Dzisiaj rano niemal zaczęłam skakać z radości, gdy w skrzynce mailowej zobaczyłam list od Dee... Kochana, wspaniała Deejonaise, przesłała mi swoje "Colors of Love". To cudo ma blisko 400 stron dwunastką Timesem w Wordzie i chyłkiem przeczytałam połowę. Ze łzami w oczach. I padam na kolana przed Deejonaise. Pozycja Deidre na moim rankingu autorów jest poważnie zagrożona.
Doskonale rozumiem, czemu Dee zdecydowała się na przerobienie "Eyes Like Mine" na samodziely utwór, "Colors of Love". To jest... brak mi słów. Bez większych problemów skojarzyłam osoby i choć jestem dopiero w połowie, musiałam zrobić sobie przerwę. Nie ze względu na oczka, nie ze względu na niewygodę pewnej części ciała
nie ze względu na to, że jakoś zrobiłam się głodna, ale w obawie o moje własne uczucia i równowagę wewnętrzną. Boże... Po prostu brak mi słów. Może jak czyta sie to osobno, kawałek po kawałku, wtedy inaczej się to odbiera. Ale ten natłok wszystkiego... I wiecie, co mnie jeszcze ujęło? To, że owszem, są opisy osób. Ale jest też to, co kocham chyba najbardziej w takich opowiadaniach - pseudo-monologi bohaterów. To jest... piękne, ale i bolesne, również dlatego, że to jest Ameryka - Ameryka, symbol wolności, równości... I mimo wszystko siedzi we mnie Uphill Battle, w zadziwiający sposób podobne, choć tak kompletnie inne. Nie ważne, czy bohaterka ma na imię Coreen czy Elizabeth, nie ważne, czy on jest Connorem czy Maxem - wrażenie jest takie samo. I to wrażenie boli. Zmusza do zastanowienia się, czy to naprawdę było. I jakim prawem to się stało. Bo nie powinno było, bo to po prostu... wydaje się być nierealne. Przecież to było 45 lat temu, to był przełom lat 50 i 60, to było tak niedawno... A jednak. Czasami można zwątpić w człowieka, ale i tak samo jeden przykład może dać nadzieję... Nie tylko takie osoby jak Martin Luther King, ale i zwykli ludzie, zwykli biali ludzie. Tacy jak Connor McKinley, który na początku był Maxem... Bo to jednak podnosi tego, kto czyta - skoro byli tacy ludzie - może jednak nie jest aż tak źle...?
Nie wiem, czy "Kolory miłości" wyszły już w Stanach, czy w ogóle wyjdą, nie wiem, czy będą dostępne w Polsce - ale stanowczo chylę czoło przed Deejonaise.
Całym sercem popieram wszelkie zachwyty nad opowiadaniem Deejonaise i dołączam się do nich. To jest niemal... Niemal tak piękne jak Antarian Sky, choć w zupełnie inny sposób. Zazdroszczę nieco tym, którzy czytali "Eyes Like Mine", w wersji oryginalnej. Ja muszę sobie czasami przypominać, że to było pierwotnie na bazie naszych bohaterów...
To były pobieżne refleksje z czytania Kolorów Miłości (Dee dostanie później maila z peanami na swoją cześć...).
I wiecie, dlaczego tak bardzo przypadły mi do gustu opowiadania Dee...? Ze względu na preferencje
To znaczy ze względu na jej upodobanie do Maxa. Całkowicie podzielam. Ona jest niesamowita...
W wielu opowiadaniach różne osoby przepięknie przedstawiają Maxa. Siedzi we mnie AS, ale to już normalne... W Lethal Whispers postać Maxa była wspaniała - to był ten, którego szczerze polubiłam. W "Love..." Max jest inny - ale też świetny. Josephin ma specyficzny sposób przedstawiania Maxa... Jeśli porówna się jej opowiadania, to widać. W Solar Eclipse również. Deidre tak samo. Jej Max jest zupełnie inny od pozostałych, jakby... nie wiem, dla mnie jest bardziej ulotny, bardziej... nieziemski. Dodałabym uduchowiony...Czy to w How To Disappear czy w AS i AN. U Deejonaise z kolei widać uwielbienie dla Maxa na każdym kroku (co mi się osobiście podoba...
). U Anais również jest inny... Zastanawiające, jak różnie można przedstawiać i interpretować tą samą postać. Nie potrafię dokładnie powiedzieć, na czym polegają różnice między poszczególnymi Maxami, ale jeśli czyta się już któryś ff z rzędu to zaczyna się chyba czuć takie rzeczy...
I tak samo z innymi bohaterami... I chyba na tym polega po części urok ff - że tak właściwie przerabia się ciągle to samo, ale w jak zachwycający sposób autorzy żonlglują wprost bohaterami, uczuciami i sytuacjami...
I jeszcze jedno (chyba z tego wyjdzie wypracowanie, nie post
). Bardzo często w ff pojawia się nawiązanie do Romea i Julii. W opowiadaniach Lolity Liz przegląda Szekspira, w Eyes Like Mine Liz (jak się domyślam, że Cory to Liz) z pewnym zadowoleniem porównuje siebie i Connora/Maxa do kochanków z Werony (szalenie trafne porównanie, swoją drogą), a How To Disappear jest bezpośredni cytat... Jak myślicie, czy Szekspir (albo w ogóle autor tego) w ogóle przypuszczał, że ten dramat stanie się tak popularny i właściwie uniwersalny, nawet w XX wieku, na całym świecie...?