ooo jaki śliczny fanart, faktycznie jeszcze takiego nie widziałam...dzięki
Maddie, znam ten ból
a raczej znałam, bo od wakacji jest już w porządku...ale wcześniej nie było dnia, żeby sieć nie zanikała na kilka godzin...nie martw się, na pewno też się poprawi.
Rozdział 11
Autostrada 25, 5 mil na południe od Santa Fe
1:13 a.m.
Ciężkie krople deszczu doścignęły ją w sekundę po tym jak opuściła bezpieczne schronienie w ciepłym i suchym samochodzie. Schylając głowę, by uniknąć deszczu zalewającego jej oczy, pędem przecięła zalany deszczem grunt, gdzie woda kłębiła się i buzowała w koleinach asfaltu.
- Wszystko w porządku?1—krzyknęła, próbując przekrzyczeć huk ulewy i szum wiatru.
Odwrócił się, jego zmoczoną deszczem twarz wykrzywiał grymas bólu. Pocierał dłonią czoło, obolałe miejsce, skaleczone po uderzeniu o dach.
- Tak – odpowiedział, jego głos brzmiał ochryple.
- Nie, wcale nie- zaprzeczyła, podchodząc bliżej. Woda powoli przesiąkała przez warstwy ubrania. Gęsia skórka obejmowała całe ciało, przenikane seriali dreszczy.
- Powinnaś wrócić do środka. Całkiem przemokniesz.
- Co się stało?- skinęła w stronę uchylonej maski, ignorując jego stwierdzenie.
- Wygląda na to że przewód chłodnicy się zablokował.
- Och- powiedziała powoli i uśmiechnął się, widząc jej zagubione spojrzenie.
- Chłodnica przestała działać, samochód nie był w stanie się chłodzić i po prostu się przegrzał. Musimy wezwać pomoc drogową.
Chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą w stronę samochodu.
- Naprawdę nie powinnaś tutaj stać, jeszcze się przeziębisz.
Jego słowa przywołały ją do rzeczywistości. Do jej świata, którego stałym elementem była obawa i lęk. W którym zwyczajny katar mógł oznaczać groźną infekcję, zagrożenie dla serca bijącego w jej piersi. Odpędzając od siebie strach, pozwoliła posadzić się na fotelu pasażera. Uśmiechnęła się do niego z wdzięcznością. Zatrzasnął drzwi i pobiegł do sąsiednich drzwi, siadając za kierownicą.
Śledziła każdy jego ruch.
Zaledwie zajął swoje miejsce, odwrócił się do niej, jego twarz wyrażała niepokój i troskę.
- Zimno ci?- spytał.
- Trochę- szepnęła, patrząc jak miękkie światła tańczą na jego twarzy. Oddech zamarł jej w krtani, kiedy pochylił się nad nią. Blisko. Tak blisko, że mogła czuć jego unikalny zapach. Zamknęła oczy, przełykając z trudem, gdy wir splątanych emocji powoli spowijał jej ciało.
- Trzymaj- powiedział łagodnie i otworzyła oczy, widząc jak sięga po pled leżący na tylnym siedzeniu. Przez chwilę czuła się trochę głupio, na wspomnienie myśli, które przed krótką chwilą nawiedziły jej umysł i spuściła wzrok, uśmiechając się i rumieniąc delikatnie.
- Dziękuję- wzięła od niego koc, przez cały czas czując na sobie jego intensywne spojrzenie.
- Może powinnaś zdjąć tą kurtkę- powiedział.
- Skinęła głową, uwalniając się od ciężaru mokrej kurtki i witając przyjemne uczucie, gdy miękki pled otoczył jej ciało.
- Lepiej?- spytał.
Skinęła głową.
- Znacznie- słowa wymknęły się z jej ust, zanim cała jej uwaga ponownie skoncentrowała się na nim.
- Jak twoja głowa?
- To nic- odparł, obojętnie przesuwając dłonią poprzez ciemne włosy.
- Pozwól mi.
Jego spojrzenie podchwyciło jej wzrok, zdając się przyciągać ją do siebie. Dźwięki wokół nich stawały się stonowane, powoli wślizgując w swe stałe role. Łomot deszczu na dachu ustąpił miejsca cichemu szumowi pojedynczych kropli. Wiatr zawodzący na zewnątrz przeszedł w nieśmiały szept, jej zmysły powoli wyostrzyły się, chwytając każdy jego aspekt.
