Jest czas na rozpacz, gniew i odrzucenie i jest także czas na zrozumienie, wybaczanie i budowanie zaufania...
OBJAWIENIA część 24
W niedzielę obudziła się zmęczona i słaba. Zander nie spał prawie całą noc, grymasił, płakał i nie dał się uspokoić. Może zasnęła na godzinę ale nie była pewna. Kiedy z trudem wstała, ciemne chmury przetaczały się za oknem a o szyby tłukł ostry deszcz. Wracała kapryśna, mokra wiosna – Taka jak moje samopoczucie – pomyślała Liz.
Rano dziecko rozpłakało się na dobre i nie chciało jeść. Liz nie wiedziała co mu jest. Miał suche pieluszki, ubranka go nie uwierały i był otulony ciepło kocykiem. Ponad godzinę nosiła go w jadalni, śpiewając i kołysząc, aż zaczął jej ciążyć na rękach mimo, że był taki drobniutki. W końcu żałosne zawodzenie przycichło bo dostał czkawkę co przestraszyło go jeszcze bardziej. Przyciskała usta do jego skroni, gładziła, próbując go uciszyć.
- Już dobrze, mój maleńki – szeptała - Mamusia jest przy tobie – Zastanawiała się czy dzieci mają koszmarne sny . Co może przerażać takie maleństwo nie mające pojęcia o zagrożenia jakie niesie świat ?
W końcu położył główkę w zagłębienie jej szyi i wiedziała, że zasnął. Ostrożnie wróciła do swojego pokoju i położyła go na łóżku. Nagle wzdrygnął się przez sen ale nie obudził się i Liz odetchnęła z ulgą.
Miała ochotę położyć się obok niego i zrezygnowała. Było już prawie południe a ona jeszcze nic nie jadła. Chwyciła monitor aby nadsłuchiwać czy Zander się nie budzi, zamknęła drzwi i zbiegła do kuchni. Szybko korzystała z tych kradzionych minut, chwyciła kanapkę, jakiś sok i wróciła do pokoju. Siadała właśnie przy biurku gdy dziecko otworzyło oczka i uniosło lekko główkę z nad materaca.
Wstrzymała oddech obserwując jak szyja napręża się na moment zanim mały policzek nie przytulił się znowu do swojego smoczka. Ciemne oczka przymknęły się sennie, rzęsy opadły w dół, jeszcze raz w górę i w dół. Zasnął.
Miała ochotę chwycić go i wyściskać. Jej dziecko, mające zaledwie sześć dni, podniosło główkę. Wiedziała że to naturalne, że zrobił to odruchowo, ale nie ważne. Nigdy w życiu nie była taka dumna. Musiała się tym z kimś podzielić. Zanim się zorientowała, chwyciła telefon i zaczęła naciskać numer Maxa. Po dwóch cyfrach zatrzymała się i wyłączyła. O czym do diabła myślała ? Maxa nie interesowało czy Zander podniósł głowę czy nie. Nie miał żadnego powodu żeby się angażować jakie on robi postępy. Nie chciał go, czy kochał go – niewiele miał do powiedzenia.
Łzy napłynęły do oczu. Odsunęła talerz, oparła łokcie na biurku schowała twarz w dłoniach i rozpłakała się. Znowu. Była w takim stanie, że od dwóch dni płakała prawie bez przerwy – Przeklęte hormony – mruczała ze złością. Nienawidziła tych poniżających zachowań – Wszystko przez te poporodowe, zmienne nastroje.
Pudełko po chusteczkach było puste. Wrzuciła go do kosza i poszła do łazienki po papier toaletowy. Popatrzyła w lustro, wytarła zaczerwienione oczy i wysiąkała nos. W żaden sposób nie przypominała tamtej dziewczyny sprzed roku, stwierdziła.
- Weź się w garść – szeptała surowo do siebie.
Zanim zjadła pół kanapki, Zander zbudził się z płaczem. Próbowała go nakarmić ale bez rezultatu. Westchnęła, wzięła go na ręce i ponownie zaczęła chodzić od ściany do ściany – Co się dzieje, skarbie ? – mówiła cicho – Tak bym chciała, żebyś umiał mi powiedzieć – serce się krajało słuchając tego rozpaczliwego płaczu.
- Liz ? – matka gwałtownie zajrzała do pokoju – Kochanie, czy on płacze cały czas ? – zapytała zaniepokojona - Dziecko było rozdrażnione, zanim rano zeszła do Crashdown.
