Shattered like a falling glass

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Tue Oct 19, 2004 4:07 pm

Po pierwsze serdczenie witam Lizzy w gronie Alec'owoSygnaturoPosiadaczy. :twisted: Apel do innych: ciągle możesz przyłączyć się do nas...

Teraz przejdźmy do samego opowiadania i waszych komentarzy. Słusznie podejrzewają niktórzy, że Max tak szybko nie zniknie z kart tego opowiadania. A jest taki a nie inny, bo od dawna chciałam w jakimś ff się na nim wyżyć :lol: Wiem, że to nie jest powód i nie powinnam tak robić, ale chyba ktoś wreszcie musiał pokazać tę "mało idealną" stronę pana Evansa. Tak, jak to ujęła Liz w tej części, to już nie była miłość, tylko obsesja jej posiadania. On chciał ja mieć, nie kochać... Lizzy nie chcę cię martwić, ale twoja przemowa niestety nie dotrze do Maxa, jak zresztą ciągłe przemowy Liz czy nawet sugestie innych postaci. On ślepo brnie w jednym kierunku i w tym jednym zamiarze się nie podda. Przez co zrani innych, ale obróci się to przeciwko niemu. Nie próbujcie ratować czy tłumaczyć Maxa w tym opowiadaniu, bo nie ma to kompletnie sensu. Od początku do końca skazałam go na zagładę uczuciową...
Nie! Czytajcie następne części! Bo juz niedługo... hm, tylko bez spoilerów, Max swoim zachowaniem sprawi coś dokładnie odwrotnego niż chce.
Dokładnie. Ale już ciii...

Sama Liz juz dawno sobie uświadomiła, że Alec McDowell nie jest jej obojętny i nie jest tez bynajmniej kimś "tymczasowym". Ona już czuje podświadomie, że wpadła jak śliwka w kompot. Co chyba najważniejsze, Alec też sobie to powolutku uświadamia. I mimo tego rodzacego się uczucia, które niby odmienia całkowicie życie, pozostają ciągle sobą, ten sam urok, te same odczucia i zachowania. A każdy największy ból Alec potrafi od Liz odegnać najprostszym działaniem - o czym przekonacie się w dzisiejszej części.

Lizzy ciekawa teoria na temat Aleca. Ale czy ja wiem... czy to naprawdę jest taka zasada? Chociaż na przykładzie Jensena można by to opatentować, bo na cokolwiek nie spojrzysz (oczy, uśmiech... inne partie ciała :roll: ) i tak się roztapiasz...

Hotaru, spokojnie 30 się tworzy - tzn. mam plan i zaczęłam już pisać, ale na razie brak mi czasu na to. Obiecują, ze gdy tylko dobrnę z tym do końca prześlę ci ją. Cierpliwości (czyt. będe cię ugłaskiwać rozdziałami SZD).


A dzisiaj część dość rozluźniająca, myślę że w pewien sposób urocza, chociaz w drugiej części troszkę jeszcze podenrewuję was, a sama część kończy się całkowicie zaskakująco, bo Liz ma pewien plan... W tym selu wyjaśniam coś: sprawa Berrisforda - może większość z was wie o co chodzi, ale możliwe, że sa tacy, którzy nie wiedzą. Berrisford... Rachel Berrisford. Tak, to odnosi sie do dawnej ukochanej Aleca. Tym razem będziemy mieć do czynienia z jej ojcem. Więc końcówka niech was nie zdziwi. Połączcie sobie fakty z części poprzednich i z końcówki dzisiejszej a może zaświta wam w głowie, co planuje Liz.





XXI

Drzwi się otworzyły. Cała czwórka weszła do środka na paluszkach, bojąc się, że najmniejszy dźwięk rozjuszy Liz. Bez słowa rozproszyli się po całym mieszkaniu. Hotaru zajęła strategiczną pozycję przy ladzie. Biggs ulokował się obok niej. Max wślizgnęła się do pokoju, natomiast Alec bez większego przejęcia rozparł się w drugim krańcu kanapy. Bowiem całą resztę mebla zajmowała Liz.

Leżała z dłońmi splecionymi pod głową i wyprostowanymi nogami. Ciemne oczy wbijały się w sufit. Organizmem targały jeszcze drobne wstrząsy scysji, jaka nastąpiła kilka minut temu. W jej głowie wciąż dudniły rozpaczliwe słowa Maxa. Ktoś otworzył usta, usłyszała oddech i chęć zadania pytania.
- Nie – powiedziała spokojnie – Niech nikt nie waży się o tym mówić. Nie chcę do tego wracać.
Wystarczyło jej, że ciągle czuła się równie spięta jak w samym epicentrum tej burzy. Chociaż nie... to był tylko efekt jaki sama wzbudziła. Potężne wyładowanie Burzy Parker.

Nie mogła jednak inaczej postąpić. Widząc ten szczenięcy wzrok i chłopięce rozmarzenie w jego oczach, nie mogła ot tak mu tego odebrać. On ją ciągle kochał. Problem tkwił w tym, że ona jego już nie. Tak, jak powiedziała – od dawna nie było w niej tego uczucia, ani fascynacji, ani przywiązania. Początkowo starała się złagodzić cios, mimo że sama obecność Maxa podsycała gniew i frustrację. Jednak to on przełamał tę ostateczną taflę, która ją powstrzymywała przed samym wybuchem. Czy to go bolało czy nie, wyrzuciła z siebie wszystkie zalegające od dawna trucizny i bóle. Ostrymi, stalowymi brzytwami słów pocięła na skrawki jego nadzieję. I co dla niej samej było zaskakujące, przyniosło to ulgę. Mogło to brzmieć nie wiadomo jak okrutnie, ale naprawdę poczuła się dużo lepiej zrównując Maxa z powierzchnią ziemi. Być może to głęboko zakorzeniona chęć odpłaty i zemsty, a może tak właśnie powinien się czuć ktoś w obliczu wyznania wszystkich żalów? Lodowatym potokiem zmyła z niego tę bezczelną, romantycznie mdłą chęć powrotu do niej. Trzy razy mu powtarzała, że nie chce wracać, że nie chce z nim być, że już nie ma w niej żadnych uczuć w stosunku do niego. Nie docierało. Chyba właśnie jego bezwzględny upór tak ją drażnił.

O tak. Max Evans pozornie skruszony, bezbronny nastolatek, w rzeczywistości nie znosił sprzeciwu. Nie wyobrażał sobie, że może podejmować złe decyzje, o ile już jakieś podejmował. Zaślepiony nie tylko swoją nieskończoną miłością do niej. W tym było coś więcej. Zupełnie jakby słyszała „Należysz do mnie”, kiedy wypowiadał kolejne frazy o wierności, przynależności, nieprzerwanej miłości i zapewnieniu jej szczęścia.

Ironia.

Wierność? Max w jej oczach był wierny jedynie swoim przekonaniom. Nie patrzył nawet na jej uczucia, kiedy podejmował kolejne kroki na cienkim lodzie. Nieprzerwana miłość? Nie mogła mu zarzucić, że przestał ją kochać. Tylko, że ona nie chciała takiej miłości. To nie było już to samo obezwładniające uczucie. Jakby wszystko się w niej wypaliło. Szczęście? Tego jednego od bardzo dawna nie czuła w Roswell przy Maxie. Wszystko co słownie jej zapewniał, odbierał swoimi czynami. Nie było przy nim wolności, spokoju, bezpieczeństwa i prawdziwego uśmiechu. Nie było prawdziwej Liz. Ale teraz miała nadzieję, że odzyska ten błogi spokój mieszany z ekscytacją jaki jej towarzyszył od spotkania z mutantami. W myślach błagała Boga, by Max zrezygnował i wrócił do domu, by już jej nie dręczył.

Napięcie znów zaczęło w niej narastać, potęgując stres i ścinając krew w ciele. Jęknęła. Gdyby tylko coś mogło odegnać ten stres i strach w jakiś sposób, gdyby tylko myśli o Maxie odeszły.

Elektryzujący dreszcz przeszedł przez jej całe ciało, kiedy poczuła muśnięcie na swojej stopie. Uniosła głowę, spoglądając na zielonookiego mutanta, który spokojnie masował jej śródstopie. Przyjemnie rozluźniające. Uśmiechnęła się lekko. Alec miał niesamowitą zdolność odczytywania jej nastroju i pragnień, zawsze wiedział jak poprawić samopoczucie. Sprawne palce z delikatnym naciskiem przesunęły się od pięty przez całą stopę w górę, zataczając drobne kółka. Perlisty śmiech wymknął się spomiędzy warg Liz. Alec zerknął na nią, unosząc lewy kącik ust do góry w swoim tradycyjnym uśmieszku. Jeszcze raz przesunął palec przez sam środek stopy, powodując kolejny chichot.
- Masz łaskotki? - zapytał z rozbawieniem, ale używając miękkiego szeptu
Przytaknęła, usiłując cofnąć nogę. Jednak jego dłoń chwyciła ją za kostkę a palec wskazujący drugiej ręki ponownie przesunął się po śródstopiu.

Roześmiała się ponownie. To była słodka tortura, która w mgnieniu oka odegnała niechciane myśli a skupiała wszystkie zmysły na działaniu zniewalającego mutanta. Drgnął, pochylając swoje ciało nad nią.
- Gdzieś jeszcze połaskotać? - wibrujący głos wywołał gęsią skórkę na skórze Liz
Głębokie westchnienie wydobyło się z jej ust, kiedy przesunął palce pod jej kolanem a potem przebiegł nimi wyżej. Chyba całkowicie zapomniał, że nie są sami. Hotaru i Biggs przyglądali im się ze zdumieniem i otwartymi ustami. Wiedzieli, że ta dwójka działa na siebie w ten sposób, ale aż takiego zatracenia w fascynacji się nie spodziewali.

