T: The Gravity Series: HTDC & Exit Music [by RosDeidre]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Post Reply
User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Sun Feb 22, 2004 6:24 pm

Jaki to rozdział...w zasadzie objętościowo niewielki, ale ile w nim emocji, ile uczuć. wrażeń ulotnych i trwałych rozpisanych za pomocą tak wielu znanych przecież słów, które w tym ujęciu potrafią nabrać innego, głębszego znaczenia.
Lubię Marca...lubię jego mrok, jego tragizm, jego rozdarcie, zwłaszcza że znam przyczynę jego tragedii...nie wiem dlaczego ale mnie zawsze fascynował motyw wiernego przyjaciela, który nagle złamany staje się zdrajcą, by w ostatniej chwili...ale już milczę 8)
I ta scena, w której uświadamia sobie, że ścigany przez niego wielki wojownik, to jeszcze chłopiec...kogo chciał karać? Pare dzieciaków?!

Nicholas rzeczywiście jest fascynująca postacią, właaśnie dzięki Miko- chłopak dostał nawet jakąś nagrodę- to zderzenie buźki dziecka z cynizmem i wyrachowaniem, robi piorunujące wrażenie.

Thanx Ela.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
tigi
Zainteresowany
Posts: 372
Joined: Fri Aug 01, 2003 6:30 pm
Location: Poznań
Contact:

Post by tigi » Sun Feb 22, 2004 7:16 pm

Nie wiem co napisać. Przeczytałam, rozdział bogaty w emocje, uczucia. Moja sympatia dla Marco rośnie. Dobrze że ochronił Liz i Marię. Ale tchu nie mogłam zabrać i adrenalinka rosła jak czytałam co cierpiał Max i mimo wszystko Liz.
Dzięki Elu za tak śliczne tłumaczenie. Z niecierpliwoscią czekam na dalszą część.

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Mon Feb 23, 2004 7:45 pm

Ja również Wam dziękuję a poniewaz akcja zaczyna nabierać tempa, mnie także pogoniło. :P


How to Disappear Completely - część 14


- Marco musisz opuścić tarczę żebyśmy mogli dostać się do niego ! – krzyczała Liz szarpiąc go za ramię. Właśnie tam, poza bezpiecznym kręgiem Nicholas zabawiał się w egzekutora przyciskając ręce do jego głowy. Max z bólu zamknął udręczone oczy.

Słyszeli jak Nicholas upokarza go – Więc teraz król bije przede mną pokłony – chichotał – Och, na pewno Kivarowi spodobają się te szczegóły.

Piersi Maxa unosiły się i opadały kiedy rozpaczliwie łapał powietrze.

- Kiedyś byliśmy w podobnej sytuacji – Nicholas uśmiechał się ironicznie potrząsając głową – Tylko tym razem nie będzie szczęśliwego zakończenia.

Max ugiął się pod siłą Nicholasa i upadł do przodu podpierając się w ostatniej chwili na rękach.

- Możesz być pewny, nie ważne jak ale dojdziemy do tego – chichotał. Max z trudem uniósł głowę i popatrzył mu w oczy.

- Będziesz zgubiony – powiedział ochryple.

Liz zamknęła oczy słysząc jak słabo brzmi jego głos.

- Och, już to widzę, Max...lub może wolisz żebym nazywał cię Zan ? – pytał drwiąco – To chyba bardziej będzie pasowało do końcówki tego małego dramatu – popatrzył znacząco na Liz – I tego, czego jeszcze doświadczy twoja królowa.

Max nie był w stanie odpowiedzieć bo Nicholas znowu zadawał mu cierpienie – Nie wiem o czym mówisz – wydyszał w końcu.

Dlaczego nie powiedziała Maxowi prawdy o swoim pochodzeniu? – pomyślała Liz – O tym, o czym wspomniał jej Marco.

Zaskoczony Nicholas na moment opuścił ręce i popatrzył z niedowierzaniem na Maxa – Chyba nie sądzisz, że dla niej skończy się inaczej niż dla ciebie – zapytał – tylko dlatego że ta zwariowana hybryda uparła się by ją chronić ? Jestem silniejszy niż wy wszyscy.

Liz prawie czuła rosnący w Marco gniew. Popatrzył na Nicholasa z wściekłością i zwęził czarne oczy.

- To nieprawda Nicholasie – krzyknął – Cholernie kłamiesz, wiedziałeś zawsze jak wielką potęgą dysponuje Max.

- Ale teraz dopiero się tego uczy – poprawił go Nicholas podnosząc rękę – I mogę ci tylko podziękować że przyprowadziłeś ich do mnie w odpowiednim momencie - z tymi słowami zaczął naciskać i wchodzić do umysłu Maxa tak gwałtownie, że po raz pierwszy odkąd upadł krzyknął z bólu.

Liz szalała z niepokoju. To musi się skończyć, jeżeli szybko czegoś nie zrobią, Max umrze.

****

Valenti zbliżał się do miejsca gdzie wcześniej zostawił Liz, Marię i Maxa. Serce biło mu mocno i pragnął za wszelką cenę się uspokoić. Nie chodziło o to, że wcześniej nie był w podobnej sytuacji – kiedy kreował scenariusze życia i śmierci - ale coś czaiło się tej nocy, coś co przyciągało do siebie całe zło. O mało nie roześmiał się głośno. Całe zło – tym można określić ściganie po pustynnym wzgórzu kilku kosmitów ? Co by na to powiedział jego ojciec ?

Nie, przecież był z tymi dziećmi całą duszą, popierał ich a jednak ta noc była inna, napawała go złymi przeczuciami. To było coś w rodzaju szóstego zmysłu, który rozwijał w sobie latami stojąc na straży prawa i czuł, że...na coś się zanosi...noc pełna grzechu.

Obok siebie miał Michaela, za nimi szły Tess i Isabel. Wyciągnął rękę zatrzymując Michaela by sprawdzić co dzieje się za skałami zanim ruszą dalej. Wszyscy stanęli bez ruchu i czekali.

Usłyszeli przytłumione dźwięki...głosy. Głosy mężczyzn i słaby kobiecy. Marii ? Nie był pewien. Zapamiętał ten wcześniejszy krzyk i był przekonany, że należał do Liz.

Nie było w jego zwyczaju narażać dzieci na niebezpieczeństwo, nawet jeżeli pochodziły nie z tej planety i dysponowały nadprzyrodzonymi mocami. Powinni poczekać na niego.

- Michaal, zostajecie tutaj – szeptał ostrożnie patrząc na nich – Bądź gotowy by mnie wesprzeć – Michael kiwnął głową ale Valenti widział, że jego twarz była pełna wątpliwości.

Podpełzł do wielkiego kamienia, podniósł broń i przygotowywał się by go obejść. Rozejrzał się by ocenić sytuację i to co przed sobą zobaczył uderzyło go szczególnie.

Max Evans leżał na ziemi....i ktoś stał nad nim robiąc z nim coś koszmarnego.

I patrząc na twarz Liz Parker wiedział jak było to przerażające.

****

Liz ciągnęła rozpaczliwie Marco za ramię – Pozwól mi iść do niego – prosiła – Teraz, Marco.

- Więc Nicholas może cię zabić także ? Przecież on na to liczy.... – przerwał i popatrzył na nią, miał rozgorączkowane, błyszczące oczy – Słyszałaś co mówił.

- Jemu zależy tylko na Maxie.

- Nie, zależy mu królu i królowej – powiedział z naciskiem.

W oczach Marii pojawiło się zdumienie – Jakiej królowej ? – zapytała.

Zniecierpliwiona Liz odwróciła się do niej – O Boże, Maria...nie teraz – szepnęła i popatrzyła z powrotem na Marco. Była gotowa użyć wszystkich argumentów i go przekonać by zechciał pomóc Maxowi.

- Marco, posłuchaj, wiem, że nienawidzisz Maxa – zaczęła spokojnie prostując się jak mogła najbardziej – Ale wiem, że w pewnym okresie mogliśmy ci ufać...że ja mogłam ci ufać. Błagam cię...on umiera.

Liz nic nie mogła wyczytać z jego twarzy bo na moment zamknął oczy. W końcu odwrócił się do niej a ciemne oczy były pełne....współczucia ? Nie była pewna.

- Liz, robię to czego on ode mnie oczekuje – powiedział miękko – Kochasz go i wiesz że to prawda.

Szloch chwycił ją za gardło. Wiedziała, że to była prawda. Max pragnął zapewnić jej bezpieczeństwo, nie chciał by poszła za nim. Czuła jak gorące łzy płyną jej po policzkach – Musi być jakiś sposób – szeptała z pokorą szlochając coraz bardziej – Dlaczego nie robisz tego czego ja od ciebie oczekuję – płakała.

Pochylił głowę zdając sobie sprawę z powagi sytuacji i po chwili wahania powiedział - Ponieważ dawno temu przysięgłem mu, że będę chronić cię za wszelką cenę – odpowiedział ciepło – Nawet za cenę jego życia jeżeli zajdzie taka potrzeba. Przez wiele lat starałem się nie pamiętać o tej obietnicy – popatrzył na nią smutno - ale tej nocy zamierzam dotrzymać słowa.

