Gravity of love

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Sat Jan 15, 2005 12:00 am

Od czwartku żyłam w ogromnym stresie... A może to była środa...tak tak to środa. Było wtedy dość ciepłe, zimowe popołudnie. Właśnie wróciłam do domu, gdy dowiedziałam się....ŻE NIE MAM INTERNETU!! Oczywiście wiedziałam, że ma się pojawić tajemnicza część trzynasta... :twisted: co niestety tylko pogorszyło mój stan :lol: :(
Jednak dzisiaj wszystko wróciło do normy :roll: Tzn dopóki nie przeczytałam ostatniej części. Teraz wyglądam mniej więcej tak ---> :shock: Melisa mi się już skończyła w domu, muszę zrobić zapasy, bo z _liz to nigdy nie wiadomo, kiedy nam się przyda i w jakich ilościach :? :lol:

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Sun Jan 16, 2005 1:52 pm

Hehe, Elip, to znaczy że Ci się podobało, czy nie, bo namieszałaś :lol: :wink:
Mnie się podobało. Napewno nie jestem zniesmaczona czy coś. NC-17, ale subtelne, delikatne, tak jak pamiętana część SLAFG 8) Było gorąco, ale było też uczucie. Czyli wszystko czego nam trzeba.
Granice? Hm.... są, ale dla każdego inne, tak sobie myślę. To zależy od człowieka, od jego doświadczenia, wychowania itp. Niektórych zniesmaczy jakiś tam 'lepszy' pocałunek, a innych dopiero 'lepsze'.... no, wiecie 8) Także zależy od autora i czytelnika.
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Sun Jan 16, 2005 4:41 pm

No proste, że mi się podobało :twisted: :D

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Thu Jan 20, 2005 7:26 pm

Wiem wiem, że obiecałam na przyszły tydzień GOL i strasznie mi jest przykro, że musze ten termin przesunąć... na dzisiaj. Wybaczycie mi, prawda?



14.

Wkroczyła do stołówki razem z całą resztą X5 ze swojego oddziału. Wszystko wydawało się być takie same jak do tej pory. To samo ponure pomieszczenie, ten sam zapach szpitala, te same metalowe blaty stołów. Usiadła na swoim tradycyjnym miejscy, przesuwając spojrzenie po swoim „rodzeństwie”. Lane rozmawiał z Sam najwyraźniej kompletnie już nie zainteresowany tym, co działo się dokoła. Albo stwarzał takie pozory. Issy raz po raz odgarniała swoje jasne włosy, przebiegając błękitnym wzrokiem po pozostałych. Chyba szukała kogoś, komu mogłaby opowiedzieć kolejną ciekawą, piękną historyjkę.

Liz usmiechnęła się lekko. W zasadzie, to dzisiaj ona mogłaby opowiedzieć coś niesamowitego. O tym jak rodzą się barwy, jak kołysze się świat, jak wypełnia cię niesamowite ciepło, jak wspomnienia wirują, jak słyszysz swoje imię w czyichś ustach. Imię wypowiadane z takim namaszczeniem i uczuciem, jakby było największą świętością na świecie i jednocześnie czymś najprostszym i najbliższym. Tak, jej opowieść mogłaby być o wiele lepsza od wszystkich opowiadań Issy zebranych razem.

Nie było w nim Nomli, ani lodowych krzyków, ani przerażenia. Tylko uśmiech, dotyk i ciepło. To, czego im od zawsze brakowało. Ona teraz mogła to uzupełnić. Podzielić się z nimi tym. Ale... pochyliła nieco głowę. Nie, nie mogła. To było tylko dla niej. I dla niego. Nikt inny nie mógł poznać tej tajemnicy. Baśniowa historyjka była jednoczesnym łamaniem zasad. Ale była w tak dobrym humorze, że sama z uśmiechem spojrzała na jasnowłosą X5, gdy ta zaczęła swoją kolejną opowiastkę.

Serce zatrzymało się na chwilę. Obróciła głowę i uniosła wzrok. Szmaragdowe tęczówki iskrzyły platynowymi ułamkami ostatniej nocy. Wpatrywał się w nią,a z każdą kolejną sekundą czuła jak znów budzi się w niej to gorące uczucie. Ale po chwili policzki zaczęły ją palić, na samą myśl o tym co zaszło. Hormonalna gorączka. Pochyliła nieco głowę, unikając jego spojrzenia. Co on sobie musiał o niej pomyśleć? Pwnie to co zawsze. Że jest tylko kolejną żeńską X5, która nie umiała opanować swoich popędów, dzięki czemu mógł skorzystać.

Zerknęła na niego ponownie, nie mogąc sie powstrzymać. Tym razem natrafiła na łagodny uśmiech czający się w kącikach jego ust. Nie ten tradycyjny na wpół kpiący, ale ciepły i naturalny. Nie umiała zahamować własnego półuśmiechu. A potem jeszcze pojawiły się wspomnienia smaku ostatniego wieczora i uśmiechnęła się jeszcze bardziej.

A wyglądała ślicznie, kiedy się uśmiechała. Tak... inaczej niż do tej pory. Niż zawsze. Jakby dokoła niej rozpływał się zimny świat Manticore, a rodził całkiem nowy. Taki jak na zewnątrz. Wszystko sie barwiło i nabierało sensu. On znajdywał sens, którego wcześniej nie umiał się doszukać w żadnym zakątku tego piekła. Nigdy wcześniej nie czuł, że tu jest jego miejsce. Bo nigdy wcześniej nim nie było. Ale teraz czuł, że gdziekolwiek będzie ona, gdziekolwiek będzie bicie jej serca, tam będzie jego miejsce.

Uśmiechnął się ponownie, po chwili dopiero poważniejąc. Uchwycenie uważnego wzroku Hotaru było wystarczającym powodem do odzyskania powagi i świadomości. Nie byli sami w celi. Stołówka i grupa otaczających ich żołnierzy to nienajlepsze miejsce na zdradzanie się ze złamania przepisów. Ufał pozostałym, ale zawsze istniało ryzyko, że jeśli oni się dowiedzą, dowie się również Lydecker. A to oznaczałoby koniec wszystkiego. Wszelkiej nadziei.

Mogli się domyślać jaka czekałaby ich kara. I nie chcieli podejmować tego ryzyka. Ból by minął, strach by zniknął w kolejnych ponurych dniach i zadaniach, ale pozostałaby pustka, której żadne z nich nie umiałoby wypełnić. Dziwna pustka. Jakby wyrwany fragment życiorysu i serca. Ten drobny kawałek, który należał tylko do nich nawzajem. Jeden krok w stronę tamtej przepaści i już nic nie byłoby nigdy takie samo. Nawet codzienna rutyna w Manticore niosłaby ze sobą wewnętrzny ból. Jakby brakowało im części siebie.

