T: The Fates Series: Those Meddling... [by Taffy] cz.10 i 11

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
age
Nowicjusz
Posts: 114
Joined: Tue Nov 02, 2004 9:21 am
Contact:

Post by age » Wed Nov 03, 2004 7:31 pm

Ten gość to ja. Nie zalogowałam się. :oops: To z braku przyzwyczajenia. Jakby na to nie spojrzeć to był mój pierwszy post na tym forum. :roll: A tłumaczyć możesz do końca. Nie ma szans bym przestała to czytać. :D
"Dałem ci przyjaźń, milczenie, wczoraj swoją krew. Czego chcesz dzisiaj? Nerki?!" (Alex)

User avatar
tigi
Zainteresowany
Posts: 372
Joined: Fri Aug 01, 2003 6:30 pm
Location: Poznań
Contact:

Post by tigi » Wed Nov 03, 2004 8:47 pm

Milla, nie przestawaj zamieszczać tego tłumaczenia. Czytam je od początku. Ostatnio rzadko bywam na forum, nauczyciele dużo zadają, dodatkowe kursy maturalne, przez co nie starcza mi czasami na dłuższy pobyt na forum i napisanie jakiegoś komentarza.

A tak przy okazji zapytam: kiedy zamieścisz ostatnie rozdziały Newest Additions. skończyłaś na czwarty, a wydawało mi się że ma być ich 6. chociaż może się mylę?

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Thu Nov 04, 2004 12:13 am

Ale się tu ruch zrobił. Jestem w szoku. :shock: :twisted: Ale jaki to mily szok. :D

Po raz kolejny zapewniam, że NIE planuję przerywać tłumaczenia tego opowiaania, więc możecie być spokojni.

Age, nie przejmuj się tym. Chyba każdy kiedyśtam miał taki wypadek. Najważniejsze, że jesteś i post też jest. :wink:

Tigi, co do Newest Additions... cóż... no tak... głupio sie przyznać, ale przez pomyłkę wykasowałam plik z tym tłumaczeniem :oops: , do tej pory nie wiem jak to się stało. :oops: I tak dobrze, że przynajmniej zdążyłam zamieścić cztery pierwsze części, bo inaczej musiałabym całe od nowa tlumaczyć. :? Co niestety nie zmienia faktu, że dwa ostatnie rozdziały muszę przetłumaczyć ponownie. :evil: Obiecuję, że jak tylko wykroję chwilę czasu, zaraz się za to zabiorę.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
age
Nowicjusz
Posts: 114
Joined: Tue Nov 02, 2004 9:21 am
Contact:

Post by age » Thu Nov 04, 2004 9:15 am

Milla napisałaś, że wersja opowiadania na forum jest poprawiona. Powinnam coś jeszcze raz przeczytać? :?
"Dałem ci przyjaźń, milczenie, wczoraj swoją krew. Czego chcesz dzisiaj? Nerki?!" (Alex)

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Thu Nov 04, 2004 3:30 pm

age wrote:Milla napisałaś, że wersja opowiadania na forum jest poprawiona. Powinnam coś jeszcze raz przeczytać?
Nie. Treść się nie zmieniła. Po prostu poprawiłam błędy, które pojawiły sie w pierwszej wersji, literówki, interpunkcję, gramatykę, albo użyłam innych słów, żeby coś wyrazić. Treść jest dokładnie taka jak była, tylko forma odrobinę się zmieniła. :wink:
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Thu Nov 11, 2004 1:34 am

<center>ROZDZIAŁ 8</center>

Akcja: sobotni ranek, dom Evansów

Diane: przyrządza śniadanie i myśli o planach na najbliższe dni. {Nie podoba mi się, że Max wyjeżdża na weekend. Co jeśli będzie mnie potrzebował, a mnie tam nie będzie? Ciotka Trudy to słodka starsza dama, może tylko troszkę ekscentryczna, ale nie wiem czy sobie z tym poradzi. Max żyłby na hamburgerach i tacos, gdybym mu na to pozwoliła i wiem, że zbytnio się przeciąża i za mało odpoczywa.} Widzi jak jej oczko w głowie wchodzi do kuchni i siada przy stole. Stawia przed nim talerz i siada obok niego, kiedy zaczyna jeść.
„Skarbie, jesteś spakowany? Masz wszystko czego potrzebujesz? Czy tata dał ci swoją kartę kredytową? Masz swoją kartę telefoniczną? Czy...?”

Max: przechodził przez to wczoraj wieczorem, podobnie zresztą jak przedwczoraj. Przerywa jedzenie, żeby ponownie zapewnić mamę...
„Mamo wszystko jest w porządku. Mam Visę taty i kartę telefoniczną. Zostawiłem numer komórki Liz na szafce i jestem spakowany. Mam kurtkę, spakowałem dodatkowe skarpetki i bieliznę. Tak, pamiętałem o piżamie i zadzwonię do ciebie jak tylko dojedziemy do cioci Trudy.”

Diane: wie, że przesadza, ale nie może się powstrzymać...
„Masz dość pieniędzy na wszelki wypadek? Co jeśli Jeep się zepsuje? Może powinniście jechać pociągiem?”

Max: „Mamo, mam dość pieniędzy i jeszcze kartę taty na wszelki wypadek, a o Jeepa się nie martw. Jeśli się zepsuje, to mogę go naprawić machnięciem ręki. Wszystko w porządku, więc proszę przestań się martwić. Poza tym wygląda na to, że sama będziesz miała pełne ręce roboty w ten weekend.”

Diane: była zaskoczona kiedy się dowiedziała, że w domu będzie pięcioro nastolatków. {Biedny Michael, obudził się dziś rano i znalazł zalaną łazienkę. Biedny chłopiec tak się cieszę, że zadzwonił i spytał czy może się u nas zatrzymać dopóki wszystko nie wyschnie. On i Maria razem są tacy rozkoszni; naprawdę nie mogę się doczekać by ją tu dzisiaj mieć. Hmmm, ciekawe od jak dawna Amy widuje się z szeryfem? Nigdy by mi nie przyszło do głowy, że oni do siebie pasują. Philip miał rację, proponując aby ich dzieci zostały u nas przez weekend. Przynajmniej tyle możemy dla nich zrobić. Jednak Max ma rację, dom będzie pełny. Zadziwiające, że wszystko to dzieje się w tym samym czasie.} Przez cały czas, rozkojarzona poprawiała Maxowi kołnierzyk, wygładzała koszulę, odgarniała włosy z oczu, podczas gdy on próbował jeść.

Max: widzi że mama jest zamyślona. Nie chce jej przeszkadzać i ryzykować kolejnych pytań, ale doprowadza go do szału tym całym poprawianiem. Kiedy tata wchodzi do kuchni posyła mu spojrzenie błagające o łaskę.

Philip: wchodzi z uśmiechem na ustach. Spokojnie nalewa sobie kawy, siada przy stole, następnie bierze do ręki gazetę i przegląda nagłówki, ale nie może uciec rozgrywającej się przed nim scenie, a w szczególności narastającemu zniecierpliwieniu syna. Uznaje, że lepiej zainterweniować zanim Max nie wytrzyma...
„Ahem, Diane. Diane, o której przychodzą dzieci? Kochanie, słyszałaś mnie?”

Diane: powraca do rzeczywistości...
„Hmmm, co? Ach tak, Michael powiedział, że przyjdzie jak skończy pracę o 13.30. Maria powiedziała, że kończy trochę wcześniej, więc pewnie koło południa. Jim powiedział, że Kyle’a i Tess możemy się spodziewać również koło południa. Wydaje mi się, że dziewczęta planują wybrać się na ten pokaz mody w centrum handlowym o 13.00, więc myślę, że nie będzie ich przynajmniej kilka godzin.”

Philip: widzi, że Max myśli dokładnie o tym samym co on. {To pozostawia Michaela Guerina i Kyle’a Valentiego samych z Diane na co najmniej kilka godzin, podczas gdy nie będzie ona w stanie matkować swojemu synowi, który wyjeżdża na dwa dni. Dobrze, że to nie ja!}...
„Więc wygląda na to, że to zostawia cię samą z chłopcami na parę godzin? Zaplanowałaś coś na ten czas?”
Z trudem powstrzymuje wybuch śmiechu, a patrzenie na Maxa wcale mu w tym nie pomaga. Jaki ojciec, taki syn.

Diane: „Nie bardzo. Ma padać, więc utkną ze mną w domu. Planowałam coś upiec po południu, może mogliby mi trochę pomóc? Myślisz, że mieliby ochotę?”

Max: „Mamo to świetny pomysł. Będą zachwyceni, szczególnie Michael. Wiesz, odkąd pracuje w Crashdown jest coraz lepszym kucharzem i nie mogę sobie wyobrazić lepszego pomocnika dla Michaela niż Kyle.”

Diane: nie do końca przekonana...
„Naprawdę? Jesteś tego pewien skarbie? Wydawało mi się, że większość chłopców tego nie lubi. Ty zawsze wydajesz się przestraszony, kiedy mam zamiar cię o to prosić.”