Tymczasem Alec praktycznie leżał na Liz, wsuwając dłoń na jej brzuch i lekko dotykając opuszkami palców skórę wokół pępka. Fala słodkiego śmiechu zmieszała się z wręcz kocim mruknięciem. Zielonooki uśmiechnął się i pochylił głowę, chcąc posmakować jej śmiechu.
- Ugh... Nie na mojej kanapie, bo zwymiotuję – Guevara wkroczyła do pokoju i posłała im spojrzenie pełne niesmaku
Szmaragdowe oczy uniosły się w jej stronę. Był to raczej wzrok znudzenia i nieprzychylności. Tak, Alec zdecydowanie nie lubił gdy mu przeszkadzano.

- Max, twój celibat daje się nam wszystkim we znaki – powiedział z nutą irytacji – Logan powinien cię wreszcie przelecieć.
Żądza mordu, która pojawiła się w oczach 452 nie była tak szybka i efektywna, jak reakcja Liz. Drobna dłoń z pełnym impetem wymierzyła cios w potylicę chłopaka. Zaskoczony jęknął i przesunął na nią zdumiony wzrok. Brunetka zmarszczyła brwi i dość chłodnym tonem stwierdziła:
- Może i masz ulepszone DNA, ale twój mózg zatrzymał się na poziomie przedszkola.

Alec uniósł wyzywająco jedną brew, wpatrując się w ciemne iskrzące oczy. Przesunął palce po jej brzuchu, wywołując falę nieopanowanego śmiechu, który starała się zdusić w sobie. Jednak odruchy organizmu były silniejsze i po chwili ponownie się roześmiała.
- Przestań...- jęknęła przez śmiech
Zielonookiego tylko bardziej to pobudziło. Specjalnie połaskotał ją kolejny raz, czując jak drobne ciało wije się pod nim. Uwielbiał ją w ten sposób torturować. Chociaż pragnął, by w ten sposób się pod nim napinała w innej sytuacji.
- Alec... przestań... w tej chwili... - jej słowa co chwilę przerywały dawki chichotu
- Nie – powiedział z rozbawieniem – Najpierw przeprosisz i powiesz, że mnie uwielbiasz.
Na chwilę przerwał łaskotanie i z błyskiem w oczach czekał na jej słowa. W kilku łapczywych oddechach nabrała powietrza i nie odrywając od niego wzroku uśmiechnęła się przebiegle i prawie krzyknęła:
- Nigdy!
- Nigdy? - jego głos sugerował nadchodzące niebezpieczeństwo
Kiedy potrząsnęła głową, całkiem pewna swojego stwierdzenia, lewy kącik jego ust uniósł się w cynicznym uśmieszku.
- Spróbujemy to zmienić – szepnął wprost do jej ucha

Drzwi trzasnęły, na chwilę przyciągając ich uwagę w swoją stronę. W mieszkaniu nie było nikogo prócz nich Nawet nie zauważyli, jak wszyscy się zmyli. Zielone oczy powróciły na jej twarz, pełne iskrzącego pragnienia. Liz napięła całe ciało, czując, że teraz nastąpi koniec jej pewności a nadejdzie zwycięstwo Aleca. Byli sami i jak zwykle on miał przewagę.
- A teraz powiedz, że mnie uwielbiasz – mruknął, muskając ustami jej szyję
- Nie – już się śmiała
Bez żadnego uprzedzenia połaskotał ją po brzuchu, z pełnią satysfakcji obserwując jak się rumieni, usiłując powstrzymać śmiech i ukryć podniecenie.

Kolejne spazmy nieopanowanego chichotu wstrząsnęły jej ciałem. Miała wrażenie, że za chwilę eksploduje od śmiechu lub od narastającego gorąca.
- Przestań... Alec... - jej oczy wypełniły słodkie łzy rozbawienia – Proszę... Przestań!
- Powiedz, że mnie uwielbiasz – zażądał
Sam się już śmiał, chociaż nie miał łaskotek.
- Nie... - jęknęła
- Powiedz. - jego usta ponownie musnęły skórę jej szyi

Złośliwie przesunął opuszki palców wokół jej pępka, gnębiąc ją jeszcze bardziej. Śmiech wydobył się z jej ust, a wszystkie mięśnie skręciły się. Nie mogła wytrzymać dłużej. Jakkolwiek mogła ucierpieć na tym jej duma, musiała skapitulować.
- Uwielbiam cię – jęknęła, a gorąca łza spłynęła po jej policzku

Uśmieszek tryumfu przebiegł po jego ustach. Powstrzymał dłoń przed kolejnymi atakami na jej wrażliwe nerwy. Wilgotne usta wpił w skórę jej szyi. Mruknięcie wydobywające się z jej gardła tylko napędziło hormony i pragnienia. Przesunął usta wzdłuż jej szyi i linii podbródka, aż do krańca różowych warg, pozostawiając ścieżkę gorących pocałunków. Wtopił zielone spojrzenie w jej oczy i z satysfakcją zapytał:
- Tak trudno było to przyznać? Tę oczywistą prawdę. - jego ton był drażniący i kuszący jednocześnie – Uwielbiasz mnie.
Zmrużyła oczy. Chciała mu odebrać tę nutę pewności siebie. Prychnęła i usiłując go od siebie lekko odepchnąć, syknęła:
- Żebyś się nie zdziwił.
- Daj spokój. I tak wszyscy wiedzą, że mnie pragniesz.

Przewróciła oczami. Wolała nie kwestionować tego, bo i tak nic by to nie dało. Przesunęła się nieco w bok, sugerując tym samym, by położył się obok. Tym razem zrobił to bez oporów, obejmując ją ramieniem. Prawą dłoń wciąż trzymał na jej brzuchu, lekko leniwie zataczając koła. Liz wtuliła się w jego ciepłe ciało. Kiedy z nim była, niepotrzebna była żadna kołdra. Wystarczyła jej temperatura jego ciała. Zresztą jej własna temperatura przy nim wzrastała.

Przymknęła powieki, wsłuchując się w miarowy oddech Aleca i bicie jego serca.

Już nie zaprzeczała, że coś czuje. Ani przed sobą ani przed innymi, ani tym bardziej przed nim samym. To głównie dzięki niemu przetrwała te najcięższe dni w Seattle i dała sobie radę w konfrontacji z Maxem. To niesamowite uczucie, kiedy ma się pewność, że wszystko będzie dobre, cokolwiek się nie stanie. Uzupełniające się sprzeczności. Czuła się przy nim bezpiecznie, choć z każdym jego spojrzeniem stawała się bezbronna i uległa. Zresztą on niebezpieczeństwo miał wbudowane w swój kod genetyczny. Mimo wszystko wiele mu zawdzięczała. Życie, radość, siłę i wiarę w nowe uczucie, w możliwość szczęścia.

Musiała mu się odwdzięczyć.

I nawet wiedziała jak.

* * *

Otworzyła zaspane oczy. Pierwszym widokiem, jaki ujrzała był spokojnie leżący obok niej Alec. Miał zamknięte powieki. Jakby spał.
- A tak się chwalił swoim DNA rekina – mruknęła pod nosem i uniosła się, chcąc wstać
Kiedy ręka Aleca ciaśniej ją oplotła i przytwierdziła do kanapy, a na ustach pojawił się tendencyjny uśmieszek, jasne było, że wcale nie spał. Pozwoliła mu na jeszcze kilka chwil błogiej ciszy i lenistwa, po czym energicznie wstała.

Nowy dzień. Nowa energia życia. Nowe plany.

W pośpiechu nalała sobie mleka i wcisnęła do kieszeni zwitek banknotów – jej resztka funduszy z Roswell. Alec ze zdziwieniem przyglądał się jej.
- Spieszę się – rzuciła krótko
Zgarnęła z lady parę kluczy i wciskając je w rękę zielonookiego, dodała:
- To klucze H. Zamknij za sobą – pocałowała go – Na razie.

Zszokowany mutant jeszcze przez długą chwilę wpatrywał się w przedpokój. Nigdy nie rozumiał kobiet, ale Liz zaskakiwała go najbardziej. Mieściło się w niej tyle sprzeczności i potrafiła tak różnie reagować. Wczorajszy wieczór był wybuchem wulkanu złości, który potem zmienił się w szemrzący potok śmiechu a dzisiaj świrowała, jak Hotaru na widok ciasta czekoladowego.

Coś mu jednak kazało obawiać się takiego nastroju.

* * *

Liz przejrzała się jeszcze raz w witrynie sklepowej. Tak. Zdecydowanie. Teraz wyglądała odpowiednio, by móc podjąć swoje działanie. Kremowa garsonka leżała jak ulał. Czuła się, jakby szła na spotkanie z ministrem lub kimś innym ważnym. Ale miała zamiar szybko zrzucić te ciuchy z siebie po wykonanej misji. Z lekkim uśmiechem zerknęła na torbę z resztą zakupów. Pokręciła głową. Musiała chyba dostać jakiegoś zaćmienia umysłu, bo kupiła kolejne czarne spodnie, tym razem dobierając do nich taką samą kurtkę. Uniosła ponownie wzrok, by po raz ostatni przejrzeć się w szybie.

Zesztywniała, a elegancka torebka zsunęła jej się z ramienia. Kilka kroków za nią ktoś stał, wpatrując się w nią z niepokojem i bólem. Jęknęła, zaciskając powieki.