* * *

Ciche stuknięcie do drzwi poderwało go z miejsca. Doskonale wiedział kto znajduje się za nimi. Lydecker nigdy nie pukał. Nikt inny nigdy nie przychodził. Tylko ona. Liz. Zawahał się. Dłonie same rwały się do przodu, by otworzyć. Ale coś podszeptywało by tego nie robił. I tak posunęli się już za daleko, kto wie do czego doszłoby tym razem, kto wie czy tym razem nie nakryliby ich?

Zignorował wewnętrzny głos i otworzył. Drobna postać weszła niepewnie do środka. Kiedy nie było już gorących uderzeń krwinapędzających jej ciało, wszystko wydawało się być o wiele trudniejsze. Wahanie, niepewność. Stała w miejscu, wpatrując się w niego i nie wiedząc od czego zacząć. A trzeba było wykonać chociaż najmniejszy krok. Jedno słowo. Krótkie. Ale nic nie przechodziło przez jej gardło. Znów była w tej celi. Powietrze wciąż przesiąknięte ich zapachem, budząc w podświadomości wizje ostatniej nocy. Przesuwała powoli wzrok po całym pomieszczeniu, co jakiś czas zatrzymując się na miejscach, które szczególnie utkwiły w jej pamięci.

Zamrugała gwałtownie i uniosła wzrok na Aleca, kiedy stanął tuż przed nią. Milimetry od jej ciała. Przez koniuszki nerwów przepłynęło kuszące uczucie, ciągnące jej zmysły w kierunku zielonookiego. Drgnęła, usiłując powstrzymać się od wyciągnięcia ręki i dotknięca go. Ale wyręczył ją. Ciepłe opuszki przebiegły po jej ramieniu, a następnie powolutku w górę po szyi aż na policzek. Przymknęła powieki, rozkoszując się przyjemnym uczuciem.

Miękkie usta musnęły jej wargi. Delikatnie, jakby pytając o pozwolenie. Jak nigdy wcześniej. Alec zawsze wydawał się brać to, czego chciał, zawsze pewny siebie, zawsze z władzą. Teraz hamował pragnienie, żeby tylko uzyskać jej jedno skinięcie głową. Rozchyliła usta, pozwalając mu na całkowite przejęcie kontroli. Potrzebowała tego. Chociaż raz chciała przestać za siebie odpowiadać i poczuć się całkowicie nieodpowiedzialną i bezwolną. I potrzebowała JEGO. Tego smaku, gorąca, budującej się wewnątrz niej lekkości. I za każdym razem łaknęła coraz więcej. Uzależniała się. Cokolwiek będzie się działo w najbliśzym czasie, jakkolwiek będzie wyglądała przyszłość, nic nie zastąpi tego uczucia, tych pocaunków, tego mężczyzny.

- Alec – szpnęła cicho, kiedy przesunął wilgotne usta po jej szyi – Co my właściwie wyprawiamy?
Tak. To było zasadnicze pytanie, które powinno zostać postawione. Co robili? Hormonalna burza już minęła. Opadła razem z ostatnim gorącym oddechem zeszłej nocy. A mimo to nie potrafili skupić myśli na niczym innym, tylko na sobie. Ciało wciąż lgnęło do tego drugiego. Serce nieustannie przyspieszało w każdej sekundzie bliskości.
- Nie wiem – mruknął, obejmując ją mocniej
Przez pół dnia sam się tym zadręczał. Ale kiedy byłą tak blisko, kiedy topniała w jego ramionach, nie potrafił juz o tym myśleć. Bo tylko to wydawało się być właściwie. Tylko to się liczyło.

- Ale nie mogę się powstrzymac – dodał, ponownie zamykając jej usta swoimi
Język zachłannie wsunął się do jej buzi, zatrzymując jęknięcie w jej gardle. Ciało Liz zaczynało reagować, drobne palce wbijały się w silne ramiona. Impulsy nerwowe sznureczkami elektryzujących iskierek przecinały synapsy i odcinały dopływ racjonalnego myślenia. Świat ponownie wirował. Lodowe niebieskie i szare barwy murów przybierały barwy tęczy. Podłoga zdawała się kołysać w rytm dziwnej muzyki.

Splotła ramiona wokół jego szyi, pogłębiając pocałunek. Pchnęła lekko jego ciało do tyłu, powodując miękkie lądowanie na pryczy. Gibkie ciałko wtulało się w jego ramiona, jednocześnie wijąc się przyjemnie. Rozpalone usta Liz przesuwały się po szyi Aleca.
- Ruja już... - skubnęła jego skórę - ...minęła. A ja i tak – zakreśliła językiem ślaczek na szyi – Nie chcę przestać. Nie chcę odejść.
Ciepłe dłonie przesunęły się wyżej po jej plecach, przysuwając ją bliżej niego. W głowie jej się kołysały zielone iskry, wtuliła się w niego jeszcze bardziej, wpijając miękkie usta w gładką skórę jego szyi.

Tak. Zdecydowanie ruja przeszła. Ale pozostawiła w ich wnętrzach palące piętno. Draśnięcie, które ciągle domagało się ciepłego lekarstwa. I wydawało się, że tylko obecność tej drugiej osoby stanowiła ten medykament. Gorące uczucie, które tliło się gdzieś na dnie lodowatego serca wyprodukowanego przez Manticore. Uczucie....

c.d.n.
Image

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Thu Jan 20, 2005 8:04 pm

Ach _liz cóż za wspaniała częśc jescze lepsza niż poprzednia NC17 :shock: Śniadanie i nieśmiałe uśmiechy były rozbrajające... I późniejsze przemyślenie. Coś na co warto było czekac...
Ale teraz czuł, że gdziekolwiek będzie ona, gdziekolwiek będzie bicie jej serca, tam będzie jego miejsce. Świetne! Zdanie opisujące cały ten ff i SZD!
Szkoda, że to wszystko tak się skończy nawet mimo to, iż poźniej się odnajdą musimy przeczytac te okropne sceny... Powściekac się troszkę...
Coś czuję, że po GOL znów wrócę do SZD 8) Tak miło będzie je znów przeczytac po GOL 8)
_liz wracaj do nas szybko znową częścia i wybawiona na maxa po 100dniówce :twisted:

User avatar
age
Nowicjusz
Posts: 114
Joined: Tue Nov 02, 2004 9:21 am
Contact:

Post by age » Thu Jan 20, 2005 8:52 pm

Na początku uznałam, że po raz pierwszy w swoim życiu znaleźli spokój, który trochę zakłóciło spojrzenie Hotaru. :?
Później pomyślałam, że są od siebie uzależnieni. :twisted:
Na koniec doszłam do tego samego wniosku co Onarek. Powrót do SZD zbliża nie nieuchronnie. :mrgreen:
"Dałem ci przyjaźń, milczenie, wczoraj swoją krew. Czego chcesz dzisiaj? Nerki?!" (Alex)

User avatar
Lizzy88
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Sat Aug 21, 2004 5:49 pm
Contact:

Post by Lizzy88 » Thu Jan 20, 2005 9:14 pm

Czy wybaczymy? Jasne, że tak :lol:

