Długość tej części wynagrodzi Wam trochę to, że część dziewiąta była taka krótka.
Szczerze - część dziesiąta była najtrudniejszą, jaką przyszło mi do tej pory tłumaczyć i nie mam zielonego pojęcia, jak wyszła.
Jutro niestety znowu zaczyna się szkoła, a to wiąże się z mniejszą ilością czasu na tłumaczenie, więc nie wiem, kiedy dostarczę ciąg dalszy.
Część 10
„Czuję.”
Michael na nią spojrzał. Nie - chciał wiedzieć więcej. Otworzył usta, aby zaprotestować, poprosić, żeby została odrobinę dłużej.
Potrząsnęła tylko głową. „Mój czas tutaj dobiegł końca. Jednak obiecaj mi, że nie zważając na to, czego się nauczyłeś lub, co ci zostało powiedziane, będziesz pamiętał jedno.”
„Co?”
Maria uśmiechnęła się do niego smutno. Czekała go jeszcze taka długa droga do przejścia. Sam - będzie sam, a to bolało… Może w tej rzeczywistości on i Isabel spróbują być razem - bez niej, która mogłaby im przeszkadzać. Wystarczyłoby im coś mniejszego, ponieważ nigdy nie mieliby szans na więcej.
„Nie ma przeznaczenia, oprócz tego, które sami tworzymy”
Michael spojrzał na nią, gdy pokazała, żeby powtórzył. „Nie ma przeznaczenia, oprócz tego, które sami tworzymy?”
Uśmiechnęła się z aprobatą. Zaczęło się. Nie potrafiła tego opisać, ale czuła jakby jej ciało traciło kontakt z samym sobą. Nie mogąc się powstrzymać i zatrzymać, potrzebowała go dotknąć. Jeszcze jeden raz.
Nie był jej. Nie jej Michael, już nigdy, ale potrzebowała go jeszcze tylko jeden raz.
„Przepraszam. Przepraszam, za wszystkie chwile, w których mnie przy tobie zabraknie.”
Przysuwając się bliżej, delikatnie dotknęła ustami jego warg. Nie poruszył się, niepewny, ale ruch jej języka przy jego ustach, sprawił, że je otworzył, a ona go pocałowała.
***
„Czy ty próbujesz odwrócić moją uwagę?” Spytała z małym uśmiechem na ustach, gładząc ręką jego odzianą w skórę, nogę. Zadrżał pod jej dotykiem. Lubiła sposób, w, jaki reagował na jej pocałunki. To jak się przybliżał i otwierał usta, żeby udostępnić jej wejście.
„A działa?”
W jego głosie zdecydowanie słychać było radość. Uśmiech, który próbował ukryć w słowach. Gładził delikatnie dłonią jej nogę, aż w końcu skóra, którą dotykał trochę się ogrzała. Maria nie była w stanie powstrzymać dreszczy, które powoli wstrząsały jej wnętrzem..
„Może.” Odpowiedziała czując się lekko zziajana.
Otaczająca ich ciemność była już prawie całkowita, zakłócona tylko przez dziwne, migocące wzorki, powstałe za sprawą ognia z kominka, które ich otaczały i ogrzewały. Łatwo było wierzyć, że żyją w chmurze światła, w centrum wszechświata - całkowicie odcięci od wszystkiego i wszystkich, w tej chwili istniejąc tylko ze sobą i tylko dla siebie nawzajem.
Maria poczuła rosnące podekscytowanie. Dotyk Michaela był czymś, czego nigdy nie miała dosyć. Sama myśl o tym i zawarta w nim wolność, wystarczyły, aby doznała dreszczyk emocji, który czuła kochając go, bo Michael także ją kochał. Nie była sama w tym, co czuła.
„Oddychaj.” Wyszeptał jej do ucha, brzmiąc na rozbawionego. Ich dotykanie siebie nawzajem w ten sposób utrudniało jej złapanie oddechu.
„Szzzz” Przesunął dłoń wzdłuż jej żeber i zaczął uspokajająco głaskać, rysując na jej skórze różne szlaczki. Usta Michaela wędrowały wzdłuż jej szyi, w drobnych pocałunkach, a potem odsuwały się, a jego ciepły oddech ogrzewał jej skórę. „Mam cię. Pragnę cię. I zawsze będę cię potrzebował.”
Słowa zdawały się przemawiać prosto do umysłu Marii. Do jej serca i duszy.
„Mam cię.” Powiedział.
Oczywiście, że ją miał. Zawsze – jeszcze przed tym, jak zostali kochankami. Nawet przed tym, jak zaczęli się przyjaźnić, zanim stali się partnerami, lub wszystko inne, czym byli zostało wrzucone w dziwaczne igraszki przeznaczenia, losu lub w jakiekolwiek inne cholerne wierzenia, które wybierając mogliby udowodnić, że byliby razem mimo wszystko. W świecie wypełnionym chaosem, piekielnymi wcieleniami - cudowna zbieżność losu pozwoliła im odnaleźć wszystko, czego potrzebowali w sobie nawzajem. Tak się stało.