A tak liczyła na to, że wyjechał. Poprawiła torebkę i ignorując go, ruszyła w swoją stronę. Zaklęła pod nosem, gdy jego dłoń zacisnęła się na jej nadgarstku. Szarpnęła mocno, wyrywając się.
- Zostaw mnie Max – warknęła
Zmierzył ją uważnym wzrokiem. Przyjechał tu specjalnie dla niej, na prośbę jej matki. To dla niej skłócił się ze wszystkimi. Maria zabroniła mu jechać, mówiąc że Liz nie chce go widzieć. Pozostali ją poparli. Kyle mu nawet zastąpił drogę. Ale on musiał po nią przyjechać, musiał ją odzyskać, za wszelką cenę.

- Zmieniłaś się - przyznał smutnym tonem
Posłała mu zimne spojrzenie. Tak, zmieniła się i to bardzo. Przecież właśnie po to tu przyjechała. By się zmienić, by zapomnieć, by być sobą.
- Nie – odparła chłodno – Teraz jestem sobą.
Ścisnęła torbę z zakupami i obróciła się na pięcie, odchodząc. Nie miała najmniejszej ochoty na tę rozmowę. Ostatniej nocy wyznała wszystko, co miała do powiedzenia.

Max jednak nie dawał za wygraną. Ponownie chwycił ja za rękę. Musiała z nim porozmawiać. Musiała zrozumieć, że on ją kocha i ona kocha jego, choćby nie wiadomo jak bardzo temu zaprzeczała. Jego umysł opanowała jedna maniakalna myśl, że to mutanci ją nastawili przeciwko niemu.
- To przez nich. Przez niego – rozpacz przekształciła się w złość – Widziałem jak na ciebie patrzy – wzrok Liz przesiąkł przerażeniem – To ten mutant chce mi cię odebrać.
Dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Jak on śmiał oskarżać innych o to, że nie chce z nim być? Oddech Liz przyspieszył a mięśnie napięły się. Jeśli już chciał kogoś obwiniać, to powinien spojrzeć w lustro. Ciepło w jego tęczówkach zamieniło się w gniew.
- On ma na imię Alec – syknęła, wyrywając się z uścisku – A ty nie masz o niczym pojęcia. Powtarzam ci po raz ostatni... Nie zbliżaj się do mnie.
To powiedziawszy, pospiesznie odeszła, starając się nie myśleć o tym, że mógłby ją dogonić. Gwałtowny oddech wrócił do normy dopiero przy wyjściu z centrum handlowego.

Umysł sam wyrzucił drażniące wspomnienie Maxa i skierował jej myśli w odpowiednie miejsce. Musiała zająć się czymś innym, by o tym wszystkim zapomnieć.

Alec.

Uśmiechnęła się, wyciągając z torebki komórkę. Teraz należało powrócić do swojego planu, który od rana chodził jej po głowie. To był dobry sposób, aby odepchnąć od siebie własne problemy. Przymknęła oczy, powtarzając w pamięci cyfry, które z trudem zdobyła. Wstukała je i czekała na sygnał. Kiedy niski baryton zabrzmiał po drugiej stronie, zaczęła wdrażać swój plan.
- Pan Berrisford?

c.d.n.
Image

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Tue Oct 19, 2004 4:50 pm

Więc :cheesy: Uwielbiam sposób w jaki działa na Liz Alec :twisted: Ech te gilgotki :twisted:
Specjalnie połaskotał ją kolejny raz, czując jak drobne ciało wije się pod nim. Uwielbiał ją w ten sposób torturować. Chociaż pragnął, by w ten sposób się pod nim napinała w innej sytuacji.
Typowy Alec :twisted: Chyba jeszcze żadna kobieta nie opierał się mu aż tak długo... Chyba na żadną, aż tyle nie czekał... Oj tak jak ona tak i on wpadł po uszy :twisted:
(...)a dzisiaj świrowała, jak Hotaru na widok ciasta czekoladowego.
Dobre :twisted: Strasznie mnie to rozśmieszyło :cheesy:

Co do Maxa... Wydaje mi się, że Liz powinna powolutq wytłumaczyć mu co i jak... Tak na spokojnie a nie w złości czy krzyku. Wtedy może zrozumiałby... Tak bardzo mi go szkoda :cry:

Oczywiście czekam na kolejną część :twisted:

User avatar
~Lenka~
Nowicjusz
Posts: 124
Joined: Tue May 11, 2004 2:08 pm
Location: Łódź
Contact:

Post by ~Lenka~ » Tue Oct 19, 2004 5:10 pm

Świetna część! :lol: Po dzisieszym dniu, który do lekkich nie należał, tego mi było własnie potrzeba! :uklon:
Dzisiejsza scena "kanapowa" była powalająca! :cheesy: Normalnie tarzałam się ze śmiech przed monitorem, a klawiatura jest tak mokra, że musiałam ja wywiesić na balkonie, żeby się wysuszyła... :cheesy:
Tylko potem ten Max... :? Kurcze, co za upierdliwy facet! Ciekawe co Liz ma za plan? Pewnie chce wyjaśnić sprawę z Rachel i odzyskać dla Alec'a wisiorek????? Bo nic innego mi do głowy nie przychodzi...

Nie męcz nasza długo _liz! :wink:

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Tue Oct 19, 2004 6:52 pm

Ciekawe jak Alec zareaguje na wisiorek. Będzie pewnie... hm, wzruszony? Chociaż coś mi się zdaje, że te poszukiwanie może przysporzyć Liz kłopotów :roll: A może nie? W każdym razie - Liz się uparła. I napewno się nie podda dopóki go nie zdobędzie.

Max? Nie odpuszcza... No ale czy ktokolwiek sądził, że to zrobi? To Max. Max Evans, zakochany po uszy, nieustępliwy i uparty. Nigdy nie dałby tak poprostu odejść Liz. Trzeba mu nieźle przemówić do rozsądku, żeby w końcu to zrobił. Dla jej szczęścia. ... Mówię w tej chwili o serialowym Maxie. Nie wiem, jaki będzie ten. Niestety.

Lizzy, bannerek NIE-SA-MO-WI-TY :D Coś mi się zdaje, że i ja w końcu ulegnę. Ale musze se znaleźć kogoś, kto mi taki załatwi :P
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
~Lenka~
Nowicjusz
Posts: 124
Joined: Tue May 11, 2004 2:08 pm
Location: Łódź
Contact:

Post by ~Lenka~ » Tue Oct 19, 2004 6:59 pm

Zgadzam się z przedmówczynią! :cheesy: Świetny banerek!

User avatar
Galadriela
Zainteresowany
Posts: 333
Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
Contact:

Post by Galadriela » Tue Oct 19, 2004 7:20 pm

/ja dzisiaj tak trochę nielegalnie, powinnam się uczyć do kartkówki z elektrochniki/

Po pierwsze witam nową Alecoholiczkę. WIRUS SIE ROZPRZESTRZENIA.

Po drugie lizzy_maxia ale nagadałaś Maxowi. BRAVO Może się opamięta, chociaż wątpie gdyż _liz mówiła, że będzie wyjątkowo wkurzający.

Części jak zwykle świetne. Scena na kanapie porównywalna do lizaków. A jeśli chodzi o wisiorek, hm przypomina się podobna sceny kiedy Max "zabrała" wisiorek który należał się Loganowi. Tyle, że ona jest "zmutowanym kieszonkowcem" :)

-------------------
Ach zapomniałabym. Jest już nowa część WTRBTF. Ja nie mogę. Cały mój dobry humor momentalnie się ulotnił. :(
Last edited by Galadriela on Tue Oct 19, 2004 7:26 pm, edited 1 time in total.
Image

User avatar
~Lenka~
Nowicjusz
Posts: 124
Joined: Tue May 11, 2004 2:08 pm
Location: Łódź
Contact:

Post by ~Lenka~ » Tue Oct 19, 2004 7:25 pm

Ale ładnie skomentowałayśmy tą część. :) Może jakaś nagroda, co _liz??? Prosimy!!! :uklon: :uklon: :uklon: Siedzimy przed tymi komputerami jak jakies zombi i czeakmy, aż wrzucisz nową część... A oczy się psują... :)

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Tue Oct 19, 2004 7:30 pm

Hehe. Nic z tego moje drogię sępy... Dzisiaj nic więcej was nie czeka, bo jeszcze nie wszystkich komentarzy się doczekałam. Poczekamy na Lizzy i jej banerek do tego opowiadania, który zechciała zrobić.

Wiedziałam, że ta częśc poprawi wam humor, musiała być lekkim oderwaniem od tego co się działo i co nastąpi. A co do pomysłu Liz z odzyskaniem wisiorka... ktoś tu wspomniał, że będzie chciała nakłonić ojca Rachel do zwrócenia go. Ha! Wydaje mi się, że jednak panna Parker za dużo czasu spędza z mutantami. Będzie o wiele bardziej drastyczna w swoich zamiarach i do końca jej się nie uda... Zaraz! Już nic nie mówię!
Image

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Tue Oct 19, 2004 10:25 pm

Eh... Znów 2 części 8)
A jakie cudooooooooowne :D
Hmm..
No więc Liz... Bomba zegarowa z opoźnionym zapłonem :shock: Może wybuchnąć. Opóźnienie tego wybuchu w postaci BOSKIEGO Aleca :twisted: :lol: Gilgotki... Sama je mam :P Jedno pytanko... Czy Liz zasnęła w Jego ramiona czy oni coś ten tego :shock: Bo nie jestem pewna...
Max...... Co za uparciuch :? Chyba Alec bedzie musiał mu to wytłumaczyć ręcznie...
I zastanawiam się ogólnie co też ta Liz ma w planach :twisted:
Ogólnie części :jaw: _Liz jesteś doskonałą "PISARKĄ" :twisted:

BTW.... Ja też chce taką sygnaturkę :twisted: [/b]
Image

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Tue Oct 19, 2004 10:44 pm

Tak tak ja też już czytałam WTRBTF i qrcze to samo co u Galadrieli... Dobry humorek poszedł sobie...
_liz jak możesz my tu naprawdę czkamy i doczekać się nie możemy :twisted: Ech znęcasz się nad 'biednymi sępami' :twisted:

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Wed Oct 20, 2004 1:32 pm

Pierwsza myśl, która mi wpadła do głowy po przeczytaniu to, że Liz będzie robiła wszystko żeby odzyskać ten :roll: hmmm...przeczytamy-zobaczymy :mrgreen:
Rozumiem Liz, ja mam takie łaskotki, że nie mogę opanować śmiechu i aż płaczę z tego wszystkiego. :lol:
Eh a ten Max to chyba ześwirował na ... maxa :shock: No nie da spokoju dziewczynie no! Tzn ja wiedaziałam, że tak łatwo nie opuści i coś mi się wydaje, że posunie się do gorszych rzeczy :?