Ta część była wspaniała (ja to zawsze piszę, ale mam skłamać, kiedy to prawda? 8))
Bardzo mi się spodobała historyjka Liz :twisted: Ten fragment wydaje mi się być taki... delikatny, zwiewny, poetycki, a jednocześnie pełen światła i wielu innych rzeczy. Ja to mam określenia :shock: I aż lepiej można się czuć, kiedy czyta się o takim uczuciu rozwijającym się w takim miejscu.
Reszta była równie cudna. Zauważyłam nawet, że przypominało mi to atmosferę z SZD. W moim odczuciu do tej pory GOL miało trochę inny klimat, może to z powodu początkowych części, tak uważam 8) Nie to, żebym miało coś przeciwko :wink:
Już niedługo "te" sceny... Przynajmniej wiadomo, co nas czeka, chociaż to i tak nie złagodzi moich odczuć co do L. i R. Ale można próbować się przygotować. Chociaż pewnie rzeczywistość okaże się gorsza od wyobrażeń.
Taaak, ja chyba też wrócę do SZD. Idealny lek na smutkawe zakończenie swojego prequela... 8) No i miło będzie trochę "posmirkować", czytając, jak oni się męczą i próbują pamiętać, mając szersze pojęcie o początkach tego wszystkiego....
Mężczyzna uważa, że wie, ale kobieta wie lepiej. - chińskie

User avatar
Onika
Nowicjusz
Posts: 92
Joined: Sun Jul 25, 2004 5:16 pm
Contact:

Post by Onika » Thu Jan 20, 2005 10:06 pm

zgadzam sie z moimi poprzedniczkami, ta część jest wspaniała, naprawdę pięknie ukazałaś ich uczucia, po tym wszystkim. Czy mi sie wydaje czy oni nie zdają sobie jeszcze sprawy ze swoich uczuć?

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Thu Jan 27, 2005 7:59 pm

Stwierdzam, że przestajecie się starać. Ja wiem, że opowiadanka H są o wiele ciekawsze (sama byłąbym w stanie cały dzień czytać je w kółko), ale mogłybyście chociaż dorobinkę się wysilić :? 4 krótkie komentarze... A potem z pretensjami, że przerywam jakieś opowiadanie...

Tak. Po GOL dobrze będzie dla uspokojenia nerwów powrócić do SZD, ale to już zależy od każdego indywidualnie 8) Na pewno moge wam zagwarantować, że historyjka Gravity nie skończy się na Psy Ops. To byłoby zbyt okrutne i nie dawałoby nuty nadziei. A przecież w obu tych opowiadaniach właśnie o nią chodzi - nadzieję.

A teraz sobie nawet nie wyobrażacie jak ciężko będzie mi pisać kolejne części. Wprawdzie nie licząc dzisiejszej będą jeszcze tylko trzy, ale te najtrudniejsze do napisania. Obecnie kompletnie nie mam nastroju na ponure tematy, wiec muszę się dodatkowo strasznie starać. Eh... W dzisiejszej części już się zaczyna...




15.

Modlitwa za strach


Co to właściwie było? Żadne z nich nie miało pojęcia co to było, skąd się brało i jak się tego pozbyć. Nie. Tego nie chcieli robić. Było dobrze jak było. Razem, obok siebie. Jak kiedyś. Chociaż nie... Wszystko było na odwrót. Niegdyś wystarczyła tylko obecność, tylko spojrzenie. Teraz wydawało się, że to zdecydowanie za mało. Pragnęli więcej. Z każdym dniem coraz więcej. Uzależniało ich to, nie dawało spokoju, nie pozwalało się skupić. Umysł błagał o więcej, ciało błagało o więcej, serce błagało o więcej.

Dawniej byli dla siebie tylko rodzeństwem. A nawet nie. Byli obcymi, którzy co jakiś czas dobrze sie czuli w swoim towarzystwie. Może to kwestia genów? Może mieli w sobie zakodowane jakieś cząstki DNA, które odpowiadały za to, że ich świadomość płynęła w tym samym kierunku, że myśli uzupełniały się bez słów, że ruchy zgrywały się w płynną całość.

Teraz było to coś głębszego, poważniejszego. Każdy dzień musiał się zaczynać i kończyć tym samym. Jej widokiem. Otwierał oczy i łaknął ją widzieć. Zamykał powieki i chciał czuć jej ciało przy sobie. Śniadanie stawało sie ukradkową bieganiną ich spojrzeń i półuśmiechów. Trening nagle zmienił sie z nnielubianej i drażniącej powinności w przyjemną chwilę wolności i zbliżenia. Uwolnieni od przymusu udawania, mogli naprawdę się zbliżyć do siebie i nie martwić o to, czy ktoś przypadkiem nie zauważy czegoś czego nie powinien.

Objął ją mocniej ramieniem. Ciepłe i przyjemnie pachnące ciałko wtuliło się w niego ufnie. Zauważył, że naprawdę lubiła zwijać się w kłębek i spokojnie zasypiać, gdy był w pobliżu. Jakby tylko w ten sposób mogła zasnąć. Ale nie prostestował. Przeciwnie, jemu samemu było o wiele łatwiej zamknąć oczy i przestać myśleć o ponurym i lodowym światku Manticore.

Cokolwiek w nich się rozwijało, jakkolwiek się to nazywało, było z pewnością czymś lepszym niż zimna natura żołnierza. Tych kilkanaście dni temu żyło mu się monotonnie. Rutyna i wieczne krzyki. Przerażenie, płacz, strach i niepewność, to wypełniało cały harmonogram dnia. Co jakiś czas zadanie. Aż nadszedł czas na tę krwawą zbrodnię, której dokonał. Która zmieniła wszystko. Ale nie tylko wsączyła ołowiany jad świadomości do czego go stworzono. O nie, pojawiła się również iskra, która rozpaliła ten głód. Pragnienie posiadania, bycia, zbliżenia się do niej. Do Liz.

Może wczesniej nie było tyle strachu o złamanie zasad. Nie było przerażenia i koszmaru, że ją utraci. Nie było uciekania. Ale za nic by tego nie cofnął, nie zmienił. Za bardzo zakorzeniła się w jego świadomości. W jego... sercu. Gdyby teraz ktoś mu ją odebrał, gdyby sam ją odepchnął – wyrwałby jednocześnie fragment siebie. Ten najlepszy skrawek swojego jestestwa, który pozwalał mu jeszcze nie zwariować, który barwił szarą rzeczywistość.

Mruknęła coś i podsunęła się wyżej. Otworzyła lekko zaspane oczy, od razu przesuwając spojrzenie na jego twarz. Kąciki ust uniosły się lekko do góry. Jak to było możliwe, że ułamek malachitowego spojrzenia od razu wprowadzał ciepło do jej ciała. Topniały lodowe zakrzepy strachu w żyłach, rozkruszały się pokłady koszmarów na dnie umysłu. Tych koszmarów, z którymi rodziło się tutaj i które już nigdy nie znikały. Ale można było o nich zapomnieć. On pozwalał jej o nich zapomnieć.

