![Shocked :shock:](./images/smilies/icon_eek.gif)
Ojej... Ale mi miło... Bardzo dziękuję. A tymczasem zapraszam do lektury
![Nauka :nauka:](./images/smilies/nauka.gif)
reszty opowiadania... (Na xcomie będzie razem z obrazkiem anioła).
Uwierz w ducha
***
W domu było bardzo cicho. Za oknem było jeszcze ciemnawo, za to do pokoju wpadało światło odbite od śniegu. Liz poruszyła się niespokojnie i przytuliła się mocniej do Maxa, który gładził ją po włosach.
-Cześć - powiedział ciepło patrząc na nią z góry. Uśmiechnęła się do niego i pocałowała go na dzień dobry w usta.
-Cześć - odpowiedziała. - Kiedy wróciłeś? - wczoraj położyła się spać sama i nie pamiętała jego powrotu.
-Bardzo późno - uśmiechnął się do żony. Liz wtuliła się w jego ciepłe ramiona i zamknęła oczy. Sobotni ranek był jednym z niewielu momentów, kiedy nie musieli zrywać się bladym świtem i pędzić do pracy i szkół. - Liz, martwię się o Isabel - jego głos spoważniał. Liz otworzyła oczy i spojrzała na niego z zastanowieniem.
-Wiem, ja też. Chodzi ci o to, że....
-... nie może pogodzić się ze stratą Jesse’go - dokończył za nią Max.
-Nam też nie było łatwo - westchnęła Liz i pomyślała o pewnym maluchu, dla którego to będą pierwsze święta na Ziemi. O Zanie.
-Wiem, Liz, ale może powinniśby byli wziąć Jesse’go ze sobą... - zauważył Max, ale Liz zakryła mu usta ręką.
-Przestań, zaraz powiesz, że to twoja wina i że czujesz się za to odpowiedzialny - powiedziała. - A to była jej decyzja, ich. Tak samo jak decyzja Kyle’a i Marii, a przecież... - nagłe pukanie do drzwi przerwało jej.
-Nie przeszkadzam? - zapytała Isabel wtykając głowę do pokoju brata i bratowej. - Chciałam wam tylko powiedzieć, że jadę do Rhode Center na zakupy, więc jakby co, to będę wieczorem.
Liz spojrzała znacząco na Maxa i uśmiechnęła się do niego.
-Chyba jednak nie jest tak źle, skoro wybiera się na zakupy... - powiedziała przytulając się do niego.
***
W Rhode Center jak zwykle było pełno ludzi. Wszędzie unosił się świąteczny gwar, brzęczenie elektronicznych pozytywek wydzwaniających nieudolnie kolędy, pohukowań Mikołajów stojących na każdym rogu i dzwoniących wściekle dzwonkami, dźwiękami telefonów komórkowych, głosami ludzi i miganiem kolorowych światełek. Nikt jednak z całego tłumu nie zauważył nagłego pojawienia się chłopaka w ciemnym swetrze i spodniach, bez żadnej kurtki. Alex otrząsnął sie jak pies który wyszedł z wody, otrzepał nieco ubranie i pomacał sobie plecy.
-A gdzie moje skrzydła? I aureoli pewnie też nie mam? - zawołał płaczliwie patrząc w górę, gdzie z zamierzenia miało być niebo a był sufit ustrojony sztucznymi łańcuchami choinkowymi.
-A po co ci te bzdety? - rozległ się donośny głos Gabriela. - Przecież i tak nikt cię nie widzi.
-A słyszałeś o czymś takim jak samoocena i frustracja z powodu wyglądu? - zapytał.
-Mały, uważaj! - zagrzmiał głos. - Jeszcze jedno słowo a odwołam Salę Niebiańską! A teraz marsz robić to, co do ciebie należy!
-Tak jest szefie - mruknął Alex kładąc po sobie uszy. Bycie aniołem... no, duchem... też miało swoje zalety. Nie trzeba martwić się o transport. Nie trzeba martwić się o ciuchy, bo przecież nikt cię nie widzi. No, prawie nikt... Alex ruszył w kierunku działu z ubraniami – nie trzeba być specjalnie bystrym aniołem by zgadnąć, że to jedyne miejsce które przyciąga Isabel jak magnes. Uśmiechnął się do siebie - żeby znaleźć Isabel będzie musiał pewnie przeszukać przebieralnie, jako duchowi nie było dla niego granic ni kordonów... Nagle poczuł, jakby ktoś go szturchnął mocno w bok.