Galadrielo czy twój emblemat przedstawia dr Johna Cartera?? :hearts: :hearts: :hearts: :hearts:

User avatar
Galadriela
Zainteresowany
Posts: 333
Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
Contact:

Post by Galadriela » Wed Oct 20, 2004 2:25 pm

Elip wrote: Galadrielo czy twój emblemat przedstawia dr Johna Cartera?? :hearts: :hearts: :hearts: :hearts:
W rzeczy samej. Noah Wyle zalicza się do grona moich ulubionych aktorów.

Uf jestem po kartkówce z elektrotechniki. ZGROZA.
Image

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Wed Oct 20, 2004 2:33 pm

Eh, maruderzy. Potraficie lepiej komentować :twisted: Ale niech wam już będzie. lituję się, ponieważ dzisiaj ostatni raz dostajecie regularną część - to znaczy, że kolejny rozdział pojawi się nie wiadomo kiedy, ale prawdopodobnie najwcześniej w piątek lub sobotę. Dlaczego? A dlatego, że zbliżamy się do końca i niewiele mi części pozostało :roll:

Kilka "zarażonych" osób prosiło o sygnaturki, więc jeśli nikt inny nie zrobi ich dla nich lub nie złożą przez pm prywatnego zamówienia (mówiłam już kiedyś, że można mi podesłać taką prośbę), to tutaj podaję linki do paru, które kiedyś zrobiłam, a które sobie leżą nieużywane:
Jedyneczka
Dwójeczka
Trójeczka
Czwóreczka
Jeśli ktoś wybrał sobie którąś sygnaturkę i chciałby do niej coś wstawić (napis itp) można się ze mną skontaktować przez pm. Tak samo w wypadku jeśli ktoś chce inny podpisik, to tez do mnie przez pm. A w ogóle, to może poproście najlepszych grafików jak Hotaru czy Lizzy? 8)


Wracając do SLAFG... Już mówiłam, że Liz nie odpuści tego wisiorka i przez to zrobi coś "głupiego". Nie moge tego nazwać tak szczerze głupotą, bo po prostu robiła to z miłości i wszystko miała dokładnie przemyślane. Ale przeczytacie, dowiecie się co i jak.
Jedno pytanko... Czy Liz zasnęła w Jego ramiona czy oni coś ten tego
Zasnęła. Ale kto ma chrapkę na "coś ten tego", czyli na NC-17, musi poczekać do pewnej części, gdzie wszystko będzie opisane i się nie urwie w niewiadomo jakim momencie 8)

W tej części oddaję niewielki hołd Calinii. Kto czytał jej opowiadanie, ton zrozumie drobną aluzję w piosence. Nie doszukujcie się metafor czy podobnych scenek, tylko po prostu uważnie przeczytacje refren piosenki. Zapraszam do czytania i komentowania... (to brzmi jak jakaś promocja :? )




XXII

Wcisnęła dzwonek, czekając aż brama się otworzy. Kamera umieszczona na murze skierowała się na nią. Istne Fort Knox. Po chwili żelazna furtka otworzyła się, a Liz wkroczyła na piaskowy chodnik, prowadzący aż do samej rezydencji.

Adrenalina od razu przesyciła każdy nerw w jej ciele. Teraz zaczynała powątpiewać w swój plan i możliwość jego realizacji. Żołądek jej sie ścisnął, a serca zaczęło gwałtownie bić. Zdobione drzwi uchyliły się przed nią a jakiś gburowaty neandertalczyk wpuścił ja do środka. Rozejrzała się uważnie. Nigdy nie była w tak pięknie odrestaurowanym wnętrzu, zupełnie jakby weszła do muzeum. Lśniące posadzki, kremowe ściany, antyki i bordowy dywan na schodach. Usłyszała kroki. Przez drzwi w kształcie łuku tryumfalnego przeszedł mężczyzna.

Był w wieku jej własnego ojca, może nawet starszy. Elegancki, surowy, ale ze smutkiem w oczach. Tak mógł wyglądać tylko ktoś, kto utracił najbliższa osobę. Ojciec, który stracił córkę.
- Dzień dobry panie Berrisford. - uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę
Mężczyzna uścisnął jej dłoń.
- Panna McDowell, jak mniemam.
Wyszczerzyła zęby. Kto by pomyślał, że fałszywy dowód, jaki sobie „wyczarowała” będzie ją określał jako pannę McDowell. Dziwna zbieżność nazwisk...

Usiedli na nieziemsko wygodnych fotelach. Ktoś przyniósł świeżo zaparzoną kawę, wlaną do najdelikatniejszej porcelany. Liz miała wrażenie, że przekroczyła próg raju, że jest w zupełnie niedostępnym dla siebie miejscu. W porównaniu z jej obecnym mieszkaniem, a nawet z tym w Roswell, rezydencja Berrisforda to pałac. Otworzyła torebkę, wyjmując z niej jakieś papiery i podając je mężczyźnie.
- Bardzo się cieszę, że zechciał mnie pan przyjąć.
- Cóż... - uśmiechnął się – Nie co dzień zdarza się, że młode, śliczne dziewczyny składają mi takie propozycje.

Zarumieniła się. Kiedy on wczytywał się w akta, jej wzrok błądził po całym pomieszczeniu. Naliczyła już siedem kamer od samego wejścia, dwóch ochroniarzy, czujniki ruchu. Ciężka do zdobycia twierdza. Jej spojrzenie padło na pianino stojące pod oknem i sporą srebrną ramkę. Na zdjęciu widniała Rachel. Rozpoznała bez trudu tę anielską twarz, dla której kiedyś Alec stracił głowę. Była taka śliczna. Liz przełknęła ślinę. Zakochał się w takiej dziewczynie, więc czemu teraz zwracał uwagę na tak niepozorne stworzonko jak ona? Nie umywała się do księżniczki z fotografii.

Berrisford pokręcił głową w zdumieniu, czytając kolejne akapity. Przeniósł wzrok na Liz i z podziwem zapytał:
- Sama pani to pisała?
Przytaknęła, nie bardzo wiedząc, co mogło mu nie pasować.
- Jeszcze nie spotkałem tak młodej osoby z takim umysłem i zapałem. Proszę mi opowiedzieć na czym miałyby polegać te badania.

Nabrała głęboko powietrza. Te papiery to jej zaczęta praca z genetyki, którą chciała przesłać na Harvard. Teraz stanowiła część jej przykrywki.
- Umm... - czuła się mimo wszystko niezręcznie, ale szybko powróciło opanowanie – Mutacje genowe możemy podzielić na substytucje, delecje i insercje. Każde z nich polega na czymś innym. Ale nikt nigdy nie skupiał się na substytucji, uznając ją za banalną i posługując się prostym schematem.
Mężczyzna wsłuchiwał się z ogromnym zaciekawieniem.
- Podejrzewam, że to niektóre substytucje mogą wprowadzać zaburzenia w powstawaniu białka.

- To ciekawe.
Berrisford patrzył na nią z fascynacją, jakby była nieodkrytym dotąd cudem. Nie przeczuwał nawet, że to tylko wypowiedź mająca na celu zmylić jego czujność. W rzeczywistości Liz nie szukała dofinansowania do swoich badań. Tylko sprawdzała zabezpieczenia w rezydencji. Aby jednak się nie zdradzić, kontynuowała:
- Wyobraźmy sobie – mówiła spokojnie i z udawaną fascynacją – Że na przykład zamiast kodonu Tryptofanu, czyli TGG w DNA i UGG w m-RNA, w wyniku mutacji powstanie kodon TGA. W m-RNA utworzy się UGA, kodon powodujący mutację typu nonsens. Bez względu na położenie kodonu proces translacji będzie przerwany.
Mężczyzna uśmiechnął się i ponownie zerknął na kartki. Zaczął potakiwać głową.
- Tak. To ciekawe – znów spojrzał na Liz – Otrzyma pani dofinansowanie. Lecę dziś do Waszyngtonu i polecę panią komu trzeba.

Liz uśmiechnęła się niewinnie. Biedny nawet nie wiedział, że sam otworzył jej drzwi swojego domu tymi słowami.

* * *

Liz weszła do Jam Pony. Mijając Normala powstrzymywała ze wszystkich sił chęć skręcenia mu karku za jego gadatliwość i naiwność. Posłała mu jedynie lodowe spojrzenie i skierowała się do swojej szafki. Wszystko tętniło swoim codziennym rytmem, powoli wciągając ją w swój nastrój. Rozluźniła się i odetchnęła głęboko. Musiała się odstresować przed wieczornym działaniem. I co ważniejsze, musiała stwarzać pozory, aby nikt się nie domyślił, że coś knuje. Nikt – czyli Alec.