- Przespaliśmy razem może godzinę i to było wszystko – powiedziała zmęczona Liz – Przynajmniej podniósł na kilka sekund główkę – uśmiechnęła się lekko.
Matka weszła do pokoju – To cudownie, ale ciągle się martwię – Położyła mu rękę na czole – Nie ma gorączki – Jadł coś ?
Liz pokręciła głową – I ma suchą pieluszkę. Co to może być ? Kolka ?
- Nie sądzę. Gdyby tak było poznalibyśmy po nim. Daj, potrzymam go przez chwilę.
Wahała się ale matka wyjęła go z jej rąk. Natychmiast poczuła pustkę a jego płacz był donioślejszy i bardziej tęskny. – Oddaj go mamo – sięgnęła po dziecko.
Matka westchnęła – Nie wiem co zrobić, Liz. Jeżeli wkrótce się nie uspokoi trzeba będzie wezwać twojego starego pediatrę.
- Doktora Gubera ? - Liz poczuła falę paniki – Mamo, on ma chyba ze sto lat. Nie sądzę, żeby jeszcze przyjmował. Zanderowi na pewno nic mu nie jest. Sama mówiłaś, że nie ma gorączki.
- To może być coś znacznie gorszego. Może czuł się dobrze po wyjściu ze szpitala ale w międzyczasie mógł coś złapać. Dzieci są takie delikatne – głaskała go po rączce i coraz bardziej marszczyła brwi.
- Nie chcę żeby bez powodu badano go i kłuto – Liz kontynuowała swój monotonny spacer.
- A może...bardziej mu będzie odpowiadała butelka. Czasami dzieci robią się wybredne. Pojadę do sklepu, przywiozę odżywki i jednorazowe buteleczki. I spróbujemy mu podać.
- Dzięki, mamo
Zaraz po zamknięciu frontowych drzwi, Liz chwyciła telefon i nacisnęła numer. Czekała na sygnał dłuższą chwilę, przekładając syna z ręki do ręki. Właśnie chciała się wyłączyć gdy usłyszała trzask.
- Słucham ?
- Max, dzięki Bogu – westchnęła z ulgą.
- Co się stało ? – zapytał natychmiast – Czy to Zander tak płacze? Co się dzieje ?
- Nie wiem. Płacze bez przerwy i nie chce jeść. Mama może wezwać do niego lekarza. Co ja mam robić ?
- Co ? Liz, nie pozwól jej na to.
- Myślisz, że tego nie wiem ? – powiedziała cierpko, nerwy zaczęły ją zawodzić. Nieprzerwany płacz Zandera tuż przy uchu, zaczynał się odbijać się echem w jej głowie.
- Jasne że wiesz, wybacz. Posłuchaj, próbuj go uspokoić. Zaraz tam będę. Wszystko będzie dobrze.
- Pospiesz się.
- Zaraz będę – wyłączył się.
Położyła komórkę na biurku i spacerowała. Zander wcisnął nos w zagłębienie jej szyi, słyszała stłumiony szloch i czuła łzy rozmazujące się na skórze. Ciii – szeptała i gładziła go po włoskach – Proszę, nie płacz – błagała – proszę...
Mijały minuty. Liz weszła do jadalni, zwinęła się na kanapie monotonnie kołysząc dziecko. Czasem, na chwilę płacz się urywał, potem wzmagał się jeszcze bardziej. Rozpacz, ciężka i przytłaczająca wkradała się do serca.
Otworzyły się drzwi i weszli rodzice. Matka wróciła ze sklepu z zakupami – I jak ? Przestał chociaż na chwilę ?
Liz przegryzła wargi i potrząsnęła głową – Nie – mruknęła bojąc się, że wyczują nutkę histerii w jej głosie.
- Nancy, może powinniśmy wezwać pogotowie – zasugerował ojciec Liz, patrząc z lękiem na żonę.
- Pogotowie?! – krzyknęła Liz.
- Dlaczego nie – nalegał – Nie wiemy co się dzieje, Lizzie. On nam nie powie co go boli.
- Twój ociec ma rację, kochanie.
- Ale przyniosłaś butelki. Może teraz coś zje – Liz trzymała się tej nadziei – Powiedziałaś że spróbujemy – przełożyła maleństwo na drugie ramię i tuliła usta do mokrego policzka – Mamo, proszę ?
