakterystyczne dla bohaterów romantycznych (mój ukochany okres w literaturze), gorąca niespełniona miłość, wrażliwość i uleganie nastrojom, zdolność do poświęceń, samotna walka ze światem i samym sobą. Zagubienie. We współczesnym świecie takie postawy są może niezrozumiałe ale do mnie przemawiają bardzo mocno. Dlatego tak bardzo urzekła mnie postać Maxa a teraz bardzo przypomina mi go Marco. I nie wiem czy ktoś jeszcze zauważył przedziwne, uderzające fizyczne podobieństwo pomiędzy Maxem a Marco ...Czy to o czymś nie świadczy czy nie wiąże się ze sobą ?
No i w ostatnim wywiadzie Jason przyznał się że lubi Boba Dylana. Skąd my to znamy :lol:
Tak Adka te ich sny - niesamowicie oddany klimat podniesiony tym czerwonym świtłem w pomieszczeniach - które budzi tęsknota, co tak pięknie opisuje to Dedre. GAW ma 47 odcinków także jeszcze się "pomęczymy" :cheesy:

Nie wiem kiedy skończę kolejny odcinek. Raz że jest dużo dłuższy ale przede wszystkim bardzo smutny, szarpiący emocjonalnie. Mam wrażenie jakbym poruszała się po ciemku, nie mogąc znaleźć wyjścia. :cry:

I Milla, tak po cicichutku...co to jest "patern"? :shock:
Image

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Thu Oct 21, 2004 7:47 pm

Elu, chodziło oczywiście o patent. Chwila nieuwagi i zobacz co mi z tego wyszło. :oops: Mój tata zawsze używa słowa patent, dla określenia rzeczy, które dzieją się notorycznie. Tyle razy mu to wytykałam, a tymczasem sama podłapałam i zaczęłam tak mówić. :?
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Fri Oct 22, 2004 9:11 am

To co ostatnio mnie uderzyło, na co zwróciła nam uwagę Tess - on i Max mają tak wiele ze sobą wspólnego. Obaj posiadają cechy charakterystyczne dla bohaterów romantycznych (mój ukochany okres w literaturze), gorąca niespełniona miłość, wrażliwość i uleganie nastrojom, zdolność do poświęceń, samotna walka ze światem i samym sobą. Zagubienie. We współczesnym świecie takie postawy są może niezrozumiałe ale do mnie przemawiają bardzo mocno.
Hm, Romantyzm wspominam z przerażeniem. Cechy bohatera romantycznego Marco ma z całą pewnością, tylko, jak pamiętamy - to przeważnie nie końćzyło się dobrze, nie prowadziło do happy endu. U RosDeidre co prawda jest inaczej, ale i tak w trakcie GAW czy BTSTU ma się ogromną ochotę zdzielić czymś ciężkim naszego kochanego empatę. :roll:
I nie wiem czy ktoś jeszcze zauważył przedziwne, uderzające fizyczne podobieństwo pomiędzy Maxem a Marco ...Czy to o czymś nie świadczy czy nie wiąże się ze sobą ?
Oprócz tego dziwnego faktu, że musieli mieć dawców ludzkich do stworzenia hybryd... to jednak jedna "nielogiczność" w serii Deidre. No cóż, ci, którzy przeczytali streszczenie BTSTU, wiedzą, kim się okazał Marco 8) - dla uważnych i wystarczająco cierpliwych, wystarczy przekopać tematy HTDC, EM i GAW. Zdaje się, że to był post Nan, ale nie ręcze głową.
Image

T.O.M.A.S.Z
Nowicjusz
Posts: 73
Joined: Fri Jul 30, 2004 11:07 am
Contact:

Post by T.O.M.A.S.Z » Sun Oct 24, 2004 8:04 pm

Tydzien mnie nie bylo ( bylem nad morzem) i wszedzie zminay, na roswellowskiej stronce, w domu nawet obco sie czuje!!!!

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Nov 02, 2004 1:36 am

Przepraszam, że to tak długo trwało. Dawno tłumaczenie tak mnie nie wyczerpało jak to. I chociaż w stosunku do pierwowzoru wydaje mi się wciąż niedoskonałe, musi takie pozostać.


Gravity Always Wins - część 28

Tess z trudem brnęła przez błoto, ślizgała się po mokrych liściach starając się trzymać wytyczonego szlaku. Mocniej naciągnęła kaptur peleryny na głowę. Krople deszczu spływały jej po nosie, po policzkach i tak naprawdę oprócz warkocza, który mocno wepchnęła w kaptur, na jej ciele nie było miejsca gdzie nie byłaby mokra.

Obchód rozpoczęła od przejścia trasą ciągnącą się wzdłuż autostrady. Co jakiś czas podnosiła do oczu noktowizor obserwując teren poza ogrodzeniem. I chociaż droga była zupełnie wyludniona a ona nie zarejestrowała absolutnie nic niepokojącego...mimo to drżała. Znała ten rodzaj uczucia, nic się nie zmieniło, jednak tej nocy jakoś dziwnie odbierała to mocniej.