- Hmm... Nie ma mnie w tej szafce, więc nie rozumiem czemu tak się w nią wpatrujesz – miękki głos przemknął obok jej ucha
Silne ramiona oplotły ją w talii, a wilgotne usta z łaknieniem wpiły się w jej szyję. Liz jęknęła. Może i Alec był ulepszony genetycznie, ale zachowywał się jak zwykły, napalony nastolatek, w dodatku spowinowacony z wampirem.

Mruknęła i zamknęła szafkę, przesuwając po niej dłonią powoli, tak jak usta zielonookiego przesuwały się po jej szyi. Kiedy dłoń mutanta usiłowała się wsunąć na jej brzuch, złapała go za nadgarstek i powiedziała cicho:
- Nic z tego. Moje łaskotki mają na ciebie alergię.
Roześmiał się, cofając rękę i przesuwając ją po ramieniu brunetki.
- To nie alergia – szepnął – To uzależnienie.
Obróciła się twarzą do niego. Pozwalała jego dłoniom wędrować po swoim ciele, a sama przesunęła swoje palce wzdłuż jego klatki piersiowej w dół. Kiedy dotarła do tego miejsca, dzięki któremu głównie funkcjonują mężczyźni, złowieszczy uśmieszek przebiegł po jej ustach.
- A propos uzależnienia... Ktoś tu jest na głodzie... - mruknęła

Alec nie dał się tak łatwo wybić z rytmu. Przyparł ja do szafki, unosząc w powietrzu i przytrzymując własnym ciałem. Kciuki leniwie podsuwały bluzkę do góry, zataczając jednocześnie drobne kółka. Usta mutanta przesunęły się w kilku delikatnych pocałunkach po jej obojczyku, szyi i policzku.
- Uważaj co zaczynasz – jego głos był wibrujący i hipnotyzujący – Bo będziesz musiała to skończyć.

Jego język rozchylił wargi Liz, wymuszając nagły głęboki pocałunek. Jęk został zdławiony w gardle brunetki, a jej dłonie gwałtownie zacisnęły się na jego kurtce. Po kilkunastu sekundach Alec postawił ją ponownie na ziemi, nie przerywając pocałunku. Dopiero, gdy jej palce ścisnęły mocniej materiał kurtki w pragnieniu powietrza, oderwał od niej usta, pozwalając na uzupełnienie zapasu tlenu.

Uśmiechnął się. Kiedy założyła pasemko włosów za ucho, zmarszczył brwi i wyciągnął je z powrotem, by drażniło jej twarz. Wolał gdy wyglądała naturalnie. Z rumieńcem, ze zburzonymi włosami i rozbudzonym przez niego ciałem.

Przysuwając ją ponownie do siebie i muskając jej usta, mruknął kusząco:
- Może wieczorem spróbujemy cię wyleczyć z uzależnienia? Mam, jak zwykle, wolne mieszkanie.
Pozwoliła mu skradać drobne pocałunki pomiędzy wypowiadanymi przez nią słowami:
- Umm... kusząca... propozycja... ale obawiam się... że tylko... sam... popadłbyś w... manię... i... - jego wargi z rozbawieniem i naciskiem przerywały jej wypowiedź, jakby nie chciał słyszeć sprzeciwu – Nie dałbyś... mi... spokoju...
Wsparła dłonie na jego torsie i wygięła ciało nieco do tyłu, na chwilę uniemożliwiając mu dalsze całowanie.
- Poza tym mam zajęty wieczór – dodała z niewinnym uśmiechem

Zielonooki zmrużył oczy. Nie bardzo podobał mu się fakt, że wolała robić coś innego niż spędzać z nim czas. Nie był zaborczy, mogła robić co chciała i z kim chciała. Ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mu, że będą z tego kłopoty.

* * *

Rozejrzała się uważnie dokoła. Cała rezydencja spowita była w ciemnościach. I chociaż wyglądała na łatwo dostępną i pustą, w środku wszystkie zabezpieczenia działały na najwyższych obrotach.

Liz jęknęła i zacisnęła pięści. Czas zacząć używac swoich zdolności i błyskawicznego myślenia. Przesunęła się wzdłuż muru, nie zwracając uwagi na krzaki, usiłujące zadrapać jej ciało. Przeszukiwała mur dłońmi. Gdzieś tu musiała być ta skrzynka. Po kilku minutach trafiła na zimny metal. Otworzyła niewielkie drzwiczki, za którymi tkwiły całe kłęby kolorowych kabli. 'Przydałby się Alex... albo słynny Logan' pomyślała. Ona kompletnie nie znała się na tego rodzaju technice. Pozostało tylko jedno wyjście...

Wyciągnęła dłoń i skupiła zmysły. Iskrzenie i trzask wydobyły się z kabli, całkowicie rujnując system zabezpieczeń. Tak jej się przynajmniej wydawało. W ciemności nie dostrzegła, że jeden, cieniutki, zielony kabelek pozostał nietknięty.

- Czasami przydałoby się mieć kocie DNA – jęknęła, wspinając się na mur
Mimo że wyłączyła zabezpieczenia, a właściciela i jego ochrony nie było, ciągle czuła się niepewnie. Co ona wyprawiała? Owszem, chciała oderwać się od wizerunku grzecznej dziewczynki, ale nie popadając w taką skrajność. Włamanie i kradzież – Alec byłby dumny.

Nie.

Hotaru byłaby dumna, może Biggs też. Max by się wściekła. Alec zabiłby ją gołymi rękoma, gdyby wiedział co wyprawia. Ale przecież nie musiał tego wiedzieć. Po prostu zdobędzie ten wisiorek, odda mu go i ani słowem nie wyjaśni jak go zdobyła. Przechodząc przez olbrzymi hall i wdrapując się na schody, myślała już tylko o tym, jaką będzie miał minę. Uśmiechnęła się lekko, wyobrażając sobie błysk w jego oczach i jasny uśmiech w kącikach jego ust.

Na piętrze było tyle drzwi, że chwilę jej zajęło zdecydowanie się na kolejny krok.

Wybrała te w końcu korytarza, z kryształową klamką. Zapaliła światło. Pokój był śliczny. Taki, w jakim powinna sypiać najdelikatniejsza dziewczyna na świecie. Kremowe ściany, firanki ze złotymi wstążkami, na półkach szeregi porcelanowych figurek. Rozejrzała się. W rogu stało lustro. Takie samo, jakie ona miała w Roswell. Nie mogła się powstrzymać, przejrzała się. Dawni znajomi chyba by jej nie poznali. Skórzane spodnie, kurtka, nawet rękawiczki. Sama siebie nie poznawała.

Ciekawe co by powiedział Alec, gdyby ją w tym zobaczył? A l e c . Główny powód, dla którego tu była. Hmm, w zasadzie to jedyny powód. Nie chciał by poświęciła się dla niego, by ryzykowała swoje życie, by cokolwiek w sobie zmieniała. I chyba dlatego tak bardzo chciała mu się odwdzięczyć. Udowodnić, że jest w stanie dla niego ryzykować.
Że c h c e dla niego ryzykować.

There is freedom within, there is freedom without
Try to catch the deluge in a paper cup
There's a battle ahead, many battles are lost
But you'll never see the end of the road
While you're travelling with me


Jej wzrok padł na szafkę nocną. Granatowe pudełeczko. To na pewno było to. Drżącymi palcami otworzyła je, wyjmując delikatny wisiorek wykonany z najczystszego srebra. Śliczny. Wsunęła go do czarnego woreczka i schowała w wewnętrznej kieszeni kurtki. Westchnęła.

I już? To było takie proste?

Przesunęła spojrzenie w stronę szerokiego okna. Hmmm... Dawno nie miała okazji stać na jakimś balkonie i podziwiać gwiazd. A skoro tu była, to chyba mogła skorzystać. Podeszła do szyby i otworzyła okno.

W całym domu rozległ się przeraźliwy pisk alarmu.

* * *

Czekała w celi, usiłując nie zwracać uwagi na chrapiącego obok obleśnego pijaka ani na „kobietę pracującą” we wściekle różowej bluzce.

Serce jej biło ze strachu, a gorzka ślina toczyła razem ze sobą mroczne myśli i wyrzuty sumienia. Bała się. Tylko, że nie samej policji, która ją złapała, ani ewentualnego wyroku. Bała się Aleca. Miała jeden telefon do wykonania i miał on być do kogoś z rodziny. Jako, że jej fałszywy dowód informował, iż była panną McDowell, mogła zadzwonić tylko do jednej osoby. Do Aleca McDowella.

Krata się odsunęła a otyły policjant kazał jej wychodzić, informując że przyjechał ktoś po nią. Na trzęsących się nogach poszła za funkcjonariuszem do osobnego pomieszczenia. Weszła do pokoju i momentalnie chciała się wrócić do celi i obleśnego pijaka.

Zielone oczy były niezwykle ciemne i z gniewem wbijały się w nią. Był zły na to, że złamała prawo czy na to, że dała się złapać? Skrzyżował ramiona i cmoknął z niezadowoleniem. Liz opuściła głowę. Miała wrażenie, że cała się rumieni z poczucia winy.

Drzwi gabinetu otworzyły się i wszedł kolejny policjant. Rzucił na biurko jakieś akta i zwrócił się do Aleca.
- Jest pan krewnym panny McDowell?
Zielone oczy w szoku przesunęły się ponownie na nią. Wybrała sobie jego nazwisko? Dlaczego? Chrząknął i odpowiedział w miarę łagodnie:
- Tak. To moja nieznośna... siostra.
Policjant usiadł za biurkiem i ze zwykłym znudzeniem powiedział:
- To jej pierwsze przewinienie. Nie znaleziono żadnych narkotyków, śladów wandalizmu, nic nie zostało skradzione – przesunął wzrok na Liz i dodał – Wystarczy jej przetrzepać skórę i pilnować, by nie pakowała się więcej w kłopoty.