- Dobrze, ale jeżeli to nie pomoże...- chwyciła sprawunki i wyszła do kuchni.
- Liz, dzieci chorują – przekonywał ją ojciec – Może to nic poważnego, a jak nie ? Żaden lekarz nie będzie miał nam tego za złe jeżeli przyjedziemy i to nie będzie nic groźnego.
Zaczęła znowu niespokojnie chodzić – Tatku, wiem że chcesz pomóc. Ale nie chcę wieźć go niepotrzebnie do lekarza albo do szpitala. Może jeszcze dodatkowo załapać jakieś wirusy albo inne zarazki – improwizowała.
Pukanie do drzwi przerwało jego odpowiedź. Otwierał, a Liz zobaczyła jak sztywnieją mu ramiona – Czego tu chcesz?
- Tatku – westchnęła – Dzwoniłam do niego.
Ojciec odsunął się na bok i zobaczyła Maxa. Miał mokre włosy, wilgotne ubranie. Jednak na twarzy malował się spokój.
- Po co ? – dopytywał się ojciec – Nie był zainteresowany jak jego syn czuł się dobrze.
- Panie Parker, mogę wejść ? – zapytał Max.
- Tatusiu...
Nie odpowiedział ale ustąpił mu z drogi. Kiedy Max wszedł do pokoju, ojciec stanął w otwartych drzwiach.
- Wracaj z powrotem do pracy, tatku – Liz słyszała swój zmęczony głos – Dam ci znać jeżeli coś się zmieni.
- Lizzie…
- Proszę. Nie chcę się teraz się z tobą kłócić – mówiła, głaszcząc palcami główkę Zandera kiedy nieprzerwanie szlochał.
Trochę się zmieszał – Będę na dole – Zanim wyszedł popatrzył przeciągle na Maxa.
Max podszedł szybko do niej i wyciągnął ramiona żeby odebrać dziecko – Gdzie twoja mama ? – zapytał cicho.
- W kuchni – szepnęła – Przygotowuje dla niego butelkę.
Zander bez lęku przeszedł z rąk Liz do Maxa ale nie przestawał płakać. Przyciskał małą buzię do jego piersi, wsadził nos w miękką bawełnę, zmoczonej deszczem koszulki – Spokojnie maluszku – Max gładził go i tulił – Zaraz sprawdzimy co ci jest – Popatrzył z góry na Liz – Powinniśmy pójść do twojego pokoju.
Kiwnęła głową i odwróciła się żeby pójść pierwsza. Wiedziała, że to śmieszne ale była teraz spokojniejsza kiedy czuła obecność Maxa przy sobie. Nawet jeżeli nie miał pojęcia co się dzieje z dzieckiem, dobrze było pomyśleć że te kłopoty można dzielić z kimś, kto je rozumie.
Liz zamknęła drzwi sypialni a Max położył Zandera na tapczanie. Klęknął na podłodze i łagodnym ruchem zaczął przesuwać rękami nad głową dziecka, a potem dłonie otoczyły mokre policzki. Zander jeszcze płakał ale ciemne oczy utkwił w oczach Maxa i Liz wiedziała że Max zaczyna się z nim łączyć. Wstrzymała oddech kiedy jego ręce wolno przesuwały się wzdłuż ramion, tułowia i nóżek dziecka. Potem pochylił się, podniósł go do góry, usiadł na brzegu łóżka i położył go na swoim ramieniu, na brzuszku.
- Liz, podejdź tutaj – powiedział i klepnął łóżko obok siebie.
- Czuje się już lepiej ? – pytała kiedy zrobiła o co prosił.
Max kiwnął głową – Tylko fizycznie. Ale nadal nie kontaktuje. Teraz rób to co ja. Spróbuję dopasowywać twój oddech do mojego i pozwolimy jego myślom oczyścić się – Położył dłoń na jej ręce i oplótł jej palce swoimi. Przy pomocy jej dłoni przesuwał swoją dłonią po plecach dziecka, spokojnymi, kolistymi ruchami.
Liz obserwowała jak pierś Maxa z każdym oddechem unosiła się i opadała i próbowała naśladować każdy jego ruch. Była zaskoczona jakie to było odprężające i pomagało hamować częściowo płacz Zandera. Prawie nierzeczywiste uczucie, jej ręka wsunięta między ciepłe plecy dziecka i ciepłą rękę Maxa. Wtedy Max zaczął nucić, coś cichego i nierozpoznawalnego. Liz zdała sobie sprawę, że mogłaby zasnąć na siedząco. Napięcie w skroniach i za oczami ustępowało i poczuła jak zamykają jej się powieki. Tak było do chwili kiedy zrozumiała, że dziecko ucichło. Otworzyła oczy, odwróciła się i popatrzyła na Maxa. .