Dlaczego właśnie dzisiaj pojawił się ten sen, znów się zastanawiała...czy była to przypadkowa zbieżność, czy umiejętne wyczucie czasu ? Zanim wyszła na obchód wspomniała o tym Serenie i była jej wdzięczna za wysłanie w teren dodatkowo Michaela. Będzie wsparciem dla niej i Ari, oznaczało to więcej par oczu do przeczesywania okolicy, a i ona sama czuła się raźniej. Ulżyło jej także gdy Serena natychmiast ogłosiła alarm, co wiązało się ze wzmocnieniem środków bezpieczeństwa. Mieli spać w ubraniach, przygotowani do wyruszenia w każdej chwili a broń należało trzymać przy sobie w pogotowiu.

Opieranie podejrzeń na sennych przekazach, co do których sama miała wątpliwości może i było lekką przesadą, ale jeżeli się myliła przynajmniej przygotowali się na zagrożenie czekające ich w przyszłości.

***

Przed ostatecznym atakiem zebrali się w ośmioro na małej leśnej polance. Marco stał wyprostowany obok Nicholasa, chroniąc twarz przed napierającym deszczem. Na widok połyskujących oczu Nicholasa niepokój ściskał mu żołądek. Był w nich ogień, determinacja i zdecydowanie, co nieczęsto u niego widział – Nicholas raczej nie ujawniał emocji. Jedyną namiętnością jakiej się oddawał był pusty seks uprawiany z Lonnie i zapamiętałe tropienie Maxa Evansa.

Zbyt dużo radości tańczyło w mu w ciemnym spojrzeniu, aż za bardzo było to widoczne, pomimo panujących ciemności.

- Tak więc dzięki informacjom McKinley’a, dobrze zapoznaliśmy się z terenem...i wszyscy wiedzą jak się w nim poruszać – Nicholas z krzywym uśmiechem przesuwał oczami po otaczających go żołnierzach.

- Uważajcie, oprócz nas ich wartownicy także tu są – wtrącił Marco kierując się już swoimi własnymi planami – Więc bądźcie czujni.

- Jak najszybciej i niepostrzeżenie należy dotrzeć na górę – informował Nicholas przecierając dłonią mokre brwi – Stamtąd będę dowodził. I pamiętajcie...bez względu na wszystko macie dostarczyć mi żywego Maxa Evansa.

Po tych słowach Marco poczuł jak żołądek podchodzi mu do gardła i zaczął się modlić o powodzenie swoich zamiarów.

*****
Poruszał się z łatwością wśród drzew rosnących wzdłuż drogi, mając tuż za plecami wyznaczonego mu partnera – bezwzględnego żołnierza dla którego jedyną przyjemnością w spędzaniu wolnych chwil było pasjonowanie się walkami psów...który czerpałby tępą radość z możliwości własnoręcznego zabicia któregoś z buntowników. I chociaż Marco znał go i wiedział jakim był człowiekiem, sprzeciwiał się odbieraniu komukolwiek życia - nawet tak bezwartościowego jak Lukasa – i serce biło mu spazmatycznie na myśl o tym co będzie musiał zrobić. Na lewym ramieniu miał zarzucony AK-47, do pasa przytwierdzony mały pistolet z tłumikiem. W kieszeni spoczywała broń obcych K-3 Luminator, ale tę zostawił sobie na później.

Parł nieprzerwanie do przodu. Prawą dłonią odgarniał nisko wiszące gałęzie drzew, lewą ostrożnie sięgnął w stronę pasa z kaburą i niepostrzeżenie wysunął z niej pistolet. Zrobił to bezszelestnie, niemal niezauważalnie i kiedy nagle się odwrócił, trzymał przed sobą odbezpieczoną i wycelowaną broń.

Widział jak Lucas otwiera usta, porusza nimi bezgłośnie, patrzył w rozszerzone strachem oczy gdy z bliskiej odległości strzelał mu prosto w pierś, cicho błagając wroga o przebaczenie... zamykając się przed nim stalową barierą żeby ból i śmierć go nie obezwładniły. Chwilę odczekał, a gdy Lucas upadł na mokrą ziemię, nie oglądając się ruszył dalej.

***
Tess zamyślona wpatrywała się w swoje zwykle czarne trapery które teraz upaprane po cholewki przybrały różnokolorowe odcienie błota. Trochę to było bez sensu tkwić tutaj, wystawiając się na lejące się z nieba strugi deszczu tak zimnego że gałęzie rosnących wokół drzew zaczynały pokrywać się cienką warstewką lodu, ale wciąż nie mogła zapomnieć o swoim śnie. Czuła się trochę winna, że z powodu swoich podejrzeń opartych na tak kruchych dowodach, gdzieś tutaj patrolując teren marznie także Michael.

Lecz sen był tak rzeczywisty, prawdziwy i chciała w niego wierzyć bo po raz pierwszy od kiedy odwiedzał ją w snach, Marco ostrzegał. Ta przestroga kojarzyła się ze złowrogą przepowiednią, jeżeli nie czymś gorszym.

Przeszła kawałek drogi, mając nadzieję natknąć się na Michaela bo szlak który patrolowali w jednym miejscu się przecinał. Westchnęła, wciągnęła głęboki, piekący od zimnego powietrza, oddech.