„Kocham cię.” Wyszeptała Maria, niepewna, czy powiedziała to wystarczająco głośno, aby Michael usłyszał. Oczywiście, że usłyszał. Zawsze słyszał – nawet słowa, które wolałaby trzymać w ukryciu.
Michael z tymi pięknymi oczami, tymi wspaniałymi ustami, które właśnie wysysały całą krew z uroczej okolicy jej szyi.
Co to będzie tym razem? Seks czy seks? Maria zaśmiała się sama do siebie. Kosmiczny seks rzeczywiście był niezłym przeżyciem. Łatwiej było po prostu to zrobić i mieć nadzieję, że gdy będzie już po wszystkim, będzie się w jednym kawałku. Maria przestała o tym myśleć, kiedy cały świat zniknął.
Minęły godziny zanim odzyskała siły, a kiedy to się stało zrozumiała, że leży na boku z głową na ramieniu Michaela, którego silne ciało mocno ją do siebie przytulało. Delikatnie całował ją za uchem, wydając przy tym radosne odgłosy i przytulając jej ciało do swojej klatki piersiowej, podczas gdy, jego udo zaborczo przekreślało jej nogę.
„Boże, jesteś piękna.” Powiedział delikatnie, a jego słowa przyprawiały ją dreszcze. „Masz piękne usta.” Wyszeptał, a wysiłek ukryty w jego słowach był oczywisty.
Te piękne usta i smak, który należał tylko do niej. Od pierwszego razu, gdy jej zasmakował, wiedział, że inne kobiety nigdy go nie zadowolą. Przez te wszystkie lata, ani razu nie wpadł na pomysł, żeby od niej odstąpić - usidliła go już podczas pierwszego pocałunku. Nawet w młodości wszystkie dziewczyny przy niej bledły.
„Coś cię śmieszy, Maria?” Zapytał, a głos, którym odpowiedział na śmiech dochodzący z głębi jej gardła, przepełniał delikatny komizm.
Jego palce nieuważnie bawiły się włoskami na jej karku, powodując tym samym dreszczyk pozostałej przyjemności, wypływający na wierzch. Jego ręce. Przez te wszystkie lata i po tym wszystkim, jego dłonie miały nad nią całkowitą kontrolę. Maria nie była w stanie powstrzymać uśmiechu, który pojawiał się na jej twarzy.
Biorąc głęboki wdech, który miałby pomóc w uporządkowaniu jej chaotycznych myśli, odpowiedziała, „ Właśnie tak się zastanawiałam, jak moje myśli stają się cholernie poetyczne, gdy przeżywamy chwile jak ta.”
Michael zaśmiał się cicho, tworząc delikatne wibracje, które wędrowały do przyciśniętego do jego boku policzka dziewczyny. „Wolę nie wiedzieć. Trudno nadążyć za twoim tokiem myślenia, kiedy rzekomo jesteś komunikatywna i myślisz rozsądnie, a już na pewno nie rozumiem, co się dzieje w twojej głowie, gdy jesteś o włos od orgazmu.”
Maria roześmiała się głośno słysząc jego słowa. „Witaj w strefie Guerin-DeLuca, mój kochany.”
„DeLuca-Guerin” Poprawił. Walka ciągle trwała.
Uśmiechnęła się widząc jak ciągle dbał o to, aby ich spór trwał, chociaż wiedziała, że w każdej chwili mogła sprawić, aby się poddał – i tak zrobiłby dla niej wszystko. Jego dłonie przekręciły ją tak, że leżeli obok siebie, a to było równie dobre, albo nawet lepsze od seksu.
Był czymś, czego nigdy nie miała dosyć, – od czego była uzależniona. Ułożyła się na jego klatce piersiowej, a Michael szybko ją objął, trzymając blisko. Jej głowę położył sobie pod podbródek, a Maria westchnęła szczęśliwa czując się kochana, zaspokojona i całkowicie wykończona. Jedna z jego dłoni głaskała ją po brzuchu – jakby oddawał jej cześć.
„Kocham cię.” Powiedział i to także było częścią ich rytuału. Przypomnienie, potwierdzenie, że nie robili tego dla zabawy i, że nie chodziło o dwa ciała, które w zimną noc potrzebowały ciepła. Wydawałoby się, że po tym wszystkim, przez, co przeszli mogliby o tym zapomnieć, ale żadne z nich nie chciało się poddać.
Maria nie mogła powstrzymać radości, którą poczuła słysząc te słowa. Nie ważne ile razy już je słyszała – nigdy nie przestawały jej ekscytować. Uśmiechnęła się lekko, wtulając się w skórę jego szyi i delikatnie go całując. „Ja ciebie też kocham. Zawsze będę cię kochała.”
Potem siedzieli razem przy kominku, znowu się kochali albo po prostu leżeli obejmując się, obserwując, jak księżyc wspinał się po niebie. Aż w końcu zasnęli – Maria z głową ułożoną na jego klatce piersiowej, uśpiona przez rytmiczne bicie serca, które pod sobą miała. Właśnie, dlatego dobrze było być nimi – nie mieć żadnego konkretnego planu, nie znać powodu dla istnienia przepływających pomiędzy nimi rymów. I najlepsze – nie udawać. Jeśli przetrwało jedno, przeżyli obydwoje.
