Page 2 of 3

Posted: Tue Aug 02, 2005 5:36 pm
by LadyM
Nowa część, ale nie przyzwyczajajcie się, że już zawsze codziennie będę je dodawać. Narazie mam jeszcze kilka przetłumaczonych i chcę je jak najszybciej zamieścić. Później już tak nie będzie :twisted:

W tej części wprowadzona zostaje kolejna postać i jej przemyślenia, Kyle. W końcu ktoś musi pomóc Liz :wink:


część 7

Muszę. Usiąść. Muszę. Oddychać. Muszę...

Co muszę? Ledwie mogę pozbierać myśli. Jeden telefon, którego nie spodziewałbym się za milion lat. Maria żyje. Maria żyje. I ma dziecko. Nasedo nas okłamał. Okłamał Michaela. I Maria mu na to pozwoliła. Zabiłbym tego sukinsyna, jeśli już nie byłby martwy. I Amy...Amy. Wciąż nie może przestać mnie matkować, po tych wszystkich latach...co mam zrobić?

Spakować się. Muszę złapać samolot. Idź do pokoju i spakuj się.

Wrzucam rzeczy do torby, a słowa odbytej rozmowy wciąż brzmią w mojej głowie, jak zepsuta płyta...

~~~

Dzwonek. Spoglądam na zegarek...pierwsza w nocy. Kto, do cholery, dzwoni do mnie o pierwszej w nocy? Oby to było pilne. Odbieram telefon. „Oby to było pilne.” Cisza. Kto, do cholery, jest po drugiej stronie?

„Kyle, tu Liz.” Liz? Po co dzwoni do mnie o tej godzinie? Wydaje się być poważna.

„Liz, co się dzieje? Wszystko w porządku? Nic ci nie jest?” Przerwa. Chyba szlocha.

„Nie, nie jest w porządku. Nic nie jest w porządku...nie mam z kim porozmawiać...o tym.” O czym?

„O czym, Liz?” Słyszę jak bierze kilka głębokich oddechów.

„Maria żyje, Kyle. Żyje i nic jej nie jest i jest w moim szpitalu.” Maria. Żyje? „Kyle, jesteś tam?” Jej głos jest pełen troski.

„Tak, Liz, wciąż tu jestem.” Moje oddechy stają się ciężkie.

„Czuję się taka samotna, Kyle...w jednej chwili zabieram dziewczynkę do jej matki...i potem ona tam jest...leży w szpitalnym łóżku...” Szpitalne łóżko?

„Liz, co się stało? Czy wszystko z nią w porządku? To znaczy, co się stało? Nie rozumiem...” Moja głowa zaczyna wirować. A Liz wciąż szlocha po drugiej stronie.

„Liz...powiedz mi co się stało.”

„Dwa dni temu przywieziono nam z wypadku matkę i córkę. Katie wzięła matkę, ja wzięłam córkę. Kyle, nie potrafię tego wyjaśnić. Czułam ogromną potrzebę ocalenia tej małej dziewczynki. I udało się. Obie są w porządku. Kyle, matką była Maria.” Co? Matką? Dobra, jestem całkiem zagubiony. Liz mówi dalej. „I zabrałam ją, Kaelę, żeby zobaczyła się z matką, i ona tam była...cała i zdrowa...żywa...w moim szpitalu...jako pacjentka Katie. Nie powiedziała niczego przed Kaelą, ale widziałam to w jej oczach. Błagające mnie, żebym nic nie mówiła. I nie powiedziałam, Kyle. Nie powiedziałam.” Boże, biedna Katie. Była miłość jej męża żyje. A Michael? Dlaczego Liz nikomu nic nie powiedziała? Dlaczego dzwoni do mnie?

„Kyle, pełne imię Kaeli to Michaela. Ona jest córką Michaela.”

Córka Michaela? Michael ma córkę? Co się stało...tamtej nocy? Co ona robi...żywa?

„Liz...jak? To znaczy, co się stało? Dlaczego nie chce, żebyś komukolwiek powiedziała?” To za dużo, zdecydowanie za dużo. Nie mogę nawet jasno myśleć. Boże, Amy. Amy. Jej Maria żyje i ma dziecko. Dlaczego była ‘martwa’?

Głos Liz jest po prostu...smutny. „Nie jest taka sama, Kyle. Nie jest taka sama. Jej iskra znikła. Jest taka...taka...smutna...i zagubiona. Boi się, Kyle...boi się wszystkiego...żyła tym kłamstwem przez wiele lat...jest zagubiona w tym wszystkim...” Wciąż płacze.

To ją rozrywa. Cholera, śmierć Marii rozdarła nas wszystkich. Nikt z nas nie był już po tym taki sam. Już nie byliśmy ‘nieśmiertelni’. Liz, Alex i ja trzymaliśmy się siebie nawzajem kurczowo, po tym jak dowiedzieliśmy się o ‘tym’ i rozdzielono nas od reszty. Liz była w rozsypce. Nie ma lepszego słowa, żeby to opisać. Maria była więcej niż jest najlepszą przyjaciółką, była jej ‘siostrą’. Nie miała przy sobie Maxa, żeby pomógł jej przez to przejść, a Alex...Alex zawsze był...opanowany. Stracił to...spędził kilka dni w szpitalu. A ja...ja nie mogłem uwierzyć, że ‘trąba powietrzna’ nie żyje. Maria była naszą skałą...była naszym zdrowym rozsądkiem...mój tata obwiniał się...o to, że powinien był ją w jakiś sposób chronić. Dla Amy. Naprawdę ją kochał. Było coś magicznego w Marii. Czasem jej energia wystarczała dla nas wszystkich. Max i Maria też byli bardzo blisko, zniszczyło go to. Był przywódcą. A ona była jego odpowiedzialnością. Isabel też była wrakiem człowieka. Kochała Marię, bo ona zaopiekowała się Michaelem. A Michael...umarł...tamtego dnia. Jego oczy stały się...puste...zostawiał nas. Czasem na kilka dni, czasem na tygodnie. Spędzał ten czas z Nasedem. Nie-człowiekiem. Nikt nie mógł do niego dotrzeć. Poza Amy. Ale o tym dowiedziałem się później...

Nie mogę już więcej znieść płaczu Liz. „Liz, powiedz mi, co stało się tamtej nocy. Co ci powiedziała?”

Liz zrelacjonowała mi, co się stało, co Maria powiedziała jej o tamtej nocy i latach, latach po niej. Usiadłem na kanapie, oszołomiony, starając się to ogarnąć. I mimo to, nie rozumiem. Dlaczego nigdy nie wróciła...po tych wszystkich latach...jak mogła zaufać Nasedo...jak mogła tak po prostu od nas odejść...Maria zostawiająca Michaela...nikt z nas nigdy by się tego nie spodziewał.

Czuję jak moja nienawiść do Naseda zaczyna wrzeć. Oczywiście, musiał umrzeć. No jasne. I jak Liz opisała Marię...Boże. Wydaje się być kimś całkiem innym niż Maria, którą znaliśmy i kochaliśmy. I jest mamą. Córki Michaela.

„Kyle, potrzebuję cię tutaj. Nie mogę tego znieść...nie mogę. Nie mam nikogo, z kim mogłabym o tym porozmawiać. Nikogo. Maria nas potrzebuje...nie wie o tym...ale tak jest. Nie mogę znieść jej w takim stanie...jakby była duchem. Nie jest dobrze, Kyle, nie jest dobrze. I nie mogę powiedzieć Maxowi ani Isabel, powiedzieliby Michaelowi...i nie mogę powiedzieć Alexowi, bo nie wiem jakby to zniósł...i nie mogę powiedzieć Michaelowi...Boże Michael. I Katie...co mam jej powiedzieć? ‘Tak przy okazji, twoim nowym pacjentem jest martwa miłość Michaela?” Głos Liz się załamuje. Ciężar świata jest na jej barkach. Wybrała, na razie, lojalność wobec Marii. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniają.

„Liz...przyjadę. Coś wymyślimy. Postaraj się uspokoić, dobrze? Za niedługo będę.”
Wyczuwam ulgę w jej słowach. „Dziękuję, Kyle.”

~~~

Mój samolot zaraz ląduje. Rozmawiałem z Liz rano, przed odlotem, na razie nikt nie będzie wiedział, że jestem w mieście. Wciąż nie wie, jak powie Marii, że przyjeżdżam...ale coś wymyśli. To Liz. Wiem tylko, że zamierzam zająć się Marią. Dla Amy, dla Liz, dla wszystkich. Jeśli jest z nią tak źle, jak Liz mówiła, że jest...wyciągniemy ją z tego. Jak mogła kiedykolwiek pomyśleć, że jej ‘śmierć’ byłaby dla kogokolwiek dobrym rozwiązaniem...po prostu nie wiem...ale jest moją ‘siostrą’ i zamierzam się nią zaopiekować.

*****


Kolejny dzień, kolejny kryzys. W szpitalu mamy urwanie głowy, przywieziono ofiary cztero-samochodowego karambolu. Po zajęciu się rannymi, udałam się do Lauren, żeby zobaczyć jak się czuje.

Dziś jest zdecydowanie weselsza. Już odwiedziła ją Kaela...najsłodszy mały dzieciak...i jej karta wygląda świetnie. Prawdopodobnie wypiszą ją za dzień albo dwa.

„Wygląda na to, że twoja córka jest najlepszym lekarstwem. Badania wyszły bardzo dobrze.” Uśmiecha się. Po raz pierwszy nie wygląda na tak smutną...jej oczy są trochę jaśniejsze.

„Tak, to prawda. Wystarczy, że jest przy mnie, a poradzę sobie ze wszystkim. To pewnie ta jej energia.” Nie potrafię powiedzieć, co jest w niej takiego, ale czasem czuję się jakby mnie oceniała, albo coś. Może to tylko ja. Liz wciąż zachowuje się nieswojo, a ja nie mogę tego znieść. Może doszukuję się w innych jakichś dziwacznych reakcji, starając się ich rozszyfrować, skoro nie mogę rozszyfrować Liz.

„Tak, zdecydowanie jest jak wulkan energii. Ma to po tobie czy po ojcu?” Whoa. To ją zdecydowanie wytrąciło z równowagi. Jej odpowiedź jest cicha. „Po mnie”.

„Przepraszam. Nie powinnam wspominać o ojcu. Rozumiem, że nie utrzymujecie kontaktu?”. Wygląda...smutno?

„Nie, nie widzieliśmy się od...od bardzo dawna.” Nie czuje się swobodnie w tym temacie. Następny temat.

„Wygląda na to, że spędzisz tu jeszcze tylko dzień albo dwa. Chciałabym, żebyś zgłosiła się na badania kontrolne po wyjściu, ale mam przeczucie, że wszystko będzie w porządku. Cieszę się, że tak dobrze ci idzie”. Dobrze, znowu się uśmiecha.

„Dzięki”. Właśnie wtedy drzwi otwierają się i wchodzi młoda kobieta. „Lauren?” Lauren uśmiecha się do niej. „Cześć”.

Obserwuję, jak te dwie kobiety witają się. „Boże, martwiłam się. Przepraszam, że nie mogłam przyjechać wcześniej, ale Nathan miał ospę wietrzną i nie mogłam znaleźć nikogo, kto by się nim zajął. Właśnie widziałam Kaelę, świetnie sobie radzi. Zadawała miliony pytań o Nathana. Ci dwoje są sobie przeznaczeni, mówię ci.”
Zostawiam je razem, zadowolona, że Lauren ma gościa. Martwiłam się o to. Chyba nikt poza mną i Liz jej nie odwiedzał. Spoglądam na zegarek i zdaję sobie sprawę, że spóźnię się na lunch z Michaelem. Cieszę się, że już wrócił. Włoskie żarcie. Tak, włoskie brzmi dobrze.

*****

Coś jest wciąż nie tak z Liz. Max powiedział, że ostatniej nocy była wyraźnie przygnębiona, cuchnęła papierosami i wydzwaniała do kogoś w środku nocy. Martwi się i ma nadzieję, że Katie albo ja coś z niej wyciągniemy. Nie cierpi nie wiedzieć, co się z nią dzieje.

Jest w pokoju dla pracowników. Jestem tu umówiony z Katie, idziemy na lunch. „Cześć, Liz...co u ciebie?” Była gdzieś daleko ze swoimi myślami. „Oh, cześć Michael. Wszystko w porządku. Mamy dziś dużo pacjentów z tego wypadku. Katie pewnie wszystko ci o tym opowie. A co u ciebie? Jak tam Amy?” Kłamczucha. Wygląda na to, że nic mi nie powie. Dręczy mnie to. Zazwyczaj ona i ja świetnie się dogadujemy.

„Dobrze. Dobrze jest być znowu przy Katie. Czasami Roswell jest trochę przytłaczające. U Amy świetnie. Ona i Jim są szczęśliwi, a ona cieszy się moim szczęściem. Czasem myślę o niej jak o mamie, wiesz?”

„Tak, Amy ma zdecydowanie do ciebie słabość. Zawsze miała.” Taa, jasne. Pamiętam pewną gazetę, którą któregoś ranka dostałem po głowie. Ale tak, Amy była dla mnie dobra.

Mam ochotę ją przeskanować, ale ustaliliśmy zasady. Nie używasz tego dopóki nie musisz. To jak pogwałcenie. Wystarczę, że ją dotknę i mogę wydobyć z niej, co tylko zechcę. Cokolwiek. Chyba Max i ja będziemy musieli zaczekać. Może Katie coś wie.

„Jak poszła wizyta Kaeli u jej mamy?” Co to miało być? To było zdecydowanie dziwaczne...

„Um, poszła świetnie. Zgodnie z zaleceniem lekarza. Od razu poprawiła swojej mamie nastrój.” Nie mogła wymówić tego zdania jeszcze szybciej? Nie wiem, o co chodziło, ale to pytanie zdecydowanie wytrąciło ją z równowagi.

Drzwi się otwierają i oczy Liz robią mały przeskok. „Cześć, skarbie.” Ah, Katie.

„Zostawię was gołąbeczki samych i pójdę na obchód. Porozmawiamy później.” I Liz wyszła.

Katie też zauważyła jej dziwną odpowiedź. „O co chodziło?”

„Nie wiem, Max mówi, że coś jest z nią nie tak. Myślałem, że ty będziesz wiedziała, o co chodzi.”

„Nie. Ale zachowuje się dziwnie od wczorajszego popołudnia. Max nie wie?” Też myśli, że to dziwne. Ci dwoje mogli pisać o sobie powieści, a teraz wszyscy o czymś nie wiemy. Może spróbuję z nią pomówić później.

Chwyta moją dłoń. „Chodźmy stąd. Mam tylko godzinę i myślę, że Stacio...co myślisz o włoskim jedzeniu?” A kogo to obchodzi? Chcę tylko spędzić z nią trochę czasu.

„Świetnie.”