I wtedy nagle doszedł do niej obcy zapach a właściwie kilka zapachów, rozproszonych i stłumionych gęstym deszczem – i poczuła jak włosy podnoszą jej się na karku. To nie były już przywidzenia, wyraźnie dostrzegła jakieś nieznane sylwetki. Ludzie. Właśnie miała zamiar połączyć się przez krótkofalówkę z pozostałymi, kiedy usłyszała tuż za sobą cichy odgłos łamiącej się gałązki. Jednym ruchem sięgnęła do paska przy którym nosiła broń, ale nie zdążyła jej wyjąć bo ktoś dłonią zacisnął jej usta a drugim ramieniem błyskawicznie pochwycił ją i unieruchomił, przyciskając do swojej piersi.

Poraził ją jego zapach, ekscytujący i tak znajomy.

Mój sen, pomyślała spanikowana i zachwycona, kiedy przy uchu usłyszała jego szept - Tess, skarbie, nic nie mów tylko słuchaj. Marco. I ten jego cudowny, gardłowy głos. Trzymał ją ciasno przy sobie, czuła jego wargi przy uchu...i pisnęła cichutko. Opuścił dłoń, uwalniając jej usta. Z wrażenia że ma go przy sobie zaczęła dygotać.

- Przepraszam...bałem się że możesz krzyknąć – mówił szeptem – Grozi wam śmiertelne niebezpieczeństwo. Jest tu Nicholas, z determinacją szuka Maxa. Skontaktuj się z Sereną...natychmiast powinna go stąd wyprowadzić.

Zrozumiała, milcząco skinęła głową. Przyciskał wargi do ucha tak blisko, że poczuła ciepły oddech owiewający policzek – Cokolwiek się wydarzy...nie widziałaś mnie, uważają mnie za zdrajcę.

Wydała stłumiony krzyk i zaczęła się z nim szarpać chcąc się odwrócić, ale trzymał ją mocno. W końcu zdołała wykrztusić – Wiem, że nie jesteś...

- Nie ma na to czasu, jak najszybciej ich powiadom – przerwał jej – Wrogowie nic nie wiedzą o kryjówce nad jeziorem i nie znają ścieżki która do niej prowadzi. Niech wszyscy tam się kierują. Natychmiast.

Poluzował dłoń którą trzymał ją w pasie i w końcu mogła się do niego odwrócić by po tak długim czasie objąć wzrokiem ukochane rysy twarzy. Przez krótką chwilę stali zapatrzeni w siebie i czuli w sobie słowa których nie byli w stanie wypowiedzieć. Czarne oczy zamigotały czułością, wyciągnął dłoń i pogładził ją po policzku. Ale zanim się zorientowała, wyminął ją i znikł w ciemnościach lasu jak duch pochłonięty przez noc. Podnosząc do ust krótkofalówkę widziała go biegnącego pod górę ścieżką prowadzącą do chaty.

- Serena – syknęła najciszej jak potrafiła. Po krótkiej chwili usłyszała trzask.

- Jestem.

- Zostaliśmy zaatakowani...musicie się ewakuować. Powtarzam, ewakuujcie się. Według planu jeden-cztery-A. Nastała cisza podczas której Tess niemal słyszała jak Serena analizuje to co przed chwilą usłyszała. W końcu doszedł do niej spokojny głos.

- Zrozumiałam – przekaźnik umilkł, Tess wsunęła go do kieszeni a potem poderwała się i zaczęła biec. Serce niemal wyrywało się z piersi bijając niespokojnie w rytm kroków, płuca z bólem wciągały powietrze gdy przeskakiwała przez leżące na ziemi gałęzie. Wokół panowały kompletne ciemności jednak ona znała tę drogę na pamięć. Całe szczęście że patrolowała szlak znajdujący się nieopodal jeziora, daleko od nieprzyjaciół.

Poczuła na twarzy ostre uderzenia gałęzi wiszących nisko nad ziemią, musiała więc pomóc sobie rękami odgarniając je od siebie, nie zwalniała jednak szaleńczego biegu. Nagle, przed sobą usłyszała szelest. Przypadła do ziemi, kucnęła i starała się uspokoić oddech, chociaż miała wrażenie że za chwilę rozerwie jej płuca. Zamknęła oczy, starała się złapać jakiś zapach i przez chwilę niczego nie rozpoznała – powietrze przesiąknięte było tylko zapachem wilgoci. I wtedy obudziły się zmysły i odetchnęła głośno gdy rozpoznała Michaela, który idąc niemal potknął się o nią.

- Jasna cholera !– syknął – Tess...

Podniosła się i szybko przycisnęła mu palce do ust. Rozglądnęła się wokół.

- Co się, do licha dzieje ? – denerwował się.

- Marco...mnie ostrzegł … - wciągała nierówno oddech badając oczami teren – Jest tu Nicholas i szuka Maxa.

Chwilę na nią patrzył, potem szybko skinął głową – Musimy dotrzeć do jeziora.

Kiwnęła głową, chwyciła go za rękę i pociągnęła za sobą – Szybciej !– poganiała go szeptem kiedy biegli w ciemnościach. Ale zaraz zatrzymał ich daleki odgłos wystrzału.

Dochodził z miejsca które patrolowała Ari. Tess zatrzymała się, zaczęła wpadać w panikę i teraz Michael musiał ciągnąć ją za sobą.

Tyle czasu szkoli się i trenowali, przygotowując się do tego co działo się teraz....mając zawsze cichą nadzieję że to nigdy się nie wydarzy.

