Elu, jak zwykle użyłam cytatu do tego pierwszego... niestety nie jest to następna część, tylko troszkę dalej; ale tak tylko troszkę. Niebieski rzeczywiście pasuje do tego... no nie wiem, Marco uwielbiał tonąć w niebieskich oczach Tess; pomyślałam sobie przy moim uwielbieniu niebieskiego (gdybyście zobaczyli moją szafę - połowa niebieskie lub z niebieskim... haha...), niebieskich oczach skrywających samotność i pragnienie doświadczenia czegoś chociaż odrobinę przypominającego związek Maxa i Liz... te skały, morze w oddali w tonacji blue... zawsze kojarzyły mi się z samotnością. Tak więc pomyślałam sobie: świat oczami Tess. Do tego oczywiście trochę antarskich symboli, niemal jak memento przypominające jej o przeznaczeniu i jej obowiązkach, a także o przyczynie jej samotności (pamiętna rozmowa o pszczółkach). Boże, to wszystko brzmi jak... analiza literacka... brrr.Hotaru, śliczne fanarty, naprawdę dziękuję a to pierwsze cudownie pasuje do kolejnej części, którą skończyłam na brudno. Będziesz musiała go umieścić jeszcze raz, pod nią. Zrobiony jest jak na zamówienie, jesteś kochana.
The Gravity Series: Gravity Always Wins [by RosDeidre] cz.45
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Są odcinki słodkie, są jeszcze słodsze. Ten należy do tych "jeszcze słodszych" i z prawdziwą przyjemnością się nim dzielę.
Gravity Always Wins - część 13
Suburban skręcił z autostrady w wysypany żwirem podjazd zatrzymując się naprzeciwko zabezpieczającej bramy. Riley opuścił szybę i szybko wystukał kilka cyfr, po czym duża żelazna brama powoli się otworzyła, umożliwiając im wjazd do środka.
- To tu - stwierdził Marco przysuwając się bliżej okna.
Max patrzył przed siebie, starając się dostrzec coś z miejsca, które przez jakiś czas będzie ich nowym domem. Pojazd wyruszył w mozolną, wznoszącą się stromo, nierówną drogę; blask przednich świateł przecinał zalegające przed nimi ciemności. Max widział niewyraźne zarysy sosen i skał ciągnących się po obu stronach pojazdu, ale w tej smolistej czerni trudno było zobaczyć coś więcej. Wyboista droga powodowała, że tłoczyli się i potrącali wzajemnie w trakcie powolnej jazdy w górę, ostro nachylonym zboczem. Przejechali niewielki zakręt, po czym droga stała się jeszcze bardziej urwista sprawiając, że koła Suburbana zawahały się i kręciły się przez chwilę w miejscu. Marco nie żartował - najwidoczniej rzeczywiście zostali przywiezieni w góry.
Liz podskoczyła obok niego nerwowo gdy przez ścieżkę przebiegły sarny zmuszając Rileya do nagłego wciśnięcia hamulca, co rzuciło wszystkich gwałtownie do przodu. I tak już byli wyczerpani psychicznie a po tym zajściu serce Maxa tłukło się mocno.
I kiedy wydawało się że nigdy nie dotrą do celu, pojazd łagodnie pokonał ostatni zakręt i blask świateł wydobył widok dwóch zbudowanych z drewna, piętrowych chat. Na podjeździe parkował jeszcze jeden Suburban i Max w przelocie zobaczył stojących na werandzie Marię, Michaela i Tess - z całą pewnością czekających na nich.
- Przynajmniej mamy odpowiedź na jedno z pytań - powiedziała Serena odwracając się by otworzyć drzwi samochodu - Odnalazło się troje z pięciorga.
Na krótko Maxa ogarnęła panika, że nie ma jeszcze Isabel, ale zanim podzielił się swoimi obawami, Serena powiedziała - Nie martw się o pozostałych, na pewno niedługo będą. A tak szczerze, jestem zaskoczona że dotarli tutaj przed nami.
Kiedy Marco otwierał tylne drzwi, Liz dotknęła jego ramienia - Max, jestem pewna, że wszystko z nimi w porządku - zapewniła go cicho. Wystarczyło tylko ją usłyszeć by złagodniał niepokój...jak zawsze. Liz w każdym momencie, w najprostszy sposób potrafiła ukoić jego serce. Uśmiechnął się do niej ciepło i skinął głową.
Marco pomógł wysiąść z samochodu Liz i odwrócił się wyciągając do niego rękę. Max zeskoczył na ziemię by ze zdziwieniem się przekonać jak bardzo zdrętwiał podczas tej niewygodnej jazdy.
Michael łagodnie objął go przez plecy i szybko uściskał - Ogromnie mi ulżyło kiedy was zobaczyłem Maxwell - powiedział. Max słyszał napięcie w jego głosie - Naprawdę się martwiliśmy.
- Lizzie ! - krzyknęła piskliwie Maria, wciągając ją w swoje objęcia - Boże, to czekanie mnie dobiło.
- Powiedziano nam, że Khivar wydał rozkaz by was dzisiaj zlikwidować - powiedział Michael, przeszywając go wzrokiem.
Max spuścił wzrok i bez słowa przytaknął, nie chciał żeby wiedzieli jak mocno otarli się o niebezpieczeństwo. Jednak gdy Michael z otwartymi ustami zaczął wpatrywać się w samochód zrozumiał, że nie da się tego ukryć.
- Co to jest, do diabła ? - krzyknął Michael wskazując na bok Suburbana na którym widoczna była seria wypalonych dziur.
- No cóż, pewnie szkody spowodowane bronią wroga - powiedziała zwięźle Serena, kucając obok samochodu i sprawdzając stan wozu - Powiedziałabym, że to Fosforyzator K-10 - oceniła fachowo, prowadząc palcem po poszarpanej karoserii.
Michael zaskoczony ściągnął brwi, a potem je podniósł jakby chciał zapytać kto to jest.
- Przedstawiam wam Serenę - powiedział Max, a ona wstała by się przywitać - Jest naszym opiekunem.
Chciał jeszcze dodać, że była w katastrofie w 1947 roku, ale zrezygnował. Wiedział w jaki sposób na taką informację zareagowałby Michael, a po napięciach dzisiejszej nocy uznał, że na razie lepiej będzie się wstrzymać.
- Miło cię poznać Michael - powiedziała spokojnie wyciągając do niego rękę. Max patrząc teraz na nią z bliska znowu został zaskoczony jak młodo wyglądała, właśnie tak jak spostrzegła to wcześniej Liz. Michael otworzył szeroko oczy zdziwiony, że zwróciła się do niego po imieniu ale Serena odwróciła się szybko witając się z Tess a potem z Marią. Znała imię każdego z nich a jej niezwykle serdeczne odnoszenie się do nich wywołało lekkie drżenie u Maxa.
Riley wszedł po schodach wnosząc do chaty bagaże.
- Chodźmy do środka - Max kiwnął głową w stronę domu - Chłodno tutaj.
****
Marco siedząc na kanapie obserwował spacerującą tam i z powrotem Tess. Poruszona, niecierpliwie wykręcała ręce. Wszyscy przybyli bezpiecznie na miejsce z wyjątkiem Kyla. Nie otrzymali żadnej wiadomości od Cecylii, chociaż to było do przewidzenia. Używanie telefonów komórkowych wiązało się ze zbyt dużym niebezpieczeństwem. Co prawda zrobili dzisiaj wyjątek dzwoniąc do Maxa, ale akurat w tym wypadku chodziło o nagłe zagrożenie życia.
Marco lekko się denerwował bo od ich przyjazdu upłynęła godzina, jednak tak naprawdę dużo bardziej niepokoiło go, że tak silnie zareagowała na to Tess, w dalszym ciągu niespokojnie krążąca po pokoju. Zerknął na Serenę, która siedząc przed kominkiem obserwowała ją w milczeniu.
- Może nie mogła go zastać ? - zastanawiała się głośno Tess - Był z Mandy i...znacie Kyla. Prawdopodobnie ma wyłączoną komórkę.
Michael podniósł się powoli, stanął przed nią i położył jej ręce na ramionach.
- Tess, powinnaś się uspokoić - upomniał ją delikatnie.
- Nie mogę Michael - krzyknęła i Marco zobaczył jak oczy zachodzą jej łzami. Widocznie Kyle był dla niej kimś specjalnym, a na myśl o tym poczuł coś w rodzaju zazdrości.
- Jestem pewny, że jest cały i zdrowy - pocieszał ją Michael, zabierając dłonie z jej ramion - Tylko wszyscy musimy nad sobą panować.
- Tak uczciwie, to Kyle nie był umieszczony jako pierwszy na liście Khivara - wtrąciła Serena - Dzisiejszy rozkaz dotyczył Maxa i Liz.
- A co o Anną ? - zapytał Marco, ale Riley tylko pokręcił głową - Nie byłem w stanie się z nią skontaktować...ale dała znać, że może za chwilę.
Tess znów zaczęła się przechadzać i nagle zatrzymała się obok kanapy na której siedział Marco wpatrując się w niego przenikliwie. Od tamtego dnia w pokoju akademickim to był ich pierwszy kontakt wzrokowy, i trochę go to wytrąciło z równowagi. Nie był w stanie odwrócić oczu i przez moment pozostali tak z utkwionym w siebie wzrokiem. W jakiś sposób, wśród emocjonujących zawirowań dzisiejszej nocy, znaleźli kojący środek - i połączyli najmocniej, przy pomocy najprostszych spojrzeń.
A kiedy się odwracała, Marco zauważył jej wyraźne odprężenie.
Bezwiednie ją wyciszył mimo, że roznieciła w nim ogień rozprzestrzeniający się po całym ciele. Potrząsnął lekko głową patrząc na swoje ręce. Tess Harding ogromne namieszała w jego sercu...jednak miał kłopot, bo to co w nim wywołała sprawiło mu dużą przyjemność.
******
Marco uniósł się, podciągnął flanelowe okrycie i dokładnie się nim owinął. Noc była bardzo zimna, pomimo włączonego grzejnika wciąż odczuwał chłód. I chociaż Kyla wciąż jeszcze nie było, pół godziny temu wszyscy prócz Sereny poszli się do łóżek. Czekała na kontakt z Cecylią, jednak Marco odniósł wrażenie, że trochę zaczynała się niepokoić. Ale skądś wiedział, że z Kylem wszystko jest w porządku...czuł to głęboko w sobie a jeżeli chodziło o te sprawy, ufał swojej intuicji.
Kiedy udawali się na spoczynek, Tess wciąż wydawała się przygnębiona ale była już trochę spokojniejsza. Po tym ich dziwnym kontakcie jej zachowanie się zmieniło, starała się nad sobą panować. W dalszym ciągu nie rozumiał co właściwie między nimi zaszło ? to uczucie było tak elektryzujące i wywołujące podniecenie, a jednocześnie uspokajające.
I teraz po prostu nie umiał zasnąć. Wszystko się na to złożyło. W głowie tkwiły jeszcze wspomnienia stoczonej dzisiaj walki. Byli blisko - zbyt blisko, i cierpł na myśl o tym, że mogli utracić Maxa i Liz. Zamknął oczy mając nadzieję, że wreszcie znikną nawiedzające go obrazy plującej ogniem broni.
Nagle usłyszał w pokoju miękki szelest. Otworzył oczy i zobaczył stojącą obok łóżka Tess. Gryzła wargę i patrzyła na niego niepewnie.
- Co? - szepnął. Usiadł na łóżku i poczuł szybkie bicie serca - Coś się stało ?
Potrząsnęła energicznie głową - Nie. Chciałam tylko...chwilkę porozmawiać.
- W porządku - powiedział miękko, przy okazji zauważając zarys zgrabnych nóg na tle światła księżyca. Miała na sobie tylko koszulkę, taką jak tamtego dnia, ale przynajmniej teraz było ciemno. No cóż, nie licząc blasku księżyca i tego całego migotania przenikającego przez jej nagą skórę...i włosy.
Podniósł się opuszczając stopy na podłogę a ona usiadła obok niego. Nagle uświadomił sobie, że jest niemal nagi: miał na sobie tylko bokserki i znoszony t- shirt. Pociągnął na kolana flanelowe nakrycie.
- Dalej martwisz się o Kyla - powiedział ciepło.
- Tak...wiesz, że traktuję Kyla jak brata - zawahała się - Zastanawiam się, jak poznajesz że nic mu nie grozi. Co ci podpowiada twój instynkt.
Przez chwilę się zastanawiał czy nie odpowiedzieć wymijająco - co szybko uśmierzyłoby jej lęki, lecz zdecydował się na bardziej złożoną wersję.
- Tess, zdajesz sobie sprawę, że Max i Liz są obdarzeni potężną intuicją ? - zaczął mówić i w ciemnościach zobaczył jak kiwnęła głową - Ja także. To mój największy dar, i...chociaż to nic konkretnego...mogę z całą pewnością stwierdzić, że z Kylem nie dzieje się nic złego. Myślę, że niedługo tu będzie - zawahał się, nacisnął mocniej wyobraźnię i kiedy miał pewność, powiedział - Mniej więcej za godzinę.
- Naprawdę? - zapytała, podnosząc na niego szeroko otwarte oczy, w których kryła się ulga.
- Tak - pokiwał stanowczo głową - Naprawdę.
- Tak bardzo chciałabym móc zasnąć - poskarżyła się przecierając oczy - Przepraszam, że cię obudziłam.
- Nie obudziłaś - roześmiał się miękko - Ja też po tych wydarzeniach...nie mogłem zasnąć.
- Było niedobrze, prawda ? - zapytała posępnie, a on odpowiedział skinieniem głowy. Nie chciał jej teraz mówić jak bardzo.
- Max nam powiedział że rozpadło się tylne okno, i że ty ich uratowałeś.
Widocznie jednak wiedziała - Wspólnie sobie poradziliśmy.
- Dziękuję. Za troskę o nich - dotknęła leciutko jego ramienia i poczuł pod jej palcami iskrzenie.
- Robię co do mnie należy.
- Wcale tak nie uważam - uśmiechnęła się miękko. Nawet w półmroku jaki panował w pokoju widział ten uśmiech. Cieszył się, że tej nocy była pełnia księżyca bo mógł ją dokładnie obserwować. Znowu potarła sennie oczy i nagle wpadł na pomysł.
- Wiesz, zrobię coś, co pomoże ci zasnąć - zaproponował.
- Tak?
Wskoczył na łóżko, wśliznął się za nią i usiadł po turecku - Tylko się rozluźnij, dobrze ?
Kiwnęła głową. Zsunął jej z ramion długie włosy i kciukami zaczął pocierać wzdłuż delikatnej szyi. Przeciągał nimi powoli i z każdym dotykiem otwierał się do niej coraz bardziej, sprawiając by spłynął na nią spokój. Właściwie nie umiał uzdrawiać ale to było coś, co wiązało się z jego podświadomością, a to mógł jej ofiarować. Przymknął oczy i wyobraził sobie łąkę, wysoką trawę łagodnie falującą pod wpływem ciepłego wiatru...coś takiego obserwował kiedyś z Sereną i utrwalił w sobie ten obraz jako wizerunek spokoju. Przywołał ten obraz, wrażenia otulały Tess, i w pewien sposób odczuł jak pod jego dotykiem się odpręża. Rozluźnienie...jeszcze wyrywające się, dziwnie ekscytujące pomieszane emocje, ale one i w nim wzbierały.
Zielona, kołysząca się trawa...złoty słoneczny blask igrający na łące...spokój...ulga.
Westchnęła miękko i pochyliła nisko głowę.
*****
Jak to było możliwe by ktoś, kto wzbudza w tobie ogień, jednocześnie sprawiał, że stajesz się senna i spokojna ? A jednak właśnie to odczuwała pod wpływem łagodnego dotyku Marco. Zapragnęła go, pożądanie rosło szaleńczo, ale robił z nią coś, czego nie rozumiała. Z pewnością coś przeciwnego. Nagle stała się bardzo zmęczona....chciała zasnąć. Musiała. Więc zdecydowała się położyć, tylko na chwilkę, i z ulgą to zrobiła.
- Zamknę tylko na minutkę oczy, dobrze ? - powiedziała niewyraźnie bo właśnie wtulała głowę w miękką poduszkę.
- W porządku - szepnął w ciemnościach i poczuła jak układa się za nią w wąskim łóżku. Była odwrócona do niego plecami, a mimo to świadoma ciepłego ciała oddalonego od siebie zaledwie o kilka cali. Żałowała tylko, że więcej jej nie dotyka...nie trzyma, ale pragnienie snu stało się nieodparte.
****
Marco ciężko westchnął, kiedy usłyszał równomierny, cichy oddech Tess. Chcąc jej pomóc, nie powinien był jej nigdy dotykać, nie powinien wykorzystywać wobec niej swojej intuicji. Zupełnie ją to rozłożyło, a on teraz utknął w męczącej - choć pozornie kompromisowej - sytuacji. Spała w jego łóżku a on miał na sobie tylko spodenki i t-shirt. A dowód na to jak na nią reagował, napierał mocno pod bawełnianą bielizną. Jeżeli ona przysunie się odrobinę bliżej, pozna jak mocno go podnieciła. Ostrożnie odsunął od niej biodra i z bolesnym westchnieniem opadł na poduszkę.
To była czysta udręka leżeć w łóżku obok Tess, gdy niemal czuł na sobie muskanie jej gołych nóg. Lśniące, puszyste włosy rozsypały się na poduszce łaskocząc go w nos. Jej zapach był nieprawdopodobny. Wyczuł go już gdy był w jej pokoju, a teraz opanował wszystkie jego zmysły, coś w nim budził.
Reagował na nią jak obłąkany, ale miał wrażenie, że bezustannie go do tego prowokowała - jak tamtego dnia, kiedy nie mógł zapanować nad słowami i powiedział jej, że cudownie wygląda w tej skąpej koszulce. Zaraz tego pożałował - jednak musiał uczciwie przyznać - powiedział, bo tak czuł. Pomijając wszystko, problem był w tym, że w sytuacji rosnącej nią fascynacji, nie będzie mógł pełnić właściwie swoich obowiązków.
Nie chodziło nawet o to, że nie pozwolono by im się zaangażować - chociaż wśród nich, jedynie Anna i Riley byli parą - co prawda w ich przypadku to raczej zniechęcało, powodowało cichy sprzeciw; ponieważ serce zazwyczaj utrudniało podejmowanie szybkich decyzji. I to był główny powód żeby pociąg do Tess stał się tak potencjalnie zgubny. Z całą pewnością nie wolno mu wiązać się z kimś, kto jest tak blisko Maxa i Liz, bo rozpraszając się w decydujących momentach, narażałby w ostateczności ich życie.
Nie, to do niczego nie prowadzi, pomyślał wzdychając z rezygnacją, kiedy patrzył na jej śliczne włosy. Rozsypały się jak złota przędza i niepokojąco mocno zapragnął ich dotknąć, tylko poznać jakie to uczucie, kiedy się je ma pod palcami. Długo się zastanawiał a potem bardzo ostrożnie ujął jedwabiste pasemko i zacisnął na nich dłoń. A kiedy je poczuł, zamknął oczy pragnąc żeby to zafascynowanie dokądś prowadziło. Przyciągnął go do ust i ucałował czule ich koniec, wdychając ich świeży zapach. Nagle Tess drgnęła, odwróciła się we śnie w jego stronę - i teraz miał ją od siebie na odległość oddechu. Jej usta znalazły się wystarczająco blisko by je pocałować a udo niebezpiecznie zbliżyło się do jego bioder.
Zamknął oczy bo zaledwie mógł oddychać, choć równocześnie dyszał ciężko. Nigdy nie znajdował się tak blisko kobiety - a tym bardziej w sytuacji taka jak ta, w łóżku, mając na sobie tylko spodenki. Rzeczywiście, kiedy był młodszy całował się z kilkoma dziewczynami, ale nigdy nie pozwolił sobie na zbytnią poufałość z obawy przed odkryciem, że nie jest człowiekiem. A już na pewno nie zaprosiłby żadnej z nich do swojego łóżka.
