Page 6 of 8

Posted: Wed Nov 24, 2004 8:17 pm
by Ela
Nie caroleen! Owszem, powiedziano nam co robi Max ale nie wiemy co CZUJE Max, a to ogromna różnica. Twoje zaufanie polegało na wierze w niego a nie na faktach jakie mogliśmy wysnuć na podstawie tego jak zobaczyliśmy go oczami Liz i Michaela...Bo wiemy co zrobił, jak się zachowuje wobec najbliższych, jednak nie mieliśmy okazji zajrzeć w jego serce. I z takiego poziomu został poddany mojej ocenie. Pełnej wątpliwości przyznacie. Amen :wink:

Posted: Fri Nov 26, 2004 11:04 am
by caroleen
UHHHHHHHHHHHHHHHHHH! Elu, jak mnie zdenerwowałaś! :evil: To wcale nie jest tak jak mówisz! I na dowód masz tu mnóstwo cytatów z tego opowiadania, które mówią o tym, co Max CZUJE (lub czuł) i dlaczego robi to co robi.

Michael: Maxwell zabiłby mnie gdyby wiedział, że tu jestem. Nie wiem o wszystkim co wydarzyło się między nim a Liz przed laty, ale rozumiem dlaczego to zrobił. Chciał żeby miała życie, które nie składałoby się z czekania na niego i planowania swoich marzeń wokół czegoś, co może się nigdy nie zdarzyć.


Michael: Ale Max i Liz bardzo przeżywali separację i kiedy po raz pierwszy odwiedziłem Maxa w Los Angeles dało się to dostrzec. Max był szczuplejszy i blady, a pierwszą rzeczą, o którą spytał była Liz.
„Wróciła już do domu?” dopytywał.
Max zamknął oczy. „Boże, potrzebuję jej,” mruknął, bardziej do siebie niż do mnie.
„Nie martw się. Jestem pewien, że ona wkrótce tu będzie.”


To dużo mówiło. Max myślał, że odepchnął Liz, żeby miała lepsze życie, ale to nie było to, co ona widziała. Wszystko co ona widziała to, że ją odepchnął.

Michael: Wiedziałem, że Max odesłał jej listy. Tylko nie wiedziałem co w nich było. To całkiem zmieniło sytuację i było mi szkoda Liz. Miała dziewiętnaście lat, była w ciąży i z daleka od domu – nie mogłem sobie wyobrazić co te zwrócone listy musiały jej zrobić. Ale nie pozwoliła by to ją zniszczyło. Zamiast tego, Liz zrobiła niesamowitą rzecz – sama wychowała Sophie, skończyła college, szkołę prawniczą, odniosła sukces zawodowy. Dotarło do mnie, że Max dostał dokładnie to, czego chciał. Liz miała dobre życie – dobrą pracę, ładny dom, piękną córkę... tego Francuza. Gdybym miał wymienić to, co według mnie, Max chciałby by miała, wszystkie te rzeczy znalazłyby się na szczycie.


Max: Nie minął nawet tydzień odkąd uciekłem, kiedy uświadomiłem sobie, że bycie bez Liz było piekłem. Nie było tak wcześniej, kiedy mogłem ją widzieć codziennie nawet jeśli ze sobą nie rozmawialiśmy, ani kiedy uciekła na Florydę po usłyszeniu o moim domniemanym „przeznaczeniu”. To nie było nawet jak te miesiące, kiedy byliśmy oddzielnie, podczas gdy kończyła szkołę w Vermont, ponieważ wtedy wiedziałem, że będziemy razem kiedy ona wróci. Teraz zmagałem się z niekończącymi dniami bez niej, nie wiedząc kiedy to się skończy. Ani czy w ogóle się skończy.


Liz: „Musiałem cię zobaczyć,” powiedział, jego oczy błądziły po mojej twarzy jakby bał się, że to nie ja.
To było wszystko co potrzebowałam usłyszeć. Rzuciłam się na niego i jego ramiona zamknęły się wokół mnie niczym żelazne obręcze. „Och Max,” wyszeptałam, łzy spływały mi po policzkach, „tak bardzo za tobą tęskniłam. Tak się bałam, że już nigdy cię nie zobaczę.”
„Jestem tu,” powtarzał w kółko, gładząc moje włosy. „Jestem tu Liz.”