Dziwne... Do tej pory nie zauważała go w TEN sposób. Owszem, był zawsze bardzo blisko. Dużo bliżej niż Lane, Hotaru czy Sam. Lane troszczył się o nich wszystkich po równo, jak starszy brat i musiał tak samo ich traktować, nigdy nikomu nie poświęcał więcej czasu niż uznał za stosowne. H. była zawsze blisko, żeby wesprzeć dobrym słowem i jasnym uśmiechem, ale sama potrzebowała sporo pomocy w niektórych sprawach. Sam za to jako najsilniejsza psychicznie stanowiła milczącą opokę, która po prostu stawała w ich obronie. Ale ona nigdy jakoś nie pasowała do całej tej gromadki. Ona nie umiała przyjąć od nich pomocy. I wtedy pojawiał się on. Alec był za każdym razem gdzieś obok, przyglądał się jej, siadał obok. Nie musiał nic mówić, a ona czuła się lepiej. Tylko zawsze był jedynie podporą, jedynie kimś kto czuje podobnie. Nigdy nikim więcej. Do czasu. Teraz wszystko obracało się dokoła i nabierało innych kolorów. Stawało sie wyraziste i głębsze. Teraz zauważała go tylko w ten jeden sposób. I nie chciała w żaden inny.

Żeby był obok. Żeby był podporą. Żeby czuć jego ciepło. Żeby widzieć jego zielone spojrzenie. Żeby sycić się jego zapachem. Żeby z nim... być.

- Nie chcę iść – mruknęła
- To nie idź – objął ją mocniej, nie pozwalając wymknąć się z jego ramion
- Złapią nas...
Tak. To z każdym dniem stawało się coraz większym zagrożeniem. Coraz bardziej przerażającym niż Nomle, koszmary z dzieciństwa, krew na dłoniach. Gdyby ich przyłapano... Wszystko by się skończyło w najtragiczniejszy sposób.
- Nie – szepnął i musnął ustami jej czoło

* * *

Przeglądał uważnie akta, wczytując się we wszystkie dane. Kalkulacje były szybkie i bardzo obiecujące. Wychodziło na to, że ten X5 miał niesamowite predyspozycje. Zawsze najlepsze wyniki, żadnego załamania psychicznego ani śladów częśtej u transgenicznych epilepcji. Wręcz idealny. No i świetnie spisał się na misji. Oboje się świetnie spisali, ale teraz potrzebował tylko jednej osoby.

Najlepiej jego. X5494. Wydawał się do tego zadania wręcz stworzony. Uważnie obserwował go od lat. Zresztą jego partnerkę też. Zielonooki X5 miał idealne atrybuty by sprostać temu jednemu zadaniu. Poza tym przy jego prezencji łatwie będzie mu podejść córkę podejrzanego. Sprawa Berrisforda musiała zostać pilnie wykonana.

Tak. On będzie do tego idealny. Trzeba go jak najszybciej zacząć przygotowywać. Odłożył akta i wstał. Ściągnął okulary i schował je do kieszeni. Mógł trafić po ciemnku do potrzebnej celi. Znał ich rozkład na pamięć. Każdego swojego „dziecka”. Potrafił ich poznać nawet po głosie. I zauważyłby, gdyby z którymś się coś działo nieporządanego. A nie mógł do tego doprowadzić. Musieli być idealni. Zawsze. Nic nie mogło nie iść po jego myśli.

* * *

Od kilku minut zbierała się do wyjścia. Ale nie potrafiła wykonać tych kilku kroków. Za każdym razem tonęła głębiej w jego objęciach. Nie żeby jej to przeszkadzało, ale jednak w końcu i tak będzie musiała wyjść. A on tylko jej to utrudniał. Każdy najmniejszy dotyk, każdy szept i pocałunek tylko moniecj ją do niego przywiązywały. Wiedział doskonale jaką ma nad nią władzę, ale najwyraźniej mu się to bardzo podobało.

Mruknęła coś, kiedy ciepła dłoń wsunęła się pod jej koszulkę. Kąciki jego ust uniosły się tryumfalnie do góry. Tak. Całkowicie była pod jego wpływem. Wystarczyło przesunąć opuszkami po miękkiej skórze, a traciłą kontrolę i topniała. Może to było męskie ego a może pragnienie tego dziwnego uczucia kłębiącego się w nim, ale napawało go to nieopisaną dumą.

Jego dłonie zastygły na jej plecach, gdy drobne ciałko napięło się i zamarło w bezruchu. Oboje wstrzymali oddech. Coś się zbliżało. Ktoś. Coś było nie tak. Kroki. Znajome kroki. Nie było już ucieczki. Nie było wyjścia. Pozostawała modlitwa... Blue Lady nie pozwól by to odebrano. Nie pozwól by to się skończyło. Już. Teraz. Nigdy.

Drzwi sie otworzyły.

c.d.n.
Image

User avatar
Lizzy88
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Sat Aug 21, 2004 5:49 pm
Contact:

Post by Lizzy88 » Thu Jan 27, 2005 9:54 pm

No wiesz, _liz! W moim ostatnim poście było 18 zdań i ok. 170 słów. To jest mało? :? A ile, wg Ciebie, jest dużo? :?
Jeszcze ostatnio tak znużona i przybita, że ostatnio nie chce mi się nic pisać, więc i tak cieszę się, że udaje mi się wyskrobać coś chociażby do GOL. Life sucks :evil: :evil: :evil:

Więc teraz komentarz 8)
Ta część w pewnym sensie przypomina mi poprzednią. Chodzi głównie o scenki z Aleciem i Liz, a zwłaszcza o sam początek. Kiedy zaczynałam czytać GOL, trochę dziwnie to odbierałam, bo ledwo w SZD odnaleźli siebie, to już tutaj dopiero to wszystko się rozwijało. Ale teraz z całą mocą uświadomiłam sobie, że GOL było mi potrzebne. Chyba nie do końca rozumiałam niektórych bohaterów z SZD, ale to głębsze wejrzenie w początki, w ich przeszłość...
To piękne i zarazem przerażające, jak bardzo można być zależnym od drugiej osoby. A przecież chodzi tylko o to: Żeby z nim... być. Są połączeni ze sobą w tak dziwny, niecodzienny sposób... Uzależnieni. I to pod każdym z możliwych względów. Liz - outsiderka, która zawsze stała na uboczu, i Alec - jedyna osoba, która była i jest w stanie jej naprawdę pomóc. Są dla siebie jak remedium, blask w zwykłym, ponurym dniu w Manticore. Teraz kiedy jest ta w nich iskierka nadziei, perspektywa brutalnego rozdzielenia, odebrania im jedynej radości, pozbawienia tego, czego tak bardzo potrzebowali, a czego tak naprawdę nigdy nie mieli... :evil: To takie okropne, bo razem są wszystkim, oddzielnie - swym marnym cieniem.
Cholibka, no to Lydecker dobry sobie wybrał moment, nie ma co :evil:
Trochę rozzłościła mnie ich ta bierność. Zamiast cokolwiek zrobić, np. zaczaić się na Lydeckera i go znokautować... :twisted: Może rzeczywiście nie było wyjścia, ale oni nic. Tylko modlitwa. Modlitwa, która jednak nie była w stanie powstrzymać tego, co miało się stać... :cry:
Czy to było zadowalająco długie i sensowne? :?