Max: jest z siebie dumny, że udało mu się zachować powagę...
„Tak? Przykro mi, to musiał być zbieg okoliczności, ale tak, jestem całkowicie przekonany, że będą zachwyceni. Ale teraz muszę już iść. Mamo, nie martw się. Zadzwonię jak tylko dojadę na miejsce. Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.”
Szykuje się do wyjścia do pracy i wyjazdu na weekend. Całuje mamę w policzek i przytula ją, po czym ma duże trudności z wydostaniem się z jej uścisku. Chwyta swoją torbę i idzie do drzwi dopóki ma szansę.

Philip: słucha rozmowy matki z synem ukrywając się za gazetą. Kiedy jego syn przygotowuje się do wyjścia, stara się nie roześmiać. Częściowo udaje mu się ukryć rozbawienie, kiedy odprowadza syna do samochodu...
„Uh, Max nie wiedziałem, że Michael i Kyle aż tak ci się narazili, współczuję im. Będę... um... ukrywał się w biurze przez większą część popołudnia, więc zadzwoń do mnie gdybyś czegoś potrzebował. Jedź ostrożnie, nie zgarnij mandatu i pamiętaj, żeby skontaktować się parę razy z mamą, bo inaczej zajęta czy nie i tak znajdzie czas na to, by cię wyśledzić. Pomóż cioci Trudy we wszystkim w czym trzeba, z każdym rokiem robi się coraz bardziej ekscentryczna. I pamiętaj, nie ważne co odkryjesz, ciągle jesteś Maxem Evansem, naszym synem i ulubionym bratankiem cioci Trudy, wszyscy cię kochamy.”
Wyciąga portfel...
„Wszystko tam jest droższe, więc masz trochę extra. Zabierz ciocię Trudy i Liz na miłą kolację dziś wieczorem.”

Max: mimo że było ciężko, cieszy się, że ma wsparcie rodziców. Z lekkim ociąganiem bierze pieniądze...
„Dzięki za wszystko tato. Zadzwonię jak tylko dojedziemy. Ja też was kocham. Teraz naprawdę muszę już lecieć, albo spóźnię się do pracy.”


Akcja: dom Parkerów, sobota, parę minut po 10 rano

Max: puka do drzwi...
„Dzień dobry panie Parker, czy Liz jest gotowa?”

Jeff: był zszokowany, kiedy córka wyjaśniła mu, że odnalazła Toma Barnetta. Niewyraźnie pamiętał to nazwiska. Po przeczytaniu kilku listów i wzięciu pod uwagę tego, jak bliskie były sobie jego matka i córka, on i Nancy zdecydowali pozwolić jej jechać. Ale ciągle nie jest pewny jak się czuje wiedząc, że Max jedzie z nią. Chociaż ulżyło mu trochę, kiedy Philip zadzwonił i powiedział o swojej ciotce Trudy, to jednak nawet po rozmowie z tą ciotką ciągle ma wątpliwości...
„Dzień dobry Max, wejdź. Mamy trochę czasu zanim Liz skończy się pakować. Usiądź i porozmawiajmy przez chwilę... Ahem, więc ty i Liz zatrzymacie się u ciotki twojego taty. W takim razie ona musi być już starszą kobietą, tak?”

Max: {O cholera, teraz jeszcze tata Liz?} Przybiera swój najlepszy niewinny wyraz twarzy...
„Zdaje się, że tak. Będzie miała koło 70, albo coś koło tego, ciągle jest ostra jak brzytwa i jest naprawdę świetna. Nigdy nie miała dzieci, więc zawsze strasznie rozpieszczała bratanków i bratanice, szczególnie Isabel i mnie, bo jesteśmy najmłodsi ze strony mojego taty. Wie pan, moi rodzice nie pozwoliliby mi jechać, gdyby nie uważali, że wszystko będzie dobrze. Ciocia jest naprawdę wspaniała i jest z nią prawdziwy ubaw. Liz ją pokocha. Wszystkie dzieciaki ją kochają.”

Jeff: gdyby nie zapewnienia Philipa, nigdy by się nie zgodził. To, że się zgodził, wcale jednak nie musi oznaczać, że musi mu się to podobać. Musi jeszcze sprawdzić jeden szczegół...
„A więc, jak duży jest jej dom? Trzy sypialnie?”

Max: „Um, dwie sypialnie i rozkładana kanapa w salonie... um, uwielbiam kanapę.”

Jeff: „Dobrze, cieszę się, że to słyszę. Tylko lepiej o tym nie zapominaj.”

Max: musi najpierw przełknąć ślinę, ma z tym jednak pewne trudności...
„Tak proszę pana, absolutnie.”

Jeff: na widok zdenerwowania chłopaka poprawia mu się humor. {Postraszenie go trochę to może nie być taki głupi pomysł. Bóg jeden wie, że ja boję się o wydarzenia tego weekendu dość, by obdzielić tym armię. Ciotka czy nie, nie mogę uwierzyć, że pozwalam mojej małej dziewczynce wyjechać z chłopakiem na weekend!} Kiedy jego dziewczynka wchodzi do pokoju z torbą podróżną w ręku, patrzy jak całe jej oblicze rozjaśnia się na widok Maxa. To niczym nóż przeszywający serce. {Zdaje się, że to prawda co mówią, że syn jest synem dopóki nie weźmie sobie żony, ale córka jest córką przez całe życie. Ale ja nie jestem jeszcze na to gotowy!}

Liz: „Powinniśmy już iść, mamy przed sobą długą drogę, a Tom Barnett spodziewa się nas o trzeciej.”
Obejmuje szybko ojca i całuje go w policzek...
„Dziękuję, że pozwoliłeś mi jechać tato i że mi ufasz.”
Jest trochę zaskoczona, kiedy w oczach jej ojca pojawiają się łzy i mocno ją obejmuje.

Jeff: w końcu wypuszcza z objęć swoją córeczkę. Uspokaja się i mówi do młodego mężczyzny, który ją od niego zabiera...
„Opiekuj się nią Max. Unikajcie problemów. Dopilnuj, żeby zadzwoniła do mnie jak tylko dojedziecie do twojej ciotki. Bądź ostrożny i jedź rozsądnie.”

Max: w jedną rękę bierze torbę Liz, a drugą łapie Liz za rękę i w końcu wychodzą...
„Oczywiście proszę pana.”
Kładzie jej torbę z tyłu i pomaga jej wsiąść do Jeepa. Wyruszają do Taos.


Akcja: dom Evansów, sobota, około południa

Diane: otwierając drzwi...
„Tess, Kyle cieszę się, że jesteście. Nie mogę się doczekać, aż wszyscy tu będą. Wchodźcie.”

Tess: idealnie odgrywa swoją rolę...
„Tak się cieszę, że nas pani zaprosiła. Będzie wspaniale naprawdę z kimś porozmawiać, zamiast przez cały weekend przyglądać się jak on ogląda sport w telewizji.”

Kyle: {Jak tata mógł uznać, że to będzie dla mnie dobre? Jak to ma mi pomóc zrozumieć kobiety? Do diabła połowa z tych, które znam, nie jest nawet ludźmi!} Kiedy wchodzą do domu, odchrząkuje i stara się nie zakrztusić własnymi słowami...
„Tak pani Evans, to bardzo miło ze strony pani i pana Evansa, że zaprosiliście nas, żebyśmy nie byli całkiem sami przez weekend.”
Zasługuje sobie tym na szturchańca w żebra od Tess.
„Ugh.”

Diane: odwraca się słysząc jęk...
„Nic ci nie jest Kyle?”

Kyle: „Nie proszę pani, jestem tylko trochę obolały po treningu koszykówki.”

Diane: „W takim razie nie powinieneś się przemęczać przez ten weekend. Nie zaczęło jeszcze padać i jako że mamy kosz na podwórku, to myślałam, że może chciałbyś sobie trochę porzucać dopóki pogoda jest ładna, ale skoro jesteś obolały to nie jest dobry pomysł. Może idź zostawić swoje rzeczy w pokoju Maxa, a potem przyjdź do mnie do kuchni.”

Kyle: {Arrrghh, jasne, cholera, cholera, cholera! Świetnie, nie mogę się doczekać. Ale nie będę piekł żadnych cholernych ciasteczek, ani nic takiego!} Rzuca swoje rzeczy na łóżko i przez chwilę rozgląda się po pokoju El Presidente. {Humpf, nic specjalnego. Kurczę, kto by wpadł na to, że mieszka tu galaktyczny król? Zaraz, tu jest tylko jedno łóżko. Dlaczego mam przeczucie, że przekonam się jaka wygodna jest podłoga? Oby Guerin nie chrapał.} Pogodzony z czekającymi go torturami, idzie do kuchni niczym człowiek zmierzający na ścięcie.

Isabel: właśnie weszła do domu niosąc sprawunki dla mamy. Zaczyna pomagać rozkładać produkty, kiedy rozbrzmiewa dzwonek do drzwi...
„Otworzę.”