- Co ty zrobiłeś ? – mruczała. Zander nie spał ale panowała zupełna cisza. Główkę trzymał na ramieniu Maxa, a ciemne oczy patrzyły na Liz.
Delikatny uśmiech przewinął mu się przez wargi – Nic specjalnego – powiedział – To było tylko....- zamarł patrząc na drzwi – Chyba idzie twoja mama – szepnął – Powiem ci później.
Jasne, nie mogło być inaczej. Rozległo się lekkie pukanie, drzwi się otworzyły i do pokoju weszła mama Liz – Witaj, Max. Tak myślałam że to ty.
Liz przyjęła taktowny komentarz matki z przelotnym uśmiechem. Przecież niemożliwe było żeby nie słyszała, nawet z kuchni rozmowy ojca z Maxem, kiedy przyszedł.
- Dzień dobry pani Parker – odpowiedział.
- Jesteś cały mokry – dostrzegła kiedy weszła do pokoju – Nie zauważyłam żeby tak bardzo padało.
Poruszył ramionami – Bo nie pada. Zanim tu przyjechałem brałem prysznic i nie zdążyłem wysuszyć włosów – przesunął Zandera ze swojego ramienia i podał go Liz – Teraz kiedy się uspokoił może zacznie jeść. Na pewno po tych krzykach jest bardzo głodny.
Liz uśmiechnęła się. Max po połączeniu się z nim doskonale wiedział jak bardzo jest głodny.
- Będziesz jeszcze potrzebowała butelkę ? – zapytała matka.
- Można ją zostawić, na wszelki wypadek. Dzięki mamo.
- Miło cię widzieć – matka postawiła butelkę na komodzie i patrzyła wyczekująco na Maxa.
Liz w tej chwili pragnęła żeby rozstąpiła się pod nią ziemia. Tak jakby Max nigdy nie widział jej w trakcie karmienia.
A on zrozumiał aluzję. Pogłaskał palcami nosek dziecka i łagodnie odsunął kosmyk włosów Liz z jego główki – Wyskoczę na chwilę ale wrócę – powiedział spokojnie – Pozwól mu dojść do siebie, dobrze?
- Dobrze – zgodziła się.
- Od dzisiaj mam nową komórkę, więc jeżeli będziesz czegoś potrzebowała wcześniej, dzwoń – wstał a Zander prowadził za nim wzrokiem – Zobaczymy się później – Skinął mamie Liz głową i wyszedł.
- Dzwoniłaś do niego ?
Liz w pytaniu usłyszała wahanie – Rzeczywiście tak zrobiłam.
- Cieszę się że przyszedł – powiedziała delikatnie matka – Nawiązał doskonały kontakt z Zanderem. To niewiarygodne. Większość nastoletnich chłopców unika małych dzieci.
- Max jest inny.
Matka uśmiechnęła się – Jasne – zgodziła się rozbawiona. Głaskała jedwabiste włosy Zandera , pochyliła się i pocałowała go w czoło – Zostawię was. Muszę iść do pralni. Coś jeszcze zrobić dla ciebie ?
- Nie, mam wszystko co potrzebuję.
- Zawołaj jak będziesz czegoś chciała – wyszła zadowolona.
*****
Nie miała teraz żadnych kłopotów z Zanderem. Jadł szybko i łapczywie a ciemne oczka obserwowały ją z dołu. Kiedy go karmiła głaskała go po rączce i cieszyła się jak zaciskał na niej drobne palce. Trzymała go aby mu się odbiło a on prawie zasypiał.
- Zmordowałeś się, prawda, mój jedyny ? – mruczała kołysząc go w ramionach do snu, głowę miał ułożoną w zgięciu jej szyi. Słyszała spokojny, głęboki, miarowy oddech.
Liz podeszła do okna i zauważyła, że deszcz przestał padać. Zostały po nim na balkonie rozlane kałuże. Oczami wyobraźni zobaczyła małego, radosnego chłopca, w kaloszach i żółtej pelerynce skaczącego po nich i śmiejącego się do niej pełną buzią. Uśmiechnęła się do tej wizji.
