Wreszcie się doczekaliście, co?
Tak, dzisiaj już zamieszczam kolejną część PZ. Tylko dlatego, że mam niesamowicie, nieziemsko dobry humor. Cieszcie się i wy.
Kilka kwestii, które na pewno chcielibyście rozwiązać... Tak, to Alex jest wtyczką, a może nie tyle wtyczką, co członkiem Sekcji Ósmej. Co nie czyni od razu z niego podłego, czarnego charakteru, o nie.
Pojawiła się w rozdziale dziewiątym wzmianka (wspomnienie) o niejakim transgenicznym imieniem Soul. On się jeszcze pojawi i to w czasie teraźniejszym, więc cierpliwie czekajcie. Ale mogę swobodnie przyznać, że jest to po prostu członek oddziału Aleca. W ogóle teraz zaczną się dziać ciekawe rzeczy (np. w rozdziale 12 pojawią się Biggs i CeCe).
Miłego czytania i mam nadzieję komentowania!
10.
Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyła zareagować. Gdyby wiedziała co się szykuje, może by jakoś zaczęła działać. Zatrzymałaby Aleca? Osłoniłaby Alexa? Zrobiłaby cokolwiek. Ale skąd mogła wiedzieć, że dojdzie do czegoś takiego. Nawet nie podejrzewała, że zielonooki może bez najmniejszego namysłu rzucić się na widzianego pierwszy raz w życiu chłopaka. Zaraz... Skoro atakował Alexa, musiał go znać i najwyraźniej nie bardzo lubić. Wszyscy byli zszokowani, kiedy w błyskawicznym tempie 494 przebył dystans od lady do drzwi i w mgnieniu oka, płynnymi ruchami rozłożył bruneta na łopatki, przytwierdzając go do zimnej posadzki. Nie było w Alecu gotującej się furii czy nieopanowanej chęci zemsty. To po prostu był instynkt, który kazał mu od razu reagować. Wbudowane w jego psychikę nauki Manticore i utkwione w podświadomości wspomnienia zadrgały na obecnych wydarzeniach. Ale to nie ze względu na przeszłość. Tu właśnie chodziło o teraźniejszość. Tę, którą żyła Liz. Jej zadanie. Nie powstrzymał własnej pięści, która jednym ruchem rozcięła wargę Alexa. Dopiero głos Marii ocucił go.
- Co ty wyprawiasz?! - gniew i panika przesycały powietrze
Alec już miał wykonać kolejny cios, ale zatrzymał własny ruch. Zielone tęczówki pociemniały do mrocznego szmaragdu, wypełnione chłodem i niebezpieczeństwem. Wbijał wzrok w pobladłą nieco twarz chłopaka i drobną strużkę krwi spływającą po jego wardze. Mógł to zakończyć tu i teraz, bo Alex wcale z nim nie usiłował walczyć. I mieliby jeden problem z głowy. Ale to zrujnowałoby cała misję Liz i tylko sprowadziło na nich gorsze kłopoty. Podniósł się więc i wycofał na kilka kroków, ostry wzrok nieustannie tkwił w leżącym na ziemi chłopaku.
- Porąbało cię? - Maria zaczynała tracić nerwy, wściekłością krzyczała – Dlaczego to zrobiłeś? To tylko Alex!
Max pomógł brunetowi wstać, reszta stanęła pomiędzy nim a zielonookim, jakby chcąc chronić przyjaciela. Tak, mieli go za przyjaciela. Przez wszystkie te lata. Nie mając pojęcia o prawdzie. Teraz stawali wokół niego niczym mur, nie podejrzewając, że chronią własną zgubę, że to obróci się przeciwko nim. Ale nie mógł powiedzieć, co było nie tak. Bo wtedy musiałby przyznać kim sam jest. Kim jest Liz. Zaciskał jedynie pięści, usiłując ustabilizować swój oddech. 542 zsunęła się ze swojego stołka i niepewnie podeszła. Sama nie wiedziała, w którą stronę powinna się skierować.