Dotarli teraz do miejsca z którego droga prowadząca nad jezioro stromo się obniżała i Tess zaczęła ślizgać się na rozmytym deszczem podłożu. Michael zbiegł przed nią a ona nie mając się czego uchwycić puściła się biegiem za nim aż odzyskała równowagę. Lodowata gałąź uderzyła ją po oczach więc pchnęła ją gwałtownie, i znów zaczęła wspinać się pod górę ponieważ w tym miejscu ścieżka lekko się wznosiła by po przejściu kilku kroków opaść stromo w dół, prowadzając prosto nad jezioro. I nagle, zajęta mocowaniem się z kolejną gałęzią, szukając po omacku czegoś czego mogłaby się złapać, stąpnęła poza krawędź ścieżki.

Stopa obsunęła się na mokrej skale i nagle z podwiniętą pod sobą nogą zaczęła szybko zsuwać się w dół, zboczem stromego nasypu. Krzyknęła, czując chrupotanie w kostce. Wiedziała, że poniżej znajduje się wąwóz i rozpaczliwe chwytała się rękami mokrych winorośli chcąc złagodzić upadek.

Po chwili, która dla niej trwała jak wieczność, upadła ciężko na dno parowu czując przejmujący ból i pulsowanie w nodze. Przez moment odpoczywała a potem podniosła głowę wyglądając w atramentowej ciemności Michaela który jak sądziła z przerażeniem obserwował jej upadek. Była zupełnie unieruchomiona, ze skręconą lub złamaną nogą, zagubiona w tym zalanym deszczem parowie. Wydała zduszony krzyk, zrozpaczona przytuliła się do glinianej skarpy opierając głowę na mokrych liściach. Właśnie miała się unieść gdy zobaczyła błysk niebieskawego światła i ognisty podmuch uderzył ją w piersi, przenikając do każdej części ciała.

Krzyknęła rozdzierająco, czuła narastające drętwienie w kończynach i zorientowała się, że jakiś niewidoczny napastnik uderzył ją elementem zakłócającym. Ale zanim była w stanie się poruszyć poczuła kopnięcie w żebra.

- Co...

- Zamknął się! – usłyszała męski głos. Jakaś ciemna postać rzuciła się na nią przyciskając brutalnie do ziemi. Wiła się pod jego silnym uściskiem, czując jak pochyla się i uważnie jej się przygląda.

- To chyba zastępca króla – roześmiał się głucho – W samą porę.

Zamknęła oczy gdy pchnął jej głowę do tyłu. A kiedy przybliżył jeszcze bardziej twarz, zdołała wychrypieć – Kim jesteś ?

- To nieważne – poczuła na twarzy gorący oddech – Ale ty możesz mówić do mnie Zdobywca.

***
Liz chodziła tam i z powrotem wykręcając niecierpliwie ręce. Mimo, że doszli już niemal wszyscy, nie zjawiła się jeszcze grupa Maxa. Nie było także Michaela, Tess ...i Ari. Serena zapaliła sztormową latarnię i Liz przesunęła wzrokiem po glinianych ścianach i zaśmieconej podłodze niewielkiego bunkra. W mdłym świetle widziała twarze Marii, Kyla, Isabel, Alexa...i pozostałych.

Grupa patrolowa, ze zrozumiałych względów mogła się spóźnić...mieli przecież sporą odległość do przebycia. Ale niepokój budziła nieobecność Maxa i towarzyszących mu, na wyraźne polecenie Sereny, Riley’a i Anny.

Według planu awaryjnego, w przypadku nieoczekiwanego ataku wszyscy mieli się rozdzielić i okrężnymi drogami dojść nad jezioro gdzie znajdował się wykopany w ziemi bunkier. Był czymś w rodzaju tymczasowego schronienia, nie nadawał się jednak na dłuższy pobyt bo nie zgromadzili w nim zbyt wielu zapasów. Wejście zamaskowane zostało ziemią i krzewami ale wszyscy zostali szczegółowo zapoznani z lokalizacją i wiedzieli jak tam trafić – nawet nocą, więc Max nie powinien mieć kłopotów z odszukaniem go.

Więc dlaczego jeszcze go nie ma ? Gdzie jest Anna i Riley?

Czując na ramieniu silny uścisk ręki Marii, starała się nie poddawać rosnącej panice ale przychodziło jej to z coraz większym trudem bo już dawno powinni tu być.

Wiedziała, że Maria także się boi ale najwidoczniej opanowanie się przychodziło jej łatwiej. Ale to nie na Michaelu chciano dokonać egzekucji ...to nie on jest zbuntowanym przywódcą rebeliantów, pomyślała bojaźliwie.

- Lizzie, on przyjdzie – usłyszała łagodny szept Marii. Jej twarz schowana była w cieniu. Blade światło latarni rzucało na gliniane ściany dziwne, niesamowite refleksy, sprawiając że ta chwila stawała się nierzeczywista ..i wzbudzała jeszcze większą grozę.

Liz z trudem przełknęła, czując w oczach palące łzy - Tak, wiem – powiedziała, lecz nawet w jej uszach nie brzmiało to przekonywująco.

- Lizzie, on przyjdzie - powtórzyła bardziej stanowczo Maria

I nagle Liz zrozumiał, że Maria sama szukała u niej pocieszenia i zapewnienia że Michael wróci.

- Wszyscy przyjdą – poprawiła się Maria zdławionym głosem.

