Nie wiem czy doczekacie się kolejnej części. Nie to, żebym jej nie miała. Mam już 10 rozdziałów tego opowiadania, ale od ponad godziny usiłuję wkleić tu kolejną część i nic z tego. Szlag mnie oczywiście trafia, bo za każdym razem wyskakuje jakiś błąd
Kiedyś miałam takie problemy z OO, więc i teraz chciałam to naprawić tamtym sposobem, zmieniając pewne struktury, ale nie działa. Nie mam zamiaru tracić więcej nerwów, skoro to nic nie pomaga. Więc mówiąc krótko, czekaj tatka latka nim pojawi się następna część. I to nie moja wina!
---
Wreszcie się udało. Wiecie ile miałam z tym babraniny?
Oj, coś mi się odechce zamieszczać kolejnych części chyba...
Dziewczyny odpowiedź na wasze komentarze napisze później, bo teraz aż mi sieodechciewa cokolwiek pisać.
6.
Wszedł po cichu do pokoju, mając nadzieję, że jednak go nie usłyszy. Ale jak mogła go nie słyszeć? Nie dość, że była poprawioną genetycznie istotą, to na dodatek nie spała. Ciężko było nawet na chwilę zasnąć, gdy całe ciało rozrywało tylko jedno pragnienie. Rozpalona do granic możliwości. Każda komórka tętniła głodem i domagała się wypełnienia tą przyjemną energią. Płuca tłoczyły urywany, płytki oddech, chcąc go całkowicie zatracić tylko w jeden sposób. Serce w zastraszającym tempie tłoczyło krew do żył i tętnic, pulsując rozpaczliwym rytmem żądzy. Zwijała się z kłębek, niespokojnie przewracając na boki. Wszystko ją drażniło. Kołdra, poduszko, nawet powietrze. Wydawały się być za ciepłe i za bliskie jej skóry. Mamrocząc coś, zepchnęła kołdrę na podłogę, po czym ponownie skuliła się, wpijając dłonie w materac.
Nienawidziła rui. Nienawidziła kociego DNA. Nienawidziła siebie za to, że nie potrafiła się od tego powstrzymać, że tak łatwo poddawała się woli własnego ciała. Chociaż teraz niby z tym walczyła. Nie uciekała, jak zwykła to robić do tej poty, gdy namierzała jakiegoś przystojniaka i zaspokajała z nim tę żądzę. Grr, jak to brzmiało?! Jakby była zwierzęciem a nie istotą ludzką, jakby instynkty rządziły całym jej życiem. Ale po prostu nie umiała się sama powstrzymać, a nie było nikogo, kto by jej pilnował. A ciężko było upilnować samą siebie, gdy twoje ciało rozpadało się na miliardy pobudzonych atomów. Głód wypełnienia był silniejszy.
Teraz był tu Alec i odwiódł ją od tej głupiej myśli, by jak najszybciej pozbyć się rui. Nawet nie... Uratował ją przed zawaleniem misji. Bo pewnym było, że kilka minut dłużej w obecności Evansa i trafiłoby ją całkowicie. Popełniłaby podstawowy błąd, który nie tylko by ją wydał wprost w ręce Renfro lub FBI, ale na dodatek zburzyłaby cały ład w tej ich grupie. Wiedziała dobrze, że Max Evans oczu od niej nie odrywa, a taki krok już całkowicie zmonopolizowałby jego uczucia. Nie mogła na to pozwolić. Ale była bliska klęski... Na szczęście dowódca zawsze czuwał. Jęknęła, czując, że wszedł do pokoju. Zresztą trudno byłoby nie wyczuć tego zapachu. Intensywnego, przyjemnego zapachu. Męskiego zapachu. Aah, dlaczego ona musiała być kobietą? I dlaczego do diabła on musiał tak działać na jej instynkty?
Zatrzymał się, czując na sobie jej spojrzenie. Ciemne tęczówki były praktycznie puste. Wypełnione jedynie mgłą i tym pierwotnym pragnieniem. Na chwilę odpłynął myślami od rzeczywistości. Dla męskiego X5 ruja jakiejkolwiek kobiecej X5 była czystą udręką, jeśli znajdował się w pobliżu. Jej organizm wytwarzał tyle ogłupiających feromonów, że jedyną myślą jaka krążyła w jego głowie, była wizja zagłębienia się w niej. Po granice. Przesunął zielone spojrzenie po rozgorączkowanym ciele. Drobne, kształtne, zwinne, przyjemnie wijące się na materacu... Do diabła! Wzdrygnął się lekko, starając się w sobie wzbudzić poczucie rzeczywistości. Myślenie kategoriami instynktów i bądź co bądź drugą głową nie przyniesie nic dobrego. Przeciwnie, zniszczyłoby to wszelkie sensowne układy między nimi. On był dowódcą a ona żołnierzem z jego oddziału. W dodatku teraz działali na całkowicie sprzecznych misjach.