Michael: „Liz pisuje do ciebie niemal codziennie. Powiedziała Marii.” Michael się uśmiechnął. „Otrzymasz dużą paczkę listów.” Pochylił się do przodu. „Powiedziała, żeby ci przekazać, że dowiaduje się już o szkoły w Kalifornii.”
Zmarszczyłem brwi. „Dlaczego to robi?”
Michael wzruszył ramionami. „Zgaduję, że zamierza się tu przenieść.” Wyglądał na zaskoczonego. „Chyba nie myślałeś, że ona zamierza zostać w Massachusetts podczas gdy ty jesteś tutaj, co?”
„Dokładnie tak zrobi!” powiedziałem Michaelowi. „Harvard to marzenie Liz – nie może z tak po prostu z tego zrezygnować.”
„Maxwell,” powiedział Michael poważnie, „może nie znam Liz tak dobrze jak ty, ale wiem jedno. W tej chwili jej marzenie to ty. Nie wydaje mi się, żeby Harvard obchodził ją, jeżeli powstrzymuje ją to przed byciem blisko ciebie.”

„Myślisz, że wolałaby się raczej przenieść tutaj tylko po to, by wpaść tu na godzinę co drugi weekend?” dopytywałem. To było nie do pomyślenia – Liz zasługiwała na dużo więcej niż to. Zawsze wiedziałem, że Liz byłoby lepiej z kimś innym, ale to był pierwszy raz kiedy jej bycie ze mną byłoby tak oczywistą zawadą. Nie mogłem na to pozwolić.
Zamknąłem oczy i widziałem tylko Liz przychodzącą tu tydzień po tygodniu, przywiązaną do mnie, mimo że ja nigdy nie będę w stanie dać jej domu, rodziny... wszystkich tych rzeczy, które tak bardzo chciałem by miała. Liz tak dużo już dla mnie poświęciła, ale istniała granica. Otworzyłem oczy. „Nie zamierzam jej na to pozwolić Michael. Nie jestem tego warty.”


P.S. Wszystkich czytelników bardzo przepraszam za przydługi post. Ale tego wymagały okoliczności :mrgreen: Nie mogę pozwolić, aby ktoś mi tu bezkarnie Maxa beształ :cheesy:
Tym bardziej, że tym razem w dyskusji mam godnego przeciwnika :twisted: Mam nadzieję, Elu, że teraz trochę zmienisz zdanie ;)

Posted: Fri Nov 26, 2004 3:24 pm
by ADkA
Tak, się tylko wtrące :oops:
caroleen wrote: Nie mogę pozwolić, aby ktoś mi tu bezkarnie Maxa beształ :cheesy:
Uff... mocne słowa! I to do Eli, najwierniejszej obrończyni Maxa! Hmm.. :roll:

Posted: Fri Nov 26, 2004 6:04 pm
by Ela
"...ktoś bezkarnie beształ Maxa..."matko kochana i do kogo kierowane są te słowa. :shock: Zbyt mocne i zbyt niesprawiedliwe. Ja która stoczyłam niemal wojnę na stronie kiedy pod odcinkiem It's too late and it's too bad" czy "Control" sypały się gromy na jego biedną, czarną głowę, gdzie broniłam go zawsze przed zajadłością rozjuszonych fanek Michaela, stałam za nim murem kiedy nie pozwolił wyjechać na studia Isabel..i byłam w tym niemal osamotniona....itd. No tak ale to był serial, tu mamy troszkę inną sytuację. Maxa i Liz -bohaterów tak strasznie poharatanych przez życie. Tym razem patrzyłam oczami Liz na to co zrobił Max, może kierując się kobiecą solidarnością, a może wiedząc jak ciężko wychowywać samotnie dziecko i rozumiejąc jak mogła się czuć tak bezwzględnie odepchnięta przez najukochańszego człowieka - NIE ZNAJĄC POWODÓW! . Każdy człowiek w trudnych sytuacjach ma prawo i obowiązek decydować sam za siebie, a w ich przypadku tym bardziej powinni mieć możliwość podjęcia jej wspólnie. Max nie dał Liz takiego wyboru, zadecydował za nią sam. Nie wszystkie szlachetne intencje przynoszą dobre rezultaty. Spróbuj caroleen na moment uruchomić wyobraźnię i znajdź się na miejscu Liz. Co czujesz, przerażona i chora fizycznie, szalejąca z niepokoju i nieprzytomna z tęsknoty, niosąca mu w sobie cudowną wiadomośc z nadzieją że będzie to dla niego pociechą i nagle widzisz że nie możesz do niego dotrzeć, że jest pusty i wypalony, nie ma ci nic do powiedzenia, odpycha cię od siebie i nie chce cię widzieć. Jej także bardzo potrzebne było jego wsparcie. Co czujesz gdy samotnie wychowujesz dziecko i przez tyle lat Max się nie odezwał ? Nic nie jest tak jednoznacznie jak się pozornie wydaje...