Diane: widzi jak Kyle wchodzi do kuchni i opada na krzesło. Postanawia go czymś zająć, żeby nie był taki oklapnięty...
„Kyle, skarbie, czy możesz mi pomóc rozpakować te rzeczy? Im szybciej wyciągniemy je z samochodu i pochowamy, tym szybciej będziemy mogli zacząć robić ciasto i ciasteczka na wieczór.”

Kyle: idąc do samochodu po zakupy {Czy ona powiedziała MY?}

Maria: zostawiła swoje rzeczy w pokoju Isabel, a teraz wita się w kuchni z panią Evans, gdzie zeszły razem z Isabel i Tess...
„Dzień dobry pani Evans. Dziękuję, że pozwoliłam mi tu pani zostać. Mam nadzieję, ze nie doprowadzimy pani dziś do szału.”

Diane: „Nie bądź niemądra. Nie mogę się doczekać, by mieć tu was wszystkich. A teraz lepiej już idźcie dziewczęta, albo spóźnicie się na pokaz.”
Po jej słowach trzy dziewczęta wyfruwają drzwiami w stronę centrum handlowego.

Kyle: wraca do kuchni, niosąc kilka toreb z zakupami. Upuszcza je na stół i rozgląda się zaniepokojony...
„Um, gdzie one poszły?”

Diane: „Och dziewczynki pojechały na pokaz mody do centrum handlowego, więc zdaje się, że jesteśmy tylko we dwoje dopóki Michael tu nie dotrze. A więc porozkładajmy to, żebyśmy mogli zacząć.”

Kyle: {Maxie Evansie jesteś martwym kosmitą! Dopomóż mi Buddo, przysięgam, że odpłacę mu za to nawet gdyby to miała być ostatnia rzecz jaką w życiu zrobię!}

Mojry są znane ze swojego poczucie humoru i w tej chwili zbyt dobrze się bawią, żeby wtrącać się w to, jak sprawy potoczą się w ten weekend.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
age
Nowicjusz
Posts: 114
Joined: Tue Nov 02, 2004 9:21 am
Contact:

Post by age » Thu Nov 11, 2004 10:07 am

Milla wrote:Mojry są znane ze swojego poczucie humoru i w tej chwili zbyt dobrze się bawią, żeby wtrącać się w to, jak sprawy potoczą się w ten weekend.
Na pewno nie bawią się lepiej ode mnie. Śmiałam się przez całą część i jeszcze teraz z trudem się trzymam. Najpierw dwa starcia Maxa z siłą rodzicielską. Później Kyle... :haha: :haha: :haha: :haha: Nie wiem co bardziej chciałabym przeczytać w następnej części- to co będzie się działo z Maxem i Liz czy raczej pani Evans i ciasteczka kontra Kyle i Michael. Tak czy inaczej nie mogę się doczekać. Rozumiem, że cioteczka nie będzie tylko trochę ekscentryczna? :wink:
"Dałem ci przyjaźń, milczenie, wczoraj swoją krew. Czego chcesz dzisiaj? Nerki?!" (Alex)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Thu Nov 11, 2004 9:19 pm

Przypuszczam że Mojry dobrze się bawią obserwując jak wygląda weekend Kyla - wyobrażacie sobie Kyla przepasanego fartuszkiem, maroczącego mantrę i piekącego ciasteczka ? Powinien być wdzięczny Maxowi i Mojrom za możliwość uczestniczeniaw życiu prawdziwej rodziny...pytanie tylko czy mu się to podoba. .Charakter Diane przypomina mi trochę typową amerykańską panią domu z lat pięćdziesiątych...z miasteczka Pleasantville :lol:
Image

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Sat Nov 27, 2004 3:36 am

<center>ROZDZIAŁ 9</center>

Akcja: dom Evansów, sobota, godzina 1.30

Diane: ten czas z Kyle’em w kuchni był otwierającym oczy doświadczeniem. Uważnie obserwuje jego postępy. {Jak on mógł nie znać różnicy pomiędzy łyżeczką do herbaty, a łyżką? Najbliższą gotowaniu rzeczą, jaką robił w życiu musiało być zamawianie pizzy przez telefon.} Wyjaśnia następny krok...
„Świetnie Kyle, teraz musimy dodać jajka. Zobaczmy, potrzebujemy dwóch jajek, oddzielonych. Więc masz. Może ty się tym zajmiesz, podczas gdy ja sięgnę mąkę.”

Kyle: patrzy na jajka jakby były skomplikowanym projektem naukowym, albo jakby zaraz miało z nich coś wyskoczyć. Nie ma pojęcia o czym ona mówi...
„Um, pani Evans, od czego mam oddzielić te jajka.”

Diane: podchodząc do niego stara się ukryć rozbawienie. {O Boże, on jest gorszy od Maxa, który kiedy ostatni raz go tu zaciągnęłam, nie chciał uwierzyć, że w gołąbkach nie ma gołębi. Co to było za popołudnie! Wygląda na to, że mam tu ten sam typ.} Uśmiecha się tym specjalnym uśmiechem, który można zobaczyć tylko u mamy...
„Skarbie pozwól, że zademonstruję ci na tym jednym, a potem ty spróbujesz.”
Uśmiecha się i kiwa głową z aprobatą, kiedy kilka jajek później wreszcie mu się udaje. {Chyba zadzwonię do Philipa i poproszę, żeby kupił więcej jajek wracając do domu. Będę potrzebować kilku na jutrzejsze śniadanie.}...
„Dobrze, bardzo dobrze Kyle. Teraz musimy wymieszać ze sobą suche składniki zanim dodamy je do masy. Tu jest sitko. Jest trochę stare więc pomaga, gdy lekko pukasz w nie dłonią, wtedy lepiej przesiewa.”
Odwraca się tyłem tylko na moment.

Kyle: jedyne co pozwala mu to przetrwać to wyobrażanie sobie mini-Maxa na dnie tej miski i ból jaki zadawałby mu każdym uderzeniem trzepaczki. {Kto do diabła wymyśla te rzeczy, oddzielanie jaj, przesiewanie mąki, po co? I tak to wszystko idzie do tej samej cholernej miski.} Ta sytuacja zaczyna lekko go wkurzać, uderza w sitko z całej siły.

Diane: zanim się odwraca woła do niego z ostrzeżeniem...
„Ale bądź ostrożny, żeby nie uderzyć za mocno bo rozsypiesz mąkę na wszystko dookoła.” Odwraca się i widzi pokrytego mąką Kyle’a. Nie jest w stanie powstrzymać śmiechu na ten widok.

Kyle: {Za późno}...
„Um, może powinna pani była powiedzieć o tym na początku?”

Diane: słyszy dzwonek do drzwi. Idąc by otworzyć, ciągle się śmieje...
„Przepraszam skarbie... zaraz wracam.”
Wita najnowszego gościa...
„Witaj Michael, wejdź. Wiesz jak się rozgościć. Zostaw tylko swoje rzeczy w pokoju Maxa i dołącz do mnie i Kyle’a w kuchni.”

Michael: „Dziękuję pani Evans.”
Próbował się na to przygotować odkąd Max zwalił to na niego. Jak do tej pory jedyną jasną stroną jest fakt, że nie będzie sam w tym nieszczęściu. No i ma Isabel, która zapewni ratunek. {Zaraz, powiedziała ona i Kyle? Tylko Kyle? Sami?} Rzucając swoją torbę na łóżko, dostrzega rzeczy Kyle’a. {Kolego, ja już odbębniłem swój czas na tej podłodze, łóżko jest moje. Oby Valenti nie chrapał.} Idzie do kuchni i staje w progu jak zamurowany na widok, który go tam wita. {Jasny gwint! Jak on się tak upaprał tą mąką?} Zaczyna się śmiać tak mocno, że musi usiąść i nie jest w stanie nic powiedzieć.

Kyle: z całą pewnością nie jest rozbawiony...
„Ha ha ha, jasne, bardzo śmieszne Guerin.”

Diane: śmiech Michaela jest zaraźliwy, ale nie chce śmiać się zbyt mocno przy Kyle’u...
„Kyle... um, może pójdziesz do łazienki i trochę się oczyścisz? Ja zrobię to ciasto od nowa.” W chwili, kiedy Kyle znika z widoku poddaje się i zaczyna śmiać się do rozpuku. Po kilku chwilach jest w stanie się uspokoić i ze średnim przekonaniem upomina ciągle się śmiejącego Michaela...
„Michael, przestań! To był wypadek!”

Michael: ocierając łzy z oczu, naprawdę stara się przestać. {O Boże! To było świetne! Szkoda, że Maria tego nie widziała! Zaraz, a właściwie to gdzie ona jest?} Rozgląda się w poszukiwaniu swojej dziewczyny...
„A więc, gdzie są wszyscy?”

Diane: wycierając bufet...
„Oh, dziewczęta poszły do centrum handlowego na pokaz mody, a Philip miał parę spraw do załatwienia w biurze. Oczywiście pamiętasz, że Max wyjechał na weekend, prawda?”