Czy podejść do Alexa i chronić go własnym ciałem, jak pozostali? Przecież jej własne zadanie właściwie na tym polegało, by chronić ich wszystkich przed jakimkolwiek zagrożeniem. Kto wie czy Alec przypadkiem nie dostał dodatkowego zadania od Renfro, by doprowadzić do Manticore nie tylko ją, ale również ich. Wzrok przesunął się po twarzach przyjaciół. Z lekkim strachem, ogromnym oburzeniem, wpatrywali się w zielonookiego i najwyraźniej czekali na ruch Liz. Nie miała pojęcia co się dzieje. 494 znienacka atakował Alexa, jakby ten był jakimś zagorzałym wrogiem. Spojrzała na Aleca. Nigdy jej nie zawiódł. Zawsze podejmował słuszne decyzje, nie raz ocalając życia innych. Ufała mu jak chyba nikomu innemu. Z drugiej strony wciąż był żołnierzem i oficjalnie nie opuścił Manticore. To mógł być dobrze stworzony pozór, który miał zmylić jej czujność. Grr, szlag by trafił Renfro! Oni czekali, żeby stanęła z nimi i doprowadziła swojego partnera do porządku. Ponownie utkwiła wzrok w zielonookim. Oby postępowała słusznie... Dwa kroki. Mogły być jej własnymi krokami w stronę Manticore i Psy-Ops, ale ryzykowała. Ufała mu. Może nawet za bardzo. Wciąż byli przecież żołnierzami i mogli się posunąć do różnych podstępów. Stanęła jednak obok Aleca.
- Nic ci nie jest Alex? - Isabel z prawdziwą troską otarła chusteczką krew
- W porządku. - mruknął chłopak, uśmiechając się lekko
Jego spojrzenie padło na dójkę transgenicznych, stojących na przeciwko. Cóż za uroczy obrazek. Dwoje X5 usiłujących sprzeciwić się swoim przełożonym, swojemu pochodzeniu, swojemu przeznaczeniu. A przecież nie mogli uciec od tego kim byli. I dlaczego uciekali, skoro i tak nie mogli zwalczyć w sobie tych instynktów, nie umieli w sobie uciszyć tej wojskowej natury i nie potrafili przeciwstawić się zmysłom. Chociażby ta reakcja zielonookiego to potwierdzała. Alex skrzywił się nieco, gdy rana zapiekła. 494 miał mocny cios. I niezwykle szybko się poruszał, nawet jak na transgenicznego. Już o tym zapomniał, odkąd się ostatnim razem widzieli. W zasadzie pierwszy i ostatni raz się wtedy spotkali. Kto by przypuszczał, że znów na siebie trafią. Nawet nie podejrzewał, że to właśnie on był tym dowódcą wspomnianym przez Renfro.
- Co ty sobie wyobrażasz? - Maria niczym lwica broniła przyjaciela, śląc kolejne mordercze spojrzenie w stronę Aleca
- Maria, w porządku. - Alex położył dłoń na jej ramieniu, starając się ją trochę uspokoić – To sprawa między nami. - spojrzał na zielonookiego – Prawda 494?
Alec zmrużył oczy, napinając wszystkie mięśnie, w gotowości do kolejnego ataku. Brunet jednak tylko lekko pokręcił głową i zaczął się wycofywać do tyłu.