Liz odwróciła się wolno i utkwiła wzrok w Maxie. Nagle upadł na ziemię a Nicholas się nad nim pastwił. Z ogromnym wysiłkiem zdołał jeszcze podnieść głowę i na krótką chwilę ich oczy się spotkały.

Poprzez osłonę, poprzez mrok nocy, coś między nimi zamigotało....to nie był kontakt czy połączenie. Tylko coś w rodzaju zrozumienia...zjednoczenia myśli.

I wydawało się, że coś do niej mówi...mimo, że nie poruszał wargami. Tylko ona, w jakiś przedziwny sposób słyszała go wyraźnie...nawet bez potrzeby otwierania się na niego.

Słowa wybiegające poza przestrzeń i czas, zrozumiałe przez wszystkie istnienia.

Tak proste...rozbrzmiewały w niej w chwili kiedy o nich myślał: Kocham cię...

****

Valenti wybiegł w chwili gdy Max padał twarzą na ziemię. Wycelował broń w stojącego obok niego napastnika i strzelił, a potem kolejno w dwóch pozostałych mężczyzn. Pierwszy, o wyglądzie nieomalże chłopca został na moment ogłuszony ale zaraz zaczął wracać do siebie, pozostali tylko się zachwiali, także na krótko.

To było coś strasznego, jak w sennym koszmarze – tych nikczemników nie imały się kule.

- Michael ! – krzyknął odwracając się za siebie. Potrzebował pomocy i to natychmiast.

Kiedy Marco zrozumiał, że Nicholas został ugodzony, wiedział, że nadarza się jedyna okazja by dostać się do Maxa. Odwrócił się do dziewcząt mierząc je wzrokiem. Liz nadal płakała, Maria miała oczy pełne łez - Liz, Maria, na mój znak opuszczę barierę i przysuniemy się do Maxa ale musimy zrobić to błyskawicznie, mamy na to tylko chwilę - Liz głęboko odetchnęła i kiwnęła głową.

- Trzy, dwa, jeden – odliczał, opuścił rękę i purpurowa zasłona znikła. Poczuł jak uwolniona energia wtapia się w jego ciało.

W trójkę szybko podbiegli i przykucnęli po drugiej stronie Maxa. Marco znowu wyciągnął rękę jednak zaczęła ogarniać go panika ponieważ poprzez zbyt długie podtrzymywanie tarczy jego siły zostały uszczuplone. Widać było tylko purpurowe jarzenie. Co teraz zrobi – jak ich ochroni ?

Wystrzał z broni Valentiego na tylko na moment ogłuszył Nicholasa, stracił równowagę ale za chwilę szybko się podnosił. Oczy błyszczały mu gniewnie gdy odwracał się w stronę człowieka, który do niego mierzył – człowieka, którego Marco nie znał. Ale w tej chwili spostrzegł wybiegającego zza skał Michaela Guerina. W porządku, druga hybryda, pomyślał. Michael to doskonały żołnierz.

Odwrócił się by sprawdzić co robi Nicholas i zobaczył jak kieruje Pięciokąt w stronę Michaela przygotowując się aby go uruchomić. Marco cofnął się wiedząc co teraz może nastąpić. Ale Nicholas zachwiał się ponownie, ugodzony kolejnym strzałem z broni Valentiego. Wtedy Michael podniósł rękę i wyrzucił w jego stronę całą potęgę swojej mocy. Dobra robota, Michael, pomyślał Marco.

Wszystko rozgrywało się zbyt szybko by miał możliwość sprawdzić co się dzieje obok niego. Teraz była okazja by spojrzeć na Maxa. To co zobaczył zaparło mu dech w piersiach. Dziewczęta klęczały po obu jego stronach a Liz rozdzierająco płakała. Dygotała na całym ciele i chowała twarz na jego piersi.

Max miał zamknięte oczy. Czy oddychał ? Nie wiedział, jednak zaczęło się w nim odzywać przerażające przeczucie.

- Maria... – zapytał ostrożnie odwracając wzrok chcąc zobaczyć co się dzieje przed nimi – Jak z Maxem ?

Poniosła się wolno i popatrzyła na niego bez słowa. Wyraz jej twarzy powiedział mu wszystko a słowa tylko to potwierdziły.

- Masz co chciałeś – powiedziała jak odrętwiała - On nie żyje – oczy jej napełniły się łzami i popatrzyła na niego z nienawiścią. Otworzyła usta by coś powiedzieć jednak zrezygnowała, odwróciła się i uklękła obok Maxa.

A on usłyszał czego nie powiedziała – To stało się przez ciebie – bo jej słowa tłukły się jak echo w jego głowie.

Gdyby tylko mógł wymyślić coś, co zmieniłoby ten nocny koszmar zrobiłby to bez wahania. I kiedy patrzył na klęczącą, zrozpaczoną sylwetkę Liz w jego myślach zaczął rodzić się plan – sposób w jaki mógłby uratować życie ich wszystkich.

Cdn.

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Mon Feb 23, 2004 8:14 pm

" chichotał" - oto najlepsze słowo w zestawieniu z Nicholasem.
I bardzo mi przykro, ale zdania co do "malucha" nie zmieniłam (chyba w tym momencie narobiłam sobie wrogów). Czy to dziwne, że lubię postać tak złą....? A swoją drogą - nawet, jeśli to kosmita - czy może być AŻ TAK zły? W każdym musi być choć kawałeczek dobra. Może to właśnie tego trzymam się w tej całej mojej sympatii do niego? To chyba ta odwieczna, ludzka ciekawość. I mimo wszystko nadal nie wierzę, że Nicholas jest zepsuty do szpiku kości, nawet pomimo tej części, nawet pomimo Revelations i Wipe Out!.
Biedny Max. Pewnie teraz wszyscy zaczną się nad nim roztkliwiać, ale ja się wyłamuję. To zachowam dla siebie, ale nadal fascynuje mnie Marco. Nie powiem, co sobie o nim myślę, bo mnie już wszyscy oskalpują.
Dzięki, Elu, za kolejną część.
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Mon Feb 23, 2004 9:06 pm

Nauś, poczekaj na Marco do 16 części...tam zobaczysz go w całej okazałości...jaki jest naprawdę. 8)
A Nicholas niestety zgromadził w sobie całe zło...Chociaż te cechy tak bardzo przypominają ludzi...może ma nawet więcej cech ludzkich niż pozostali. To słabe jarzenie i okrucieństwo.

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Mon Feb 23, 2004 9:09 pm

Elu, rozpieszczasz nas jak nikt inny. Rozdział za rozdziałem, prawdziwa uczta.
Nie wiem jak inni, ale mam podobne zdanie jak Ty Nan. Lubię Nicholasa, może dlatego, że grał go miło wyglądający chłopak o bardzo łobuzerskim spojrzeniu, a może z innych powodów, nie wiem, ale i tak go lubię.
A co do Maxa, pewnie Marco się wykaże i Maxowi nic nie będzie.

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Tue Feb 24, 2004 1:38 pm

:cry: o moje biedne Dreamerowe serce :cry:
ciekawe, jak to autorzy fanficów uwielbiają znęcać się nad Maxem? Może serial pozostawił niedosyt? :wink: Chłopak był nie do zdarcia 8) - uwolniony z Białego Pokoju po godzinach maltretowania pędził jak Struś Pędziwiatr, że już nie wspomnę że po takiej akcji jaką zafundował mu Langley większość leżałaby w gipsie do Gwiazdki.
Dzięki Elu :P
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Tue Feb 24, 2004 4:18 pm

Może to prostu ciekawość, ile może znieść kosmita... Ludzi jakoś tak nie męczą i nie rzucają Kyle'm czy Alexem rozbijając wazy i półki. Może należałoby pomyśleć nad udoskonaleniem ludzi, skoro ci kosmici są tacy super...
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Feb 24, 2004 7:18 pm

Wrzucam szybciutko kolejną część, czekają jeszcze dwie następne które tłumaczyłam z prawdziwą radością a potem będziemy się tylko modlić, żeby jakoś poszło :P


How to Disappear Completely - część 15

Liz nie była świadoma tego co się wokół niej dzieje. Czas się zatrzymał i wszystko co czuła kiedy przytulała twarz do miękkiej koszulki, to było ciepło Maxa. Wyczuwała znajomy zapach skórzanej kurtki kiedy przesuwała po nim rękami i postanowiła trzymać się go tak długo jak tylko będzie mogła.

Boże, jego serce było kompletnie nieruchome. Ciche.

Kochała słyszeć przy sobie jego bijące serce ile razy przygarniał ją do siebie...i to niewiarygodne ciepło jego ciała, które zapewniało jej bezpieczeństwo. A teraz stawał się coraz zimniejszy – jak to pustynne powietrze po zachodzie słońca.

Czy to jej się zdarzyło, że nigdy nie zazna poczucia ciepła i bezpieczeństwa w jego ramionach ? Zaczęła dygotać i nie umiała utulić płaczu. Chwytała jego koszulkę, kurtkę i przyciskała do niej twarz.... Boże gdyby była blisko niego, może to nie byłaby prawda ? Patrzyła na tę piękną twarz. Bursztynowe oczy były zamknięte a długie rzęsy opuszczone w dół. Pochyliła się nad nim i zaczęła go całować a gorące łzy obmywały jego skórę.

I powtarzała jego imię bez końca. Może ją usłyszy...może ich miłość przezwycięży nawet śmierć.