-Dobrze, dobrze, nie wejdę tam - mruknął. Że też wszystko musieli wiedzieć...
W dziale z ubraniami damskimi było nie tylko mnóstwo manekinów i modeli jak również i ludzi. Alex miał wrażenie, że w takim tłumie nie łatwo będzie odnaleźć panią Evans-Ramirez, choć z tego, co powiedział mu Gabriel to teraz nazywała się jakoś inaczej. Thomson czy coś takiego. Zdaje się jednak, że Opatrzność poczuła wyrzuty sumienia że oto w jej mieście zdarzają się takie rzeczy i nagle dostrzegł wysoką postać Isabel przy wieszakach z bluzkami. Jakby wyszczuplała, jej włosy znowu były jasne i jakby nieco dłuższe niż ostatnim razem. Ale wciąż rzecz jasna wyglądała olśniewająco. Jak zwykle zresztą. Alex podziękował w myśli że jest duchem i że nikt poza Isabel nie może go zobaczyć.
-Cześć Isabel - usłyszała za sobą Isabel czyjś znajomy głos. Zerknęła w lustro przed sobą, ale nikogo za nią nie było. – No, w lustrze to mnie raczej nie zobaczysz - zauważył ten sam głos i Isabel nagle przypomniała sobie, skąd go zna. To był głos Alexa! Odwróciła się błyskawicznie w miejscu i zobaczyła przed sobą uśmiechniętego Alexa w odwiecznym, ciemnym swetrze.
-Alex! - zawołała i wyciągnęła do niego ręce, on jednak powstrzymał ją ruchem dłoni.
-Nie radzę, chyba, że chcesz doznać spotkania z podłogą. Jestem duchem i weź również pod uwagę to, że tylko ty masz zaszczyt mnie widzieć - zauważył pogodnie.
-Co ty tutaj robisz? - zapytała Isabel z trudem powstrzymując się od rzucenia mu się na szyję.
-Odłóż to niebieskie, bo rozlezie się po pierwszym praniu - zauważył Alex patrząc na błękitną bluzkę którą trzymała w dłoni. - A robię to samo co zwykle.
-To znaczy? - zapytała Isabel odkładając bez żalu bluzkę. Właściwie i tak jej się nie podobała.
-Ratuję twój związek i ciebie - uśmiechnął się szeroko Alex. Isabel odwróciła się szybko i poszła w stronę kasy, Whitman ruszył oczywiście za nią.
-Nie musisz się wysilać, sama dam sobie radę - powiedziała z niezadowoleniem podając kasjerce ubrania.
-Słucham? - zapytała ze zdumieniem kobieta patrząc na nią znad okularów.
-Jeśli można ci coś poradzić to mów jakoś ukradkiem, bo o ile pamiętasz to tylko ty mnie widzisz. Reszta społeczeństwa zobaczy raczej wariatkę, w tobie rzecz jasna - powiedział Alex przysiadając na ladzie. - Poza tym jesteś jego żoną, nie? - Isabel spojrzała na niego kątem oka.
-Zejdź z tego - mruknęła, ale on tylko machnął ręką. - No zejdź, jak ci mówię...! Jeszcze ktoś coś będzie chciał tu położyć.
-Siedemdziesiąt osiem dolarów trzydzieści centów - powiedziała sprzedawczyni kładąc torby na ladzie. Isabel podała jej pieniądze, wzięła zakupy i ruszyła w kierunku wyjścia.
-Słuchaj, Alex, jeśli chcesz się troszczyć o mój związek, to nie ma sensu... To dla dobra Jesse’go.
Sprzedawczyni popatrzyła za klientką z zastanowieniem chowając pieniądze. Ileż to wariatów spotyka się teraz na ulicach, a ta przecież wyglądała tak porządnie...!
-Chyba już rozumiem, dlaczego Gabriel nazwał twój przypadek wyjątkowo ciężkim - westchnął Alex idąc obok Isabel.
-Słucham? - zapytała groźnie.
-Nie, nie, nic - powiedział natychmiast potulniejąc. No i masz ci los, tu uparta Isabel, a tam zniecierpliwiony Gabriel... - Wracając do sprawy, dlaczego nie zadzwonisz do niego? Przecież teraz jest już bezpiecznie.
-Na jak długo? - odparła pytaniem na pytanie Isabel. - Poza tym może ułożył sobie życie. Może ma pracę. Nie mogę mu zmarnować życia tak jak tobie - pociągnęła nosem. - Mógłbyś wziąć ode mnie kilka rzeczy - zauważyła nagle. Alex uśmiechnął się czarująco i przepraszająco zarazem.
