A taka króciutka część na weekend. Troszeńkę o Serenie, ale naprawdę niewiele - więcej innym razem. Ta część to raczej krótka obsesja... Z szalonym zakończeniem
VI
Była późna godzina, gdy wreszcie zrezygnowali z czekania na Langley'a i poszli na górę. W zasadzie nie wszyscy się tam udali. Jedynie ci, którzy byli kosmitami. Liz pozostała na dole z Zacharym. Tymczasem pozostali zamknęli za sobą już drzwi do pokoi. Max z dziwną zadumą usiadł na łóżku i wbił wzrok w dywan. Jego samego zastanawiało, co nie pozwala mu normalnie funkcjonować. W natłoku rozmazanych myśli, szukał tej jednej, która ciągle burzyła jego spokój i odwracała uwagę. Niestety, uświadomił sobie, że to nie strach o nich wszystkich, o to, że znajdzie ich FBI, że Kal się wścieka i nie wiadomo co zrobi. Owszem, to go również dręczyło, ale nie tak jak wizje drobnej brunetki. Potrząsnął gwałtownie głową. W jego mniemaniu to nie było możliwe, aby w przeciągu zaledwie kilku dni zacząć się tak interesować obcą zupełnie dziewczyną. A mimo to przed jego oczami pojawiał się nieustannie jej obraz, a w umyśle huczał jej głos, gdy wypowiadała to magiczne zaklęcie. Kochała go. Tak, już mu to wszyscy uświadomili, z nią samą włącznie. A on nadal tego nie rozumiał. Nie wiedział, że można czuć do kogoś coś tak głębokiego, nawet go dobrze nie znając. Liz Parker łamała wszelkie zasady, łącznie z tą. Złamała tez jego stalową barierę w psychice. Tę, która otaczała tylko myśli o Tess i nie dopuszczała nawet na chwilę marzeń o innych. A Liz zmieniła to w ciągu zaledwie kilku sekund. Wystarczyło mu tylko jedno ukradkowe spojrzenie na jej ciemną skórę i fantazje same zaczęły się rodzić. I choć starał się ze wszystkich sił, żeby ją wyrzucić ze swojej głowy, ona nieustannie tam wracała.
- Max... - cichy, niepewny głos przykuł jego uwagę
Uniósł wzrok i wbił go w stojącą przed nim blondynkę. Tess Harding. Odkąd tylko pamiętał byli razem. Od dziecka wiedzieli, że powinni być ze sobą. I jakoś im to nie przeszkadzało. Michael razem z Isabel całkowicie olewali sprawę przeznaczenia, mówiąc, że nie będą się do niczego zmuszać. Jednak on i Tess zawsze czuli, że coś ich do siebie ciągnie. A gdy tylko oboje skończyli piętnaście lat, nie potrafili się już odstąpić na krok. Ciemne oczy Maxa uważnie przyjrzały się całej postaci Tess. Drobne ciało, jasna, mleczna skóra, delikatne rysy, kaskada złocistych loczków i niesamowite kocie oczy. Uśmiechnął się. Tak, kochał ją. Kochał ją cała, każdy cal jej ciała i każdą cząsteczkę jej duszy. I gdy tylko to sobie uświadomił, w jego głowie od razu pojawiła się figurka brunetki. Musiał przestać o niej myśleć, skupił się więc na Tess.
- Tak? - zapytał z lekkim uśmiechem
Zaskoczyło go, gdy dziewczyna klęknęła przed nim i kładąc dłonie na jego kolanach, spojrzała na niego. Ale tak, jak jeszcze nigdy nie patrzyła. Widział jak w jej szarych oczach drgają łzy. Delikatne usta rozchyliły się.
- Kochasz mnie jeszcze Max?
To pytanie było niesamowicie przesiąknięte błaganiem i nadzieją. Nie rozumiał skąd w niej nagle taka zmiana. Zawsze to on mówił o uczuciach, a ona się tylko uśmiechała. Była silna i pogodna, nigdy nic jej nie przestraszyło. A teraz jakieś dziwne przerażenie nie dawało jej spokoju. Uniósł dłonie i ujął delikatnie jej twarz, pochylając się nad nią. Ciepły uśmiech nie schodził z jego twarzy. Jego usta musnęły jej czoło, a potem dotknęły jej ust. Był to chyba najdelikatniejszy pocałunek, jaki kiedykolwiek wykonali.