Marco z trudem westchnął, uniósł powieki i spostrzegł wpatrzoną w siebie Tess. Serce załomotało jeszcze szybciej bo sposób w jaki na niego patrzyła straszliwie odsłaniał jego uczucia. Poznała je. Utkwiła w nim oczy, cisza unosiła się w ciemnościach, słychać było tylko odgłos oddechów. Światło księżyca padało na jej twarz i Marco przysiągłby, że widzi w błękitnych oczach tańczące pożądanie. Gardłowe westchnienie uleciało z jej warg, powoli je oblizała - i ten gest stał się jego zgubą.
Powoli pochylił się nad nią, niepewnie pocałował...czekając czy go nie odepchnie. Jednak miękko rozchyliła wargi i z zadziwiającą namiętnością zwróciła mu pocałunek. Przyciągnęła go bliżej, witając w swoich ramionach, więc pocałował ją głębiej. To była słodycz jakiej nigdy dotąd nie znał. Zamknął oczy i upajał się nią. Otoczył ramionami delikatną talię przyciągając ją bliżej, smakując jej usta bardziej pożądliwie. Języki rozpoczęły zmysłowy taniec, przylegając do siebie gwałtownie, a jego ciało odpowiedziało uczuciem rosnącego gorąca podczas gdy wzbierała w nim jakaś obca energia.
Wcześniej nie całował nikogo takiego jak ona, jedynie ziemskie dziewczyny...ale tutaj było coś zdecydowanie innego.
Tess była inna, i działała na niego nieprawdopodobne.
Powinien się powstrzymać. Musi...ale tylko pogłębiał pocałunek wsuwając palce w jej włosy, przyciągając ją silniej. Przycisnęła się do niego szczupłymi biodrami a on jęknął miękko pod wpływem tego intymnego kontaktu. Teraz wiedziała jaki był pobudzony - na myśl o tym zarumienił się mocno.
*****
Tess ledwie oddychała. A faktycznie przestała zupełnie oddychać w momencie, kiedy ją po raz pierwszy pocałował. Tak zaskoczyły ją jego miękkie i wrażliwe usta, że wręcz podeszły jej do oczu łzy. Jak to możliwe, żeby ktoś taki jak Marco, który kilka godzin temu stoczył prawdziwą bitwę w samochodzie - potrafił całować tak nieśmiało ? A pocałunek był piękny ponieważ wypłynął z jego niezdecydowania. Czuła jak bardzo był pobudzony, a jednak...ten silny mężczyzna był wobec niej tak delikatny.
Objęła go ramionami za szyję przyciągając bliżej, oczekując od niego dużo więcej. Miał łagodne, czułe wargi kiedy je rozchylał i językiem poznawał jej usta. Nacisnęła na niego biodrami a on wsunął dłonie poniżej jej talii przyciągając do siebie. Czuła jego ucisk na swoim udzie i odpowiedziała drżeniem na tę intymną bliskość.
Wiedziała, że mogłaby pokochać Marco. Głęboko. Serce biło ciężko...już po pierwszym pocałunku. I sposób w jaki wsunął szerokie dłonie pod koszulkę, rozkładając je na żebrach i obejmując ją mocno sprawiał, że w jego ramionach czuła się taka mała i krucha...piękna.
Gładził ją po plecach i nie mogła się oprzeć żeby cicho nie jęknąć, ale natychmiast tego pożałowała bo uspokoił ręce na jej skórze. Wyłamał się z pocałunku, miał urywany oddech - Przepraszam - powiedział półgłosem, przesuwając wierzchem dłoni po ustach - Naprawdę mi przykro, Tess.
- A mnie nie - szeptała gorączkowo, bo naprawdę nie było jej przykro. Ani trochę.
- To nie powinno się było...między nami wydarzyć - starał się jej to spokojnie wyjaśnić pomiędzy jednym oddechem a drugim. W ciszy wpatrywali się w siebie a Tess miała wrażenie, że trwa to wieczność. Z trudem przełknęła. Teraz gdy ściągnął razem ciemne brwi, smutek zmienił mu rysy twarzy.
- Tak bardzo bym chciał, ale to niemożliwe - pokręcił głową.
W końcu odzyskała głos, niepewna tego co powiedział - Dlaczego nie ?
Odgarnął jej włosy z oczu i zamyślił się - Ponieważ to zbyt niebezpieczne...dla was wszystkich. Muszę być opanowany i skupiony...i nie mogę się z nikim wiązać, zwłaszcza z tobą.
- Och - miała apatyczny głos gdy wypuszczał ją z objęć. Od razu zrobiło jej się chłodno po tej gorączce, którą z taką łatwością w niej rozpalił.
- To nie znaczy, że tego nie chcę - szepnął chrapliwie - Że cię nie pragnę.
Kiwnęła głową unikając jego oczu chociaż wiedziała, że patrzy na nią i oczekuje na jej spojrzenie. Po długiej chwili podniosła wzrok i nie uszedł jej uwadze wyraz przygnębienia w ciemnych oczach. Obrysowała palcem jego dolną wargę i pomyślała, że ma takie piękne, pełne usta.
- Więc mnie trzymaj - szepnęła ciszej niż zamierzała - Chociaż tej nocy - Te słowa jakoś same narodziły się w myślach i wbrew sobie wypowiedziała je głośno.
Milcząc pociągnął ją w ramiona, przysuwając do piersi i teraz słyszała szybko bijące serce. Zamknęła oczy, rozkoszowała się tym wykradzionym szczęściem bo wiedziała, że miał rację....rozumiała. Zbyt silne zaangażowanie się, oderwałoby ich od czuwania nad Maxem i Liz, a tego i ona nie chciała. Za bardzo ich kochała żeby narażać oboje na takie niebezpieczeństwo.
Westchnęła ciężko pojmując, że dla nich, chwila taka jak ta, będzie jedyna. I właśnie dlatego chciała coś - koniecznie - powiedzieć.
- Marco - miała schrypnięty głos - Pamiętasz tamten dzień...i to, co powiedziałeś u mnie w pokoju ?
- Tak - powiedział z trudem.
- Ja też chcę ci coś powiedzieć...
Kiwnął głową i poczuła na policzku jego miękkie włosy.
- Myślę....jesteś naprawdę piękny.
Jej słowa spotkały się z ciszą i przez moment pożałowała, że nie może ich cofnąć, usunąć z powietrza gdzie nieruchomo zawisły. Ale wtedy wyczuła jak jego serce ściga jej serce i teraz już wiedziała jak je odebrał.
- Nie tak jak ty - wymruczał w czubek jej głowy - Nikt nie jest taki jak ty.
I leżeli tak w milczeniu objęci, trzymając się wzajemnie, a ona pragnęła żeby ta noc nigdy się nie skończyła.
Nieprawdopodobne, noc która kosztowała wszystkich tak wiele, stała się czymś cudownym, czymś co będzie cenić przez resztę życia.
******
Serena cicho otworzyła drzwi do pokoju Marco, chcąc sprawić mu przyjemność wiadomością, że przed chwilą przyjechała Cecylia przywożąc ze sobą Kyla. Najwidoczniej przypuszczenia Tess były prawdziwe: Kyle poszedł na randkę i zapomniał włączyć telefon komórkowy.
Szła miękko po zalanej blaskiem księżyca podłodze i nagle zatrzymała się widząc coś, w co trudno było uwierzyć. Marco trzymał mocno w ramionach Tess, jakby ją sobą osłaniał. Oboje spali, zupełnie spleceni, jego ramiona dookoła niej, jej twarz wtulona w jego piersi.
A Serena zdumiona tylko się temu przyglądała.
Jak to możliwe, żeby oboje mogli się tak szybko odnaleźć - tym bardziej odkąd wiedziała, że niczego nie pamiętali ze swojego poprzedniego życia.
A jednak tu byli, przyciągnięci do siebie przez wspomnienia do których nigdy się nie odwoływali, przez coś, czego prawdopodobnie jeszcze nie rozumieli.
Przeznaczenie.
Odwróciła się i delikatnie zamknęła za sobą drzwi.
Cdn.
Gravity Always Wins - część 13
Suburban skręcił z autostrady w wysypany żwirem podjazd zatrzymując się naprzeciwko zabezpieczającej bramy. Riley opuścił szybę i szybko wystukał kilka cyfr, po czym duża żelazna brama powoli się otworzyła, umożliwiając im wjazd do środka.
- To tu - stwierdził Marco przysuwając się bliżej okna.
Max patrzył przed siebie, starając się dostrzec coś z miejsca, które przez jakiś czas będzie ich nowym domem. Pojazd wyruszył w mozolną, wznoszącą się stromo, nierówną drogę; blask przednich świateł przecinał zalegające przed nimi ciemności. Max widział niewyraźne zarysy sosen i skał ciągnących się po obu stronach pojazdu, ale w tej smolistej czerni trudno było zobaczyć coś więcej. Wyboista droga powodowała, że tłoczyli się i potrącali wzajemnie w trakcie powolnej jazdy w górę, ostro nachylonym zboczem. Przejechali niewielki zakręt, po czym droga stała się jeszcze bardziej urwista sprawiając, że koła Suburbana zawahały się i kręciły się przez chwilę w miejscu. Marco nie żartował - najwidoczniej rzeczywiście zostali przywiezieni w góry.
Liz podskoczyła obok niego nerwowo gdy przez ścieżkę przebiegły sarny zmuszając Rileya do nagłego wciśnięcia hamulca, co rzuciło wszystkich gwałtownie do przodu. I tak już byli wyczerpani psychicznie a po tym zajściu serce Maxa tłukło się mocno.
I kiedy wydawało się że nigdy nie dotrą do celu, pojazd łagodnie pokonał ostatni zakręt i blask świateł wydobył widok dwóch zbudowanych z drewna, piętrowych chat. Na podjeździe parkował jeszcze jeden Suburban i Max w przelocie zobaczył stojących na werandzie Marię, Michaela i Tess - z całą pewnością czekających na nich.
- Przynajmniej mamy odpowiedź na jedno z pytań - powiedziała Serena odwracając się by otworzyć drzwi samochodu - Odnalazło się troje z pięciorga.
Na krótko Maxa ogarnęła panika, że nie ma jeszcze Isabel, ale zanim podzielił się swoimi obawami, Serena powiedziała - Nie martw się o pozostałych, na pewno niedługo będą. A tak szczerze, jestem zaskoczona że dotarli tutaj przed nami.
Kiedy Marco otwierał tylne drzwi, Liz dotknęła jego ramienia - Max, jestem pewna, że wszystko z nimi w porządku - zapewniła go cicho. Wystarczyło tylko ją usłyszeć by złagodniał niepokój...jak zawsze. Liz w każdym momencie, w najprostszy sposób potrafiła ukoić jego serce. Uśmiechnął się do niej ciepło i skinął głową.
Marco pomógł wysiąść z samochodu Liz i odwrócił się wyciągając do niego rękę. Max zeskoczył na ziemię by ze zdziwieniem się przekonać jak bardzo zdrętwiał podczas tej niewygodnej jazdy.
Michael łagodnie objął go przez plecy i szybko uściskał - Ogromnie mi ulżyło kiedy was zobaczyłem Maxwell - powiedział. Max słyszał napięcie w jego głosie - Naprawdę się martwiliśmy.
- Lizzie ! - krzyknęła piskliwie Maria, wciągając ją w swoje objęcia - Boże, to czekanie mnie dobiło.
- Powiedziano nam, że Khivar wydał rozkaz by was dzisiaj zlikwidować - powiedział Michael, przeszywając go wzrokiem.
Max spuścił wzrok i bez słowa przytaknął, nie chciał żeby wiedzieli jak mocno otarli się o niebezpieczeństwo. Jednak gdy Michael z otwartymi ustami zaczął wpatrywać się w samochód zrozumiał, że nie da się tego ukryć.
- Co to jest, do diabła ? - krzyknął Michael wskazując na bok Suburbana na którym widoczna była seria wypalonych dziur.
- No cóż, pewnie szkody spowodowane bronią wroga - powiedziała zwięźle Serena, kucając obok samochodu i sprawdzając stan wozu - Powiedziałabym, że to Fosforyzator K-10 - oceniła fachowo, prowadząc palcem po poszarpanej karoserii.
Michael zaskoczony ściągnął brwi, a potem je podniósł jakby chciał zapytać kto to jest.
- Przedstawiam wam Serenę - powiedział Max, a ona wstała by się przywitać - Jest naszym opiekunem.
Chciał jeszcze dodać, że była w katastrofie w 1947 roku, ale zrezygnował. Wiedział w jaki sposób na taką informację zareagowałby Michael, a po napięciach dzisiejszej nocy uznał, że na razie lepiej będzie się wstrzymać.
- Miło cię poznać Michael - powiedziała spokojnie wyciągając do niego rękę. Max patrząc teraz na nią z bliska znowu został zaskoczony jak młodo wyglądała, właśnie tak jak spostrzegła to wcześniej Liz. Michael otworzył szeroko oczy zdziwiony, że zwróciła się do niego po imieniu ale Serena odwróciła się szybko witając się z Tess a potem z Marią. Znała imię każdego z nich a jej niezwykle serdeczne odnoszenie się do nich wywołało lekkie drżenie u Maxa.
Riley wszedł po schodach wnosząc do chaty bagaże.
- Chodźmy do środka - Max kiwnął głową w stronę domu - Chłodno tutaj.
****
Marco siedząc na kanapie obserwował spacerującą tam i z powrotem Tess. Poruszona, niecierpliwie wykręcała ręce. Wszyscy przybyli bezpiecznie na miejsce z wyjątkiem Kyla. Nie otrzymali żadnej wiadomości od Cecylii, chociaż to było do przewidzenia. Używanie telefonów komórkowych wiązało się ze zbyt dużym niebezpieczeństwem. Co prawda zrobili dzisiaj wyjątek dzwoniąc do Maxa, ale akurat w tym wypadku chodziło o nagłe zagrożenie życia.
Marco lekko się denerwował bo od ich przyjazdu upłynęła godzina, jednak tak naprawdę dużo bardziej niepokoiło go, że tak silnie zareagowała na to Tess, w dalszym ciągu niespokojnie krążąca po pokoju. Zerknął na Serenę, która siedząc przed kominkiem obserwowała ją w milczeniu.
- Może nie mogła go zastać ? - zastanawiała się głośno Tess - Był z Mandy i...znacie Kyla. Prawdopodobnie ma wyłączoną komórkę.
Michael podniósł się powoli, stanął przed nią i położył jej ręce na ramionach.
- Tess, powinnaś się uspokoić - upomniał ją delikatnie.
- Nie mogę Michael - krzyknęła i Marco zobaczył jak oczy zachodzą jej łzami. Widocznie Kyle był dla niej kimś specjalnym, a na myśl o tym poczuł coś w rodzaju zazdrości.
- Jestem pewny, że jest cały i zdrowy - pocieszał ją Michael, zabierając dłonie z jej ramion - Tylko wszyscy musimy nad sobą panować.
- Tak uczciwie, to Kyle nie był umieszczony jako pierwszy na liście Khivara - wtrąciła Serena - Dzisiejszy rozkaz dotyczył Maxa i Liz.
- A co o Anną ? - zapytał Marco, ale Riley tylko pokręcił głową - Nie byłem w stanie się z nią skontaktować...ale dała znać, że może za chwilę.
Tess znów zaczęła się przechadzać i nagle zatrzymała się obok kanapy na której siedział Marco wpatrując się w niego przenikliwie. Od tamtego dnia w pokoju akademickim to był ich pierwszy kontakt wzrokowy, i trochę go to wytrąciło z równowagi. Nie był w stanie odwrócić oczu i przez moment pozostali tak z utkwionym w siebie wzrokiem. W jakiś sposób, wśród emocjonujących zawirowań dzisiejszej nocy, znaleźli kojący środek - i połączyli najmocniej, przy pomocy najprostszych spojrzeń.
A kiedy się odwracała, Marco zauważył jej wyraźne odprężenie.
Bezwiednie ją wyciszył mimo, że roznieciła w nim ogień rozprzestrzeniający się po całym ciele. Potrząsnął lekko głową patrząc na swoje ręce. Tess Harding ogromne namieszała w jego sercu...jednak miał kłopot, bo to co w nim wywołała sprawiło mu dużą przyjemność.
******
Marco uniósł się, podciągnął flanelowe okrycie i dokładnie się nim owinął. Noc była bardzo zimna, pomimo włączonego grzejnika wciąż odczuwał chłód. I chociaż Kyla wciąż jeszcze nie było, pół godziny temu wszyscy prócz Sereny poszli się do łóżek. Czekała na kontakt z Cecylią, jednak Marco odniósł wrażenie, że trochę zaczynała się niepokoić. Ale skądś wiedział, że z Kylem wszystko jest w porządku...czuł to głęboko w sobie a jeżeli chodziło o te sprawy, ufał swojej intuicji.
Kiedy udawali się na spoczynek, Tess wciąż wydawała się przygnębiona ale była już trochę spokojniejsza. Po tym ich dziwnym kontakcie jej zachowanie się zmieniło, starała się nad sobą panować. W dalszym ciągu nie rozumiał co właściwie między nimi zaszło ? to uczucie było tak elektryzujące i wywołujące podniecenie, a jednocześnie uspokajające.
I teraz po prostu nie umiał zasnąć. Wszystko się na to złożyło. W głowie tkwiły jeszcze wspomnienia stoczonej dzisiaj walki. Byli blisko - zbyt blisko, i cierpł na myśl o tym, że mogli utracić Maxa i Liz. Zamknął oczy mając nadzieję, że wreszcie znikną nawiedzające go obrazy plującej ogniem broni.
Nagle usłyszał w pokoju miękki szelest. Otworzył oczy i zobaczył stojącą obok łóżka Tess. Gryzła wargę i patrzyła na niego niepewnie.
- Co? - szepnął. Usiadł na łóżku i poczuł szybkie bicie serca - Coś się stało ?
Potrząsnęła energicznie głową - Nie. Chciałam tylko...chwilkę porozmawiać.
- W porządku - powiedział miękko, przy okazji zauważając zarys zgrabnych nóg na tle światła księżyca. Miała na sobie tylko koszulkę, taką jak tamtego dnia, ale przynajmniej teraz było ciemno. No cóż, nie licząc blasku księżyca i tego całego migotania przenikającego przez jej nagą skórę...i włosy.
Podniósł się opuszczając stopy na podłogę a ona usiadła obok niego. Nagle uświadomił sobie, że jest niemal nagi: miał na sobie tylko bokserki i znoszony t- shirt. Pociągnął na kolana flanelowe nakrycie.
- Dalej martwisz się o Kyla - powiedział ciepło.
- Tak...wiesz, że traktuję Kyla jak brata - zawahała się - Zastanawiam się, jak poznajesz że nic mu nie grozi. Co ci podpowiada twój instynkt.
Przez chwilę się zastanawiał czy nie odpowiedzieć wymijająco - co szybko uśmierzyłoby jej lęki, lecz zdecydował się na bardziej złożoną wersję.
- Tess, zdajesz sobie sprawę, że Max i Liz są obdarzeni potężną intuicją ? - zaczął mówić i w ciemnościach zobaczył jak kiwnęła głową - Ja także. To mój największy dar, i...chociaż to nic konkretnego...mogę z całą pewnością stwierdzić, że z Kylem nie dzieje się nic złego. Myślę, że niedługo tu będzie - zawahał się, nacisnął mocniej wyobraźnię i kiedy miał pewność, powiedział - Mniej więcej za godzinę.
- Naprawdę? - zapytała, podnosząc na niego szeroko otwarte oczy, w których kryła się ulga.
- Tak - pokiwał stanowczo głową - Naprawdę.
- Tak bardzo chciałabym móc zasnąć - poskarżyła się przecierając oczy - Przepraszam, że cię obudziłam.
- Nie obudziłaś - roześmiał się miękko - Ja też po tych wydarzeniach...nie mogłem zasnąć.
- Było niedobrze, prawda ? - zapytała posępnie, a on odpowiedział skinieniem głowy. Nie chciał jej teraz mówić jak bardzo.