- Wyglądasz jak ktoś bardzo zmęczony – usłyszała za sobą cichy głos.
Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła stojącego na środku pokoju Maxa – Cześć – powiedziała jakby jej zabrakło tchu – Nie spodziewałam się, że tak prędko wrócisz.
Poruszył ramionami – Nie chciałem cię przestraszyć. Twoja mama pozwoliła mi wejść na górę.
Liz położyła Zandera na środku łóżka. Spał mocno. Opatuliła go dokładnie i teraz wyglądał jak mały tobołek.
- No więc, powiesz mi jak go uspokoiłeś ? – zapytała.
- Tak. Ale nie tutaj. Twoja mama obiecała że go przypilnuje, żebyśmy mogli porozmawiać.
- Gdzie chcesz iść ?
- Przejedziemy się. Chodź – namawiał ją delikatnie.
- Um, dobrze – popatrzyła na swoje znoszone dżinsy i koszulę – Pozwól mi się tylko się przebrać.
- Liz, jest dobrze. Będziemy w jeepie – Max wziął z komody jej komórkę i monitor dziecka – Nakładaj buty i idziemy.
- No dobrze – zgodziła się. Rozglądnęła się dookoła. Włożyła znalezione pod biurkiem tenisówki, złapała swoją torbę i odebrała od niego telefon – Gotowe.
Na dole, Max podał matce Liz wracającej z koszem prania, monitor dziecka.
- Nie będziemy długo, mamo – powiedziała Liz – Biorę ze sobą komórkę więc zadzwoń gdyby...
- Idźcie – śmiała się - Damy sobie radę.
Max doszedł pierwszy do samochodu i pomógł jej wsiąść zanim usiadł za kierownicą. Z zakrytą górą, osłonięty i suchy, jeep kojarzył jej się zawsze z pieszczotami kiedy ona i Max się spotykali w ubiegłym roku. Zawsze stawiał dach kiedy wychodzili wieczorem, nie chcąc ryzykować żeby ktoś ich podglądał gdy parkowali przy Buckley Point. Liz westchnęła do tych wspomnień, wydawały się takie odległe.
Jechali w ciszy. Oczy Maxa skupione były na drodze, ręka leżała na kierownicy. Najpierw pomyślała, że chce zyskać na czasie ale potem, że spowodowała to jej obecność i to że są sami. Nie układało się za dobrze pomiędzy nimi a ostatni okres składał się z krótkich kwadransów w obecności innych. Ale przecież pierwszy zaprosił ją na przejażdżkę a ona naprawdę chciała wiedzieć jak udało mu się uspokoić dziecko. Już miała go o to zapytać, kiedy zaczął mówić.
- Przepraszam za ostatnią noc.
Liz zamrugała oczami. Przeproszenie było tak nieoczekiwane, że z wrażenia nie wiedziała co odpowiedzieć - Max, ja...
- Nie powinienem odsyłać cię w taki sposób – ciągnął.
- Nie, w porządku - westchnęła patrząc na drogę. Więc nie cofał tego co wczoraj mówił i nie żałował że prawie wyrzucił ją z domu.
- Nie, nie było w porządku – powiedział miękko – Wiem, że wyprowadziłem cię z równowagi i nie przejąłem się tym. Nie powinienem być taki twardy dla ciebie.
- Kierowałeś się uczuciami.
- Tak – powiedział to tak stanowczo, że ją zaskoczył – Nie będę przepraszać za moje uczucia, Liz – mówił łagodnie – Nic na to nie poradzę ale tak jest – Nie chciałem znaleźć się w takiej sytuacji, staram się jak potrafię, ale wciąż nie mogę się do niej dopasować – westchnął – Poprzedniej nocy prosiłaś abym ci powiedział prawdę i tak zrobiłem. Ale musisz zrozumieć, że tam jest dużo więcej moich uczuć niż te o których ci mówiłem. Właśnie teraz wszystko się komplikuje. Trochę czasu zabierze mi poukładanie tego wszystkiego.
- Wiem – powiedziała – wczoraj naciskałam na ciebie zbyt mocno.
- Tkwimy w różnych przestrzeniach czasowych – wyjaśniał jej – Ty miałaś kilka miesięcy, żeby się ze wszystkim oswoić. I masz dziecko. Teraz w naturalny sposób obejmiesz te wszystkie sprawy, zapanujesz nad nimi i pójdziesz do przodu. Ja także tego pragnę, Liz, ale dla mnie to dużo trudniejsze.