Uświadomiła sobie, że ktoś ją dotyka, próbuje od niego odciągnąć. Szarpnęła się.

Nie rozdzielą jej z nim...Nikomu się to nie uda.


Marco chwycił ją mocno za ramię, drugą ręką próbując osłaniać ją tarczą. Musiał ją stamtąd wydostać albo umrze następna. Wiedział dokładnie gdzie należy pójść jeżeli istnieje nadzieja na uratowanie Maxa i pozostałych ale nie mógł tego zrobić zostawiając ją tutaj. Ale im mocniej ją odciągał od Maxa tym bardziej lgnęła do niego – a to rozdzierało mu serce.

Widział ją w tak wielu trudnych sytuacjach – nawet śmierć na jej twarzy – i zawsze była niesamowicie silna. Niekiedy silniejsza niż pozostali. Ale ani razu, przez te wszystkie lata nie widział jej tak załamanej.

Czy kiedykolwiek zastanawiał się czym byłaby dla niej śmierć Maxa ? Odpowiedź była prosta – nigdy o tym nie myślał, nawet sobie tego nie wyobrażał ponieważ gdyby to zrobił, nie byłoby ich tutaj.

Dlatego powinien się z tym zmierzyć – móc spróbować - i wiedział co należy zrobić by tak się stało. Ale czy może dostać się tam gdzie powinien, bez angażowania siebie ? I czy może zabrać ze sobą Liz ?

- Liz – szepnął i znowu delikatnie potrząsnął ją za ramię.

Ale nie odpowiedziała – pogrążona w głębokim smutku. Przeszedł go lekki dreszcz kiedy dotarło do niego jak znajome stają się te wszystkie doznania....jak bardzo przypominały mu jego sytuację, kiedy opuszczał ich na zawsze bez żadnej reakcji z ich strony.

- Liz – zawołał stanowczo. Rzucił wzrokiem na Marię klęczącą po drugiej stronie Maxa. Patrzyła na niego zimno a on szybko odwrócił oczy, porażony oskarżeniem w jej oczach.

Tarcza falowała i Marco czuł jak opuszczają go pomału siły....stawał się zbyt słaby by utrzymać ją na miejscu. Spojrzał dalej dostrzegając rozciągniętego na ziemi Nicholasa uderzonego mocą Michaela jednak niegdzie nie widział pozostałych Skórów. Dlaczego ta przeklęta noc jest taka ciemna ? Chwycił błyskawicznie lornetkę i rozglądnął się po terenie. Tamci dwaj odbiegli i ukryli się za pobliską skałą. Przyczaili się by korzystając z ciemności uderzyć w odpowiednim momencie.

Marco wiedział, że słabnie i podjął ryzykowną decyzję. Pozwolił by tarcza opadła i otuliła jak najlepiej Liz i Marię.

- Maria, mogę pomóc Maxowi...wam wszystkim – szepnął ochryple - Ale nie mogę zostawić Liz samej bo...oni chcą także jej.

- O co ci chodzi ? – zapytała pochylając głowę i spoglądając na swoich przyjaciół – Co jeszcze możesz zrobić dla Maxa ?- głos jej zamarł i zobaczył łzy.

- Mogę posłużyć się granilithem – Patrzyła na niego uważnie – Bardzo się to wszystko pogmatwało...ale to jedyne co mogę zrobić, tylko...nie chcę jej tutaj zostawić.

Maria patrzyła na niego przez dłuższą chwilę a potem położyła dłonie na ramionach przyjaciółki i potrząsnęła nią łagodnie.

- Liz, idziemy - szepnęła ciepło – Musimy się stąd wydostać, rozumiesz ?

Ale ona nie zareagowała oddając się coraz bardziej rozpaczy.

I wtedy do niego dotarło. Pragnęła umrzeć razem z nim...to było aż za bardzo widoczne.

Nie miał czasu szarpać się z nią wbrew jej woli bo byłby to koniec ich wszystkich. Podniósł do oczu lornetkę i badał okolicę. Nicholas znowu wstał i walczył z Michaelem, który wyglądał jakby został porażony bronią Skorów...słychać było raz za razem strzały...nikt już nad niczym nie panował, zaczął się totalny chaos. Ale jak dotychczas nie zauważono, że opuścił tarczę.

Teraz następny ruch będzie należał do niego, jeżeli zrobi to szybko i....zostawi Liz. Spojrzał na delikatną, przyciśniętą do Maxa sylwetkę i zdecydował się. Wstał spokojnie i miał właśnie ruszyć do przodu gdy zdarzyło się coś nieoczekiwanego.

Nicholas i pozostali Skórowie biegli jakby przed czymś w panice uciekali. Marco podniósł brwi i przeczesywał lornetką stok zastanawiając się co ich tak przestraszyło. Przez okulary dostrzegł Tess Harding i Isabel Evans, i słaby uśmiech wypłynął mu na wargi. Zrozumiał, że dzięki błogosławionym umiejętnościom zmieniania rzeczywistości, Nicholas i pozostali napastnicy byli przekonani, że są ścigani.

Marco uważnie przyglądał się stojącej bez ruchu Tess – była mocno skupiona na swoich sztuczkach – i Isabel idącej szybko w ich kierunku. Przebiegł mu po plecach lekki chłód kiedy pomyślał o oczach Tess, jaki mają w tej chwili wyraz. Te niebieskie, lodowate głębie - znał je tak dobrze i dobrze wiedział jak teraz lśnią.

Tess przyszła do niego tamtej strasznej nocy, przed czterema laty – zaraz po tym gdy Max kazał mu odejść. Ofiarowała mu pociechę i miejsce w którym pozostał. Wtedy jeszcze Marco nie wiedział jak go odnalazła, później przyznała się, że od miesięcy był obserwowany. Tamtej nocy go uwiodła – w całym tego słowa znaczeniu – a on oddał się chętnie ponieważ nigdy nie czuł się tak rozpaczliwie samotny. Dużo później zrozumiał, że Tess nie omamiła go tylko fizycznie ale prowadziła go w najbardziej mroczne zakamarki jego natury a dalej prosto do obozu wroga. Przez ten czas obiecywała, że otrzyma od Kivara najwyższe zaszczyty więc tym chętniej jej na to pozwalał. I w tym wszystkim gdzieś zagubił swoją duszę.
Aż do teraz.

Przez kieszeń marynarki wyczuł, że ma to, co będzie mu niezbędne. Dzięki Bogu, miał przy sobie kryształ, który zabrał niewiadomo z jakiego powodu. Isabel już podchodziła do nich a on nie chciał tracić czasu na wyjaśnienia. To była opaczność boska i zamierzał ją wykorzystać. Nie spojrzawszy na Marię i Liz, Marco zaczął biec w stronę zbocza góry.

******

Kryształ wślizgnął się miękko ale w dalszym ciągu ręce Marco drżały jak w gorączce. Sprawdzał i regulował wielokrotnie każde urządzenie by mieć pewność, ale ciągle bał się jak diabli. Chodziło o poprawne ustawienie odległości, za pierwszym razem nie było to zrobione zbyt dokładnie. Wiedział także że wszystko opierało się na dochodzeniu do prawdy i co się stało gdy spróbował obejść pewien ustalony porządek.

Kryształ ulokował się w miejscu i Marco cofnął się....czekając. Miał nadzieję, wierzył całą swoją duszą hybrydy, że ta misja zakończy się sukcesem – że uda mu się powrócić gdy przesunie czas o pięć godzin do tyłu.

Cdn.

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Wed Feb 25, 2004 4:55 pm

Rozpacz Liz po śmierci Maxa była...porażająca.
W opowiadaniach dość często można sie spotkać z sytuacją, gdy jedno z głównych bohaterów umiera (choćby tylko na krótko :wink: ) i jeśli jest to śmierć Liz, Max odchodzi razem z nią...popełnia samobójstwo, lub powoli umiera z żalu, a nawet jeśli autor pozwoli mu żyć, egzystuje tylko, pusty w środku, martwy, jedynie dla dobra Isabel i Michaela.
A kiedy umiera Max, Liz nie poddaje się, żyje nadal, walczy, pozwala sobie wciąż marzyć, może nawet pokocha kogoś, chociaż nigdy nie tak jak Maxa, chociaż nigdy już nie będzie taka jak przedtem...
Tutaj jest inaczej...tutaj Liz przestaje walczyć, chce odejść razem z nim.

Starałam się znaleść jakiś fanart na którym Max wygląda jak nieżywy :wink: ale nie jest to łatwe...

Image
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Feb 25, 2004 8:52 pm

Jak zawsze Aniu serdeczności za to cudo jakie widzę przed sobą. Jest jak surrealistyczny obraz...piękny.
Właściwie jak do tej pory nie znamy jeszcze za dobrze Maxa...Wiemy, że kocha, cierpi...całą duszą oddany ukochanej dziewczynie. Na razie nie ma w nim nic z przywódcy, króla jakim ma się stać. Bliższy jest nam charakter Marco (cudowny w dwóch kolejnych częściach). Sądzę, że dokładniej zaczniemy poznawać Maxa od 20 części (troszkę przebiegłam wzrokiem..) Jestem ciekawa jak go przedstawi RosDeidre w Disappear. Bo w Gravity Always Wins jest starszy o cztery lata, dojrzalszy, pewniejszy siebie, odpowiedzialny, władczy...i ujawnia swoją mroczną, obcą naturę...