-Gdybym mógł, już dawno byś tego nie niosła - odparł. - Rzecz w tym, że ja jestem niematerialny a twoje zakupy owszem.
-Zapomniałam - mruknęła Isabel. - Dlaczego to zawsze ty pojawiasz się by ratować moje życie uczuciowe?
-Może dlatego, że po tamtej stronie tylko ja coś o tym wiem - uśmiechnął się Alex i wyminął człowieka idącego z przeciwka. - Nie lubię widoku komórek i tych innych przy przechodzeniu przez innych - wyjaśnił widząc zaskoczony wzrok Isabel.
-Streszczaj się, Alex - rozległ się nagle głos Gabriela. - Jedyny wolny termin na Salę był na jutrzejszy wieczór, zarezerwowałem go, ale jeśli się nie wyrobisz, to więcej nie będzie!
-Dobra, postaram się... może - odparł Alex. - Ale gdybyś dał mi skrzydła to by było łatwiej... - dodał prosząco. Gabriel roześmiał się ironicznie.
-Jasne, chyba poderwać innego ducha! - powiedział po chwili z rozbawieniem w głosie. - Streszczaj się.
-Tak jest, szefie.
-Do kogo ty mówisz? - zapytała zdumiona Isabel przystając w miejcu. Alex spojrzał na nią z zaskoczeniem, ale po chwili połapał się w sytuacji.
-Coś w rodzaju rozmowy z szefem - odparł. - Słuchaj, przemyśl sobie wszystko, ja i tak wiem wszystko, muszę lecieć, trochę się śpieszę! Wpadnę do ciebie później - i zanim Isabel zdążyła zaprotestować, Alex po prostu zniknął...
***
Liz i Maria siedziały w kuchi Evansów. To były ich pierwsze święta z dala od Roswell i chciały, żeby to naprawdę były święta, więc w gruncie rzeczy były nieco... zmęczone tymi przygotowaniami. Żadna z nich jednak nie zauważyła Alexa, który nagle pojawił się i stał oparty bokiem o lodówkę.
-No to teraz proszę zacząć rozmowę o Isabel - powiedział poważnie Alex. - Możecie zacząć rozmawiać o choince.
-A co z choinką? - ocknęła się nagle Maria. Liz spojrzała na nią nieprzytomnie - może i widywała czasami przyszłość, nie umiała jednak sprzątnąć całego domu jednym ruchem ręki ani przygotować obiadu pstryknięciem palców.
-Choinką...? - Liz powoli układała sobie fakty. - Kyle. Kyle zaoferował się, że jakąś kupi jak będzie wracał z roboty.
-Jak go znam to kupi krzywą - skrzywiła się Maria. - A wtedy Isabel urwie mu głowę - dodała z niejaką uciechą.
-Wątpię - Liz pokręciła przecząco głową. - Kyle specjanie pytał się, jak ma wyglądać drzewko, ale Isabel tylko wzruszyła ramionami.
-Jak to? - zapytała zaskoczona Maria i odstawiła kubek po kawie do zlewu. - Nic mu nie powiedziała? Kto zabrał i co zrobił z Isabel Evans-Ramirez, niezrównaną Świąteczną Faszystką? - usiadła gwałtownie po drugiej stronie stołu.
-Dzisiaj rano rozmawialiśmy o tym z Maxem. Ona chyba po prostu tęskni za Jesse’m - odparła Liz, wstała z miejsca i zamknęła okno. - Strasznie zimno w tym Providence - zauważyła.
-Rozumiem ją - powiedziała cicho Maria.
-A ja to niby nie? - zapytał Alex, choć wiedział, że żadna go nie usłyszy.
-Ja też - westchnęła Liz. - Ale co my możemy zrobić?
-A podobno jesteście inteligentne i zawsze mi mówiłyście, że dziewczyny mają coś zwanego intuicją - rzucił w przestrzeń Alex. Maria spojrzała na Liz z namysłem.
-Chyba coś możemy... - powiedziała mrużąc oczy. Liz myślała przez chwilę.
-Czekaj czekaj... Gdzieś chyba mam adres kancelarii Jesse’go - odparła Liz. Alex uśmiechnął się szeroko.
-List? - zapytała Maria. Liz pokręciła głową.
-Za długo, zaraz święta. Telefon już prędzej, albo telegram. Chyba nawet jeszcze lepszy - wyjaśniła. Alex uśmiechnął się z dumą.