*****

Dziękuję ci, dziękuję ci, dziękuję ci Kyle. Michael i Katie wyszli na lunch, więc będę mogła z łatwością przyprowadzić go do Marii. Ona mnie za to zabije, ale nie mogłam już tego znieść. Nawet nie mogłam spać obok Maxa przez dwie godziny, żeby nie zwariować. Więc zadzwoniłam do jedynej osoby, do której mogłam zadzwonić. Kyle. To było takie proste. Kto inny mógłby zrozumieć...kto byłby najodpowiedniejszą osobą dla Marii? Ona i Kyle mieli ze sobą dobry kontakt i on zdecydowanie będzie najmniej dla niej szkodliwy. Wystrzeli z jakimiś żartami, otoczy ją opieką i może wbije jej trochę rozumu do głowy. A może żyję w bajkowym świecie.

~~~

Tam jest! „Liz...dotarłem tak szybko, jak tylko mogłem. Jak sobie radzi?”

Ulga. To wszystko, co czuję, ulga. Nareszcie jest tu ktoś, z kim mogę o tym porozmawiać. Biorę go pod ramię i prowadzę do jej pokoju. „Dobrze. Jak długo jest przy niej Kaela, jest dobrze. Z jej karty wynika, że wyjdzie ze szpitala za dzień albo dwa. Myślę, że możesz z nią zostać. Mam przeczucie, że będzie chciała uciec. To znaczy, rozmawiałyśmy wieczorem, ale ona wciąż się boi, Kyle. Częściowo nic nikomu nie powiedziałam, właśnie dlatego, że nie jestem pewna czy ona poradziłaby sobie z tym. Psychicznie. Jest już wystarczająco krucha, no a ja, to ja.”

Chciałabym móc być silna za nas obie, żeby móc utrzymać to przynajmniej przez dwadzieścia cztery godziny, ale nie mogłam. Martwię się o nią...o jej stan. Cała przeszłość wróciła. Nie wydaję mi się, żeby teraz mogła stanąć z kimkolwiek twarzą w twarz. Jeszcze nie teraz. I właśnie dlatego Kyle to świetny wybór. Może być jej ‘wielkim bratem’...i potrzebuje przyjaciół...prawdziwych przyjaciół.

„Zrozumiałem, Liz. Żadnego ‘dochodzenia’. Będzie ciężko, ale dam radę. Wbijemy jej do tej blond główki trochę rozumu. Przywiozłem nawet lalkę-kosmitę, którą Amy przysłała mi na ostatnie święta. Nie jestem pewien, czy się przyda, ale może dla Kaeli. Jeśli będzie dobrze szło. ‘Zaparkuję’ jej to w głowie, aż się przełamie.” Uwielbiam Kyle’a. Może użyć anioła Amy. Możliwie jedyny inny anioł, który może na nią wpłynąć – jej matka. I ‘zaparkuje’ to w jej głowie, aż się przełamie. Kiedy jest zdeterminowany...no cóż, powodzenia. W końcu to Valenti.

To zabawne. Za każdym razem, kiedy zbliżam się do jej pokoju, zatrzymuję się. Bojąc się tego, co mogę zobaczyć w środku. Bojąc się, że sobie to wymyśliłam. Że jej tam nie będzie, kiedy następnym razem otworzę drzwi.

„No dobra, Kyle. Zaczyna się. Ona mnie zabije. Ale pamiętaj...nie jest taka sama...w ogóle. Jej oczy ci wszystko powiedzą. Są po prostu – zagubione. Mam nadzieję, że dobrze robimy.” Mam nadzieję, mam nadzieję, mam nadzieję.

Kyle ściska mnie, uspokajając, że wszystko jest w porządku. „Tak, Liz, postępujemy właściwie. To Maria. Nasza Maria. Nie jakaś Lauren Barret. Nasza Maria. I czy to rozumie czy nie, potrzebuje nas. I my wszyscy jej potrzebujemy. Mam zaległości w rozpieszczaniu siostrzenicy.”

Tak, uwielbiam go. Właśnie dlatego po niego zadzwoniłam. To może być klucz do pozbycia się ‘Lauren’ i przywrócenia Marii. Uśmiecham się do niego. Uśmiechem, który mówi miliony różnych rzeczy, ale głównie ‘dziękuję’.

„Teraz...jest przykuta do tego łóżka, prawda?” Tak...cała miłość otaczająca Kyle’a. I tu zaczyna się miejsce bez odwrotu.

Posted: Wed Aug 03, 2005 5:58 pm
by LadyM
część 8

Dobrze było zobaczyć Jess, biorąc pod uwagę, że jedynymi gośćmi, jakich miałam, nie licząc Fistaszka, była Liz i Jego żona. Spotkanie z Jess sprawiło, że poczułam się bardziej jak Lauren. Chociaż, czy wciąż nią jestem? To zadziwiające jak kilka krótkich dni może wszystko zmienić...w zasadzie, już raz się to wydarzyło, więc czy dzieje się to znowu?

Jess jest zdecydowanie moją najbliższą przyjaciółką tutaj. Poznałyśmy się kilka lat temu, kiedy obie zostałyśmy wezwane do przedszkola, bo nasze dzieci wdały się w bitwę na farby. Weszłyśmy do sali w tym samym czasie, każda przywitana umazanymi palcami, wskazującymi na drugie dziecko i wykrzykującymi ‘On/ona zaczęła’! Natan i Fistaszek zostali przyjaciółmi od początku. Właściwie, Jess jest ode mnie młodsza, urodziła Nathana mając zaledwie dziewiętnaście lat. Obie jesteśmy samotnymi matkami i ojcowie nie należą do obrazka. Jej chłopak rzucił ją, gdy tylko dowiedział się, że zaszła w ciążę. Ja swojemu nie dałam tego luksusu. Dobrze było mieć kogoś w moim wieku, kto rozumiał trudności. Ona też nie ma dużej rodziny, więc zaprzyjaźniłyśmy się. Nie wspominając już, że nasze dzieci są nierozłączne. I takie wspaniałe razem.

Przynajmniej wiem, że wyjdę stąd za kilka dni. Potem nadejdzie wielki czas, szybkie decyzje do podjęcia. Wiem, co się zbliża...z kim będę musiała stanąć twarzą w twarz...i nie wiem tylko, czy tego chcę. To znaczy, Alex został hospitalizowany po mojej śmierci...jak mogę sobie to wybaczyć, oczekiwać, że on mi wybaczy? I Max? I...nawet nie mogę wymówić jego imienia...ma żonę. Zaczął nowe życie. Nie mogę tego skomplikować...nie mogę...zobaczyć go...z nią...po prostu nie mogę. Jedna rzecz wiedzieć, że żyje, inna wiedzieć, że jego serce należy do kogoś innego. Nie, żebym o tym nie myślała...ale teraz to jest prawdziwe. Ożenił się. I moja mama...Boże, moja mama. Część mnie chcę wślizgnąć się w jej ramiona i płakać, podczas gdy ona gładzi moją głowę, mówiąc, że wszystko będzie w porządku. Ale czy ona mi wybaczy? Czy którekolwiek z nich mi wybaczy? Liz...czy ona mi wybaczyła? Czy tylko czeka, żeby wszystkim powiedzieć-

O MÓJ BOŻE! To nie jest Kyle Valenti z Liz. To nie jest Kyle wpatrujący się we mnie. Ona mi tego nie robi! Ona nie może mi tego zrobić...Liz-

„Zobacz, kto powrócił z martwych!” Auć, to bolało. W chwilę po tym dostrzegam iskierki w jego oczach i uśmiech rozświetlający całą twarz. „Dobrze cię widzieć, Mario.”

Nie chcę tego przyznać, ale dobrze jest go znów zobaczyć. W Kyle’u zawsze było coś...głupkowatego i przyjemnego. Zbliżył się do łóżka i chwycił mają dłoń. Nawet nie wiem, co teraz czuję...szczęście na widok kolejnej znajomej twarzy...czy strach, strach przed tym, co to oznacza...strach przed tym, kto jeszcze wie...strach, bo nie mam już kontroli nad własnym życiem. O, Boże. Co to znaczy? Dlaczego Kyle tu jest? Dlaczego?

„Witaj, Kyle”. Spoglądam na Liz, pytając cicho ‘Dlaczego mi to zrobiłaś?’ Kyle to dostrzega i nasze oczy skupione są na Liz.

Nie czuje się swobodnie. „Przepraszam, Mario.” Lauren, cholera, Lauren! „Po prostu nie mogłam tego dłużej wytrzymać. Musiałam z kimś o tym porozmawiać. Przepraszam.” Jest jej przykro, wiem to. Chyba wiedziałam, że nie będę mogła się z tego uwolnić...ale...Widziałam ją wczoraj, a dzisiaj patrzę na Kyle’a Valentiego! Ciekawe kto będzie następny?!

„Jeszcze jakieś niespodzianki, dr Evans?” Tak, to bolało. Chciałabym się tym przejąć, ale jestem zdenerwowana. To. Jest. Moje. Życie. Moje.

Jest zaskoczona moim komentarzem, nawet Kyle patrzy na mnie, zszokowany. „Nie, pani Barrett, nie ma więcej niespodzianek.” Zabolało. „Muszę zająć się pacjentami. Wpadnę później.” Wychodzi.

A teraz Kyle wpatruje się we mnie uporczywie. Muszę wiedzieć, dlaczego tu jest. „Dlaczego tu jesteś, Kyle?”

Wciąż ściska moją dłoń. „No cóż, dziś około pierwszej w nocy odebrałem telefon od spanikowanej Liz, która powiedziała mi, że żyjesz, i że ona się w tym gubi. A dlaczego ty tu jesteś?” Moja reakcja przechodzi od troski o Liz do ‘kiepskie pytanie, Valenti!’ Właściwie, dobrze wiedzieć, że wciąż jest tym samym Kyle’em . Mój przyrodni brat, jak przypuszczam. Zabawne. W pewnym sensie jestem spokrewniona z Kyle’em Valentim.

„No cóż, Kyle, to się nazywa ‘wypadek samochodowy’.” Rany, nie przekomarzałam się z nikim od dawna...od bardzo dawna. Nie mogę tego robić. Nie mogę stać się Marią. „Przepraszam, Kyle. Moja córka i ja miałyśmy wypadek samochodowy trzy dni temu.”

„Tak, wiem. Liz mi powiedziała. Tak więc, córka, co? Liz mówi, że jest gadułą, zupełnie jak ty.” Śmieję się. Byłam gadułą. W innym życiu.

„Tak. Dużo mówi. Dlaczego tu jesteś, Kyle?” Muszę znać odpowiedź. No dobra, muszę ją usłyszeć dla siebie.

„Żeby wbić trochę rozumu do twojej głowy. Żeby dowiedzieć się, dlaczego myślałaś, że udawanie martwej było dobrym pomysłem. Żeby poznać moją siostrzenicę. Żeby zwrócić Amy jej córkę. Pamiętasz Amy, prawda?”

Po raz kolejny zaczynają spływać łzy. Mama. Moja mama. Nie mogę...nie teraz...jeszcze nie. „Kyle, nie mogę o niej teraz rozmawiać...proszę?” Spoglądam w jego oczy, mając nadzieję, że zrozumie, mając nadzieję, że zobaczy...że nie mogę.

„W porządku...nie będziemy o tym rozmawiać. Ale jest kilka rzeczy, o których porozmawiamy, skoro jesteś uwięziona w tym łóżku.” Posyła mi swój znak handlowy – uśmiech Valentiego. Właściwie, to jest dobry uśmiech. „Liz powiedziała mi, co się stało. Ale ja chcę to usłyszeć od ciebie. Muszę usłyszeć to od ciebie.” Czuję ucisk w sercu, znowu, i spoglądam przez okno, znowu. Deja vu. Zupełni jak ostatniej nocy z Liz. Czeka na moją odpowiedź, zdeterminowanym, uporczywym spojrzeniem.

„Kyle, nie mogę, w porządku?” Całkowite rozczarowanie pojawia się na jego twarzy. Nienawidzę być łagodną, nie cierpię tego. Ale spoglądam w jego oczy i mówię mu, co mogę. „Coś próbowało mnie zabić. Nasado mnie ocalił. Powiedział, że byłam w ciąży. Ale nie uleczył mnie całkiem, tak jak Max uzdrowił ciebie albo Liz...Wciąż byłam słaba. Zabrał mnie, powiedział, że zamierza wam powiedzieć, że nie żyję, ponieważ tak będzie lepiej dla wszystkich. Bezpieczniej dla wszystkich. I jedyną rzeczą, o jakiej mogłam myśleć było moje dziecko. Dziecko Michaela. Posłuchałam Naseda...i zdecydowałam pozostać martwą. Kyle, ja tak zadecydowałam. Bo moje dziecko, jego dziecko, musiało przetrwać. I wtedy to miało sens. Nie potrafię wyjaśnić dlaczego, Kyle. Nie potrafię. Ale...” Boże, to tak bardzo boli... „Ale...po prostu...to...tak zrobiłam.” To...To wszystko, co mogę teraz powiedzieć. Staram się powstrzymać łzy...łzy, które są tak bliskie rozlania...Nie doprowadzaj mnie do płaczu, Kyle. Proszę...

W jakiś sposób udało mu się przybrać współczujący wyraz twarzy. Łączy swoje palce z moimi. „Nie rozumiem Maria, nie rozumiem. Ale nie byłem na twoim miejscu...po prostu nie rozumiem dlaczego. Dlaczego nigdy nie wróciłaś? Dlaczego nie wróciłaś po jakimś czasie, po tym jak urodziło się dziecko...po tym jak wiedziałaś, że Nasado zginął...w walce...Dlaczego do nas nie wróciłaś?”

Ściskam mocno jego dłoń, starając się mu odzwierciedlić, tym gestem, konflikt wewnątrz mnie. Konflikt, który tkwił we mnie przez ostatnie siedem lat. „Nie wiem...nie wiem...Ta osoba odeszła, Kyle...Ona odeszła...”

Szybko odsuwa swoją dłoń od mojej, zdenerwowany moimi słowami. „Sama w to nie wierzysz. Nie rozmawiałabyś z Liz, gdybyś w to wierzyła. Nie pytałabyś o nas, gdybyś w to wierzyła...Nie rozmawiałabyś ze mną, gdybyś w to wierzyła...Kłamiesz, Mario. Kłamiesz.” Chrzanić go! Chrzanić Liz! Chrzanić ich za przywrócenie tego wszystkiego! To jest niesprawiedliwe! To jest niesprawiedliwe. Poświęciłam wszystko. Wszystko. Czy oni w ogóle wiedzą? Wiedzą? Że zostawiłam ich wszystkich za sobą?! Oni stracili tylko mnie. Tylko mnie. Ja straciłam mają miłość, moich przyjaciół, moją rodzinę, mój dom, moje życie.

„Nie mów mi, co czuję, Kyle. Nie udawaj, że mnie znasz. Nic o mnie nie wiesz. Nic. Wiele się zmieniło przez ostatnie siedem lat, wiele. Mam dziecko, Kyle. Mam córkę, którą muszę chronić i wychowywać. Ona jest moim życiem i moim priorytetem. Rozumiesz? Czy ty masz dzieci? Nie. Więc nie udawaj, że wiesz, co się dzieje w mojej głowie. To był wypadek, Kyle. Wypadek-”

„Wierzysz w to? Tak? Jest powód, dla którego tu jesteś. Powód. Inaczej dlaczego lekarzem twojej córki byłaby Liz? To nie jest zbieg okoliczności, Mario, nie jest. I nie udawaj, że nie jesteś Marią, bo trzymasz się dzielnie w tej rozmowie. Zupełnie tak, jak kiedyś. Wiele rzeczy mogło się zmienić, ale nie ty. Możesz być zagubiona, ale nie odeszłaś!”

Jak mam na to odpowiedzieć? Część mnie chce tylko uciec...Zabrać Kaelę i uciec...Ale nie mogłabym być już Lauren, mogłabym? Wszystko wróciło. I mała część mnie desperacko pragnie znów być Marią. Ale to życie...To życie jest inne. Wiele się zmieniło w tym życiu...I czy Marii zostanie wybaczone to, co zrobiła? To, co ja zrobiłam? Co jeśli nie zostanie mi to wybaczone? Okłamałam wszystkich...A co jeśli jedno z nich, chociażby jedno z nich, mi nie wybaczy? Nie wiem jak to zniosę. Nie wiem czy w ogóle to zniosę.

„Kyle...Nic nie jest takie same-”

Jego niebieskie oczy przerywają mi, znowu. „Nie, nie jest. Nie jest. Nie zamierzałem o niej rozmawiać, Maria, ale musisz tego wysłuchać. Twoja matka cię potrzebuje. Słyszysz mnie? Nigdy nie uwierzyła, że naprawdę nie żyjesz. Nie przez najdłuższy czas...Jest wspaniała, Mario, naprawdę jest...ale czy nie zdajesz sobie sprawy, że część nas wszystkich umarła dnia, w którym ty umarłaś? Byłaś naszą skałą...” Naszą skałą? Czy on jest niespełna rozumu? Nigdy nie byłam ‘skałą’. Nie, Max...Max był ‘skałą’.

Kontynuuje, pewnie wychwytując moje niedowierzanie. „Tak, naszą skałą. Do ciebie każdy mógł się zwrócić, kiedy wszystko było powiedziane i zrobione. Miałaś plany, potrafiłaś uspokoić Michaela, to ty tak naprawdę nas ochraniałaś...i zabrałaś nam to...Pozwoliłaś, by Nasado nam to odebrał...” Ostatnie zdanie mną zachwiało, „...Pozwoliłaś, by Nasado nam to odebrał...” Zdaję sobie sprawę, że oni zawsze będą to tak postrzegać...Podążyłam za planem Naseda...Jego plan...moja decyzja...i, jak na razie, będą zrzucać główną winę na Nasado. Pewnie nigdy nie będę w stanie tego zrobić...Jeśli to nie było dla niego...Mojego Fistaszka...Nie wiem, czy bym ją miała...Nie wiem, czy wszyscy byliby bezpieczni...ale są...

Jego oczy mówią, że nie chce już dłużej walczyć, że nie chce tego robić. Odwzajemniam spojrzenie. Ja też nie chcę tego robić. I gdzieś głęboko wiem, że Lauren Barrett odeszła wczoraj. Dnia, w którym otworzyłam oczy w tym szpitalu...Dnia, w którym uczucia i ludzie z przeszłości powrócili...Dnia, w którym moje tak-zwane-życie rozpadło się. Po prostu...nie wiem, czy mam siłę znów być Marią...Na tak wiele nie jestem gotowa. Mama. On. Max. Alex...mój drogi Alex. Przemowa Isabel. To za dużo...Za szybko...Jeszcze nie jestem dość silna. Nie jestem.

On wciąż mówi. Boże, rozmawialiśmy godzinami...jego humor. Za tym najbardziej tęskniłam. Kyle był po prostu zabawny...Wymienialiśmy głupkowate uwagi, na temat naszych rodziców będących razem...

„Więc...unieszkodliwiona...oto plan...zostaję u ciebie...zamierzam się tobą zająć, gdy już wyjdziesz z tego uroczego szpitala. Jakieś pytania...zaprzyjaźnij się z komitetem szantażystów. Tylko jeden telefon do twojej matki...i użyję tego...przysięgam...użyję tego...” Chyba oczy wyskoczą mi z orbit. On zostaje ze mną? Przepraszam? Co takiego?

Odbieram zabawną część. Teraz jest tylko palantowatym Kylem. Głupim palantem, Kylem. „Nie. Nie, Kyle, nie.”

Odpowiada mi prosto w twarz, „Tak, Mario, tak. Masz to ‘ucieczkowe’ spojrzenie w oczach...A ja byłem kapitanem szkolnej drużyny, jeśli pamiętasz...Zajmę się tobą.”

Nie jestem dzieckiem. „To był twój genialny pomysł, czy Liz?” Zabiję ją...

„Nazwijmy to ‘grupowym wyczynem’. A teraz o Kaeli...Jaka ona jest?” Jest świetny. Jest naprawdę dobry. Jestem zbyt zmęczona, by dalej to ciągnąć. Więc, po raz kolejny, zamierzam po prostu rozmawiać o mojej córce i udawać, przez ten krótki czas, że moje życie nie wymyka mi się spod kontroli.


P.S. I proszę o jakieś komentarze, chociażby jeden, malutki...taki mikro :wink:

Posted: Thu Aug 04, 2005 4:02 pm
by LadyM
część 9


Przynajmniej wczorajszy dzień minął spokojnie. Widziałam się z Fistaszkiem, moim lekarzem, Liz i Kylem. ‘Dr Guerin’ poinformowała mnie, że zostanę wypisana jutro, to jest dziś...wszystko jedno. Potem Liz i Kyle pilnowali mnie, informując jak się mną zajmą, kiedy wrócę do domu. Naprawdę to doceniam. Naprawdę. Mam tylko dwadzieścia siedem lat i będę instruowana, co ma się zdarzyć w moim życiu. Ale Kyle grożący, że zadzwoni do mojej mamy...szantażyści...Więc...teraz czekam tylko na Fistaszka i na przyjazd Jess, żebym mogła wyjść z tego głupiego szpitala.

Ich plan: Jess zabiera mnie do domu, ponieważ Kate zna Kyle’a, a on nie może ryzykować, że ktoś go zobaczy. Potem dołącza do nas Liz i Kyle wpakowuje się do mojego domu aż powrócę z martwych i wszystko się ułoży. Muszę wyjaśnić Fistaszkowi o jej wujku Kyle’u i dlaczego zostaje u nas. Rany...jak mam sprawić, żeby mi uwierzyła...Nie mam pojęcia. Ale...na razie...muszę coś wymyślić, bo nie jestem gotowa na spotkanie z matką. Nie jestem. Teraz czekam tylko jak zaczną się groźby dotyczące Michaela. Praktycznie...teraz mają mnie w garści.

* * * * *

W porządku...Maria, Kaela i Jess właśnie opuściły szpital. Wkrótce Kyle pojawi się przed jej drzwiami, zaznaczając swoją obecność w jej życiu. I zostanie tam, dopóki nie przekonamy jej, gdzie należy. Bo należy do nas. Do nas. Wszyscy potrzebujemy jej żywej, potrzebujemy jej powrotem w naszym życiu. Chciałabym wiedzieć jak to wszystko się rozegra, ale nie wiem. Nie chcę już tego ukrywać przed Maxem. Nie chcę już tego ukrywać przed Michaelem. Nie chcę już tego ukrywać przed nikim. Boże, przykro mi z powodu Kate...biedna Kate. Jak na to zareaguje? Jak wszyscy na to zareagują?

Wciąż martwię się o Marię. Jeśli jest na to gotowa...ale część niej wraca...wiem to. Nie walczy z nami tak mocno, jak myślałam, że będzie. Nie jest z tego powodu szczęśliwa. Jest wkurzona na Kyle’a i mnie, ale...nie walczy tak, jak oczekiwałam. Zostawiłam to Kyle’owi, zagroził jej telefonem do Amy. Jakbyśmy mieli nad nią teraz kontrolę...po części mamy...

Muszę tylko skończyć swoją zmianę, potem pojadę do Marii, żeby upewnić się, że wszystko idzie gładko...albo tak gładko, jak mogłoby w tym momencie. Od kiedy Kyle przyjechał, czuję się lepiej. Nie sądzę, żeby inni martwili się o mnie tak, jak kilka dni temu. Max jest mniej zmartwiony niż wcześniejszej nocy...i Kate...no cóż, ona wie, że coś jest nie tak, wciąż, ale nie zadaje już więcej pytań. Mam nadzieję, że Michael nie będzie zadawał żadnych pytań...Nienawidzę tego, że potrafi z taką łatwością mnie rozgryźć...Przynajmniej dzisiaj się z nim nie będę widzieć, więc wszystko pójdzie dobrze.

* * * * *

Max wciąż się martwi o Liz, ale mówi, że wczoraj było z nią dużo lepiej. Nie mogę się otrząsnąć z tego uczucia, że...nie wiem, o co dokładnie chodzi...ale naprawdę chcę z nią porozmawiać. Żeby dowiedzieć się, co ją tak dręczyło. Więc, jestem w szpitalu, mając nadzieję, że złapię ją, kiedy będzie kończyć i dowiem się, co się z nią działo. To dlatego, że zazwyczaj jest bezpośrednia, mówiąc o tym, co ją gnębi, ale nie tym razem...

No dobra...widzę ją, ale jest jakby w innym świecie. Właśnie z kimś rozmawiała, a teraz wygląda jakby szła na jakąś misję. Dlaczego ja za nią idę, nie wiem...ale czuję jakąś szaloną potrzebę dowiedzenia się, co się dzieje w jej głowie. Może to dla Maxa...Nie wiem. Nie lubię po prostu, kiedy on jest w takim stanie, kiedy nie może rozgryźć Liz.

Śledzę ją. Kieruje się za miasto, za przedmieścia…żadne znajome miejsce, z tego, co mogę zauważyć. Jesteśmy jakieś piętnaście mil za miastem, w obszarze mieszkalnym, a ona parkuje pod białym domem z zielonymi zdobieniami i białym płotkiem otaczającym posiadłość. Chyba nie była tu wcześniej. Nigdy nie słyszałem, żeby wspominała, że zna kogoś z tej okolicy. Weszła do domu...o co tu chodzi? Nie wierzę, że czekam, żeby się dowiedzieć...

* * * * *

Jak dotąd, wszystko idzie dobrze. Maria chyba pogodziła się z myślą, że tu zostanę...dobra...pomiędzy śmiercionośnymi spojrzeniami... Szybko przystąpiła do działania. Tylko się pojawiłem, a ona już miała gotową historyjkę dla swojego ‘Fistaszka’. Daleki kuzyn, który szuka rodziny. Maria zachowywała się jakbyśmy znowu byli sobie bliscy...co jest prawdą...i ‘zaoferowała’ pokój, w którym mógłbym się u niej zatrzymać. Mówiąc o cudownym dziecku. Zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół, potem spojrzała na Marię, po czym w końcu zwróciła się do mnie.

„Więc, zostajesz z nami?” Jakby mnie badała, starając się coś wywnioskować.

„Taa, na trochę.” Spojrzenie Marii potwierdzało, że wszystko było w porządku. Potem ‘Fistaszek’ przemyślał to, zaciskając usta zanim odpowiedziała, ponownie, „No dobrze, ale potrzebuję bajki każdego wieczora,” uśmiechając się do mnie psotliwie. Zdałem sobie sprawę, że właśnie stałem się ‘wujkiem Kylem’.

Po tym jak Jess i jej syn Nathan wyszli...Kaeli słońce-księżyc-i-gwiazdy...Maria i ja zrobiliśmy małe ‘fałszerstwo’, mając na uwadze dobro Kaeli. Ciężko mi było się powstrzymywać przed wymówieniem imienia ‘Maria’. Ale jakoś sobie poradziłem. Byłem dobry. A Kaela była jak mały inkwizytor, zadając tony pytań. Klon Marii, jeśli kiedykolwiek takiego widziałem. Poza tymi oczami...Michaela. To musi być dla niej ciężkie...codziennie patrzeć w jego oczy.

Podoba mi się jej dom. Bardzo przyjemny – bardzo Marii. Nie mieszany, jakby można było tego oczekiwać po domu Marii, ale ciepły i przytulny...taki, jakim byś się spodziewał, żeby był. Pokój Kaeli jest niesamowity...ze srebrnymi gwiazdami namalowanymi na suficie...Maria chyba nie mogła zaprzeczyć temu, kim była. Książki były wszędzie...wszędzie. Ten dzieciak mógłby otworzyć bibliotekę, gdyby tylko chciał...obawiam się ile czytania będzie ode mnie oczekiwane...

Oh. Dzwonek do drzwi. Bądź Liz. Bądź Liz. Aahh, plan się rusza. Liz właśnie przyjechała, więc nadszedł czas na odzyskanie Marii.

* * * * *

Siedzę tu już od godziny, czekając aż Liz wyjdzie z tego domu. Nie mogę uwierzyć, że to robię. Co ja sobie do cholery myślę? Co by Katie albo Max pomyśleli? Znowu czuję się jak nastolatek, czekający aż Valenti opuści swoje biuro, albo coś...Boże...Dobra, jadę. To życie Liz-

Co do cholery? Kyle Valenti? Nie wiedziałem, że jest w mieście–O rany! To ta mała dziewczynka ze szpitala...Co ona robi z Liz i Kylem? Myślałem, że była córką jakiejś pacjentki Katie...A ona trzyma Kyle’a za rękę i ściska Liz na pożegnanie? No dobra, pogubiłem się. Naprawdę się pogubiłem...Czy z nim Liz rozmawiała w nocy? Z Kylem? I po co miałaby dzwonić po Kyle’a? To nie ma żadnego sensu---

Ja. Jej. Nie. Widzę. Nie mogę...oddychać. Nie. Mogę. Oddychać. Nie widzę togo, co widzę. To nie jest prawdziwe...to jak jakaś wizja...Mar...Maria? Nie.

Moje ciał zamarzło, oddechy są ciężkie. Nie mogę złapać tchu. Atak paniki. Ostatni raz czułem się tak siedem lat temu...SIEDEM LAT TEMU...kiedy ona zginęła. To nie...Ja nie...Nie...To się nie dzieje...Co...Co się do cholery dzieje?!

Wszystko...wszystko o niej...moje ciało...wie na co patrzę. Ale to jest niemożliwe...To nie może...To jest...wytwór...mojej wyobraźni. Bo jeśli to byłoby prawdziwe...To patrzyłbym na całą i zdrową...Marię. Moją Marię. A to jest niemożliwe, bo...bo ona nie żyje. Maria nie żyje. Zginęła siedem lat temu. Umarła.

O Boże, na kogo ja patrzę? Maria? Z Liz i Kylem i tą małą dziewczynką ze szpitala...Kaelą...czy to jej imię...Nie, nie jestem...Nie może...Nie mogę-