Alec przytaknął i wyprowadził, a wręcz wypchnął Liz. Przez całe wyjście z komisariatu się nie odzywał, ani w drodze powrotnej do domu. Ku zaskoczeniu i przerażeniu brunetki, skręcił w uliczkę prowadzącą do jego mieszkania.

* * *

Gdy tylko zamknął drzwi, Liz czuła, że nastąpi wybuch. Zupełnie jakby miał ją naprawdę przerzucić sobie przez kolano i zlać. Ze strachem czekała na kolejny ruch zielonookiego mutanta.
- Co ty wyprawiasz? - ostry głos wstrząsnął jej ciałem – Odbiło ci?! Pakujesz się w kłopoty w takiej sytuacji? A gdyby się dowiedzieli, że nie jesteś człowiekiem?

Uniosła wzrok. Był zły, ale gniew mieszał się ze zmartwieniem. Czy to była troska? Tak! I zrobiło jej się jeszcze bardziej głupio. On się o nią martwił, troszczył, a ona nie dość, że sama wpakowała się w tarapaty, to mogła jeszcze tym ściągnąć kłopoty na niego. Łzy zalśniły w ciemnych oczach.

Widząc to, Alec jęknął. Odetchnął głęboko. Mogło jej się coś stać, mogła zginąć, mogli się dowiedzieć, że jest hybrydą i zlinczować ją. Dlaczego o tym nie pomyślała? Co jej strzeliło do głowy?
- W ogóle co zrobiłaś? - zapytał, orientując się, że na policji w ogóle mu nie powiedzieli co przeskrobała
- Włamałam się – odpowiedziała krótko
Nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem. Dziwna duma i rozbawienie roztliły się w jego oczach. Włamała się. Jego dziewczyna.

Zaraz? Jego? Zaniepokoiła go ta myśl, chociaż nie potrafił inaczej sformułować tego zdania. Była jego, ale nie w sensie własności. Jego – taka jak on, czuła jak on, rozumiała go, nabywała przyjemne nawyki. Jego – o żadnej innej nie potrafił i nie chciał myśleć. Uśmiechnął się lekko i zapytał łagodnie:
- Gdzie? I co najważniejsze, po co?

Liz przełknęła ślinę i rozpięła zamek kurtki. Wyjęła czarny, aksamitny woreczek wygrzebując z niego wisiorek. Ujęła srebrny łańcuszek w dwa palce i uniosła w stronę Aleca.

- Włamałam się do Berrisforda. Po to.

Kąciki ust zielonookiego opadły gwałtownie. Całe jego ciało zesztywniało, a serce zatrzymało się. Szmaragdowe oczy rozbłysły dziwnymi iskrami smutku i bólu. Wisiorek Rachel. Wpatrywał się w łańcuszek, czując jak cierpkie wspomnienia przepływając przez jego żyły i umysł. Powoli przesunął nieprzytomny wzrok na drżącą brunetkę. Włamała się by dla niego odzyskać wisiorek. Złapali ją przez niego.

Jeden impuls targnął jego ciałem. Obrócił się i gwałtownie wyszedł, nawet nie zamykając drzwi. Liz momentalnie wybiegła za nim.
- Alec! - zawołała
Zatrzymał się w korytarzu, ale nie odwrócił.

Czarne myśli, że właśnie go traci nie pozwalały jej podejść w jego stronę. Ściskając w dłoni wisiorek, rozpaczliwym tonem usiłowała go zawrócić.
- Alec...
- Co chcesz żebym powiedział? - jego głos był gorzki i chłodny, ale wyrzuty kierował tylko przeciwko sobie – Żebym ci podziękował za to, że ryzykujesz dla mnie życiem?
Czy tego chciała? Nie. Ale chciała by miał choć cząstkę tego, co utracił, by się uśmiechnął.
- Nie mogę się uśmiechnąć – stwierdził z bólem – Liz, mogło ci się coś stać. Kim byłbym, gdybym wymagał od ciebie poświęcenia tego stopnia?
Byłby Maxem Evansem. Ale nim nie był, doskonale to wiedziała...
- Lepiej będzie jeśli...

- Nie! - krzyknęła
Wiedziała, co chciał powiedzieć. Nie mogła go stracić. Dlaczego faceci zawsze czują się odpowiedzialni za błędy ich bliskich? Mogli ją złapać, mogli zabić – przewidziała to. To była jej decyzja. Cokolwiek miało się dziać, chciała tego, nie żałowała. Ale zielonooki ruszył bez słowa do przodu.

- Tchórz!
Wykonała dwa kroki w jego stronę, kiedy się zatrzymał i ze zdumieniem na nią spojrzał.
- Tchórz – ledwo powstrzymywała łzy, powtarzając z gniewem – Nie chodzi ci o to, że mogło mi się coś stać. Nie tego się boisz.
Stał już całkiem zwrócony do niej przodem, z mieszaną furią i bólem patrząc jak zaciska pięści i wyrzuca mu błędy.
- Boisz się tego, że za bardzo ci na mnie zależy.
Zaskoczyło go ile miała racji.
- Boisz się, że stracisz mnie jak Rachel. A nie pomyślałeś, ze ja boję się bardziej? Że mnie zostawisz? - pierwsza łza spłynęła po jej policzku – Potrzebuję cię! Nie możesz ot tak mnie olać!

Now I'm walking again to the beat of a drum
And I'm counting the steps to the door of your heart
Only the shadows ahead barely clearing the roof
Get to know the feeling of liberation and relief


Podszedł bliżej, nie odrywając od niej wzroku. Potrzebowała go? Te słowa tak niesamowicie brzmiały w jego uszach, że ciągle kwestionował ich prawdę. Jeszcze nikt nigdy mu tego nie mówił. Zawsze narzekali na niego, nazywali utrapieniem, złościł innych i sprowadzał kłopoty. Nikt nigdy nie powiedział mu, że go potrzebuje.
- Jestem niebezpieczny Liz... - ostrzegawczo powiedział
- Nie ważne. - nadzieja kipiała w niej
- Nie wiesz na co się porywasz...
- Wiem.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - kolejny krok w jej stronę

Tylko przytaknęła. Powiedzieć nic nie zdołała, bo Alec chwycił ją i przysunął do siebie gwałtownie. Jej usta zlały się w jedność z jego wargami. Jęknęła wprost do jego gardła, gdy jej plecy uderzyły o ścianę. W jednej chwili nogi Liz oplotły Aleca, a dłonie wpiły się w jego plecy szukając oparcia. Przyparł ją mocniej do ściany, by przypadkiem nie osunęła się w dół. Spragnione usta zaczęły znaczyć skórę jej szyi. Liz przymknęła powieki. Mruknęła, gdy dłoń zielonookiego wsunęła się pod jej bluzkę. W odpowiedzi poruszyła biodrami w prowokujący sposób.
- Kiedyś mnie zabijesz tym – syknął podtrzymując jej ciało i kierując och w stronę mieszkania
- Mhm... Ale w jaki przyjemny sposób – odpowiedziała miękkim szeptem
Jej usta ponownie odnalazły wargi Aleca, piętnując je niesamowicie gorącym pocałunkiem.

Nogą zatrzasnął drzwi za nimi. Nie było czasu myśleć o tym, czy zamek się nie zepsuje. Temperatura ciała rosła szybko. Postawił Liz na ziemi, zsuwając kurtkę z jej ramion. Brunetka nie pozostała dłużna i nie dość, że zdjęła z niego jego własną kurtkę, to zaczęła podsuwać jego koszulkę do góry.

Pomógł jej, zdejmując T-shirt, po czym ponownie chwycił ją, wsuwając język do jej ust bez wcześniejszego uprzedzenia. Dłonie przebiegły chełpliwie po nagim torsie Aleca. Lekki rumieniem wystąpił na jej policzki, powodując uśmiech zielonookiego. Nie musiał używać siły, by jej ciało zmiękło i osunęło się na kanapę. Powędrował tam za nią. Dłońmi podsuwał do góry bluzkę. Za każdym razem, gdy skrawek materiału odsłaniał fragment ciała, całował skórę w tym miejscu.

Za każdym razem, ciałem Liz wstrząsał lekki, przyjemny dreszcz, wydobywając z niej słodkie jęki. Po kilku minutach tej tortury bluzka dziewczyny leżała na podłodze.

Hey now, hey now
Don't dream it's over
Hey now, hey now
When the world comes in
They come, they come
To build a wall between us
Don't ever let them win


- Piękna... - mruknął
Nie mówił tego jeszcze żadnej dziewczynie, nie mógł się jednak powstrzymać. Z zachwytem przyglądał sie drobnej, zarumienionej i rozpalonej brunetce, która z przymkniętymi powiekami czekała na jego kolejny krok. Niepewnie przesunął ciepłe palce po jej brzuchu w stronę prawej piersi. Gdy tylko jej dotknął, Liz gwałtownie odchyliła głowę.