-Moja krew, to znaczy... od razu widać na was piętno obcowania z geniuszem - powiedział do siebie. - Ale jeśli wam trochę nie pomogę, to będziecie wieki szukać tej ich kancelarii... - skoncentrował się na noesie leżącym na lodówce. Lodówka była wysoka i z dołu nie widział rzecz jasna płaskiego notesu, ale był w końcu aniołem... No dobrze, duchem. Skupił się na notesie, który powoli zsunął się z lodówki i upadł na ziemię otwierając się na właściwej stronie. Liz i Maria obejrzały się zaskoczone i spojrzały na leżący na podłodze otwarty notes u stóp Alexa - tyle że zamiast jego nóg widziały podłogę.
-Liz to ty to zrobiłaś...? - zapytała niepewnie Maria.
-Zwariowałaś...? - odparła równie niepewnie Liz. - Zaraz chyba zacznę wierzyć w duchy...
-I dobrze by było - mruknął Alex. - A spróbujcie to teraz zamknąć bez patrzenia na notatkę...!
Liz podeszła ostrożnie do lodówki i schyliła się po notes.
-Nie wiem, kto to zrobił, ale dzięki mu za to...! - powiedziała uroczyście, patrząc na adres wypisany ręką Maxa.
-Nie ma za co - mruknął Alex.
-Co się stało? - zapytała równocześnie Maria podchodząc do przyjaciółki.
-Daj telefon, wysyłamy telegram do kancelarii Langtree, Watkins and Sullivan - oznajmiła radośnie Liz pokazując jej adres. - Może Max się na mnie nie obrazi...
-Chyba żartujesz - roześmiała się Maria. - Max nie umie być na ciebie zły nawet przez pięć minut, tymbardziej jeśli uszczęśliwisz jego siostrę...
-Grzeczne dzieci - uśmiechnął się wesoło Alex. - Chyba jednak w waszych paplaninach o inteligencji kobiet chyba jest odrobina prawdy... - ktoś dźgnąłgo mocno pod żebra. - Auć, Gabriel, przecież nic takiego nie powiedziałem! - zawołał z pretensją do góry.
-To nie ja, to Rachel - mruczał niewyraźnie Gabriel. Rachel była ostra i miała ciętą rękę...
***
Isabel stała przy oknie i zadumanym wzrokiem patrzyła na niebo.
-Przemyślałaś wszystko? - zapytał Alex zjawiając się niepostrzeżenie za plecami Isabel. Odwróciła głowę i popatrzyła na niego przez ramię.
-Nie wiem... tak, przemyślałam - westchnęła ciężko. - Myślisz, że ja i Jesse... że moglibyśmy...?
-Pod jednym warunkiem - uśmiechnął się Alex. - Pamiętasz, obiecałaś, że nazwiesz syna Alex...
-Och, jasne, że tak! - zawołała Isabel ze łzami w oczach.
-Isabel... rozmawiasz z kimś? - zapytał Max stając w drzwiach i patrząc niepewnie na siostrę. Byłby przysiągł, że coś przed chwilą mówiła...
-Nie, skąd - zaprzeczyła. Alex pokiwał smętnie głową.
-Jasne.
-To co, czekamy już tylko na ciebie - powiedział Max. Isabel skinęła głową.
-Zaraz przyjdę. Alex, dziękuję ci za wszystko... Zadzwonię do Jesse’go, pojadę do niego do Bostonu, wszystko jedno. Dziękuję - dodała gdy Max wyszedł. Alex uśmiechnął się do niej ciepło.
-Och, kto wie, może wszystko ułoży się prędzej niż myślałaś...
-Ty coś wiesz - odkryła Isabel patrząc na niego uważnie. Alex roześmiał się.
-A jakim ja byłbym duchem, gdybym ci powiedział wszystko, co wiem? Idź już, bo znowu wyślą kogoś po ciebie.
-Kocham cię, Alex - powiedziała miękko Isabel i wyszła z pokoju. Alex popatrzył za nią z nagłą zadumą.
-Ja też, Isabel, ja też...
Gdy Isabel weszła do salonu, pod dużą, nieco krzywą choinką, Liz siedziała Maxowi na kolanach, Maria okupowała fotel, Michael podłogę a Kyle wciąż kręcił się koło drzewka.
-O, jesteś, to możemy zaczynać z prezentami! - zawołał z podekscytowaniem, a wszyscy roześmiali się wesoło.