Liz kiwnęła głową i patrzyła w okno. Wiedziała, że gdyby odwróciła się do Maxa, zaczęła by znowu płakać.
Nagle Max skręcił z drogi i Liz zrozumiała, że znaleźli się niedaleko starego kamieniołomu, ulubionego miejsca spotkań kosmitów i ludzi. Jechał jeszcze kilka jardów aż dotarli do krawędzi urwiska i wyłączył silnik. Kątem oka zauważyła jak oparł szczupłe plecy, odchylił głowę do tyłu i zmęczony westchnął.
- Opowiesz mi jak uspokoiłeś Zandera ? – zapytała.
- Tak – Zrobił gwałtowny ruch i kiedy Liz odwróciła się zobaczyła że przesunął ręką po oczach – Gdy połączyłem się z nim, łatwo było zorientować się że to nic poważnego – ciągnął – Ale był bardzo zdenerwowany i doszedł do punktu z którego nie umiałby sam wrócić. Czułem w nim tyle lęku – westchnął.
- Co ? Dlaczego ?
Max odwrócił się do niej z lekko drwiącym uśmiechem – Połączenie, Liz. Jak jesteście bardzo blisko, Zander czuje każdą z twoich emocji. Poznaje, jak jesteś zdenerwowana. Podobnie jak ze mną tylko u mnie to działa w dwóch kierunkach. Wyczułem także jego cierpienie, rozpacz.
Liz poczuła jak z twarzy odpływa jej krew – To znaczy, kiedy wróciłam do domu wczoraj w nocy...
- Pozwól mi wyjaśnić – przerwał jej – Wróciłaś ode mnie nieszczęśliwa – potrząsnął głową – On tak dostroił się do każdej twojej myśli jakby się z nimi połączył. Nie rozumie co one znaczą ale wie, że się martwisz i jest tym przerażony – zamknął oczy i odchylił znowu głowę – Szybko do tego doszedłem. Dlatego kiedy wychodziłaś, powinienem upewnić się w jakim jesteś nastroju.
- Nie możesz ograniczać się tylko dlatego, że może to na mnie wpłynąć – powiedziała wolno, rozproszona i zaskoczona po tym co powiedział.
- Ale ja wiedziałem, że Zander jest połączony z nami i nie pomyślałem że coś takiego może się wydarzyć.
- Jak długo to potrwa ? To znaczy...czy już zawsze będę musiała uważać na każdy mój nastrój ?
Max potrząsnął głową – Kiedy będzie coraz starszy rozwiną się w nim zdolności blokowania ich. Po wyjściu z kokonów porozumiewaliśmy się z Isabel telepatycznie ale ten sposób zaniknął w miarę kiedy zaczęliśmy używać mowy. Mogę spróbować nauczyć cię jak się przed nim zamykać ale jeżeli Zander nie będzie cię czuł, będzie jeszcze bardziej przerażony.
- Kiedy go uspokajałeś, poprzez dostosowanie oddechu, udało ci się także wyciszyć i mnie – szepnęła.
- Tak.
- Czy on łączył się z tobą w ten sam sposób ? Czy wyczuwa i twoje zdenerwowanie ? Może dlatego, zanim się urodził wyczuwał kiedy byłeś w pobliżu.
- Prawdopodobnie. Dlatego chciałem żebyśmy rozmawiali gdzie indziej. Nasze emocje są ostatnio dosyć mocno...spotęgowane, więc nie chciałem żeby te sprzeczki odbijały się na nim.
Liz pragnęła w spokoju jakoś to sobie poukładać.
- Powinniśmy już wracać – powiedział sięgając do kluczyków.
- Nie, poczekaj.
Liz zmarszczyła brwi nie wiedząc jak poruszyć ten temat – Jeżeli Zander jest na stałe z tobą połączony, może czuje w tobie...
Max westchnął, wiedząc o co jej chodzi – To geny, Liz. Czuje we mnie ojca. Nie ma na to innego wytłumaczenia.
- Chciałbyś być nim ? – zapytała ostrożnie.