Posted: Sun Nov 28, 2004 10:00 pm
by caroleen
O rany, przepraszam...To był tylko żart :oops:
Poza "atakiem" na Ciebie Elu, napisałam również, że "Tym bardziej, że tym razem w dyskusji mam godnego przeciwnika". Miałam na mysli właśnie to, że jesteś gorącą wielbicielką Maxa i że ciekawie jest dyskutować z kimś o ogólnie takich samych pogladach w sytuacji , kiedy jednak pojawia się sporna kwestia :)
A teraz wracając do tematu. Znowu sie musze z Tobą zgodzić ;) ale w moich kometarzach nie patrzyłam na Maxa oczami Liz (bo wydawało mi się, że nie o tym mowa), tylko oczami obserwatora całości.
Jako taki obserwator oceniam, że rozumiem (ale nie popieram!) postępowanie Maxa. I wiem, że był to najtrudniejszy krok w jego zyciu. I że zachował sie podobnie do Liz w TEOTW. Wykłócałam się, bo mówiłaś, że postac Maxa jest nie najlepiej prowadzona, bo nie wiemy o co mu chodzi. Chciałam pokazać, że jednak wiadomo.
Natomiast patrząc z jej perspektywy- rzeczywiście trudno doszukać się logicznych powodów jego zachowania. Bo ona nie mogła wiedzieć, co siedzi w jego głowie. Zranił ją bardzo, odtrącił. I według Liz właściwie bez powodu. Dlatego w tej kwestii zgadzam się z Toba w 100% :mrgreen:

Mam nadzieję, że wyjaśniłam juz wszystko :) Absolutnie nie chciałam poddawać pod wątpliwość Twojej sympatii do naszego ulubieńca, bo doskonale wiem, że połamałabyś palce na klawiaturze broniąc go w każdej sytuacji ;) chyba po prostu nie do końca się zrozumiałyśmy :roll:

Posted: Sat Dec 04, 2004 7:03 pm
by Hotori
Wreszcie nadrobiłam. To jest niesamowicie piękna opowieść. Opisy St. Petersburga, w ogóle miejsc, postaci...Przepraszam za te banalne stwierdzenia. Ale co mogę więcej powiedzieć ? Przyznam wam się, że chyba pierwszy raz w życiu brakuje mi słów.

Max- ja nie mam ochoty go kopać, ja ma ochotę płakać nad nim po 12 części. Tak, Liz postąpiła podobnie w TEOTW. Ale to co Max zrobił tu, było jak dla mnie tysiąc razy bardziej dramatyczne. Jego świat skończył się totalnie.
Liz po bolesnym wyznaniu w TEOTW, przynajmniej mogła chodzić ulicami i patrzeć na twarze ludzi. Mogła normalnie położyć się spać w swoim pokoju, być w domu pełnym jej bliskich , mogła codziennie widzieć niebo, nienaznaczone widokiem krat i drutów. Ile musiało znaczyć dla Maxa odepchnięcie Liz ? Znaczyło całe życie. Jego utratę. Wiedział o tym, a pomimo to, z wielkiej miłości , poświecił się. Nie otworzył listów, ale pewnie milion razy dotykał kopert i wylał nad nimi milion łez...Były w nich słowa , których rozpaczliwie potrzebował, tak jak potrzebował Liz...