~~~

Czas zamarzł. Ja zamarzłem, oglądając tą scenę na trawniku, w całkowitym niedowierzaniu. Szoku. Zamrożonym szoku. Obserwowałem jak Kaela...jestem prawie pewien, że to jej imię...ściska Liz, trzymając dłoń Kyle’a. Obserwowałem jak Kyle i Liz ściskają się. Obserwowałem jak Liz i Maria odbyły poważną rozmowę zanim się pożegnały. Obserwowałem jak Maria rozmawia z Kaelą, potem z Kylem. Obserwowałem jak na twarzy tej cudownej dziewczynki pojawia się wielki uśmiech, a potem ‘podskakuje’ w kierunku samochodu Kyle’a i odjeżdżają. Obserwowałem jak Maria wraca do domu.

Maria. Starsza. Dłuższe włosy. Wciąż piękna. Maria.

A ja stałem tu...starając się objąć to, co zobaczyłem...pojąć, że zobaczyłem Marię. Marię DeLuca. Moją Marię DeLuca. Całą i zdrową. Żywą. Z córką...

I wtedy uderzyło mnie to, jak domino spadające w linii.

Wizja, którą dostałem od Kaeli w szpitalu. To była Maria. Bo trzymałem dłoń córki Marii.

Zachowanie Liz. Liz dławiąca się kawą, kiedy wszedłem do pokoju z Kaelą-

O MÓJ BOŻE. Z moją córką.

Z kim Liz rozmawiała w nocy. Dlaczego Kyle tu jest. Dlaczego nie powiedziała nic Maxowi. Katie. Mnie.

Wtedy uderza mnie gniew.

Nasado. Ten sukinsyn.

Maria. Maria, która pozostała ‘martwa’ z moją córką przez ostatnie siedem lat. Cztery z tych lat...Ja byłem martwy. Martwy. Bo ona odeszła...moje życie odeszło...a ja wciąż żyłem. A ona nie. Wizyty u Amy...O, Boże, Amy...dwa razy w roku, z powodu winy, którą czułem...czułem za zabicie jej córki. Bo to była moja wina, że ona zginęła. Bo była ze mną. Bo jej nie ochroniłem.

Liz...Liz za to, że wiedziała...wiedziała, że Maria żyje. Że mam córkę. Ponieważ...ponieważ ona musi być moją córką...A Liz nie mówi żadnemu z nas...tylko Kyle’owi...idealny wybór. Jedyny, który nie powiedziałby reszcie z nas. Za nie powiedzenie mi, że ona żyje.

Maria.

~~~

Przechodzę ulicę, zmierzając w kierunku tego domu. Do niej. Do Marii. Bo muszę wiedzieć...czy ona jest Marią. Czy Maria żyje i nic jej nie jest i jest w tym domu. I dlaczego była martwa przez ostatnie siedem lat. Jak mogła pozwolić nam myśleć, że nie żyje, przez ostatnie siedem lat. Chyba ją zabiję.

Zbieram siłę, żeby nacisnąć dzwonek...żeby zobaczyć, co jest za drzwiami.

Teraz albo nigdy.

Posted: Thu Aug 04, 2005 4:47 pm
by Athaya
Szalejesz LadyM. Powiem ci, że takie czekanie się opłaca bo więcej części można poczytać za jednym razem :twisted: A ile rewelacji naraz :lol:
Tyle, że aż za duzo bo czasem się nie moge połapac kto to mówi.
Niesamowicie mi się to zaczęło podobać i wciągnęłam się jeszcze bardziej! Ponieważ nie mam sił na wszystki to króciutko się zastanowię na Marią

Maria - Ona coś ukrywa z Nasado i wcale mi się to nie podoba. Z mojej obserwacji wyszło, że zrobiła się (czyt: maskuje) spokojiejsza, ajednak wszystko w niej wrzeszczy być to dawna starą Marią z niewyparzonym językiem. Bardzo kocha swoją córeczkę Kaelę (swoją drogą códne imię) i chyba gdzieś w niej są nadal te niewyczaerpane pokłady miłości do Miśka :cheesy: Sądzę, że jest zazdrosna o Michaela, ale chyba nic już nie można zrobić. A może jednak stanie się cód :twisted:

Posted: Fri Aug 05, 2005 8:23 pm
by caroleen
LadyM, ta historia to mistrzostwo świata...

Szalenie podoba mi się ta ciągła zmiana narracji- widzimy jedną sytuacje oczami wielu bohaterów. Znamy ich myśli, emocje, czujemy to, co czują oni. Autorka tego opowiadania włożyła wiele wysiłku w tak precyzyjne skonstruowanie postaci. Postaci pełnych życia, myślących, głębokich. Nie ma tu miejsca na niedopowiedzenia, których tak nie lubię. Podoba mi się także to, że z każdej postaci emanuje miłość, pozytywna energia. Że zachowano ich charaktery z serialu, pozwalając aby to opowiadanie chwytało za serce nie tylko fanów Marii i Michaela, ale i innych bohaterów.
Moje dreamersowe serduszko jest zachwycone :cheesy:
Cała sytuacja, choc teoretycznie coraz bardziej prosta, zaczyna sie równicześnie gmatwać. Zbliża się wielki finał, tzn. trudne spotkanie po latach.
Byłam zupełnie zaskoczona tym, że Liz zadzwoniła do Kyle'a. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Myślałam, że może wygada sie przed Katie, a Michael przez przypadek usłyszy... Albo wyjawi wszystko Maxowi. Ale autorka widać postanowiła stopniować napięcie ;)
Maria poprowadzona jest przepięknie- najpierw ciężka "choroba" po niuedanej próbie zabicia jej, potem długotrwała depresja, potem już zwykła rezygnacja i chęć obrony przyjaciół. I szczelna tama, odcinająca przeszłość. I nagle to wraca, a ona próbuje wierzgać, bronić się przed tym, mając w oczach "ucieczkę". Ze wszystkich sił odpędza dawne ja, przekonując samą siebie, że już dawno jest Laurie. A dalej taka ludzka, stopniowa kapitulacja pod wpływem najdrozszych jej osób. Ciche przyzwolenie na to, aby jak najszybciej obudzili ją z martwych. Takie "chciałabym i boję się", ale w pozytywnym znaczeniu. I miała rację w jednym- wszyscy obwiniają Naseda. Dopóki oczywiście ona nie otworzy buzi i nie zacznie mówić, że nie wie, dlaczego nie wóciła ;)
Czyżby spotkanie z Michaelem miało nadejśc tak szybko i niespodziewanie? Może to i lepiej, bo przynajmniej oszczędzi jej wcześniejszych nerwów. Nie ma nic lepszego dla zagubionej osoby, jak postawić ją przed faktem dokonanym 8) Tak, chyba zdarzy sie cud, bo Michale w tym czasie nawet nie pomyślał o Katie...Co z nia będzie? Jak uda im się to wszystko na nowo poukładać? Skręca mnie z ciekawości...

Dziękuję za tłumaczenie i błagam o następną część :lol:

Posted: Fri Aug 05, 2005 11:18 pm
by LadyM
część 10

Każda część mojego ciała drży. Tak desperacko pragnę płakać, ale jestem wyprana z łez. Jestem wyprana z emocji. Jestem wyprana z...z siebie samej. Lauren Barret odeszła, ale Maria DeLuca utrzymuje się na...na nitce. Nie jestem nawet pewna czy to jest prawdziwe...poza...poza tym, że wciąż czuję smak jego ust. Jedyną rzeczą jaką widzę jest On. Nas walczących. Trzask drzwi. To wszystko wiruje w mojej głowie. Cholera, nawet nie wiem jak mogę mieć tak spójne myśli...pewnie to dlatego, że przychodzą do mnie tak szybko, wciąż i wciąż, wypalają się w moim umyśle...i nareszcie zaczynają nabierać sensu...

~~~

To nie Jess stała za drzwiami. To był Michael. Moje ciało...zatrzymało się...czy też całkowicie wstrzymało wszelkie funkcje...wstrzymywałam oddech przez długi czas. Byłam sparaliżowana i zahipnotyzowana tym, co stało przede mną...kto stał przede mną. Bo to nie mogło być prawdziwe...to nie mógł być Michael...głęboki konflikt rozdzierał mnie...część krzyczała „NIE!!”, bo nie byłam na to gotowa...a część gdzieś głęboko we mnie, ta część tęskniła za nim od dnia, w którym odeszłam. Nie mam pojęcia, co przechodziło mi przez głowę...Co jest...? Dlaczego...? Jak...? Liz?! To był on. Stał tam...ze spojrzeniem, którego nie mogłam odczytać. Gniew? Ból? Nie wiem. I gdy tylko się zorientowałam, że kierował się w moją stronę, zaczęłam się cofać. Nie. Nie. Nie. Wtedy jego ręce chwyciły moją twarz, jego usta na moich. Zanim zdążyłam zarejestrować, co się dzieje, że on znów mnie dotykał, odsunął się i wymamrotał „Przepraszam”, podczas gdy ja starałam się odnaleźć oddech, który wciąż miałam w sobie. I staliśmy tam, wpatrując się w siebie nawzajem.

***

Knykcie moich dłoni zbielały. Nawet nie wiem jak długo trzymałem kierownice, nie zdolny do jazdy...nie zdolny do...myślenia...nie sądzę, żeby szok po jej śmierci mógł się równać z tym...z tym zdezorientowaniem? Czy to jest właśnie to? Cała moja podstawa istnienia właśnie się rozpadła...jak po trzęsieniu ziemi...z tym, że to wszystko rozpada się w mojej głowie. Wciąż i wciąż. I tylko jedna rzecz jest trwała...słowa wypowiedziane przez szlochającą Marię.