- Oczywiście. - odpowiedział po chwili, gdy tylko oderwał od niej usta
Spojrzał na nią ponownie. Zastanawiało go, skąd to dziwne pytanie.
- Skąd te wątpliwości? - zapytał
A Tess przymknęła tylko powieki, unikając jego wzroku. Ją przerażała nowa sytuacja, ale było jej jednocześnie głupio, że zwątpiła w Maxa. Nigdy jej nie zawiódł, zawsze przy niej był, przecież byli sobie przeznaczeni. Wiedziała jednak, że musi to z siebie wyrzucić, nawet jeśli zabrzmiałoby to niesamowicie niedorzecznie i głupio. Westchnęła i powiedziała półszeptem:
- Liz. Wiesz, że ona coś do ciebie czuje... Boję się, że ty... że ty też do niej zaczniesz coś czuć i zostawisz mnie.
Max zmrużył oczy. Czy to było tak oczywiste, że powoli zaczyna się zatracać w myślach o Liz Parker? Asekuracyjnie przytulił do siebie Tess, ale nic nie odpowiedział. Jakby bał się, że nie będzie mógł kontrolować tego co mówi.
* * *
Liz i Zac siedzieli na kanapie, a raczej po jej obu stronach, zachowując niesamowicie duży dystans pomiędzy sobą. Dziewczyna wpatrywała się przed siebie, w kominek, przy którym wcześniej stali. Mężczyzna spoglądał wprost na nią. Od początku przykuła jego uwagę. Coś w niej go zastanawiało i przyciągało. Lubił często analizować psychikę niektórych osób, ale przy Liz aż bał się dowiedzieć co tkwi tam głęboko w niej. Nagle, bez pytania, brunetka otworzyła usta i przyciszonym głosem, zaczęła mówić:
- Zawsze go kochałam. - Zac wiedział doskonale o kim mowa – Nie wiem skąd mi się to wzięło. On po prostu... to po prostu Max.
- Odwzajemnia to uczucie? - zapytał spokojnie mężczyzna
- Jasne. - Liz zakpiła z samej siebie – Dla niego istnieje tylko Tess. Zawsze byli razem, nierozłączni... Na wieki wieków... - mruknęła
- Amen. - zaśmiał się Zac, ale po chwili dodał poważniej – Hmm. Oni chyba są sobie przeznaczeni, tak?
Liz tylko przytaknęła. Nienawidziła tego słowa. Przeznaczenie. Brzmiało dla niej tak samo jak fatum. Było klatką, która nie pozwalała żyć pełnią życia. Było egzekutorem, który odbierał jej wszelką nadzieję. Było przekleństwem.
- Chyba powinnaś dać sobie spokój. - powiedział Zac spokojnie – Zapomnieć.
- Gdyby to tylko było takie proste...
Kiedy Zac o tym mówił, wydawało się brzmieć banalnie. Ale było trudniejsze do zrealizowania. Sama nie wiedziała dlaczego. Może nie chciała zapomnieć, nie chciała przestać żyć nadzieją? A może to było już jak mania, uzależnienie. Ku jej nieszczęściu jeszcze nie stworzono odwyku dla uzależnionych od miłości do niewłaściwych chłopaków. Wolała już nie wracać do tego tematu. Zerknęła na mężczyznę, który najwyraźniej się nad czymś zastanawiał. Przechyliła lekko głowę. W ciemnościach jego oczy niesamowicie lśniły, zupełnie jak oczy kota. Jej ciało przeszły dziwne ciarki.
- A Serena? - zapytała, obawiając się, że zadaje niewłaściwe pytanie
Jego wzrok momentalnie się w nią wbił. Miała wrażenie, że za chwilę nastąpi atak. Sekundy nieubłaganie mijały, a on wciąż milczał. Gdy już jej serce podchodziło do gardła, z jego ust wydobył się głos. O wiele chłodniejszy i smutniejszy niż do tej pory, zupełnie jakby opowiadał obcą sobie historię.
- Poznałem ją tuż po skończeniu liceum. Chciała zostać fizykiem. Ja studiowałem na uniwersytecie. Pobraliśmy się niecałe pół roku od poznania. Była niesamowita.