Mchael- MÓJ BOŻE. Zawsze kochałam Michaela, ale Michael Mel jest po prostu ...nie ma takiego określenia. W zasadzie żałuję, że w serialu jego postać zostala tak spłycona. Muszę przyznać,że mnie i Mel łączy własnie spojrzenie na tego bohatera- Michael przez cały czas byla dla mnie niedocenionym przyjacielem, który nie jest najlepszy w romantycznych przemowach, w słowach, ale w czynach....

P.S. Milla, teraz aż boję się wziać za Eyes Like Mine(jeszcze raz dzięki za przyslanie :cheesy: ), żeby sobie tego obrazu Michaela nie zepsuć...

Posted: Sun Dec 05, 2004 3:48 pm
by Milla
NOTKA

Cześć!

Niestety mam złe wiadomości. Od paru dni rzadko bywałam na Forum, a było to spowodowane kłopotami z komputerem. Stroił fochy przez cały tydzień, a w piątek wieczorem całkiem padł. Zawiozłam go wczoraj do naprawy i tam usłyszałam, że jest szansa na to, żebym nie straciła zawartości tardego dysku, ale trochę to potrwa. Tak więc w tej chwili dostęp do sieci mam tylko w pracy i na uczelni. Nie wiem kiedy będzie następna część. Jest już gotowa i jeśli nie stracę wszystkich plików, to zamieszczę ją jak tylko odzyskam komputer. Naprawdę bardzo mi przykro, ale nic na to nie poradzę.

Milla

Posted: Tue Dec 07, 2004 4:12 pm
by Hotori
Milla, słonko ! To straszne, że tyle twojej ciężkiej pracy może pójść na marne, ale wiesz co ? Zaraz cię zbiję, za to przepraszanie !! :evil: Nie dość, że systematycznie przybliżasz nam jedną z najpiękniejszych opowieści świata Roswell, to jeszcze masz jakieś skrupuły ? :wink:
Ja będę czekać choćby i 100 lat na ten twój komputer i dlasze części.
Wysyłam całuski :cmok:

A teraz torchę z innej beczki. Otóż wczoraj wieczorem gościł w Lublinie Moscow City Ballet, jeden z najlepszych baletów świata. Wystawiali ''Romeo i Julię'', a ja byłam tam sama...Może to zabrzmi trochę dziwnie, ale czulam się jak Liz w ''Innocent''. To nic , że wszystko odbywało się w tzw. Hali Mosir-starym, szarym budynku, stadionie sportowym. To nic, że dekoracje były bardzo skromne i światła nie takie. To nic, że dotrało do mnie z jeszcze większą siłą, iż Lublin to Polska "B''. To nic, że nie był to Petersburg, o którym opwowiadał mi jeszcze ojciec. Nic nie zmieniło tej atmosfery. Fenomenalni tancerze, rosyjska perfekcja w każdym calu...Czulam to. Oczywiście nie było przy mnie małego dziecka, ale był ten sam smutek, zimno w środku i na dworze...i Rosja , znów z całym swoim blaskiem.
Dodam jeszcze, że Tybald był zdecydowanie najznakomitszy. Wysoki, w czarno-czerwonym stroju, smukłe, umięśnione nogi, lekkie podskoki na scenie i naprawdę piękne, szlachetne rysy twarzy. Dostał gromkie brawa, szczgólnie od pań :mrgreen:
Ostatnio coraz częściej uświadamiam sobie, jak ciągnie mnie na wschód, do moich korzeni...

Posted: Sat Dec 25, 2004 10:39 am
by Lizziett
...i jeszcze malutka ale baaaardzo zasłużona najnowsza nagroda dla "Innocent".