Woda lśniła na jego ciemnych włosach, chłopięce kosmyki delikatnie lepiły się do czoła, jej palce były obolałe z pragnienia sięgnięcia i odgarnięcia ich do tyłu. Ich oddechy pobrzmiewały echem w ciszy samochodu, osiadając parę na szybach, łagodniejąc pomiędzy nimi, ogrzewając powietrze. Serca biły szybciej. Wdech i wydech, z coraz gwałtowniejszą energią. Policzki płonęły. Dłonie drżały. I jakby w odpowiedzi na jej prośbę, skłonił głowę, pochylając się niżej.
Zaczerpnęła tchu, pozwalając by wypełniły ją jego zapach i woń letniego deszczu, zanim sięgnęła i dotknęła jego wilgotnych włosów.
- Tutaj?- spytała, sama dziwiąc się temu jak spokojnie zabrzmiał jej głos, podczas gdy serce kołatało się w piersi niespokojnie. Palce wślizgnęły się miękko pomiędzy czarne wilgotne pasma, woda przylgnęła do skóry. Drgnęła, gdy jego palce odnalazły jej własne. Delikatnie, jak muśnięcie skrzydeł motyla. Podniósł głową i spojrzał na nią spod opadających na czoło włosów, dwie ciemne głębie oczu uwięziły ją w mgnieniu chwili. Spuściła wzrok, czując jak jego palce chwytają jej dłoń, kierując ją niżej, bliżej czoła.
- Tutaj- powiedział.
Skinęła głową jak przez mgłę, dotykając ranki.
- Boli?- spytała.
Potrząsnął głową, ale drgnienie w spojrzeniu sprawiło, iż wiedziała że skłamał. Jej palce prześlizgnęły się po formującym pod skórą siniaku.
- Będziesz miał guza.-stwierdziła. Oddychając głęboko odsunęła dłoń, przygryzając wargi w zamyśleniu, gdy odchyliła się na siedzenie, otulając szczelniej kocem. Kątem oka dostrzegła, że skinął głową, ale nie odwróciła się. Czuła na sobie jego wzrok. Obserwował ją. Wędrował wzdłuż linii jej ciała.
- Co teraz?- spytała.
Zaczerpnął tchu, tak jakby do tej chwili nie był świadom potrzeby oddychania, i nagle jego ciało odezwało się w bolesnym przypomnieniu. Opadł na siedzenie, jego palce półświadomie postukiwały o powierzchnie kierownicy.
- Musimy zadzwonić po pomoc drogową. Do tego czasu...cóż, jesteśmy tu uwiązani – odparł.
Skinęła głową po czym zapanowało milczenie. Nie było jednak ciężkie ani uciążliwe. Było kojące. Nawet- pełne spokoju.
Nieoczekiwanie, stłumiony chichot wydostał się z jej ust i odwrócił się, spoglądając na nią z zaciekawieniem i uśmiechem na twarzy.
- Co?- spytał z rozbawieniem.
- Tak sobie myślę...Maria dostanie świra- powiedziała, w wyobraźni widząc reakcję swojej przyjaciółki, kiedy dowie się co się stało.
- Naprawdę?
- Tak- uśmiechnęła się promiennie- ona chyba ma plan...żeby nas zeswatać.
- Też tak mi się wydawało- odparł, ku jej zaskoczeniu. Spojrzała na niego, każdy milimetr jej twarzy wyrażał bezbrzeżne zdumienie.
- Naprawdę?
- Nie wysilała się na tajemnicę- odparł, jego oczy lśniły śmiechem.
Przewróciła oczami i parsknęła śmiechem.
- Jasne? Nie jesteś...zły?
- O co? Że siedzę tu w towarzystwie pięknej kobiety?
Poczuła jak jej policzki zalewa fala ciepła i nieśmiało spuściła wzrok, przyciskając koc do piersi.
- Nie, naprawdę nie widzę problemu.
Uśmiechnęła się co sprawiło że i na jego wargach pojawił się półuśmiech.
- Może to dobrze że nie znasz Marii tak dobrze jak ja. Byłbyś teraz przerażony. Jeśli coś sobie zaplanuje- dopnie swego. Za wszelką cenę.