Michael: {Jak mógłbym o tym zapomnieć? Z jakiego innego powodu miałbym tu teraz być w roli zastępczego syna?} Kiedy dociera do niego gdzie są dziewczyny, wzdycha. {Maria, Isabel, Tess, pokaz mody, centrum handlowe. Jasne, opuściły nas. Nie zobaczymy ich przez dłuższy czas. Oczywiście, kobiety! Kosmitki, czy nie, same z nimi kłopoty.} Ogląda rzeczy na bufecie i domyśla się co go czeka tego popołudnia. {Poradzę sobie z tym, nie ma problemu. Mam nadzieję.} Przywołuje na twarz najbardziej synowski uśmiech jaki tylko zna...
„Więc, co robimy?”

Diane: „Cóż, wydaje mi się, że powinnam dokończyć tą roladę czekoladową, którą próbował robić Kyle. Myślisz, że ty i Kyle poradzicie sobie z ciasteczkami czekoladowymi?”

Michael: „Tak, nie ma problemu, um, z Tabasco czy bez?”

Diane: „Myślę, że ciasta wystarczy na dwie blachy, więc obie wersje. Tylko dopilnuj, żeby się nie pomieszały. Nie mam ochoty próbować tego... uh... kosmicznego przysmaku.”
W miarę upływu czasu, jest mocno pod wrażeniem tego jak swobodnie Michael czuje się w kuchni, jednak bałagan jaki on i Kyle dają radę zrobić to już inna sprawa.


Akcja: Taos, w Jeepie zaparkowanym pod domem Toma Barnette, sobota, prawie 15.00

Liz: jazda tutaj bardzo jej się podobała. Pokryte śniegiem góry były takie piękne. Kiedy wjechali wyżej złapały ich małe opady śniegu, co trochę ich spowolniło i ledwo udało im się zdążyć na czas. Może będą mieli większe szczęście w drodze powrotnej. Nie chcąc się spóźnić po tym jak pędzili, żeby dotrzeć tu na czas, postanawia ruszyć trochę sprawy...
„Um, gotowy?”

Max: jest zdenerwowany jak diabli, ale umiera też z ciekawości. Głos Liz odciąga jego uwagę od wpatrywania się w dom i teraz patrzy na nią. {Hmmm, dużo ładniejszy widok.} Uśmiecha się, kiedy słyszy jej odpowiedź. {Dziękuję, a teraz myślę, że już dość się napatrzyłeś. Chodźmy.} Wzdycha, całuje ją szybko i wysiada z samochodu, a następnie przechodzi na drugą stronę, żeby otworzyć jej drzwi. Trzymając się za ręce, podchodzą do frontowych drzwi.

Tom: przez cały tydzień był podekscytowany perspektywą poznania wnuczki Claudii. Nigdy nie mówił dużo o swoim prywatnym życiu, ale od czasu tamtej rozmowy telefonicznej nie był w stanie przestać mówić o Claudii. Z całą pewnością zaskoczył swoją córkę Cheryl tym wszystkim, co powiedział jej w tym tygodniu. Uśmiechając się szeroko, otwiera drzwi i zaczyna swoje dobrze przygotowane powitanie...
„Witaj, jestem Tom Barnett. Tak się cieszę, że mogłaś przyjechać. Wejdź proszę...”
Słowa więzną mu w gardle, kiedy dostrzega młodego mężczyznę.

Liz: wchodzi do przedsionka i z uznaniem obserwuje jak przystojnie on się postarzał. Jest bardzo dystyngowanym dżentelmenem o przyprószonych siwizną włosach i pięknych orzechowych oczach. W tej chwili wpatruje się w Maxa z rozchylonymi ustami. Odwraca się do Maxa i widzi, że on robi to dokładnie to samo. Musi przełamać lody...
„Dzień dobry, jestem Liz Parker, a to jest Max Evans.”
Wyciąga do niego rękę i czuje ulgę, kiedy on w końcu podaje jej swoją.
„Um, przy otwartych drzwiach jest tu trochę chłodno, czy moglibyśmy... uh wejść do środka?”

Tom: ciągle jest w szoku. Nie może oderwać wzroku od tego młodego człowieka. W końcu jej pytanie przebija się przez jego odurzenie i odzyskuje zdolność mówienia...
„Och, przepraszam. Proszę, wejdźcie. Chodźmy do salonu, usiądźcie i rozgośćcie się.”
Kiedy wszyscy już siedzą, dalej przygląda się swojemu duplikatowi. Jego umysł pracuje na zwiększonych obrotach. {Kim on jest? On nie tylko wygląda jak ja, on jest dokładnie taki jak ja, jakby dokładna kopia, czy coś w tym stylu. Ale to nie jest możliwe, prawda?} Wraca myślami do swojej młodości i długo skrywany sekret zaczyna powracać...
„Przepraszam, nie usłyszałam jak się nazywasz?”

Max: z trudem powstrzymuje się od gapienia...
„Max, Max Evans. Bardzo mi miło, że mogę pana spotkać.”
Obaj wolno wyciągają ręce, żeby uścisnąć sobie dłonie.

Tom: kiedy go dotyka wie, że ten chłopiec ma odpowiedzi dotyczące zagadki, jego długo skrywanego sekretu. Sekretu, który przyniósł wiele pytań. Rozmawiał o tym z tylko jedną osobą i ona umarła rok temu. Na moment zwraca uwagę ku młodej damie. Nie ma wątpliwości, że historia się powtórzyła. Przypomina sobie o dobrych manierach...
„Właśnie robiłem herbatę, macie ochotę się napić?”
Podaje im herbatę. Przez kilka minut piją w milczeniu. Czując, że już czas, chce się dowiedzieć kim jest ten Max Evans i jak on pasuje do brakujących elementów tego co mu się przydarzyło tak dawno temu...
„Max, kim ty jesteś?”

Max: ciągle zdenerwowany i niepewny, jest ostrożny...
„Kim pan myśli, że jestem?”

Tom: „Nie jestem pewny, ale wydaje mi się, że masz coś wspólnego z tym co.... mi się przydarzyło w latach 40. Mam rację, prawda?”

Max: ulżyło mu, że miał rację. Tom domyśla się kim on jest. Jednocześnie jest to chyba najdziwniejsza rozmowa jaką mógłby sobie wyobrazić. Uznaje, że najlepiej zacząć od początku...
„Um, jestem prawie pewny, że tak, ale może byłoby łatwiej gdyby powiedział mi pan co się panu przydarzyło, a potem ja uzupełnię to, co będę w stanie.”

Tom: skina głową, bierze głęboki oddech i zaczyna swoją opowieść...
„To było w ’42, miałem wtedy 15 lat, byłem tylko dzieciakiem, za młodym, żeby iść na wojnę. Mieszkaliśmy kawałek za miastem i chyba jedyną formą rozrywki były zabawy w wyścigi. To właśnie robiliśmy, mój kumpel Fred i ja, ścigaliśmy się na pustyni starą ciężarówką mojego taty. Fred skombinował dwa piwa, ale ja raczej nie piję, więc on wypił oba, pochorował się, a potem urwał mu się film. Jechałem z powrotem, kiedy uderzyło w nas to białe światło. Ciężarówka stanęła, a ja nagle nie mogłem się ruszać. Kątem oka coś zobaczyłem. To była jakaś rozmazana postać. To coś podeszło do mnie i dotknęło mojego czoła. Musiało mnie ogłuszyć, bo następną rzeczą jaką pamiętam to jak obudziłem się na tym stole. Z góry świeciło na mnie światło, ale reszta pomieszczenia była pogrążona w ciemności. Próbowałem wstać, ale trzymały mnie jakieś niewidoczne więzy. Mogłem jednak poruszać się wystarczająco, by rozejrzeć się dokoła. Słyszałem coś, głosy, tuż poza kręgiem światła, w którym się znajdowałem. Nie mogłem ich dojrzeć, ale wiedziałem, że ktoś lub coś tam jest. Odniosłem wrażenie, że czekali na kogoś, by wyraził aprobatę i wtedy głosy ucichły. Już byłem przerażony, ich nagła cisza tylko to pogorszyła. Zacząłem krzyczeć, błagając by pozwolili mi odejść. Byłem coraz bardziej niespokojny i wtedy zbliżył się do mnie obraz pięknej kobiety. Kiedy się zbliżyła, odniosłem wrażenie, że to na jej aprobatę czekali. Obejrzałam mnie od góry do dołu; pamiętam, że byłem zażenowany, bo nie miałem na sobie ubrania. Kiedy zacząłem płakać podeszła do mnie i pogładziła moje czoło, starając się mnie pocieszyć. Zdaje się, że to podziałało bo uspokoiłem się i przestałem płakać. Wtedy naprawdę dobrze jej się przyjrzałem, uśmiechnęła się do mnie, ale to był taki smutny uśmiech, jakby straciła najcenniejszą rzecz w życiu. Naprawdę poczułem dla niej współczucie. Inne... stworzenie pojawiło się w polu widzenia, lśniło i miało kształt ludzki z dwoma ramionami i nogami, ale nie mogłem dostrzec wyraźnie jego rysów. Spojrzała na to uśmiechając się i skinęła głową. Wtedy to drugie stworzenie podeszło do mnie i dotknęło mnie, a następna rzecz jaką pamiętam to, że byłem z powrotem w ciężarówce, znajdującej się w rowie, z nieprzytomnym Fredem siedzącym obok mnie.”
Przerywa, żeby się napić herbaty i zebrać myśli. Kończy opowieść...
„Fred wydawał się dalej być pijany, a ja nie miałem pojęcia co się stało. Udało nam się wydostać ciężarówkę z tego rowu i dotrzeć do domu, gdzie zszokowani dowiedzieliśmy się, że nie było nas przez 3 dni. Poza tym mój tata był porządnie wkurzony o to nowe wgniecenie w karoserii. Myśleli, że daliśmy nogę, upiliśmy się i rozbiliśmy wóz. Dostałem szlaban na resztę wakacji. Nigdy im nie powiedziałem co naprawdę się stało. Tak naprawdę, to Claudia była jedyną osobą, której kiedykolwiek o tym powiedziałem. Znała mnie tak dobrze, że nie miałem wątpliwości, iż mi uwierzy i tak właśnie się stało.”
Patrzy na Maxa...
„Użyli mnie, żeby stworzyć ciebie, prawda?”