- Max nam powiedział że rozpadło się tylne okno, i że ty ich uratowałeś.
Widocznie jednak wiedziała - Wspólnie sobie poradziliśmy.
- Dziękuję. Za troskę o nich - dotknęła leciutko jego ramienia i poczuł pod jej palcami iskrzenie.
- Robię co do mnie należy.
- Wcale tak nie uważam - uśmiechnęła się miękko. Nawet w półmroku jaki panował w pokoju widział ten uśmiech. Cieszył się, że tej nocy była pełnia księżyca bo mógł ją dokładnie obserwować. Znowu potarła sennie oczy i nagle wpadł na pomysł.
- Wiesz, zrobię coś, co pomoże ci zasnąć - zaproponował.
- Tak?
Wskoczył na łóżko, wśliznął się za nią i usiadł po turecku - Tylko się rozluźnij, dobrze ?
Kiwnęła głową. Zsunął jej z ramion długie włosy i kciukami zaczął pocierać wzdłuż delikatnej szyi. Przeciągał nimi powoli i z każdym dotykiem otwierał się do niej coraz bardziej, sprawiając by spłynął na nią spokój. Właściwie nie umiał uzdrawiać ale to było coś, co wiązało się z jego podświadomością, a to mógł jej ofiarować. Przymknął oczy i wyobraził sobie łąkę, wysoką trawę łagodnie falującą pod wpływem ciepłego wiatru...coś takiego obserwował kiedyś z Sereną i utrwalił w sobie ten obraz jako wizerunek spokoju. Przywołał ten obraz, wrażenia otulały Tess, i w pewien sposób odczuł jak pod jego dotykiem się odpręża. Rozluźnienie...jeszcze wyrywające się, dziwnie ekscytujące pomieszane emocje, ale one i w nim wzbierały.
Zielona, kołysząca się trawa...złoty słoneczny blask igrający na łące...spokój...ulga.
Westchnęła miękko i pochyliła nisko głowę.
*****
Jak to było możliwe by ktoś, kto wzbudza w tobie ogień, jednocześnie sprawiał, że stajesz się senna i spokojna ? A jednak właśnie to odczuwała pod wpływem łagodnego dotyku Marco. Zapragnęła go, pożądanie rosło szaleńczo, ale robił z nią coś, czego nie rozumiała. Z pewnością coś przeciwnego. Nagle stała się bardzo zmęczona....chciała zasnąć. Musiała. Więc zdecydowała się położyć, tylko na chwilkę, i z ulgą to zrobiła.
- Zamknę tylko na minutkę oczy, dobrze ? - powiedziała niewyraźnie bo właśnie wtulała głowę w miękką poduszkę.
- W porządku - szepnął w ciemnościach i poczuła jak układa się za nią w wąskim łóżku. Była odwrócona do niego plecami, a mimo to świadoma ciepłego ciała oddalonego od siebie zaledwie o kilka cali. Żałowała tylko, że więcej jej nie dotyka...nie trzyma, ale pragnienie snu stało się nieodparte.
****
Marco ciężko westchnął, kiedy usłyszał równomierny, cichy oddech Tess. Chcąc jej pomóc, nie powinien był jej nigdy dotykać, nie powinien wykorzystywać wobec niej swojej intuicji. Zupełnie ją to rozłożyło, a on teraz utknął w męczącej - choć pozornie kompromisowej - sytuacji. Spała w jego łóżku a on miał na sobie tylko spodenki i t-shirt. A dowód na to jak na nią reagował, napierał mocno pod bawełnianą bielizną. Jeżeli ona przysunie się odrobinę bliżej, pozna jak mocno go podnieciła. Ostrożnie odsunął od niej biodra i z bolesnym westchnieniem opadł na poduszkę.
To była czysta udręka leżeć w łóżku obok Tess, gdy niemal czuł na sobie muskanie jej gołych nóg. Lśniące, puszyste włosy rozsypały się na poduszce łaskocząc go w nos. Jej zapach był nieprawdopodobny. Wyczuł go już gdy był w jej pokoju, a teraz opanował wszystkie jego zmysły, coś w nim budził.
Reagował na nią jak obłąkany, ale miał wrażenie, że bezustannie go do tego prowokowała - jak tamtego dnia, kiedy nie mógł zapanować nad słowami i powiedział jej, że cudownie wygląda w tej skąpej koszulce. Zaraz tego pożałował - jednak musiał uczciwie przyznać - powiedział, bo tak czuł. Pomijając wszystko, problem był w tym, że w sytuacji rosnącej nią fascynacji, nie będzie mógł pełnić właściwie swoich obowiązków.
Nie chodziło nawet o to, że nie pozwolono by im się zaangażować - chociaż wśród nich, jedynie Anna i Riley byli parą - co prawda w ich przypadku to raczej zniechęcało, powodowało cichy sprzeciw; ponieważ serce zazwyczaj utrudniało podejmowanie szybkich decyzji. I to był główny powód żeby pociąg do Tess stał się tak potencjalnie zgubny. Z całą pewnością nie wolno mu wiązać się z kimś, kto jest tak blisko Maxa i Liz, bo rozpraszając się w decydujących momentach, narażałby w ostateczności ich życie.
Nie, to do niczego nie prowadzi, pomyślał wzdychając z rezygnacją, kiedy patrzył na jej śliczne włosy. Rozsypały się jak złota przędza i niepokojąco mocno zapragnął ich dotknąć, tylko poznać jakie to uczucie, kiedy się je ma pod palcami. Długo się zastanawiał a potem bardzo ostrożnie ujął jedwabiste pasemko i zacisnął na nich dłoń. A kiedy je poczuł, zamknął oczy pragnąc żeby to zafascynowanie dokądś prowadziło. Przyciągnął go do ust i ucałował czule ich koniec, wdychając ich świeży zapach. Nagle Tess drgnęła, odwróciła się we śnie w jego stronę - i teraz miał ją od siebie na odległość oddechu. Jej usta znalazły się wystarczająco blisko by je pocałować a udo niebezpiecznie zbliżyło się do jego bioder.
Zamknął oczy bo zaledwie mógł oddychać, choć równocześnie dyszał ciężko. Nigdy nie znajdował się tak blisko kobiety - a tym bardziej w sytuacji taka jak ta, w łóżku, mając na sobie tylko spodenki. Rzeczywiście, kiedy był młodszy całował się z kilkoma dziewczynami, ale nigdy nie pozwolił sobie na zbytnią poufałość z obawy przed odkryciem, że nie jest człowiekiem. A już na pewno nie zaprosiłby żadnej z nich do swojego łóżka.
Marco z trudem westchnął, uniósł powieki i spostrzegł wpatrzoną w siebie Tess. Serce załomotało jeszcze szybciej bo sposób w jaki na niego patrzyła straszliwie odsłaniał jego uczucia. Poznała je. Utkwiła w nim oczy, cisza unosiła się w ciemnościach, słychać było tylko odgłos oddechów. Światło księżyca padało na jej twarz i Marco przysiągłby, że widzi w błękitnych oczach tańczące pożądanie. Gardłowe westchnienie uleciało z jej warg, powoli je oblizała - i ten gest stał się jego zgubą.
Powoli pochylił się nad nią, niepewnie pocałował...czekając czy go nie odepchnie. Jednak miękko rozchyliła wargi i z zadziwiającą namiętnością zwróciła mu pocałunek. Przyciągnęła go bliżej, witając w swoich ramionach, więc pocałował ją głębiej. To była słodycz jakiej nigdy dotąd nie znał. Zamknął oczy i upajał się nią. Otoczył ramionami delikatną talię przyciągając ją bliżej, smakując jej usta bardziej pożądliwie. Języki rozpoczęły zmysłowy taniec, przylegając do siebie gwałtownie, a jego ciało odpowiedziało uczuciem rosnącego gorąca podczas gdy wzbierała w nim jakaś obca energia.
Wcześniej nie całował nikogo takiego jak ona, jedynie ziemskie dziewczyny...ale tutaj było coś zdecydowanie innego.
Tess była inna, i działała na niego nieprawdopodobne.
Powinien się powstrzymać. Musi...ale tylko pogłębiał pocałunek wsuwając palce w jej włosy, przyciągając ją silniej. Przycisnęła się do niego szczupłymi biodrami a on jęknął miękko pod wpływem tego intymnego kontaktu. Teraz wiedziała jaki był pobudzony - na myśl o tym zarumienił się mocno.
*****
Tess ledwie oddychała. A faktycznie przestała zupełnie oddychać w momencie, kiedy ją po raz pierwszy pocałował. Tak zaskoczyły ją jego miękkie i wrażliwe usta, że wręcz podeszły jej do oczu łzy. Jak to możliwe, żeby ktoś taki jak Marco, który kilka godzin temu stoczył prawdziwą bitwę w samochodzie - potrafił całować tak nieśmiało ? A pocałunek był piękny ponieważ wypłynął z jego niezdecydowania. Czuła jak bardzo był pobudzony, a jednak...ten silny mężczyzna był wobec niej tak delikatny.
Objęła go ramionami za szyję przyciągając bliżej, oczekując od niego dużo więcej. Miał łagodne, czułe wargi kiedy je rozchylał i językiem poznawał jej usta. Nacisnęła na niego biodrami a on wsunął dłonie poniżej jej talii przyciągając do siebie. Czuła jego ucisk na swoim udzie i odpowiedziała drżeniem na tę intymną bliskość.
Wiedziała, że mogłaby pokochać Marco. Głęboko. Serce biło ciężko...już po pierwszym pocałunku. I sposób w jaki wsunął szerokie dłonie pod koszulkę, rozkładając je na żebrach i obejmując ją mocno sprawiał, że w jego ramionach czuła się taka mała i krucha...piękna.
Gładził ją po plecach i nie mogła się oprzeć żeby cicho nie jęknąć, ale natychmiast tego pożałowała bo uspokoił ręce na jej skórze. Wyłamał się z pocałunku, miał urywany oddech - Przepraszam - powiedział półgłosem, przesuwając wierzchem dłoni po ustach - Naprawdę mi przykro, Tess.
- A mnie nie - szeptała gorączkowo, bo naprawdę nie było jej przykro. Ani trochę.
- To nie powinno się było...między nami wydarzyć - starał się jej to spokojnie wyjaśnić pomiędzy jednym oddechem a drugim. W ciszy wpatrywali się w siebie a Tess miała wrażenie, że trwa to wieczność. Z trudem przełknęła. Teraz gdy ściągnął razem ciemne brwi, smutek zmienił mu rysy twarzy.
- Tak bardzo bym chciał, ale to niemożliwe - pokręcił głową.
W końcu odzyskała głos, niepewna tego co powiedział - Dlaczego nie ?
Odgarnął jej włosy z oczu i zamyślił się - Ponieważ to zbyt niebezpieczne...dla was wszystkich. Muszę być opanowany i skupiony...i nie mogę się z nikim wiązać, zwłaszcza z tobą.
- Och - miała apatyczny głos gdy wypuszczał ją z objęć. Od razu zrobiło jej się chłodno po tej gorączce, którą z taką łatwością w niej rozpalił.
- To nie znaczy, że tego nie chcę - szepnął chrapliwie - Że cię nie pragnę.
Kiwnęła głową unikając jego oczu chociaż wiedziała, że patrzy na nią i oczekuje na jej spojrzenie. Po długiej chwili podniosła wzrok i nie uszedł jej uwadze wyraz przygnębienia w ciemnych oczach. Obrysowała palcem jego dolną wargę i pomyślała, że ma takie piękne, pełne usta.
- Więc mnie trzymaj - szepnęła ciszej niż zamierzała - Chociaż tej nocy - Te słowa jakoś same narodziły się w myślach i wbrew sobie wypowiedziała je głośno.
Milcząc pociągnął ją w ramiona, przysuwając do piersi i teraz słyszała szybko bijące serce. Zamknęła oczy, rozkoszowała się tym wykradzionym szczęściem bo wiedziała, że miał rację....rozumiała. Zbyt silne zaangażowanie się, oderwałoby ich od czuwania nad Maxem i Liz, a tego i ona nie chciała. Za bardzo ich kochała żeby narażać oboje na takie niebezpieczeństwo.
Westchnęła ciężko pojmując, że dla nich, chwila taka jak ta, będzie jedyna. I właśnie dlatego chciała coś - koniecznie - powiedzieć.
- Marco - miała schrypnięty głos - Pamiętasz tamten dzień...i to, co powiedziałeś u mnie w pokoju ?
- Tak - powiedział z trudem.
- Ja też chcę ci coś powiedzieć...
Kiwnął głową i poczuła na policzku jego miękkie włosy.
- Myślę....jesteś naprawdę piękny.
Jej słowa spotkały się z ciszą i przez moment pożałowała, że nie może ich cofnąć, usunąć z powietrza gdzie nieruchomo zawisły. Ale wtedy wyczuła jak jego serce ściga jej serce i teraz już wiedziała jak je odebrał.
- Nie tak jak ty - wymruczał w czubek jej głowy - Nikt nie jest taki jak ty.
I leżeli tak w milczeniu objęci, trzymając się wzajemnie, a ona pragnęła żeby ta noc nigdy się nie skończyła.
Nieprawdopodobne, noc która kosztowała wszystkich tak wiele, stała się czymś cudownym, czymś co będzie cenić przez resztę życia.
******
Serena cicho otworzyła drzwi do pokoju Marco, chcąc sprawić mu przyjemność wiadomością, że przed chwilą przyjechała Cecylia przywożąc ze sobą Kyla. Najwidoczniej przypuszczenia Tess były prawdziwe: Kyle poszedł na randkę i zapomniał włączyć telefon komórkowy.
Szła miękko po zalanej blaskiem księżyca podłodze i nagle zatrzymała się widząc coś, w co trudno było uwierzyć. Marco trzymał mocno w ramionach Tess, jakby ją sobą osłaniał. Oboje spali, zupełnie spleceni, jego ramiona dookoła niej, jej twarz wtulona w jego piersi.
A Serena zdumiona tylko się temu przyglądała.
Jak to możliwe, żeby oboje mogli się tak szybko odnaleźć - tym bardziej odkąd wiedziała, że niczego nie pamiętali ze swojego poprzedniego życia.
A jednak tu byli, przyciągnięci do siebie przez wspomnienia do których nigdy się nie odwoływali, przez coś, czego prawdopodobnie jeszcze nie rozumieli.
Przeznaczenie.
Odwróciła się i delikatnie zamknęła za sobą drzwi.
Cdn.
Last edited by Ela on Mon Jul 12, 2004 2:16 pm, edited 2 times in total.
To był rzeczywiście słodki odcinek, dzięki Elu
Cieplej się człowiekowi robi wokół serca, kiedy czyta o Tess ktora wreszcie ma kogoś dla kogo jest właśnie tą jedną, jedyną wyjątkową osobą, kto "wzbudza w niej ogień a jednocześnie sprawia że czuje się senna i spokojna", dla którego nie ma stworzenia piękniejszego i bardziej doskonałego niż ona...bo zwykle Tess, podobnie jak pozostałe kobiety, przebywają w cieniu Liz, pięknej, wspaniałej bohaterskiej ...szare myszki. Tu jest inaczej. No i ta scena w której Serena przygląda się uśpionej parze...miodzio
I miło wiedzieć że Tess może liczyć na przyjaźń i zroumienie ze strony Pod Squadu, a nie tylko Kyle'a...który wciąż jest dla niej kimś ogromnie ważnym.
Ehm Nan, co za nagła i nieoczekiwana zmiana awatara
Bannerek
Cieplej się człowiekowi robi wokół serca, kiedy czyta o Tess ktora wreszcie ma kogoś dla kogo jest właśnie tą jedną, jedyną wyjątkową osobą, kto "wzbudza w niej ogień a jednocześnie sprawia że czuje się senna i spokojna", dla którego nie ma stworzenia piękniejszego i bardziej doskonałego niż ona...bo zwykle Tess, podobnie jak pozostałe kobiety, przebywają w cieniu Liz, pięknej, wspaniałej bohaterskiej ...szare myszki. Tu jest inaczej. No i ta scena w której Serena przygląda się uśpionej parze...miodzio
I miło wiedzieć że Tess może liczyć na przyjaźń i zroumienie ze strony Pod Squadu, a nie tylko Kyle'a...który wciąż jest dla niej kimś ogromnie ważnym.
Ehm Nan, co za nagła i nieoczekiwana zmiana awatara
Bannerek
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Hmmm... ładny bannerek. Obiektywnie patrząc. Bo ja dzisiaj jestem czepialska i coś mi tam w nim bruździ. Mniejsza z tym.
Sama część - owszem, śliczna, nareszcie jakaś część, której głównym bohaterem nie jest Liz z przyległościami. I mimo wszystko ten cały Farrell tak sobie mi pasuje. On ma niby być tym niedosięgłym szczytem? *nie zwracać uwagi na moje narzekania, chwilowo to jedyny sposób by dać ujście mojemu, ekhm, nastorojowi. Przyjaciółka do końca tygodnia jest poza zasięgiem, na co się wściekała*
Mandy. Od razu kojarzy mi się z cukierkami, nie wiem dlaczego. Więc Kyle znów powrócił do swojego wizreunku z I sezonu, na przykład z tą stanikowatą w Heat Wave
Uroczo. W dalszym ciągu lubię Serenę.
Lizziett, nieoczekiwana? Mówiłam przecież, że zaczynam się przestawiać na inne tory, a że Emilie akurat wpadła mi pod rękę... Kwiatuszek chyba byłby zadowolony
Idę już, idę... nie męczę już dalej.
Sama część - owszem, śliczna, nareszcie jakaś część, której głównym bohaterem nie jest Liz z przyległościami. I mimo wszystko ten cały Farrell tak sobie mi pasuje. On ma niby być tym niedosięgłym szczytem? *nie zwracać uwagi na moje narzekania, chwilowo to jedyny sposób by dać ujście mojemu, ekhm, nastorojowi. Przyjaciółka do końca tygodnia jest poza zasięgiem, na co się wściekała*
Mandy. Od razu kojarzy mi się z cukierkami, nie wiem dlaczego. Więc Kyle znów powrócił do swojego wizreunku z I sezonu, na przykład z tą stanikowatą w Heat Wave
Uroczo. W dalszym ciągu lubię Serenę.
Lizziett, nieoczekiwana? Mówiłam przecież, że zaczynam się przestawiać na inne tory, a że Emilie akurat wpadła mi pod rękę... Kwiatuszek chyba byłby zadowolony
Idę już, idę... nie męczę już dalej.
Uff, poprawiłam wygląd poprzednich odcinków po naszej ubiegło tygodniowej katastrofie i teraz można jakoś to odczytać.
Oprócz postaci Marco zaczyna wysuwać się postać Sereney, rodowitej przedstawicielki Antaru. I jej RosDeidre nadała niezwykłe cechy charakteru, stworzyła niezwykle ciekawą, piękną osobowość...Pełną godności i dumy, niosącą w sobie tragedię planety i rozpacz po stracie najbliższych. I tak bardzo oddaną tym którym przysięgała służyć i ich chronić. W następnej części poznamy ją jeszcze lepiej.
Gravity Always Wins - część 14
Max, Liz, Tess, Michael i Isabel zebrali się w pokoju wypoczynkowym na małym porannym spotkaniu z Sereną. Max poprosił żeby to pierwsze wspólne spotkanie mogło mieć bardziej prywatny charakter zdając sobie sprawę, że może przebiec w gorącej atmosferze – zwłaszcza po wczorajszej podróży podczas której dowiedzieli się czym Serena chce się z nimi podzielić. Był przekonany, że im mniej będzie uczestniczyło w nim osób, tym rozmowa będzie spokojniejsza. Zerknął na spiętego, siedzącego na przykominkowym ruszcie Michaela i na widok jego zmrużonych oczu ogarnęła go fala obaw. Jak on na to wszystko zareaguje.