„Michael, po prostu...odejdź...Zapomnij, że mnie kiedykolwiek widziałeś...Zapomnij...Po prostu zapomnij...”

~~~

Wiedziałem czego oczekiwać, gdy drzwi się otworzyły, ale wciąż byłem w szoku, kiedy...Maria...stała tam, jej zielone oczy, zamrożone w...strachu...zwrócone na mnie. Fale emocji i myśli przedzierały się przeze mnie, ale tylko jedna zostawała. Dotknąć jej. Żeby przekonać się, że jest prawdziwa. Że żyje. Że jest Marią. I zrobiłem to w jedyny sposób, jaki znałem...chwyciłem jej twarz, czując jej elektryczność, czując ją...a instynkt zaprowadził moje usta do jej. O Boże, co ty wyprawiasz?! Odsunąłem się, przeprosiłem i po prostu przyjąłem jej obecność. Zakryła usta dłonią. I to było prawdziwe. Maria z krwi i kości stała przede mną.

***

Wydawało się jakby to trwało lata, staliśmy tam i wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem. Jego pocałunek wciąż świeży na moich ustach. Ta iskra, którą czułam za każdym razem, gdy byliśmy razem. Coś głęboko we mnie się poruszyło. Jego włosy były krótkie...ale ...wciąż wyglądał jak Michael. Szorstki, zadręczony i zdecydowanie cudowny. Muszę powstrzymać swoją żądzę...bo to byłoby zbyt proste...i nie byłoby trwałe. Bo jak każdej osobie, którą ostatnio spotkałam...i jemu jestem winna odpowiedzi. Nagła fala paniki, tak niepohamowanej, grożąca zmiażdżeniem tego żałosnego wrażenia opanowania, jakie miałam...to nie będzie proste. Następne chwile będą najgorszymi w całym moim życiu. Muszę udzielić mu odpowiedzi. Michaelowi.

Nie jestem dość silna...żeby to zrobić...nie jemu, nie teraz. Muszę przełamać milczenie. „Jak...Co ty...tu robisz? Liz mówiła, że nie...” Nie jestem pewna czy płakałam czy nie, ale jestem przekonana, że atak hiperdyskusji się rozpoczął. Wszystko wirowało...

Jego zachowanie zmieniło się w mgnieniu oka. Jego oczy...przybrały to spojrzenie, które przybierały za każdym razem, gdy był czymś zdenerwowany. Jakby zaraz miał zacząć wrzeć. Zrobił ten nikczemny otwarte-usta-nie-mów-ani-słowa manewr, który uważałam za tak słodki...ale tym razem wystraszył mnie to do szpiku kości. I przyszło mi do głowy, że nie ważne jak trudne wydawało mi się spotkanie z nimi, Liz i Kyle łatwo mi odpuścili – ale on nie. Więc wzmocniłam się na każde uderzenie, które ma zamiar wymierzyć. Nie jestem na to gotowa...nie jestem na to gotowa...

***

Tyle rzeczy wirowało w mojej głowie...zwłaszcza jej smak...chociaż elektryczność nie była całkiem taka sama. Jakby ona nie była taka sama. I potem przyszedł dźwięk jej głosu. Jej głos. Coś, czego nie słyszałem przez siedem lat...poza moimi snami...i zadawał mi najgłupsze pytanie jakie kiedykolwiek słyszałem...

„Liz nic mi nie powiedziała.” Wyglądała na zmieszaną, ale mój umysł był jedno-torowy. Co jak tu robię? Co ja tu robię?! Miała tupet, pytając, co tam robiłem. Przez krótką chwilę przyszło mi na myśl, że nie wyglądała na tak wytrzymałą jak kiedyś, ale ta myśl równie szybko odeszła, bo miałem pytania...a ona musiała na nie odpowiedzieć. Czułem jak mój gniew powoli sięgał zenitu.

„Co ja tu robię? Co ja tu robię?! Chyba lepszym pytaniem, Mario, byłoby, co ty tu robisz?!”

Dostrzegłem łzy spływające z jej oczu, jakby przekłute moimi słowami. Jakby mnie to obchodziło. Okłamała mnie. Okłamała nas. Zrobiła krok w tył i spojrzała na wciąż otwarte drzwi za mną. Wyglądała ja szczur złapany w klatkę. Więc zamknąłem drzwi, nie spuszczając z niej oczu. Podskoczyła, gdy drzwi trzasnęły, unikała mojego spojrzenia. A ja byłem wkurzony. Chciałem odpowiedzi. Odpowiedzi, dlaczego zostawiła nas pustych przez tyle lat. Dlaczego zostawiła mnie pustego...

„Maria.” W końcu odwzajemniła moje spojrzenie, potem wzięła głęboki oddech.

***

Zawsze byłam bezsilna wobec mojego imienia wydobywającego z jego ust. Sposób, w jaki wypowiadał moje imię...oddziaływał na mnie...a ja tak bardzo starałam się nie wybuchnąć płaczem...nie przed nim...I gdy zobaczyłam drzwi, moje wyjście, zamykane. Odbędę tą rozmowę...ale wiem, że cokolwiek powiem...to nie będzie słuszne. Nie będzie wystarczające.

A co jeśli...jeśli on mi nigdy tego nie wybaczy?

I wtedy, znów patrzyłam w jego oczy...te same oczy, które widzę za każdym razem, gdy patrzę na moje dziecko...i wiedziałam, że muszę otworzyć swoją historię...dla Michaela. Byłam rozdarta, ponieważ część mnie krzyczała NIE!!!! z całych sił, a druga część...druga część była dwudziestoletnią dziewczyną obłąkanie zakochaną w mężczyźnie przed nią...

Zamierzałam się otworzyć przez Michaelem.

„Nie pamiętam wiele z tego, co się wydarzyło...ale pamiętam, że słyszałam głośny hałas, potem przyszło gorąco, a potem ziemia. Kiedy odzyskałam przytomność, Nasedo stał nade mną, uzdrawiając mnie. Ale wciąż byłam słaba i w szoku.” Patrzyłam na niego uważnie, starając się ocenić jego reakcję na wspomnienie Naseda, ale on tylko zaciskał szczękę w taki sposób...zdaje się, że tylko potwierdziłam jego przypuszczenia. Już o tym wiedział. O Nasedzie, pomagającym mi.

Znowu się zatrzymałam, zbyt przerażona tym, co powiedzieć dalej. Fistaszek...Boże, co mam mu powiedzieć...jak mam mu powiedzieć...znienawidzi mnie...znienawidzi za to...Rodzina była jedyną rzeczą, jakiej kiedykolwiek tak naprawdę pragnął i-

Byłam wytrząśnięta z moich chaotycznych myśli.

„Dlaczego nie powiedziałaś mi, że byłaś w ciąży?”

***

Nasedo. Oczywiście. Nie byłem pewien jak on się wpasował, ale nagle wszystko zaczęło mieć sens. Jego nieobecności. Maria. Jeździł do niej. Jej pauza przyprawiała mnie o szaleństwo. Mogłem wyczuć myśli wirujące w jej głowie, starając się znaleźć sposób by wyjaśnić mi, że mam dziecko. Musiałem wiedzieć, czy wiedziała, że była w ciąży...jeśli wiedziała i nie powiedziała mi...więc zanim zdążyłem pomyśleć, po prostu zapytałem ją o to wprost.

Wyglądała jak jeleń złapany w światła reflektorów, jej zielone oczy rozszerzyły się w szoku...wtargnąłem w prywatne myśli...łzy napływały do jej oczu. „Ty wiesz?” To było prawie jak szept, strach zawarty w tym zdaniu. Wtedy stała się defensywna. „Sądziłam, że powiedziałeś, że Liz nic ci nie mówiła.”

„Widziałem ją, Mario. W szpitalu. Kaela, prawda? Ma...ma sześć lat, prawda? Miałem wizję ciebie, gdy chwyciłem jej dłoń.”

Jej spojrzenie zmieniło się, łzy spływały z jej oczu. Zamknęła je, zakryła twarz dłońmi i zaczęła łkać. Szybko wytarła łzy, ale wszystko, co od niej wyczuwałem, to ból. Czysty ból.

„Widziałeś ją? Trzymałeś jej dłoń?” Ton jej głosu był...wzruszający.

I wtedy to poczułem. Moją córkę. Nie była zła czy zdenerwowana, tylko wzruszona tym, co właśnie powiedziałem. I uderzyło mnie to jak tona cegieł – ta cudowna, śliczna, roztrzepana gaduła ze szpitala...była moja.

I gniew powrócił.

„Tak. Widziałem ją. Próbowała znaleźć pielęgniarkę, która zabrałaby ją do Liz, a ja byłem po drodze, więc ją tam zaprowadziłem. I wtedy właśnie miałem krótką wizję ciebie. Powinnaś widzieć twarz Liz, kiedy wszedłem z nią.” To była zimna, gorzka odpowiedź. Bo trzymała ją z dala ode mnie.

A ja chciałem wiedzieć dlaczego.

***

„Wiedziałaś, że byłaś w ciąży? Odpowiedz na pytanie, Mario.” Byłam tak ogłuszona tym pytaniem, po prostu zatrzymałam się, więc powtórzył pytanie. Był wkurzony. Nie musiałam tego słyszeć w tonie jego głosu. Wszystko w nim, po prostu wibrowało gniewem. Boże, czy on sądzi, że ukrywałabym to przed nim? Czy on szczerze myśli, że nie powiedziałabym mu, gdybym wiedziała, że byłam w ciąży?!

„Kiedy Nasedo mnie uzdrowił, powiedział, ‘Nic ci nie będzie, Mario. Dziecko tego dokonało.’ I wtedy dowiedziałam się...że byłam w ciąży. Myślisz, że nie powiedziałabym ci, gdybym wiedziała?” Nie byłam w stanie dłużej powstrzymywać łez. „Boże, Michael...ukrywanie czegoś takiego przed tobą...”

„Jak dotąd świetnie sobie radziłaś.” Gorycz w jego głosie, w tym zdaniu, była jak sztylet wbity w moje serce. Zraniona, kontynuowałam.

„Wciąż byłam słaba, po tym jak mnie uleczył. I jedyną myślą w mojej głowie było dziecko. Twoje dziecko. A Nasedo mówił takie rzeczy...i one miały sens...musiałam chronić twoje dziecko...dziecko było jedyną rzeczą, o jakiej mogłam myśleć...i tak zamierzał wam powiedzieć, że nie żyję. Zabrał mnie do jakiegoś domu...a ja nie byłam dość silna...i musiałam chronić dziecko...i ciebie...wszystkich...więc...umarłam.”

To była moja najlepsza obrona, a mówiłam to bez przekonania. To wydawało się słuszne wtedy...ale wydobywające się z moich ust teraz, brzmiało tak słabo. W moich ‘szlachetniejszych’ momentach, przekonywałam samą siebie, że postąpiłam najlepiej jak tylko mogłam. Że poświęcenie siebie było najlepsze dla nas wszystkich. W ciemnych momentach, mój wstyd brał górę. Wstyd za ucieczkę w pierwszych oznakach problemów...prawdziwych problemów. Wstyd za mój przygniatający strach i fakt, że pozwoliłam by Nasedo zabrał mnie, tak po prostu. Bo byłam bezpieczna, w ciąży z dzieckiem Michaela. Nie ważne, co sobie wmawiałam – zrobiłam to wszystko dla niej, dla niego, dla nich wszystkich – nigdy nie mogłam uciec przed wątpliwościami.

Szukałam w jego oczach...czegokolwiek. Były...obojętne. „Po prostu...umarłaś...żeby chronić nas wszystkich?” Był rozdrażniony, potrząsając głową i kontynuując. „To. Jest....Najbardziej. Egoistyczna, niekonsekwentna rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem. Zabiłaś nas wszystkich, Mario, w pewnym sensie, w pewien sposób. Obwinialiśmy się o twoją śmierć.” Łzy zaczęły się formować w jego oczach. Myślisz, że o tym nie wiem...że nie czułam tego każdego dnia mojego życia? A to wciąż bolało...nie ważne ile razy odgrywałam ten dialog w mojej głowie...nigdy nie mogłam właściwie odgadnąć jego reakcji. Przewidywanie go zawsze było bezużyteczne. Ale to...nigdy nie wyobrażałam sobie tego w taki sposób...stoicki Michael. Zły, głośny, rzucający wszystkim, co znajdzie się pod ręką Michael, tak...ale nie zimny jak lód Michael.

I to mnie uderzyło.

“Co chcesz, żebym powiedziała, Michael? Nie ważne, co powiem...to niczego nie zmieni...nigdy nie zrozumiałbyś, co wtedy czułam. Nigdy!”

Wyraz jego twarzy znowu się zmienił, przeraziło mnie to.

Posted: Sat Aug 06, 2005 12:57 pm
by Renya
Bardzo polubiłam tą opowieść. Poprzez sposób narracji różni się od innych historii, a my dzieki temu mamy mozliwość poznania punkt widzenia wszystkich bohaterów, a nie tylko głównego. To ... poszerza horyzonty.

I postacie Marii i Michaela - właśnie tacy powinni być w serialu, krótko mówiąc wspaniali. Nie czytałam orginału, więc jestem bardzo ciekawa jak autorka zamierza przedstawić sytuację Katie, bądź co bądź żony Michaela. Gdyby była postacią mało sympatyczną, to nie przejęłabym się nawet jej uśmierceniem, ale... polubiłam ja od początku. Wszyscy bohaterowie będą w niezwykle trudnej sytuacji, autorka ma pole do popisu jak wybrnąć z tego zagmatwanego problemu.

Dziękuję za tłumacznie, miłej pracy przy dalszych częściach.

Posted: Sat Aug 06, 2005 5:18 pm
by Primek1
Hm...... Tyle bólu est w tej częśći z jednej strony Maria- która boi sie roizmawiać sie z kim kolwiek, wiedząc że ich zraniła. Z drugiej strony Michael- przesiąknięty bólem, rozczarowaniem, złością na Marię, na Liz, na cały świat. Najgorszy jest ten jjego spokój... Pocałunek... Biedna Katie, co z nią teraz będzie? Poprostu dowie się o tym, że Maria żyue i co? Powie: Dobrze Michael miło było ale znalazłeś swoja miłośći Twoją córkę, a ja usunę sie w cień? Szkoda mi tej dziewczyny.
Świetne tłumaczenie, dzięki ci za nie. Równiez życze miłej pracy przy dalszych częściach.

Posted: Sun Aug 07, 2005 9:50 pm
by LadyM
Wielkie dzięki za wszystkie komentarze. To naprawdę sprawia, że tłumaczenie nie wydaje się takie...bo ja wiem...bezużyteczne? No i cieszę się, że się podoba :)

część 11

Mógłbym cię teraz tylko dotknąć i wiedziałbym...ale czy to wytłumaczyłoby wszystko? Czy mogłoby usprawiedliwić, co zrobiłaś mi...nam wszystkim?

„Czy chociaż pomyślałaś, co to zrobiłoby wszystkim?! Pomyślałaś?! Twojej mamie? Liz? Maxowi? Alexowi? Isabel? Kyle’owi? Tess? MNIE? Czy chociaż pomyślałaś...w ogóle?! Czy pomyślałaś, że twoja mama nie przyjęłaby do wiadomości twojej śmierci? Nie mogłaby zaakceptować twojej śmierci? Pomyślałaś jak Liz ma żyć bez twojej przyjaźni? Bez ciebie? Pomyślałaś jak Alex ma sobie poradzić po załamaniu nerwowym? Pomyślałaś, że Max może się obwiniać za nie ochronienie ciebie...nas? Pomyślałaś jak Isabel ma żyć bez swojej ‘siostry’? Tess i Kyle? Myślałaś, że nie będzie ich to obchodzić? A pomyślałaś o mnie? O tym jak zawiodłem w ochronie ciebie? O tym jak miałem dalej żyć, skoro wszystko we mnie było martwe? Stracone? Bo ty nie byłaś już tego częścią? Bo część mnie umarła?!” Całkowicie straciłem kontrolę, mój głos huczał w jej małym domu.

Szlochała, twarz ukryła w dłoniach. A ja nie mogłem się zatrzymać. Nie potrafiłem. Jak możesz wyjaśnić to uczucie, kiedy ktoś kogo kochasz...kochasz całym sobą...umiera? Umiera przez to, kim byłeś. A ta śmierć rozdziera cię, infekuje, aż staniesz się tylko skorupą osoby, którą kiedyś byłeś? Chodzące zombie...przez cztery lata...a potem odkrywasz, że ta osoba żyje...i kłamała przez cały ten czas? Chrzanić ją!!

Zaczesała palcami włosy, chwytając końcówki jakby były jakąś liną ratunkową. Wyglądała na...pokonaną. I wtedy uświadomiłem sobie...że ona nie była tą samą osobą, którą znałem. Osoba, którą znałem nie byłaby taka...bierna. Osoba, którą znałem wykrzykiwałaby mi swoje racje wydzierając przy tym płuca, a nie użalała się. Prawie wyczułem jej konflikt...prawie...ale gniew był zbyt silny...zbyt intensywny. Byłem zbyt zdradzony.

Przez łzy, odpowiedziała. „Podjęłam decyzję, Michael. Decyzję, którą wtedy uważałam za słuszną. I żyłam z nią od tego czasu. Co mam ci powiedzieć?” Jej głowa była znów ukryta w dłoniach, szlochała.

Czułem łzy zaczynające gromadzić się w moich oczach. Nie mogłem do tego dopuścić...z jakiegoś powodu, nie mogłem do tego dopuścić. „Co masz mi powiedzieć? Pozwoliłaś mi myśleć, że nie żyjesz. Odeszłaś, w ciąży z moim dzieckiem...i przez te wszystkie lata...Jak myślisz, co powinnaś mi powiedzieć Mario?” Boże...moja córka...moja córka, którą trzymała z dala ode mnie...

Przestała płakać, ale wciąż ukrywała głowę w dłoniach, z zamkniętymi oczami, tylko oddychając. W końcu spojrzała na mnie, dostrzegłem jedynie szczery ból i porażkę w jej oczach. „Chciałam tylko, żeby wszyscy byli bezpieczni.” Wyszeptała.

Bezpieczni? Bezpieczni? Nie ma bezpieczeństwa. Nigdy nie było bezpieczeństwa. I nie mam tego na myśli tylko w ‘kosmicznym’ sensie...życie nie jest bezpieczne...Ona nie ma pojęcia jak ważna była dla nad wszystkich...

„Bezpieczni? Bezpieczni? Zwracaliśmy się do ciebie tak, jak zwracaliśmy się do Maxa. Byłaś rozsądna, wyciągałaś nas z kłopotów...i zabrałaś nam to...pozwoliłaś, żeby to nas zniszczyło...w pewnym sensie...Na miłość boską, zwróciłem się do Naseda! Naseda! Człowieka pozbawionego emocji...który wiedział przez cały ten czas, że żyłaś. To było moim ukojeniem, Mario. Bo czuł odrazę do uczuć...byłem zdolny niszczyć wszystko...przy nim nie musiałem czuć...bo już nie byłem ‘człowiekiem’. Bo ty nie żyłaś. Oto, co mi zrobiłaś.”

Zrobiła mi to w imię...ochrony? Przez jakąś logikę Naseda? Przez dziecko? Maria nigdy nie była słaba. Nigdy. Bo niby dlaczego za każdym razem zwracałem się do niej w ciężkich chwilach...tyle lat temu...Nie...Była siłą w moim życiu. Nie ja...Ona. I tak po prostu od tego odeszła...Odeszła ode mnie. Nie mogę tego zrozumieć.

***

Z każdym słowem byłam coraz bliższa rozdarcia. ‘Prawda boli’. Tak, do cholery, boli!! A on wie jak mnie zranić...lepiej niż ktokolwiek inny...wie jak mnie zranić.

Dostrzegałam łzy w jego oczach. Jego oczy nigdy nie kłamały. Wciąż nie kłamią. Cierpiał, był wściekły, zdruzgotany, zdezorientowany. I ja mu to zrobiłam. Osoba, która kochała go bardziej niż cokolwiek innego, zraniła go, jak jeszcze nigdy nie był zraniony. Znęcanie, którego doświadczył przez tyle lat z rąk Hanka było niczym w porównaniu z tym, co ja zrobiłam mu tej jednej nocy. I to mnie rozdzierało. Bo zniszczyłam go...miłość mojego życia...zniszczyłam go. Wiedziałam jakby zareagował...wiedziałam...i wciąż, słysząc to od niego...to jak...nie mogłam się z tym zmierzyć.

I znowu dowiedziałam się o moim miejscu w grupie. Miejsca, którego nigdy dotąd nie znałam...i moje serce się łamało...ja się łamałam. Jedyną rzeczą, jaka mnie utrzymywała, był Fistaszek...ponieważ była wszystkim, co miałam...była...Marią. Mała petarda, która...nie mogłam tego stracić. Nie mogłam...Byłam bliska załamania...ale musiałam się trzymać, dla niej.

„Przepraszam. Przepraszam! Nie rozumiesz tego?! Ale nie mogę tego naprawić. Nie mogę zmienić przeszłości. To nie miało się wydarzyć...”

To nie miało się wydarzyć. Nigdy nie miałam znowu zobaczyć Liz. Nigdy nie miałam znowu zobaczyć Kyle’a. Nigdy nie miałam znowu zobaczyć Michaela. Nikogo nie miałam znowu zobaczyć. Moje brzemię. Na całe życie. I w jednym momencie, jednym głupim momencie, moje życie wymknęło się spod kontroli.

„To nie miało się wydarzyć?! Rozumiem...nie miałaś zostać przyłapana, tak?! Ty i moja córka miałyście po prostu żyć swoim przytulnym życiem, podczas gdy reszta z nas wciąż czułaby udrękę i winę z powodu twojej śmierci?! Tak miało być?!”

Każde słowo wydobywające się z jego ust rozdzierało mnie. Jego gniew był już u kresu wytrzymałości...on był już u kresu wytrzymałości...Każde słowo uderzało mnie coraz mocniej i mocniej, rozbijając ten niewielki spokój, jaki miałam. To bolało. Bolało. I wtedy on ruszył wzdłuż holu, zaglądając do pokojów. O Boże. Uderzyło mnie to. I wtedy skierował się do jej pokoju. I jak ćma do światła...podążyłam za nim. Każdy krok, rozdzierał mnie. Bo to nie było coś, co chciałam zobaczyć.

***

Ta potrzeba uderzyła mnie tak szybko. Jej pokój...musiałem zobaczyć jej pokój. Znalazłem go. Pokój, w którym moja córka sypiała. Pokój, w którym moja córka się bawiła. Pokój, który sprawiał, że czuła się bezpiecznie. Książki i zabawki były wszędzie. Ruchome gwiazdy zwisały z sufitu pomalowanego...w gwiazdy...I wypuściłem wstrzymywane to tej pory łzy...łzy gniewu i straty. Za mnie. Za Marię. Za wszystko, co straciłem siedem lat temu. Za decyzję, na którą nie miałem wpływu.

Słyszałem ją przy drzwiach, szlochającą. Nie mogłem się obrócić, by spojrzeć jej w twarz...nie ze łzami w oczach. Nie z całym tym gniewem, buzującym pod moją skórą. Część mnie była tak rozjuszona, że chciałem ją skrzywdzić. I pomyślałem o Amy...która ma wnuczkę, którą by uwielbiała. I pomyślałem o sobie. Jakich rzeczy z jej życia zostałem pozbawiony. Pierwsze słowa. Pierwsze kroki. Pierwsze...wszystko. Nic o niej nie wiedziałem i-

„Michael...odejdź...Zapomnij, że mnie kiedykolwiek widziałeś...Zapomnij...Po prostu zapomnij...”

Wszystko się zatrzymało i rozkruszyło wokół mnie. Zapomnieć? Odejść? Od niej? Od mojej córki? Zapomnieć Marię? Gdyby to tylko było możliwe...to wciąż mnie zżera od środka...koszmary o tamtej nocy...Amy...Jak miałbym o niej zapomnieć? Już raz od niej odszedłem i te kilka miesięcy rozłąki były udręką. I Kaela? Odejść od mojej córki? Córki, której nie znałem? Jak miałbym kiedykolwiek zapomnieć, że to się wydarzyło? Jak miałbym żyć dalej i po prostu odejść...tak jak ona? I ona mnie o to prosiła! Maria prosiła, abym to zrobił. Byłem wściekły.

Więc ze łzami w oczach, odwróciłem się do niej. „Już raz tak zrobiłem, Mario. Byłbym przeklęty, gdybym zrobił to ponownie. Nie masz prawa mnie o to prosić! Nie masz prawa! Mam córkę, o której nic nie wiem...a ty chcesz, żebym odszedł i zapomniał? Odwiedzam twoją matkę dwa razy w roku, bo nie mogę zapomnieć. Już nawet cię nie znam.”

***

Był pozbawiony emocji. A zachowuje się tak jedynie wtedy, gdy jest bliski załamania. I nie rozumiał...Miał swoje życie...żonę...nie mogłam tego zobaczyć. Nie mogłam zobaczyć go z nią. Oczywiście, chciałam, żeby żył dalej...ale wiedzieć, że...ta wiedza była zupełnie innym uczuciem. Zazdrościłam jej...lekarz... nie miałam prawa być zazdrosną. I nie mogłam dzielić z nią Michaela. Michael. Od momentu, w którym go zobaczyłam, wszystkie uczucia, jakie do niego żywiłam, przypomniały o sobie. I wszystko to było złe. Nie było żadnych uścisków ani płaczu. Żadnej otuchy, żadnego ukojenia. To był Michael. I nie zamierzał mi wybaczyć. Nie zamierzał mi wybaczyć.

„Odejdź. Proszę. Odejdź.” Patrząc na jej pokój, zdałam sobie sprawę, że nie mogę być w takim stanie, kiedy Fistaszek wróci. Byłam tak bliska załamania, ale wiedziałam, że muszę się trzymać. Musiałam poczekać jeszcze trochę...aż on wyjdzie...aż będę mogła zebrać myśli i udawać normalną, dla niej. Udawać, że wszystko jest w porządku. Byłam w tym dobra...robiłam to przez sześć lat.

„Nigdzie się nie wybieram.” Jego decyzja była stanowcza. Muszę go zmusić do odejścia. „Nie możesz-”

„Michael...nie mogę być taka, kiedy ona wróci. Nie mogę...pozwolić, żeby mnie tak zobaczyła...Nigdy nie widziała mnie w takim stanie. Proszę...odejdź.” Moje ciało było emocjonalnym wrakiem. Czułam jak wszystko się rozpada. Gdybym tylko mogła się jeszcze powstrzymać...nie załamać się. Proszę...Błagałam go spojrzeniem...Proszę, odejdź.

***

Coś w niej sprawiło, że się powstrzymałem. Trzęsła się, łzy spływały z jej oczu. Jej oczy...proszące mnie, żebym odszedł. Moje myśli podążyły do Kaeli...ona nie mogła zobaczyć Marii w takim stanie. Wyglądała jak emocjonalny wrak. Postanowiłem odejść...nic nie było jeszcze skończone...jeszcze nie przez długi czas. Ale mogłem odejść, na razie. Dla mojej córki. Ale wrócę. Tak, wrócę.

„Dobrze. Ale to jeszcze nie koniec, Mario. To jeszcze nie koniec.” Odetchnęła z ulgą i zaczęła wycierać dłonią łzy. Tylko przytaknęła.

***

Dzięki Bogu. Odchodził. Co za ulga. Będę miała trochę czasu na odzyskanie równowagi. Żeby znowu stać się Lauren, dla Kaeli. Jego obecność była więcej niż mogłam znieść...a walka z nim...nienawidzę z nim walczyć.

Zatrzymał się otwierając drzwi, spoglądając na mnie zimnymi oczami. A jego słowa po prostu rozdarły moje serce.

„Nigdy ci tego nie wybaczę.”

Drzwi się zatrzasnęły, wyszedł.

Posted: Wed Aug 10, 2005 5:27 pm
by LadyM
część 12


Słowa wciąż tłukły się w mojej głowie, kiedy opadałam coraz głębiej w miękkiej kanapie. Moje dziecko, mój jedyny łącznik z nim...już nie jest święta. On wie...wie...i chce być w jej życiu. A ja tak bardzo jej potrzebuję...tak bardzo. Była wszystkim, co miałam z przeszłości...a teraz...

Muszę się zwinąć w kłębek, ochronić to, co mi jeszcze zostało.

Czuję jak przejmuje to nade mną kontrolę – mój świat zaczyna się kruszyć, rozsypuję się pod wpływem słów, które zawzięcie zaczęły wrzeć pod moją skórą, kiedy pojawił się w moim domu. „Nie, nie, nie, nie, nie, nie-” Już więcej tego nie zniosę--

***

W porządku, nic mi nie jest. Mogę prowadzić. Mogę prowadzić. Ta mgła wreszcie opadła i dokładnie wiem, gdzie teraz jadę, bo jest więcej pytań wymagających odpowiedzi.

Liz.

*****

Czuję się znacznie lepiej wiedząc, że jest w domu. Że Kyle jest z nią. Mam nadzieję, że przemówi jej do rozumu, bo dłużej tego nie wytrzymam. Ukrywanie tego przed Maxem...nie chcę już dłużej tego robić. Ale...muszę...na razie. Aż będzie gotowa. Jest teraz zbyt krucha, by zmierzyć się z kimś jeszcze.

Spoglądam na Maxa, który kończy zmywać po naszej kolacji. Mój Max. Jeśli kiedykolwiek go stracę...nie mogę nawet o tym myśleć. Nie będę o tym myśleć. Ale mam inne sprawy na głowie. Dzieci. Widok Marii z Kaelą...nadszedł czas. Nadszedł czas, żebyśmy poważnie porozmawiali o dzieciach. I kiedy zobaczy Kaelę, zrozumie. Zrozumie, że nie ma żadnego ryzyka. Że jest bezpiecznie. Tak bardzo go kocham. Uśmiecham się do jego pleców, podchodzę, otaczając go w pasie rękoma. Pochłaniając jego zapach.

„Kocham cię.” Przestaje zmywać naczynia, obracając się do mnie. AAHH!! Mokre dłonie! Mokre dłonie- Mmm...uwielbiam go całować. Czas spędzić trochę czasu z moim mężem-

Cholerne drzwi! Zignoruj to, Max, zignoruj.

Nic z tego. Podążam za nim, by zobaczyć, kto nam przeszkodził. „Cześć Michael. Michael...coś się stało?” Spoglądam w kierunku drzwi. Wie. O. Mój. Boże. On wie. Jego świdrujące oczy, oskarżające spojrzenie. On wie.

„Dlaczego nie zapytasz swojej żony, Max?” Przepycha się obok Maxa, gdy ten zamyka drzwi. A Max tylko spogląda na mnie ironicznie. Czuję rosnący we mnie strach i panikę. Skąd on wie? Jak to odkrył? Maria...

„O czym ty mówisz, Michael?” Spoglądam na Michaela i wiem, że już nie ma odwrotu. Już nie ma żadnych tajemnic. Zaraz rozpęta się tu piekło. I zanim mogę w ogóle zareagować, Michael wymierza cios.

„Maria żyje i ma się całkiem nieźle, Maxwell. I ma dziecko. Moje dziecko. A Liz wiedziała o tym.” Stoję twarzą w twarz z dwoma mężczyznami, obaj wpatrują się we mnie, zranieni i zdradzeni. Moja kolej na udzielenie odpowiedzi.

Więc tak to jest, czuć się jak Maria.