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Thu Feb 26, 2004 9:17 pm

How to Disappear Completely - część 16


PIĘĆ GODZIN WCZEŚNIEJ…

Liz chrupała lód z pustej szklanki po dietetycznej coli, rozpaczliwie próbując skupić się na notatkach z historii Ameryki. Prawie od godziny wpatrywała się w te same słowa, ale teraz niczego nie rozumiała. To było beznadziejne, ogarnąć wszystko będąc wystawionym na spojrzenia Maxa, po drugiej stronie przepełnionej kawiarni.

Siedzieli przy małym stoliku i od kiedy wszedł do Crashdown, nie spuszczał z niej uważnego spojrzenia a ona odwracała oczy kiedy czuła jego wzrok. Więc dlaczego nie pójdziesz na górę ? Ale Liz znała odpowiedź – do bólu chciała być blisko niego – nawet w ten sposób.

Rzuciła kolejne, przelotne spojrzenie aby znowu spotkać parę złotobrązowych, pełnych gniewu i cierpienia oczu. Dlaczego jego oczy zdradzały wszystko co czuł ? Natychmiast poczuła gorąco na twarzy i odwróciła się do rozłożonych na kontuarze książek.

Dotknęła czegoś co było dla niej pociechą od kiedy zniknął, po prostu rozpłynął się w jej ramionach, inny Max. Zamknęła oczy czując pod palcami dotyk pierścienia. Jej obrączki, podarowanej w pamiętną nocy w Las Vegas..., jedyna noc z przyszłości, która nigdy nie stanie się wspomnieniem z przeszłości.

Ale to nie całkiem prawda, poprawiła się. Pamiętała przecież ciepło rąk, uzdrawiający dotyk gdy stał za nią wkładając jej łańcuszek na szyję. Należy do ciebie, szeptał. Pierścień zalśnił w blasku balkonowych świec gdy trzymała go w palcach.

Odwróciła się do niego starając się zrozumieć a on odpowiadał gładząc ją po włosach, przeciągając palce aż do szyi. To jest twoja ślubna obrączka. A ty masz moją. Właściwie nie tutaj, nie teraz. Patrzył tak intensywnie, że wstrząsnęło nią to do głębi. Aż przerwał tę chwilę składając leciutki pocałunek na jej czole. Ale ty pozostaniesz na zawsze w moim sercu.

Dotykała obrączki z namaszczeniem, jakby to był magiczny talizman. I teraz też to robiła. Wewnątrz była wygrawerowana piękna dedykacja, pisana sercem dwojga niewiarygodnie zakochanych ludzi dla których miłość była ważniejsza od rodziców, przyjaciół, ich wspólnej przyszłości i jej następstw. Była ponad planetami i ich ludem, pomyślała gorzko.

Skuliła się pod naporem tych myśli i powoli otwierała oczy by dostrzec stojącą obok niej przy kontuarze Marię.

- Dziecinko – Maria pochyliła się by zaglądnąć jej w twarz – Co to za wzrok ?

- Nic, Maria – założyła zabłąkane pasmo włosów za ucho. Nic nie umknie jej przenikliwemu spojrzeniu.

- Nie...nie. Zobaczmy, znam ten wzrok.

- Próbuję uczyć się do egzaminu z historii.

- Interesujące, bo taki sam wyraz na twojej twarzy widziałam gdy wyjeżdżałaś w ubiegłym tygodniu do Copper Summit.

*******

Marco stał pośrodku sypialni Liz czując jeszcze na całym ciele drżenie. Popatrzył na rozdygotane ręce i poruszał palcami zaskoczony, że jest cały i żywy. Doznania związane z podróżowaniem w czasie okropnie wytrącały z równowagi. Tak naprawdę czuł się dużo bardziej wyczerpany po tej podróży granilithem teraz niż za pierwszym razem – może dlatego, że odbywały się w krótkim czasie jedna po drugiej, a może dlatego bo była to podróż do konkretnego odniesienia w czasie.

Drżał i miał lekkie mdłości – jakby każda komórka jego ciała została poprzestawiana i na nowo złożona. A jednak tu był. Mimo, że nie czuł się jeszcze pewnie spróbował zrobić jeden krok i usiadł na krawędzi łóżka by dojść do siebie.

Szybko spojrzał na zegarek za łóżkiem 3:38 po południu...a to oznaczało, że dysponuje ponad trzydziestoma minutami. Pamiętał, że gdy przybył tu pierwszy raz, pięć godzin temu zegar wskazywał 4:06 . Jeżeli wszystko przebiegło jak zaplanował stałby się inną wersją samego siebie – wersją z przeszłości – a dokładnie o 4:06. Oczywiście nie był pewny czy przybędzie o zaplanowanym czasie. Rozglądając się po pokoju zauważył otwarte okno na balkon i kołyszącą się leniwie zasłonę. Miękkie, jesienne słońce wpadało do pokoju. Dokładnie jak przed pięcioma godzinami. W sercu naprawdę czuł, że była to pora odpowiednia. Starał się być dokładny w obliczeniach bo chciał mieć nadzieję, że wszystko zakończy się powodzeniem.

Trzydzieści minut...Marco westchnął ciężko. Miał tyle do zrobienia i dysponował tak krótkim czasem. Jak wyjaśnić coś tak ważnego jak prawdziwe przeznaczenie – pięciorgu osobom, których ono dotyczy – tak szybko ? Patrzył w podłogę i przegryzał wargi. Nie był pewien jak sobie z tym poradzi ale musiał spróbować – to była jedyna nadzieja na sprowadzenie spraw do właściwego wymiaru.

Sprowadzenie spraw do właściwego wymiaru.

Myślał o chwili w której ich opuścił. Max nie żył...co z pozostałymi. Te koszmarne sprawy które się wydarzyły należało w tej nowej rzeczywistości odwrócić. Musiał wszystko wyjaśnić w taki sposób by ewentualnie mogły zostać właściwie skorygowane. Jak bardzo musiał być zdesperowany Max by wracając z 2014 roku namówić Liz na zerwanie z nim. Uśmiechnął się ironicznie. Ale Boże, czemu Max tak zgłupiał ? Czy nie wiedział, że bez Liz u swojego boku byłby niespełniony ? Że potrzebował jej – ich miłości – by utrzymać równowagę, zostać królem którym miał być ?

Przecież Max z Przyszłości znał ich prawdziwe przeznaczenie – dlaczego tego wszystkiego jej nie wyjaśnił ?

Ale męczyło go także coś innego. Dlaczego nie powiedział Liz o powołaniu Tess. Kim ona naprawdę jest dla nich wszystkich ? Ponieważ na tym opiera się cała odpowiedź. Tess była niezbędna do ich przeżycia, Max o tym wiedział ale nie tylko dlatego, że w czwórkę tworzyli kompletną całość. Ona była czymś więcej i Marco wierzył, że jeżeli Tess właściwie zrozumie kim rzeczywiście jest, mogłaby wznieść się ponad swoje przeznaczenie. Była wyznaczona jak Liz do spełnienia bardzo ważnej roli w życiu Maxa, w życiu ich wszystkich. Pokiwał głową gdy jego myśli biegły wokół tych spraw. Tess wzniosłaby się ponad swoją misję i służyłaby swojemu królowi – tylko musi się dowiedzieć kim naprawdę była.

Nagle Marco skrzywił się wspominając co się z nią działo gdy Max odwrócił się od niej i jej romantycznych zapędów. Boże, co z ich obojgiem zrobiło odrzucenie Maxa. Ale ona odeszła zanim dowiedziała się prawdy, i zanim zdążyła ją poznać skierowała się w niewłaściwym kierunku, obrała złą drogę....Kivara. Ale Marco chciał wierzyć, że będzie inaczej gdy poznają wreszcie prawdę.

Wstał ostrożnie, ale teraz był silniejszy. Podszedł do biurka Liz, szarpnął szufladę, zaczął przerzucać książki i papiery. Znalazł zdjęcia Maxa, Marii i Alexa... Jedyną fotografię Maxa i Liz, którą zrobili sobie w chwili zabawy. Jak wcześniej, zaskoczony był ich młodością i niewinnością, uśmiechali się do siebie jak robią to tylko zakochani. Poczuł jak coś go ściska w środku gdy patrzył na nich, wyglądali jak dzieciaki - którymi w rzeczywistości byli – ale pozbył się tych emocji...nie było czasu by o nich rozmyślać.

Odłożył fotografię na bok, przewracał w szufladzie szukając kartki. W końcu znalazł notatnik z nie zapisaną stroną i wziął do ręki pióro. Wyciągnął krzesło, usiadł przy biurku i zaczął pisać....Moi Najdrożsi Maxie i Liz...

*****

Dochodziły do niej wszystkie znajome dźwięki – muzyka, śmiech, szczęk naczyń. Jak to możliwe, że czuła się taka samotna ?

Otworzyła drzwiczki szafki i wyciągnęła potrzebny notatnik. Maria stanęła obok i przeciągała palcem wzdłuż krawędzi metalowych drzwiczek.

- Liz, mówię tylko, że wszyscy się o niego martwią. Michael i Isabel twierdzą, że nigdy go nie wiedzieli w takim stanie.