Max: przez cały czas bardzo mocna ściskał dłoń Liz. Z pierwszej ręki wiedząc jak to jest być trzymanym wbrew własnej woli i nie wiedzieć gdzie się jest, z łatwością jest w stanie utożsamić się z tym przez jaką przerażającą traumę przeszedł Tom. Cieszy się, że najwyraźniej go nie skrzywdzili. Przełykając herbatę, mówi swoją część...
„Ma pan rację, potrzebowali pańskiego DNA. Użyli go do odtworzenia swojego króla. On i kilku członków jego rodziny zostali zabici w czasie wojny. Posiadają technologię, która umożliwiła pobranie ich esencji i wymieszanie jej z ludzkim DNA, by... um... cóż stworzyć hybrydy takie jak ja. Następnie zostaliśmy wysłani na Ziemię w inkubatorach, ale nasz statek się rozbił i od tamtej chwili sprawy kiepsko się potoczyły.”
Ciekawi go kobieta ze statku...
„Czy mogę pana o coś prosić? Czy mógłby pan opisać jak wyglądała ta kobieta na statku?”
Tom: siedzi tam wpatrując się w podłogę niewidzącym wzrokiem, podczas gdy jego umysł przetwarza wszystko co usłyszał. {On jest klonem. Ten chłopak, siedzący obok wnuczki Claudii w moim domu na mojej sofie jest moim klonem. Zaraz, jak on to nazwał? Hybryda. Co znaczy, że jest tylko częściowo człowiekiem i pewnie częściowo kosmitą. Ta kosmiczna część jest od ich króla, więc on jest teraz ich królem? Dlaczego przysłali go tutaj, na Ziemię? Czy zrobili ich więcej z użyciem mojego DNA? Kim on dla mnie jest? Moim synem? Bliźniakiem? Kto go wychował? Czy teraz mam być za niego odpowiedzialny? Jaki jest jego związek z Liz Parker? Z Claudią?} Patrząc na Maxa, uświadamia sobie, że zadano mu pytanie...
„Przepraszam, jestem teraz trochę przytłoczony. Um, ta kobieta... zastanówmy się... miała blond włosy i ciemne oczy, raczej średniego wzrostu, może z 1,65? Wyglądała na czterdzieści parę lat, może tuż po pięćdziesiątce. Miała miłą twarz, ale jak powiedziałem wydawała się bardzo smutna, nawet wtedy, kiedy się uśmiechała można było dostrzec ten smutek w jej oczach. W pewnym sensie ten smutek uczynił ją nawet piękniejszą. Wiesz może kim ona była?”

Max: opis Toma wywołał łzy w jego oczach. Patrząc na Liz, widzi, że nie jest w tym odosobniony. Wie, że ona doszła do tego samego wniosku. Zwracając się z powrotem do Toma...
„Nie jestem pewien, ale myślę, że... że to była matka króla. Straciła syna, córkę, synową i narzeczonego córki. Logiczne, że chciałaby tam być i uczestniczyć w procesie.”

Tom: kiedy się nad tym zastanawia, jest pewien, ze to musiała być ona. Jej zachowanie wobec niego było zdecydowanie macierzyńskie i to by wyjaśniało smutek, który zdawał się ją otaczać. Unosi wzroki widzi jak oni się ze sobą zachowują, jakby byli bardzo zakochani. {Ja i Claudia musieliśmy tak wyglądać. Liz jest taka podobna do mojej Claudii. Chyba muszę dowiedzieć się czegoś więcej.}...
„Uważam, że masz rację Max. Wydaje mi się, że to była jego matka. Ale jeśli nie masz nic przeciwko temu, to chciałbym zadać kilka pytań dotyczących ciebie i was dwojga.”
Odpowiadają na wszystko jego pytania, jak się poznali; jak Max od razu czuł jakby ją znał; kto wychował Maxa; o jego siostrze Isabel; byłej żonie Tess; o jego zastępcy i chwilami denerwującym najlepszym przyjacielu; o przyjaciołach: Marii, Alexie, Kyle’u i jego tacie szeryfie; o jego domu i rodzicach. Na koniec Liz opowiedziała mu o Claudii, jak ważna ona dla niej była.

Liz: „Tom, z tych listów wynika, że byłeś w niej bardzo zakochany. Co się stało? Dlaczego się nie pobraliście?”

Tom: uśmiecha się smutno...
„To wszystko stało się przez pomyłkę. Właśnie skończyłem studia, kiedy otrzymałem wezwanie. Mogłem być za młody na II Wojnę, ale byłem w sam raz na Koreę. Wiele z tych listów, które masz jest z okresu, kiedy tam stacjonowałem. Planowaliśmy się pobrać, kiedy zakończę służbę. Byłem tam prawie rok, kiedy mój oddział został skierowany do utrzymania mostu do czasu przybycia posiłków. Walka była naprawdę zażarta i posiłki przybyły za późno. Tylko dwóch z nas zostało przez życiu i obaj byliśmy w naprawdę kiepskim stanie. W czasie walki zgubiłem jakoś swój identyfikator i minęły niemal dwa tygodnie zanim się obudziłem i mogłem im powiedzieć kim jestem. Do tego czasu most został odbity i ktoś znalazł moje identyfikatory. Zostałem uznany za zabitego w akcji. Minął prawie miesiąc zanim wszystko zostało wyprostowane i moja rodzina zastała zawiadomiona, że ciągle żyję. Niestety po usłyszeniu, że zostałem zabity, Claudia wyjechała do krewnych na Florydę, gdzie poznała i poślubiła Scotta Parkera. Potem wyjechali w podróż poślubną i dopiero, kiedy przywiozła Scotta do domu, żeby poznał jej rodziców, prawie dwa miesiące później, dowiedziała się, że wciąż żyję, ale wtedy była już w ciąży z twoją ciotką Mary.”
Opowiedział im o poznaniu swojej żony Susan; o swoim synu i córce; o swoich trzech wnukach; o stracie Susan z powodu raka cztery lata wcześniej; o rozwodzie swojej córki i tym, że razem z jego wnukiem wróciła do domu i jak bardzo się ciesz, że ma ich tu; a także o swojej karierze jako profesora matematyki...
„Więc, oto historia mojego życia. Max, mam nadzieję, ze nie jesteś zbytnio rozczarowany tym, jakie nudne było moje życie przez ostatnie 50 lat.”

Max: „Tak naprawdę to nie brzmi nudno, raczej... normalnie. Biorąc pod uwagę jakie pokręcone jest moje życie, normalność brzmi całkiem dobrze. Ale dochodzi już 6 i musimy dotrzeć do domu mojej ciotki, zanim mama zacznie wydzwaniać martwiąc się co się z nami dzieje i dlaczego jeszcze nas tam nie ma.”

Tom: „Max, zanim wyjedziesz... wiem, że Evansowie to twoi rodzice i w ogóle, ale chcę, żebyś wiedział, że ja również chciałbym, żebyś był częścią mojej rodziny. Nie jestem pewny jak cię wyjaśnię, ale chciałbym, żebyś poznał moją rodzinę, to znaczy oczywiście jeśli chcesz.”

Max: jest bardzo wzruszony tym, jak odnosi się do niego Tom...
„Bardzo bym chciał. Um, jeśli ci to nie przeszkadza, to może mógłbym być nowo odnalezionym wnukiem, z syna, o którym nigdy nie wiedziałeś, a który był rezultatem przelotnego romansu, który miałeś zaraz po odejściu z armii?”

Tom: śmiejąc się...
„O tak, moim dzieciom się to spodoba! A teraz lepiej już się zbierajcie. Nie chcielibyście przecież, żeby twoja mama się martwiła.”