Liz szybko objęła przyjaciółkę – Oczywiście, że tak – powiedziała półgłosem wtulając usta w jej włosy – Nie martwię się o Michaela ...czy Tess.

- Nie ma także potrzeby zamartwiać się o Maxa.

- Chciałabym żeby to nie było takie trudne – dokończyła Liz. Poczuła jak Maria gładzi ją po plecach i znów ciężko przełknęła ślinę. Rozdzieliły się słysząc skrzypiący odgłos i wyczekująco spojrzały w górę. Podszedł Alex, objął je za ramiona a Liz usłyszała jak Maria mocno wciąga oddech.

- Nie trwało to długo – powiedział szeptem Alex. Ciemny otwór odrobinę pojaśniał, na drabinie pojawiły się długie nogi, potem ktoś zszedł trochę niżej i rozległ się szloch Marii gdy zobaczyli Michaela zamykającego za sobą wejście.

Ale ulga nie trwała długo bo kiedy zeskoczył na ziemię, oczy miał rozszerzone i niespokojne – Dorwali Tess – powiedział ze ściągniętą ze zmartwienia twarzą.

Gdy Maria gładziła go uspokajająco po ramieniu z cienia wyłoniła się Serena – Opowiedz nam co się stało – poleciła cicho.

Lecz zanim Michael zdołał się odezwać, ktoś znów otworzył drzwi i kiedy pojawiła się w nich tylko Anna, w sercu Liz zgasła nadzieja.

***
- Gdzie oni, do diabła są – wrzeszczał Nicholas. Marco, który przed chwilą przyszedł, zobaczył miotającego się po salonie Nicholasa podczas gdy dwaj jego ludzie szybko przeszukiwali opustoszałe pokoje. Nerwowo przesunął dłonią po mokrych włosach, a jego umysł pracował w szaleńczym tempie. Jeżeli wiarygodnie tego nie wyjaśni, Nicholas pozna że nadal służy Maxowi.

- Najwidoczniej ktoś z naszych natknął się na jeden z ich patroli – wyjaśniał stanowczym głosem – Pewnie przez radiostację ostrzegli pozostałych. Mówiłem ci, że bardzo dokładnie przeczesują teren.

Przez jakiś czas Nicholas uważnie mu się przyglądał i Marco zastanawiał się czy czasem nie próbuje czegoś się w nim doszukać. Musiał się przekonać. Odrobinę otworzył się do niego ale zetknął się tylko z bezgłośnie szalejącą furią, wywołaną niepowodzeniem i poczuciem że być może ktoś z niego zadrwił.

Z głębi mieszkania, do pokoju wszedł jeden z przybocznych żołnierzy Nicholasa - Nic – oświadczył z wściekłością Aaron i jak kot zwęził szare oczy – Jeszcze niedawno tu byli...w łazience została wanna pełna jeszcze ciepłej wody.

- Chcę wiedzieć jak to się stało – zażądał wyjaśnień Nicholas i znów zmierzył wzrokiem Marco.

Marco przybrał nieodgadniony wyraz twarzy i pokręcił głową – Mówiłem ci, rozstawili patrole. Ktoś musiał nas zauważyć.

- Więc dlaczego, do licha są tu jeszcze ich samochody – zastanawiał się głośno Nicholas – Czyżby włóczyli się teraz po lesie ?

- Nie braliśmy pod uwagę takiej ewentualności....nie obmyśliliśmy żadnego planu na wypadek gdyby mieli się ewakuować i przenieść w inne miejsce – Marco miał nadzieję, że kłamie wiarygodnie i śmiało popatrzył w oczy Nicholasa, uważając by wzrok mu nie zadrżał.

Lecz Nicholas nie zdążył odpowiedzieć. Z trzaskiem otworzono drzwi i Marco wstrzymał oddech gdy jeden z żołnierzy wprowadził do domu Maxa by za chwilę pchnąć go brutalnie na podłogę. Max upadł niemal tuż przy jego stopach, z trudem oddychał a kiedy wolno uniósł głowę, Marco zobaczył jak dotkliwie został pobity. Miał popękane i spuchnięte wargi, z nosa leciała mu krew, ale najgorszy był widok tego psychicznego złamania go. Serce Marco ścisnęło się boleśnie, wszystko w nim krzyczało żeby wyciągnąć rękę do swojego króla, ale musiał udać obojętność bo tylko w tym istniała nadzieja na jego ocalenie.

Nicholas roześmiał się głucho. Kucnął przed ciężko dyszącym Maxem.

- Wstań – rozkazał – Natychmiast.

Max uniósł głowę, usiłował się podnieść ale zabrakło mu sił i osunął się na podłogę. Marco na moment zamknął oczy, chwytając się w myślach jakiegoś planu który pomógłby mu uratować życie Maxa.

- Proszę, proszę...klęczy przede mną wielki Max Evans – szydził Nicholas – W życiu nie przypuszczałem, że kiedykolwiek doczekam się tego dnia.

Max chwilę odpoczywał a potem powoli podniósł głowę by spojrzeć na Nicholasa i w tym momencie Marco spotkał jego wzrok. Patrzyli na siebie długo, w rozszerzonych oczach Maxa dostrzegł zaskoczenie i zgrozę. Marco zrozumiał, że w tej chwili Max uwierzył w jego zdradę. Krew odpłynęła mu z twarzy, żołądek skurczył się boleśnie i poczuł się tak jakby miał zaraz zwymiotować. Lecz Max zaraz odwrócił wzrok przenosząc go na Nicholasa.

