T: When the Rain begins to fall [by Calinia] - 2

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Maleństwo
Starszy nowicjusz
Posts: 173
Joined: Mon Feb 28, 2005 8:22 pm
Location: Gdańsk

Post by Maleństwo » Fri Apr 15, 2005 12:07 am

Słuchajcie apeluję...dajmy odetchnąć H. bo nam padnie i wtedy będziemy tylko :cry:

A może, aby ją trochę przekupić :wink: podarujemy jej koszulkę, taką jaką straciła :mrgreen: Tylko co to mogło być za logo :roll: ja nie mam pomysłu...czekam na propozycje...

H. poczekamy, będzie ciężko, ale poczekamy :cheesy:
Maleństwo

User avatar
Athaya
Zainteresowany
Posts: 298
Joined: Sun Jun 20, 2004 2:14 pm
Location: Kalisz

Post by Athaya » Fri Apr 29, 2005 2:36 pm

Tylko mnie nie bij H.! :oops:

Ja tu z ponagleniem o dodanie następnej częsci! Błagam powiedz mi na jakim jesteś etapie w tłumaczeniu 2 bądź dalszych części :twisted: Plisssssss! Thx za FN :mrgreen: Ubustwiam wszystkie X-opowiadanka 8)

No więc kiedy 2 :?:
Image

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Sat May 28, 2005 8:03 pm

NA: Ok, kochani, część 2 jest śmiesznie krótka, więc dam ją wam dzisiaj albo jutro, w zależności od mojego nastroju (aka poległam na placu boju, wiem, wiem, wiem... ale toż to prawie dwa miesiące!).

Poprawiłam też link do bannerka, Calinia zmieniła jego lokalizację :evil: i nie można było podziwiać jej ślicznego dzieła.
Image

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Mon May 30, 2005 6:34 pm

Ta część jest chyba najbardziej inna niż oryginał... przynajmniej z moich wszystkich przetłumaczonych dotąd części. Może dlatego, że to było tak dawno? Nie wiem, w każdym bądź razie, ostrzegam za wyrost, by nie dostac zgniłym pomidorkiem :lol:

Odnośnie z góry wiadomo jakiego pytania: nie wiem! Mam sesję, podwójną, ludziska. Praca przy tłumaczeniu trochę odrywa od kucia...

Część 2

W pierwszej chwili zamarzam, zbyt wstrząśnięta, by coś zrobić, ale po kilku sekundach otrząsam się z tego i instynktownie ruszam się do przodu z uniesioną dłonią.

Zanim zdążył zareagować, uderzyłam go. Przelatuje i uderza w ścianę za sobą. Słyszę obrzydliwy chrupot kiedy jego czaszka uderza o ścianę. Wtedy spada na ziemię, nie ruszając się już. Nie wiem, czy on nie żyje, czy jest tylko nieprzytomny, ale szczerze, niewiele mnie to teraz obchodzi.

Podbiegam do dziewczyny I upadam przy niej. Instynktownie kładę dłoń na jej sercu. Po ubłaganiu jej by otworzyła oczy, mówiąc, iż jest to jedyny sposób, w jaki mogę jej pomóc, podporządkowuje się mojej woli i związek otwiera się zanim w ogóle wiem co się dzieje. Ja to zrobiłam?

Instynkt ponownie bierze górę i zaczynam uzdrawiać ją, koncentrując się na jej głównych obrażeniach - pękniętej czaszce, złamanych żebrach i wewnętrznym krwotoku. Po kilku minutach jestem wypompowana i osuwam się koło niej. Obie jesteśmy umazane jej krwią i ona wciąż ma tuziny rys i stłuczeń na całym ciele, ale jestem pewna, że wyleczyłam każdą zagrażającą życiu ranę.

Przez kilka minut leżymy obok siebie dysząc, próbując złapać nasz oddech. Wówczas dziewczyna przerywa milczenie.

"Dziękuję." sapie. Jej głos jest słaby i wątły, bez wątpienia odzwierciedlający jej fizyczny stan. Jestem w niewiele lepszej kondycji. Czuję się jak przejechana przez ciężarówkę.

"Jestem Liz." dyszę, cofając się wręcz słysząc słabość mojego głosy "I proszę bardzo."

"Annie." odpowiada.

Nagle uderza mnie jak śmieszne to jest, że leżymy w kanałach ściekowych przedstawiając się jedna drugiej po uzdrowieniu po ataku na nią jakiegoś obłąkanego typa, jak gdyby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Śmiałabym się... gdybym miała konieczną energię.

Wiem, że nie możemy zostać tutaj. To zbyt niebezpieczne. Psycho-bękart może obudzić się w każdej chwili.

Więc poskładałam się do kupy i postawiłam na stopach, próbując przy okazji tego samego z Annie.

"Musimy się stad wydostać." mówię jej, sapiąc z wysiłku.

Kiwa głową i próbuje stawać, ale nogi załamują się pod nią. Utrata tak wielkiej ilości krwi osłabiła ją, tak samo jak uzdrowienie jej osłabiło mnie, ale obie wiemy, że musimy stąd odejść. Objęłam ją za szyję i podniosłam. To zabiera całą moją siłę woli, nie upaść ponownie, ale jakoś w końcu sobie radzę.

Annie musi być bardzo słabsza niż ja, opiera się ciężko na mnie. utrzymanie się samej jest wystarczająco trudne, ale podtrzymywanie jej jest prawie niemożliwe. Sięgam do ściany, by podeprzeć się i zaczynamy iść do przodu, bardzo, bardzo powoli.