- Brzmi groźnie.
- I jest groźne. Bardzo. Zwłaszcza jeśli chodzi o swatanie. Cóż, nie jest to jej mocną stroną. Właściwie jest kiepska. Koszmarna.
Roześmiał się miękko i odwróciła się by spojrzeć na niego. Zachwycona nim i tym co poruszył wewnątrz niej. Tym jak zwykły śmiech mógł odezwać się niezwykłym echem w centrum jej jestestwa. Rozsupłać więzy, które wydawały się tak ciasne. Boleśnie ciasne.
- Kiedy Maria zaprosiła mnie na tą wycieczkę, nie spodziewałam się, że wyląduję w zepsutym samochodzie, w środku ulewy, gdzieś na pustkowiu z nieznajomym- i kiedy to mówiła, jej ton był lekki jak zwykle. Bez cienia strachu czy nieufności. Być może powinna czuć niepokój, osamotniona w towarzystwie człowieka którego ledwo znała. Ale poznała go już od strony, która sprawiała że wierzyła mu bezwarunkowo, od samego początku. Wiedziała, że z nikim nie czułaby się bezpieczniej niż z nim.
- Ja też- odparł- No cóż...pomijając Marię.
Uśmiechnęła się lekko i odpowiedział jej tym samym. Czas raz jeszcze stanął w miejscu i nie była pewna, jak długo siedzieli razem w milczeniu. Patrząc sobie w oczy. Nieświadomi wszystkiego, co rozgrywało się obok nich. Ale po chwili która mogła być wiecznością, on zerwał ten kontakt, sięgając po telefon.
- Zadzwońmy po pomoc.
Siedem godzin wcześniej
6.05 p.m.
Po kilku grzecznościowych stuknięciach do drzwi, Maria zdecydowała się wejść do środka.
Zerknęła przez szparę uchylonych drzwi, po czym pchnęła je i weszła do środka, słysząc dobiegającą od strony łazienki stłumioną odpowiedź. Coś co brzmiało jak „za chwilę przyjdę”.
- Maria przyszła, Liz.
Maria uśmiechnęła się lekko, niemal słysząc jak Liz jęczy w odpowiedzi na oczywistość stwierdzenia Kevina. Jego ciemnopopielata czupryna wychynęła z kuchni i uśmiechnął się do niej.
- Jak się masz Mario?
- Cudownie- rozpromieniła się.
Kevin wyszedł do przedpokoju, unosząc brew i spoglądając na Marię z zainteresowaniem.
- Widzę- stwierdził- jak on ma na imię?
- Kto?- spytała niewinnie Maria.
- Nowy mężczyzna w twoim życiu.
- Ach, on- odparła Maria, tonem tak lekceważącym jakby Michael nie był powodem dla którego blask rozjaśnił jej spojrzenie- Michael.
- Ach tak. Michael- powtórzył Kevin, przebierając palcami po policzku.
Maria przygryzła wargi starając się stłumić śmiech. Czasami Kevin tak bardzo przypominał jej własnego ojca, że stawało się to zabawne. Aczkolwiek kiedy jej nastrój nie był tak radosny jak w tej chwili, mogło wydawać się to nieco dziwaczne...myśl, że Liz była związana z kimś, kto przypominał Marii jej ojca...
Skrzywiła się, potrząsając głową, by pozbyć się podobnych myśli. Uśmiech na jej twarzy rozjaśnił się, gdy Liz wytoczyła się do przedpokoju, usiłując w biegu włożyć buta. Jednocześnie starła się utknąć wsuwkę we włosach.
- Skarbie- roześmiała się Maria- wydajesz się trochę zestresowana.
Liz westchnęła, wreszcie odnosząc sukces w zakresie zakładania buta, po czym zajęła się swoimi żywo wijącymi włosami, próbując ujarzmić je z pomocą wsuwek.’
- Czy tło wygłąda dłobrze Małio?- spytała, ze spinką w zębach.
- Potrzebujesz pomocy?- spytała Maria.
Liz opuściła ramiona i opadła na najbliższe krzesło, nie wypuszczając wsuwki spomiędzy zębów. Maria widząc tą kupke nieszczęścia nie potrafiła pohamować śmiechu.
- Płoszę- poprosiła Liz.