- Pieprz się – powiedział po prostu, ochrypłym głosem.

- Hmm...- prowokował go Nicholas – Pomyślę nad tym. Chyba jednak pieprzenie twojego umysłu sprawi mi większą radość.

Nicholas zerknął przez ramię na Marco i złośliwy uśmieszek zagrał mu na wargach – A może zabawimy się inaczej. Przypuszczam, że rozpoznałeś już Marco McKinley’a ?

Max spuścił wzrok, oddychał szybciej jakby zaczęło brakować mu tchu – A więc go pamiętasz – upajał się tą sytuacją Nicholas. Kołysał się na przykucniętych nogach obserwując załamaną sylwetkę Maxa - Myślę, że obaj stanowicie ciekawy przypadek.

Serce Marco zaczęło bić jeszcze szybciej gdy Nicholas spojrzał na niego – Wiem, że ucieszyłbyś się gdybyś mógł dobrać się do jego głowy, mam rację ?

- Absolutnie – przytaknął Marco, zwęził oczy i mocnym wzrokiem popatrzył na Maxa.

- Zwłaszcza, że Max nigdy nie był szczególnie...wylewny, dobrze mówię ? Na przykład na temat miejsca ukrycia granilithu. Chyba tę informację trzeba będzie z niego wydusić – zastanawiał się refleksyjnie Nicholas. Wstał i zwrócił się do Marco – Ty dostąpisz tego zaszczytu ...a potem go zabiję.

****
Każda cząstka ciała Maxa dygotała nieznośnym bólem: stłuczone żebra, nos, wykręcony nadgarstek...klatka piersiowa, w którą uderzyli go elementem zakłócającym i z czystej przyjemności powtórzyli tę udrękę ze trzy razy. Potem pastwili się na nim bijąc nieprzerwanie aż doprowadzili go do takiego stanu w jakim jest teraz. I przez cały czas zmuszali go by patrzył na nieruchome ciała Riley’a i Anny, wiedząc że mógłby uleczyć otwartą ranę na piersiach Riley’a.

Szydzili z niego gdy był tak kompletnie bezsilny.

Nikt, nigdy, przez całe życie tak go nie upokorzył, może z wyjątkiem Pierca. Jednak to co stało się teraz było znacznie gorsze.

W przeciwieństwie do tamtych, Pierce nie ścigał go przez tyle lat, nie pragnął jego śmierci z powodów politycznych.

I nie został wydany w jego ręce przez najbliższego przyjaciela. Gdy podniósł głowę i spojrzał w oczy Marco, zrozumiał jak bardzo wszyscy się mylili. Ten wzrok jakim go mierzył, mroczny, złowrogi, to spojrzenie nie pozostawiło w Maxie cienia wątpliwości, że Marco sprzedał wszystkich przyprowadzając wrogów do miejsca w którym czuli się bezpiecznie.

Nie mógł patrzeć w te zimne oczy bo to co w nich widział raniło bardziej niż fizyczne cierpienie. Dobijała go myśl, że człowiek który służył mu tak lojalnie, chcąc go zniszczyć zniżył się do czegoś tak podłego. Ograbił go ze złudzeń, a on zwiedziony miłością jaką darzyła go Tess, uwierzył w niego, obwiniając się o to co zrobił tamtej nocy. Klęczał przed Marco a te wszystkie myśli tłukły mu się po głowie z przeraźliwą jasnością.

Naturalna, wysoka sylwetka Marco, teraz wprawiała go w onieśmielenie, bo klęcząc przed nim czuł się przytłoczony jego obecnością. Max wciągnął kilka szybkich nierównych oddechów, zastanawiając się rozpaczliwie jak uchronić się przed wtargnięciem w swój umysł w sytuacji gdy jest tak słaby. Po uderzeniu elementem zakłócającym nie władał żadnymi mocami.

- Max – Marco powiedział to takim zwyczajnym jak zawsze głosem, przysuwając się bliżej. Max cofnął się, skulił przy podłodze ale i tak poczuł jak duże dłonie otaczają mocno jego twarz. Marco pochylił się nad nim tak nisko, że ich skronie prawie przylegały do siebie – Nie walcz z tym - powiedział stanowczo, głosem w którym Max słyszał wrogość.

Zamknął oczy. Pierce...dlaczego ten gest sprawił że o nim pomyślał ? Może z powodu bliskości Marco i niemal czułego dotyku rąk na swojej twarzy, mimo szyderczej zabawy jaką sobie z niego urządzał.

Czuł twardą podłogi przy pulsujących skroniach, tak samo jak był świadomy porozbijanych żeber, złamanego ciała...i nagle dotarło do niego coś niezwykle znajomego, a jednak zupełnie odmiennego.

Poczuł szarpnięcie więzi z Liz. A jednak niewiele miało to wspólnego ze związkiem z Liz, mimo tego samego gorąca rozchodzącego się po skórze i szczypiącej, wabiącej energii. Takie bliskie mu, znajome wrażenie, chociaż pochodzące od...mężczyzny. Zaskoczony ciężko oddychał zdając sobie sprawę że wokół jego twarzy zaciskają się dłonie. Nie, musi z tym walczyć, nie może pozwolić by Marco nawiązał z nim kontakt - ale wbrew temu, coś mu mówiło, że to nie był gwałt na umyśle lecz coś znacznie delikatniejszego.