Serena opadła miękko na kanapę obok Liz, Isabel przysiadła w pobliżu Michaela. Tess usiadła ze skrzyżowanymi nogami na podłodze w pobliżu rozpalonego na kominku ognia i wszyscy niecierpliwie czekali na rozpoczęcie rozmowy przez Serenę.
- Wiem, że macie mnóstwo pytań – wolno przebiegła po nich wzrokiem. Max zauważył jakieś migotliwe światło w jej oczach, krótki przebłysk prawdziwej energii. Pochyliła głowę nad filiżanką z kawą, zmarszczyła brwi, zawahała się i po chwili powiedziała.
- Byłam w katastrofie – zerknęła znacząco na Maxa – I od tamtej pory, przez większość czasu czuwałam nad wami.
- Co? – zapytał z niedowierzaniem Michael prostując się. Ton jego głosu stał się od razu wrogi i Max wiedział, że zaraz wybuchnie gniewem jeżeli odpowiedź Sereny go nie załagodzi.
- Utraciłam was na czas gdy opuściliście kokony – wyjaśniła – Stało się tak bo wyszliście odrobinę wcześniej niż oczekiwaliśmy. Jednak zdarzenie to, wbrew pozorom ostatecznie ocaliło was...zyskaliście na tym.
- Jak to możliwe ? – zapytał Michael, podnosząc głos – Czemu skorzystaliśmy oddalając się z tamtego miejsca ?
- Ponieważ pozwoliło uchronić was przed Nasedo...on nie popierał naszego sposobu postępowania – zawahała się wzdychając głęboko.
- Po katastrofie zaczęły się problemy...z Liz – mówiła dalej cichym głosem – Jej inkubator został poważnie uszkodzony...był absolutnie nie do naprawienia...i należało podjąć jakąś decyzję. Rozstrzygnęliśmy to w ten sposób, że usunęliśmy ją z jej okrywy i przenieśliśmy do inkubatora Tess żeby wraz z nią przeszła proces współ-dojrzewania.
- Chwileczkę – Liz odetchnęła miękko – co to znaczy współ-dojrzewania ?
Max poczuł jak sztywnieje obok niego i szybko wziął ją za rękę. Zaginięcie inkubatora było jednym z najważniejszych pytań jakie męczyło ją latami. Jakimś wewnętrznym zmysłem badacza zawsze próbowała poukładać te porozrzucane niewiadome kawałki związane z jej pochodzeniem, chcąc dowiedzieć się kim w rzeczywistości jest.
- Umieściliśmy cię wewnątrz inkubatora Tess i aby go wzmocnić użyliśmy pozostałości twojego własnego materiału.
Max patrzył na Liz i Tess, które nie mogły oderwać od siebie wzroku. Tess zszokowana otworzyła usta i po jej twarzy przebiegały przeróżne emocje – To znaczy, że my...my byłyśmy jak siostry – zająknęła się z niedowierzaniem.
- Przypuszczam, że tak – Serena pokiwała głową.
I Max bez trudu odgadł o czym pomyślała Tess - jak okropnie nieraz traktowała Liz i chociaż teraz były bliskimi przyjaciółkami, widmo tamtych wydarzeń wciąż nad nimi wisiało. Kiedyś nawet z nim o tym rozmawiała, przyznając się do obaw, że Liz może nigdy tego nie zapomnieć.
- Jak długo tam byłyśmy ? – zapytała ciepło Tess.
- Około trzydziestu pięciu lat - Serena przerzuciła energicznie włosy za ramię, kładąc nacisk na swoją odpowiedź. Każde stwierdzenie czy gest akcentowała w ten sposób i tym przypominała Maxowi trochę Nasedo.
- Trzydzieści pięć lat ? – krzyknęła zaskoczona Liz. Max poczuł jak jej mała dłoń zaciska się wokół jego ręki jak imadło – To...strasznie długo.
- Jednak nie tak długo jak pozostali – dokończyła Tess, zagryzając w zamyśleniu usta.
- Nie, dlatego że Liz wyszła wcześniej – Serena z wahaniem przebiegła wzrokiem po pokoju. Z jakiegoś powodu Max miał wrażenie, że jej następne słowa będą dla wszystkich dużym wstrząsem – Cóż, szczerze powiedziawszy Liz nie rozwijała się prawidłowo. Do 1983 r. każdy z was podrósł, osiągnął dojrzałość...w wyjątkiem Liz.
Krew krążąca w żyłach Maxa stała się lodowata. Po tym co Serena dawała im do zrozumienia - czego im nie powiedziała - pojął, że usunęli Liz ponieważ powoli umierała.
- A to odbijało się niekorzystnie także na rozwoju Tess, więc wiedziałam że nadszedł najwyższy czas, chociaż Liz nie przeszła w pełni procesu inkubacji.
- Zaczekaj, powiedziałaś że „nie przeszłam w pełni procesu inkubacji”...co to znaczy ? – zapytała Liz. Miała niski i nabrzmiały od uczuć głos. Max zdawał sobie sprawę jakie to musiało być dla niej przytłaczające – dowiedzieć się o sobie tak wiele, w ciągu jednej, zaskakującej chwili.
- Przejście okresu inkubacji wiązało się nie tylko z koniecznością osiągnięcia fizycznej dojrzałości. Pozwalało także rozwijać się obcej stronie...inkubacja była niezbędna by doprowadzić obcą i ludzką naturę do pełnej harmonii. Twoja obca strona nie została jeszcze w pełni ukształtowana, a Nasedo trudno było pogodzić się, że anatariańska królowa będzie tak ludzka.
Jej słowa tym razem wywołały gniew Maxa. Za tę wyraźną, dającą im do myślenia sugestię.
- Podczas gdy inni podrośli ...ty w tym samym czasie pozostawałaś malutka....więc wbrew niemu, usunęłam cię – wyjaśniła ciepło – Byłam przywódcą, a on zawsze, na każdym kroku mi się sprzeciwiał. Tak było i w tym przypadku - Serena z ponurą miną pokręciła głową – Cóż, nasze drogi się rozeszły bo w końcu zrozumiałam, że po tym jak go więziono, już nigdy nie będzie taki sam.
Max miał wrażenie, że coś ściska go za gardło. Przypomniał sobie co się z nim działo gdy tylko na krótko został pojmany przez Jednostkę Specjalną. Nasedo znosił cierpienia znacznie dłużej, a to niewątpliwie musiało odcisnąć się na nim i odmienić go głęboko.
Serena podniosła się i przeszła w drugą część pokoju. Max przypuszczał, że chyba potrzebowała na moment zdystansować się od wszystkich emocjonalnie. Zamyślona dotykała książek stojących w równych rzędach na wysokim regale, by za chwilę znowu zwrócić się do nich.
- Wówczas uświadomiłam sobie, że coś w Nasedo umarło i muszę cię przed nim chronić, Liz – powiedziała, wyciągając z półki jakiś przypadkowy wolumin – Więc ostrożnie popytałam w okolicach Roswell i dowiedziałam się o twoich rodzicach którzy od kilku lat występowali o adopcję dziecka.
- Znałaś moich rodziców ? – wykrzyknęła zdumiona Liz.
Serena długo patrzyła na nią a jej oczy robiły się coraz smutniejsze. Max zastanawiał się o czym myślała – tak bardzo tajemnicza i niełatwa do rozszyfrowania. W jednym jednak nie miał wątpliwości, ta część rozmowy kosztowała ją bardzo wiele – Niezupełnie, ale po dyskretnym sprawdzeniu nietrudno było się czegoś o nich dowiedzieć – powiedziała miękko – Przez trzy miesiące miałam cię przy sobie, potem cię zabrali.
Serena opiekowała się Liz gdy była dzieckiem, nie tylko wtedy gdy wraz z innymi przebywała w kokonie, także potem - właściwie przez pewien czas zastępowała jej matkę. Max powoli zdawał sobie sprawę, czym musiało być dla Sereny oddanie Liz. Jednak zdobyła się na to by ją chronić.
Nieoczekiwanie poderwał się Michael i z tą swoją buntowniczą miną szybko podszedł do niej.
- No tak, ale to dalej nie wyjaśnia dlaczego nigdy cię przy nas nie było – nalegał – Nie pomagałaś nam przez te wszystkie lata.
- Bo faktycznie było – odpowiedziała ciężko. Pociemniałymi oczami spojrzała w górę na Michaela – Nasedo chciał wyeliminować Liz...i ustanowić królową Tess. Poza tym dowiedziałam się, że planował zabrać was z powrotem na Antar...że ubił interes z Khivarem. Ślubowałam strzec was przed nim za wszelką cenę – szeptała gorączkowo i naraz jej oczy stały się mroczne, jakby odżyły w niej na nowo tamte wspomnienia.
- Pilnowałam kokonów i czekałam, zawsze w pogotowiu. Powinnam była go wtedy zabić, ale...- pokręciła głową ściągając brwi – byłoby to sprzeczne z naszą przysięgą obrońców. Nie mogłam tego zrobić, a powinnam była – cicho wyznała i znowu podniosła oczy na Michaela – Kiedy wyszliście wcześniej z osłon...nikt z nas się tego nie spodziewał, jednak wbrew pozorom było to dla mnie korzystne. Bo kiedy ja nie wiedziałam gdzie jesteście, on także nie wiedział. I gdy po roku was odnalazłam wiedziałam, że muszę pozostawać w pewnej odległości, inaczej zaprowadzę go do was.
- Nie potrafisz zmieniać swojego kształtu ? – Max usiłował znaleźć jakiś sens w tym o czym im teraz mówiła.
- Potrafię, ale Nasedo bez trudu mógł mnie rozpoznać.
- Jak ? – zapytał Max.
- Zapach. Intuicja. Odbicie energii – wyliczała po kolei – Jest mnóstwo sposobów, a ryzyko było zbyt duże.
Na jakiś czas umilkli. Max zauważył, że Isabel patrzy w podłogę, w jej oczach migotały z trudem powstrzymywane łzy.
- A co ze mną ? – zapytała Tess – W jaki sposób uwikłałam się z Nasedo ?
- Bo wyszłaś trochę później. Wspólne przebywanie z Liz osłabiło twoją osłonę, dojrzewałaś dłużej i kiedy wyszłaś, Nasedo już na ciebie czekał.
- A gdzie ty byłaś ? - zapytała Tess.
- Daleko – odpowiedziała po prostu. W jej głosie znów pojawił się smutek – Nie miałam pojęcia kiedy wyjdziesz, Tess. Zaryzykowałam i zostawiłam cię w kokonie. Martwiłam się, że ten proces współ-dojrzewania z Liz mógł spowodować jakieś komplikacje, pragnęłam więc żebyś dotrwała do końca, pozostała w nim do pełnej dojrzałości.
Odeszła, zostawiając Michaela, który stał obok regału i patrzył na nią z pochmurną miną. Usiadła naprzeciwko Tess, przetarła zmęczone oczy – Zostawiając cię popełniłam błąd i nigdy sobie tego nie wybaczę.
Po tych słowach Tess skrzywiła się nieznacznie, ściągając brwi w bolesnym grymasie. Max zastanawiał się o czym teraz myślała. Decyzja Sereny skazała ją na lata odseparowania od pozostałych – umożliwiając tym samym Nasedo okłamywanie jej na temat przeznaczenia. Jedno rozstrzygnięcie, którego skutki wszyscy odczuli tak dotkliwie.
- I jak widzicie, sprawy przybrały fatalny obrót. Nasedo miał Tess, a ja miałam Liz...to znaczy wiedziałam gdzie jest. I jeszcze musiałam trzymać go z daleka od pozostałej trójki – dokończyła Serena wolno przesuwając wzrokiem po Michaelu, Isabel i Maxe.
- Więc dlatego na całe lata zostawiłaś nas w spokoju ? – głos Isabel zgęstniał z emocji.
- Tak jak powiedziałam wczoraj Maxowi. Zawsze z pewnej odległości czuwałam nad wami. Ale nie mogłam ryzykować kontaktując się z wami fizycznie...nie mogłam ryzykować by nie narażać was na zdemaskowanie.
Liz poruszyła się obok Maxa. Widział lekkie drżenie małych, zaciśniętych w pięści dłoni i obserwując jej rysy twarzy zastanawiał się co ona na to wszystko odpowie.
- Nasedo chciał żebym umarła, prawda ? – zapytała w końcu. W jej głosie kryło się napięcie i niepewność – Czy nie tak powiedziałaś ?
Serena zmrużyła oczy. Max zobaczył w nich ten sam niezwykły błysk jaki już wcześniej przelotnie widział - Tak, Liz.
Serce Maxa zaczęło tłuc się szaleńczo bo zaczynał mieć pewne podejrzenia. Gdy obserwował drżące ręce Liz, czuł jak przez jej ciało przebiegają lekkie wstrząsy, rodząca się przed chwilą myśl zaczęła rysować się wyraźniej i jaśniej.
- Dlatego Liz została postrzelona, prawda ? – zapytał surowym głosem.
- Nasedo ją odszukał – odpowiedziała miękkim skinieniem głowy - A idąc tym tropem ostatecznie odnalazł i was.
Słowa zawisły w powietrzu, odbijając się echem w podekscytowanej atmosferze pokoju. Zapanowała zupełna cisza, nikt się nie odezwał.
Max zamknął oczy bo nagle przeszył go oślepiający ból. Przez te wszystkie lata wierzył, że Liz została postrzelona przypadkowo - nigdy nie wiązał tego w żaden sposób ze sobą. Powietrze w płucach zaczęło go dławić ponieważ znów stało się to, z czym zawsze walczył – z ciągłym uświadamianiem sobie, że to kim jest, z reguły skazuje ją na cierpienie. Że kochając go ponosi ogromne koszty tej miłości.
Bowiem nie chodziło tylko o to, że Liz była zbyt ludzka, w rozumieniu Nasedo – To królowa nie była wystarczająco nieziemska. Żona Maxa za bardzo była człowiekiem.
Ale Liz nie potrzebowała jego wyrzutów sumienia, w tej chwili bardziej potrzebne jej było jego wsparcie. Otwierając oczy odepchnął od siebie te wszystkie myśli.
- Teraz, kiedy wiemy co się wydarzyło, co będzie dalej ? - zapytał – Tyle musimy się nauczyć...jak stawiać opór, jak być wytrzymałym, poznać jacy sami jesteśmy.
- Max, spędzimy tutaj sporo czasu właśnie tego was ucząc. Zwłaszcza ty sam musisz o wielu sprawach się dowiedzieć żeby potem umieć poprowadzić to powstanie.
Max w milczeniu skinął głową a Serena kontynuowała dalej – Jeszcze jakiś czas będziesz naszym liderem w teorii. Ale wkrótce...być może bardzo niedługo...staniesz się faktycznym przywódcą.
Patrzyła na niego z uwagą, przeszywała wzrokiem – jakby sondowała go głęboko. Zastanawiał się czy wiedziała jak jej słowa go zelektryzowały. Bo być może po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że autentycznie zatęsknił by być ich przywódcą...ich królem.
Cdn.
Oprócz postaci Marco zaczyna wysuwać się postać Sereney, rodowitej przedstawicielki Antaru. I jej RosDeidre nadała niezwykłe cechy charakteru, stworzyła niezwykle ciekawą, piękną osobowość...Pełną godności i dumy, niosącą w sobie tragedię planety i rozpacz po stracie najbliższych. I tak bardzo oddaną tym którym przysięgała służyć i ich chronić. W następnej części poznamy ją jeszcze lepiej.
Gravity Always Wins - część 14
Max, Liz, Tess, Michael i Isabel zebrali się w pokoju wypoczynkowym na małym porannym spotkaniu z Sereną. Max poprosił żeby to pierwsze wspólne spotkanie mogło mieć bardziej prywatny charakter zdając sobie sprawę, że może przebiec w gorącej atmosferze – zwłaszcza po wczorajszej podróży podczas której dowiedzieli się czym Serena chce się z nimi podzielić. Był przekonany, że im mniej będzie uczestniczyło w nim osób, tym rozmowa będzie spokojniejsza. Zerknął na spiętego, siedzącego na przykominkowym ruszcie Michaela i na widok jego zmrużonych oczu ogarnęła go fala obaw. Jak on na to wszystko zareaguje.
Serena opadła miękko na kanapę obok Liz, Isabel przysiadła w pobliżu Michaela. Tess usiadła ze skrzyżowanymi nogami na podłodze w pobliżu rozpalonego na kominku ognia i wszyscy niecierpliwie czekali na rozpoczęcie rozmowy przez Serenę.
- Wiem, że macie mnóstwo pytań – wolno przebiegła po nich wzrokiem. Max zauważył jakieś migotliwe światło w jej oczach, krótki przebłysk prawdziwej energii. Pochyliła głowę nad filiżanką z kawą, zmarszczyła brwi, zawahała się i po chwili powiedziała.
- Byłam w katastrofie – zerknęła znacząco na Maxa – I od tamtej pory, przez większość czasu czuwałam nad wami.
- Co? – zapytał z niedowierzaniem Michael prostując się. Ton jego głosu stał się od razu wrogi i Max wiedział, że zaraz wybuchnie gniewem jeżeli odpowiedź Sereny go nie załagodzi.
- Utraciłam was na czas gdy opuściliście kokony – wyjaśniła – Stało się tak bo wyszliście odrobinę wcześniej niż oczekiwaliśmy. Jednak zdarzenie to, wbrew pozorom ostatecznie ocaliło was...zyskaliście na tym.
- Jak to możliwe ? – zapytał Michael, podnosząc głos – Czemu skorzystaliśmy oddalając się z tamtego miejsca ?
- Ponieważ pozwoliło uchronić was przed Nasedo...on nie popierał naszego sposobu postępowania – zawahała się wzdychając głęboko.
- Po katastrofie zaczęły się problemy...z Liz – mówiła dalej cichym głosem – Jej inkubator został poważnie uszkodzony...był absolutnie nie do naprawienia...i należało podjąć jakąś decyzję. Rozstrzygnęliśmy to w ten sposób, że usunęliśmy ją z jej okrywy i przenieśliśmy do inkubatora Tess żeby wraz z nią przeszła proces współ-dojrzewania.
- Chwileczkę – Liz odetchnęła miękko – co to znaczy współ-dojrzewania ?
Max poczuł jak sztywnieje obok niego i szybko wziął ją za rękę. Zaginięcie inkubatora było jednym z najważniejszych pytań jakie męczyło ją latami. Jakimś wewnętrznym zmysłem badacza zawsze próbowała poukładać te porozrzucane niewiadome kawałki związane z jej pochodzeniem, chcąc dowiedzieć się kim w rzeczywistości jest.
- Umieściliśmy cię wewnątrz inkubatora Tess i aby go wzmocnić użyliśmy pozostałości twojego własnego materiału.
Max patrzył na Liz i Tess, które nie mogły oderwać od siebie wzroku. Tess zszokowana otworzyła usta i po jej twarzy przebiegały przeróżne emocje – To znaczy, że my...my byłyśmy jak siostry – zająknęła się z niedowierzaniem.
- Przypuszczam, że tak – Serena pokiwała głową.
I Max bez trudu odgadł o czym pomyślała Tess - jak okropnie nieraz traktowała Liz i chociaż teraz były bliskimi przyjaciółkami, widmo tamtych wydarzeń wciąż nad nimi wisiało. Kiedyś nawet z nim o tym rozmawiała, przyznając się do obaw, że Liz może nigdy tego nie zapomnieć.
- Jak długo tam byłyśmy ? – zapytała ciepło Tess.
- Około trzydziestu pięciu lat - Serena przerzuciła energicznie włosy za ramię, kładąc nacisk na swoją odpowiedź. Każde stwierdzenie czy gest akcentowała w ten sposób i tym przypominała Maxowi trochę Nasedo.
- Trzydzieści pięć lat ? – krzyknęła zaskoczona Liz. Max poczuł jak jej mała dłoń zaciska się wokół jego ręki jak imadło – To...strasznie długo.
- Jednak nie tak długo jak pozostali – dokończyła Tess, zagryzając w zamyśleniu usta.