-Kyle, jesteś jak małe dziecko! - powiedziała Maria usiłując zrobić groźną minę.
-Ale to nie ja zeżarłem cukierki z choinki! - bronił się Valenti wyciągając spod choinki niewielką, podłużną paczuszkę. - Liz Evans do odpowiedzi, prezent w nagrodę! - rzucił Liz prezent i wyjął spod drzewka kolejny podarunek. - Maxio...
W całym pokoju zaczęły rozlegać się teraz okrzyki pełne radości („Max, kochanie, skąd wiedziałeś...!”, „Michael, gamoniu, takich rzeczy się nie daje”, „Isabel, a co ja mam z tym zrobić...?") i właściwie nikt nie usłyszał pukania do drzwi. Nikt, oprócz Isabel. Spojrzała na Maxa i Liz całujących się na kanapie (oficjalne podziękowanie Liz za kolczyki), na Marię i Michaela jak zwykle kłócących się o coś i Kyle’a z radością w oczach nurkującego pod choinką... Wstała z miejsca i z westchnieniem poszła do drzwi i otworzyła je. Na progu zaś stał Jesse... Na radosny okrzyk Isabel wszyscy zerwali się z miejsc i stłoczyli się w drzwiach salonu - na progu zaś stali przytuleni do siebie Jesse i Isabel...
-Skąd...? - zaczął Max, ale Liz położyła mu palec na ustach.
-Nie kończ - poprosiła. - Powiedzmy, że to prezent dla Isabel.
-Od kogo? - zapytał Kyle, ale Maria zdzieliła go lekko w ucho.
-A jak myślisz? Pewnie, że ode mnie i od Liz, a od kogo!
-Ja tylko pytałem - usprawiedliwiał się Kyle.
-No, koniec tego przedstawienia, chodźcie do salonu - odezwał się Max.
***
Alex patrzył z zadumą na przyjaciół. Wyglądali na naprawdę szczęśliwych...
-Tęsknota cię bierze?
-Claudia? - zapytał zaskoczony Alex odwracając się. Starsza pani uśmiechnęła się wesoło.
-No pewnie, że ja. Widzę, że udało ci się nakłonić Isabel do podjęcia właściwej decyzji - powiedziała patrząc znacząco na roześmianą Isabel przytuloną do Jesse’go. Alex uśmiechnął się chełpliwie.
-A co, to była betka - mruknął z dumą. - Może w końcu przekonam Gabriela, żeby dał mi skrzydła, to tak fajnie wygląda... - dorzucił tęsknie.
-Skrzydła na scenie? - zapytała zaskoczona Claudia Parker. - To może jeszcze i aureola?
-A czemu nie? - odparł zuchwale Alex.
-Jeszcze czego! - zagrzmiał z góry głos Gabriela. - Wystarczy, że i tak Piotr śmiał się ze mnie, że pozwoliłem na koncert rockowy w Sali Niebiańskiej!
-Nie koncert rockowy, tylko kolęd w wersji rockowej - sprostował Alex. - Poza tym ja przecież nic nie mówię...
-A byś tylko spróbował...! - mruknął groźnie Gabriel. - I bądź łaskawy się pośpieszyć, sala jest już pełna.
-Skąd wiesz...? - zapytał zaskoczony Alex patrząc pytająco na Claudię, ale ta wzruszyła tylko ramionami.
-Z pierwszego rzędu wszystko widać - wyjaśnił głos Gabriela, nagle jakby nieco zakłopotany. - Może w końcu przekonam się do rockowych kolęd... Tylko bądź łaskawy się pośpieszyć!
Alex roześmiał się wesoło.
-Nie wierzę, Gabriel na naszym koncercie...! - mruknął sam do siebie. Claudia również się roześmiała.
-Och, w gruncie rzeczy to on wcale nie jest taki straszny - powiedziała wesoło.
-No to chyba muszę lecieć. Szef nie może czekać - odetchnął z ulgą i rzucił ostatnie spojrzenie grupie przyjaciół. - Idziesz? - zwrócił się do Claudii. Pokręciła głową.
-Nie, ja mam jeszcze coś do załatwienia. Zachrypnięcia na scenie - powiedziała.
-Dzięki - uśmiechnął się Alex. - Już moja w tym głowa, żeby Gabriel padł na kolana! - zawołał wesoło i po chwili zniknął. A Claudia Parker stała jeszcze w miejscu i patrzyła z zadumą na roześmianych przyjaciół.
KONIEC
![Boże Narodzenie :xmas:](./images/smilies/xmas.gif)