Zamknął cicho drzwi i okrążył łóżko szerokim łukiem. Wolał nie podchodzić bliżej, wiedział, że jego opanowanie już jest w strzępkach. Nie raz widział ruję u różnych kobiecych X5, ale nigdy nie był w samym centrum hormonalnej gorączki. Cholernie kuszące uczucie, ale jednocześnie piekielnie zdradliwe, aż miało sięochote przeklinać ich twórców. Oparł się o framugę okna, nie mogąc jednak oderwać wzroku od brunetki. A Liz znów przekręciła się na bok, nie potrafiąc wytrzymać długo w jednej pozycji. Ciało domagało się ruchu. Tego sennego, leniwego, fizycznego, lepkiego ruchu. Z kimś. Kimś, kto przeprowadziłby ją na kraniec kociej gorączki. Głowa przesuwała sie niespokojnie na poduszce, palce kurczowo ściskały prześcieradło, nogi kopały niewidzialnego przeciwnika. Musiałoby być niezwykle przyjemnie, gdyby tak wiła się pod nim. Zniewalająco. Dręcząco. Dość! Zamknął powieki i uderzył lekko głową o ścianę. Znów wkraczał na te nieodpowiednie tereny swoich rozmyślań.
- Nienawidzę cię. - z jej rozchylonych ust wydobył się miękki szept
Subtelny. Zmysłowy. Nieco zachrypnięty. Mówiła do niego, chociaż wolała nie wędrować spojrzeniem w jego stronę. Momentalnie otworzył oczy i wbił w nią wzrok, wyczekując wyjaśnienia.
- Gdybyś mnie nie powstrzymał... - mamrotała, plącząc się we własnym łóżku – Już miałabym to z głowy.
Ah, więc teraz przechodziła etap hormonalnej furii? Miała zamiar obwiniać jego za swój stan, jakby uczynił jej największą zbrodnię. Prychnął. Nie miał zamiaru dać sie wciągnąć w tę nędzną gierkę, prowadzoną przez jej huśtawkę nastrojów.
- O wybacz. - mruknął – Ale nie wiedziałem, że masz zamiar uczynić z tego chłopaka mężczyznę.
Odpowiedziało mu jęknięcie. Dziwnie przesiąknięte zażenowaniem. Ona chyba nie miała pojęcia o tym, że Max Evans jeszcze nie przeszedł tego etapu w swoim życiu. A przecież to było widać na pierwszy rzut oka. Pokręcił głową z politowaniem. Ten dzieciak był chyba jedynym nastolatkiem na świecie, który nie posmakował życia od tej fizycznej strony.
- Pić. - jej błagalny ton zadziałał na niego momentalnie
Podszedł do jej stolika nocnego, zapominając, że powinien utrzymać dystans. Jego dłonie lekko drżały, gdy usiłował nalać wody do szklanki. Opanowanie 494! Podał picie Liz, wpatrując się, jak spierzchnięte nieco usta wpijają się łapczywie w szklakę, sącząc chłodny płyn aż do końca. Uniosła się jeszcze wyżej, chcąc odstawić szklankę. I znaleźli sie nagle niebezpiecznie blisko. Zaskakujące ciepło jej ciała w błyskawicznym tempie przejmowało kontrolę nad jego zmysłami. Oszałamiający zapach nakręcał jego myśli, kierujące się tylko w jedną stronę. Jej stronę. Pochylił się, skracając dystans między nimi do minimum.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak na mnie działasz – mruknął, odgarniając dłonią włosy z jej policzka
Liz przymknęła powieki, odchylając głowę nieco do tyłu. Był tak blisko... Jej zmysły już szalały, a ciało chciało już omdleć miękko na materac i poddać się tej silniejszej woli. Ale nic nie następowało. Czuła jego zapach, przypadkowe muśnięcie, jego oddech na swoich ustach, ale żadnego ruchu. Nawet najmniejszego.
- Alec... - błagalny jęk został stłumiony w jej gardle, gdy spragnione wargi zamknęły jej ustach
Pocałunek nie był spokojny, ani delikatny. Przeciwnie, wygłodniały i natarczywy. Intensywny. Wilgotne wargi Liz z wdzięcznością poddawały się i odwzajemniały każde żądanie Aleca. I chociaż w płucach brakowało powietrza, zaklinała wszystko, by to trwało jak najdłużej. Koniuszek jego języka przesunął sie po kącikach jej ust, rozchylając jej wargi. Smakowała niesamowicie. Słodko, ale niebezpiecznie. Uzależniająco. Nawet się nie zorientował, gdy jej ciało miękko się ugięło i ułożyło na materacu. A on powędrował tam za nią. Źle, źle, źle – to nie powinno tak postępować. Drobne dłonie przesunęły siępo jego plecach, jakby przeczuwała, że ma zamiar się od niej odsunąć i chciała mu to uniemożliwić. Skutecznie blokowała jego racjonalne myśli. Spragnione usta przesunęły się po skórze jej szyi. Mleko i miód. Smakowała jak połączenie mleka i miodu.