Powodzenia w pisaniu tych trzech części.
Wróć szybko, bo pomimo wszystko chyba długo nie wytrzymam! :wink: :twisted:
Mężczyzna uważa, że wie, ale kobieta wie lepiej. - chińskie

User avatar
age
Nowicjusz
Posts: 114
Joined: Tue Nov 02, 2004 9:21 am
Contact:

Post by age » Fri Jan 28, 2005 10:13 am

Niestety nie mam czasu na zbyt długi komentarz. Wizyta u dentysty. :nie:

Od Liz i Aleca bije spokój. Podejrzewam, że odczuwają zdenerwowanie i strach, jednak te towarzyszyły im od zawsze. Teraz jednak mają siebie i choć pewnie umysł podpowiada im, że tak nie może być wiecznie czerpią z tych chwil jak najwięcej. :P Właściwie to już się naczerpali... :evil: Już wiem komu będę wymyślać w myślach(już majaczę :roll: ) na fotelu dentystycznym. Przeklęty Lydecker. :evil:
"Dałem ci przyjaźń, milczenie, wczoraj swoją krew. Czego chcesz dzisiaj? Nerki?!" (Alex)

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Fri Jan 28, 2005 5:03 pm

Bo _liz to się nam tutaj rozbawiłą chyba :roll: Despotka powraca :roll: Czyżby zielonooki nie spełniał oczekiwań? :twisted:

Co do nowej części...
Końcówka mnie dobiła bo to już teraz... Już teraz nastąpi ten niemiły moment na który byłyśmy skazane od samego początku... Grr... Jakby nie mogli czegoś zrobić, uciec... Cokolwiek... I zawsze zastanawiałam się na czym zakończysz ten ff... Czy może na Psy-Ops czy pójdziesz dalej. Jednak będzie opcja numer dwa 8) Jeśli chodzi o Rachel czy jak jej tam qrcze po co mi powiedziałś ocb? :evil: Teraz nie mogę sobie 'gdybać' :roll: Ale nic nie mówię bo jeszcze mi odetniesz przyjemności :haha: 8)

Więc to by było na tyle... Czekam na kolejne części... Sępiki krzyczą o więcej jeee :mrgreen:

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Fri Jan 28, 2005 7:27 pm

Onarek ty mi tutaj nie wywlekaj sprawy Aleksandra :twisted: On się sprawuje tak jak powinien i doskonale o tym wiesz... w ogóle stwierdzam, że zielonoocy to mają pod pewnymi względami chyba takie same geny :oops:

Co się tyczy opowiadania - tak, wkraczamy w strefę dość smutnych przeżyć. W zasadzie nawet tragicznych. Dlaczego nic nie robią, nie uciekają? O tym będzie w kolejnej części, ale chyba nie trudno się domyślić, że po prostu totalny paraliż... w takich sytuacjach nie zawsze jest się w stanie racjonalnie pomyśleć. Poza tym jeden ich zły ruch a wszystkie jednostki strażników zwaliłyby się im na głowę :? I tak - nie zakończę na scenie w Psy Ops, bo to byłoby zbyt podłe z mojej strony. W całym tym opowiadaniu (w SZD również) chodzi o nadzieję, więc i ja jej fragmencik pozostawię na koniec...
Image

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Thu Feb 03, 2005 11:16 am

16.

Na krańcach życia

Zastygła słysząc znajome kroki. Tylko jedna osoba tak chodziła. I w dodatku zbliżała się do celi Aleca. Celi, wktórej właśnie się znajdowali. Lydecker. Nie. Niemożliwe. To nie mógł być on. Ciepłe dłonie zamarły na jej plecach. Też to słyszał, odczytał. A teraz ich umysły odtwarzały wszystkie możliwe scenariusze. Wszystko traciło kolor w zastraszająco szybkim tempie. Powietrze zgęstniało, a oni wstrzymali oddech, gdy kroki ustały.

Drzwi się otworzyły.

Zacisnęła powieki, rozchylając rozpaczliwie usta. To na pewno był on. Nie chciała otworzyć oczu, nie chciała by to było prawdą. Nie mogło być prawdą. Za szybko, nie teraz, nie. Tętno Aleca przyspieszyło. Więc jednak Lydecker. Koszmar największy ze wszystkich koszmarów.
- Co się tu dzieje? - głos Lydeckera był zimny i ostry
Nie powinni tego robić, ale wrodzone i wyuczone insynkty kazały im momentalnie się podnieść. Stanęli ramię przy ramieniu, unosząc głowy i wbijając wzrok przed siebie. Alec ścisnął mocniej dłoń Liz, mimo że wiedzieli, że za chwilę nadejdzie najgorsze. Rozdzielą ich.

Wszystko zaczynało się powoli rozpływać. Jakby było snem, jakby przechodziło właśnie ponownie do ponurej rzeczywistości. Słodkość zaczynała się zmieniać w cierpką i gorzką substancję, która powoli wypełniała usta. Krew traciła swoją lekkość a wypełniła się ołowiem sączonym przez lodowe pełne furii spojrzenie Lydeckera. Umysł szukał drogi ucieczki, ale zamiast tego wyobraźnia nieustannie kreowała czarno-białe obrazy możliwych kar. I spośród wszystkich ta jedna wydawała się być najgorsza.

Liz czuła jak serce jej staje w miejscu ściskane przez dziwną siłę, odbierającą energię i wolę. Nawet obecność Aleca nie przynosiła pomocy. On sam słabł, sam tracił wiarę. Zresztą nie było już żadnej wiary. Nie było ratunku. Stali właśnie twarz w twarz ze swoim przekleństwem. Z kimś kto i tak odebrał im już wszystko, zamienił życie w piekło. Nie, on w ogóle nie dał im życia, a teraz zapewne odbierze i ten jeden niewielki, pielęgnowany od kilku dni skrawek odbicia od tej mętnej powierzchni. Ten jeden fragment czystego nieba i ciepłego wiatru, który pozwalał im przetrwać kolejne dni w bagnie tej rutyny i krwi. Palce splatały się kurczowo ze sobą, jakby potrzebowały spoić się na zawsze, by niemożliwym było rozdzielenie ich.

Muzyka, jaka sączyła się w ich uszach od tych kilku dni teraz ucichła. Słychać było tylko bicie ich serc, które traciły powoli zycie. Nie trzeba było wytaczania krwi ani zadawania fizycznego bólu, by się bali, by coś w nich krzyczało, by egzystencja traciła ponownie swój sens. Zimny wzrok ślizgał się po ich twarzach w końcu przesunął się w dół i zatrzymał na splecionych dłoniach. Lydceker nie był głupi. Wiedział co się tutaj musiało dziać. Co na pewno się działo. Nie było wątpliwości.