- Zwierzał się im ? - nawet nie usiłowała ukryć niepokoju po tym co usłyszała. Było gorzej niż sobie wyobrażała.

- To znaczy...może mogłabym mu pomóc – zaproponowała zamykając szafkę.

- Na pewno, zupełnie się teraz zamknął i nikt nie wie dlaczego. Pokłóciliście się, czy co ?

- Niezupełnie – spuściła oczy i przegryzła wargę.

- Co to znaczy ? Nie możesz być ze mną bardziej szczera, Liz ?

Przez chwilę stała spokojnie i przyglądała się Marii. Była jej najlepszą przyjaciółką – kimś, kogo znała od najmłodszych lat. Pragnienie podzielenia się tą dziwaczną historią było obezwładniające.

Zamknęła przed tym oczy.

- Ziemia do Liz – Maria potrząsnęła ją lekko za ramię – Co się dzieje ?

- To jest takie...- otworzyła oczy i westchnęła - ...skomplikowane.

- Pewnie – Maria podniosła drwiąco brwi – Też tak sądzę.

Jimmy wyglądnął z kuchni - Maria ! Zamówienie gotowe. Idziesz czy nie ?

- Idę ! – przewróciła oczami – Przynajmniej coś odpowiem Michaelowi i Isabel – chciała wyjść ale odwróciła się jeszcze do Liz.
- Co ?

- Że najwyraźniej nie tylko Max zamyka się w sobie – pchnęła drzwi do sali restauracyjnej zostawiając ją samą.

******

Marco pisał z zapamiętaniem przez dziesięć minut. Nigdy, w swoim życiu nie pisał tak szybko i miał nadzieję, że zdołają odczytać jego bazgroły. Jedną z ubocznych stron pisania lewą ręką było to, że nikomu nie chciało się tego czytać. Zamiast tego woleli żeby mówił i przypominał im o wszystkim wielokrotnie. Rzucił okiem na to co napisał chcąc wierzyć że choć trochę będzie to czytelne. Jego słowa są i tak wystarczająco zaskakujące i ostatnia rzecz jaka byłaby im potrzebna to męczyć się nad charakterem jego pisma.

Odwrócił głowę w stronę zegara 3:53. Trzynaście minut. Tyle zostało do wyjaśnienia. Ile by dał za spędzenie kilku godzin z Maxem i Liz, posiedzieć z nimi, móc odpowiedzieć na nieuniknione pytania. Ale nie chciał ryzykować spotkania z inną swoją wersją – musiał go zatrzymać...skończyć z samym sobą. Prócz tego nie wiedział czy czegoś nie przeoczył i on sam nie przybędzie wcześniej. Niemożliwe, to była jedyna szansa aby się powiodło. Musiał zjawić się w określonym czasie, na styk by miał jeszcze możliwość powstrzymać siebie przed porwaniem Liz i kontaktem z Nicholasem inaczej wszystko rozegra się dokładnie jak za pierwszym razem. Spojrzał na zegarek i wrócił szybko do pisania.

******

Max był ostatnią osobą jaką spodziewała się zobaczyć zaraz po wyjściu Marii. Wszedł, stanął w tym samym miejscu, i było w tym coś, co odebrało jej odwagę. Dosłownie podskoczyła na jego widok. Miała do tego prawo bo jeszcze układała sobie w głowie to co powiedziała jej przyjaciółka.

- Max ! – nie cierpiała napięcia w swoim głosie – Wystraszyłeś mnie.

- Przepraszam – jakby się trochę speszył, więc wzruszył lekko ramionami – Maria powiedziała gdzie cię znaleźć. Chcę porozmawiać – wyciągnął z kieszeni wymiętą kartkę i podał jej.

Wygładzała pognieciony papier – Och - niezgrabnie przełożyła z ręki do ręki książki, unikając jego spojrzenia.

- Liz, co chciałaś mi przez to powiedzieć ? Nie rozumiem.

Miała wrażenie że serce wyskoczy jej z piersi. Tego się nie spodziewała...nie była na to przygotowana. Chciała sprowokować odpowiedź ale to było stanowczo za szybko.

- Max…

Celowo podszedł bliżej - Liz, unikałaś mnie....te wszystkie wydarzenia...z ubiegłego tygodnia.

Głos wypełniał jej głowę i przez chwilę miała wrażenie że zemdleje od tych cisnących się naraz uczuć. Wpatrywała się w niego próbując nad sobą zapanować. Skupiła się na znajomych, brązowych oczach, będącymi dla niej tak długo jedyną przystanią... i była zaskoczona tym co w nich zobaczyła. Przyglądał jej się tak intensywnie, oczy lśniły od tych samych emocji jakie widziała tam, w restauracji. A jednak mimo wszystko, przed nią się nie zamykał.

- Nawet nie chcesz mi odpowiedzieć ? – niespodziewanie chwycił ją mocno za ramię, nie brutalnie ale stanowczo. Natychmiast poczuła przeskakującą między nimi iskrę i z trwogą pojęła że Max poczuł to także. Zrozumiała po błysku w jego oczach. Szarpnęła się.

- Ty się boisz...Naprawdę się czegoś boisz, Liz.
- Nie...- potrząsnęła gwałtownie głową – Nie, nie boję. Boję się, że stracę cię na zawsze, nawet gdy jesteś tak blisko mnie.

- Ależ tak. Czułem to – nagle głos mu się zmienił, przechodząc w cichy i naglący – Powiedz, co to jest.

- Nic, Max… Jest dobrze – patrzyła w podłogę przyciskając do siebie książki, jakby chciała się za nimi schować.

- Więc powiedz mi co przed chwilą czułem. Boże, co się z tobą dzieje ? – mówił gorzko.

Ponownie spotkały się ich oczy i poczuła jakby ich dusze rozpalały się na nowo. Przyciągały się tak mocno. I gdyby pozwoliła im się zetknąć, poznałby wszystko...o nim samym z przyszłości, o tym jak ją odmienił, o Kylu. I o tym, że pragnęła tego bardziej niż kolejnego oddechu.

Więc odsunęła się od niego ponieważ byli zbyt blisko prawdy.

- Muszę iść, Max – podeszła do schodów i przyjmując rozsądny ton, powiedziała – Mam jutro egzamin z historii, więc....

I wtedy to usłyszała...jego głos, tak cichy, że ledwie do niej dochodził – To mnie niszczy, Liz.

Zamarła i powoli odwróciła się do niego. Jakby wypalił się w nim ogień, pozostawiając po sobie popiół.

Niemal szeptał – Tylko porozmawiaj ze mną.....proszę.
I odeszła, zupełnie zniszczona.

Cisza zawisła nad nimi bo nie umieli znaleźć słów. W końcu odzyskała głos – Gdzie ? - zapytała ochryple wiedząc, że poszłaby za nim wszędzie...prosto w jego ramiona, gdyby tylko poprosił.

*****

Marco wsunął kartkę do koperty którą znalazł w szufladzie Liz i zakleił, dokładnie dociskając palcami. Napisał na niej imiona obojga i oparł o brzeg komputera. Wiedział, że jeżeli tam ją umieści, ona ją znajdzie.

4 : 02. Serce zaczęło tłuc mu się w piersiach. Drżał przed stanięciem twarzą w twarz z samym sobą jakby miał spotkać się z wrogiem. Ale na szczęście wiedział jak to rozegrać ponieważ dowiedział się sporo kiedy przedzierał się przez umysł Liz. Pamiętał czym to dla niej było i wzdrygnął się na myśl o tym.

Jak mógł zrobić coś takiego kobiecie, która naprawdę kochał ? Ale dowiedział się także, że kiedy spotka inną wersję siebie, wtedy obaj znikną. Nie mają prawa istnieć w tym samym czasie więc chyba walka z samym sobą nie będzie konieczna. Ale był gotowy gdyby zaszła taka potrzeba.

Jak to możliwe, że serce może się całkowicie odmienić w ciągu pięciu godzin ? Ten dzień rozpoczął się dla niego od tak wielkiej nienawiści....z tak wielkimi uprzedzeniami do Maxa. A kończy się...zupełnie inaczej. Jakby tamte wszystkie bolesne lata miały pójść w niepamięć – po zobaczeniu Maxa i Liz, siedemnastolatków, w ich pierwszych porywach. Zobaczyć człowieka który miał sprawować władzę jako król a który umarł przez niego – bo Marco wiedział, że to on się do tego przyczynił i była to jego wina, jakby to zrobił własnoręcznie. Efekt końcowy był ten sam. Nie chciał odejść z takim obciążeniem, bez względu na to co mu uczynił Max cztery lata temu. Takim człowiekiem nie zamierzał pozostać i to była prawdziwa lekcja jaką sobie przyswoił tego dnia.

Marco spojrzał znowu na ręce, odwrócił je wolno i patrzył na szybko bijący puls. Podniósł rękę i pozwolił by promień słońca padł na odsłonięty przegub dłoni...i zrobił coś, czego nie robił od lat. Pozwolił sobie na zobaczenie czegoś w co jak sądził już dawno nie wierzył...nie mógłby iść drogą prowadzącą do zdrady ich wszystkich.

A jednak dokonał tego, tak jak osiem lat temu gdy wyjaśnił Maxowi kim on naprawdę jest.