~~~

Rozpętało się tu istne piekło. Michael nie potrafił sobie poradzić po spotkaniu z Marią. Był wytrącony z równowagi, wstrząśnięty i wściekły. Max starał się go uspokoić, cały czas posyłając mi spojrzenia pełne bólu, bólu za to, że powiedziałam Kyle’owi zamiast jemu. Michael wywrzeszczał mi w twarz, co myśli o tym, że o wszystkim wiedziałam i nie powiedziałam mu. Max starał się mnie bronić, ale nic to nie dało.

„To nie był mój sekret! Zrozum, Kyle jest tu po to, żeby wyciągnąć ją z tego...żebyśmy mogli powiedzieć wszystkim. Ale teraz ona jest zbyt krucha...nie poradzi sobie z tym.” Byłam wściekła, że Michael mnie śledził. Maria była tak krucha...chciałam się dowiedzieć jak się czuła, ale wychodzenie podczas takiej kłótni nie przyniosłoby niczego dobrego, więc zostałam, słuchając frustracji Michaela. Odkąd potrzebował pocieszenia i oparcia, ja stałam się Wrogiem Publicznym numer 2.

~~~

Michael nareszcie wyszedł. Jestem na zewnątrz, paląc i zastanawiając się, dlaczego ani Maria ani Kyle nie odbierają telefonu. Staram się przekonać samą siebie, że wszystko jest w porządku, ale patrząc na te wszystkie pety wokół mnie...nie jestem tego taka pewna. Ja ukrywałam to przez zaledwie kilka dni i rozdzierało mnie to. Ona ukrywała to przez tak długi czas...mam nadzieję, że nic jej nie jest. Max ukrył się w swoim gabinecie, chyba pracuje. Wciąż boli go to, że nic mu nie powiedziałam, ale sądzę, że po prostu stara się oswoić z faktem, że Maria żyje. A coś takiego niewątpliwie wymaga ‘przestrzeni’. A Michael...Michael jest w domu, mówi Kate o Marii. Nawet mi do głowy nie przyszło, przez ten czas, kiedy jeszcze tu był i wściekał się, że Kate musi wiedzieć. Nie sądzę, żeby on przez ostatnie godziny nawet pomyślał o Kate. Jest mi tak bardzo przykro...że nie powiedziałam mu...za wszystko. Za to, co TO zrobi z jego życiem.

Max wychodzi do mnie...chyba nadszedł czas, żebyśmy porozmawiali. Jego spojrzenie jest dość dziwne.

„Liz, telefon. To Kyle. Nie brzmi zbyt dobrze.”

O Boże, Maria.

*****

Stwierdzam to oficjalnie. Jestem zakochany w tym dzieciaku. Ona jest magnetyzująca. A poziom jej energii...zdecydowanie to dziecko Marii. Co jest dość zabawne, biorąc pod uwagę jak Maria zamknięta jest w sobie teraz. Ten krótki czas, jaki z nią spędziłem, wystarczył, abym dowiedział się wszystkiego, co potrzebuję. Żyła kłamstwem przez tak długo, jest prawie jego częścią. Prawie. Wciąż ma tą iskrę w oczach, kiedy Kaela jest w pobliżu...i to pozwala mi wierzyć, że jest dla niej nadzieja. Ona nie potrzebuje takiego życia. Tego pustego życia. Z kilkoma znajomymi i nikim, z kim mogłaby porozmawiać o tym, co ją dręczy. Kto by zrozumiał? Potrzebuje swojej rodziny...potrzebuje nas.

Świetnie się z Kaelą bawiliśmy, zabrałem ją na lody. Potem poszliśmy na ‘godzinę bajek’ do księgarni naprzeciwko. Ona uwielbia książki. Po ‘godzinie bajek’ zaciągnęła mnie do działu dziecięcego i przeglądała te wszystkie książki z podziwem. A ja jestem takim naiwniakiem...między jej błyszczącymi oczami a uroczym uśmiechem...kupiłem jej dwie książki.

Mam nadzieję, że ten czas dobrze zrobił Marii. Wraz z Liz uznaliśmy, że ona potrzebuje trochę czasu, żeby pobyć w samotności we własnym domu. Zaoferowałem więc, że zajmę się Kaelą. Maria była początkowo sceptycznie do tego nastawiona, ale po rozmowie z córką zgodziła się. Obawiałem się, że będziemy się czuć skrępowani...ale nie. Kaela wciąż opowiadała o szkole i Nathanie. Myślę, że zakochała się w tym chłopcu. Jest jej ‘najlepsiejszym’ przyjacielem.

„Lauren? Wróciliśmy.” Dom jest wyjątkowo cichy. Maria siedzi na kanapie, ściskając kolana ramionami, wpatruje się w podłogę. Coś jest nie tak...nie odpowiada. Kaela...

„Kaela...może zaniosłabyś nowe książki do pokoju, a ja zamienię dwa zdania z twoją mamą.” Kaela popatrzyła na Marię, potem na mnie i podążyła w kierunku swojego pokoju.

Przyglądam się Marii. Jej broda spoczywa między kolanami, a ona wpatruje się w przestrzeń przed nią. „Maria? Maria?” O mój Boże. Wyraz jej twarzy jest...pusty...nie odpowiada na moje wołanie, nie reaguje na potrząsanie nią. Co, do diabła, się tu stało? Szybkim spojrzeniem ogarniam cały salon, wszystko wydaje się być na swoim miejscu. Co się stało Marii? O mój Boże. Trzeba zadzwonić do Liz.

*****

Powinnam była wiedzieć, że coś jest nie tak, gdy tylko wróciłam do domu. Michaela nie było, nie wiedziałam gdzie jest. Zazwyczaj to żaden problem, zwłaszcza, jeśli pracuje. Wówczas całkowicie zatraca się w swojej sztuce i nie jest w stanie skupić się na niczym innym. Ale nie dzisiaj. Chciałam z nim porozmawiać o nowej ofercie pracy, jaką otrzymałam. Współpraca z lekarzem, którego podziwiałam przez lata, w Seattle. Żadne z nas nie było wcześniej na Północnym Wybrzeżu Pacyfiku, a z jakiegoś powodu, wydawało mi się to dobrym pomysłem.

Ale w momencie, w którym pojawiła się w drzwiach...wiedziałam, że coś się stało. Coś strasznego. Wyglądał na...pokonanego. Zaniepokojona zapytałam, co się stało. Spojrzał na mnie dziwnie, zamknął oczy, potem znów na mnie spojrzał. Poczułam ucisk w żołądku. Znam to spojrzenie. Znam je. Ostatnim razem, kiedy je widziałam, zdradzał mi prawdę o sobie. To nie będzie nic dobrego.

„Katie...musimy porozmawiać. Muszę ci o czymś powiedzieć.”

I tak zaczęło się załamanie troskliwej, wyrozumiałej żony...w przestraszoną, zazdrosną żonę.

~~~

Jestem tak roztrzęsiona. Roztrzęsiona i wystraszona. Nie mam pojęcia jak długo tu stoję. Zatraciłam poczucie czasu, jedynie pety po papierosach, które zdążyłam wypalić...spoglądam w dół na sześć petów, chyba stoję tu już jakiś czas...analizując to, co mi przekazał.

Maria żyje. Jego Maria żyje. Pacjentka, którą tak bardzo chciałam ocalić, to ona. Lauren Barrett to Maria DeLuca. A jej córka jest jego córką. Liz...wiedziała...o niczym nam nie powiedziała. Maria żyje. Już nie jest duchem...jest prawdziwa. Ona, miłość jego życia, jest prawdziwa. A ja nie czuję się już wyrozumiałą żoną.

Tyle dla niego przetrzymałam, bo tego potrzebował. Potrzebował tych głupich ‘pielgrzymek winy’ dla swojej udręczonej duszy. A ja mu na nie pozwalałam...pozwalałam, bo tak bardzo go kocham. I udawałam, że rozumiem...no dobra, rozumiem...ale to nie zmienia faktu, że oddałabym wszystko, żeby móc mu towarzyszyć albo chociaż, żeby się przede mną całkowicie otworzył. Ale nigdy tego nie zrobił...nigdy nie rozmawiał ze mną o Marii...co powoli zaczęłam akceptować. Ponieważ wiem, że mnie kocha, że jest ze mną.

A teraz? A teraz?! Jest kompletnie zagubiony, a ja nie mogę być przy nim. Po tym jak mi powiedział...odparłam, że potrzebuję powietrza. Wyszłam, bo bałam się, że na niego naskoczę. Za to, że mi o niej nie opowiadał, żebym mogła zrozumieć, co teraz czuje. Naskoczę, przerażona, bo chcę wiedzieć, co to oznacza...jej powrót...co on oznacza dla nas? Przerażona własną niepewnością. Ale on nie wie. Teraz niczego już nie wie. Jest rozdarty i zły. Jego gniew zawsze mnie przerażał, bo przeciwieństwem jego gniewu...jest jego niesamowita pasja. Wyładowywał w tym gniewie wściekłość na Marię...boję się, bo nie chcę, żeby to było czymś więcej...

Oto i pet numer siedem. Michael wychodzi na zewnątrz, siada obok mnie.

„Katie...Katie tak mi przykro. Wiem, że naprawdę jest mu przykro. Jego oczy są pełne troski, moje serce wyrywa się...ponieważ w tym momencie czuję się bardzo niepewna o nas. Muszę czuć się bezpieczna. Potrzebuję tego.

„To nie twoja wina, Michael.” Nie jego. To nie jego wina. To jej wina. Okłamała ich wszystkich. Okłamała jego. Ukrywała przed nim córkę. Jego rodzinę. Ona jest za to odpowiedzialna.

Nienawidzę jej.

Nienawidzę. I nie obchodzi mnie, kim to mnie czyni. Jeden pacjent, jeden moment i nic w moim życiu nie jest już takie samo.

Posted: Thu Aug 11, 2005 10:08 am
by caroleen
LadyM, bardzo dziękuję za kolejne części. Ten ff utkwił mi bardzo za skórą, więc każda aktualizacja jest miodem na moje serce :cheesy:
Ale tym razem nie będzie peanów pochwalnych. To znaczy dalej jestem zakochana, ale bohaterowie mnie naprawdę zdenerwowali 8)

Po pierwsze Michael. Ja rozumiem, ze cierpi, czuje się zdradzony,a le czy on nie przesadza?? To Maria musiałą mierzyć się z latami samotności, to codziennie patrzyła w oczy swojego dziecka wiedząc, że nigdy nie pozna ono swojego ojca, to ona została zmuszona do "oddania" swojego życia dla najbliższych. A on co? Patrzy na miłość swojego życia i jak egoistyczny, nieczuły bałwan zabija ją słowami, bo zrobiła mu krzywdę. "Nigdy ci tego nie wybaczę"- co to było na litośc Boską?? Czy on nie widział, jak Maria cierpi? Jak trudno jest jej stanąć twarzą w twarz z tym wszystkim? Michale zachowuje się tak, jakby Maria wszystko to zrobiła specjalnie, jemu na złość... Niech się wreszcie obudzi, dureń jeden!

Po drugie Maria. Po spotkaniu z Michaelem najbardziej widać, jak bardzo sie zmieniła. Zero odporności, zero argumentów, tylko strach i łzy. Przyjęła na siebie całą winę - i psychicznie i fizycznie. Powinna się choć spróbować bronić! Powinna swój ból i swoje siedem lat rzucić Michaelowi w twarz, tak jak on zrobił to jej. Ale ona nie mogła, bo zabrakło siły. I teraz nastał zcas ciemności i odcięcia się od zewnętrznego świata. Mam tylko nadzieję, że nie na stałe- jarzy mi się w głowie czarny scenariusz: Maria umiera, przed smiercią wyznają sobie z M. dozgonną miłość, a Kaelę wychowuje potem tatuś i Katie. Paskudna wizja :evil:

Mój Max kochany. Jak mały chłopiec- obrażony na Liz, bo nic mu nie powiedziała, bo zadzwoniła do Kyle'a. Niech sie klepnie w czerep i nie chodzi z miną cierpiętnika, tylkoz astanowi się dlaczego Liz postąpiła tak, a nie inaczej :roll:

Jenda Katie w tych ostatnich częściach jakoś się uchowała (niestety, inaczej mogłabym ją z czystym sumieniem znielubić). Strach przed utratą męża doprowadza ją do rozpaczy. Ale trzyma się dzielnie. Teraz pewnie pomoże Marii wyjść z szoku. Choć wolałabym, żeby próbowała nastawiać Michaela przeciwko Marii :twisted:

Już tyle się wydarzyło, a ja dalej nie wiem jak sprawy potoczą się dalej, jak autorka poprowadzi akcję. Co będzie z chorą Marią? Co zrobi Michael i Katie? Jak Max zareaguje na plany Liz? To jest chyba właśnie ta niesamowita umiejętność pisania dobrych, wciągających historii.

Dziękuję LadyM. Pamiętaj, że czekam z niecierpliwością na każdą cześć :lol:

Posted: Sun Aug 21, 2005 5:44 pm
by LadyM
Nie bylo mnie jakiś czas, ale rozumiecie, wakacje, wyjazdy, trzeba jakoś wykorzystać czas przed rozpoczęciem szkoły...o nie, ani słowa o szkole, jeszcze nie przez najbliższy czas. Ta błoga nieświadomość kńca wakacji jest o wiele lepsza. Nie będziemy sobie psuć humoru :wink:
A tymczasem zapraszam do czytania...i komentowania kolejnej części 8)

część 13

Jazda do domu od Maxa i Liz była...najgorszą. Nie mogę uwierzyć, że nawet nie pomyślałem o Katie, zanim do nich dotarłem. Czułem się okropnie, po prostu ją zlekceważyłem. Wpatrywałem się w swoją dłoń, zdumiony, że uciekło mi to. Ale Maria...z Marią...czas mógł się, tak po prostu, zatrzymać. Zawsze chodziło o ten moment, przyszłość wydawała się być zbyt abstrakcyjną. Jak miałem jej to powiedzieć? Co miałem jej powiedzieć, skoro sam nie wiedziałem, co się dzieje?

Szok na jej twarzy, kiedy jej powiedziałem...to było jak mówienie jej, że „nie jestem stąd”. Niedowierzanie moim słowom. Nie zadawała żadnych pytań, jedynie słuchała mojej relacji. O śledzeniu Liz, zobaczeniu Marii, tej całej zdradzie. Gdy wreszcie skończyłem, tylko na mnie patrzyła.

„Katie?” Nie miałem pojęcia, o czym myśli. A musiałem się tego dowiedzieć.