Przed pożegnaniem, wymieniają numery telefonów i adresy, a także umawiają się, że skontaktują się ze sobą za kilka tygodni, po tym jak dzieci Toma ochłoną już po szoku związanym z wiadomością, że życie ich ojca nie było do końca tak nudna jak im się wydawało i że na dowód tego ma nowego wnuka.

Mojry zawsze tworzyły rodziny na wiele różnych sposobów. Małżeństwo i poród to najczęstsza, ale to te, które łączą się w sposób niezwykły, mogą być najsilniejsze.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
age
Nowicjusz
Posts: 114
Joined: Tue Nov 02, 2004 9:21 am
Contact:

Post by age » Mon Nov 29, 2004 1:58 pm

Zauważyłam nową część już w sobotę rano i żałowałam, że nie mam czasu na jej przeczytanie.
Pierwsza część była świetna. :lol: :lol: :lol: Zwłaszcza kiedy przypomniałam sobie, że w serialu Diane chyba nie była najlepszą kucharką. :wink:

Druga część... Dreamerki zawsze potrafiły zrobić historię Maxa i Liz jeszcze dłuższą. A ja zawsze to lubiłam. :mrgreen: Tylko matka Zana jakoś mnie nigdy nie przekonywała. Mam jakąś niezrozumiałą niechęć do tej postaci.

Czekam na ciąg dalszy Milla. :uklon:
"Dałem ci przyjaźń, milczenie, wczoraj swoją krew. Czego chcesz dzisiaj? Nerki?!" (Alex)

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Tue Nov 30, 2004 9:40 am

:lol: najbardziej przypadł mi do gustu Kyle tłukący trzepaczką mini Maxa :lol: nie wiem czemu ale ta wizja nie przestaje mnie prześladować :wink:
Muszę powiedzieć że dla mnie Diane zawsze uosabiała amerykański wizerunek matki- idiotki, z tym jej nieustannie zatroskanym wyrazem twarzy, wiecznym "honey" i "sweetheart" i generalnym słodzeniem. O tak, ona byłaby zdolna zaakceptowac prawdę o swoich dzieciach z promiennym uśmiechem i propozycją drugiego kawałka placka :wink: I chociaż właściwie trudno jej nie lubić, to Amy i Nancy Parker były o wiele bardziej "realistycznymi matkami". To tak na marginesie.
Mam nadzieje że M&L po drodze od Toma nie napatoczą się na jakąś gigantyczną gumową meduzę 8)
dzięki Milla :P
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Tue Nov 30, 2004 12:34 pm

Ja już od dawna widziałam w tym opowiadaniu pastisz na społeczeństwo amerykańskie. Lizziett świetnie to opisała. Mam wrażenie że autorka odwzorowała wizerunek Diane z bohaterki z Masteczka Pleasantville. W wyobraźni widzę ją w tym samym fartuszku, dla której talerz pełen naleśników na śniadanie jest ważniejszy niż jej praca czy to jak odbierają ją inni.
Poświęcenie przyjaciół Maxa godne jest najwyższej pochwały. :lol:
Image

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Sun Dec 05, 2004 3:54 pm

NOTKA

Cześć!

Niestety mam złe wiadomości. Od paru dni rzadko bywałam na Forum, a było to spowodowane kłopotami z komputerem. Stroił fochy przez cały tydzień, a w piątek wieczorem całkiem padł. Zawiozłam go wczoraj do naprawy i tam usłyszałam, że jest szansa na to, żebym nie straciła zawartości tardego dysku, ale trochę to potrwa. Tak więc w tej chwili dostęp do sieci mam tylko w pracy i na uczelni. Nie wiem kiedy będzie następna część. Jest już gotowa i jeśli nie stracę wszystkich plików, to zamieszczę ją jak tylko odzyskam komputer. Naprawdę bardzo mi przykro, ale nic na to nie poradzę.

Milla
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Sun Jun 19, 2005 2:55 am

W odpowiedzi na pytanie Maleństwa czy zamierzam kontynuować TMF: tak, ale dopiero po wakacjach, więc jak na razie nie ma szans na nowe części. Do walizki spakowałam tylko Innocent.

Milla
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Mon Sep 19, 2005 1:27 am

<center>ROZDZIAŁ 10</center>

Akcja: dom Evansów, sobotnie popołudnie

Diane: siedzi przy stole, żeby dać odpocząć zmęczonym stopom. Ogląda się do tyłu na swoją kuchnię i patrzy z rozbawieniem na dwóch pokrytych jedzeniem chłopców. {Jakim cudem udało im się zabrudzić absolutnie wszystkie miski, jakie mam w domu? Och cóż, chyba było warto. Kyle ciągle ma we włosach trochę mąki. Na szczęście Michael użył swoich mocy i usunął szkody wyrządzone przez dym, kiedy Kyle przypadkiem wzniecił pożar wstawiając ciasteczka do piekarnika. Nie mam pojęcia po co oni w ogóle zawracają sobie głowę pieczeniem ich, więcej ciasta trafiło do ich buzi niż do piecyka. Muszę przyznać, że to było zabawne jak Michael podsunął Kyle’owi ciasto z Tabasco. Rany, Kyle wypił chyba z litr wody! Ciekawe o co mu chodziło, kiedy powiedział że nie jest jeszcze wystarczająco Marsjaninem, żeby znieść tyle Tabasco? Hmmm, no cóż, później zapytam o to Maxa. Mam nadzieję, że moja lazania będzie im smakowała, to stary rodzinny przepis. Miałam zamiar wypróbować jeden z tych nowych przepisów, ale z jakiegoś powodu młodzi zdają się nigdy nimi nie najadać, za każdym razem kiedy któryś wypróbowuję, Max i Izzy zawsze krążą później wokół kuchni w poszukiwaniu jakiś przekąsek. Kilka razy przyłapałam nawet Philipa jak robił sobie kanapkę późno wieczorem.} Kiedy ostatnia blacha ciasteczek wychodzi z piekarnika, słyszy jak otwierają się frontowe drzwi. Wita się z mężem...
„Och witaj kochanie. Załatwiłeś wszystko w biurze? Co masz za placami?”

Philip: rozglądając się dookoła po tej klęsce żywiołowej, w którą zmieniła się kuchnia, nie jest pewien jak ma to skomentować. Decyduje się rozegrać to bezpiecznie i nie mówić nic. Coś mu mówiło, żeby nie przychodzić do domu z pustymi rękoma i jest zadowolony, że posłuchał instynktu...
„Tu są jajka, o które prosiłaś, a tu jest mały drobiazg, który mam nadzieję ci się spodoba.”
Wręcza jej bukiet pięknych wiosennych kwiatów, złożony z tulipanów i narcyzów.

Diane: wzruszona tym słodkim gestem...
„Och Pihilipie, są śliczne. Ale nie musiałeś. Dziękuję.”
Wkłada kwiaty do swojego ulubionego wazonu...
„Chyba postawię je w sypialni, mają taki słodki zapach, chcę się nimi nacieszyć dziś wieczorem.”
Wychodzi, żeby zanieść kwiaty do sypialni.

Michael: jest ciekawy...
„Panie Evans, czy dzisiaj są urodziny pani Evans albo coś takiego?”

Philip: „Nie, dlaczego?”

Michael: „Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, że pytam, to zastanawiałem się dlaczego kupił pan te kwiaty?”

Philip: uśmiecha się...
„Michael, czasami kupienie swojej pani małego drobiazgu bez żadnego specjalnego powodu jest najlepszym powodem.”
Przerwa...
„Ale dam ci małą radę, nigdy nie zapominaj o jej urodzinach ani o rocznicy ślubu, to nie jest zbyt przyjemny widok. A teraz panowie, powiedzcie mi co do diabła stało się z kuchnią?”

Kyle: rozgląda się dookoła i wzrusza ramionami...
„Nic takiego, piekliśmy tylko ciasteczka, dlaczego?”

Philip: „Ciasteczka, tak? A chociaż dobre są?”
Odgryza kawałek ofiarowanego ciasteczka...
„Hmmm niezłe, całkiem niezłe. A jakie są tamte na tym talerzu z czerwoną chorągiewką wsadzoną w środek?”

Michael: spogląda na wspomniany talerz...
„Ach, tamte są specjalne. Wie pan, z sosem Tabasco dla tych, którzy lubią trochę ostrzej. Uh, pani Evans zasugerowała oznaczenie talerza po tym, jak mieliśmy wcześniej niewielkie... zamieszanie.”

Isabel, Maria i Tess wróciły właśnie z centrum handlowego i po wejściu do kuchni odbiera im mowę.

Philip: biorąc kilka ciasteczek z „bezpiecznego” talerza, decyduje, że lepiej opuścić miejsce zbrodni dopóki jeszcze może...
„Um, panowie dołączcie do mnie, kiedy będziecie mogli, leci mecz koszykówki, zbliża się Marcowe Szaleństwo więc mecze stają się naprawdę ostre.”

Diane: wraca do kuchni i widzi nowoprzybyłe...
„Witajcie dziewczęta, jak było na pokazie mody? Coś wam się spodobało?”

Isabel: w końcu odzyskuje głos...
„Mamo, co się stało z kuchnią?”