Oparł się znowu – Nie wiem – zastanawiał się. Patrzył jak krople deszczu rozbijały się o szybę – Zanim uratowałem cię tamtego dnia w Crashdown, zanim dowiedziałaś się kim jestem, marzyłem o przyszłości z tobą – mówił powoli – miałem opracowany cały scenariusz. Jak wyjawię ci o sobie całą prawdę, i to nie będzie miało dla nas żadnego znaczenia, będziemy żyli szczęśliwie w domu otoczonym białym płotem i cieszyli bawiącymi się na podwórku dziećmi. Normalne życie – parsknął – Chociaż w głębi duszy wiedziałem, że to się nigdy nie stanie. Ale czegoś się trzymałem. Moje sekretne marzenia.
Liz pragnęła przysunąć się bliżej i wziąć go za rękę ale coś jej mówiło, że nie oczekuje współczucia. Spokojnie czekała co powie dalej.
- I wtedy nagle wszystko się zmieniło. Poznałaś prawdę, nie odrzuciłaś mnie. I pokochałaś – ciągnął – To było tak cudowne. Nagle doszło do mnie, że muszę być realistą. Ta wiedza ściągała na ciebie niebezpieczeństwo. Mój sen o posiadaniu rodziny stawał się w tym momencie ...nieostrożny. Nawet jeżeli to było biologicznie możliwe, jak mógłbym być tak głupi żeby sprowadzać na świat dziecko, nie mogąc mu zagwarantować bezpieczeństwa ? W ostateczności skazywał bym go na życie podobne do mojego. Nieustanne ukrywanie swojego prawdziwego pochodzenia, ciągły lęk że ktoś nas wyda. Obawiać się lekarzy, badań i szpitali – potrząsnął głową – a w nocy zmagać się ze swoimi demonami. Oddział Specjalny FBI, Biały pokój, sekcje przybyszów. Nicholas. Kivar. Bóg wie co jeszcze – wzdrygnął się – Im więcej dowiadywałem się o sobie, tym bardziej niemożliwe stawały się moje marzenia.
Liz nie mogła już tego wytrzymać – Max – szepnęła – nie rób tego sobie.
- Pozwól mi skończyć. Musisz to zrozumieć, Liz. Niewiele miałem do powiedzenia w sprawie powołania na świat Zandera ale on istnieje i muszę się z tym pogodzić. Powiedziałem ci, że będę go chronił do ostatniego tchu i tak będzie. W konsekwencji uznałem go za swoje dziecko i wziąłem za niego odpowiedzialność. I mam teraz zagadkę. Może zrobiłem jeszcze gorzej ? Czy będąc blisko mnie, nie jest bardziej narażony na niebezpieczeństwo ?- potrząsnął głową – Nie wiem. Być może związanie się z nim na stałe było najgorszą z moich decyzji.
- Nie Max, to nieprawda – powiedziała Liz – Masz rację, że on ciebie potrzebuje. Od kogo ma się uczyć co to znaczy posiadać moc ? Jak z niej korzystać ? I wiem, że zapewnisz mu bezpieczeństwo. Gdybyś się trzymał od niego z daleka, twoi wrogowie i tak prawdopodobnie by go wyśledzili. Sam to powiedziałeś. Wszyscy są przekonani, że jest twój i zaprzeczanie temu nic by nie dało.
- Chciałbym być tego tak pewny.
- Max, on cię potrzebuje – powtarzała – A bardziej niż ochrony potrzebuje ojca. Jesteś z nim połączony. Wiem, że nie czujesz, że jest twój ale on tego nie zrozumie. To tylko dziecko. Nawet jeżeli obwiniasz mnie, proszę nie odrzucaj go.
- Nie odrzucam – mówił spokojnie – Ale on dostroił się i do moich uczuć. Nie będę teraz mógł tak dobrze sprawdzić siebie i tego co jest związane z tobą. Widziałaś co się wczoraj stało. Lepiej jak będę trzymał się z daleka do czasu, aż dojdę do pewnej równowagi, pozwalającej uchronić nas przed zrobieniem czegoś, czego będziemy żałowali. Zander zasługuje na ojca, który nie jest kompletnym wrakiem – mówił coraz ciszej i Liz coraz słabiej go słyszała.
- Nie jesteś wrakiem – mówiła łagodnie – Myślę, że jesteś wspaniały.
- Wspaniały ? – parsknął – Świetnie. Byłem wobec ciebie okrutny, wyrzuciłem cię z domu, ignorowałem dziecko. No wprost idealny – potrząsnął głową - Lepiej wracajmy.