- Nie, dlatego że Liz wyszła wcześniej – Serena z wahaniem przebiegła wzrokiem po pokoju. Z jakiegoś powodu Max miał wrażenie, że jej następne słowa będą dla wszystkich dużym wstrząsem – Cóż, szczerze powiedziawszy Liz nie rozwijała się prawidłowo. Do 1983 r. każdy z was podrósł, osiągnął dojrzałość...w wyjątkiem Liz.
Krew krążąca w żyłach Maxa stała się lodowata. Po tym co Serena dawała im do zrozumienia - czego im nie powiedziała - pojął, że usunęli Liz ponieważ powoli umierała.
- A to odbijało się niekorzystnie także na rozwoju Tess, więc wiedziałam że nadszedł najwyższy czas, chociaż Liz nie przeszła w pełni procesu inkubacji.
- Zaczekaj, powiedziałaś że „nie przeszłam w pełni procesu inkubacji”...co to znaczy ? – zapytała Liz. Miała niski i nabrzmiały od uczuć głos. Max zdawał sobie sprawę jakie to musiało być dla niej przytłaczające – dowiedzieć się o sobie tak wiele, w ciągu jednej, zaskakującej chwili.
- Przejście okresu inkubacji wiązało się nie tylko z koniecznością osiągnięcia fizycznej dojrzałości. Pozwalało także rozwijać się obcej stronie...inkubacja była niezbędna by doprowadzić obcą i ludzką naturę do pełnej harmonii. Twoja obca strona nie została jeszcze w pełni ukształtowana, a Nasedo trudno było pogodzić się, że anatariańska królowa będzie tak ludzka.
Jej słowa tym razem wywołały gniew Maxa. Za tę wyraźną, dającą im do myślenia sugestię.
- Podczas gdy inni podrośli ...ty w tym samym czasie pozostawałaś malutka....więc wbrew niemu, usunęłam cię – wyjaśniła ciepło – Byłam przywódcą, a on zawsze, na każdym kroku mi się sprzeciwiał. Tak było i w tym przypadku - Serena z ponurą miną pokręciła głową – Cóż, nasze drogi się rozeszły bo w końcu zrozumiałam, że po tym jak go więziono, już nigdy nie będzie taki sam.
Max miał wrażenie, że coś ściska go za gardło. Przypomniał sobie co się z nim działo gdy tylko na krótko został pojmany przez Jednostkę Specjalną. Nasedo znosił cierpienia znacznie dłużej, a to niewątpliwie musiało odcisnąć się na nim i odmienić go głęboko.
Serena podniosła się i przeszła w drugą część pokoju. Max przypuszczał, że chyba potrzebowała na moment zdystansować się od wszystkich emocjonalnie. Zamyślona dotykała książek stojących w równych rzędach na wysokim regale, by za chwilę znowu zwrócić się do nich.
- Wówczas uświadomiłam sobie, że coś w Nasedo umarło i muszę cię przed nim chronić, Liz – powiedziała, wyciągając z półki jakiś przypadkowy wolumin – Więc ostrożnie popytałam w okolicach Roswell i dowiedziałam się o twoich rodzicach którzy od kilku lat występowali o adopcję dziecka.
- Znałaś moich rodziców ? – wykrzyknęła zdumiona Liz.
Serena długo patrzyła na nią a jej oczy robiły się coraz smutniejsze. Max zastanawiał się o czym myślała – tak bardzo tajemnicza i niełatwa do rozszyfrowania. W jednym jednak nie miał wątpliwości, ta część rozmowy kosztowała ją bardzo wiele – Niezupełnie, ale po dyskretnym sprawdzeniu nietrudno było się czegoś o nich dowiedzieć – powiedziała miękko – Przez trzy miesiące miałam cię przy sobie, potem cię zabrali.
Serena opiekowała się Liz gdy była dzieckiem, nie tylko wtedy gdy wraz z innymi przebywała w kokonie, także potem - właściwie przez pewien czas zastępowała jej matkę. Max powoli zdawał sobie sprawę, czym musiało być dla Sereny oddanie Liz. Jednak zdobyła się na to by ją chronić.
Nieoczekiwanie poderwał się Michael i z tą swoją buntowniczą miną szybko podszedł do niej.
- No tak, ale to dalej nie wyjaśnia dlaczego nigdy cię przy nas nie było – nalegał – Nie pomagałaś nam przez te wszystkie lata.
- Bo faktycznie było – odpowiedziała ciężko. Pociemniałymi oczami spojrzała w górę na Michaela – Nasedo chciał wyeliminować Liz...i ustanowić królową Tess. Poza tym dowiedziałam się, że planował zabrać was z powrotem na Antar...że ubił interes z Khivarem. Ślubowałam strzec was przed nim za wszelką cenę – szeptała gorączkowo i naraz jej oczy stały się mroczne, jakby odżyły w niej na nowo tamte wspomnienia.
- Pilnowałam kokonów i czekałam, zawsze w pogotowiu. Powinnam była go wtedy zabić, ale...- pokręciła głową ściągając brwi – byłoby to sprzeczne z naszą przysięgą obrońców. Nie mogłam tego zrobić, a powinnam była – cicho wyznała i znowu podniosła oczy na Michaela – Kiedy wyszliście wcześniej z osłon...nikt z nas się tego nie spodziewał, jednak wbrew pozorom było to dla mnie korzystne. Bo kiedy ja nie wiedziałam gdzie jesteście, on także nie wiedział. I gdy po roku was odnalazłam wiedziałam, że muszę pozostawać w pewnej odległości, inaczej zaprowadzę go do was.
- Nie potrafisz zmieniać swojego kształtu ? – Max usiłował znaleźć jakiś sens w tym o czym im teraz mówiła.
- Potrafię, ale Nasedo bez trudu mógł mnie rozpoznać.
- Jak ? – zapytał Max.
- Zapach. Intuicja. Odbicie energii – wyliczała po kolei – Jest mnóstwo sposobów, a ryzyko było zbyt duże.
Na jakiś czas umilkli. Max zauważył, że Isabel patrzy w podłogę, w jej oczach migotały z trudem powstrzymywane łzy.
- A co ze mną ? – zapytała Tess – W jaki sposób uwikłałam się z Nasedo ?
- Bo wyszłaś trochę później. Wspólne przebywanie z Liz osłabiło twoją osłonę, dojrzewałaś dłużej i kiedy wyszłaś, Nasedo już na ciebie czekał.
- A gdzie ty byłaś ? - zapytała Tess.
- Daleko – odpowiedziała po prostu. W jej głosie znów pojawił się smutek – Nie miałam pojęcia kiedy wyjdziesz, Tess. Zaryzykowałam i zostawiłam cię w kokonie. Martwiłam się, że ten proces współ-dojrzewania z Liz mógł spowodować jakieś komplikacje, pragnęłam więc żebyś dotrwała do końca, pozostała w nim do pełnej dojrzałości.
Odeszła, zostawiając Michaela, który stał obok regału i patrzył na nią z pochmurną miną. Usiadła naprzeciwko Tess, przetarła zmęczone oczy – Zostawiając cię popełniłam błąd i nigdy sobie tego nie wybaczę.
Po tych słowach Tess skrzywiła się nieznacznie, ściągając brwi w bolesnym grymasie. Max zastanawiał się o czym teraz myślała. Decyzja Sereny skazała ją na lata odseparowania od pozostałych – umożliwiając tym samym Nasedo okłamywanie jej na temat przeznaczenia. Jedno rozstrzygnięcie, którego skutki wszyscy odczuli tak dotkliwie.
- I jak widzicie, sprawy przybrały fatalny obrót. Nasedo miał Tess, a ja miałam Liz...to znaczy wiedziałam gdzie jest. I jeszcze musiałam trzymać go z daleka od pozostałej trójki – dokończyła Serena wolno przesuwając wzrokiem po Michaelu, Isabel i Maxe.
- Więc dlatego na całe lata zostawiłaś nas w spokoju ? – głos Isabel zgęstniał z emocji.
- Tak jak powiedziałam wczoraj Maxowi. Zawsze z pewnej odległości czuwałam nad wami. Ale nie mogłam ryzykować kontaktując się z wami fizycznie...nie mogłam ryzykować by nie narażać was na zdemaskowanie.
Liz poruszyła się obok Maxa. Widział lekkie drżenie małych, zaciśniętych w pięści dłoni i obserwując jej rysy twarzy zastanawiał się co ona na to wszystko odpowie.
- Nasedo chciał żebym umarła, prawda ? – zapytała w końcu. W jej głosie kryło się napięcie i niepewność – Czy nie tak powiedziałaś ?
Serena zmrużyła oczy. Max zobaczył w nich ten sam niezwykły błysk jaki już wcześniej przelotnie widział - Tak, Liz.
Serce Maxa zaczęło tłuc się szaleńczo bo zaczynał mieć pewne podejrzenia. Gdy obserwował drżące ręce Liz, czuł jak przez jej ciało przebiegają lekkie wstrząsy, rodząca się przed chwilą myśl zaczęła rysować się wyraźniej i jaśniej.
- Dlatego Liz została postrzelona, prawda ? – zapytał surowym głosem.
- Nasedo ją odszukał – odpowiedziała miękkim skinieniem głowy - A idąc tym tropem ostatecznie odnalazł i was.
Słowa zawisły w powietrzu, odbijając się echem w podekscytowanej atmosferze pokoju. Zapanowała zupełna cisza, nikt się nie odezwał.
Max zamknął oczy bo nagle przeszył go oślepiający ból. Przez te wszystkie lata wierzył, że Liz została postrzelona przypadkowo - nigdy nie wiązał tego w żaden sposób ze sobą. Powietrze w płucach zaczęło go dławić ponieważ znów stało się to, z czym zawsze walczył – z ciągłym uświadamianiem sobie, że to kim jest, z reguły skazuje ją na cierpienie. Że kochając go ponosi ogromne koszty tej miłości.
Bowiem nie chodziło tylko o to, że Liz była zbyt ludzka, w rozumieniu Nasedo – To królowa nie była wystarczająco nieziemska. Żona Maxa za bardzo była człowiekiem.
Ale Liz nie potrzebowała jego wyrzutów sumienia, w tej chwili bardziej potrzebne jej było jego wsparcie. Otwierając oczy odepchnął od siebie te wszystkie myśli.
- Teraz, kiedy wiemy co się wydarzyło, co będzie dalej ? - zapytał – Tyle musimy się nauczyć...jak stawiać opór, jak być wytrzymałym, poznać jacy sami jesteśmy.
- Max, spędzimy tutaj sporo czasu właśnie tego was ucząc. Zwłaszcza ty sam musisz o wielu sprawach się dowiedzieć żeby potem umieć poprowadzić to powstanie.
Max w milczeniu skinął głową a Serena kontynuowała dalej – Jeszcze jakiś czas będziesz naszym liderem w teorii. Ale wkrótce...być może bardzo niedługo...staniesz się faktycznym przywódcą.
Patrzyła na niego z uwagą, przeszywała wzrokiem – jakby sondowała go głęboko. Zastanawiał się czy wiedziała jak jej słowa go zelektryzowały. Bo być może po raz pierwszy zdał sobie sprawę, że autentycznie zatęsknił by być ich przywódcą...ich królem.
Cdn.
Ale ja się stęskiniłam za tym opowiadaniem! Strasznie się cieszę, że znowu mogłam "odpłynąć"!
To jest właśnie cały urok tego serialu - tylko pod jego wpływem można tworzyć takie cudeńka! Wszystko się łączy w jedną, logiczną całość - po tym można poznać prawdziwie literacki kunszt! Kunszt RosDeidre!
Dzięki Elu!
To jest właśnie cały urok tego serialu - tylko pod jego wpływem można tworzyć takie cudeńka! Wszystko się łączy w jedną, logiczną całość - po tym można poznać prawdziwie literacki kunszt! Kunszt RosDeidre!
Dzięki Elu!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Taka pozornie nic nie znacząca postać, nawet nie postać- imię, wzmianka, słowo rzucone przez Maxa z przyszłości...urosła do rangi jednej z najważniejszych, najorginalniejszych i najbardziej fascynujacych bohaterek, bez której żadne szanujące opowiadanie obyć się nie może.
Ale czasami tak bywa- jak ktoś kiedyś powiedział na RF- "jedyny naprawdę interesujący nowojorski duplikat został zabity po 20 sekundach"
Uwielbiam Serenę. Uwielbiam opiekuńczą, lojalną, pełną ciepła Serenę z "Serendipity" Majesty, uwielbiam zadziorną młodą Serenę z "Carnival of the souls" Cherie i zgorzkniałą, cyniczną wojowniczkę z "Demanding heaven's gate" Pathos. Rzecz jasna uwielbiam tez Serenę RosDeidre..kobietę która była dla Liz jak matka i ktora nosi w sobie wiele bólu, smutku i tajemnic... ale również ciepła i miłości. Przyznam że prychnęłam i przewróciłam oczami gdy Michael jak to Michael zaczął tyłkiem rzucać, ale potem uświadomiłam sobie że on jako jedyny naprawdę może mieć do Sereny pretensje o to że "pozwoliła" mu spędzić tyle lata pod dachem pijanego gnojka akka Hanka, na jego łasce i nie łasce w zależności od tego czy aktualnie przez pięć minut był trzeźwy.
No tak...Max i jego duchowe boleści... "Liz została postrzelona z mojego powodu"...z jej własnego powodu pacanie jeśli wogóle mozna tak to ująć...no ale gorzej byś się poczuł gdybyś przynajmniej raz dziennie nie stwierdził "to moja wina", czyż nie?
Dzięki Elu za uroczy rozdział
Ale czasami tak bywa- jak ktoś kiedyś powiedział na RF- "jedyny naprawdę interesujący nowojorski duplikat został zabity po 20 sekundach"
Uwielbiam Serenę. Uwielbiam opiekuńczą, lojalną, pełną ciepła Serenę z "Serendipity" Majesty, uwielbiam zadziorną młodą Serenę z "Carnival of the souls" Cherie i zgorzkniałą, cyniczną wojowniczkę z "Demanding heaven's gate" Pathos. Rzecz jasna uwielbiam tez Serenę RosDeidre..kobietę która była dla Liz jak matka i ktora nosi w sobie wiele bólu, smutku i tajemnic... ale również ciepła i miłości. Przyznam że prychnęłam i przewróciłam oczami gdy Michael jak to Michael zaczął tyłkiem rzucać, ale potem uświadomiłam sobie że on jako jedyny naprawdę może mieć do Sereny pretensje o to że "pozwoliła" mu spędzić tyle lata pod dachem pijanego gnojka akka Hanka, na jego łasce i nie łasce w zależności od tego czy aktualnie przez pięć minut był trzeźwy.
No tak...Max i jego duchowe boleści... "Liz została postrzelona z mojego powodu"...z jej własnego powodu pacanie jeśli wogóle mozna tak to ująć...no ale gorzej byś się poczuł gdybyś przynajmniej raz dziennie nie stwierdził "to moja wina", czyż nie?
Dzięki Elu za uroczy rozdział
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
He, he już Hotaru cytowała ten fragment w czytelni...ehm, no tak, a więc zwróciłaś na to uwagę Aniu...ja miałam wrażenie, że RosDedre lekko zakpiła z naszego króla, potraktujmy to więc jako niegroźne słabostki i być może lekkie objawy narcyzmu, które czasem, mam pewne podejrzenia że ujawniają się w Maxie.No tak...Max i jego duchowe boleści... "Liz została postrzelona z mojego powodu"...z jej własnego powodu pacanie jeśli wogóle mozna tak to ująć...no ale gorzej byś się poczuł gdybyś przynajmniej raz dziennie nie stwierdził "to moja wina", czyż nie?
Ale ja mu zawsze wszystko wybaczam
Dzięki Aniu za piękny opis postaci Sereny i śliczny arcik, a Adce za miłe słowa. Hotaru, jestem przy 17 części - tej z proroczymi słowami na Twoim banerku, i zęby mi dzwonią. Ech ta RosDeidre, jak ona to robi
Kolejna częśc jutro
-
- Gość
- Posts: 38
- Joined: Mon Jun 28, 2004 10:11 pm
- Location: Koło
- Contact:
Obiecałam wrzucić następną część wcześniej...ale jak to ja, dwa dni dumałam nad jednym zdaniem (piosenka Boba Dylana "Tangled Up in Blue" - "Zaplątani w smutek", której słowa będą istotne w dalszych odcinkach) i po naradzie tutaj i z LEO (z typową dla niej wrażliwością przetłumaczyła fragment piosenki), możemy iść dalej.
Boże jak ja kocham Serenę. Wracam jeszcze pamięcią do pięknego "Exit Music", który pozwolił nam poznać ją bliżej.
Gravity Alvays Wins - część 15
Marco schodził stromo nachyloną ścieżką, pokonując niemal połowę wzniesienia ze swojej czteromilowej wędrówki. Promienie słońca prześwitywały przez łaty śniegu zalegające wzdłuż skalistej ścieżki, której skręt wytyczał kierunek biegnący w stronę niższych partii szlaku.
Poranek był bardzo chłodny. Trochę przemarzł, wepchnął więc ręce głęboko do kieszeni czarnej futrzanej kurtki żeby je rozgrzać i zaciągnął się kilkoma mocnymi oddechami. W zimnym powietrzu każdy wydech powodował tworzenie się małych obłoczków pary.
Powiedział Serenie, że idzie na obchód, choć wiedział, że Cecylia i Riley wyruszyli już na poranny patrol. Lekko się wtedy uśmiechnęła, pytająco uniosła brwi ale wolał zignorować ten gest niż wyjaśniać jej swój obecny stan ducha. Czy potrafiłby przekazać jej wszystkie emocje z którymi walczył w sercu od ubiegłej nocy ? Co dziwniejsze, otwierając wczesnym rankiem skrzypiące drzwi na werandę i patrząc na nią czuł, że coś o tym wiedziała.
A potem spanikował bo życie z nią nauczyło go jednego – zawsze wydawała się rozpoznawać jego serce, bez względu jak bardzo starał się je przed nią strzec.
Zaprosiła go by dołączył do spotkania z Maxem i pozostałymi ale miał wrażenie jakby chcieli być tylko z nią – zwłaszcza po wczorajszej reakcji Maxa w samochodzie. To spotkanie i tak będzie trudne dla wszystkich a dla niej w szczególności. Poza tym czuł ściskanie w żołądku z nerwów na myśl, że mógłby tak wcześnie zobaczyć się Tess. Miał nadzieję, że przez większość część dnia uda mu się jej uniknąć a w tym czasie przestawić serce na właściwe tory – a właśnie teraz odczuwał to wszystko jeszcze dotkliwiej.
Skupiał się jedynie na nieopanowanych pocałunkach jakimi dzielili się ubiegłej nocy i tym co czuł gdy obudził się bez niej w pustym łóżku. Cóż, nie wspominając o jej obezwładniającym zapachu którym przeniknęły okrycia i poduszka. Unosił się w całym pokoju, świeży jak polne kwiaty dotknięte słońcem. Widmo miłości na którą niemal sobie pozwolił.
A przecież znał niepisane zasady jakimi powinien się kierować gdy w wieku dziewiętnastu lat składał przed radą przysięgę. Jeszcze na krótko przed wejściem do opuszczonego magazynu gdzie się wszyscy zebrali, Serena zawróciła go mówiąc, że zrozumie gdyby miał inne plany...że dokładnie wie co ta decyzja będzie oznaczać w jego życiu. Potrząsnął wówczas mocno głową, bo nigdy nie wątpił w swoje powołanie, w poczucie celu z jakim wysłano go na Ziemię.
I tamtego dnia naznaczono go na zawsze, upamiętnili ten fakt głęboko, i nie było już od tego odwrotu. W nocy gdy Tess zasypiała w jego ramionach a on wsłuchując się w ciemnościach w jej równomierny oddech, przywołał złożone wtedy śluby. I mimo silnego pobudzenia jej bliskością, przypominał sobie, że teraz należy do innych, do tych którym przed sześciu laty przysięgał. A to oznaczało brak miejsca na miłość czy obciążanie czymkolwiek serca.