Diane: „Ach, piekliśmy trochę. Musicie dziewczęta spróbować tych ciasteczek, są naprawdę całkiem dobre. Michael, Kyle mijałam Philipa w salonie i wspomniał że trwa właśnie jakieś Marcowe Szaleństwo i że wy pewnie chcielibyście to z nim obejrzeć. Więc może zrobicie sobie przerwę i dołączycie do niego w salonie? O i weźcie ze sobą trochę tych ciasteczek. Obaj tak ciężko pracowaliście bez słowa skargi i myślę, że zasłużyliście sobie na odpoczynek. Jestem przekonana, że dziewczęta nie będą miały nic przeciwko uprzątnięciu tego wszystkiego, prawda moje drogie?”

Michael i Kyle: rozglądają się szybko po kuchni i po zniszczeniach, jakich dokonali i na obu twarzach pojawiają się szerokie uśmiechy. Wiedząc, że dziewczyny zaraz gwałtownie zareagują, obaj myślą to samo. {TAK! Zemsta jest taka słodka! Wynośmy się stąd zanim one nas zabiją!} Pośpiesznie uciekają do salonu, gdzie mężczyźni domu ukrywają się przez resztę popołudnia, racząc się czekoladowymi ciasteczkami.

Isabel: ona, Maria i Tess reagują na to w ten sam sposób...
„CO? Nie możesz mówić poważnie! Dlaczego miałybyśmy sprzątać ich bałagan? To niesprawiedliwe!”

Diane: spokojnie bierze sobie kilka ciasteczek i szklankę mleka, po czym odnosi się do kwestii sprawiedliwości...
„Macie absolutną rację, to niesprawiedliwe. To niesprawiedliwe, że Kyle i Michael byli tu zamknięci przez cały dzień pomagając mi podczas gdy wy trzy poszłyście się bawić. A co do tego dlaczego macie po nich sprzątać, to przypominam ci Isabel o zasadzie jaką mamy w tym domu, ci którzy gotują nie muszą sprzątać, ci co sprzątają, nie muszą gotować. Oni gotowali, wy sprzątacie. To wy dokonałyście wyboru nie oni, więc możecie winić tylko siebie. Wrócę za godzinę, żeby zrobić sałatkę i wsadzić lazanię do piecyka. Przynajmniej późniejsze sprzątanie po obiedzie powinno być dla was łatwiejsze. Pamiętajcie, lubię jak moja kuchnia lśni. A teraz idę do swojej sypialni nacieszyć się moimi kwiatami i poczytać. Do zobaczenia za godzinę dziewczęta.”

Czasami Mojry są zachwycone, kiedy rodzice postanawiają dać swoim młodym lekcję albo dwie.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
Milla
Zainteresowany
Posts: 411
Joined: Fri Apr 09, 2004 12:08 am
Location: Łódź
Contact:

Post by Milla » Mon Sep 19, 2005 2:01 am

<center>ROZDZIAŁ 11</center>

Akcja: Taos, dom ciotki Trudy, około 18:00

Liz: przygląda się zagraconemu frontowemu trawnikowi domku ciotki Maxa i nie wie co myśleć. {Nigdy w życiu nie widziałam tylu wiatraków, karmników dla ptaków i glinianych chochlików! Max nie żartował, kiedy powiedział, że ciotka Trudy jest inna.} Podaje Maxowi rękę, kiedy ten pomaga jej wysiąść z Jeepa. Max bierze ich torby do drugiej ręki i trzymając się za ręce idą wzdłuż, otoczonej glinianymi chochlikami, ścieżki do drzwi frontowych, z każdym mijanym chochlikiem staje się coraz bardziej zdenerwowana. {Co jeśli ona mnie nie polubi? Co jeśli uzna, że nie nadaję się dla Maxa? Co jeśli uzna, że jesteśmy za młodzi? Co jeśli...} Przerywa jej pełna rozbawiona i uspokajająca myśl. {Przestaniesz wreszcie! Pokocha cię. Ja już cię kocham i ona też będzie. I jesteś dla mnie idealna.} Dochodzą do drzwi; odwraca się i długo i słodko całuje właściciela tych myśli.

Max: delektuje się smakiem jej ust, pocałunek kończy się zbyt szybko; oblizuje wargi i musi się pohamować, by nie sięgnąć po jeszcze; zmusza się by wcisnąć dzwonek, ale szepcze do ukochanej...
„Nie martw się, wszystko będzie dobrze.”
Podnosi głowę i uśmiecha się, kiedy drzwi się otwierają...
„Cześć ciociu Trudy. Dziękuję, że pozwoliłaś nam się u siebie zatrzymać.”

Ciotka Trudy: nie mogła się doczekać, by mieć u siebie młodych przez weekend, oni zawsze wnoszą tyle energii i podekscytowania do domu. Uśmiecha się szeroko na widok swojego najmłodszego bratanka; obejmuje go z uczuciem, po czym odsuwa się troszeczkę , by móc mu się dobrze przyjrzeć...
„Pozwól mi na siebie popatrzeć. Ależ jesteś dorosły. Założę się, że młode damy nie dają ci spokoju.”
Z ciepłym wyrazem twarzy odwraca się do Liz...
„Czy może powinnam powiedzieć pewna szczególna młoda dama. Witaj, ty musisz być Liz. Ale z ciebie ślicznotka, widzę dlaczego spodobałaś się mojemu nieśmiałemu bratankowi.”
Wita Liz uściskiem...
„Proszę wejdźcie i rozgośćcie się. Max może zaniesiesz torbę Liz do pokoju gościnnego, a tobie zdaje się dostanie się rozkładana otomana w salonie. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. Liz chodź ze mną do salonu i usiądź sobie wygodnie.”

Liz: analizuje wygląd ciotki Trudy {Max ma rację, określenie ekscentryczna dobrze ją opisuje, długa bawełniana sukienka z falbanami w jaskrawych kolorach, kryształowy naszyjnik, wiszące srebrne kolczyki, włosy związane w długi warkocz opadający wzdłuż jej pleców, a także najcieplejsze i najspokojniejsze oczy jakie w życiu widziałam}. Uśmiecha się do miłej gospodyni...
„Dziękuję bardzo. Ale czy mogłabym najpierw skorzystać z telefonu? Muszę zadzwonić do rodziców i dać im znać, że dotarliśmy na miejsce. Mam swoją kartę telefoniczną.”

Ciotka Trudy: „Ależ oczywiście, idź i zadzwoń. A, to mi przypomniało, Max lepiej niech zadzwoni do Diane jak tylko skończysz. Dzwoniła już dwa razy pytając o niego.”
Kiedy Liz dzwoni, Max wchodzi do salonu...
„Max, chodź tu, chcę jeszcze jeden uścisk. Nie widuję ciebie i twojej siostry dość często.”
Po uściskaniu bratanka, cofa się i przygląda mu. Umieszcza palce pod jego podbródkiem i unosi jego głowę, tak by móc mu spojrzeć w oczy, ocenia to co widzi...
„Hmmm, chyba widzę dlaczego Diane jest taka opiekuńcza. Nie układało ci się ostatnio, twoja aura zawsze miała barwą łagodnego bursztynu, ale teraz przecinają ją pasma w kolorze ciemnej czekolady. Miałeś ostatnio dużo zmartwień. Zastanawiam się czy ta ślicznotka, która tam stoi jest częścią tych problemów, czy może lekarstwem, co?”

Max: po prostu wiedział, że ona zrobi coś takiego. Większość rodziny uznaje to zwykłe głupoty, ale on już dawno zauważył, że ciotka zwykle nie myliła się w swoim czytaniu aury. Udaje mu się utrzymać uśmiech...
„Jak myślisz?”
Podnosi wzrok na Liz, kiedy ta podchodzi po skończeniu rozmowy.

Ciotka Trudy: obserwując Maxa, podczas gdy on patrzy na Liz, ma swoją odpowiedz...
„Myślę, że po trochu z obu. Prawdziwa miłość jest zazwyczaj trudna; musi, bo inaczej nie byłaby warta tego, by o nią walczyć. Ale muszę powiedzieć, że ten błysk w twoich oczach, kiedy na nią patrzysz jest imponujący. A teraz lepiej zadzwoń do mamy, zanim wyśle wyprawę poszukiwawczą.”