Sięgnął znowu do stacyjki ale Liz go zatrzymała. Nie mogła znieść, że jest tak strasznie rozdarty. Był taki sam jak poprzedniej nocy, gdy mówił o różnych wspomnieniach jakie przechodziły mu przez głowę. Ale miał także jej wspomnienia – Co widzisz ? Myślę o przyszłości – zapytała stanowczo.
Odwrócił się i patrzył na nią – Śmierć. Zwielokrotnioną – mówił szybko i ostro – I wiem, że odczuwasz to od kilku miesięcy. Umiera Isabel. Michael. Twoi rodzice i moi – oparł się i zamknął oczy – Budzę się z zapachem zgliszcz po Crashdown – szeptał – Czuję jak rozpaczasz w moich ramionach – wciągnął głęboko oddech jakby próbując usunąć to z pamięci – Rozumiem, Liz – szeptał – dlaczego musiałaś mnie odepchnąć. Nienawidzę tego, nie wierzę w słuszność tego co zrobiłaś, ale rozumiem.
- Co dalej ? – porosiła wstrzymując oddech w oczekiwaniu na odpowiedź.
- Jestem wściekły, że byłaś do tego zdolna, że potrafiłaś tak bezwzględnie nas oboje odrzucić, chociaż miałaś na uwadze dobro nas wszystkich.
- Ale to był twój pomysł, Max ! Przecież ja nie obudziłam się pewnego dnia z zamiarem zostawienia ciebie.
- Nie chodzi tylko o ten jeden raz. Odeszłaś ode mnie tamtego lata w jaskini – wytknął jej – Podjęłaś tę decyzję sama.
- Powodem było przesłanie od twojej matki. Powiedziała o przeznaczeniu. Jak mogłam stawać ci na drodze ?
- Jak ? Prawie błagałem cię żebyś nie odchodziła, Liz. Ostatecznie wyjechałaś na Florydę.
- To ty pierwszy raz odsunąłeś się ode mnie.
- Bałem się, podobnie jak ty – przypomniał jej - Przyszedłem do ciebie i opowiedziałem ci jak się czuję. I zrobiłem krok do tyłu. Ale nie wyjechałem do innego stanu – westchnął znużony i przycisnął palcami oczy – Możemy się przerzucać argumentami przez cały dzień a i tak do niczego nie dojdziemy. Najłatwiej byłoby powiedzieć, że ci wybaczam, kocham cię i że chcę zacząć z tobą życie. Nikogo by to nie zdziwiło – odwrócił się i spotkał jej zbolałe spojrzenie – Nie wierzę jednak, że nie złamiesz znowu mojego serca, dla mojego własnego dobra. Co by się stało gdybym otworzył się na ciebie i Zandera – przywiązał się do mojego syna – a ty któregoś dnia wystraszysz się i odejdziesz. Zamieszkasz na Florydzie ? Ja...nie mogę ryzykować. Nie przeżyłbym tego – mówił wprost.
- Max, nigdzie nie wyjadę – łzy znowu ją zdradziły – Nie chcę odejść. Chyba, że ty pójdziesz ze mną.
- Wierzę ci – mówił spokojnie i wytarł jej mokre policzki – Ale ważne jest tu i teraz. Nie wiem jak zareagujesz jeżeli w przyszłości zmieni się sytuacja.
Liz odsunęła się od niego i wierzchem dłoni szybko wytarła resztki wilgoci pod oczami – Więc na co możemy liczyć ?
- Obiecuję być lepszy dla Zandera. Częściej przychodzić. Pomagać ci, żebyś nie musiała tkwić z nim sama w domu – odpowiedział – A co do ciebie i do mnie...- odwrócił się i patrzył w mokre okno – Mogę cię tylko prosić o więcej czasu, Liz. Nie możesz oczekiwać więcej.
- W porządku. Ja...dziękuję. Za wyjaśnienie.
- Nie próbuję w jakiś sposób cię karać – mówił miękko – Ale nie chcę cię ranić ani okłamywać.
Wyciągnął do niej rękę. Liz patrzyła na nią chwilę, podała mu swoją i splotła palce razem z jego palcami. Poczuła falę ciepła kiedy ją lekko uścisnął, przypominając sobie jak wcześniej razem uspokajali dziecko. Po chwili Max włączył silnik.
- Gotowa wracać do domu ? – zapytał.
- Tak – zgodziła się Liz. – Jestem gotowa.
Cdn.