„Potrzebuję powietrza”. Chwyciła swoje papierosy i wyszła.

~~~

Siedziała tam już jakiś czas. Staram się być cierpliwy, dać jej przestrzeń, której potrzebuje. Mogę nie wiedzieć, do czego odnosi się to „powietrze”, ale nie było żadnego mylącego tonu w jej głosie. Ukryta wiadomość brzmiała „Trzymaj się ode mnie z daleka.” Nie mogę tego znieść. Muszę wiedzieć jak sobie radzi. Nie dobrze. Przepraszam, Katie…tak mi przykro.

„Katie...Katie, przepraszam.”

Wydaje się rozumieć, widzi moją troskę.

„To nie twoja wina, Michael”. Współczujące, ale płytkie.

Wiem, że to nie moja wina, ale patrząc na Katie, czuję się odpowiedzialny. Nigdy nie potrafiłem wyjaśnić jej moich uczuć do Marii. Zawsze wiedziała, że były, ale nie byłem w stanie wypowiedzieć ich na głos. Były zbyt święte...czasem ta miłość wydaje się być wieki temu, a czasem jest obecna w moich snach, czy w Roswell z Amy. A teraz...teraz jest inaczej. Jestem wściekły na Marię, za to, co mi zrobiła, za to, że ukrywała się. Jestem wściekły na Liz, za to, że wiedziała...wiedziała i nie powiedziała nam. Nie powiedziała mi. Jestem wściekły na wszystko. A kobieta, która gościła w moim sercu przez ostatnie trzy lata cierpi. Nigdy nie chciałem zranić Katie. Nigdy.

I nawet tego nie zrobiłem. To nie moja wina. Ale jest zmuszona zmierzyć się z moją nowo odkrytą wiedzą. Że Maria żyje. Że mam córkę. I po jej zachowaniu mogę poznać, że to nie tylko wiedza, to coś, czego nigdy nie potrafiłem jej w pełni wyjaśnić. Nigdy nie byłem w stanie jej wyjaśnić jak to było, być zakochanym w Marii.

Co ja czuję? Wciąż tego nie wiem. Nie wiem. Jestem tak wściekły, że spójne myślenie o Marii jest teraz praktycznie niemożliwe. I Liz mnie zdradziła...Liz...prawdopodobnie moja najlepsza przyjaciółka...nie powiedziała mi. Nie powiedziała Maxowi. Nie, ona dzwoni do Kyle’a. A my zszokowani i oszołomieni, musimy sobie z tym radzić sami. Albo próbować. A moja żona...moja Katie cierpi przez to. Nie wiem, jak sprawić, by ten ból odszedł. Nawet nie wiem, jak poradzić sobie z własnym cierpieniem, z moimi uczuciami.

„Czułam taką potrzebę ocalenia jej. Ciekawe czemu.” Sarkazm wyczuwalny w ostatnim zdaniu.

„Katie-”

„Przestań Michael. Przestań. Nie masz pojęcia ja się czuję.” Jest wściekła, naprawdę wściekła. Myślałem, że to ból, ale to...gniew? Gniew skierowany we mnie, biorąc pod uwagę, że nigdy nie powiedziałem jej, gdzie w tym wszystkim było miejsce Marii...a ona była tak wyrozumiała. Może zbyt wyrozumiała...

Boże, Katie. „Więc powiedz mi. Co czujesz?”

***

Co czuję?! Co czuję?! Gniew! Ból! Zazdrość! Dręcząca zazdrość, bo twoja cenna Maria żyje! Że dała ci córkę! Że ja nie jestem Marią!

„Nie wiem, co czuję. Ból? Gniew? Zazdrość? Wybierz sobie.” Wybierz sobie, Michael, wybierz sobie. Boże, dlaczego kieruję swój gniew przeciw tobie? Bo jej tu nie ma. A gdyby była..."Przepraszam. To nie było w porządku. Po prostu...nie wiem jak mam się czuć." Nie przeciw niemu.

A twój ból...co ty czujesz? Boże, Michael...co ty czujesz?

Przybliża się, obejmując mnie ramieniem. I czuję, w jego geście, całe jego cierpienie. On też nie wie, co czuje. Jak może? Zostawiła go załamanego przez lata...i to wszystko było kłamstwem...Chcę jej wykrzyczeć „On jest MÓJ”. Ale nie mogę. I nie jestem Marią. Nigdy nią nie byłam...i po raz pierwszy w życiu, nie bycie Marią jest przerażające. Bo co stanie się, kiedy już nie będzie na nią wściekły? Co się stanie z nami?

Nienawidzę jej.

Odsuwa się, spoglądając mi w oczy. „Katie...kocham cię. Wiesz o tym, prawda? Kocham cię.”

Kogo on stara się przekonać? Mnie? Czy siebie? W końcu pozwalam, bo łzy, które tak zaciekle powstrzymywałam, spłynęły. Za mnie. Za niego. Za nas.

„Oczywiście, że wiem, że mnie kochasz. Ale nie o to chodzi. Maria nie jest jakąś byłą dziewczyną, Michael. Ona jest...Marią.” Jest rozdarty, zamyka oczy. Prawdopodobnie jej imię huczy mu teraz w głowie.

“Nigdy nie pozwoliłeś mi być częścią tego. Maria, Amy, Roswell, żadnego z nich. Zachowywałeś to w większości dla siebie…nie dzieląc się tym ze mną. A ja udawałam, że rozumiem...ale tak nie jest.” Nareszcie to wypowiedziałam. Że nie rozumiem tego.

Ze łzami w oczach, potrząsa głową. „Masz rację, nie zrobiłem tego...myślałem o tym, ale nie zrobiłem tego. Nie wiem dlaczego.”

Wypowiedzenie tego zdania wymaga ode mnie zebrania całej odwagi, jaką posiadam. „Michael, chyba nadszedł czas...abyś opowiedział mi o Marii.” To stwierdzenie, nie pytanie.

Jego oszołomienie i otwarte usta wydają się być zamrożone w czasie. Jego oczy szukają odpowiedzi. I kiedy już wydaje się, że powie mi coś, zaczyna dzwonić telefon. Wraca do domu, by go odebrać.

A moje serce kieruje się...w to nieosiągalne miejsce, które on zawsze miał dla swojej straconej miłości.

***

Jej spojrzenie mówi mi wszystko. Nie rozumie...przez cały ten czas udawała. I kocham ją za to. Nie złość, a właśnie miłość. Bo wiele razy ocaliła mnie przed rozpaczą, w której byłem już przyzwyczajony egzystować. Część mnie wie, że pewnie zdawałem sobie od początku sprawę, że nie mogła być aż tak wyrozumiała. I mim to, pozwalała mi prowadzić podwójne życie przez te trzy lata. W imię miłości. Nie zasługuję na to. W końcu odzyskałem szczęście, które wydawało się być stracone na zawsze, I jeszcze raz, życie chce mi to odebrać.

Mówię jej prawdę...że nie wiem, dlaczego nigdy nie powiedziałem jej o Marii. Nie potrafię tego wyjaśnić samemu sobie. Jedyne, co mogę wymyślić, to, że im bardziej utrzymywałem wspomnienia w tajemnicy, tym prawdziwsze się wydawały. Chyba boję się je stracić...albo zapomnieć...bo nie mogę. Albo może nie chcę...one są częścią mnie. I dawno temu, zdecydowałem zaakceptować moje inne ‘części’ i uczyć się z nich. Dla niej. By pokazać jej, że naprawdę się czegoś od niej nauczyłem.

„Michael, myślę, że nadszedł czas...abyś opowiedział mi o Marii.”

Wyraz jej twarzy jest surowy. To chyba...ultimatum. Nie mogę...oh, nie mogę. Whoa. Boże, mogę powiedzieć jej o Marii? Czy potrafię? Potrafię jej to wyjaśnić? Czy jestem gotów, by jej to wyjaśnić? Jak ona-

Dźwięk telefonu.

Łatwe wyjście z sytuacji. Wykorzystuję je. Wykorzystuję i uciekam.

~~~

“Halo?”

“Michael, tu Liz.” Rany. Jest nieźle wkurzona. „Mam nadzieję, że jesteś dumny ze swojej wizyty u Marii.”

„Co takiego?” O czym ona mówi?

„Maria jest w szpitalu. Miała załamanie nerwowe.”

Wciąż chwieję się z szoku, słysząc dźwięk odkładanego telefonu po drugiej stronie. Nie mogę uwierzyć w to, co właśnie usłyszałem...Maria miała załamanie nerwowe? Instynkt bierze nade mną kontrolę, chwytam kluczyki od samochodu.

Odwracam się i widzę Katie. Ból emanuje z jej oczu. „Gdzie jedziesz?”
Boże, zostawiłem ją tam!

„Um...do szpitala. Liz powiedziała, że Maria miała załamanie nerwowe.”
Odwraca wzrok, gotowa zacząć płakać. Potem znów spogląda na mnie.

„Jadę z tobą.”

Co?! Co?! Nie...nie, Katie. I gdy mam już zapytać „Co”, przerywa mi. Jej ton jest chłodny.

„Ona jest moją pacjentką, Michael.”

Czuję się jak palant, znowu.

***

Obserwuję go. Jego oczy szukające…odpowiedzi…I przez krótki moment naprawdę myślę, że zamierza mi odpowiedzieć…

Dzwonek telefonu.

Wyszedł, odebrać ten cholerny telefon. A ja zatapiam się coraz głębiej w to nieosiągalne miejsce. Mam dość bycia na zewnątrz, dość odwlekania tego. Odpowiedzi. Musi udzielić mi odpowiedzi. Zasługuję na nie.

~~~

Chyba nawet nie słyszy jak wchodzę. Odkłada słuchawkę i chwyta kluczyki od samochodu.

Maria.

Boże, to boli. „Dokąd jedziesz?” Nie do niej. Nie do niej. Nie do niej. Nie-

„Um...do szpitala. Liz powiedziała, że Maria miała załamanie nerwowe.”

Opadam na samo dno tej otchłani. Zawsze chciałam wiedzieć, jakie miejsce zajmuję w sercu Michaela. I chyba, w jakiś pokręcony sposób, właśnie otrzymuję odpowiedź.

I potem odzywa się we mnie lekarz. Ta kobieta jest moją pacjentką. Ta kobieta jest moją pacjentką. Nie jest zadowolony, że jadę z nim. „Ona jest moją pacjentką, Michael.” Czuje się głupio. I powinien. Przede wszystkim, jestem lekarzem. Nie tylko zazdrosną żoną. I muszę się przekonać. Muszę się przekonać, jaki ona ma na niego wpływ.

Posted: Sun Aug 21, 2005 10:21 pm
by Primek1
Przeczytałem.... Częśc świetna.. Dzięki za tłumaczenie :) Maria.. biedna Maria... załamanie nerwowe. i co teraz będzie? To wszystko wydaje mi sie takie straszne, wręcz nierealne. straszne... Biedna Katie - i co ona teraz ma zrobić.....? Mari wróciła, była miłość, a może i teraźniejsza miłość Michaela Guerina, ej męża wróciła.... No i biedny Michael. Staje właściwie przed wyborem... Albo Katie albo Maria.. I niee wie co wybrać. Bo eżeli wybierze Katie to może i nie skrzywdzi Mari, albo raczej skrzywdzi ją ale ona tego nie pokaże bo przez tyle lat żyła w cierpieniu. Ale jeżeli wybierze właśnie Marię to podejrzewam, że Kate się załamie... I nie ma jej się co dziwić. Teraz poczekamy na następną częśc.... :)

Posted: Thu Aug 25, 2005 10:27 pm
by LadyM
No tak, załamanie nerwowe to nie jest katar i na ogół ludzie tak łatwo z tego nie wychodzą, ale to przecież jest Maria :wink: Może coś takiego było jej właśnie potrzebne... :roll:
Dobra, już nic więcej nie napiszę. Dodam kolejną część i zmykam.


część 14

Zawiozłem Liz do Marii. Była zbyt roztrzęsiona, by sama gdziekolwiek jechać. To była bolesna jazda, obserwowanie jak płacze, wciąż powtarzając „To moja wina.” Próbowałem ją zapewnić, że wszystko będzie w porządku, ale przerwała mi. „Nie, Max. Nie będzie.” Nie rozmawialiśmy przez dalszą drogę.

Wciąż staram się ogarnąć wszystko, co wydarzyło się w przeciągu ostatnich dni. Znam już wyjaśnienie zachowania Liz – Maria. Maria, której nie zdołaliśmy ochronić, żyje i ma córkę Michaela. Liz powiedziała, że jej pełne imię to Michaela Elizabeth. Wiele dla niej znaczy to, że Maria wybrała jej imię. Jakby to nie było oczywiste. Jeśli Maria DeLuca miałaby córkę, imię Elizabeth na pewno by się pojawiło.

Michael. Nie potrafię nawet zrozumieć tego, co on musi teraz czuć. Był totalnie zagubiony bez niej przez te cztery lata. Wciąż zadręcza się z powodu jej śmierci. I po co? Ona nigdy nie umarła...po prostu go zostawiła. Starałem się bronić Liz, ale Michael...Michael był zbyt wściekły, by kierować swój gniew do jego źródła, więc wyładował się na Liz. A ona chyba pogodziła się z przyjęciem tego. Część mnie czuła się zdradzona jej poczynaniem, ale wystarczyło jedno spojrzenie na moją udręczoną żonę...czułem, jak zżerało ją to od środka.

~~~

Sytuacja nie przedstawiała się dobrze. Kyle starał się podnieść Kaelę na duchu. A Maria...wydawała się być pusta. Liz podbiegła do niej, by ją zbadać, a ja wpatrywałem się w postać przede mną. I chociaż patrzyłem na Marię, nie było tak samo. Nie było żadnej iskry. Ona nie była taka sama. Patrzenie na tą osobę...ten cień Marii...złamało mi serce.

Liz gładziła policzek Marii, łzy spływały jej z oczu. Spojrzała na mnie, „Miała załamanie nerwowe.” Spoglądaliśmy po sobie, a potem wszystkie oczy zwróciły się w stronę Kaeli. Poza parą brązowych oczu, ta mała jest miniaturą Marii. Wyszarpnęła się z uścisku Kyle’a i pobiegła do Liz.

„Proszę spraw, żeby moja mamusia poczuła się lepiej.” Na policzkach miała ślady łez, moje serce wyrywało się do niej. Liz pogłaskała ją po włosach. „Postaram się, skarbie. Obiecuję. A teraz zrób coś dla mnie i idź do Wujka Kyle’a, dobrze?” Słysząc łagodność Liz skierowaną do niej, coś się we mnie poruszyło. Patrzyłem na dowód, że Liz i ja możemy mieć dzieci. Że jest bezpiecznie. Sądzę, że rozumiem furię Michaela, patrząc na orzechowe oczy jego “rodziny”. Jak Maria mogła to przed nim ukrywać-

„Kim on jest?” Jej dociekliwe oczy i wskazujący palec skierowane były na mnie. Mała blond wichura.

„To mój mąż, Max. Max, to jest Kaela.” Klękam przed nią, córką Michaela. Jest piękna. Wyciągam do niej dłoń.

„Miło cię poznać, Kaela.” Przez moment spogląda na moją dłoń, potem na Liz. Kiedy odwraca się do mnie, szeroki uśmiech rozjaśnia jej twarz.

„Mnie też miło cię poznać, Max.” Potem wraca do Kyle’a, ale wcześniej spogląda na Marię. Biedny dzieciak.

Liz uśmiecha się do mnie blado. Kieruje się do telefonu, przegląda numery zapisane w notesie. Rozmawia przez telefon z jakąś Jess. Zdałem sobie sprawę, że szuka opieki dla Kaeli. Wkrótce, znajoma Marii była już w drodze po Kaelę, by się nią zająć. Jess jest młodsza od Marii, ale ma syna w wieku Kaeli. Nie wiem, jak Liz zdołała wszystko wyjaśnić Jess, ale udało jej się. A Jess uwierzyła w jej historyjkę, wystarczająco, by zabrać Kaelę i czekać na wiadomość od Liz. Kaela była wystraszona, ale uspokajana przez Kyle’a, Liz, Jess i Nathana, trzymała się. Natan zapewnił ją, że nie pozwoli by coś złego się jej stało. Coś mi mówi, że tych dwoje podkochuje się w sobie.

Kiedy Jess wyszła, Liz wtajemniczyła Kyle’a w całą sytuację, jaka zaszła między Marią i Michaelem. Wiedziałem, że Kyle miał ochotę zabić Michaela w wielu sytuacjach, ale tym razem było inaczej. Ale spotkanie z katatoniczną Marią prawdopodobnie kwalifikowało się jako inne. Zapytałem Liz, dlaczego nie wzywamy karetki, ale stwierdziła, że nie jest to konieczne. Miała rację. Byłem zaskoczony, z jaką łatwością udało nam się przenieść Marię do samochodu. Szła z nami, ale nie odzywała się. Michael wyglądał tak po jej śmierci. Cień człowieka.

W końcu dotarliśmy do szpitala. Kiedy siedzieliśmy w poczekalni, Liz zaczęła odreagowywać. Osłona lekarza zniknęła, zastąpiona przez zaniepokojoną przyjaciółkę. Zeskoczyła z krzesła I zaczęła krążyć po pokoju. Kyle i ja tylko wpatrywaliśmy się w nią. „Chrzanić go!” Kogo? Michaela? „Była zbyt krucha. Ale nie...pozwól mu śledzić mnie, jakby to była jego sprawa! A teraz! Chryste! Spójrz na nią! To nie jest Maria! Była zbyt krucha!” Wściekła Liz to nic dobrego. Jak na tak małą kobietę, potrafi zgromadzić niezłe pokłady energii. A kiedy już myślę, że zamierza opaść na krzesło z wyczerpania, ona znowu mnie zaskakuje.

Wyciąga swój telefon komórkowy. “Michael, tu Liz.” Podchodzę by ja powstrzymać, ale ona odsuwa się. Nic dobrego z tego nie wyniknie.

„Mam nadzieję, że jesteś zadowolony ze swojej wizyty u Marii.” Liz, nie. Wciąż się ode mnie odsuwa. I wtedy wymierza cios.

“Maria jest w szpitalu. Miała załamanie nerwowe.” Zadowolona, wrzuca telefon do torebki i opada na krzesło.

Chcę coś powiedzieć, ale nie mogę. Kyle też nie. Wszyscy widzieliśmy Marię...w tym stanie. Zamiast tego, będziemy tu siedzieć i czekać. Czekać na wieści o Marii. I czekać na Michaela, aż pojawi się w tych drzwiach.

Za dobrze go znam.

*****

Lekarz jeszcze nam niczego nie powiedział. Poza tym, że miała załamanie. Bardzo dziękuję, jakbym nie wiedziała! To chyba pierwszy raz, kiedy Max pozwolił mi odejść, wiedząc, że zamierzam zapalić. Byłam tak wściekła na wszystko. No dobra, w większości na siebie. Ale jak mogę nie być? Maria leży w szpitalnym łóżku, po wstrząsie katatonicznym. Po wizycie Michaela. Który śledził mnie ze szpitala. Wiedziałam, że nie radzi sobie z tym najlepiej, i co robię? Sprowadzam Kyle’a. I myślałam, że to był dobry pomysł. Potem przychodzi do niej Michael. Znam tylko jego wersję tego spotkania...mogę tylko wyobrazić sobie, co to zrobiło z nią. Zobaczenie go. Uświadomił sobie, że Kaela jest jego córką. Jego gniew, skierowany w nią. Z tego, co powiedział Michael, ona nie była w stanie z nim walczyć.

Maria boi się spotkania z dwiema osobami. Po tym, co stało się z Michaelem, nie ma mowy, żeby Amy się czegoś nauczyła. Nie obchodzi mnie, co muszę zrobić...ona nie może przez to przejść. Boże, Maria miała załamanie nerwowe. Ta Maria DeLuca. Zrobię wszystko, by ją chronić. Bo była taka samotna, i chyba w końcu wiem, co to, tak naprawdę oznacza. Tak wiele tłumionych emocji nagle wybuchło, a ona nie była w stanie tego znieść.

Zabiję Michaela.

Wiedziałam, że coś było nie tak, kiedy nikt nie odbierał telefonu! Wiedziałam. A teraz...teraz ona jest...zagubiona. Mam nadzieję, że pozwoli sobie pomóc.

*****

Zabiję Guerina. Jak mógł śledzić Liz? Jak mógł tak po prostu stanąć jej naprzeciw? Nie widział, że nie była taka sama? Że była słaba. To nie jest słowo, jakiego kiedykolwiek użyłbym, by opisać Marię – ale właśnie taka teraz jest. Z wyjątkiem sytuacji, kiedy chodzi o Kaelę. Tylko wtedy widzę błysk Marii, jaką znałem.

Po tym, jak Liz zadzwoniła do Michaela, trochę się odprężyła. Wyciągnęła paczkę papierosów z torebki i wyszła. Spojrzałem na Maxa, ale on tylko wzruszył ramionami. Sposób, w jaki tych dwoje zna siebie, wciąż mnie zadziwia. Ja wciąż czekam na tą jedyną. Może nawet ją znalazłem...nie wiem. Jest za wcześnie, by to stwierdzić. Dzięki Bogu, że kupiła tą bajeczkę o interesach poza miastem. Później jej to wyjaśnię, ale niektórych rzeczy nie należy zdradzać. Nie ma żadnego poradnika zatytułowanego ‘powrót z martwych’, w którym można szukać wyjścia z tej sytuacji.

Wcześniej walczyłem z potrzebą, by zadzwonić do taty i Amy, i przekazać im wieści. Już nie. Jeśli wizyta Michaela wpędziła Marię w taki stan...mogę sobie tylko wyobrazić, co spotkanie z Amy by z nią zrobiło. Wkrótce dowie się o Marii i Kaeli. Kłamstwa ją zabiją. Ale z tych popiołów wyłoni się gwałtowna, delikatna, ochronna miłość. Maria będzie miała ciężki okres, kiedy w końcu spotka Amy. Mogę sobie to tylko wyobrazić. Amy-cień. I tata. On naprawdę kochał Marię. Zawsze miał do niej słabość, Maria zdawała się wypełniać jakąś pustkę w jego sercu. Może on zawsze pragnął mieć córkę, nie wiem. Ale wiem, że czuł się tak, jak my wszyscy. Że zawiedliśmy w ochronie jej. Cieszę się, że będzie przy Amy, kiedy ona odkryje prawdę. Cieszę się, że będą tam dla siebie.

Powoli Valenti. Najpierw ona musi wyjść z tego. Gdzieś głęboko, wiem, że jej się uda. Maria gdzieś tam jest...pojawi się.

Musi.

*****

Liz zadziwia mnie. Pomimo tego wszystkiego, tego całego ciężaru, którym ją obarczono, udało jej się zebrać nas razem. W pewien zakręcony sposób. Znajduje Marię. Dzwoni po ‘kowboja’ Kyle’a…najsłuszniejszy wybór. Wiedziała, że ja nie potrafiłbym tego ukryć przed Michaelem, przed Isabel. Isabel...ona zabiłaby ją i powiedziała Michaelowi. Amy – nie ma mowy. Alex...po tym, co stało się ostatnim razem...być może nie najlepszy wybór. Michael? Tak, to poszło świetnie. I we właściwy sobie sposób, Liz przeanalizowała wszystkie opcje...i wezwała Kyle’a.