Hologram – tak niepodobny do królewskiej pieczęci Maxa – zawisł w powietrzu powyżej nadgarstka. To była jego pieczęć oznaczająca królewskiego obrońcę. Nie był jedyny – było ich wielu – ale on był częścią elitarnej grupy, wyznaczony jako obrońca życia, obrońca królewskiej rodziny.

A w jego przypadku króla i królowej.

Patrzył na wirujący wzór unoszący się w powietrzu....szkarłat, złoto, purpura.

Takie piękne kolory. Królewskie kolory. Uśmiechał się miękko....Serena byłaby zadowolona, że jej nie zawiódł.

Opuścił rękę i pieczęć znikła.
4 : 05.
Wziął głęboki, uspokajający oddech.
Została jedna minuta.

Cdn.

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Fri Feb 27, 2004 12:32 pm

Uwielbiam 16 część, następne również.... sceny "łączenia" Liz i Maxa... nie mogę się doczekać, by przeczytać to w Twoim tłumaczeniu, Elu. I wyjaśnienia Marca rzucą co nieco światła na tak zwane "przeznaczenie"... śliczne.
Image

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Fri Feb 27, 2004 8:53 pm

Została jedna minuta - a dla mnie wieczność. Troszkę się wściekam, gdy rozdziały kończą się w tak ważnych momentach. Już się rozkręcam, wczuwam w historię, a tu pac, kropka, ciąg dalszy nastąpi. Frustrujące.
Ale takie jest życie czytelnika. A opowiadanie jest bardzo dobre. Zresztą co ja tu będę pisać - jakby nie było, to byś się Elu nie wzięła za tłumaczenie. A za Twoje piękne tłumaczenie bardzo Ci dziękuję.

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Fri Feb 27, 2004 10:41 pm

Jutro wrzucę kolejną część. :P To prawda. Część 16 i 17 ze względu na tragiczną postać Marco jest tak bardzo ciepła. Piękne mi się pisało te wszystkie sceny z jego udziałem. Teraz zaczyna sie najtrudniejsze...RosDedre niesamowicie opisuje sceny "łączenia" się Maxa i Liz...tyle w nich uczuć, emocji...Boję się tego jak diabli. I nie tylko ze względu na sceny erotyczne ale właśnie to co uwypukliła w swoich bohaterach. Tę niezwykłą więź duchową, którą tak trudno oddać.

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Sat Feb 28, 2004 10:18 am

Nie ma to jednak jak malutka podróż w czasie :wink: pomarzyć tylko można o takim prywatnym granilicie...
Przyznam, że jak czytałam to opowiadanie w orginale, to spodziewałam się takiego obrotu rzeczy....w tamtej czasoprzestrazeni Marco mógł jeszcze utatować innych, ale na pewno już nie Maxa...a Liz nie potrafiłaby żyć bez niego...a może poprostu nie chciałaby? Nie wspominając już o tym że pozostali- przynajmniej w opowiadaniach, bez Maxa nie są w stanie trafić do toalety :roll: . Ale intryguje mnie, co działo się z nimi, gdy Marco odszedł, cofając się w czasie by zapobiec tragedii?



Image
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Feb 29, 2004 5:22 pm

Pewnie Lizziet, tamta rzeczywistość przestała istnieć...jak Max z Przyszłości w TEOTW.
Na szczęście forum dzisiaj działa i mogę dodać kolejną część. :P


How to Disappear Completely - część 17


Max zastanawiał się chwilę, podnosząc odrobinę brwi jakby rozważał co powiedziała a potem lekko się uśmiechnął.

- Tutaj – powiedział miękko.

- Nie – potrząsnęła zdecydowanie głową robiąc krok do tyłu, serce się tłukło. Nie tutaj. Mogła stracić nad sobą panowanie....nie w ten sposób. Nie, znając siebie.

Ale szybko podszedł do niej – Tak, Liz....tutaj - szeptał ujmując ją za rękę – Właśnie tutaj...i teraz – obrysowywał kciukiem zewnętrzną część dłoni – Wiem, że powiesz mi prawdę.

Przykrył jej dłoń drugą ręką i poczuła jak otula ją nieprawdopodobne ciepło, jak zawsze kiedy jej dotykał.
Zaczęło się od dłoni i promieniowało na zewnątrz, jak olbrzymia, tocząca się fala pędząca przez całe ciało. Poczuła na twarzy gorąco a oczy zwilgotniały od przetaczających się przez nią uczuć, i
tak jak następujące po sobie prądy oceanu, tak ich więź przyciągała ją jeszcze bardziej do niego. Boże, on teraz dowie się wszystkiego bo nie była w stanie się oprzeć się temu....co nadchodziło.

Oczy spotkały pociemniałe spojrzenie Maxa, zaskoczone niewinnym cudem. Odczytywała w nich niewypowiedziane pytania, czuła je gdy otwierały się ich dusze. Nie miał pojęcia co się dzieje...wiedział tylko, że to nie były wizje i że dotarł do miejsc zupełnie mu nie znanych.

I wtedy ich dusze się dotknęły, zaiskrzyły i jak łączące się nad pustynią błyskawice buchnęły szalejącym płomieniem. W tej chwili poznała wszystko co działo się w sercu Maxa, czuła jak rozrywa się przed nią, dotyka jej, jak ją wciąga głęboko w siebie. Och, i odczuła jak wchodzi w nią także. Podszedł bliżej, gwar wokół nich zaczął odpływać i nie słyszała już dobiegających z kawiarni głosów. Pozostał tylko Max i jej zatopione w nim zmysły. Dotknęła jego policzka, pieszcząc miękko. Zamknął oczy a ona wiedziała czym dla niego jest jej dotyk. Był przy tym tak kompletnie bezbronny.
- Liz ? – zamrugał oczami w których było naglące pytanie.

- Hmm… - palcami dotykała lekkiego zarostu, a każde muśnięcie powiększało doznania.

- Co to…jest ? – zapytał ochryple.

*******

Marco z napiętą uwagą czekał w pokoju Liz. 4 : 05. Została jedna minuta, pomyślał.

Wydawało się jakby ta minuta była ostatnią w wieczności. Zawisła w powietrzu, trwała tak długo i zastanawiał się czy nie oszaleje od tego czekania. Wszystkie jego zmysły były napięte do granic możliwości, gotowy był zmierzyć się z tym co ma się wydarzyć. Miał pewność tylko jednego – w żaden sposób nie pozwoli swojej innej wersji skrzywdzić Maxa i Liz. W jakiś sposób przeszedł dzisiaj na inną stronę...a faktycznie podróż zaczęła się cztery lata temu. Uśmiechnął się słabo wiedząc, że wygrał batalię prowadzoną przez niewidzialne moce o jego duszę. Dzisiaj w czasie tej bitwy odwrócił swój bieg.

A teraz miał umrzeć.

Tyle wiedział – ale zastanawiające, jeżeli tak miało być, nie miał nic przeciwko temu. Był dumny, że to zrobił...dumny z dotarcia do swojego przeznaczenia, by być tylko człowiekiem którym naprawdę był.

Na krótką chwilę zamknął oczy. Jego ostatnią chwilę.

I pomyślał o Liz. Jej ślicznym uśmiechu, połyskliwych, ciemnych włosach...i sposobie w jaki ją odczuwał gdy był blisko niej. Powietrze wokół niej było zawsze jak naładowane elektrycznością, zupełnie inne gdy jej koło niego nie było. O uczuciu które wzmogło się wielokrotnie, kiedy zaczynał odczuwać jej związek z Maxem, kiedy zauważał tamte krótkie, przelotne spojrzenia, to co oboje przeżywali. Ich miłość przelała się na niego i była maleńkim światełkiem tego co by było gdyby Liz go kochała. To co Max czuł do niej, jak ją wielbił – stało się potem dla niego najtrudniejsze.

Patrząc w przeszłość, Marco przypomniał sobie co działo się w ich związku, jak zaczął dostrzegać te pierwsze, delikatne migotania, potem intensywne przypływy. Wiedział o tym ponieważ jego największym darem była intuicja, która tragicznie wiązała się z rolą obrońcy. To miało i dobre strony – musiał umieć się z nimi łączyć ilekroć byli w niebezpieczeństwie – ale potem coś się stało i było tylko udręką. Był wrażliwy na ich miłość, zdumiewającą namiętność wobec siebie, i musiał się z tym pogodzić. Stał po drugiej stronie, obserwując coś, czego częścią nigdy nie będzie i mógł tylko tęsknić w najgłębszych pokładach swojego serca i umysłu.

Otworzył oczy i jego myśli odpłynęły do Tess. Ten związek był nędzną imitacją miłości, jednak gdy byli razem czuł coś w jej ramionach. Może gdyby nie zagubiła się tak całkowicie...ułożyłoby się inaczej...Ale nie było inaczej a ona wykorzystała go kompletnie. Nigdy jej nie kochał, nawet jeżeli czuł przyćmioną namiastkę jakiegoś uczucia w swoim sercu.

Otrząsnął się z tych myśli.

4 : 06. Już czas.

Zadrżał i zaczął z trudem oddychać. Pojawił się teraz ostry ból głowy, pulsujący, bezustanny.

Przed nim, z oparów wyłaniała się sylwetka – zaczęły pojawiać się niewyraźne kontury, które szybko nabierały konkretnych kształtów. I odnalazł w nim siebie, patrzącego w swoje ciemne oczy.