- Wy im to wyjaśnicie, jak się domyślam. Ale jeszcze się zobaczymy. - wyszedł z Crashdown
nie tylko kosmici byli w pełni sparaliżowani tym, co się właśnie stało. Sama Liz nie miała pojęcia co Alex miał na myśli i skąd znał numer Aleca? Musiał w takim razie być wplątany w to wszystko bardziej, niż mogła podejrzewać. Wiedział, że są transgenicznymi... Spojrzała na zielonookiego, oczekując natychmiastowych wyjaśnień. On chyba jako jedyny wiedział więcej niż powinien. Zmarszczyła brwi. W jaką grę się tutaj zabawiano jej kosztem? Kim był Alex i dlaczego Alec go uderzył? I co miała niby wyjaśnić kosmitom? Jej sytuacja chyba nie mogła być bardziej skomplikowana. Bez słowa obróciła sie, kierując do swojego pokoju. W tym momencie szok pozostałych nie był jej zmartwieniem. Musiała sie dowiedzieć wszystkiego, nim się odważy podjąć ten jeden krok, o którym wspomniał Alex.
* * *
Skrzyżowała ramiona, przyjmując całkowicie zdystansowaną i groźną pozę. Wystarczyło na nią spojrzeć i było widoczne, że nie odpuści dopóki nie uzyska wyjaśnień. Tych wyjaśnień, na które chyba zasłużyła. Które jej się należały. Zmrużyła oczy, wbijając uważny wzrok w Aleca, który wszedł właśnie do jej pokoju. Wciąż skupiony na swoich instynktach. Jego spojrzenie przypominało ten typowy wzrok dowódcy, jaki pojawiał sie zawsze w trakcie misji, gdy jego zmysły przestawiały się na działanie tylko w celu wypełnienia zadania. Nie czekając nawet na jej pytania czy żądania, oznajmił chłodno:
- On jest z Sekcji Ósmej.
Słowa wsiąknęły w Liz. Spadły niczym gilotyna. Przecież to było niemożliwe. Niemożliwe. Alex Whitman, ten spokojny nastolatek, komputerowy geniusz, który od zawsze przecież mieszkał w Roswell? Nie. Coś się Alecowi musiało pomylić. To by było po prostu niedorzeczne. Jednak wyraz twarzy Aleca i to, co wydarzyło się w Crashdown, podpowiadały, że to była prawda. Gorzka prawda.
Oto miała pod samym nosem zdrajcę. Szczur w gnieździe, jak zawsze mówili na misjach. I nie odkryła go, nie zdemaskowała. Przeciwnie, chroniła go jak pozostałych, przywiązała sie do niego w jakiś sposób, była z nim tak blisko. A on wiedział, że ona jest z Manticore. Nie raz widział jej kod kreskowy, który prezentowała jako tatuaż zrobiony przez zbuntowaną nastolatkę. Grał nią, obserwował ją, rozpoznawał jej metody. Prawdopodobnie nigdy by się nie domyśliła, że Alex należy do Sekcji Ósmej. Należy? Raczej będzie należał. W tym wieku było sie dopiero adeptem, który miał szansę wstąpić w szeregi sekcji. Zapewne jego przepustką miało się właśnie stać to zadanie. Jak mogła być tak nieuważna? Jak mogła do tego dopuścić? Przecież nie popełniła żadnego błędu. Nie powinna popełnić. Potarła dłońmi skronie, pochylając głowę. To była jej wina. Naraziła pozostałych i samą siebie.
- Przestań. - głos Aleca był chłodnawy, ale od razu poskutkował – Nie twoja wina. Nie mogłaś go podejrzewać.
- Skąd go znasz? - zapytała, chcąc odegnać swoje myśli w innym kierunku
- Nocne łowy z Sekcją Ósmą. - rzucił cierpko
Liz znała to hasło. Czasami Renfro współpracując z Sekcją Ósmą wybierała kilkoro transgenicznych i wysyłani byli oni z młodymi adeptami w serce ciemnego lasu na „manewry”. Był to wymysł dowodzących Sekcją Ósmą, Hardy'ego i Westa. Chcieli w ten sposób przetestować kandydatów do swojego oddziału, stwarzając warunki niemal nie do przeżycia. Bo jeszcze niedoświadczeni młodzi komandosi nie mieli praktycznie żadnych szans przeciwko nawet niewielkiej grupie X5. Ale to zawsze były tylko przerażające ćwiczenia, po których zaledwie garstka pozostawała w szeregach Sekcji. Alec musiał raz być oddelegowany na takie łowy i tam natknąć się na młodego adepta Whitmana.