A oni nie mieli wątpliwości do tego, co nastąpi za chwilę.

- Złamaliście zasady. Czeka was za to kara. - jego słowa były jak grad sztyletów przebijających cieniutka membranę schronienia - Jedno z was trafi na inny oddział. Teraz oboje na Psy Ops!
- Nie!
Ale sprzeciw nie został nawet odnotowany. Strażnicy wbiegli do środka i wypchnęli ich z celi tuż za Lydeckerem. Mogli walczyć, mogli się z nimi zmierzyć. Nie było sensu. Sami we dwójkę nie daliby rady wszystkim oddziałom, które by się tu zjawiły. Poza tym paraliż umysłu i mięśni nie pozwalał na sensowne myślenie. Wyrok drążył ich umysły.

Psy Ops. Najgorsze z możliwych rozwiązań. To, którego najbardziej się bali, które tak przerażało. Teraz w ciężkich odgłosach bębniło o ściany ich czaszki, wyciskając w układ nerwowy perełki cięzkiego i trującego przerażenia, które lepiło się do neuronów niczym rtęć. Uniemożliwiało to jakikolwiek płynny ruch. Co dopiero mówić o walce. Nie, oni teraz mieli przed oczami tylko jeden obrac. Jeden jedyny. Który miał stanowić koniec. Ostateczny koniec. Tego co najlepsze. Co pojawiło się nagle, co rozświetliło ten mrok a teraz miało ponownie zostać pogrzebane na dnie tego piekła. Kolejny powód do nienawiści wobec Manticore. Nie dość, że ich stworzyli to teraz odbierali im nawet chęć do życia. Alec przełknął gorzką ślinę. Był w stanie znieść śmierć. Ale Psy Ops...

Świadomość, że za chwilę nie będzie jej pamiętał. Nie będzie już jej ciemnego spojrzenia, nie będzie jej rozchylonych ust, nie będzie miękkiej skóry, nie będzie przyjemnego zapachu, nie będzie śmiechu, nie będzie ciepła, nie będzie głosu, nie będzie jej... I nigdy jej sobie nie przypomni. Nigdy jej pewnie już nie spotka. Nigdy nie będzie miał powodu by naprawdę docenić życie. Wróci dawny ołowiany koszmar egzystencji w Manticore. Tylko, że gorszy. Dużo gorszy.

Zerknął na nią. Miała opuszczoną głowę i przymknięte nieco powieki. Czuł lekkie dreszcze przebiegające przez jej ciało. Był powien, że ciemne tęczówki szklą się teraz słonymi perełkami. Była silna, była bardzo silna, ale teraz...
- Nie zostawię cię – jego głos dodawał jej sił
Ścisnęła mocniej jego dłoń. Chociaż strażnicy raz po raz ich oddzielali, ręce oboja splatały sięponownie. W drodze na egzekucję.

Wprowadzono ich do znajomo wyglądającej sali współczesnych tortur. Młody lekarz a białym kitlu przywitał się z Lydcekrem i obrzucił ich badawczym spojrzeniem. Musiał byc tutaj nowy, bo nie bardzo wiedział co się dzieje. A oni we dwoje stali w miejcu z pochylonymi głowami. Blisko siebie, bez słowa czekając na ostateczny wyrok. Lydecker wydał półszeptem polecenie młodemu lekarzowi, o ile w ogóle był lekarzem. Równie dobrze mógł być jakimś podrzędnym maniakiem genetycznym lub wojskowym. Nie obchodziło ich to.

Lydceker wyszedł. Spełnił swój obowiązek. Złamali zasady, musieli za nie odpowiedzieć. Ale najwyraźniej nie potrafił na to patrzeć. Wyrok który wydał... Wiedział, że jest to najgorsza możliwość jaką dla nich zgotował. Ale nie było innego wyjścia. Nie było. Dla niego. Jego „dzieci”, jego odpowiedzialność, jego sumienie. Nie, on nie miał sumienia.

Alec przyjrzał się młodemu mężczyźnie, który właśnie uważnie przeglądął ich kartoteki medyczne. Identyfikator informował, że młody doktor John Carter miał zaledwie dwadzieściaparę lat i był asystentem głównego medyka Psy Ops. Był pewien, że wystarczył jeden ruch, ułamek sekundy i lekarz byłby martwy, a oni mieliby jakąś szansę na ucieczkę. Był w stanie to zrobić. Już raz zabił i to bez powodu. A teraz miał więcej powodów do wytoczenia krwi z kilkorga osób niż kiedykolwiek ktokolwiek miał. Zwłaszcza teraz, gdy ponownie na nią spojrzał. Drobne ciało trzęsło się i bledło. Jej palce kurczowy ściskały jego dłoń. Musiał ją chronić. Zrobiłby wszystko by to zrobić.

Drzwi otworzyły się a niewysoka kobieta weszła do środka. Obrzuciła dwójkę zaciekawionym spojrzeniem, poczym bez słowa wyrwała Carterowi kartę z ich danymi.
- Za co? - zapytała z lekkim znudzeniem
- Złamanie zasad. Zbliżyli się do siebie w niedozwolony sposób.
To ją wyraźnie zaintrygowało. Uniosła głowę i wbiła wzrok w dwójkę X5 stojących na baczność i usiłujących kontrolować swoje emocje. Ale i tak było widać, że jako stworzeni transgeniczni byli zbyt emocjonalni. Trafiono w ich najczulszy punkt. Przyjrzała sie uważnie zielonookiemu mężczyźnie, poczym skierowała wzrok na Liz. Dziewczyna uniosła głowę i spojrzała na nią wyzywająco. Nie da sobie odebrać resztki godności. Jeśli ma to wszystko stracić to przynajmniej nie pokaże lęku przed kimś z tych potworów.

Renfro najwyraźniej miała ochotę jednak wszystko poprowadzić po swojej myśli. Kiedy wszedł strażnik by wyprowadzić Aleca, odesłała go skinieniem ręki. Oddała lekarzowi kartę i krzyżując ramiona, syknęła lodowatym tonem:
- Skoro chcieli być tak blisko siebie nie możemy im tego odebrać. Niech zostanie. Niech patrzy.
Serce Liz zatrzymało się, gdy poczuła rozluźnienie uścisku na dłoni. Alec chyba właśnie zrozumiał słowa kobiety. A sądził, że nie ma nikogo gorszego od Lydeckera. Najwyraźniej był ktoś piekielniejszy i bardziej bezwzględny.