Po twarzy zaczęło rozlewać się ciepło, uświadomił sobie że promieniuje wprost od rąk Marco, i zaraz poczuł następne szarpnięcie, desperackie i naglące.

Zaufaj mi. Słowa uderzyły w niego zaskakująco wyraźnie. Po prostu mi zaufaj.

Nie niosły w sobie zaproszenia, nie były nawoływaniem jak miało to miejsce z Liz – tkwiły głęboko w podświadomości, towarzyszyło im ciepło, niezaprzeczalna miłość i lojalność. Działająca na zmysły energia pochłonęła go, i dłużej nie był w stanie się opierać.

Max, proszę. To twoja jedyna nadzieja. Znów usłyszał w sobie te słowa.

I otworzył się, nawiązał kontakt, pozwolił by rozpostarł się między nimi a potężna moc popędziła przez jego myśli elektryzując porozbijane ciało. Tak samo przeżywał to z Liz, a jednak to co odbierał teraz, było dużo gwałtowniejsze, silniejsze ...i zupełnie mu obce.

Och, dzięki Bogu, odetchnął Marco.

Nie rozumiem.

Byłem w stanie nawiązać z tobą kontakt bo...czułem twoją więź z Liz ...gdy przelała się na mnie.

Nie-nie...chodziło mi o to, że mogę ci zaufać. Zaskakujące. W udręczonym ciele odbijał się głuchy pogłos będący wynikiem połączenia z Marco i Max bał się że może od tego zemdleć. Szczególnie dokuczały mu żebra, które tłukły się teraz uporczywym bólem.

Niedawno utworzona więź pulsowała nadzwyczajną siłą, przyspieszając oddech Maxa. Zaczynał szybko odbierać uczucia Marco – uderzył go ciężar samooskarżenia, bolesna samotność...niezliczone emocje płynęły do niego wartkim strumieniem z podświadomości Marco. I Tess...pojawiająca się bezustannie, jej obecność unosiła się jak boja na powierzchni oceanu jego myśli.

Max, wciąż ci służę...oni znali naszą bezpieczną kryjówkę. Musiałem udać, że przeszedłem na ich stronę. Powinniśmy się spieszyć, być bardziej przekonujący, inaczej stracisz dzisiaj życie. Pokaż im teraz jak penetruję twój umysł.

Te słowa stały się bodźcem i Max wydał tylko cichy okrzyk bólu – jakikolwiek głośniejszy sprawiłby mu jeszcze większą udrękę.

Dobrze, zachęcał Marco. Krzycz dalej ale i słuchaj.

Tak.

Kiedy nic nie wskóram wtedy Nicholas sam wtargnie w twoje myśli. Jedynym ratunkiem dla ciebie to ukrycie granolithu, inaczej Nicholas nie będzie miał żadnego powodu żeby trzymać cię przy życiu. Mogę go zastrzelić ale jesteśmy otoczeni jego ludźmi. Nie zabije cię jeżeli schowasz w myślach granolith.

Jak? Fizyczne doznania nie pozwalały mu jeszcze racjonalnie myśleć.

Stwórz obraz, Max. Zasłoń go nim...dosłownie ukryj go w myślach.

Oni użyli elementu zakłócającego, przekonywał go słabo Max. Moje moce są bezużyteczne.

Tak, ale posługując się intuicją jesteś w stanie go zasłonić. Na przykład ukryj go pod stalową ścianą. Stwórz cokolwiek ale spraw żeby Nicholas go nie zobaczył. Wszystko inne uporządkujesz później, teraz skup się na granolithcie.

Dobrze, potwierdził Max, czując na twarzy delikatny dotyk rąk Marco i pamiętając by udać ból. Krzyknął głośniej, zwijając się odrobinę na podłodze.

Świetnie, dodawał mu otuchy Marco. Jest coś jeszcze...najprwdopodobniej w przyszłym tygodniu obóz odwiedzi Khivar. Jeżeli uda ci się stąd wydostać nadarza się świetna okazja.

Ja-jak ? Skąd się o tym dowiemy ? zapytał Max nie mając pewności czy doczeka przyszłego tygodnia, ale tak czy tak, słuchał.

Nie wiem, ale jeśli wyjdziemy z tego cało, spróbujemy...albo może...

Co? Max poczuł szarpnięcie i silny wstrząs przeniknął ich więź. Niesamowite wrażenie sprawiało to intymne połączenie, gdy odbierał, przebiegającą mu po skórze męską energię Marco.

Może ja spróbuję coś zrobić, gdybyś ty nie był w stanie.

Być ostrożny Marco. Jesteś nam potrzebny. Boże tak bardzo pragniemy twojego powrotu...Tess tęskni za tobą...a ja chciałbym cię przeprosić za to co stało się tamtej nocy.

Wybuch potężnej energii znów przeniknął ich więź, co jeszcze bardziej osłabiło Maxa.