Mogła dotykać Michaela, kiedy chciała, jak chciała i mówić o miłości, którą czuła do swojego męża, jak głośno miała na to ochotę. Nie miał znaczenia fakt, że nie mogli wyznawać sobie miłości każdego dnia, bo życie czasami ich rozdzielało. Niesłychane było to, że w ogóle udało im się odnaleźć takie szczęście.
Nawet Max i Liz, ze swoją wielką miłością, nigdy nie osiągnęli tego, co oni. Byli zbyt pochłonięci sobą – własnym poczuciem winy i bólem z nieposiadania dzieci, a w szczególności przyglądania się śmierci osób, które kochali i które kiedyś odwzajemniały ich uczucia z ich powodu.
To nie miało znaczenia dla Michaela i Marii. Tragedie Liz i Maxa były wynikiem ich własnego postępowania – a za sobą pociągnęli resztę świata. Przez te wszystkie lata byli przekonani, że są środkiem wszechświata – samym sobie udowodnili, że mieli rację. Gdy świat wybuchał i płonął w przeddzień całkowitej destrukcji, krew w żyłach Isabel ledwo krzepła z powodu ran, które sama sobie zadawała przez ból, który czuła po utracie dzieci. To nie miało znaczenia – już nic nie miało znaczenia. Wszystko zniknęło, a oni o tym wiedzieli.
To, co zdołało im umknąć w odstępach czasu nie zmieniło tego, co do siebie czuli. Ta miłość, ta pasja, ta magia ciągle tam były – ciągle prawdziwe. I nikt nie mógł im tego odebrać.
Zagnieżdżona głęboko w jej ciele, spała ich przyszłość i nadzieja na więcej – nie po to, aby zastąpić, to, co stracili, lecz, żeby zmniejszyć ból. Nienarodzone dziecko Marii i Michaela było ich nadzieją na lepszą przyszłość.
Chwila, weekend, nawet całe życie – wszystko było takie samo, kiedy dostałeś się do ich serca. Miłość była miłością – zamieniała chwilę w godziny, sekundę w całe życie i jeśli nie chciałeś to nic nie było jej w stanie zaszkodzić
~~~
Michael wzdrygnął się przez szybki pocałunek. Całe życie przedstawione w jednym muśnięciu warg, smaku jej języka. Siedząc zmieszany, rozejrzał się desperacko.
Odeszła.
Ześlizgując się z łóżka i siedząc obok na podłodze, przyciągnął nogi do swojego ciała i objął kolana. Płakał – przez te wszystkie lata ukrywał łzy, dusił je w sobie aż zaczął się nimi krztusić. Nie podda się – nie mógł. Jeśli by teraz zanurzył się w żalu, wkrótce mógłby w nim utonąć. Ale te łzy były inne. Były ich wspólnym żalem – pozostałością po świecie, który już nie istniał. W tamtym wspomnieniu przeżył ich ostatni raz – całą noc od początku do końca, od ostatniego razu, kiedy się kochali do momentu, w którym gładził dłonią jej płaski brzuch, kontaktując się z ich nienarodzonym dzieckiem – synem.
Dwanaście godzin później siedziała na ziemi, trzymając jego konające ciało, podczas gdy Max desperacko próbował wyleczyć rany – jego krew wsiąkała w jej ubrania ponad ich dzieckiem i w piach. Obserwował ją – nigdy nie odwrócił wzroku, a jej twarz była ostatnią rzeczą, którą widział. Jej piękny głos popędzał go do przepływu światła – do ich straconych dzieci, Amy, Isabel, Jesse’go, Kyla, Jima i Alexa. Znalazł tam wszystkich oprócz swojej ukochanej.
Pośpiesz się. Tęsknię.
Michael położył się na boku, ciągle obejmując kolana. Wszystko wróciło. Nic mu nie powiedziała – wspomnienie zrobiło to za nią.
Lata, podczas których walczyli o to, aby być razem, ale żadne nie było pewne uczuć tego drugiego. Lata, w których wreszcie pozwolili sobie czuć, po prostu być i czuli radość swoich dzieci i tych, których kochali. Ból i zniszczenie, które odebrały im dusze i wszystkie łzy, które wypłakała mu na ramieniu. Złość, gorycz i wzburzona nienawiść – wzburzona, gwałtowna i silna, gdy byli załamani i pokonani, obserwując jak ich dawni najlepsi przyjaciele do siebie gruchali, nie przejmując się tym, co działo się naokoło.
Stracony świat – życia, które odeszły. Oni – wszystko, czym byli było nieważne.
Wszystko szybko znikało – gdzieś w środku czuł żal z tego powodu. Ten cały ból i smutek, dobre i złe chwile, wszystko, czym byli i chcieli być razem – głównie ta miłość, bezinteresowność były wieczne i nieskończone. Razem byli doskonali.
CDN