- Po pierwsze, żadnych wsuwek w ustach- poleciła Maria i Liz posłusznie wyjęła spinkę spomiędzy zębów.
- Po drugie- kontynuowała- nie wydaje mi się żeby to była okazja odpowiednia na spinki.
- A co to za okazja?- spytała Liz zmęczonym głosem- tak naprawdę to niewiele powiedziałaś mi na temat tej „kolacji”. Nie wiem czy to normalna okazja, coś bardziej oficjalnego czy obiad z królową.
- Wyglądasz doskonale- odparła Maria, uśmiechając się tajemniczo. Podejrzewała, że nie tylko ona pomyśli to samo tego wieczora. Pokładała nadzieje w pewnym ciemnowłosym mężczyźnie.
Liz ukryła twarz w dłoniach i jęknęła.
- Wyglądam okropnie.
- Opuść ręce, chyba że chcesz całkiem się rozkudłać.
Liz wyprostowała się gwałtownie.
- Może nie powinnam tam iść- wymamrotała.
- O czym ty mówisz?- zawołała Maria- oczywiście że powinnaś iść!
- Będę tylko zawadą.
- Idziesz ze mną na tą kolację i koniec dyskusji- stwierdziła Maria tonem nie znoszącym sprzeciwu- popatrz, jak fajnie cię uczesałam. Idziemy.
- Wzięłaś ze sobą lekarstwo?- zawołał z kuchni Kevin.
Liz jęknęła i gwałtownie wstała.
- Mówiłaś coś kochanie?- zapytał Kevin.
- Nic- odparła przymilnie Liz. Podejrzenie przymilnie, pomyślała Maria.
- Wzięłaś lekarstwa?- drążył Kevin, nie doczekawszy się na odpowiedź.
Liz chwyciła płaszcz z szafy i chwyciwszy Marię za ramię, powlokła ją w stronę drzwi.
- Zabierz mnie stąd- wyszeptała Liz, po czym wrzasnęła przez ramię- będę późno. Nie czekaj!
- Liz, twoja komórka...
Liz zatrzasnęła frontowe drzwi, odcinając się tym samym od irytującego głosu swojego chłopaka.
- Co jest grane?- spytała z rozbawieniem Maria. Liz rzadko się tak zachowywała, ale Maria musiała przyznać że była to całkiem zabawna i interesująca odmiana.
Teraz właśnie zaciskała palce przed sobą, jakby dusiła niewidzialnego przeciwnika.
Odetchnęła głęboko i szybkim ruchem wsunęła za ucho luźne pasemko włosów. Maria obserwowała całe przedstawienie z uśmiechem rozbawienia i pobłażania.
- Liz, wszystko w porządku?
- Tak. Chodźmy.
- Okay- odetchnęła Maria, otwierając samochód.
Dom Whitmanów.
7:32p.m.
Max podejrzliwie zerknął na szklanki, które Isabel rozstawiała właśnie na stole.
- Iz?
- Tak?- spytała. Była nieco zdyszana, jej dłonie poruszały się sztywno, ustawiając naczynia na stole. Była zdenerwowana i nie umknęło to uwadze Maxa. Również to, że jej słynna drobiazgowość rzucała się dziś w oczy bardziej niż zwykle. I fakt, że Isabel przygotowywała miejsca dla dwóch osób więcej niż zwykle, tylko wzmocnił jego niepokój. Dzisiejszy wieczór miał stanowczo odbiegać od normy.
- Kto dziś przychodzi?- spytał powoli.
Co piątkowe obiady u Isabel stały się niemal rytuałem. Sporadyczne za życia Tess, po jej śmierci były już regularne. Isabel była bardzo stanowcza, jeśli chodziło o jego wizyty. Początkowo, gdy jego żal był tak ogromy, że utrudniał mu funkcjonowanie, walczył z siostrą ze wszystkich sił, by tylko uniknąć tych odwiedzin i kontaktów z innymi, kiedy pragnął jedynie położyć się, zasnąć i nigdy nie budzić. Teraz był wdzięczny za jej upór. Za to że walczyła o rzecz pozornie tak drobną, o jednak tak wielkim znaczeniu. Rozbudzającą w nim poczucie bezpieczeństwa. Dającą wytchnienie. Przez jeden dzień w tygodniu czuł się jak normalny człowiek, żartując i spędzając czas ze swoją siostrzenicą. Zawsze w towarzystwie Isabel, Alexa i Michelle, czasem wpadał również Michael lub Evansowie.