Przed jej oczami przesuwały się gwiazdy. To przypominało wizję, ale było czymś zupełnie innym. Efekt kulminacji rozkoszy po prostu przeniósł jej umysł i zmysły na najwyższy poziom świadomości.
- Alec... - jęknęła, wbijając paznokcie w jego plecy

c.d.n.
Image

User avatar
~Lenka~
Nowicjusz
Posts: 124
Joined: Tue May 11, 2004 2:08 pm
Location: Łódź
Contact:

Post by ~Lenka~ » Wed Oct 20, 2004 4:06 pm

:shock: :shock: :shock: Nie no _liz i teraz chcesz nas zostawic aż do piątku??? Po TAKIEJ części??? Przecież to czysty objaw sadyzmu!
A dlatego, że zbliżamy się do końca i niewiele mi części pozostało
A to SLAFG może się kiedyś skończyć??? :shock: I co my biedne wtedy zrobimy???
W ogóle co zrobiłaś? - zapytał, orientując się, że na policji w ogóle mu nie powiedzieli co przeskrobała
- Włamałam się – odpowiedziała krótko
Nie mógł się powstrzymać i parsknął śmiechem. Dziwna duma i rozbawienie roztliły się w jego oczach. Włamała się. Jego dziewczyna.

Zaraz? Jego? Zaniepokoiła go ta myśl, chociaż nie potrafił inaczej sformułować tego zdania. Była jego, ale nie w sensie własności. Jego – taka jak on, czuła jak on, rozumiała go, nabywała przyjemne nawyki. Jego – o żadnej innej nie potrafił i nie chciał myśleć.
Nareszcie Alec przyznał się sam przed soba co czuję do Liz! MIODZIO!

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Wed Oct 20, 2004 4:28 pm

Eee... Y... No... to...
Powiedz _liz, co Ty chcesz od nas po takiej części usłyszeć, co? Jestem na wyczerpaniu emocjonalnym po tym, co tu przeczytałam i nie wyduszę z siebie nic konkretnego :roll: Może... inym razem.... Zwłaszcza, że zaserwowałaś nam TAKIE zakończenie :shock: No i... moje milczenie składa się też na mój protest przeciwko rzadszemu uaktualnianiu SLAFG :P
:cheesy:
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Wed Oct 20, 2004 6:58 pm

_liz jak możesz :evil: Po 'takiej' części zostawiasz nas i to do piątq, może soboty? :evil:
I SLAFG juz się kończy? :cry: I co będzie taraz? :cry:
Urocza część :twisted: Nie mam czasu na dłuższy komentarz, ale jak sie postaram to wszystko skomentuję jutro :twisted:
_liz :uklon:

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Wed Oct 20, 2004 7:34 pm

Bez względu na wasze komentarze kolejna część pojawi się (już zdecydowałam) w sobotę rano. I nic nie zmieni mojego zdania.

Cieszy mnie, że tak piorunujące wywarła na was wrażenie ta część. O to w niej chodziło. Ale teraz drobne wyjaśnienie, dla niektórych. W tej części nie doszło do "pierwszego razu" Aleca i Liz! Owszem, trochę się zapomnieli, ale żeby potem nie było... Na tę wiadomą NC-17 poczekacie do rozdziału 25.

Mimo wszystko czekam na komentarze, które jak kiedyś mówiłam mogą nieco odbiegać od ścisłego tematu - czyli możecie spekulować, rozmyślać, zadawać pytania czy nawet "strzelać" co stanie sie dalej.

Co będzie jak się skończy SLAFG. W sumie od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie czy nie zrobić by do tego sequela, ale chyba jednak to opowiadanko zakończę na tym, co nastąpi w 30. Za to pojawi się nowy ff, swoją drogą też crossoverek, o tytule "Serce znajdzie drogę", do którego już wam raz zamieściłam banerek. Poza tym ciągle jest moje ukochane Freak Nation i Długa droga do domu (której sequela nie mogę się doczekać).
Image

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Thu Oct 21, 2004 10:43 am

Tak tak _liz chcemy sequela :twisted:

Ok więc jak obiecałam teraz skomentuję poprzednią część tylko się zastanawiam czy jestem w stanie... Jak narazie to nie spię juz 25 godzin, ale jakos sie 3mam :twisted: Nie ma to jak życie studenckie :twisted: Imprezka a potem wykłady :?

Ok Ok co do tej części :lol: Och uwielbiam Liz za to co zrobiła dla Aleca :cheesy: Mam tylko nadzieję, że przez ten wisiorek nie popadnie w większe kłopoty co? Widać jak bardzo zaangażowała się w ten związek i alec również chociaż czasem boi sie do tego przyznać nawet samemu sobie... A ta scenka yyy no wiecie jaka była urocza :twisted: No, ale jak mówisz _liz, że do niczego nie dojdzie...

Co do Maxa to ja nadal nie mogę tego przeboleć, jak można z tak uroczego i miłego faceta zrobić takiego 'dupka', którym znając życie jeszcze się okaże... Wiem, że Max potrafi był troszkę nachalny, ale on to robi z miłości... Tak tak wiem zapewne większość się ze mną nie zgadza no cóż :lol: Moim zdaniem Liz nie powinna była mu tego wszystkiego wykrzyczeć, rozumiem, że była zła, ale powinna pomyśleć, że MAx tak łatwo nie ustąpi i wytłumaczyć to jemu spokojnie. Powiedziec mu, że jeśli naprawdę ją kocha to pozwoli jej odejść i być szczęśliwą. Wydaje mi się, że po czymś takim i po szczerej SPOKOJNEJ rozmowie zrozumiałby o co jej chodzi. Noo, ale nie Liz musi odegrac sie na nim za to co według niej on jej zrobił :evil: Nie zrozumcie mnie źle bo ja naprawdę lubię Liz to jedna z moich ulubionych postaci z Roswell, ale uważam, że wobec Maxa powinna postąpić inaczej przynajmniej ze względu na to co ich kiedyś łączyło... Biedny Max... Gdyby to się rozegrało tak jak napisałam MAx no cóż cierpiałby, ale przynajmniej nie zostałby zmieszany później z błotem, że się tak wyrażę, bo coś mi się zdaje, że to niedługo nastąpi...

No mimo tego zmęczenia jednak coś napisałam 8) Mam nadzieję, że ma to jakiś ogólny sens bo jak nie to przepraszam 8)

Tłum krzyczy więcej więcej :twisted:
Tłum krzyczy chcemy sequela :twisted:
Tłum krzyczy chcemy kolejne opowiadanko o Alecu i Liz :twisted:

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Thu Oct 21, 2004 2:52 pm

Co do sequela, to, nie zrozumcie mnie źle, niekoniecznie. SLAFG był z nami i będzie jeszcze przez jakiś czas, kocham to opowiadanko, jest świetne, ale za długo czegoś tołkować nie można. Tasiemcom mówię nie :roll: Chciaż przyznam że czasem autorzy piszą nawet baaardzo długie opowiadania, nie pozwalając nam się jednak przy tym nudzić. Ciągle zaskakują czymś nowym. Taki sequel mile widziany :D

Co do Maxa, to ja już pisałam co o tym myślę. Tylko że chyba w FN :roll: Nie pamiętam... Też uważam, że Liz może na niega za mocno naskakuje, ale robi to w przypływie złości, a złościć się ma o co, jakby nie patrzeć. Ale powinna na to spojrzeć też z innej strony. Może i Max przestał ją kochać, a poprostu zacząć "chcieć mieć", ale chociażby ze względu na dawne czasy... Powinni usiąść i porozmawiać, zgadzam się z onarkiem, że Liz powinna mu wszystko powiedzieć na spokojnie, ale... ja na jej miejscu też bym się bała. Wiadomo do czego zdolny jest Max. Tylko wziąźć Liz w ramiona i całować. Jak człowiek jest tak ślepo zakochany to aż strach do niego podchodzić (zwłaszcza jak się go nie kocha).

No to jeszcze jedno. Bo w zasadzie coś mnie jeszcze... Hm, zastanawia. Max. Max G. się znaczy. Zarówno w SLAFG jak i FN jest opisana jako zimna i niedostepna dziewczyna. Jasne, potem się zmienia, zaczyna lubić Liz (dajmy na to, Liz), uśmiecha się do niej... czasem. No właśnie, czasem. Z tego co widzę co tydzień w TV, to Max wcale nie jest taka... mało towarzyska. Przeciwnie, sprawia wrażenie otwartej, miłej. Uśmiecha się. Może tak naprawdę się boi, jest nieufna itp, ale raczej tego nie okazuje :roll: W fickach jest przedstawiona inaczej, przynajmniej na początku...
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Thu Oct 21, 2004 5:03 pm

Wybaczcie, że nie będę się rozpisywać, ale jestem w trakcie teorii operonu tryptofanowego i już ledwie żyję... Nie ma to jak sprawdzian z genetyki (a jeszcze będzie ich sporo).

Tak się męczę, że musiałam sobie zrobić przerwę. I stwierdziłam, że mogę chociaż wam umilić dzisiejszy dzień. Ponieważ kolejna część jest króciutka i całkowiecie na rozluźnienie (nawet zabawna), to mogę wam ją zaserwować. Ale i tak obowiązują was komentarze. Eh...



XXIII

Przyglądał się jej ze spokojną fascynacją. Jej głowa spoczywała na jego klatce piersiowej i unosiła się, gdy nabierał powietrza. Miękkie, ciemne włosy rozsypane były dokoła. Jego ramiona oplatały ją ciasno, jakby obawiał się, że gotowa mu uciec. Musnął ustami jej czoło.

Gdyby potrafił bezproblemowo zasypiać, to przy niej spałby najlepiej, najspokojniej. Z drugiej strony uwielbiał jej się przyglądać, gdy spała. Czuł wtedy, że mu ufa, że czuje się przy nim bezpieczna. I zrobiłby dla niej wszystko. Spojrzał w stronę leżącego na podłodze wisiorka. W przypływie namiętności całkiem zapomniał o nim. Jego jedyna pamiątka po Rachel. Sam bał się odzyskać zwykły klejnocik, a odważyła się to zrobić dopiero ona.