Odbierali ją mu. Rozdzielali ich. I jeszcze kazali mu obserwować to wszystko. Krok po kroku. Minuta po minucie. Widzieć jak jej pamięć znika, jej życie blaknie, a on jest bezsilny... Bezsilny.

c.d.n.
Image

User avatar
age
Nowicjusz
Posts: 114
Joined: Tue Nov 02, 2004 9:21 am
Contact:

Post by age » Thu Feb 03, 2005 12:46 pm

:( :evil: :cry: Jeśli myślałaś, że stopniowanie ocali czyjąkolwiek psychikę to się myliłaś. Przynajmniej w miom przypadku. :roll: Ja też omal nie doszłam do wniosku, że nie może istnieć nikt gorszy od Lydeckera. :evil: Następna część miałaby opowiadać o uczuciach Aleca patrzącego na jedyną osobę, z która był naprawdę blisko? Na osobę, która o nim zapomina, jednocześnie walcząc o każde wspomnienie? :cry: A Liz? Oboje będą patrzeć na ból tego drugiego i nawet świadomość, że to minie, że nie będą tego pamiętać nie pomoże tylko pogorszy sprawę. :cry:
"Dałem ci przyjaźń, milczenie, wczoraj swoją krew. Czego chcesz dzisiaj? Nerki?!" (Alex)

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Thu Feb 03, 2005 1:56 pm

A mówiłaś, abym tego nie czytałą dziś :evil: I cholera miałaś rację :evil: Ale co tam dobiję się do końca... Masochista ze mnie :evil:

No tak ten... ten idiota musiał przechodizł właśnie koło celi Aleca no bo nic nie może trwać wiecznie... Nic co jest szczęśliwe co daje ci siły do życia... I najgorsze jest to, że oni tak naprawdę nie mogli zrobić nic, aby to ratować. Nic... Od początku do końca byli skazani na Psy-Ops :evil: Ale mieli siebie i nawet w tej najgorszej chwili mieli siebie. Jednak decyzja Renfro to szczyt wszystkiego :evil: Jaka z niej S*** :evil: Nie dość, że i tak stracą siebie to jeszcze Alec musiał na to patrzeć :evil:

Podsumowując... Część dobiłą mnie... Chociaż nie sądziłąm, że to jest możliwe po dzisiejszym i wczorajszym dniu :roll: No, ale brawo _liz jesteś mistrzynią w tym co robisz 8)

Część skłoniła mnie do rozmyślań :roll: Bo tak naprawdę czy to złe jest czegoś nie pamiętać? Czy zapomnienie nie jest łaską? Czy nie myślenie o kimś kto kiedyś był dla Ciebie wszystkim jest złe? Chyba nie... Ale my nie mamy takiej możliwości. My nie mamy Psy-Ops... Jesteśmy skazani na wspomnienia... Nawet jeśli bardzo nie chcemy ich mieć... No, ale ok Alec i Liz byli w troszkę innej sytuacji niż ta o której myślę...

Wiesz _liz a daj nam kolejną część nic więcej mie nie dobije.


EDIT:
Aaaa zapomniałąm napisać o jednej postaci 8) Dr John Carter :lol: Ach taki fany chłopczyk w OD a tu takiego niedobrego gra 8) No, ale doskonale dobrałaś sobie jego postać 8)

User avatar
Onika
Nowicjusz
Posts: 92
Joined: Sun Jul 25, 2004 5:16 pm
Contact:

Post by Onika » Thu Feb 03, 2005 7:48 pm

jedno co chcę to płakać... :cry: :cry: :cry: nie wiem czy moja psychika jeszcze istnieje, ale jeśli tak, to tak jak ja jest w opłakanym stanie! To było... Przerażające i przerażająco smutne... :cry: :cry: :cry: Powinnaś umieścić jakieś ostrzeżenie, a nie tak po prostu się znęcać, nad takim bie dnym kimś jaka jak :cry: :cry: ( choć pewnie wtedy też bym przeczytała 8) ) dla mnie zagadką pozostanie, zapewne przez jakiś czas, opowiedź na pytanie: i co teraz? :(

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Fri Feb 04, 2005 11:27 pm

Jak mogłaś to zrobić?? :evil: Mój dr. John Carter!! MÓJ ! Jak mogłaś zrobić z niego takiego złego doktorka :evil: grrrr :evil:

czytając kolejne części GOL mam coraz większego doła :roll: Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co oni czuli, jak bardzo ich skrzywdzili :cry: I jeszcze ta cała.... Renfro czy jak ją tam zwą :evil: Cz ona jest człowiekiem w ogóle?? :roll: Bo ja nie rozumiem, jak można być tak okrutnym. Nie tyko wyczyszczą im pamięć, ale też każą Alecowi patrzeć jak robią to Liz :( I naprawdę pociesza mnie tylko myśl, że ta podła jędza zostanie zastrzelona... i to przez Michaela :twisted:

User avatar
Lizzy88
Nowicjusz
Posts: 105
Joined: Sat Aug 21, 2004 5:49 pm
Contact:

Post by Lizzy88 » Mon Feb 07, 2005 5:46 pm

:evil: :cry:
Lydecker to kanalia, ale Renfro to podła kanalia do potęgi n-tej :evil: Dochodzę do wniosku, że chyba jej rodzice nie kochali i teraz mści się się, na kim popadnie :evil: :evil: Wredna dz****! :evil: :evil: Ale dobrze mieć tę świadomość, że kiedyś dostanie za swoje... :twisted:

A Alec i Liz... To okropne :cry: A przecież jeszcze nie zabrali się za nich na całego. Jeśli to była uwertura, to ja wolę nie myśleć jaka będzie treść właściwa :cry:
Świadomość, że za chwilę nie będzie jej pamiętał. Nie będzie już jej ciemnego spojrzenia, nie będzie jej rozchylonych ust, nie będzie miękkiej skóry, nie będzie przyjemnego zapachu, nie będzie śmiechu, nie będzie ciepła, nie będzie głosu, nie będzie jej... I nigdy jej sobie nie przypomni. Nigdy jej pewnie już nie spotka. Nigdy nie będzie miał powodu by naprawdę docenić życie.
Ten fragment już zupełnie mnie dobił. Co im pozostało? Nic :cry: Ci idioci w imię jakichś swoich obłąkanych planów i idei odbierają im nawet resztki nadziei. My wiemy, że jednak się spotkają, ale oni tego nie wiedzą :cry: I, znając Psy Ops, nie łudzą się nawet, że coś się odmieni w tym ich szarym życiu w Manticore, do jakiego będą musieli powrócić :evil: :cry:
Mężczyzna uważa, że wie, ale kobieta wie lepiej. - chińskie

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Fri Feb 11, 2005 4:47 pm

17.

Apokalipsa

Narzędzia lśniły groźnie, pobudzając wyobraźnię do pracowania na wyższych obrotach. Wiadome było do czego służą i co za ich pomocą nastąpi. Igły różnej długości i grubuści, które lada chwila przebiją naskórek i wprowadzą do organizmu płyn, który zacznie zmrażać wszystkie ciepłe myśli i ludzkie odruchy. Pozostanie tylko bezwiedne ciało, które przypną do fotela, na który potem osuwa się omdlała ofiara tuż po tym jak czerwony laser przeszywa jej siatkówkę.