- Maria- odparła Isabel- wiesz, dziewczyna Michaela.
W ostatnim tygodniu to uległo zmianie, kiedy Michael przyprowadził swoją dziewczynę. Początkowo zaniepokoiło go to. Ten dom był niczym sanktuarium, w którym nie musiał grać ani udawać kogoś, kim nie był. Ci ludzie go znali i mógł po prostu być sobą. Ale towarzystwo Marii nie było kłopotliwe. Była bezpośrednia i sprawiała że czuł się swobodnie.
- Pamiętam- powiedział, wskazując z w stronę siódmego krzesła- ale wciąż zostaje jedna osoba. Przychodzą rodzice?
- Nie- odparła Isabel, znikając za drzwiami kuchni.
Max zmarszczył brwi i pospieszył za nią.
- Mógłbyś pokroić sałatę?- spytała.
- Jasne.
Podniósł nóż, podczas gdy uczucie niepokoju powoli wzbierało w jego piersi.
- Więc kto?
- Co?- spytała nieuważnie Isabel, wyjmując z piekarnika parujące naczynie.
- Kto przychodzi oprócz Marii?- wyjaśnił, choć wiedział doskonale, że Isabel zrozumiała co miał na myśli.
Isabel odstawiła naczynie na blat i zdjęła rękawiczki. Wzruszyła ramionami.
- Przyjaciółka Marii, jak sądzę- odparła lekko.
- Przyjaciółka?
- Tak- Isabel zerknęła na budzik, po czym odwróciła się w jego stronę- może powinnam najpierw cię spytać...
- Nie nie, w porządku- rzekł pospiesznie. Stosunki pomiędzy nimi były wciąż nieco napięte, od dnia wypadku z Michelle. Isabel czuła się winna na wspomnienie swojego wybuchu, a Max czuł się winny, że zgubił Michelle. Poruszali się wokół siebie niemal na palcach. Ostrożnie.
- Na pewno jest okay- powiedziała Isabel- Maria powiedziała że jej przyjaciółka powinna wychodzić z domu. Ponieważ brzmiało to dziwnie znajomo- zerknęła na Maxa znacząco- nie protestowałam.
- Jasne Iz. Oczywiście. Świetnie- uśmiechnął się Max, udając że całkowicie pochłania go szatkowanie sałaty.
Isabel niepewnie przygryzła usta i skinęła głową. Miała tylko nadzieję, że nie zapoczątkowała czegoś, co doprowadzi do katastrofy. Max powinien spotykać nowych ludzi i zacząć żyć od początku. Ale nie chciała go naciskać zbyt mocno i gwałtownie. Wzięła koszyk z chlebem i ruszyła do drzwi, niemal wpadając na córkę, która nieoczekiwanie pojawiła się w progu.
- Mamo mamo, kiedy przyjdzie Małia?- spytała, jej oczy błyszczały z podekscytowania.
Isabel uśmiechnęła się. Cieszyła się, że Michelle polubiła Marię. Jeśli dobrze odczytała sygnały, wyglądało na to że zabawi w życiu Michaela na dłużej.
- Przyjdzie...
Przerwał jej dzwonek u drzwi. Twarz Michelle rozjaśniła się jak w dzień Bożego Narodzenia, gdy rozpakowując prezent odkryła w środku wymarzoną lalkę.
- To pewnie oni. Otwórz im Michelle- powiedziała Isabel.
- - Taaak!- zawołała dziewczynka, w podskokach pędząc do drzwi. Isabel postawiła koszyk na stole i spojrzała na brata. Stał przy kuchennym oknie, wyraz jego twarzy wydawał się odległy. Widywała go nazbyt często. Wiedziała, o kim wówczas myślał. Westchnęła i ruszyła do drzwi, witać gości, których rozbawione głosy dobiegały do kuchni.
Liz wpatrywała się w małą dziewczynkę, biegnącą na jej powitanie. Czy to ona? Mała, zagubiona dziewczynka?
- Liz!!!- zawołało dziecko i nim Liz zdążyła się zorientować, otoczyła ją para ramion, a mała buzia wcisnęła się w żołądek.