Nie mam pojęcia gdzie jesteśmy ani dokąd powinnyśmy iść by wydostać się z tej piekielnej dziury, ale decyduję kierować się w stronę, z której przyszedł ten facet. Musiał jakoś zejść tutaj na dół, spodziewam się, że możemy wyjść tą samą drogą.

Poruszamy się powoli, każdy krok to ogromny wysiłek dla mojego wykończonego ciała, i jej. Nie wiem jak długo idziemy, wydaje się, że godziny minęły, ale prawdopodobnie było tylko kilka minut.

Annie nagle potyka się i upada, ściągając mnie ze sobą. "Nie mogę iść dalej." szemrze.

"Tak, możesz." upieram się.

"Nie." odpowiada "Idź dalej beze mnie."

"W życiu." mamroczę. Wstaję i pochylając się, stawiam ją na nogi. To dobrze, że jest tak drobna, inaczej to byłoby istne piekło. Nie, żebym nie była w piekle teraz.

Jak właściwie radzę sobie z postawieniem jej na nogi i jakim cudem to jest za mną, nie mam zbytnio czasu rozwodzić się nad tym. Ona stoi ponownie, i to wszystko, co ma teraz znaczenie. Podpieram więcej jej wagi niż przedtem, więc pociąganie ją ze mną stało się jeszcze trudniejsze. Nie mam pojęcia skąd mam wziąć więcej siły by ciągnąć ją dalej.

Ale nie wiem co z facetem który zaatakował Annie, możliwe że się obudził i szuka nas teraz. Ta myśl popędza mnie i zmuszam się, by iść dalej. To niesamowite, co adrenalina może z tobą zrobić, nieprawdaż?

Ale jakkolwiek moja siła wreszcie się kończy. Po kilku minutach nie mogę się utrzymać ani chwili dłużej, nie wspominając Annie, i obie upadamy na ziemię. Walczę z ciemnością, która otacza mnie, wiedząc, że nie mam szans, ale wciąż się nie poddaję. Aha, jestem taka uparta. Albo być może powinnam powiedzieć głupia. W końcu, jaki to ma sens? Nie nauczyłam się dość że czasami musisz po prostu pozwolić odejść, że trzymanie się czegoś kurczowo tylko zmieni to na końcu na gorsze?

Nagle słyszę ślady i stłumione głosy w oddali, ale jest niemożliwością, by zrozumieć co oni mówią, więc nie mam najmniejszego pojęcia czy to są wrogowie czy przyjaciele. Moją początkową reakcją jest ukryć się, ale jestem zbyt zmęczona by się ruszać, tak jak Annie, więc nie mamy żadnej innej opcji niż zostać gdzie jesteśmy, leżąc na podłodze i na widoku, mając nadzieję, że ktokolwiek nadchodzi w naszą stronę, nie jest tutaj by zakończyć to co ten psychol zaczął wcześniej.

Dźwięk śladów przybliża się, i nagle widzę postać ukazującą się na końcu tunelu. Musiał zobaczyć nas, ponieważ biegnie do nas szybciej niż normalni ludzie są w stanie. Albo być może to tylko mój umysł płata figle w moim na wpół przytomnym stanie.

Kilka sekund później dociera do nas i opada na kolana przy Annie.

"Annie?" pyta ją i słyszę strach w jego głosie, martwi się. Domyślam się, że oni tutaj są tymi dobrymi facetami, by nam pomóc. Zwłaszcza odkąd zdaje się, że on zna Annie.

"Joshua?" ona odpowiada, jej głos jest ledwo silniejszy niż szept.

"Joshua jest tutaj," mówi jej. "Annie bezpieczny. Wydostaniemy ciebie stąd."

Wówczas zauważam, że ktoś jeszcze był obok niego. Próbuję otworzyć szerzej oczy i skupić się na nich, ale to niemożliwe, nie mam siły.

"Co się do diabła im stało?" męski głos pyta.

"Dowiemy się później," żeński głos odpowiada. "Wyjdźmy stąd po pierwsze."

Widzę tego faceta, którego Annie nazwała Joshua, podnoszącego ją, i ona mamrocze moje imię, mówiąc, że oni muszą wziąć mnie z nimi. Ktoś kuca przy mnie i czuję podnoszącą mnie parę silnych ramion. Nagle czuję się bezpieczna, coś, czego nie czułam przez długi czas, więc rezygnuję z walki i pozwalam sobie odpłynąć w ciemność.


---edit---

Zapomniałam wspomnieć o pewnym drobnym szczególiku... Otóż Amara (Galadriela) przetłumaczyła 'Let go', krótkie opowiadanie x-tremerkowe, usytuowane w 3 sezonie. Przywołuje uśmiech na twarz :cheesy: i sądzę, że można polecić je nawet dreamerkom, ponieważ do postaci Maxa autorka podeszła trochę niekonwencjonalnie... Opowiadanie x-tremerkowe napisane z punktu widzenia MAxa Evansa. Myślę, że dla samego tego faktu warto zajrzeć.

Hm, od dzisiaj dostępne także w Twórczości.
Image

User avatar
age
Nowicjusz
Posts: 114
Joined: Tue Nov 02, 2004 9:21 am
Contact:

Post by age » Wed Jun 01, 2005 4:57 pm

Sesja... Skąd ja to znam. :?
W każdym razie opowiadanie rozwija się powoli, ale ma swój klimat no i te silne ramiona pod koniec. :lol: Czekam na ciąg dalszy. Pewnie już po sesji? :roll:
PS. to miłe, że Annie przeżyła :)
"Dałem ci przyjaźń, milczenie, wczoraj swoją krew. Czego chcesz dzisiaj? Nerki?!" (Alex)

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 35 guests