Potem pozwala Michaelowi na takie traktowanie. Chociaż, to jej wina. Wina za nie powiedzenie mnie ani Michaelowi. Bo między nią a Michaelem rozwinęła się wyjątkowa przyjaźń, i według niego, ona ją złamała. Ona wie, że Michael wyładowywał się na niej, bo nie mógł wyładować się na Marii. I potem trafiamy do domu Marii, a ona nad wszystkim panuje. Znajduję opiekę dla Kaeli. Zajmuje się Marią. I kiedy już skończyła zajmować się ludźmi, pozwoliła sobie trochę się rozsypać.

Przyznaję. Jestem wkurzony za ten telefon do Michaela. Ja mógłbym do niego zadzwonić. Ale opiekuńczość wzięła górę i wszystko, co widziała, to przyjaciółka po wstrząsie katatonicznym. Według niej Michael zasłużył na ten telefon. Mam tylko nadzieję, że przeprosi. Potrafi być nieustępliwa.

~~~

Teraz jest na górze, pali. Nie zamierzałem nic mówić tym razem. Nie przyniosłoby to niczego dobrego, a ona musi wyładować złość.

Drzwi do poczekalni otwierają się, nawet nie muszę zgadywać, do kogo należą te kroki.

Michael.

I Katie?

Posted: Thu Aug 25, 2005 11:27 pm
by Primek1
O ludzie.......... Ta część była wstrząsająca... Biedna Maria, Biedna Liz......... Wszyscy są tacy zagubieni. A teraz w szpitalu poawia sie Michael i Ktie... Co to bedzie? Katie... Jak o niej pomyślę to aż mi się smutno robi... Przez co ona musi przechodzic. Nagle wieka miłóść jej męza "powstaje z martwych", nadodatek ma jego córke. Ja bym nie wytrzymałi i psychicznie i fizycznie. Podziwiam ją... Czekam teraz tylko na następną częśc z niecierpliwością. Świetne tłumaczenie, dzieki!

Posted: Sun Aug 28, 2005 11:35 pm
by LadyM
część 15


Nie zamieniliśmy z Katie słowa podczas jazdy. Nie byłem w stanie jasno myśleć, a ona była całkiem przybita. Słowa nigdy nie były moją mocną stroną, nauczyłem się, że jeśli nie jestem ich pewien...powinienem trzymać język za zębami. Zbyt wielu ludzi ranię swoimi wybuchami.

I po raz kolejny, Maria jest jedną z nich. Załamanie nerwowe? Wiedziałem, co się dzieje, gdy tylko sięgnąłem po kluczyki. Cały gniew, jaki w nią kierowałem, po prostu wyparował. I wreszcie byłem w stanie zadać sobie pytanie, czy nic jej nie jest? I nie chodzi tylko o załamanie. Czy z Marią wszystko w porządku? Nie była sobą...w ogóle. Żadnych ostrych słów...prawie żadnych...tyle gniewu było z mojej strony, trudno rozpoznać, czy był jakiś z jej. Była mniejsza, kruchsza niż ją pamiętałem. I płakała...dużo. Nie żeby Maria nigdy nie płakała...ale to było...żałosne. I to nie jest Maria.

To, jak wyglądała w pokoju Kaeli...wszystko nabrało sensu. Była w kompletnej rozsypce, a ja, w swoim gniewie, zignorowałem to. I naprawdę...Kaela nie mogła jej zobaczyć jej w takim stanie. Boże, Kaela? Nic jej nie jest? Kyle się nią zajął?

~~~

Katie jest tuż za mną, kiedy wchodzę do poczekalni. Kyle. Max. Nie ma Kaeli? Nie ma Liz? Max wstaje, by mnie przywitać, musi wiedzieć, o co chcę zapytać, bo odpowiada, „Nic nie wiemy, Nie można jej odwiedzać.” Staram się złapać oddech, gdy on ściska moje ramiona. Nic nie wiedzą? Dlaczego? Jak mogą nic nie wiedzieć?!

„Cześć, Katie.”

„Cześć, Max,”

Katie. Znów tracę czas. Mówi do mnie, „Pójdę zobaczyć, czy zdołam się czegoś dowiedzieć od lekarzy, ok.?” Przytakuję. „Dziękuję”. Jej spojrzenie jest pełne bólu. „Max, czy Liz jest na dachu?”

„Tak”.

„W porządku. Pójdę dowiedzieć się, co się dzieje.” Odchodzi.

Rozglądam się i napotykam wzrok Kyle’a. Jego oczy płoną, Max też to zauważa.

„Nie tutaj, nie teraz.”

Valenti spogląda na mnie jeszcze raz, potem wstaje i wychodzi z sali. Patrzę na Maxa, muszę wiedzieć, co się stało Marii. „Powiedz mi, Max.” I on zaczyna. „Kiedy Kyle wrócił do domu, znalazł ją...”

Nie mogę sobie wyobrazić jej w takim stanie. Nie Marię. Ale nie taką spodziewałem się ją zobaczyć. Z Marią, zawsze były płonące ognie. Gorąco...lub jakiś rodzaj elektryczności w powietrzu. To było niebezpieczne. Ale oboje czuliśmy, że tak jest dobrze. Ale kobieta, z którą rozmawiałem dzisiaj...nie miała żadnej iskry. I to mnie załamuje. Bo pamiętam siebie w takim stanie. Pamiętam każdy z moich najciemniejszych dni. I zdaję sobie sprawę, że ona przeszła więcej niż ja. Muszę jej powiedzieć, że jest mi przykro...że ją tak zraniłem.

Muszę – ona musi z tego wyjść.

Liz wchodzi z lekarzem. Podchodzimy do niego, każde z obawą przed słowami, które mogą wyjść z jego ust, ponieważ...co jeśli nie będzie w porządku?

Co zrobię, jeśli z nią nie będzie w porządku?

*****

Tak, życie jest po prostu wspaniałe. Mój samochód nadaje się jedynie do kasacji. ‘Powróciłam z martwych’. Oh, no i miałam załamanie nerwowe, i wszystko to w przeciągu zaledwie pięciu dni. W sumie, życie nie mogłoby być lepsze. Czy wspominałam już jak bardzo nie znoszę szpitali?

Chwilę zajęło mi zorientowanie się, gdzie się znajduję, po tym jak się obudziłam. Byłam przekonana, że to jakieś kiepskie deja vu, ale rzeczywistość znowu dała o sobie znać.

Powoli wszystko zaczęło do mnie wracać. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, było to, że siedziałam na kanapie po spotkaniu z Michaelem, potem wszystko było czarne. Niedługo potrwało zorientowanie się, co się stało. Byłam na granicy załamania nerwowego przez jakieś siedem lat, więc...nie było to wielkim szokiem. Niepokoi mnie raczej to, że się tego nie boję...zaczynam świrować, myśląc o Kaeli, o tym, gdzie ona jest i jak się tu znalazłam, kiedy mój lekarz wchodzi.

Wyjaśnił mi, co się stało, zadał parę pytań i pokręcił z niedowierzaniem głową. „Zawsze zadziwia mnie, gdy to się dzieje.”

„Kiedy co się dzieje?” O czym on mówi?

„Często osoba wychodząca z załamania nerwowego, jest krucha. Na tobie ma to odwrotny efekt. Nie przypominasz osoby, którą opisywali mi twoi przyjaciele.”

Przyjaciele? Ile ich tama jest? Zaraz-

„Sądzę, że wypiszemy cię za dzień lub dwa. Wpadnę jeszcze później. I chyba muszę powiedzieć, żadnych odwiedzin, na razie.’

„W porządku.” Otrzymał ode mnie pełen wdzięczności uśmiech. Nareszcie jakiś powód, żeby trzymali się ode mnie z daleka. Będę mogła sobie wszystko poukładać.

Więc siedzę tu znowu, rozmyślając. I po raz pierwszy nie odczuwam lęku. Nie obawiam się nikogo, kto mógłby stanąć w tych drzwiach. No dobra, kłamię. Mama. Nadal uważam, że nie poradziłabym sobie z tym. Ale wiem, że najgorsze już za mną. I to jest...niesamowite. Jestem wyczerpana. Tyle się wydarzyło w tak krótkim czasie, nie chciałam już więcej się z tym zmagać. Więc ‘odeszłam’. I kiedy powróciłam, ten strach, ten dokuczliwy strach, który zawsze był częścią mojego istnienia...chyba odszedł. I staram się dowiedzieć, co to oznacza.

Może ma to coś wspólnego z tym snem o moim ojcu. Byliśmy na schodach przed domem, tam, gdzie widziałam go po raz ostatni. Tyle, że tym razem, byłam starsza. Kiedy odchodził, spytałam jak może nas tak po prostu zostawić. Tak po prostu. Odwrócił się, postawił swoje torby na ziemi i podszedł do mnie. Wziął moją twarz w swoje dłonie i patrzył na mnie.

„Wiesz.” Co wiem? Musiałam wydawać się zdezorientowana, bo powtórzył, „wiesz.” I tym razem słowa brzmiały inaczej. Były inne.

Zrozumiałam.

„Musisz nas chronić, prawda?” Uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło. „Tak, muszę. Kocham cię, pamiętaj o tym. Kocham cię, Mario.” I odszedł ode mnie. Poczułam potrzebę powiedzenia mu czegoś ważnego, więc podbiegłam do niego.

„Tato!” Odwrócił się, by spojrzeć mi w oczy. „Wybaczam ci.” Łzy spływały z jego oczu, kiedy podchodził, by mnie uściskać. Pocałował czubek mojej głowy i odszedł. Nigdy się nie odwrócił.

Może to było więcej, niż wybaczenie mojemu ojcu. Może zaczynam wybaczać sobie.

Posted: Thu Sep 01, 2005 11:31 am
by caroleen
LadyM, pamiętam o Tobie :twisted: I czekam na następną część :twisted:
Długo mnie nie było, kilka części przemilczałam. Obiecuję nadrobić komentarze w weekend :)

Posted: Sun Sep 04, 2005 4:39 pm
by LadyM
część 16


Nie jestem pewna, czy najgorsze już minęło-

„Cześć, jak się czujesz?” Czuję się jak szumowina. Patrząc na dr Guerin, czuję się winna wszystkiemu, co musiałam zrobić z jej życiem.

„Zmęczona, ale czuję się dobrze.” Z wyjątkiem teraz.

„Cóż, to dobrze. Wygląda na to, że przeszłaś...’oczyszczające’ załamanie. Wydajesz się być mniej spięta.” Moja pierwsza reakcja na słowa ‘oczyszczające załamanie’...pomyślałam, że jest suką. Ale wyczułam w jej słowach szczerość. Tak, chyba rzeczywiście miałam oczyszczające załamanie.

„Czuję się mniej spięta.” Dziwne milczenie zapanowało w pokoju. Bardzo...nie denerwujące. Nie zastanawiając się, przerywam je.

„Przepraszam.” Słowa po prostu wyleciały mi z ust. Przepraszam. Przepraszam, że wywracam jej życie do góry nogami. Przykro mi z powodu Michaela. Przykro mi-

Zdziwiły ją moje słowa. Boże, ona musi mnie nienawidzić. Ja bym siebie nienawidziła. „Przepraszam za zakłócenie twojego życia.” Czuję napływające łzy i powstrzymuję je z całych sił. Mam dość płaczu. To nie jest moja wina...nie prosiłam o wypadek samochodowy, ani o to, by przywieziono mnie do szpitala, gdzie-

„Życie jest pełne niespodzianek. To jest po prostu jedna z tych rzeczy, które się...zdarzają.” Wyczuwam gorycz w jej głosie. Skierowaną we mnie. Więc ma w sobie trochę ognia...

Chcę ją zapytać jak Michael sobie radzi, ale nie mam prawa. Nie, żeby pytać jego żonę, jak sobie radzi jej mąż. Zamiast tego odpowiadam „Taa”. Cóż więcej mogę powiedzieć?

Przytakuje mi i odwraca się w kierunku drzwi. Zatrzymuję ją. „Zaczekaj. Muszę z nimi porozmawiać.” Po tej rozmowie zdałam sobie sprawę, że już czas przestać unikać spraw i zmierzyć się z nimi. I muszę się z nimi zmierzyć, czy tego chcę czy nie.

„Dr Freilan uważa, że nie powinnaś jeszcze przyjmować gości.”

„A co ty o tym myślisz?” To ją zaskoczyło.

„Sądzę, że mogłabyś ich zobaczyć, ale tylko kilka minut, tak dla bezpieczeństwa.” Przytakuję. Kilka minut to pewnie i tak wszystko, co mogę znieść.

„Mogłabyś im powiedzieć?”

„Jasne. Zaraz im powiem.” Wyszła. I właśnie zdaję sobie sprawę, że zobaczę ich wszystkich naraz. O rany...w co ja się wpakowałam?

Poradzę sobie.

Poradzę sobie.

*****

W porządku. Wszystko z nią w porządku. Ulga przepływa przez moje żyły. Chcę jej tylko powiedzieć, że jest mi przykro, a lekarz powiedział, że nie można jej odwiedzać. Liz powiedziała, że to dla jej dobra. Pewnie tak jest...Ostatnim razem, kiedy ją widziałem...A teraz? Co teraz? Wybaczę jej to, co zrobiła? Nie mogę przestać myśleć o Marii leżącej w szpitalnym łóżku, dochodzącej do siebie po załamaniu nerwowym. Nie ona. Ale to wciąż boli. Boli wiedza, że ona żyje. Boli wiedza, że mam córkę. Boli wiedza, że to ja wpakowałem ją do tego łóżka. Może nie jestem na to gotowy...Może mogę zaczekać z przeprosinami. Jedno jest pewne, wszyscy cieszymy się, że z tego wyjdzie. Liz jest rozpromieniona.. Max ściska moje ramiona, uśmiechając się, zanim podchodzi do Liz. Kyle ma ten swój charakterystyczny uśmiech przyklejony do twarzy. Powietrze jest o wiele lżejsze w pokoju.

Katie wraca i spogląda po nas. „Chce się widzieć z wami wszystkimi. Tylko na kilka minut.” Patrzy na mnie, ale nie potrafię odczytać wyrazu jej twarzy. O czym rozmawiała z Marią?

„Dr Freilan mówi, że nie powinna przyjmować gości.” Liz, jak zawsze, ochrania Marię.

„Ona o tym wie. I tak chce was zobaczyć.” Tym razem jej spojrzenie pada na Liz. Jest przygnębiona. Jest przygnębiona z powodu...czegoś, co stało się u Marii.