Image

Sophie

Posted: Fri Jan 14, 2005 8:30 pm
by Guest
Strzepnę trochę kurzu swoimi lirykami z tego topicu, który utknął gdzieś w świątecznych godzinach zeszłego roku... Kiedy dalsza część, ja się pytam! ;)

Posted: Thu Jan 27, 2005 7:30 pm
by Ela
Milla gdzie jesteś. :!: :?: .. :tomato: :evil: :evil: co z kolejnymi częściami :?: Matko kochana, wieje pustką :(

Posted: Fri Jan 28, 2005 9:14 am
by Renya
Wiem, była notka, ale tak dawno temu. Odezwij się Milla!!!

Posted: Tue Feb 01, 2005 1:04 pm
by ADkA
Milla, ładnie to tak? :?

Hop, hop... na pewno ktoś ma jakiś kontakt z Millą... :roll:
Ktoś przecież musi ją tutaj po dobroci lub siłą sprowadzić... :evil:

Posted: Sat Jun 04, 2005 11:24 pm
by Chavah
Hej, nie można tak! To opowiadanie jest zbyt wciągające, żeby je porzucić i nie tłumaczyć dalej! Milli coś długo tu nie ma, może ktoś mógłby trochę ją pozastępować, bo ja chyba z niecierpliwości na dalej zacznę przesadzać koniczyny w moim ogródku..! _._

Posted: Sun Jun 05, 2005 4:51 pm
by Hotori
Ha :mrgreen: Chavah-wpadłam na ten pomysł już dawno i właśnie usiłuję dorwać Millę żeby dalej serwować wam Innocnet :wink: Wprawdzie miałam tłumaczyć coś Dee (jak obiecałam Lizziett 8) ), ale doszłam do wniosku , że nie ma sensu brać się za coś nowego jak inne ficki leżą nieskończone...Także jak dopadnę Millę to obiecuję- będzie kontynuacja :P

Posted: Mon Jun 06, 2005 9:04 am
by caroleen
Hotori- tylko tyle:
:cmok: :cmok: :cmok: :cmok:

Wielkie dzięki za dobre chęci. Łap Millę szybciutko ;)
A swoją drogą to dziwne, że tyle czasu się nie odzywa, bo stosunkowo niedawno dokończyła Burn for me (cóż to jest za dzieło sztuki...) i obiecała, że zaraz zabierze się za Innocent. Zmieniła zdanie? :roll:

Posted: Tue Jun 07, 2005 4:49 pm
by Chavah
Hotori: odtąd będziesz mym Błogosławieństwem, kiedy tylko po uprzednim dorwaniu Milli (jej, Milla lepiej się strzeż, albo szybko tu wracaj :P) zreaktywujesz to arcywciągające dziełko xD

Czekam z niecierpliwością i jeszcze tu wrócę ;]

Posted: Thu Jun 16, 2005 9:00 pm
by Milla
Próba.

Posted: Thu Jun 16, 2005 9:04 pm
by Hotori
No jak widać powróciła prawdziwa bohaterka :mrgreen: Milla- bardzo się cieszę, że nie musiałam jednak pytać ciebie o przejęcie paleczki, ponieważ ty znakomicie czujesz to opowiadanie , więc cóż- pozostaje nam czekać na dlaszy ciąg. Bo będzie , prawda ? :P

Posted: Thu Jun 16, 2005 9:12 pm
by Hotori
Patrzę , a tu niespodzianka ! :P Jest kolejna część. :onfire: Millla kotek- mam nadzieję, że już nie znikniesz :cmok:

Boże. To opowiadanie jest absolutnie przepiękne. Sophie, która przymierza pierścionek , Liz, która w tym ''oczku bursztyna'' widzi całą swoją przeszłość. Jest bolesna, a jednocześnie tak samo piękna jak ten kamień...
Chociaż część krótka (za mało, za mało, wygłodniałyśmy tutaj :wink: ) , to jak zwykle jest w niej aż gęsto od treści. A najlepsze to to, że człowieka no-stop nurtuje co będzie z Maxem, kto popełnił tamto morderstwo ? Aż się we mnie gotuje...Ten telefon od Marii. Czy Liz odważy się powiedzieć przyjaciółce o wizycie Michaela ?

Ależ mnie to intrguje...

P.S. To co- brać się za Dee ? :)