Przesunął rękę po jej nagich plecach. Wyglądała dość zabawnie, jedynie w spodniach, skulona w kłębek niczym kot. Mruknęła coś i otworzyła zaspane oczy. Przekręciła głowę i spojrzała na Aleca. Uśmiechnął się lekko. Jego wzrok ześlizgnął się w dół jej ciała. Usta wygięły się w spragnionym uśmieszku. Liz zauważyła to i wtuliła mocniej w jego ciało, chcąc w jakiś sposób zakryć nagie górne partie.
- Znów tylko jedno łazi ci po głowie – mruknęła
Roześmiał się i odpowiedział niskim tonem:
- Aktualnie dwie sprawy dręczą moje myśli.

Liz uniosła brwi w zaskoczeniu. Przesunęła się wyżej, rozprostowując ciało i szepcząc wprost do jego ucha:
- Cóż to takiego?
Lewy kącik ust Aleca uniósł się do góry.
- Po pierwsze, wracając do twojego włamania – brunetka jęknęła, nie chciała słuchać kolejnych wyrzutów – Dałaś się złapać! Trzeba cię nauczyć podstaw walki.

Prawie zakrztusiła się śliną. Czy on mówił poważnie? W szoku spoglądała na niego. Nie kpił. Naprawdę chciał ją nauczyć walki. Po kilku sekundach odzyskała oddech i uśmiechnęła się niepewnie. W jakiś dziwny sposób przerażała ją wizja tej nauki. Teraz pozostała sprawa druga. Mogła się tylko domyślać, że to nieodłączna myśl Aleca.
- A po drugie? - zapytała
Jednym ruchem przekręcił ich, przytwierdzając jej ciało do kanapy.
- A po drugie nie byłbym sobą, gdybym nie wykorzystał tego, że leżysz pode mną i to bez bluzki.
Nim zdołała zaprotestować lub w jakikolwiek sposób zareagować, zamknął jej usta swoimi.

* * *

Liz nie była w stanie przekręcić klucza w zamku. Alec ciągle ją rozpraszał. Nieustannie lawirował językiem po jej szyi i dłońmi po jej ciele. Co w niego wstąpiło? Wiedziała, że praktycznie ciągle myśli swoim „źródłem energii”, ale potrafił kontrolować się i nie podsycać temperatury jej ciała w tak niedogodnych okolicznościach. Teraz jednak wręcz nie mógł się opanować.

Kiedy drzwi się otworzyły, oboje prawie runęli na podłogę w przedpokoju. Słysząc głosy dobiegające z pokoju, Alec jakby otrzeźwiał i śmiejąc się zamknął drzwi. Brunetka spojrzała na niego jak na wariata. Przeszli do oświetlonego pomieszczenia, w którym przesiadywały Max i Hotaru. Właściwie tylko blondynka siedziała skulona na kanapie, a Max podpierała ścianę. Obie nie wyglądały najlepiej, jakby rozkładała je choroba.

Niezdrowe wypieki na policzkach, drobniutkie kropelki słonego potu na czole, rozchylone usta chełpliwie czerpiące powietrze. Liz z niepokojem na nie zerknęła.
- Logan... - jęknęła Max, przymykając powieki
- Ryan... - szepnęła Hotaru odchylając głowę
- Logan...
- Jensen... - mruknęła blondynka
- Logan...
- Umm... - Hotaru szukała w myślach kolejnego obrazu
- Alec – podsunął zielonooki z wiadomym uśmieszkiem na twarzy

Obie dziewczyny momentalnie przesunęły wzrok w stronę przybyłych. Max przewróciła oczami. Za to 512 z rozmarzeniem jęknęła, po czym z obrzydzeniem zaczęła potrząsać głową i mamrotać „nie”. Liz odsunęła się od Aleca, którego dłonie ponownie usiłowały wślizgnąć się na jej ciało. Przeszła do kuchni, a mijając po drodze Guevarę, zapytała:
- Co wam dolega?
Do jej uszu dobiegł kolejny jęk Hotaru. Max również wydała z siebie coś na kształt kociego mruknięcia, ale odpowiedziała.
- Efekt uboczny kociego DNA. Parę razy w roku nasz organizm odczuwa ogromne zapotrzebowanie na... hmm... żąda by go zaspokoić seksualnie.

Liz spojrzała na nią ze zdumieniem.
- Chcesz powiedzieć, że macie ruję?
Kiedy 452 przytaknęła, brunetka nie mogła już powstrzymać śmiechu. Kolejna fale perlistego rozbawienia ściskały raz po raz mięśnie jej brzucha.

Dla nich może nie było to zabawne, ale dla niej owszem. Myśl, że Max Guevara czy Hotaru kilka razy w roku wręcz rzucały się na facetów, była obezwładniająca.

- Bardzo zabawne – mruknął Alec, podchodząc do lady i wykrzywiając usta w kwaśnym uśmiechu – Wiesz jakie to ciężkie i stresujące?
Liz roześmiała się jeszcze bardziej. Czyżby on też? Alec zawsze miał okres godowy, ale teraz rzeczywiście jego działania się nasiliły.
- Kochanie – starała się powstrzymać śmiech – Mam sposób by ulżyć ci w cierpieniach – obróciła się i sięgnęła po nóż – Słyszałeś o słowie... sterylizacja?
Ostrze skierowała w stronę zielonookiego.

Miała wrażenie, że przez chwilę naprawdę się przestraszył. Szybko jednak na jego usta wrócił uśmieszek.
- Nie zrobisz tego – powiedział z niesamowitą pewnością i kokieterią – Odcięłabyś tym swoje źródło przyjemności.
Liz przewróciła oczami i odłożyła nóż. Zerknęła na obie transgeniczne dziewczyny popadające w nerwicę.

- Ruja... nieźle – mruknęła
- Tak. Ale jeszcze nigdy nie mieliśmy jej w tym samym czasie – stwierdził Alec i uważnie wbił w nią wzrok
Uniosła dłonie w geście obronnym, kiedy Max i Hotaru również na nią spojrzały. Czyżby sugerowali, że to jej kosmiczne moce miały z tym coś wspólnego?
- O nie! Ja nie mieszałam w waszych hormonach... - zerknęła na Aleca – No nie licząc ciebie 494.
- Masz na myśli? - uniósł wyzywająco brew
- Bo u ciebie nie zawsze wszystko stoi... na swoim miejscu.

Błyskawicznie przeskoczył ladę. Ujął jej nadgarstki i trzymał za jej plecami, uniemożliwiając wyrwanie się. Zielone oczy z iskrą niebezpieczeństwa wpatrywały się w nią. Ciepły oddech coraz szybciej odbijał się od delikatnego policzka. Przypatrująca się im Hotaru jęknęła ni to z obrzydzeniem ni z rozpaczą czy zazdrością.
- Potrzebuję faceta... - mruknęła

Liz odchyliła głowę i na wpół śmiejąc się, rzuciła do niej proste sformułowanie:
- Zadzwoń po Biggsa.
Kobaltowe oczy, teraz o barwie jaśniutkiego lazuru, rozszerzyły się, spoglądając na Liz jak na wariatkę.
- Jak możesz?! Biggs? - jej chaotyczne myśli znów się rozpraszały – Biggs... - drobnym ciałem blondynki wstrząsnął dreszcz – Biggs – szepnęła ponownie – Idę wziąć prysznic!
Zerwała się z miejsca i pobiegła do łazienki.

* * *

Cios za ciosem uderzała w dłonie Biggsa. Wkładała w to mnóstwo wysiłku, ale 593 nawet nie drgnął. Wiedziała, że jest jakieś pięćdziesiąt razy silniejszy, ale mógł chociaż udawać, że jej pięści pozostawiają niewielkie zadraśnięcia. Jednocześnie czułą nieustanny przeszywający ultrafiolet ślizgający się po jej ciele. Powinna to raczej nazwać ultrazielenią.
- Skup się – usłyszała aksamitny głos Aleca
- Jak mam się skupić, skoro ciągle gapisz się na mój tyłek? - warknęła

Tym razem bez ostrzeżenia zastosowała prawy prosty. Kości w dłoni Biggsa zatrzeszczały, a on sam zacisnął zęby i spojrzał na nią z uznaniem. Z dumą wyszczerzyła ząbki. Czyli jednak agresja była przydatna. Poczuła iskrzenie przemieszczające się po koniuszkach nerwów. Ooo, lepiej się opanować, nim jeden ruch dłoni spowoduje eksplozję.

- No dalej – Alec ją ponaglał
Obróciła się i z lekkim gniewem spojrzała na niego. Uniosła rękę i wcelowała w niego wskazujący palec.
- Wiesz, że mogłabym cię posłać na tamtą ścianę jednym skinieniem małego paluszka?

W tym momencie drzwi trzasnęły i do środka wparowała Max. Najwyraźniej coś się stało. Zmierzyła wszystkich uważnym spojrzeniem i oznajmiła niby to chłodno, ale z ogromnym niepokojem:
- Robią naloty.
Biggs i Alec unieśli brwi, nie rozumiejąc kompletnie o co jej chodzi. Przewróciła oczami i wyjaśniła:
- Specjalni agenci tropią mutantów. Wszędzie. W miejscach pracy, klubach. Wszyscy podejrzani przechodzą testy DNA – mówiła tak szybko by nikt nie zdołała jej przerwać – Gdy złapią mutanta umieszczają go w oddzielnym sektorze.
Dopiero teraz pojęli powagę sytuacji. Zaczęła się prawdziwa krucjata. Dla pozoru, by nie wydać się niehumanitarnym, wydzielono specjalny oddział dla „odmieńców”.

- To jak getto – podsumowała Liz
- Terminal City dokładnie – głos Max był bardzo napięty

c.d.n.
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 59 guests