Och, ale jak ona poruszyła nieznane mu wcześniej uczucia. I stało się to tak szybko. Właściwie dalej nie odzyskał równowagi i dlatego poszedł tak wcześnie rano się przejść. Musiał otrzeźwieć a świeże górskie powietrze pozwalało myśleć rozsądniej i dawało pociechę zawsze gdy tego potrzebował. Wyjście w góry, które tak ukochał było niemal jak powrót do domu.
Doszedł do końca ścieżki i idąc wzrokiem po śladach, niżej, na szlaku zobaczył Cecilię. Jej czerwono purpurowe kędziory wymykały się niesfornie spod wełnianej czapki. Przez lornetkę obserwowała okolicę a Marco zastanowiło dlaczego nie ma z nią Rileya. Jego nieobecność mogła oznaczać kłopoty. Podszedł bliżej.
- Cecilia ? - zapytał cicho. Słysząc go podskoczyła.
- Cholera, Marco - syknęła, opuszczając szybko lornetkę – Przestraszyłeś mnie jak diabli.
- Wybacz – odpowiedział miękko i rozglądając się wokół zapytał - Gdzie Riley ?
- Dobre pytanie – powiedziała przecierając oczy - Nie widziałam go od trzydziestu minut. Miałam kontakt radiowy tylko z tobą.
Marco poczuł ucisk w gardle. Przestąpił niespokojnie z nogi na nogę – Dlaczego wcześniej nie dałaś znać ?
- Wszystko z nim w porządku – uspokajała go marszcząc lekko piegowaty nos – Chociaż prawdę powiedziawszy, nie wszystko jest z nim w porządku...on się zagubił. To aż nad zbyt oczywiste.
- Jaśniej, co to znaczy - zapytał nagląco gęstniejącym głosem.
- Chodzi o Annę...nie połączyła się z nim. Od ubiegłej nocy nie ma od niej żadnej wiadomości – Cecylia potrząsnęła z niedowierzaniem głową – On wariuje Marco, kompletnie traci rozum z niepokoju.
- Powiedział Serenie ? – zapytał głosem w którym było więcej spokoju, w porównaniu z tym jak sam się czuł.
- Ona wie... ale nie można nic zrobić dopóki Anna nie otworzy się do niego. I nie sądzę żeby Serena zdawała sobie sprawę jak bardzo jest wzburzony, bo widziała go cztery godziny temu a od tego czasu zdecydowanie mu się pogorszyło.
- Wywoływałaś go przez radio ?
- Wielokrotnie, ale bez odpowiedzi.
Marco rozglądnął się, szybko przeszukując wzrokiem okoliczny las. Zaciągnął się głęboko powietrzem próbując złapać zapach Rileya, jednak wyczuł tylko nikły ślad, nic świeżego. Zamknął więc oczy, sięgnął w głąb podświadomości, zdeterminowany odszukać miejsce gdzie przebywa przyjaciel. W trakcie patroli Riley nigdy nie zaniedbywał swoich obowiązków i Marco musiał zgodzić się z sugestią Cecylii – na pewno był zrozpaczony.
Nagle przyćmiony obraz zaczął przybierać wyraźniejsze kształty i Marco ujrzał go siedzącego nad strumieniem w odległości ćwierć mili od miejsca w którym się znajdowali. Twarz miał ukrytą w dłoniach i cicho szlochał. Poczuł na skórze ciarki bo od dwudziestu lat, odkąd byli dziećmi, nigdy nie widział żeby Riley płakał. A to mogło oznaczać tylko jedno.
Anna miała poważne kłopoty. Albo stało się coś gorszego.
*******
Liz mocno opatulona w skórzaną kurtkę Maxa, siedziała na werandzie chaty kołysząc się wolno na dużej drewnianej huśtawce. Wprawdzie na dworze panował przenikliwy chłód ale po tym co niedawno przekazała im Serena, czuła potrzebę odetchnięcia świeżym powietrzem. I nawet porywisty wiatr nie był w stanie spowodować jeszcze większego odrętwienia jak to co się w tej chwili z nią działo. To prawda - pogoda była doskonałym odbiciem jej nastroju.
Wszystko co dotychczas poznała na swój temat zostało przewrócone do góry nogami – kolejny raz. I chociaż powinna być bardziej zszokowana tym, że to Nasedo miał swój udział w jej postrzeleniu – co dręczyło ją latami – to jedyna sprawa jaka zdominowała tę całą paletę pogmatwanych uczuć, to była postać Sereny. No i rodziców, i tego, że nie powiedzieli jej prawdy na temat adopcji. W przedziwny sposób te ostatnie rewelacje wydobyły na światło dzienne cały ból kojarzący się jej z oszukiwaniem.
Najgorsze było to, że nigdy nie znalazła sposobu by ich o to zapytać wprost – bo wtedy musiałaby mieć wiarygodne wytłumaczenie w jaki sposób odkryła prawdę. Więc przez te wszystkie lata kumulowała w sobie ból, a jedynym jego ujściem były rozmowy prowadzone z Maxem. I chociaż to co doświadczył w duże mierze pokrywało się z jej własnymi odczuciami, on przynajmniej wiedział że został adoptowany,...takim jakim był.
Odświeżone wspomnienia wróciły na nowo i czuła się tak samo jak wtedy, gdy po raz pierwszy dowiedziała się, że Parkerowie nie są jej naturalnymi rodzicami. Tylko teraz było znacznie gorzej, ponieważ została wyjaśniona sprawa brakującego inkubatora, dając jej zdecydowanie do zrozumienia, że została z niego usunięta wcześniej, bo była...inna. W odczuciu niektórych była zbyt ludzka, chociaż wciąż pozostawała obca.
Usłyszała otwierające się frontowe drzwi. Na werandę wyszła Serena, dostrzegła Liz i podeszła bliżej.
- Nie będzie ci przeszkadzało jak na chwilkę dołączę do ciebie ? – zapytała cicho.
Liz potrząsnęła głową, przesunęła się robiąc jej miejsce i ciaśniej owinęła wokół siebie kurtkę Maxa. Serena usiadła obok układając starannie ręce na kolanach. Patrzyła prosto przed siebie, na las widniejący przed nimi a jej wyprostowana sylwetka, i trochę oficjalny sposób bycia przypominał skupionego, będącego na służbie żołnierza.
- Liz, mam nadzieję, że to co ci przekazałam nie wyprowadziło cię za bardzo z równowagi – w jej głosie słychać było lekkie napięcie.
- No cóż, chyba tak, właściwie tak – odpowiedziała zakładając za ucho błąkający się kosmyk włosów. Serena szybko zamrugała oczami. Za moment odwróciła się do niej, odrobinę odprężyła i Liz odnalazła w jej spojrzeniu głęboką rozterkę. Patrząc teraz na nią z bliska, widziała jej nieziemskie oczy. Co prawda wyglądały jak ludzkie ale zaiskrzyły takim ogniem, że na moment zaparło jej dech w piersiach.
- Liz, przepraszam … tak mi przykro - Serena odwróciła od niej wzrok gwałtownym ruchem głowy – Że musiałaś się o tym dowiedzieć.
- Nie potrzebnie przepraszasz – odpowiedziała miękko Liz – Zawsze wolę znać prawdę.
Serena spojrzała przez ramię zwężonymi oczami – W takim razie, na koniec powinnaś jeszcze o czymś wiedzieć.
Serce zaczęło szybko łomotać, a dłonie stały się wilgotne – Co Serena zatrzymała dla siebie by chcieć przekazać jej to teraz, na osobności ?
- O czym ? – wykrztusiła przez zaciśnięte gardło.
Serena ciężko westchnęła, w zamyśleniu zaczęła zawijać na palec koniec włosów upiętych w koński ogon, usta ściągnęła w wąską linijkę. Wreszcie odwróciła się do niej całą sobą a Liz poznała, że cokolwiek miała jej przekazać, przyjdzie jej to z wielkim trudem.
- Chcę żebyś wiedziała, że oddanie cię kiedy byłaś malutka, było jedną z najtrudniejszych decyzji jaką musiałam podjąć – zawahała się wpatrując w swoje ręce – Pewnie nie wiesz, ale w tym samym czasie, równocześnie wychowywałam Marco i Rileya. Marco wtedy miał dwa latka, Riley siedem...więc nie byłoby to w porządku wobec ciebie....a jeszcze dochodził lęk przed Nasedo i potrzeba chronienia cię przed nim.
- Chwileczkę – przerwała Liz – Pogubiłam się...to Marco i Riley nie są hybrydami ?
- Tak, ale wtedy mieliśmy inną technologię, bardziej zaawansowaną...i krótszy okres inkubacji. Narodziny miały miejsce na statkach, które ich tu dostarczyły.
- Przybyły też inne statki ? – Liz zdumiona uniosła brwi.
- Tylko dwa razy. Pierwszy przywiózł Cecilię, Rileya i Devon. Następny Ari, Annę i Marco. Ari i Devon są jak ja Antarianami, zmiennokształtnymi. Opiekowali się Anną i Cecilią, czasami Rileyem. Ja zajmowałam się Marco … i Rileyem, kiedy nie był z nimi.
- Więc to jest wasz zespół ? – Liz z zaskoczeniem poznawała ich skład.
- To nasza grupa składająca się z siedmiu obrońców. Troje z nas potrafi zmieniać kształt, pozostała czwórka to hybrydy.
- Nie bardzo rozumiem. Dlaczego zawracaliście sobie głowę hybrydyzacją? Dlaczego nie wysłano na Ziemię rodowitych Antarian?
- Odpowiedź na to jest trochę skomplikowana Liz, i może zostawmy ją sobie na inny dzień. Chcę tylko powiedzieć, że wybraliśmy Ziemię jako docelowe miejsce nie bez powodu. Wasze człowieczeństwo jest dla nas bardzo ważne.
- Och …- w głowie Liz aż szumiało od tych nowych informacji. I od razu pojawiło się więcej pytań – Więc dlatego oddałaś mnie moim rodzicom ?
- Tak – szepnęła ochryple Serena – Uważałam, że tak będzie najlepiej. A także czułam, że będzie właściwym dopełnieniem twojej ludzkiej natury.
- Bo mam więcej cech ludzkich niż pozostali – dokończyła Liz.
Serena milcząco skinęła głową. Sprawiała teraz wrażenie nieobecnej, jakby się oddaliła. Liz czuła, że odbiegła myślami gdzieś daleko.
- Na Antarze miałam syna Liz...i tam, podczas konfliktu zginął – Serena wolno kołysała się na huśtawce, wpatrzona zamyślonym wzrokiem w widniejący w oddali las.
- Przykro mi – powiedziała ciepło Liz.
- Wspominam o tym bo chcę żebyś wiedziała, że kiedy byłaś przy mnie, koiłaś moje cierpienie...zawsze chciałam mieć córkę.
Serena zajrzała jej głęboko w oczy i dziwny, nieziemski błysk zamigotał na krótko w jej spojrzeniu.
- Dziękuję – odpowiedziała cicho Liz – Za to co powiedziałaś...to bardzo pomaga. Bo rozumiesz czym dla mnie jest brak naturalnych rodziców, i jak się czuję wiedząc, że jestem wytworem inżynierii genetycznej.
Serena energicznie zaprzeczyła – Ty masz rodziców. Na Antarze … Znałam ich.
Liz odwróciła się i chwyciła ją kurczowo za ramię – Co ?
- Wierzę, że wciąż żyją. Zajmowali wysoką pozycję społeczną...dlatego ty i Zan mieliście możliwość się poznać. Znaliście się od dzieciństwa...i zawsze byliście nierozłączni. Od najmłodszych lat.
Liz w osłupieniu patrzyła na nią, powoli wypuszczając z uścisku jej ramię. W dalszym ciągu nie mogła pojąć, że ona pamiętała ich jako Zana i Zillię. Zamknęła oczy pozwalając by to ostatnie odkrycie zupełnie ją opanowało.
- Nie jesteś sierotą, rodzice cię uwielbiali i nie powinnaś nieść w sobie poczucia sieroctwa. Nie tylko oni cię kochali...ja także, tu na Ziemi Liz - Serena potrząsnęła miękko głową – Powinnaś wiedzieć jak szczęśliwi byli Parkerowie gdy cię adoptowali. Jeżeli zrozumiesz, będziesz wiedziała jakim darzyli cię uczuciem.
- Wiem. Żałuję tylko, że nie powiedzieli mi prawdy...wcześniej nie przygotowali na ten cały szok.
- Nie mieli pojęcia kim byłaś. Żadnego.
- Gdybym wcześniej wiedziała, to przynajmniej z jedną rzeczą nie musiałabym się tak boleśnie zmierzyć.
Serena spokojnie przytaknęła i zamyślone miękko kołysały się tam i z powrotem. Z daleka dobiegł głośny krzyk ptaka a jego odgłos odbijał się echem od zbocza. Liz rozglądnęła się, ciekawa skąd dochodzi. Powietrze nadal było świeże i chłodne, cisza taka doskonała, i nagle zdała sobie sprawę, że mogłaby pokochać to miejsce, zamieszkać w tu w tej chacie na stałe. Serena poruszyła się i odchrząknęła.
- Dałam ci na imię Elizabeth – powiedziała, jej chrapliwy głos wyjątkowo złagodniał.
Liz uśmiechnęła się ponieważ było coś ogromnie wzruszającego w sposobie w jaki Serena jej o tym mówiła. A przy tym robiła wrażenie jakby ten fakt ją onieśmielał – Naprawdę ?
- Wybrałam je dlatego bo tu na Ziemi nosi je królowa...a jego zdrobniały dźwięk trochę przypomina imię Zillia.
- Niesamowite – powiedziała Liz dostając gęsiej skórki i obejmując się mocno ramionami. Do tej pory nie pomyślała że te dwa imiona mogą mieć ze sobą coś wspólnego. Nie mogła sobie darować, że wcześniej na to nie wpadła.
- Serena to twoje prawdziwe imię ? – zapytała zaciekawiona.
- Nie, ale podobne – pokręciła głową - Surinah … więc zmieniłam je na Serenę.
- Surinah – powtórzyła Liz i spodobało jej się jego brzmienie, przetaczające się po języku – Śliczne.
- Dziękuję – powiedziała Serena. Nieoczekiwanie wstała, przerzucając za ramię jasne włosy. Najwidoczniej moment bliskości i zwierzeń miały już za sobą – skończył się tak nagle jak się zaczął.
– Muszę się zająć paroma sprawami – wyjaśniła. Jej głos przybrał teraz chłodny i wywarzony ton. Ale zaraz uśmiechnęła się do Liz, tak ciepło, że ten uśmiech mówił więcej niż mogły wyrazić to słowa.
*****
Marco odnalazł Rileya dokładnie tam gdzie widział go w swojej wyobraźni. Siedział na wielkim skalnym kamieniu, w zakolu strumienia. Już nie płakał, patrzył tylko apatycznie przed siebie. I tym zachowaniem przeraził Marco. Zawsze miał w sobie tyle życia, a teraz wyraźnie rysująca się na jego twarzy pustka, to było coś zupełnie niespotykanego.
- Riley – zawołał Marco. Wydawało się jakby go kompletnie nie słyszał. W dalszym ciągu tkwił nieruchomo w tej samej pozycji. Marco szybko podszedł do niego, kucnął tak by mieć go na wysokości oczu i ścisnął mocno za ramię.
- Riley, porozmawiaj ze mną. Co się stało ?
Potrząsnął w milczeniu głową, zmrużył lekko załzawione i podpuchnięte oczy.
- Gadaj – warknął Marco – Co z Anną ?
Riley wolno odwrócił się w jego stronę. Marco z zaskoczeniem spostrzegł jaki jest blady – i te przerażające, nabiegłe krwią oczy. Chcąc go pocieszyć, delikatnie potarł jego ramię. Riley wpatrywał się w niego tak długo, że Marco zaczął się zastanawiać czy w ogóle się odezwie.
- Wiesz ile czasu upłynęło odkąd nie widziałem Anny ? – powiedział wreszcie dziwnie obcym tonem.
Marco potrząsnął głowę – Nie bardzo.
- Sześć lat, trzy miesiące i osiem dni - odpowiedział odwracając wzrok – Precyzyjnie, co ? Przechowuję to w sobie bo oznacza, że tyle czasu jej nie obejmowałem, nie dotykałem...nie całowałem – mówił teraz głosem przepełnionym złością, jakby wszystko się w nim gotowało.
- Miałeś od niej jakieś wiadomości ? - naciskał Marco bo zaczynał bać się o niego. Riley zachowywał się tak nietypowo, że przez chwilę pomyślał czy Anna żyje, chociaż ta myśl przyprawiała go o dreszcz.
- Nie – odpowiedział tępo.
- Próbowałeś się z nią połączyć ?
- Aż zacząłem wariować...z nią nie jest w porządku, Marco. To proste. Dawno by się połączyła gdyby mogła – pokręcił wolno głową - Myślę, że oni ją skrzywdzili. Nie ma innego wytłumaczenia...bo przez te pieprzone sześć lat, to jedyne mieliśmy w naszym związku. Coś stało się niedobrego.
W jego oczach znów pojawiły się łzy. Marco potarł go miękko po ramieniu – Tego nie wiemy, jeszcze nie.
- Ja wiem – odpowiedział rozedrganym głosem – W ciągu tych lat tylko jedna rzecz jakoś mnie trzymała, świadomość, że po zakończeniu tego wszystkiego wreszcie będziemy razem.
- I będziecie. Nie możesz się poddawać.
Riley pokiwał głową, ścierając wierzchem dłoni świeże łzy.
- Posłuchaj, powinieneś pójść do Sereny. Przejmuję twoje obowiązki. Wiem, że niewiele możemy teraz zrobić ale musisz do niej pójść.
Riley znów skinął głową i wolno się podniósł. Marco zmusił swoje szaleńczo bijące serce do spowolnienia, z determinacją postanawiając sobie być silnym wobec tego mężczyzny, bliższemu mu niż brat.
******
23:47
Marco chyba po raz dziesiąty zerknął na lśniące na czerwono cyfry zegarka. Odkąd zrozumieli, że coś było nie tak z Anną upłynęło ponad dwanaście godzin i od tamtego momentu nie dowiedzieli się niczego więcej. Riley ponawiał próby starając się z nią skontaktować, ale odpowiadała mu tylko głucha cisza. To był długi, pełen napięcia dzień, a teraz zbliżał się czas by o godz zastąpić Serenę przy obserwacji okolicy.
Zazwyczaj nie przestrzegali tak ściśle zasad bezpieczeństwa, tak szczegółowo penetrując teren ale w wobec ostatnich wydarzeń, Serena zarządziła bezwzględny, dwudziestoczterogodzinny nadzór. Miał ją zluzować przy zabezpieczającej bramie o 00:30 , co oznaczało, że niedługo powinien zacząć się ubierać.
Był na nogach od czwartej rano i teraz na myśl o tym odczuwał jeszcze większe zmęczenie. Devon i Ari obserwowali obóz Khivara, mając nadzieję wypatrzeć tam Annę. Serena się niepokoiła, Marco widział jak z upływem każdej godziny rośnie napięcie na jej twarzy. Wcześniej była dużo spokojniejsza, ale kiedy przed południem przyszedł do niej Riley i gdy zobaczyła jaki był zdenerwowany, to zdarzenie bardzo ją nią zachwiało. Przed chwilą Riley poszedł do łóżka, mając nadzieję wypocząć i ponownie spróbować złapać kontakt z Anną.
Marco zamknął oczy, starając się zapanować nad sobą, modląc się o jej bezpieczeństwo. Słuchał teraz Boba Dylana i odrobinę podkręcił głośność. Tangled Up in Blue... tułacze życie.
Nic dziwnego, pomyślał refleksyjnie.
Odrobinę się odprężył, upojony muzyką nieznacznie przeniósł się na inną płaszczyznę doznań. Otworzył jeszcze bardziej umysł i ducha, rozluźniony jej brzmieniem, odgrodzony od świata słuchawkami...trochę odpływał, nie spał ale był w tym miejscu gdzie wszystko migocze i łagodnieje.