Boże, tamte oczy. Czy naprawdę tak wyglądał pięć godzin temu ? Tak zdeterminowany, zimny...tak martwy.
A jego inna wersja stawała się coraz wyraźniejsza. Martwe oczy otworzyły się szerzej, rozchylił usta...i wtedy obaj osunęli się jednocześnie na podłogę.

Ból był niewiarygodny...patrzył na siebie samego, jak wyciąga z trudem do niego rękę gdy Marco tymczasem walczył o każdy oddech, dyszał ciężko starając się z wysiłkiem napełnić płuca powietrzem. Ale nie potrafił.

- Nie...skrzywdzisz ich – dławił się patrząc w te mroczne oczy – Nie pozwolę na to.

A tamten otworzył usta by mówić...chciał coś odpowiedzieć ale zanim zdołał, zaczął znikać na jego oczach. Rozpłynął się zupełnie, tak jak się pojawił.

Marco kulił się na podłodze nie będąc w stanie oddychać.

A jednak ciągle tu był.

Głowa pulsowała straszliwym bólem. Dlaczego jeszcze tu jest ? Czy nie powinien zniknąć w tym samym momencie ?

Jego ostania myśl była cicha, przynosiła łagodną odpowiedź.

Ponieważ teraz będziesz miał wspaniałe życie. Powodem jego rozpoczęcia...

Nie zdąży.

Przyciskał policzek do podłogi wiedząc że dokonuje się jego przeznaczenie. Ocalił swojego króla i królową. Teraz są bezpieczni.

Był ocalony.

I z tą myślą, walcząc rozpaczliwie o oddech, Marco czuł, że sam powoli znika a potem po prostu zniknął zupełnie.

********

Liz przysunęła się, objęła go i przyciągnęła do siebie. Wdychała jego zapach czując jak dziko bije mu serce. A jej, dopasowywało się do jego uderzeń – teraz pulsowały zgodnym rytmem jakby stały się jednością.

W myślach Liz przelewały się jego niekończące pytania, jego zakłopotanie...absolutne otwarcie kiedy łączyli się w ten sposób. Nie rozumiał co się dzieje, ale nie dbał o to. Przycisnął usta do jej włosów chowając w nich twarz.

Poraziło ją znowu, i poznała milczącą udrękę którą nosił w sobie od ubiegłego tygodnia. Kyle w jej łóżku...przykryte nagie ciała. Dzwoniący w uszach śmiech. Zdrada. Miała poczucie jakby pękało w niej serce...ale przecież to nie jej serce...to było jego. Cierpienie nie tylko dotyczyło poprzedniego tygodnia ale miesięcy. Tamten dzień w jaskini. Widział jej ucieczkę...i siebie tracącego ją na zawsze. Pytania jakie sobie wtedy zadawał wybijało się obuchem w jej myślach. Ciągle i ciągle. Gdzie popełnił błąd ? O Boże, to bolesne uczucie...jakby nóż wbijał się w sam środek jej jestestwa.

I kiedy ciężar jego smutku zaczął ją przygniatać, zetknęła się z promieniującą iskierką budzącej się w nim nadziei. Była tak ciepła i złocista...była obietnicą wszystkiego co dla niego najdroższe. Gasnący żar miłości do niej, jego sny – odradzały się na nowo i powracały do życia bo wiedział, że nie spała z Kylem. I jego serce śpiewało.

Pomiędzy nimi przedarł się blask słońca. Przyspieszony oddech Maxa był nieregularny, serce waliło jak młotem przy jej piersi. Ujął jej rozpaloną twarz w drżące dłonie, przycisnął niespokojne wargi do ust i czuła jak przebiega po nim lekki dreszcz. Zdała sobie sprawę, że znajdowali się na zapleczu Crashdown – ktoś w każdej chwili mógł wejść, jednak nie miało to dla niej żadnego znaczenia.

To była ostatnia trzeźwa myśl zanim ich dusze się połączyły.

Wyczuwała go....jego bezgraniczną obecność i była to najpiękniejsza chwila jaką kiedykolwiek poznała. Jego wargi znieruchomiały przy niej i oboje dyszeli pragnąc żeby to trwało wieczność. Nie wiedzieli co robić, porażeni tą chwilą.

Powoli otwierała oczy i zobaczyła jak Max przygląda się jej z wyrazem zdumienia na twarzy. Cofnął się a ona zdała sobie sprawę z płynących po swojej twarzy łez. Przesunął palcem po wilgotnej strużce.

- Och, Liz – szeptał – Ty....jesteś piękniejsza niż kiedykolwiek mogłem sobie wyobrazić.

- Max, musimy przestać...

Oparł o nią czoło – Dlaczego ? – jęknął.

- Bo...- szybko oddychała próbując uciszyć umysł i bicie serca – ktoś mógłby wejść i....

- To źle ? zapytał bezradnie wycierając jej łzy palcami.

- Tak – uśmiechała się nieśmiało, rozpaczliwie próbując wrócić do równowagi – Na górę...chodźmy....na górę.

- Dobrze – mruczał przyciągając ją mocno do siebie.

- Dobrze – zgodziła się - ...więc musimy się odsunąć od siebie, Max.

Wypuścił ją ale splótł palce dłoni z jej palcami, jeszcze nie gotowy na tę chwilę. Uśmiechnęła się i powoli wysunęła dłoń z jego ręki.

I kiedy huczący krzyk ich dusz pomału przycichał, wszystko między nimi się uspokajało. Ale tym razem nie czuła smutku jak z Maxem z Przyszłości. Teraz jakby coś w niej śpiewało, jakby Max uczynił coś naprawdę niewiarygodnego, z nią i w niej. W pewnym sensie kochał się z nią tutaj, na zapleczu kawiarni, na oczach całego świata. Uśmiechnęła się przewrotnie na tę myśl i wygładziła włosy próbując doprowadzić się do porządku.

- Nie mogę się doczekać żebyś mi wytłumaczyła – patrzył na nią, nagle onieśmielony – bo przypuszczam, że wiesz dużo więcej niż ja.

- Chodźmy do mojego pokoju – uśmiechnęła się do niego – Musimy być sami.


*****

Max siedział na schodach prowadzących do jej sypialni i przeciągał w zamyśleniu ręką po włosach. Liz prosiła aby poczekał pięć minut i na to nie potrzebował wyjaśnienia. Szczególnie po tym co się między nimi wydarzyło. Za to potrzebował kilku chwil aby sobie poukładać tę ogromną lawinę uczuć jakiej właśnie doświadczył.

W jednej sprawie był absolutnie pewien. Nie spała z Kylem. Ale wydarzyło cię coś jeszcze, coś co zmieniło ją głęboko, nieodwracalnie. I chociaż nie rozumiał jak bardzo, czuł dokładnie jakby to zmierzało do...niego. W czasie ich zespolenia poczuł kogoś jeszcze, ale to go nie martwiło i nie czuł przed tym lęku.

******

Liz wbiegła na górę a serce w niej dosłownie rosło. W tej chwili nie miało dla niej żadnego znaczenia, że Max dowie się o wszystkim. Znajdą razem inny sposób na uniknięcie końca świata.

Myślała o Maxie z Przyszłości i o tym o co ją prosił. Był wtedy zdesperowany, załamany i być może plan jaki razem obmyślili nie był najlepszy. Tak, to jest oczywiste, pocieszała się. I co on mógłby sobie pomyśleć gdyby, gdy jej Max o wszystkim wiedział, trzymała wszystko w tajemnicy.

Aż do dzisiaj nie była do końca pewna, domyślała się tylko, ale teraz wiedziała poza wszelką wątpliwość – od tamtej nocy ich więź istniała nadal. Związał się wtedy z nią na trwale a ona przekazywała ją dalej swojemu Maxowi. Pojęcie tego co się dzieje, wstrząsnęło nią do głębi.

Weszła na podest i przekręcając klucz w zamku zauważyła jak jej ślubna obrączka ślizga się na palcu. Najwidoczniej Liz z Przyszłości nie była tak szczupła jak ona bo pierścień był trochę za luźny. Teraz wiem czego mogę się spodziewać mając trzydzieści lat, uśmiechnęła się z przekąsem. Przekręciła klucz w zamku i pomyślała, że nie może się doczekać by pokazać Maxowi obrączkę i wygrawerowany na nim napis.

Nucąc ze szczęścia wbiegła do pokoju zastanawiając się nad tymi wszystkimi sprawami o jakich będzie chciała z nim porozmawiać. Kładła książki na łóżku rozmyślając jak bardzo byli przez ostatnie miesiące oderwani od siebie, ile rzeczy było niedopowiedzianych, ile będą musieli nadrobić. Od tego zrobiło jej się cieplej.

Kiedy weszła uderzyło ją dziwne skojarzenie – jakby ktoś wcześniej tu był. Rozglądała się ściągając brwi. Nikogo nie było ale chłód przeszedł jej po skórze. Tylko zasłona w oknie kołysała się, poruszana lekkim wiatrem – a poza tym w pokoju było zupełnie spokojnie. Wyobraźnia zaczęła ją zawodzić, pewnie odbijały się na niej wszystkie zwariowane wydarzenia z poprzedniego tygodnia.