- Ah...cześć...- wyjąkała Liz, której odjęło mowę.
Usłyszała śmiech i po chwili ktoś wyplątał ją z ramion dziewczynki. Spojrzała w górę i zobaczyła wysokiego, ciemnowłosego mężczyznę o miłym uśmiechu.
- Muszę nauczyć córkę, żeby nie atakowała bezbronnych kobiet.
Liz przesłała mu blady uśmiech, w jej głowie wciąż kłębiły się pytania. Wzrokiem skanowała już najbliższe otoczenie. Szukając. Jego. Był tutaj? Musiał.
Zaczekaj. Córkę?
- To Michelle- dokonał prezentacji mężczyzna, unosząc w ramionach dziewczynkę która energicznie walczyła, by ponownie znaleźć się na podłodze.
- Tato tato- zawołała bez tchu- to Liz. Już ją znam.
Mężczyzna roześmiał się i spojrzał na córkę.
- Znasz ją?- uśmiechnął się przepraszająco do Liz.
- Ma pan piękną córkę- uśmiechnęła się Liz- i tak...spotkałyśmy się już.
Mężczyzna zerknął na nią z zaskoczeniem.
- Naprawdę?
- Tato? No wiesz, kiedy się zgubiłam- wyjaśniła Michelle- Liz mnie znalazła.
Mężczyzna poderwał głowę, rzucając spojrzenie na Liz.
Uśmiechnęła się i wyciągnęła do niego rękę.
- Mam na imię Elisabeth, ale możesz mówić mi Liz. Pomogłam odszukać Michelle, kiedy się zgubiła.
Miechelle wreszcie wydostała się z ramion ojca i ześlizgnęła w dół, po jego nodze. Kiedy jej stopy dotknęły ziemi, sweter podjechał jej w okolice uszu.
- Michelle- skarciła ją łagodnie wysoka, jasnowłosa kobieta. Uklękła przed Michelle i poprawiła jej sweter, po czym podniosła się i spojrzała na Liz.
- Alex- mężczyzna ujął dłoń Liz- dziękuję ci bardzo. Nie wiem czy kiedykolwiek...dziękuję.
Liz zarumieniła się i spuściła nieśmiało głowę.
- Cześć- powiedziała blondynka, spoglądając na nią z zaintrygowaniem- jestem Isabel.
Liz ujęła jej dłoń.
- Liz.
- Skarbie, wiesz, że nasza córka poznała już Liz?- spytał Alex.
- Naprawdę?- spytała z zaskoczeniem Isabel.
- Pomogła znaleźć Michelle tamtego dnia na zakupach.
Isabel rzuciła jej szybkie, zdumione spojrzenie.
- Poważnie? Pomogłaś znaleźć moją córeczkę?
Liz skinęła głową.
- Nic o tym nie wspomniał- powiedziała do siebie Isabel.
On.
- Dziękuję ci! Bardzo ci dziękuję- powiedziała ciepło- mam u ciebie dług.
- To naprawdę żaden problem. Miło mi było pomóc- pospieszyła Liz.
Isabel z uśmiechem potrząsnęła głową.
- Nawet nie wiesz... dziękuję. Poznałaś już więc mojego brata?
Brata. Taka była jego więź z Michelle. Tamten mężczyzna nie był jej ojcem, tylko wujkiem.
Isabel ujęła jej dłoń, co sprawiło że Liz poczuła jakby znały się od wieków. Pozwoliła poprowadzić się przez korytarz do obszernego pokoju. Uderzyła ją fala cudownych zapachów i zdała sobie sprawę jak bardzo jest głodna. Ale jej żołądek nie reagował w ten sposób jedynie pod wpływem woni świeżego jedzenia, w dołku ściskało ją również z niepokoju. Czy znowu go spotka?
- Max, chcę ci kogoś przedstawić- usłyszała głos Isabel, tuż przed sobą. Odetchnęła głęboko i przekroczyła próg. Przez ułamek sekundy widziała jego plecy. Zanim się odwrócił.
Coś poruszyło się wewnątrz niej i uderzyła ją fala nagłego ciepła. Wszystko czego była świadoma, to jego oczy i widoczny w nich błysk rozpoznania.
- Liz, to mój brat Max. Max, to Liz.
Max…tak miał na imię.
Cdn...