Max: nieśmiało przechyla głowę i rumieni się...
„Dobrze ciociu, ale potem mam wyraźne instrukcje od taty by zabrać ciebie i Liz na miłą kolację. Więc zastanów się gdzie chcesz iść.”
W drodze do telefonu przelotnie całuje Liz i wystukując numer nie przestaje uśmiechać się do Liz...
„O cześć, um... kto mówi? O Kyle, jak leci? Um, całe popołudnie piekłeś z mamą, huh... nie, nie zaplanowałem tego, to wszystko pomysł mamy... tak, daję słowo. Michael dotarł? Ciasteczka, a smaczne chociaż? Hmm, a dlaczego właściwie zjadłeś to z Tabasco? A, no tak, jasne dupek z niego, że podsunął ci ciasteczko z Tabasko... Jaki alarm przeciwpożarowy? Nie spaliliście chyba kuchni, co? A, to dobrze... skoro Michael się tym zajął. Czy kto chrapie?... um, czasami. Zwykle rzucam w niego poduszką... nie, to nie działa każdorazowo... Huh, pokaz mody? Nie, Isabel nie omawiała ze mną swoich planów.... ty co? Nie, nie musisz się martwić odegraniem się na mnie, jestem pewny, że mama zajmie się tym jak tylko przekroczę próg. Pamiętaj, wy jesteście tylko zastępstwem, ja mam pełną dawkę przez 24 godziny, 7 dni w tygodniu... huh, cieszę się, że to ci poprawiło humor. Czy mógłbyś może poprosić moją mamę do telefonu? Dobrze, poczekam.”
„Cześć mamo, jesteśmy już u cioci Trudy, a co się dzieje u was... uh huh, tak, Kyle coś o tym wspominał... taa, jestem przekonany, że to było fascynujące patrzeć jak Michael odprawia swoją magię, czasami wychodzą mu naprawdę interesujące efekty... o, będą oglądać z tatą Marcowe Szaleństwo... dziewczyny sprzątają kuchnię? No tak, zasada, że kucharz nie sprząta, założę się, że są zachwycone (cholera, na pewno nasłucham się o tym od Izzy}...a, idziemy na kolację... tak, zjem coś poza hamburgerem... tak, warzywa też... i mleko... och, wizyta się udała, Tom Barnett to naprawdę miły gość... taa, dużo się dowiedzieliśmy o babci Liz... tak, fajnie było. Dobrze mamo, pozdrów wszystkich i ja też cię kocham. Cześć.”
Wraca do salonu...
„Mama powiedziała, że u nich wszystko idzie dobrze. Więc gdzie idziemy na kolację?”

Ciotka Trudy: „Cóż, w U Pabla mają wspaniałe wegetariańskie fajitas, a także normalne burritos i tacos. O i w sobotnie wieczory zaczęli organizować konkurs jedzenia salsy, ten kto da radę zjeść najwięcej ich najostrzejszej salsy dostaje darmową kolację dla całego swojego towarzystwa i olbrzymi słoik ich salsy. To okropne, ale muszę przyznać, że dość zabawnie jest oglądać twarze niektórych z uczestników, co to niektórzy potrafią zrobić, żeby dostać darmowy posiłek.”

Liz: patrzy na Maxa z diabelskim błyskiem w oku...
„Brzmi świetnie, chodźmy.”
Słyszy w myślach stanowcze {NIE wezmę udziału w tym konkursie, więc zapomnij o tym!}. Z szerokim uśmiechem na twarzy odpowiada {uh huh, skoro tak twierdzisz Max.}, słyszy jego ostateczne {NIE zrobię tego i kropka!}. Kiedy wychodzą przypadkiem wspomina cioci Trudy....
„Wiesz ciociu Trudy, widywałam jak Max litrami pochłaniał Tabasco, ciekawe jak by mu poszło w tym konkursie?”


Akcja: restauracja U Pabla

Ciotka Trudy: po tym jak zostają odprowadzeni do stolika, pyta...
„A, macie ciągle konkurs jedzenia salsy w soboty?”

Kelner: „O, tak proszę pani. Przyszli państwo akurat na czas, zaczyna się za kilka minut. Czy ktoś z państwa chciałby wziąć udział?”

Ciotka Trudy: przerywa Maxowi zanim zdąży zaprotestować...
„Tak, mój bratanek.”

Max: podnosząc się, by przyłączyć się do przedstawienia, posyła Liz mordercze spojrzenie {Zapłacisz mi za to Liz Parker.}...

Liz: nawet nie próbuje ukryć zadowolonego wyrazu twarzy, ledwo powstrzymuje się od śmiechu, kiedy słyszy myśli Maxa na ten temat. {Nie mogę uwierzyć, że minie w to wplątałyście! I w ogóle po co mi tyle salsy, wolę Tabasco. Co ja robię siedząc z tymi ludźmi? Tylko na nich popatrz, ten łysy facet po mojej lewej jest cały w skórze i tatuażach, założę się, że piecze go kiedy salsa styka się z tym kolczykiem w wardze. Ten po prawej musi ważyć z 200 kilo i już jest spocony, jak będzie po kilku miseczkach salsy? Chcę, żeby było jasne, że robię to pod sprzeciwie i lepiej żebyś nigdy nie pisnęła o tym nikomu ani słowa! Rozumiesz?}. Przygryzając wargę, posyła mu swoją odpowiedź. {A teraz Max daj cioci powód do dumy i wygraj. Co ty na to, żebym dodała trochę pikanterii do konkursu moją własną specjalną nagrodą dla ciebie dziś wieczorem jeśli wygrasz, czy to by cię przekonało?} Zabawnie jest nie tylko przyglądać mu się kiedy to rozważa, ale też słyszeć jak to robi {hmmm, specjalna nagroda, może, ciekaw jestem co takiego specjalnego masz na myśli, że byłoby to w stanie mnie przekonać?}. Kiedy przesyła mu odpowiedź, zaczyna się śmiać na widok tego, jaki czerwony się robi.

Ciotka Trudy: z rozbawieniem patrzy na spojrzenia, które wymieniają między sobą młodzi; zauważa tez jaki zażenowany staje się Max siedząc na podwyższeniu razem z dwoma innymi uczestnikami konkursu, zwraca się do Liz...
„Dziękuję ci skarbie, całkiem zapomniałam jak on uwielbia ostry sos. Zawsze jest taki nieśmiały i poważny. Zobacz jaki czerwony już się zrobił tylko tam siedząc. Dobrze mu zrobi jak się dziś trochę odpręży i powygłupia. Jak sądzisz?”

Liz: „Ciociu Trudy, zgadzam się z tobą w zupełności.”

Max: uczestnicy opróżniają pierwszą miseczkę salsy, wytatuowany facet w skórze beknął głośno, wywołując zmarszczenie nosa u Maxa. {To było obrzydliwe! No ale lepsze to niż gdyby miało wyjść z drugiego końca.} Po opróżnieniu drugiej miski, 200 kilowiec jest przesiąknięty potem {czy on nie wie, że trzeba używać dezodorantu?} Po trzeciej misce górna warga wytatuowanego faceta drży, a jego oczy są załzawione, ma dosyć i sięga po wodę. {Huh, ten kolczyk w wardze jednak piecze.} Teraz wszystko rozgrywa się miedzy nim a 200 kilowcem. Kiedy opróżniają czwartą miskę facetowi pot spływa do oczu, zaczyna mamrotać „o Boże, o Boże” i chwyta dzbanek z wodą, nie kłopotając się szklanką. Max rozgląda się dokoła, kiedy widownia zaczyna mu bić brawo. {Zdaje się, że wygrałem. Nie wiem o co to wielkie halo, to nie jest nawet takie ostre. Może być dobre na kanapce z masłem orzechowym i galaretką?} Wstaje kiedy wręczają mu jego zwycięską salsę i ściskają dłoń.

Menadżer: podtykając Maxowi mikrofon...
„Powiedz mi młody człowieku, jak tego dokonałeś nawet się nie pocąc?”

Max: patrząc na Liz...
„Chyba potrzebowałem tylko właściwej motywacji.”
{Zdajesz sobie sprawę, że zamierzam odebrać tą nagrodę jak tylko nadarzy się okazja.}

Zjadają wspaniała kolację na koszt firmy i wracają do domu późno i bardzo zmęczeni.

Ciotka Trudy: „Cóż, dzieci, świetnie się bawiłam na kolacji i jestem bardzo szczęśliwa, że byliście ze mną. Ale chyba mam na dzisiaj dosyć. Max, mam nadzieję, że będzie ci wygodnie na otomanie, wiesz gdzie trzymam zapasową pościel, więc obsłuż się. Wiesz jak to ze mną jest, jak tylko wyciągnę aparat słuchowy, nic nie słyszę. O i jeszcze jedno, zachowujcie się. Może i jestem głucha, ale wzrok ciągle mam doskonały. Więc bądźcie grzeczni, oboje. A teraz, dobranoc.”

Max: kiedy drzwi sypialni ciotki się zamykają, posyła Liz niegrzeczne spojrzenie...
„Myślę, że przydałby mi się ten prysznic, który wymieniłaś jako część mojej nagrody?”

Mojry lubią dać szansę na odebranie nagrody tym, którzy byli dobrzy i ciężko pracowali, szczególnie kiedy same zostały ostatnio tak wspaniale zabawione.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle

User avatar
Tajniak
Starszy nowicjusz
Posts: 251
Joined: Sat Mar 27, 2004 8:13 pm
Location: Warszawa
Contact:

Post by Tajniak » Sat Oct 22, 2005 8:51 am

Ludzie mają racje
To opowiaanie świetnie się czyta, jest pełne rodzinnych uczuć, humoru, śmiechu itp itd :cheesy:

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 5 guests