W ciemnościach Liz nie widziała jego twarzy, ale była całkowicie pewna, że się uśmiechnął, na samo wspomnienie o niej. Czasami ludziom się wydaje, że wracanie myślami do przeszłości i do utraconych osób niesamowicie boli, ale najczęściej bywa wręcz przeciwnie. Tak musiało być w przypadku Zac'a.
- Kochałem w niej wszystko. Nie tylko ciało, chociaż była piękna. Uwielbiałem jej poczucie humoru, jej sposób myślenia i postrzegania świata, jej duszę. Mogła nic nie mówić i po prostu przy mnie być, a ja czułem się jak w niebie.
Pochyliła głowę. Ona czuła się dokładnie tak samo przy Maxie. Zaskoczyło ją to, że oboje z Zac'iem podobnie spoglądają na to uczucie i na osoby, które kochają. Nie mogąc jednak wytrzymać napięcia, które narastało w niej, gdy tylko pomyślała o tym, że nie ma przy niej Maxa, wstała i wyszła. Bez słowa. Mężczyzna odprowadził ją wzrokiem, ale nie zatrzymywał. Wiedział, że cokolwiek się w niej kotłowało musi się samo uspokoić. Uśmiechnął się sam do siebie. Była tak podobna do niego samego. Tak podobna do niej...
* * *
Woda była przyjemnie chłodna. Liz rozejrzała się uważnie, czy przypadkiem przerażający Kal Langley się gdzieś nie czai, a następnie usiadła na skraju basenu. Zanurzyła nogi w błękitnej wodzie. Odchyliła głowę, spoglądając w gwiazdy. Dawno tego nie robiła, a kiedyś wręcz uwielbiała wpatrywać się w nocne niebo. Prawie wpadła do basenu, gdy nagle pojawiła się nad nią jakaś postać. Dopiero ciepły głos ją uspokoił.
- Można się przysiąść?
Przytaknęła tylko. To był Max. Max Evans. Sam przyszedł i jeszcze usiadł obok niej. Nie mogła opanować denerwującego łomotu serca. Zdenerwowany wzrok szukał jakiegoś dogodnego punktu zaczepienia, ale pragnął wciąż, nieustannie powracać na jego twarz. Co on tu robił? Sądziła, że już się do niej nie odezwie, że teraz jeszcze bardziej pogrąży się w ramionach Tess, a ona naprawdę będzie się musiała oduczyć tego co czuje. Oboje milczeli. Nogi Maxa również tkwiły w wodzie, zaledwie parę centymetrów od niej.
- Liz. - zaczął poważnym tonem, ale wyczuła, że boi się mówić – Już rozumiem co czujesz... co czujesz do mnie.
Przymknęła powieki. Nie chciała tego słuchać. Nie teraz. Błagała w duchu, żeby przypadkiem nie powiedział jej tego, czego tak bardzo nie chciała słyszeć. Rozchyliła usta, ale słowa nie wydostawały się z jej gardła. Napięła mięśnie, ale nie mogła wstać i uciec. A on był tak blisko.
- Przykro mi, ale ja tego nie odwzajemniam. - wykrztusił z siebie to, co właśnie przebiło na wylot jej wnętrze – Ale wierzę w to, że ty... że znajdziesz kogoś, kto pokocha cię tak mocno, jak na to zasługujesz. Kiedyś spotkasz kogoś kto jest ciebie wart. Ja nie jestem...
Spojrzała na niego uważnie. To ona go kocha, ona mu komplikuje życie, a on mimo wszystko ją praktycznie przeprasza i mówi, że nie jest jej wart. Zamrugała, wciąż nie wierząc w to, co usłyszała. Kiedy odwrócił twarz w jej stronę, a ich spojrzenia się splotły, wiedziała już, że nie powstrzyma tego, co za chwilę nastąpi. Lekko się uśmiechnęła, unosząc dłoń i dotykając nią nieśmiało jego policzka.
- Właśnie za to cię kocham...
Nim się spostrzegł, jej miękkie usta już łączyły się z jego wargami. Automatycznie zamknął oczy i powoli smakował jej. W głowie aż mu się zakręciło, bo jeszcze nigdy wcześniej, czegoś takiego nie doznał. Nie miał sił się odsunąć. Może by to zrobił, gdyby wiedział, że w jednym z okien firanka jest odsunięta, a pewna osoba uważnie się im przygląda.
c.d.n.