Nie, usłyszał szept Marco, Nie przepraszaj. To ja ponoszę za wszystko winę....Teraz musimy się rozłączyć. I pamiętaj – ukryj granolith.
Max odczuł lekki trzepot niepokoju a zaraz potem uderzenie w piersi silnego lęku. Wiedział że to emocje Marco, który martwił się o niego gdy wolno opuszczał dłonie. Ich kontakt pochłodniał by po chwili zmatowieć i zupełnie zaniknąć. Podparł się na rękach, uniósł głowę chcąc złapać jego spojrzenie ale Marco już odwrócił się do Nicholasa.

- Bękart mnie zablokował – rzucił z furią – Nie mogłem dostać się do tego pieprzonego urządzenia.

Nicholas podszedł do Maxa i z wściekłością szarpnął go za ramię usiłując postawić go na nogi. Max łapał powietrze, chwiał się niepewnie, podtrzymywany silnym uściskiem Nicholasa.

- Dosyć tego Max – syknął – Najwyższy czas się poddać.

Przysunął się bliżej, szorstkim ruchem ujął w obie ręce jego głowę – tak różnym od delikatnego dotknięcia Marco.

I wtedy zaczęły się prawdziwe tortury. Z siłą huraganu wtargnął w jego umysł ostry szarpiący ból. Max krzyknął, jego ciężki oddech stał się teraz świszczący, ból przedzierał się głęboko przez wspomnienia, wyrywając je z myśli tak szybko że nie potrafił skupić się na niczym innym.

Stalowa ściana, przypomniał sobie Max, starając się ignorować przeraźliwy ból wywołany penetrowaniem umysłu. Osuwał się na kolana, ale Nicholas trzymał go mocno nie odrywając rąk od jego głowy.

Stalowa ściana, powtarzał sobie wznosząc wokół granolithu twierdzę. W miarę jak cierpienia się nasilały, dygotał coraz bardziej, rozpaczliwie jak podmuchem wiatru spychając na bok wszystkie swoje wspomnienia.

Zacisnął mocno oczy walcząc z Nicholasem ostatkiem sił jakie mu jeszcze pozostały. I tak jak sugerował Marco, czepił się tego obrazu, jedynej szansy dającej nadzieję na uratowanie życia. Na to by podjąć jakąkolwiek walkę z Nicholasem był po prostu za słaby.

- Max – poczuł na twarzy oddech Nicholasa – Nie walcz z tym. Nie masz na to sił.

- Nie walczę – wybełkotał.

- Więc usuń tę przeklętą barierę.

- Nie wiem czego ode mnie chcesz.

- Prawie tam jestem Evans. Tak blisko, usuń zaporę, pokaż mi gdzie jest granolith a ból minie – jego głos stał się teraz przymilny, zwodniczo uspokajający – Wiem, że jest na pustyni, niedaleko Roswell...pokaż mi tylko gdzie.

Stalowa ściana...to tylko dostanie, to wszystko co zobaczy, powtarzał bezustannie w swoim udręczonym umyśle, upadając na kolana. Ale Nicholas nie ustawał, naciskał coraz mocniej i Max uświadomił sobie że nie może już oddychać, że traci nad sobą kontrolę...że wszystko wymyka mu się z rąk.

Stalowa ściana...stalowa ściana...stalowa ściana.

- Niech cię szlag – wrzasnął Nicholas odsuwając się od niego tak nagle że Max stracił równowagę i upadł bezwładnie na podłogę.

- Nie mogę się do niego dostać, pokazał mi tylko jakiś pieprzony wizerunek stalowej ściany, a to nic nam nie mówi...- nagle Nicholas umilkł a Max skulił się, instynktownie przygotowując się na kolejny atak - Chyba że...ten obraz może okazać się bardzo przydatny.

Nicholas klęknął przed nim i brutalnie chwycił w dłonie twarz Maxa - Jeszcze będziesz miał zabawę Max – na dźwięk tonu jaki przybrał głos Nicholasa, dreszcz przebiegł mu wzdłuż kręgosłupa. Max znów poczuł w sobie napór jego potężnej siły. Mocno skupił się na obrazie, chroniąc garanolith i wszystkie swoje wspomnienia.

- Chcesz zaimponować mi stalową ścianą ? – powiedział szyderczo Nicholas – Świetnie, więc weź ją sobie.

Max krzyknął, czując jak coś skręca się gwałtownie w jego myślach, jak gdyby obraz ściany utrwalił się i stężał osadzając się mocno w miejscu. Stał się trwałym elementem, stapiając się ze wspomnieniami w sposób który dla Maxa zaczynał być zrozumiały. I krzyczał gdy ból rozprzestrzeniał się w każdym zakamarku mózgu, odbijając się echem by utkwić w nim głęboko.

- Tak, teraz cię mam – upajał się Nicholas, miękko wzdychając i opuszczając ręce – Doświadczając przyjemności z posiadania tego małego daru, będziesz się czołgał....będziesz mnie błagał żebym zabrał od ciebie granolith. Żałuję tylko że nie zobaczę twojej reakcji.

- Nie rozumiem – wychrypiał Max, wyczerpany uniósł głowę. Widział stojącego nad sobą Marco, którego ciemne oczy migotały niewypowiedzianym niepokojem.

- Dowiesz się – roześmiał się Nicholas. Wstał i z zadowoleniem założył na piersiach ręce – A kiedy tak się stanie...biegiem do mnie powrócisz.

Cdn.
Last edited by Ela on Sun Jan 09, 2005 2:25 pm, edited 1 time in total.
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: Google [Bot] and 37 guests