Dał sygnał Kidowi, żeby zajął lewe skrzydło. Przemieszczali się bezszelestnie, dostrzegając w ciemnościach o wiele więcej niż ludzie kryjący się po drugiej stronie lasu. To wydawało się być łatwe zadanie tym razem. Może nawet za łatwe. Coś musiało się za tym kryć. West nigdy wcześniej nie pozostawiał transgenicznym wolnej ręki do dywersji, zawsze sam planował a oni potem to przeprowadzali. Tym razem dowódcy serii X mieli sami sobie poradzić. Problem w tym czy młodzi adepci poradzą sobie z nimi. Mówiąc szczerze, nie mieli na to najmniejszej szansy. Alec wychylił się nieco, przesuwając wzrok w ciemnościach. W odległości kilkuset metrów, za starymi pniami dostrzegł ruch. Skierował spojrzenie o równy kąt czterdziestu pięciu stopni w lewą stronę. Kolejne cele na strzelnicę. Ludzie byli tak przewidywalni. Ich taktyka nigdy się nie zmieniała, co znacznie ułatwiało zadanie transgenicznym. Uśmieszek tryumfu i politowania zadrgał w kącikach jego ust. Zerknął na dowodzącego drugim oddziałem, Kid zajął lewe skrzydło, obserwując swoje pole działania. Dwa płynne ruchy dłonią Aleca i kolejna grupa przeszła tuż obok Kida.
Szmer przykuł ich uwagę. Dwójce adeptów udało się podejść aż tak blisko. No proszę, wreszcie ktoś zaczynał działać. Kid dał znak, że się tym zajmie. Ciche kliknięcie broni i zaraz młodzi adepci zostaną naznaczeni czerwoną farbą dyskwalifikacji. Alec zmarszczył brwi, nasłuchując urywanej rozmowy dwójki ludzi.
- Nuniez – głos chłopaka był ostrzegawczy – Nie wychylaj się.
- Daj spokój Alex. Zaskoczymy ich. - syknęła dziewczyna
Usłyszał szmer, domyślając się, że dziewczyna ma zamiar odstawić brawurową akcję. Nie wiedziała, że „wrogowie” są tak blisko. Cóz, z takim temperamentem, bez przewidzenia konsekwencji nie nadawała się do takich działań, a tym bardziej do Sekcji Ósmej. Dziewczyna poderwała się i nim wykonała krok padły pierwsze trzy strzały.
Strzały? Ten dźwięk nie przypominał odgłosu kul farby, ale świst prawdziwej amunicji. Alec uniósł głowę, wbijając wzrok w Kida, który zastygł w bezruchu. Spojrzenie przesunęło się na dziewczynę. Ciało osunęło się w dół. Krew spływała strużkami z przestrzelonej klatki piersiowej.
- Nuniez! - chłopa zerwał się z miejsca i podbiegł do niej
Padły kolejne strzały. Tym razem w stronę Kida. Ramię musnęła kula, rozcinając naskórek. Do diabła! West dał im ostrą amunicję!
- Przerwać akcję! - rzucił ostro 494, błyskawicznie rozbrajając chłopaka
Wszyscy wstali, chcąc podejść bliżej. A on chciał dopaść Westa. Bezwzględny sierżant chciał się nimi wysłużyć w eliminacji nie nadających się do Sekcji Ósmej osób.
- Kto śmiał przerwać akcję? - zimny głos Westa rozbrzmiał w powietrzu, gdy zbliżył się do nich
Rzucił niechętne spojrzenie na martwą Nuniez a potem na rannego transgenika. Uśmieszek zadrgał w kącikach jego ust.
- Brawo Alex, wuj będzie z ciebie dumny – skierował sie do chłopaka – Masz szansę zrobić u nas karierę.
c.d.n.