Strażnicy wtargnęli do środka, błyskawicznie rozdzielając ich. Chociaż wyrywała się, a jasna dłoń wyciągała sie w stronę Aleca, nie zdołała go uchwycić. Pobladła twarz z każdą chwilą zmieniała wyraz, aż ostre rysy rozpaczy skaziły delikatną skórę. Ciemne oczy wypełniły kryształki strachu, napędzanego jej własnym szeptem. Jedno słowo, jego imię, błędnie krążące po jej ustach niczym modlitwa-błaganie. Ale nic nie pomagało. Przeciwnie, miała wrażenie, że jej serce rozdziera się na strzępy i zostaje tylko puste miejsce. Tak jak chciało Manticore. Bez uczuć. Tylko, że ona chciała czuć. Pragnęła codzień przeżywać wszystkie te sprzeczności, które ją wypełniały od tych kilku dni. Była w stanie wszystko za to oddać. Przelałaby nawet krew. Umierałaby po tysiąc razy, by móc chociaż na kilka sekund znów zatonąć w tej słodkości.

turn around and smell what you don't see
close your eyes ... it is so clear


Ostry szpikulec lodowatej igły przebił delikatną skórę, wbijając się gwałtem w tętnicę. Wstrzymała oddech, a głos ugrzązł w jej gardle. Świat zawirował. Wszystko kręciło się jak opętane. Serce, do tej pory bijące jak oszalałe, powoli zatrzymywało swój rytm. Jakby wpadła w letarg. Leciała w otchłań bez dna, która z każdą kolejną sekundą tylko bardziej się wydłużała. Głosy stały sie rozmyte i ściszone. Świadomość odłpywała, chociaż kurczowo ją łapała, by nie stracić ani jednego fragmentu tego, co było.
- Nie zapomnimy. Myśl o czymś innym, a nie uda im się tego wymazać. Ja nie zapomnę...
Ten głos. Znajomy głos. Bliski głos. Jego głos. Miała wrażenie, że kąciki jej ust jeszcze na chwilę unoszą się do góry. On zawsze sprowadzał uśmiech. Jak nikt inny.

W umyśle Liz przesunęły się różne obrazy. Od tych z szarego dzieciństwa, po duszną noc na misji, az po te świeże powiewy emocji. Zmusiła się resztką sił, by skupić myśli na każdym szczególe. Jego zapach, który prześladował zmysły i którego nie mogłaby nigdy z siebie zmyć. Jego dotyk, którego piętna nigdy się nie pozbędzie. Jego głos, wtapiający się w zakamarki świadomości. Jego oczy, iskrzące malachitowym uczuciem. Jego uśmiech, przyprawiający ją o ciarki. Zmętnione łzami oczy szukały rozpaczliwie jego postaci w tej rozpływającej się rzeczywistości. I był tam...

don't think twice before you listen to your heart
follow the trace for a new start


Starał się utrzymać na nogach, chociaż mięśnie drgały spazmami i odmawiały posłuszeństwa. Chciał ją złapać, uchwycić tę wyciągniętą w jego stronę dłoń, ale kilku strażników było niestety wystarczającym osłabieniem. I widział jak srebrna igła wbija się pod jej skórę, momentalnie zatrzymując bicie serca. To tak jak tamtego pierwszego wieczoru, kiedy zobaczył ją w mglistym świetle. Jemu też wtedy brakło tchu, a wszystko stało się o nieme i bez znaczenia. A potem ona nie umiała zaprzeczyć temu, że jego bliskość jej odpowiada. Bali się tych wszystkich chwil ze sobą właśnie przez ten jeden moment, który teraz odbierał wszystko. Nigdy nie mieli tak naprawdę szans na utrzymanie tego, nie mieli szans na choć skrawek normalnego życia, na chociaż odrobinę tego przywileju jakim była miłość.

Zaciskał pięści, hamując wszelkie chęci mordu. To nic by nie dało. Musiał być silny. Tak jak zawsze był. Dla niej. Zawsze dla niej. Tym razem też nie mógł zawieść. Ale wszystko się w nim roztrzaskało, gdy zobaczył łzę spływającą po jej policzku. Nie przypominał sobie by kiedykolwiek wcześniej płakała. A teraz... zmiękł. Po kilku sekundach za tym jednym kryształkiem bólu spłynął kolejny. Strużki gorących kropel spływały po jej policzkach, kiedy Psy-Op szykowało się do wymazania jej pamięci. Patrzyła na niego chcąc ten obraz na zawsze zatrzymać, by móc go kiedyś odnaleźć.

in the eye of storm you'll see a lonely dove
the experience of survival is the key


Drobne ciało powoli opadło na fotel, bezwiednie poddając się. Nie miała szans na walkę, nie miała na nią siły. Wszystko w niej zasypiało. Oprócz tej jednej myśli, że nigdy nie wybaczy im. Im wszystkim. Mogli jej zrujnować całe życie, traktować jak przedmiot, jak maszynę do zabijania. Ale bezwzględność i okrucieństwo, które odbirały jej ten jeden promień nadziei były niewybaczalne. I zaklinała samą siebie, że kiedyś ich zabije. Wszystkich. Jednego po drugim. A na koniec zostawi sobie Renfro, która nie tylko niszczyła ich uczucie, ale usiłowała zniszczyć Aleca. Jej Aleca. Zatracić w nim wszystko i wydobyć jedynie mordercze żądze zabójcy.

Jej Alec... Ta myśl pozostała w jej głowie, gdy źrenicę przebił piekielny ból. I z gardła wydobył się krzyk. Niekontrolowany. Płynący z samego dna duszy. Krzyczała z całych sił, aż zabrakło tchu i poztostał bezdech.

to the gravity of love

Zacisnął powieki, gdy salę wypełnił rozpaczliwy krzyk. Jej krzyk. A on nie mógł tego powstrzymac, nie mógł odegnać od niej bólu. Zawsze to robił, odkąd pamiętał. Spychał własne lęki i koszmary, by tylko być przy niej, by uspokoić drobne ciało i przynieść ukojenie jej zmusłom. I przyrzekł sobie, że nigdy nie pozwoli by krzyczała z bólu, by płakała, by się bała. Nie udało mu się. Po raz pierwszy naprawdę przegrał. Był bezsilny. Poczucie winy zaczynało zastępować furię. Usta rozchyliły się, wypowiadając to jedno zaklęcie, które i tak za chwilę wymażą z jego pamięci i pozostanie mu nieznane.
- Liz...

look around just people, can you hear their voice
find the one who'll guide you to the limits of your choice


Wszystko straciło barwy. Dźwięki ustały. Nie było głosu. Nie było nic. Omdlałe ciała X5 poddawały się. Szarą pustkę rozświetlał tylko piekielny czerwony laser. Zamilkł płacz.

the experience of survival is the key
to the gravity of love


Cisza.
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 47 guests