Nagle poczuł w sobie coś bardzo dziwnego...jakby cichy pogłos energii, której dźwięk uporczywie wzmagał się i rósł. Raz za razem, kolejno zaczęły przelewać się przez niego niezliczone emocje… niepokój, pragnienie … miłość. Namiętność, namiętność, pożądanie … miłość.
Co się, do diabła dzieje? Zaskoczony szarpnął za słuchawki i uniósł się na łóżku. Coś było w tym znajomego, jednak nie tak jak ubiegłej nocy z Tess. Teraz to rytmiczne zawirowanie zaczęło go przytłaczać i siadając w ciemnościach pokoju czuł miękkie drżenie swoich rąk.
Rozpaczliwie wciągał głęboko powietrze, starając się wyciszyć ogrom fizycznych wrażeń jakich doświadczył, i nagle zrozumiał.
Więc dlatego to uczucie było tak natrętnie znajome i intensywne.
Gdzieś w tym domu, Max i Liz łączyli się, a on nieumyślnie znowu obsunął się w ich więź...do samego środka. Nie zabiegając o to, nie przebywając nawet w ich pobliżu.
I zaparło mu na moment oddech.
Zacisnął mocno oczy, modląc się z całego serca żeby nic takiego nigdy więcej się nie powtórzyło ponieważ tym razem odczuł to zdecydowanie inaczej – to uczucie przerażało a jednocześnie wabiło.
To co przeżył, pozostawiło w jego świadomości klarowną wizję – zapragnął mieć to, czego oni mieli w nadmiarze.
Cdn.
Boże jak ja kocham Serenę. Wracam jeszcze pamięcią do pięknego "Exit Music", który pozwolił nam poznać ją bliżej.
Gravity Alvays Wins - część 15
Marco schodził stromo nachyloną ścieżką, pokonując niemal połowę wzniesienia ze swojej czteromilowej wędrówki. Promienie słońca prześwitywały przez łaty śniegu zalegające wzdłuż skalistej ścieżki, której skręt wytyczał kierunek biegnący w stronę niższych partii szlaku.
Poranek był bardzo chłodny. Trochę przemarzł, wepchnął więc ręce głęboko do kieszeni czarnej futrzanej kurtki żeby je rozgrzać i zaciągnął się kilkoma mocnymi oddechami. W zimnym powietrzu każdy wydech powodował tworzenie się małych obłoczków pary.
Powiedział Serenie, że idzie na obchód, choć wiedział, że Cecylia i Riley wyruszyli już na poranny patrol. Lekko się wtedy uśmiechnęła, pytająco uniosła brwi ale wolał zignorować ten gest niż wyjaśniać jej swój obecny stan ducha. Czy potrafiłby przekazać jej wszystkie emocje z którymi walczył w sercu od ubiegłej nocy ? Co dziwniejsze, otwierając wczesnym rankiem skrzypiące drzwi na werandę i patrząc na nią czuł, że coś o tym wiedziała.
A potem spanikował bo życie z nią nauczyło go jednego – zawsze wydawała się rozpoznawać jego serce, bez względu jak bardzo starał się je przed nią strzec.
Zaprosiła go by dołączył do spotkania z Maxem i pozostałymi ale miał wrażenie jakby chcieli być tylko z nią – zwłaszcza po wczorajszej reakcji Maxa w samochodzie. To spotkanie i tak będzie trudne dla wszystkich a dla niej w szczególności. Poza tym czuł ściskanie w żołądku z nerwów na myśl, że mógłby tak wcześnie zobaczyć się Tess. Miał nadzieję, że przez większość część dnia uda mu się jej uniknąć a w tym czasie przestawić serce na właściwe tory – a właśnie teraz odczuwał to wszystko jeszcze dotkliwiej.
Skupiał się jedynie na nieopanowanych pocałunkach jakimi dzielili się ubiegłej nocy i tym co czuł gdy obudził się bez niej w pustym łóżku. Cóż, nie wspominając o jej obezwładniającym zapachu którym przeniknęły okrycia i poduszka. Unosił się w całym pokoju, świeży jak polne kwiaty dotknięte słońcem. Widmo miłości na którą niemal sobie pozwolił.
A przecież znał niepisane zasady jakimi powinien się kierować gdy w wieku dziewiętnastu lat składał przed radą przysięgę. Jeszcze na krótko przed wejściem do opuszczonego magazynu gdzie się wszyscy zebrali, Serena zawróciła go mówiąc, że zrozumie gdyby miał inne plany...że dokładnie wie co ta decyzja będzie oznaczać w jego życiu. Potrząsnął wówczas mocno głową, bo nigdy nie wątpił w swoje powołanie, w poczucie celu z jakim wysłano go na Ziemię.
I tamtego dnia naznaczono go na zawsze, upamiętnili ten fakt głęboko, i nie było już od tego odwrotu. W nocy gdy Tess zasypiała w jego ramionach a on wsłuchując się w ciemnościach w jej równomierny oddech, przywołał złożone wtedy śluby. I mimo silnego pobudzenia jej bliskością, przypominał sobie, że teraz należy do innych, do tych którym przed sześciu laty przysięgał. A to oznaczało brak miejsca na miłość czy obciążanie czymkolwiek serca.
Och, ale jak ona poruszyła nieznane mu wcześniej uczucia. I stało się to tak szybko. Właściwie dalej nie odzyskał równowagi i dlatego poszedł tak wcześnie rano się przejść. Musiał otrzeźwieć a świeże górskie powietrze pozwalało myśleć rozsądniej i dawało pociechę zawsze gdy tego potrzebował. Wyjście w góry, które tak ukochał było niemal jak powrót do domu.
Doszedł do końca ścieżki i idąc wzrokiem po śladach, niżej, na szlaku zobaczył Cecilię. Jej czerwono purpurowe kędziory wymykały się niesfornie spod wełnianej czapki. Przez lornetkę obserwowała okolicę a Marco zastanowiło dlaczego nie ma z nią Rileya. Jego nieobecność mogła oznaczać kłopoty. Podszedł bliżej.
- Cecilia ? - zapytał cicho. Słysząc go podskoczyła.
- Cholera, Marco - syknęła, opuszczając szybko lornetkę – Przestraszyłeś mnie jak diabli.
- Wybacz – odpowiedział miękko i rozglądając się wokół zapytał - Gdzie Riley ?
- Dobre pytanie – powiedziała przecierając oczy - Nie widziałam go od trzydziestu minut. Miałam kontakt radiowy tylko z tobą.
Marco poczuł ucisk w gardle. Przestąpił niespokojnie z nogi na nogę – Dlaczego wcześniej nie dałaś znać ?
- Wszystko z nim w porządku – uspokajała go marszcząc lekko piegowaty nos – Chociaż prawdę powiedziawszy, nie wszystko jest z nim w porządku...on się zagubił. To aż nad zbyt oczywiste.
- Jaśniej, co to znaczy - zapytał nagląco gęstniejącym głosem.
- Chodzi o Annę...nie połączyła się z nim. Od ubiegłej nocy nie ma od niej żadnej wiadomości – Cecylia potrząsnęła z niedowierzaniem głową – On wariuje Marco, kompletnie traci rozum z niepokoju.
- Powiedział Serenie ? – zapytał głosem w którym było więcej spokoju, w porównaniu z tym jak sam się czuł.
- Ona wie... ale nie można nic zrobić dopóki Anna nie otworzy się do niego. I nie sądzę żeby Serena zdawała sobie sprawę jak bardzo jest wzburzony, bo widziała go cztery godziny temu a od tego czasu zdecydowanie mu się pogorszyło.
- Wywoływałaś go przez radio ?
- Wielokrotnie, ale bez odpowiedzi.
Marco rozglądnął się, szybko przeszukując wzrokiem okoliczny las. Zaciągnął się głęboko powietrzem próbując złapać zapach Rileya, jednak wyczuł tylko nikły ślad, nic świeżego. Zamknął więc oczy, sięgnął w głąb podświadomości, zdeterminowany odszukać miejsce gdzie przebywa przyjaciel. W trakcie patroli Riley nigdy nie zaniedbywał swoich obowiązków i Marco musiał zgodzić się z sugestią Cecylii – na pewno był zrozpaczony.
Nagle przyćmiony obraz zaczął przybierać wyraźniejsze kształty i Marco ujrzał go siedzącego nad strumieniem w odległości ćwierć mili od miejsca w którym się znajdowali. Twarz miał ukrytą w dłoniach i cicho szlochał. Poczuł na skórze ciarki bo od dwudziestu lat, odkąd byli dziećmi, nigdy nie widział żeby Riley płakał. A to mogło oznaczać tylko jedno.
Anna miała poważne kłopoty. Albo stało się coś gorszego.
*******
Liz mocno opatulona w skórzaną kurtkę Maxa, siedziała na werandzie chaty kołysząc się wolno na dużej drewnianej huśtawce. Wprawdzie na dworze panował przenikliwy chłód ale po tym co niedawno przekazała im Serena, czuła potrzebę odetchnięcia świeżym powietrzem. I nawet porywisty wiatr nie był w stanie spowodować jeszcze większego odrętwienia jak to co się w tej chwili z nią działo. To prawda - pogoda była doskonałym odbiciem jej nastroju.
Wszystko co dotychczas poznała na swój temat zostało przewrócone do góry nogami – kolejny raz. I chociaż powinna być bardziej zszokowana tym, że to Nasedo miał swój udział w jej postrzeleniu – co dręczyło ją latami – to jedyna sprawa jaka zdominowała tę całą paletę pogmatwanych uczuć, to była postać Sereny. No i rodziców, i tego, że nie powiedzieli jej prawdy na temat adopcji. W przedziwny sposób te ostatnie rewelacje wydobyły na światło dzienne cały ból kojarzący się jej z oszukiwaniem.
Najgorsze było to, że nigdy nie znalazła sposobu by ich o to zapytać wprost – bo wtedy musiałaby mieć wiarygodne wytłumaczenie w jaki sposób odkryła prawdę. Więc przez te wszystkie lata kumulowała w sobie ból, a jedynym jego ujściem były rozmowy prowadzone z Maxem. I chociaż to co doświadczył w duże mierze pokrywało się z jej własnymi odczuciami, on przynajmniej wiedział że został adoptowany,...takim jakim był.
Odświeżone wspomnienia wróciły na nowo i czuła się tak samo jak wtedy, gdy po raz pierwszy dowiedziała się, że Parkerowie nie są jej naturalnymi rodzicami. Tylko teraz było znacznie gorzej, ponieważ została wyjaśniona sprawa brakującego inkubatora, dając jej zdecydowanie do zrozumienia, że została z niego usunięta wcześniej, bo była...inna. W odczuciu niektórych była zbyt ludzka, chociaż wciąż pozostawała obca.
Usłyszała otwierające się frontowe drzwi. Na werandę wyszła Serena, dostrzegła Liz i podeszła bliżej.
- Nie będzie ci przeszkadzało jak na chwilkę dołączę do ciebie ? – zapytała cicho.
Liz potrząsnęła głową, przesunęła się robiąc jej miejsce i ciaśniej owinęła wokół siebie kurtkę Maxa. Serena usiadła obok układając starannie ręce na kolanach. Patrzyła prosto przed siebie, na las widniejący przed nimi a jej wyprostowana sylwetka, i trochę oficjalny sposób bycia przypominał skupionego, będącego na służbie żołnierza.
- Liz, mam nadzieję, że to co ci przekazałam nie wyprowadziło cię za bardzo z równowagi – w jej głosie słychać było lekkie napięcie.
- No cóż, chyba tak, właściwie tak – odpowiedziała zakładając za ucho błąkający się kosmyk włosów. Serena szybko zamrugała oczami. Za moment odwróciła się do niej, odrobinę odprężyła i Liz odnalazła w jej spojrzeniu głęboką rozterkę. Patrząc teraz na nią z bliska, widziała jej nieziemskie oczy. Co prawda wyglądały jak ludzkie ale zaiskrzyły takim ogniem, że na moment zaparło jej dech w piersiach.
- Liz, przepraszam … tak mi przykro - Serena odwróciła od niej wzrok gwałtownym ruchem głowy – Że musiałaś się o tym dowiedzieć.
- Nie potrzebnie przepraszasz – odpowiedziała miękko Liz – Zawsze wolę znać prawdę.
Serena spojrzała przez ramię zwężonymi oczami – W takim razie, na koniec powinnaś jeszcze o czymś wiedzieć.
Serce zaczęło szybko łomotać, a dłonie stały się wilgotne – Co Serena zatrzymała dla siebie by chcieć przekazać jej to teraz, na osobności ?
- O czym ? – wykrztusiła przez zaciśnięte gardło.
Serena ciężko westchnęła, w zamyśleniu zaczęła zawijać na palec koniec włosów upiętych w koński ogon, usta ściągnęła w wąską linijkę. Wreszcie odwróciła się do niej całą sobą a Liz poznała, że cokolwiek miała jej przekazać, przyjdzie jej to z wielkim trudem.
- Chcę żebyś wiedziała, że oddanie cię kiedy byłaś malutka, było jedną z najtrudniejszych decyzji jaką musiałam podjąć – zawahała się wpatrując w swoje ręce – Pewnie nie wiesz, ale w tym samym czasie, równocześnie wychowywałam Marco i Rileya. Marco wtedy miał dwa latka, Riley siedem...więc nie byłoby to w porządku wobec ciebie....a jeszcze dochodził lęk przed Nasedo i potrzeba chronienia cię przed nim.
- Chwileczkę – przerwała Liz – Pogubiłam się...to Marco i Riley nie są hybrydami ?
- Tak, ale wtedy mieliśmy inną technologię, bardziej zaawansowaną...i krótszy okres inkubacji. Narodziny miały miejsce na statkach, które ich tu dostarczyły.
- Przybyły też inne statki ? – Liz zdumiona uniosła brwi.
- Tylko dwa razy. Pierwszy przywiózł Cecilię, Rileya i Devon. Następny Ari, Annę i Marco. Ari i Devon są jak ja Antarianami, zmiennokształtnymi. Opiekowali się Anną i Cecilią, czasami Rileyem. Ja zajmowałam się Marco … i Rileyem, kiedy nie był z nimi.
- Więc to jest wasz zespół ? – Liz z zaskoczeniem poznawała ich skład.
- To nasza grupa składająca się z siedmiu obrońców. Troje z nas potrafi zmieniać kształt, pozostała czwórka to hybrydy.
- Nie bardzo rozumiem. Dlaczego zawracaliście sobie głowę hybrydyzacją? Dlaczego nie wysłano na Ziemię rodowitych Antarian?
- Odpowiedź na to jest trochę skomplikowana Liz, i może zostawmy ją sobie na inny dzień. Chcę tylko powiedzieć, że wybraliśmy Ziemię jako docelowe miejsce nie bez powodu. Wasze człowieczeństwo jest dla nas bardzo ważne.
- Och …- w głowie Liz aż szumiało od tych nowych informacji. I od razu pojawiło się więcej pytań – Więc dlatego oddałaś mnie moim rodzicom ?
- Tak – szepnęła ochryple Serena – Uważałam, że tak będzie najlepiej. A także czułam, że będzie właściwym dopełnieniem twojej ludzkiej natury.
- Bo mam więcej cech ludzkich niż pozostali – dokończyła Liz.
Serena milcząco skinęła głową. Sprawiała teraz wrażenie nieobecnej, jakby się oddaliła. Liz czuła, że odbiegła myślami gdzieś daleko.
- Na Antarze miałam syna Liz...i tam, podczas konfliktu zginął – Serena wolno kołysała się na huśtawce, wpatrzona zamyślonym wzrokiem w widniejący w oddali las.
- Przykro mi – powiedziała ciepło Liz.
- Wspominam o tym bo chcę żebyś wiedziała, że kiedy byłaś przy mnie, koiłaś moje cierpienie...zawsze chciałam mieć córkę.
Serena zajrzała jej głęboko w oczy i dziwny, nieziemski błysk zamigotał na krótko w jej spojrzeniu.
- Dziękuję – odpowiedziała cicho Liz – Za to co powiedziałaś...to bardzo pomaga. Bo rozumiesz czym dla mnie jest brak naturalnych rodziców, i jak się czuję wiedząc, że jestem wytworem inżynierii genetycznej.
Serena energicznie zaprzeczyła – Ty masz rodziców. Na Antarze … Znałam ich.
Liz odwróciła się i chwyciła ją kurczowo za ramię – Co ?
- Wierzę, że wciąż żyją. Zajmowali wysoką pozycję społeczną...dlatego ty i Zan mieliście możliwość się poznać. Znaliście się od dzieciństwa...i zawsze byliście nierozłączni. Od najmłodszych lat.
Liz w osłupieniu patrzyła na nią, powoli wypuszczając z uścisku jej ramię. W dalszym ciągu nie mogła pojąć, że ona pamiętała ich jako Zana i Zillię. Zamknęła oczy pozwalając by to ostatnie odkrycie zupełnie ją opanowało.
- Nie jesteś sierotą, rodzice cię uwielbiali i nie powinnaś nieść w sobie poczucia sieroctwa. Nie tylko oni cię kochali...ja także, tu na Ziemi Liz - Serena potrząsnęła miękko głową – Powinnaś wiedzieć jak szczęśliwi byli Parkerowie gdy cię adoptowali. Jeżeli zrozumiesz, będziesz wiedziała jakim darzyli cię uczuciem.
- Wiem. Żałuję tylko, że nie powiedzieli mi prawdy...wcześniej nie przygotowali na ten cały szok.
- Nie mieli pojęcia kim byłaś. Żadnego.
- Gdybym wcześniej wiedziała, to przynajmniej z jedną rzeczą nie musiałabym się tak boleśnie zmierzyć.
Serena spokojnie przytaknęła i zamyślone miękko kołysały się tam i z powrotem. Z daleka dobiegł głośny krzyk ptaka a jego odgłos odbijał się echem od zbocza. Liz rozglądnęła się, ciekawa skąd dochodzi. Powietrze nadal było świeże i chłodne, cisza taka doskonała, i nagle zdała sobie sprawę, że mogłaby pokochać to miejsce, zamieszkać w tu w tej chacie na stałe. Serena poruszyła się i odchrząknęła.
- Dałam ci na imię Elizabeth – powiedziała, jej chrapliwy głos wyjątkowo złagodniał.
Liz uśmiechnęła się ponieważ było coś ogromnie wzruszającego w sposobie w jaki Serena jej o tym mówiła. A przy tym robiła wrażenie jakby ten fakt ją onieśmielał – Naprawdę ?
- Wybrałam je dlatego bo tu na Ziemi nosi je królowa...a jego zdrobniały dźwięk trochę przypomina imię Zillia.
- Niesamowite – powiedziała Liz dostając gęsiej skórki i obejmując się mocno ramionami. Do tej pory nie pomyślała że te dwa imiona mogą mieć ze sobą coś wspólnego. Nie mogła sobie darować, że wcześniej na to nie wpadła.
- Serena to twoje prawdziwe imię ? – zapytała zaciekawiona.
- Nie, ale podobne – pokręciła głową - Surinah … więc zmieniłam je na Serenę.
- Surinah – powtórzyła Liz i spodobało jej się jego brzmienie, przetaczające się po języku – Śliczne.
- Dziękuję – powiedziała Serena. Nieoczekiwanie wstała, przerzucając za ramię jasne włosy. Najwidoczniej moment bliskości i zwierzeń miały już za sobą – skończył się tak nagle jak się zaczął.
– Muszę się zająć paroma sprawami – wyjaśniła. Jej głos przybrał teraz chłodny i wywarzony ton. Ale zaraz uśmiechnęła się do Liz, tak ciepło, że ten uśmiech mówił więcej niż mogły wyrazić to słowa.
*****
Marco odnalazł Rileya dokładnie tam gdzie widział go w swojej wyobraźni. Siedział na wielkim skalnym kamieniu, w zakolu strumienia. Już nie płakał, patrzył tylko apatycznie przed siebie. I tym zachowaniem przeraził Marco. Zawsze miał w sobie tyle życia, a teraz wyraźnie rysująca się na jego twarzy pustka, to było coś zupełnie niespotykanego.