Liz patrzy na nas wszystkich z ostrzeżeniem w oczach. Zadowolona z naszej reakcji, prowadzi nas do sali, „Chodźmy.” Katie zostaje.

~~~

Nie jest tak krucha, jak obawiałem się ją zobaczyć. Właściwie, zajęło mi chwilę spojrzenie na nią. Ostatnie nasze spotkanie nie zakończyło się najlepiej. Skończyła w tym łóżku. Nie mogłem tak po prostu na nią spojrzeć. Za bardzo bałem się tego, co mogę znaleźć za jej oczami. Przez chwilę, każde miejsce, poza tym, gdzie leżała, wydawało się świetne do obserwowania. Ale teraz...Wygląda na zmęczoną. Bardzo zmęczoną. Nie wydaje się spięta. Podczas naszego spotkania, była spięta i ostrożna. Teraz nie jest. I zastanawia mnie, czy-

„Cześć.” Przełamuje milczenie. Jej głos potwierdza, jak bardzo jest wyczerpana.

Wszyscy patrzymy na nią. „Dobrze cię widzieć, Max.” Uśmiecha się do niego i uświadamiam sobie, jak długo nie widziałem tego uśmiechu. To, jak wygląda, kiedy się tak uśmiecha...Nie mogę iść w tym kierunku. Liz uśmiecha się do Maxa. Tak, powietrze jest rzeczywiście lżejsze.

Max podchodzi do jej łóżka i ściska ją mocno, a ona odwzajemnia ten uścisk. „Nic ci nie jest?” Po chwili orientuję się, że Maria ma łzy w oczach. Wyciera je dłonią, uśmiechając się. „Nie, w porządku...Jestem tylko trochę zmęczona.” Spogląda na Liz i Kyle’a. „Gdzie jest Kaela?” Byłem wdzięczny Liz, że się nią zajęła.

Kyle odpowiada. „Liz się tym zajęła, Mario. Znalazła numer twojej znajomej, Jess, i poprosiła ją żeby zaopiekowała się Kaelą przez jakiś czas. Ostatnio słyszeliśmy, że zamierzali budować fort.” Maria uśmiecha się do Kyle’a, potem do Liz. „Dzięki.” Ostrożnie unika patrzenia na mnie. Tylko szybkie spojrzenie tu i tam. Ja jej to zrobiłem. Przechodzi mi przez myśl, żeby uciec. Ale nie zamierzam uciekać...Zaszyć się w kącie, może...

„Chciałam ustalić, to będzie, kiedy stąd wyjdę-”

Liz jej przerywa. „Nie martw się. Wszystkim się zajęliśmy. Kyle zostanie z tobą i Kaelą, kiedy wyjdziesz-”

„I nie martw się, Mario. Już załatwiłem sobie urlop, w ten sposób będziesz miała kogoś przy sobie, gdy poczujesz się lepiej-”

„Ja i Max zajmiemy się Kaela, kiedy będziesz potrzebowała trochę czasu dla siebie.”

Podczas tej wymiany zdań, obserwowałem jak oczy Marii przeskakiwały z Liz na Kyle’a i z powrotem. Nic nie mówiła.

„Zajmiemy się tobą. Już nie musisz się obawiać.” Jej oczy z powrotem skierowały się na Kyle’a. Ciężko ją rozszyfrować. Chyba żadne z nas nie wie, o czym teraz myśli.

Kyle powiedział coś do Liz, ona i Max odpowiedzieli. I kiedy obserwowałem tą konwersację, przysięgam, słyszałem, jak Maria coś mówi. Potem znowu to usłyszałem.

„Prze-pra-szam.” Wszyscy odwracamy się, by na nią spojrzeć. Zastanawia mnie, czy-

„Jeśli nie macie nic przeciwko, to ja będę podejmować decyzje w moim życiu.” Obojgu, Liz i Kyle’owi opadły szczęki. Max i ja tylko wpatrywaliśmy się w nią. Założę się, że w tej chwili wszyscy myślimy o tym samym.

Wróciła.

*****

Obserwuję, jak wchodzą do mojego pokoju. Liz, Max, Kyle i w oddali Michael. Czuję nagły przypływ paniki. Jak oni zareagują? Co sobie o mnie pomyślą? Czy Max mi wybaczy? Czy On mi wybaczy? Jest tutaj...Co to oznacza? Liz i Max staja jakiś metr od mojego łóżka, po obu stronach. Kyle i Michael stoją za nimi. Michael wygląda na trochę skrępowanego. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmienią. Czuję jak wszyscy się we mnie wpatrują. Nie podoba mi się to.

„Cześć.” No dobra, nie najlepszy początek, ale od czegoś w końcu trzeba zacząć. Chcę już mieć to za sobą. Pokarzmy im, że nie jestem już tak zdruzgotana. Uświadamiam sobie, że to pierwszy raz od siedmiu lat, kiedy widzę Maxa Evansa. Niewiele się zmienił. Jest jak reszta z nas...trochę starszy. Chcę go przeprosić...ale zamiast tego inne słowa wydobywają się z moich ust.

„Dobrze cię widzieć, Max.” Uśmiecham się...Cieszę się, że mogę znów zobaczyć mojego przyjaciela.

Max podchodzi i ściska mnie. Naprawdę za nim tęskniłam. Kilka łez ucieka...I kiedy się rozdzielamy, Max dostrzega łzy. „Nic ci nie jest?” Rany, rozkleiłam się tylko na chwilę. Uśmiecham się. „Nie, w porządku...Jestem tylko trochę zmęczona.” Naprawdę jestem zmęczona. Ta emocjonalna kolejka górska jest prawie tak wyczerpująca jak poród.

W końcu pytam o Kaelę. To dziwne. Wiedziałam, że nic jej nie jest, ale potrzebowałam zapewnienia. I byłam tak szczęśliwa, że dobrze sobie radzi. Dziękuję Liz. Pozwól jej przejąć kontrolę podczas kryzysu...

Wciąż nie mogę spojrzeć na Michaela. Ale muszę powiedzieć im, co się stanie. I kiedy tylko zaczynam mówić, Liz mi przerywa. Potem Kyle. I dyskutują, o tym, co się stanie z moim życiem. Ich głosy zaczynają wirować w mojej głowie i czuję, jak wracam w ten znajomy stan bierności, kiedy coś niezaprzeczalnego zaczyna przejmować nade mną kontrolę. Jakikolwiek malutki strzępek Lauren Barrett, który mógł jeszcze być we mnie, odszedł. Jestem Maria DeLuca.

To jest moje życie.

„Przepraszam.” Nikt nie zwraca na mnie uwagi, i zdaję sobie sprawę jak cicho to zabrzmiało, prawie jak szept.

„Prze-pra-szam.” Tak, to przykuło ich uwagę. Wszystkie cztery pary oczy są wreszcie tam, gdzie powinny być...wpatrzone we mnie. A ja patrzę na nich jako Maria.

„Jeśli nie macie nic przeciwko, to ja będę podejmować decyzje w moim życiu.” No to mamy cztery pary zszokowanych oczy i dwoje otwartych ust. Nieźle, Maria. Całkiem nieźle.

I kiedy wciąż się we mnie wpatrują, myślę tylko o jednym-

Wróciłam.

Posted: Wed Sep 21, 2005 2:52 pm
by LadyM
Kto by pomyślał, że choroba może być taka motywująca. Zamiast spać i oglądać telewizję, ja wzięłam się do pracy. No i postanowiłam odświerzyć ten dawno zapomniany fanfick.



część 17

Nie wierzę własnym uszom. To mówi Maria. Widzę to w jej oczach. Nareszcie jest w nich ta iskra. Gdy patrzy na nas wszystkich, zdaję sobie sprawę, że moje usta są otwarte. Zamknij je, Liz.

„Nie, żebym tego nie doceniała, ale to moje życie. I to ja będę podejmować decyzje go dotyczące. Dla siebie. Dla Kaeli. Nie pytam o wasze zdanie. Ale nie zamierzam ponownie tracić nad tym kontroli.” Każde słowo jest potwierdzeniem, że Maria wróciła. Ale, bez względu na to, co myśli, wciąż jest słaba. Mam nadzieję, że zdaje sobie z tego sprawę. Muszę coś powiedzieć.

„Maria, nie próbujemy kontrolować twojego życia. Chcemy ci tylko pomóc.” Musimy jej pomóc. Potrzebujemy tego.

„Tak, próbujecie kontrolować moje życie. Słuchajcie, wiem, że chcecie mi pomóc...ale ja sama muszę sobie pomóc, jasne? Mam córkę, którą muszę się zająć. Muszę przywrócić jej życie do jakiejś normalności.” Mogłam wyczuć jak Michael ściska szczękę po tym ostatnim zdaniu. Mogę sobie tylko wyobrazić, jakie myśli krążą w jego głowie odnoście jego córki. Zastanawia mnie, co się wydarzy pomiędzy nim, Marią i Kaelą. Bo on zasługuję, by ją zobaczyć, by ją poznać...po tym wszystkim...zasługuje na to. I ona jest mu tyle winna.

Dobra, czas na dr Evans. „Maria. Właśnie miałaś załamanie nerwowe. Musisz się uspokoić. Pomożemy ci. To wszystko.” Spoglądam na pozostałych, szukając jakiegoś poparcia. Nie są zbyt chętni. Zwłaszcza Michael. Zastanawia mnie, co się dzieje w jego głowie...

Przewraca oczami w ten swój charakterystyczny sposób. Uśmiecham się w duchu. To ona. „Liz, skarbie. Wiem, że miałam załamanie nerwowe. Bo inaczej nie leżałabym ponownie w tym uroczo zaprojektowanym szpitalnym pokoju. Ale mam sześcioletnią córkę, która mnie potrzebuje i potrzebuje, by jej życie wróciło do normy. Dopóki mam ją, nic mi nie będzie.”

Tym razem to Kyle odpowiada. „Nic ci nie będzie? Nic ci nie będzie?! Czy nie tak było do tej pory? Skupiałaś się na córce? I spójrz, gdzie to cię doprowadziło!” Wyraża frustrację, którą ja czuję. Jakby chciała to schować pod dywanem. Jakby wszystko miało wrócić do normalności. Normalność nie istnieje. Nie było jej przez ponad dziesięć lat. Boże, jak ona może być tak-

Rzuca Kyle’owi śmiertelne spojrzenie. „Kyle, to moje życie. Życie, w którym podejmowałam decyzje przez ostatnie siedem lat. I naprawdę nie obchodzi mnie, co o tym sądzisz. Mam już dość tego strachu. Poradzę sobie z tym, na swój własny sposób. Jasne? I to wymaga ode mnie zabieranie Kaeli na treningi, pomaganie jej w lekcjach, czytanie jej bajek i zabieranie na randki z Nathanem. Jeśli macie z tym jakieś problemy, złóżcie zażalenie. Zajmę się nimi, jeśli znajdę czas.”

Po raz kolejny, totalnie nas zszokowała. I kto może nas winić? Najpierw widzieliśmy tą kruchą, płaczącą Marię, a teraz zastąpiła ją ta Maria. Jest w niej taka determinacja...i cieszę się z tego. Cieszę się, że nie jest osobą, którą zobaczyłam w szpitalnym łóżku. Że nie jest, tym, co znalazłam na jej kanapie. Walczy i chce ją powitać z otwartymi ramionami. Ale niech nie myśli, że może się nas tak łatwo pozbyć. Może chcieć być silna, ale nas jest więcej...

Kontynuuje. „Oto plan. Kaela i ja zostajemy aż do końca roku szkolnego i sezonu piłkarskiego. Nie chce jej wyrywać z jej zajęć. Resztę ustalimy później.” Wpatruje się w nas, oczekując odpowiedzi. Umieram z ciekawości, co Michael o tym myśli, ale nie mogę się zmusić, by się do niego odwrócić. Max jest zszokowany osobą, która jest przed nim. Prawdopodobnie wciąż nie może otrząsnąć się z myśli o Marii na tamtej kanapie. „I na razie Kyle, możesz z nami zostać. Nie ma sensu tego zakłócać. Tak to będzie wyglądać, na razie.”

Co znaczy to ‘na razie’? Nie powiedziała w tej sprawie nic do mnie, Maxa, czy Michaela. Co z nami?

„Maria-” Zaczynam, ale ona mi przerywa.

„O reszcie porozmawiamy później, dobrze? Nie teraz. Muszę przemyśleć pare spraw. Przecież nigdzie się stąd nie wybieram.”

Chce, żebyśmy wyszli. „W porządku. Ale wiesz, że wrócimy.” Uśmiecham się do niej w ten figlarny sposób...jak dawniej...i ona odpowiada tym samym. „Dobra, idźcie już.” Wskazuje rękoma, byśmy wyszli, ale gdy tylko Michael podchodzi do drzwi, zatrzymuje nas.

„Um, Kyle, Michael? Mogę jeszcze chwilę z wami porozmawiać?” Tym razem wygląda poważnie. Michael, jakby odruchowo, otwiera usta, potem przytakuje. Kyle odsuwa się od drzwi, by przepuścić mnie i Maxa.

~ ~ ~

Nigdzie nie ma Kate. Podejrzewam, że jest na dachu, ale nie mogę się zmusić, by pójść do niej. Razem z Maxem siedzimy tutaj i czekamy na Kyle’a i Michaela. Trochę się martwię o nich samych w jednym pokoju z Marią. Kyle chce zabić Michaela i kto wie, co Michael chce zrobić Marii, ich ostatnie spotkanie nie poszło najlepiej-

„Liz.” Max przywraca mnie do rzeczywistości. „Wszystko będzie dobrze.”

Mówi to z takim przekonaniem. „Skąd wiesz?”

Całuje mnie w czoło. „Mam przeczucie.” Pozwalam strachowi odejść i wtulam się w ramiona mojego męża. Uśmiecham się, bo Max ma świetne zmysły.

* * * * *

No dobra, denerwuję się. Naprawdę się denerwuję. Zamierza nawrzeszczeć na mnie za to, co powiedziałem? Bo przecież mówimy o Marii. Rany. Spoglądam na Guerina. Musimy myśleć o tym samym. Czego ona chce? Splata palce, wpatrując się wciąż w swoje dłonie. Wygląda łagodniej, bardziej bezbronnie. Dziwne. Jeszcze przed chwilą była zupełnie inna. Cokolwiek chce nam powiedzieć, to ją martwi. Zadziwiające jak krucha i silna może być jednocześnie.

Spogląda na nas błagalnym wzrokiem. „Muszę was prosić o coś, o co nie mam prawa...” Zamyka oczy i jest oczywiste, że walczy ze łzami. Otwiera je. Gdy zaczyna mówić, nie mogę nie zauważyć lekkiego drżenia jej głosu. „Muszę was prosić, żebyście nic nie mówili mojej mamie, na razie.” Przerywa na chwilę i pozwala jednej łzie uciec. „Nie jestem na to gotowa. Potrzebuję trochę czasu, by przygotować do tego siebie i Kaelę.” Kończy to zdanie patrząc na Michaela, ale odwraca wzrok wspominając o Kaeli. Odzyskuje równowagę i spogląda na nas. „Proszę.” Jej oczy skupiają się na mnie. I co mogę odpowiedzieć? Nie?

Amy i tata są małżeństwem od lat. Była dla mnie wspaniała przez ten czas. Tak, czasami trochę za bardzo, ale po utracie Marii...dobrze było mieć w pewien sposób znów mamę. I Amy mająca z powrotem Marię i Kaelę...Nie wiem, czy istnieje odpowiednie słowo, by to opisać...Ale nie potrafię otrząsnąć się z myśli o Marii mającej załamanie nerwowe. I jak bardzo kocham Amy, mogę sobie wyobrazić jej reakcję na wieści o Marii. Odpowiedź jest prosta. „Dobrze.”

Maria uśmiecha się do mnie. Z ulgą. Jej błagalne oczy przeniosły się na Michaela. I jeśli odpowie coś innego niż „Tak”, będę go musiał zabić. Nie odzywa się, to chyba trwa wieczność. I kiedy już jestem gotowy wywlec go na korytarz, odpowiada.

„Jasne.”

Więcej łez ucieka z jej oczu, gdy przytakuje. „Dziękuję.”

Sposób, w jaki patrzy na Guerina, mam wrażenie, że chce porozmawiać z nim w cztery oczy. Potwierdza to, gdy znowu spogląda na mnie. I pomimo tego, co nakazuje mój rozsądek, zostawię ich samych.

„Porozmawiamy później.” Przytakuje.

Patrzę na Guerina. Jeśli ją skrzywdzisz, zabiję cię. Ale jest coś w jego oczach. Coś, co mówi mi, że nie ma w nim gniewu. Więc wychodzę, niechętnie.

Ale to przecież Guerin. Zostanę tuż za drzwiami, by dopilnować, że wszystko będzie w porządku.

Posted: Sun Oct 02, 2005 9:16 pm
by LadyM
część 18


Spoglądam na Michaela, schował dłonie głęboko w kieszenie kurtki. Co chwilę odwraca wzrok. Ma w sobie tak wiele z faceta, którego znałam przed laty. Patrzy na mnie, podenerwowany. Witaj w klubie. Nasze ostatnie spotkanie nie poszło tak wspaniale...wciąż słyszę jego słowa. „Nigdy ci tego nie wybaczę.” Ale w powietrzu jest też jakaś dziwna elektryczność. Czuję, jakbym mogła czytać w jego myślach. I gdy już mam coś powiedzieć, on spogląda na mnie i zaczyna.

„Przepraszam.” Miałam rację. Uważa, że to przez niego. To jest w jego głosie i widzę to w jego oczach. I jak zwykle, moje serce rwie się do niego. Bo jest w błędzie.

Nie poruszył się, wpatruje się we własne buty, albo gdzieś w pobliżu. „Michael, spójrz na mnie.” Musi to zrozumieć. Napotyka moje spojrzenie. „Nie ty mi to zrobiłeś. Siedem ostatnich lat to zrobiło.” Uśmiecham się. Byłam na skraju załamania nerwowego odkąd od niego odeszłam, odkąd zostawiłam ich wszystkich. Odkąd opuściłam Nowy Meksyk.

Zaskakuję go tym stwierdzeniem. „Byłam na skraju załamania odkąd wyjechałam z Nowego Meksyku, Michael. To była tylko kwestia czasu. Gdybyś to nie był ty, byłby to ktoś albo coś innego. To nie twoja wina.” Zaczynam płakać. „Ja to zrobiłam.”

Wciąż wygląda na zdezorientowanego, ale robi kilka kroków w moim kierunku. Nie mogę pozwolić, by myślał, że to jego wina. Zadręczanie się nie prowadzi donikąd. Chyba że do szpitalnego łóżka...

Nie mówi nic. Wciąż warzy słowa. „Proszę, nie zadręczaj się tym...ponieważ...wszyscy musimy żyć dalej.” Tym razem patrzy prosto w moje oczy. A ja patrzę prosto w jego oczy. „Dziękuję, że nie powiedziałeś nic mojej mamie. To będzie takie trudne, chcę się do tego przygotować.” Pozwalam, by łzy spływały po moich policzkach. Już nie obchodzi mnie, czy ktoś widzi jak płaczę.

„W porządku.”

„Wiem, że byliście blisko...przez ostatnie lata...za to też chcę ci podziękować.” Tym razem wybucham płaczem. Ciężko jest o niej myśleć...i o nim...rozmawiających i pocieszających się nawzajem. Ciężko jest myśleć o tym bólu, jaki jej przysporzyłam. Bólu, któremu będę musiała stawić czoła. W swoim czasie.

„Potrzebowaliśmy siebie nawzajem.” Jego szczerość zszokowała mnie. Tak po prostu. Potrzebowali siebie. I potem milknie, znowu. Jego oczy zawsze mówią mi czy jest otwarty czy zamknięty. Teraz jest zamknięty. Muszę sprawić, by się otworzył, tylko ten jeden raz. To mnie zabije, tak jak spotkanie z moją matką mnie zabije. Delikatny temat.

„Jeśli chodzi o Kaelę...” Słucha mnie uważnie, ale nie jestem pewna, co widzę. Pewnie lęk...odbicie tego, co ja czuję. „Potrzebuję z nią trochę czasu, też...” Zakrywam twarz dłonią i zaczynam płakać. Nienawidzę tego, co zaraz powiem. Nienawidzę tego, że to jest prawda. „Okłamywałam ją...całe jej życie...nie chcę, żeby teraz czuła się tym wszystkim przytłoczona. Jest twoją rodziną. Ale jeśli dasz mi tylko trochę czasu...coś wymyślimy. Nie chcę jej od ciebie odsuwać.” Nigdy więcej.

Jest tym poruszony, łzy formują się w jego oczach. Nie pozwoli im się wydostać, ale wstrząs jest ten sam.

„Nie zamierzam twierdzić, że jestem z tego zadowolony, bo nie jestem. Ale dam ci ten czas.” Jest bardzo poważny, co odzwierciedla konflikt wewnątrz niego. Bo wreszcie ma rodzinę, a ja proszę go, by trzymał się od niej przez jakiś czas z daleka. I zgadza się na to. Po tym wszystkim, co zrobiłam...on się zgadza.

Płaczę. „Dziękuję.”

Przytakuje. „Powinienem już iść. Pewnie potrzebujesz odpoczynku.” I wakacji bardzo daleko stąd.

Kierując się do drzwi, odwraca się do mnie. „Tylko jedno pytanie.”

„Tak?”

„Kiedy są jej urodziny?”

„Szesnastego stycznia.”

„Oh,” wyszedł.

Nie chcę teraz o niczym myśleć. Chcę tylko spać. Przespać ten dzień i przygotować się na kolejny. Bo nic nie będzie takie łatwe. Ale zrobię to dla mojej córki i dla siebie. Odzyskam swoje życie.

* * * * *

Może i wróciła, ale to nie zmienia tego, co stało się w tamtym domu. Słowa, które sobie powiedzieliśmy...które ja jej powiedziałem...i gdzie się przez to znalazła? A teraz chce porozmawiać o czymś ze mną i Kyle’em. Dobre. Jestem w jednym pokoju z kobietą, którą doprowadziłem do załamania nerwowego i facetem, który chce mnie zabić. Idealnie. Jeśli życie mogłoby być lepsze, ni miałbym nic przeciwko temu, by wydarzyło się to teraz.

Cokolwiek chce powiedzieć, denerwuje się z tego powodu. Okazuje się, że chcę byśmy nie mówili nic Amy. Że nie jest gotowa. Po wszystkim, co zrobiła, chce bym ukrywał to przed Amy. Amy, która wciąż nie może o niej zapomnieć. Amy, która oddałaby wszystko, by jej córka żyła. Wnuczka. Dopiero co od niej wróciłem...była dla mnie taka dobra. Przez te siedem lat, Amy była dla mnie skałą. Ocaliła mnie. Nigdy nie będę w stanie się jej odwdzięczyć. I ta wina, cholerna wina, którą nosiłem w sobie, która stała się częścią mnie...Teraz mam po prostu ugryźć się w język. Nie wierzę, że o to prosi. Nie mogę.

Ale patrzę na nią. Patrzę w jej oczy i widzę oczy Amy, smutne, wściekłe, oskarżycielskie. Mogę jej to zrobić? Co Liz zrobiła mnie? Ale miała rację, Maria nie jest gotowa. Leży w szpitalnym łóżku po załamaniu nerwowym...nie jest gotowa. Amy zasługuje, by wiedzieć...ale nie teraz. Jeszcze nie teraz. Nie wiem ile czasu mogę jej dać...ale na razie, mogę to zrobić.

„Jasne.”

„Dziękuję.”

Czuję to. Chce ze mną porozmawiać. Widzę to. Kyle też to widzi, bo patrzy na mnie, jakbym był jakimś celem. Rany, Kyle, nie zamierzam jej skrzywdzić. Sadzę, że zrobiłem już dość. Zostawia nas.

Teraz jesteśmy tylko my dwoje. Nie podoba mi się to...czuję jak mój żołądek skręca się. I kiedy spoglądam na nią, myślę tylko o tym, co jej zrobiłem. Spoglądam na nią jeszcze raz.

„Przepraszam.” Przepraszam. Nawet nie mogę na nią teraz spojrzeć.

Ale ona mówi do mnie, mówi, żebym na nią spojrzał. I nie wierzę w to, co ona mówi. Uśmiecha się? Siedem lat to zrobiło? Nie obwinia mnie. Co ona sobie myśli?! Nie, ja to zrobiłem. I kiedy mam już odpowiedzieć, znowu słyszę to w jej głosie. Głosie, który zapewnia mnie, że to nie moja wina.

„Proszę, nie zadręczaj się tym...ponieważ...wszyscy musimy żyć dalej.” I wiem, że nie mówi tego, by mnie pocieszyć. Ona w to wierzy. Widzę to w jej oczach. I może ja też zaczynam jej wierzyć.

Amy jest wciąż trudnym tematem dla niej. Za każdym razem, gdy o niej wspomina, strach pojawia się w jej głosie. Dziękuje mi, że nic nie powiedziałam. Wciąż nie chcę tego przed nią ukrywać...ale spojrzenie w oczy Marii...mogę tylko odpowiedzieć, „W porządku.”

„Wiem, że byliście blisko...przez ostatnie lata...za to też chcę ci podziękować.” Płacze. Tak łatwo było obwiniać ją za odejście, jakby to była dla niej łatwa decyzja. Ale teraz zdaję sobie sprawę, że to wcale nie była dla niej łatwa decyzja. Ale nie będę rozmawiał z nią o Amy. To zbyt święte. Ledwie mogę o tym rozmawiać z Liz. Ale musi wiedzieć jedną rzecz.

„Potrzebowaliśmy siebie nawzajem.” I to wszystko, co zamierzam na ten temat powiedzieć. Jeszcze nie zasługuje na więcej.

„Jeśli chodzi o Kaelę...” Nieruchomieję, obawiając się tego, co powie. Przeraża mnie to, co powie. Po raz kolejny prosi o więcej czasu. I potem wymawia słowo „rodzina”. Że Kaela jest moją rodziną. Że nie zamierza jej trzymać ode mnie z daleka. Chcę płakać łzami radości, ale nie przed nią. Nie cieszę się z tego...nie cieszę się w ogóle. Czy sześć lat nie wystarczyło? Czy to rozdzielenie nie było wystarczające? Po wszystkim, co straciłem...czy to tak dużo?

Ale tak naprawdę jej nie znam i nie znam Kaeli. I cos głęboko w środku, coś czego nienawidzę, wie, że muszę jej zaufać. Zabija mnie zgadzanie się na to, ale zgadzam się.

Dobra, muszę się stąd wydostać. To za dużo jak na razie. A ona potrzebuje odpoczynku. Chyba wykorzystałem te „kilka” minut.

Kiedy kieruję się już do drzwi, zdaję sobie sprawę jak mało wiem o swojej córce. Jej urodziny. Jej ulubiony kolor. Jej ulubiona potrawa. Czy lubi sos tabasco? Czy ma moce? Pytania zaczynają się mnożyć, zatrzymuję się przed drzwiami. Jedna odpowiedź. Tyle jest mi winna.

Decyduję się na urodziny. Szesnasty styczeń.

To nie wystarczy, ale to początek.