Wzruszyła lekko ramionami porzucając te wspomnienia i weszła szybko do łazienki. Rzut okiem w lustro i zmartwiła się swoim wyglądem – miała sińce pod oczami. Pragnęła wyglądać pięknie, a była wymizerowana od tych wszystkich bezsennych nocy, które odcisnęły na niej swój ślad. Sięgnęła po puderniczkę by przykryć ciemne linie.

- Nie potrzebujesz tego – powiedział miękko Max stając nagle w drzwiach łazienki. Tyle miłości promieniowało z jego oczu.

- Tak myślisz ? – zapytała niepewnie patrząc na niego, nagle onieśmielona. Powoli zamknęła puderniczkę i nie patrząc na niego włożyła do kosmetyczki.

- Jesteś absolutnie piękna taka jak teraz, Liz – miał ochrypły głos, pełen namiętności którą widziała w jego oczach.

Podszedł do niej ostrożnie i ujął ją za rękę. Oczy się spotkały i czuła jak palą ją policzki pod jego badawczym spojrzeniem. Zaczęła szybciej oddychać widząc te wygłodniałe oczy.

Nagle wróciły wspomnienia, jak stała w tym samym miejscu, z nim z przyszłości...kiedy pozwolił jej poznać czym jest ich związek, jak przelał go na nią na zawsze.
Może to wspomnienie, a może zwykły gest wzięcia jej za rękę ale coś było powodem, że odezwały się niespodziewanie ich dusze. Płomyki zaczęły strzelać wzdłuż jej ramion, potem po całym ciele a ona patrzyła zdumiona w bursztynowe oczy...jak w złote rozlewiska. I zatęskniła by się w nich wykąpać, zapragnęła zatracić się w nich na zawsze.

I wtedy Max zaczął ją całować. Już nie łagodnie...ale gwałtownie, pożądliwie. Przyciskał usta domagając się od niej wszystkiego i świat zawirował. Musiała się go przytrzymać by złapać równowagę. Zarzuciła mu ręce na szyję, przyciągnęła mocno do siebie wsuwając palce w miękkie włosy. Jęknął cicho gdy przyciskali się coraz bliżej, pragnąc więcej.

I zaczęła przetaczać się przez nich olbrzymia, hucząca fala i porwała ich w swoje głębie. Czuła go na sobie i...w sobie. Krótkie elektryczne dreszcze strzelały jej po twarzy...wszędzie tam gdzie jej dotykał. I w miejscach do których nie dotarł. Och, to było bardziej intensywne niż poprzednio na zapleczu ale wtedy kochał się z nią całując delikatnie.

Dokąd ich to zaprowadzi ?

Nie mogła tego powstrzymać, nie chciała. Chciała go więcej w sobie...chciała go całego oprócz tego co teraz plątało ich umysły i dusze.

Chciała by się z nią kochał. Właśnie tutaj i teraz.

Naprawdę chciała by ją kochał tutaj w łazience. Teraz nie zrobimy wszystkiego.

Ale zanim była w stanie odpowiedzieć odsunął usta i zobaczyła łagodny uśmiech.

- Nie tutaj, kochanie – głaskał ją po włosach, okrywał twarz ciepłymi pocałunkami, zaraz potem ucho...szyję. Wilgotne usta zatrzymał na krtani przez dłuższą, cudowną chwilę i słyszała jego urywany oddech.

Upajam się tobą, najdroższa.

Boże jak mogła się przed tym bronić ?

Kocham się z tobą inaczej...czujesz mnie ?

Tak..., Max .

Nigdy nie spałaś z Kylem. Wiedziała, że uśmiechnął się przy jej policzku kiedy ciągnął usta wzdłuż linii podbródka.

Nie.

Jesteś tylko moja.

Oczywiście
...zaskakujące pocałunki wzdłuż szyi. Jak rozżarzone szczypczyki, pomyślała szybko.

Bardzo je lubię, śmiał się miękko.

Hmm…to wszystko co mogła przekazać mu poprzez swoje myśli.

- Zrób mi tak samo – szepnął przy jej ustach i wtulił się w nie miękkimi wargami.

Nie umiem.

Założę się, że umiesz. Oderwała się od niego, przycisnęła usta do jego ucha a potem, przeciągła rozgorączkowane usta w sposób jaki pragnął, wzdłuż szyi. Boże ona zaraz zemdleje...Ich miłość była coraz bogatsza, nasycona jak...pustynne słońce odbijające się od piasku i skał. Oddech stał się głośny, niepowstrzymany. To było niepowstrzymane.

Ale wtedy coś się stało. Poczuła go w sobie ale głębiej...czuła jak jego dusza dokładnie oplata jej duszę, jak spajają się razem.

Boże, Max....krzyknęła z głębi ich dusz ciężko oddychając gdy wargi wyciszały się przy jego policzku. Odnalazł drogę wiodącą pod jej koszulkę ale ręce uspokoiły się przylegając nieruchomo do ciepłej, nagiej skóry. Oderwali się od siebie i patrzyli w oczy.

Co się teraz stało ? Nie mogli oddychać, wymówić słowa. W jakiś sposób się połączyli. Liz była przerażona, nie wierzyła.

- Cii... – szeptał miękko odgarniając jej włosy z twarzy – Nie bój się mnie. Nigdy bym cię nie skrzywdził.

Oparł delikatnie o nią czoło.

Wiem, Max. I ty o tym wiesz.

Przygarnął ją do siebie...och był taki gorący. Wiedziała jak bardzo jest bezpieczna, bardziej niż kiedykolwiek, z jego sercem bijącym mocno przy niej...jak teraz. Połączyła się z nim...po raz pierwszy. Zamknęła oczy i czuła pod policzkiem miękką koszulkę a on przytulił usta do jej włosów.

Kochałem się z tobą teraz...wyszeptał z głębi ich dusz.

Wiem.

I ich dusze przyciągnęły się, złączyły mocniej, przylgnęły bardziej do siebie. Nie była pewna skąd o tym wiedziała ale czuła, że jego dusza połączyła się z jej, splatając się na stałe.

Właśnie coś się wydarzyło...coś więcej niż z Maxem z Przyszłości, więcej niż tam na zapleczu.

Oddychała z trudem i ukryła twarz w jego koszulce.

Łzy płynęły jej po twarzy, nie umiałaby ich powstrzymać nawet gdyby próbowała.

- Chcę się z tobą kochać, Liz - szepnął w jej włosy – Chcę pójść dalej.

Popatrzyła mu w oczy – Pozwolisz mi ? – odetchnął – Pragniesz tego tak bardzo jak ja ?

Wszystko co mogła zrobić to skinąć bezradnie głową więc wziął ją za rękę, ich palce zawinęły się miękko razem.

- Rodzice będą do wieczora w Santa Fe – powiedziała ochryple.

Dobrze wiedzieć... usłyszała go w myślach gdy podniósł brwi z zachęcającym uśmiechem.

Prowadził ją do sypialni a ona czuła jego głębokie zadowolenie.

Nigdy wcześniej nie byłem taki szczęśliwy, Liz.

Ja także...

Ale kiedy myślała o jego słowach ogarnął ją niepokój.

- Tak ? – zapytał odwracając się do niej kiedy podeszli do łóżka.

- Nie chcesz wiedzieć...na temat Kyla ? Dlaczego cię okłamywałam ? – wytarła z oczu łzy.

Patrzył na nią długo lekko ściągając brwi, ich więź się zacisnęła odrobinę. Jakby ją przyciągnął bliżej i Liz poczuła delikatne uderzenie bólu jaki przepłynął od niego do niej ale zaraz znikł.

- Nie teraz... – potrząsnął głową - Myślę, że wiem co zaszło – szepnął przykładając jej dłoń do swojej piersi.

Ale nie była przygotowana na to zrobił teraz. Obrysował lekko palcem pierścień. Jej ślubną obrączkę.

- Wiem, że ma to coś wspólnego z tym – powiedział tkliwie.

Miała na policzkach łzy gdy przyciągnął ją bliżej.

- Wystarczająco dużo sprawiłem ci bólu, Liz...teraz pozwól mi się kochać. Pozwól mi cię uleczyć – szepnął.

Liz zamknęła oczy ponieważ nic już więcej nie chciała wiedzieć.

Cdn.

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Sun Feb 29, 2004 5:36 pm

Wow... Tylko tyle na razie z siebie wyduszę :wink: dzięki Elu. Napisałabym coś więcej, ale przyznaję, że akurat bardziej myślę o intrygach starożytnego Egiptu niż o Marco... Napiszę później.
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Sun Feb 29, 2004 5:40 pm

Wow? Kurczę Nan, męczyłam się dwa dni a ona tylko wow ? :shock: Biedny Marco i biedni Max i Liz...Przecież to mód na serca dremarek. :D
Last edited by Ela on Sun Feb 29, 2004 5:46 pm, edited 1 time in total.

liz
Fan
Posts: 569
Joined: Sun Dec 21, 2003 5:31 pm

Post by liz » Sun Feb 29, 2004 5:41 pm

Ciekawa część, ale będzie jeszcze ciekawsza, jak Nicholas przestanie pastwić się nad Maxem :evil: I lepiej niech to zrobi bo jak nie to... to... to jeszcze nie wiem, ale to nie będzie nic dobrego :evil: A tak w ogóle to extra część!!!

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 40 guests