- Riley – zawołał Marco. Wydawało się jakby go kompletnie nie słyszał. W dalszym ciągu tkwił nieruchomo w tej samej pozycji. Marco szybko podszedł do niego, kucnął tak by mieć go na wysokości oczu i ścisnął mocno za ramię.
- Riley, porozmawiaj ze mną. Co się stało ?
Potrząsnął w milczeniu głową, zmrużył lekko załzawione i podpuchnięte oczy.
- Gadaj – warknął Marco – Co z Anną ?
Riley wolno odwrócił się w jego stronę. Marco z zaskoczeniem spostrzegł jaki jest blady – i te przerażające, nabiegłe krwią oczy. Chcąc go pocieszyć, delikatnie potarł jego ramię. Riley wpatrywał się w niego tak długo, że Marco zaczął się zastanawiać czy w ogóle się odezwie.
- Wiesz ile czasu upłynęło odkąd nie widziałem Anny ? – powiedział wreszcie dziwnie obcym tonem.
Marco potrząsnął głowę – Nie bardzo.
- Sześć lat, trzy miesiące i osiem dni - odpowiedział odwracając wzrok – Precyzyjnie, co ? Przechowuję to w sobie bo oznacza, że tyle czasu jej nie obejmowałem, nie dotykałem...nie całowałem – mówił teraz głosem przepełnionym złością, jakby wszystko się w nim gotowało.
- Miałeś od niej jakieś wiadomości ? - naciskał Marco bo zaczynał bać się o niego. Riley zachowywał się tak nietypowo, że przez chwilę pomyślał czy Anna żyje, chociaż ta myśl przyprawiała go o dreszcz.
- Nie – odpowiedział tępo.
- Próbowałeś się z nią połączyć ?
- Aż zacząłem wariować...z nią nie jest w porządku, Marco. To proste. Dawno by się połączyła gdyby mogła – pokręcił wolno głową - Myślę, że oni ją skrzywdzili. Nie ma innego wytłumaczenia...bo przez te pieprzone sześć lat, to jedyne mieliśmy w naszym związku. Coś stało się niedobrego.
W jego oczach znów pojawiły się łzy. Marco potarł go miękko po ramieniu – Tego nie wiemy, jeszcze nie.
- Ja wiem – odpowiedział rozedrganym głosem – W ciągu tych lat tylko jedna rzecz jakoś mnie trzymała, świadomość, że po zakończeniu tego wszystkiego wreszcie będziemy razem.
- I będziecie. Nie możesz się poddawać.
Riley pokiwał głową, ścierając wierzchem dłoni świeże łzy.
- Posłuchaj, powinieneś pójść do Sereny. Przejmuję twoje obowiązki. Wiem, że niewiele możemy teraz zrobić ale musisz do niej pójść.
Riley znów skinął głową i wolno się podniósł. Marco zmusił swoje szaleńczo bijące serce do spowolnienia, z determinacją postanawiając sobie być silnym wobec tego mężczyzny, bliższemu mu niż brat.
******
23:47
Marco chyba po raz dziesiąty zerknął na lśniące na czerwono cyfry zegarka. Odkąd zrozumieli, że coś było nie tak z Anną upłynęło ponad dwanaście godzin i od tamtego momentu nie dowiedzieli się niczego więcej. Riley ponawiał próby starając się z nią skontaktować, ale odpowiadała mu tylko głucha cisza. To był długi, pełen napięcia dzień, a teraz zbliżał się czas by o godz zastąpić Serenę przy obserwacji okolicy.
Zazwyczaj nie przestrzegali tak ściśle zasad bezpieczeństwa, tak szczegółowo penetrując teren ale w wobec ostatnich wydarzeń, Serena zarządziła bezwzględny, dwudziestoczterogodzinny nadzór. Miał ją zluzować przy zabezpieczającej bramie o 00:30 , co oznaczało, że niedługo powinien zacząć się ubierać.
Był na nogach od czwartej rano i teraz na myśl o tym odczuwał jeszcze większe zmęczenie. Devon i Ari obserwowali obóz Khivara, mając nadzieję wypatrzeć tam Annę. Serena się niepokoiła, Marco widział jak z upływem każdej godziny rośnie napięcie na jej twarzy. Wcześniej była dużo spokojniejsza, ale kiedy przed południem przyszedł do niej Riley i gdy zobaczyła jaki był zdenerwowany, to zdarzenie bardzo ją nią zachwiało. Przed chwilą Riley poszedł do łóżka, mając nadzieję wypocząć i ponownie spróbować złapać kontakt z Anną.
Marco zamknął oczy, starając się zapanować nad sobą, modląc się o jej bezpieczeństwo. Słuchał teraz Boba Dylana i odrobinę podkręcił głośność. Tangled Up in Blue... tułacze życie.
Nic dziwnego, pomyślał refleksyjnie.
Odrobinę się odprężył, upojony muzyką nieznacznie przeniósł się na inną płaszczyznę doznań. Otworzył jeszcze bardziej umysł i ducha, rozluźniony jej brzmieniem, odgrodzony od świata słuchawkami...trochę odpływał, nie spał ale był w tym miejscu gdzie wszystko migocze i łagodnieje.
Nagle poczuł w sobie coś bardzo dziwnego...jakby cichy pogłos energii, której dźwięk uporczywie wzmagał się i rósł. Raz za razem, kolejno zaczęły przelewać się przez niego niezliczone emocje… niepokój, pragnienie … miłość. Namiętność, namiętność, pożądanie … miłość.
Co się, do diabła dzieje? Zaskoczony szarpnął za słuchawki i uniósł się na łóżku. Coś było w tym znajomego, jednak nie tak jak ubiegłej nocy z Tess. Teraz to rytmiczne zawirowanie zaczęło go przytłaczać i siadając w ciemnościach pokoju czuł miękkie drżenie swoich rąk.
Rozpaczliwie wciągał głęboko powietrze, starając się wyciszyć ogrom fizycznych wrażeń jakich doświadczył, i nagle zrozumiał.
Więc dlatego to uczucie było tak natrętnie znajome i intensywne.
Gdzieś w tym domu, Max i Liz łączyli się, a on nieumyślnie znowu obsunął się w ich więź...do samego środka. Nie zabiegając o to, nie przebywając nawet w ich pobliżu.
I zaparło mu na moment oddech.
Zacisnął mocno oczy, modląc się z całego serca żeby nic takiego nigdy więcej się nie powtórzyło ponieważ tym razem odczuł to zdecydowanie inaczej – to uczucie przerażało a jednocześnie wabiło.
To co przeżył, pozostawiło w jego świadomości klarowną wizję – zapragnął mieć to, czego oni mieli w nadmiarze.
Cdn.
No i co, od razu lepiej prawda? Nawet mozna zapomnieć o niesmaku jaki wzbudził Langley ciskający Maxem po ścianach i Max przemocą wpychający go na statek
Serena, Marco, Riley, Cecilia, Anna...oddani do bolu, kochający, wierni, ale nie slepi w swej lojalności. Postaci które odruchowo wzbudzają żywiołową sympatię, wydają takie żywe, prawdziwe, pełnokrwiste.
Namacalne. Mają swoją historie, swoje życie, swoje cierpienie, swoją legendę, ludzi i inne stworzenia które darzą miłością.
Ja też bardzo lubię tą Serenę. Nic na to nie poradzę, ale kiedy o niej myslę cały czas mam przed oczami Julie Benz. Tak, jej rola agentki Topolsky do najciekawszych nie należała, ale trzeba było ją zobaczyć jako Darlę w "Angelu"
I sposób w jaki Deidre opisuje chatę w górach...człowiek przymyka oczy i wszystko to widzi, wszystko słyszy. Przenikliwy śpiew wiatru, skrzypienie chuśtawki na ktorej rozmyśla Liz, odległy krzyk ptaka. Widzi obłoczki pary zbierającej się wokoł ust na mroźnym powietrzu, plamy śniegu na tle ciemnej, surowej skały, niebo, nieoczekiwanie bliskie i milczące, wdycha wraz z Liz zapach żywicy.
Uhm...ktoś zaraz spyta co ja wdycham
Serena, Marco, Riley, Cecilia, Anna...oddani do bolu, kochający, wierni, ale nie slepi w swej lojalności. Postaci które odruchowo wzbudzają żywiołową sympatię, wydają takie żywe, prawdziwe, pełnokrwiste.
Namacalne. Mają swoją historie, swoje życie, swoje cierpienie, swoją legendę, ludzi i inne stworzenia które darzą miłością.
Ja też bardzo lubię tą Serenę. Nic na to nie poradzę, ale kiedy o niej myslę cały czas mam przed oczami Julie Benz. Tak, jej rola agentki Topolsky do najciekawszych nie należała, ale trzeba było ją zobaczyć jako Darlę w "Angelu"
I sposób w jaki Deidre opisuje chatę w górach...człowiek przymyka oczy i wszystko to widzi, wszystko słyszy. Przenikliwy śpiew wiatru, skrzypienie chuśtawki na ktorej rozmyśla Liz, odległy krzyk ptaka. Widzi obłoczki pary zbierającej się wokoł ust na mroźnym powietrzu, plamy śniegu na tle ciemnej, surowej skały, niebo, nieoczekiwanie bliskie i milczące, wdycha wraz z Liz zapach żywicy.
Uhm...ktoś zaraz spyta co ja wdycham
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Mam pytanie średnio związane z tematem ...czy ktoś wie, i le lat ma Deidre i hm...co robi w życiu(chodzi mi o zawód itp.) ?
I jeszcze jedno : dobrze by było, gdybyście wymieniając tytuły opowiadań podawały od razu strony, gdzie można je znalezć (wiem, idę po łatwiznie, ale postanowiłam być wredna ).
I jeszcze jedno : dobrze by było, gdybyście wymieniając tytuły opowiadań podawały od razu strony, gdzie można je znalezć (wiem, idę po łatwiznie, ale postanowiłam być wredna ).
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Deidre jest agentem literackim i mieszka w Atlancie, choć może trudno uzywać w stosunku do niej terminu "mieszka" bo ona ciągle jest w drodze.
Ile ma lat? Trudno powiedzieć, wiadomo że ma męża, ale to raczej o niczym nie świadczy- Deejonaise tez ma, a jest tylko rok starsza ode mnie
Chodzi ci o opowiadania w czytelni? Zawsze zamieszczamy linki lub chociażby tylko odnośnik na stronę, jeśli go nie ma to znaczy że opowiadanie musiało być już wymienione wczesniej i tam był adres
Ile ma lat? Trudno powiedzieć, wiadomo że ma męża, ale to raczej o niczym nie świadczy- Deejonaise tez ma, a jest tylko rok starsza ode mnie
Chodzi ci o opowiadania w czytelni? Zawsze zamieszczamy linki lub chociażby tylko odnośnik na stronę, jeśli go nie ma to znaczy że opowiadanie musiało być już wymienione wczesniej i tam był adres
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Jejku skąd ty to wiesz, kotek ?! Zaczynam się czuć naprawdę zacofana w kwestii tej dziedziny...czyli Roswell. Muszę coś zrobić żeby mieć więcej czasu na czytanie ficków, w ogole na Roswell... W każdym razie dzięki za informację. Chodzi mi o te opowiadania, o których wspomniałaś tu, w tym temacie. Nie ma ich chyba w czytelni...
P.S. Skoro jest agentem literackim to już wiadomo czemu tak fenomenalnie pisze
P.S. Skoro jest agentem literackim to już wiadomo czemu tak fenomenalnie pisze
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Nie wiem ile lat ma autorka Hotori, ale ma dwie śliczne małe córeczki, (1,5 i 3 latka). Nie będę chyba niedyskretna jak powiem, że pisząc Gravity Series przeżywała osobistą tragedię, także pewne emocjonalne doznania odcisnęły się na tym opowiadaniu. RosDeidre prowadzi z mężem firmę wydawniczą zajmującą się promocją książek a także stara się o wydanie G. S. drukiem.
Czytasz go Hotori ?
Dzięki Aniu za śliczny art. Tak jak pisałam na roswell.pl, za bardzo fanficki zmieniły nasz sposób patrzenia na serial, żeby nie pokochać tych postaci obrońców, odrzucając to co zaoferowano nam w serialu...Dlatego byłam taka radykalna w ocenie Nasedo i Langleya, za bardzo zakodowane mam postaci Sereny, Marco, Rileya...I bardziej trafia mi do przekonania wizja, że gdy wysyłano na Ziemię K4, wytypowano do ich ochrony najlepszych, takich, którzy oddadzą za nich życie...a nie dwóch przegranych, pełnych wątpliwości zdrajców.
Czytasz go Hotori ?
Dzięki Aniu za śliczny art. Tak jak pisałam na roswell.pl, za bardzo fanficki zmieniły nasz sposób patrzenia na serial, żeby nie pokochać tych postaci obrońców, odrzucając to co zaoferowano nam w serialu...Dlatego byłam taka radykalna w ocenie Nasedo i Langleya, za bardzo zakodowane mam postaci Sereny, Marco, Rileya...I bardziej trafia mi do przekonania wizja, że gdy wysyłano na Ziemię K4, wytypowano do ich ochrony najlepszych, takich, którzy oddadzą za nich życie...a nie dwóch przegranych, pełnych wątpliwości zdrajców.
Z moich obliczeń wynika, że nie może mieć mniej niż 27 lat...
Mąż się nazywa Judson i tę agencję to jakoś razem prowadzą. Napisał też parę książek - o średniowieczu, starożytności i czymś tam jeszcze. W każdym razie popularnonaukowe.
Agencja reklamuje się na stronie http://www.knightagency.net/
Ja wiem, bo umiem skutecznie przeszukiwać sieć. Skąd wie Ela, to już nie wiem...
Mąż się nazywa Judson i tę agencję to jakoś razem prowadzą. Napisał też parę książek - o średniowieczu, starożytności i czymś tam jeszcze. W każdym razie popularnonaukowe.
Agencja reklamuje się na stronie http://www.knightagency.net/
Ja wiem, bo umiem skutecznie przeszukiwać sieć. Skąd wie Ela, to już nie wiem...
Last edited by {o} on Sun Jul 18, 2004 7:08 pm, edited 1 time in total.
התשׂכח אשׂה עולה מרחם בן בטנה גם אלה תשׂכחנה ואנכי לא אשׂכחך
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
הן על כפים חקתיך
comprendo.info - co autor miał na myśli - interpretacje piosenek
Dzięki kochany{o}
Bo mamy przyjemmność gościć ją od czasu do czasu tutaj, i w domciu, przy pomocy emali, Hotori.
Kilka tygodni pożegnała się z nami, jest teraz w Nowym Jorku, ale jak wróci, na pewno zajrzy. Jest ogromnie wzruszona tym, że tłumaczymy jej opowiadania, dopinguje nas i wspiera. Podobnie było gdy Nan tłumaczyła jej Antarian Sky. Jest przemiła
Bo mamy przyjemmność gościć ją od czasu do czasu tutaj, i w domciu, przy pomocy emali, Hotori.
Kilka tygodni pożegnała się z nami, jest teraz w Nowym Jorku, ale jak wróci, na pewno zajrzy. Jest ogromnie wzruszona tym, że tłumaczymy jej opowiadania, dopinguje nas i wspiera. Podobnie było gdy Nan tłumaczyła jej Antarian Sky. Jest przemiła
Last edited by Ela on Sun Jul 18, 2004 7:09 pm, edited 1 time in total.
Lizziet, a żeby uzupełnić - Deejonaise jakieś dwa lata temu dorobiła się dziecka, a ściślej biorąc synka. Dokładnie w połowie trzeciego sezonu w USA.... To pewnie dlatego z takim uporem robi z bohaterek młodociane matki
A wracając do Deidre - kobieta ma możliwości. Ciekawe, jak pisała te "planetarne" partie AN... Hm, chociaż wiem. Gdy Max czy Liz byli w Nowym Jorku - oznacza to, że i Deidre tam była pisząc to. A na przykład scena w której Max stoi nad brzegiem antarskiego oceanu i chce się poddać - autorka autentycznie słyszała przez okno szum oceanu. Może dlatego jej opisy są aż tak plastyczne i realne.
Jest teraz w NY, i mówiła, że ma pół kolejnej części AN... jeśli będzie cała to chyba oszaleję ze szczęścia.
Elu, znowu się powtarzam... to, że nie komentuję, nie oznacza, że nie czytam. Czytam, wszystko czytam. I coraz bardziej utwierdzam się w miłości do dzieł Deidre.
PS: Gwoli ścisłości - gdy tłumaczyłam AN. Przy AS nie miałam z nią kontaktu.
A wracając do Deidre - kobieta ma możliwości. Ciekawe, jak pisała te "planetarne" partie AN... Hm, chociaż wiem. Gdy Max czy Liz byli w Nowym Jorku - oznacza to, że i Deidre tam była pisząc to. A na przykład scena w której Max stoi nad brzegiem antarskiego oceanu i chce się poddać - autorka autentycznie słyszała przez okno szum oceanu. Może dlatego jej opisy są aż tak plastyczne i realne.
Jest teraz w NY, i mówiła, że ma pół kolejnej części AN... jeśli będzie cała to chyba oszaleję ze szczęścia.
Elu, znowu się powtarzam... to, że nie komentuję, nie oznacza, że nie czytam. Czytam, wszystko czytam. I coraz bardziej utwierdzam się w miłości do dzieł Deidre.
PS: Gwoli ścisłości - gdy tłumaczyłam AN. Przy AS nie miałam z nią kontaktu.
Last edited by Nan on Sun Jul 18, 2004 7:11 pm, edited 1 time in total.
RosDeidre pisała na tym forum jej posty można znaleść nie tylko w tym temacie ale przede wszystkim w temacie "How to disappear completly" czli pierwszej części trylogii Gravity, również w pięknym tłumaczeniu Eli. Poza tym Deidre do niej mailowała.
Przeczytaj koniecznie to opowiadanie- a raczej serie opowiadań, bo to prawdziwa perełka.
Acha, pewnie chodziło ci o opowiadania, ktore wymieniałam przyokazji Sereny?
Wszystkie mozna znaleść na http://www.roswellfanatics.net
"Serendipity"- jedno z najlepszych- przynajmniej ostatnio- i najbardziej wstrząsających opowiadań i "Carnival of the souls"- poetycka historia rozwijająca wątek TEOTW- oba w dziale Fanfic Awards Winners.
"Demanding heaven's gate" Pathos, w dziale CC, chyba na 5 stronie- opowiadanie ktorego akcja zaczyna się po "Heart of mine", tylko że nie ma tam żadnego TEXU ( i dzięki Bogu ), poetyckie i nieco mroczne...uwielbiam tamtejszych Maxa, Liz i Serenę...mimo ich goryczy i smutku.
Nan- masz rację- na jakiejś stronie czytałam jej post - wybiera się do Soho- i następna część AN zależy od tego, czy zainspiruje ją jakiś obraz
Przeczytaj koniecznie to opowiadanie- a raczej serie opowiadań, bo to prawdziwa perełka.
Acha, pewnie chodziło ci o opowiadania, ktore wymieniałam przyokazji Sereny?
Wszystkie mozna znaleść na http://www.roswellfanatics.net
"Serendipity"- jedno z najlepszych- przynajmniej ostatnio- i najbardziej wstrząsających opowiadań i "Carnival of the souls"- poetycka historia rozwijająca wątek TEOTW- oba w dziale Fanfic Awards Winners.
"Demanding heaven's gate" Pathos, w dziale CC, chyba na 5 stronie- opowiadanie ktorego akcja zaczyna się po "Heart of mine", tylko że nie ma tam żadnego TEXU ( i dzięki Bogu ), poetyckie i nieco mroczne...uwielbiam tamtejszych Maxa, Liz i Serenę...mimo ich goryczy i smutku.
Nan- masz rację- na jakiejś stronie czytałam jej post - wybiera się do Soho- i następna część AN zależy od tego, czy zainspiruje ją jakiś obraz
Last edited by Lizziett on Sun Jul 18, 2004 7:14 pm, edited 1 time in total.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 5 guests