- Mhm... - wymruczał w zagłębienie jej szyi, wywołując przyjemny dreszcz w drobnym ciele – Nie... Nie Liz.
Uniósł swoje ciało, kładąc obie dłonie po bokach jej głowy i wyprostowując łokcie. Zielone spojrzenie ślizgało się po jej twarzy. To było trudne do opanowania, ale musiał przerwać.
- Jestem twoim dowódcą. - mruknął, jednym gwałtownym ruchem podrywając się i wstając
Przetarł dłońmi twarz, jakby usiłując zetrzeć resztki chwilowego zatracenia. Słabości, która wciąż burzyła krew w jego żyłach. Zmysły szalały, instynkty wydzierały w nim tylko jedno prymitywne pragnienie.
- Wezmę prysznic. - wymamrotała Liz, wstając powoli z łóżka
Nogi wydawały się być jak z waty, a w głowie nieustannie szumiała jej euforia. Zmysły pulsowały jego dotykiem i zapachem. Chciała więcej. Potrzebowała więcej. Ale jednak była wdzięczna, że to przerwał. Gdyby nie należeli do jednego oddziału, gdyby on nie był jej dowódcą, nie przejmowaliby się tym. Pozwoliliby instynktom przejąć kontrolę. Jednak ich relacja uniemożliwiała tę swobodę. Gdyby do czegoś doszło, układ żołnierz-dowódca runąłby od razu, a oni pogubiliby się w tym wszystkim. Drzwi łazienki zamknęły się za nią.
* * *
Może gdyby nie należała do jego oddziału, nie miałby żadnych skrupułów. W końcu to leżało w ich naturze, a czasami instynktom nie można się było oprzeć. Naprawdę, to on często sam kierował sie swoimi pragnieniami i potrzebami, nie zważając na inne wartości. Moralność. Pff, oni nie wiedzieli co to moralność. Dla nich istniały jedynie zasady wpajane przez Manticore i osobiste zachcianki. Nic innego. Zresztą dlaczego miałoby co innego istnieć? Oni nie byli zwykłymi ludźmi, którzy żyli sobie w tej rzeczywistości i sielance, jak inni. Wiec skąd te zahamowania? Otworzył okno, wpuszczając do pokoju chłodne, wieczorne powietrze. Ale nie pomagało. Pomieszczenie nadal wypełnione było dusznym, obezwładniającym zapachem. Feromony i pragnienie. Dobrze, że się powstrzymał. Że oboje się powstrzymali. Na Blue Lady, był jej dowódcą! Ich relacje powinny pozostać czysto zawodowe, żołnierskie. Ewentualnie coś w rodzaju wzajemnej odpowiedzialności. A głównie jego odpowiedzialności za nią. Skoro już tu był, odkładając własne zadanie i wiele tym ryzykując, to musiał chociaż swój obowiązek dowódcy spełnić.
A chwilę temu prawie się zatracił w szaleństwie jej gorączki i własnej burzy zmysłów. Zasady odepchnięte w zakamarki umysłu, zapomniana rola. Liczyło się tylko to, by ją czuć. Każdą cząstkę niej. Smakować jej w nieskończoność, odbierać oddech, doprowadzać ją do obłędu, stopić się z nią w całość. Potrząsnął głową. Gdyby posunęli się za daleko, mogliby nie tylko zatrzeć dystans jaki pomiędzy nimi był, ale i przekroczyć tę barierę relacji. Wkroczyć na niebezpieczny teren, na jakim jeszcze żadne z nich nie manewrowało, a gdzie pojawiało się coś więcej niż instynkty. Emocje.
- Liz? - czyjś głos rozbrzmiał w głowie Aleca
Obrócił się od razu w stronę okna. Kto o tej porze wpadał z odwiedzinami? A nawet jeśli to coś pilnego, to czy nie słyszał o czymś takim, jak telefon? Grr, ludzie... Zmarszczył brwi, gdy poprawiony genetycznie wzrok dostrzegł znajomą twarz bruneta. I po chwili w oknie pojawił się Max.
No świetnie. Biedny świadek kociej gorączki, nie mający pojęcia co się dzieje. Może przez tę urywkową scenkę w Crashdown zaczął myśleć, że Liz jednak coś do niego czuje. Alec miał ochotę parsknąć śmiechem i pokręcić głową. Jedyne uczucie jakie brunetka wobec tego chłopaczka żywiła to przywiązanie. Odpowiedzialność. A rano zwykłe, czyste, zwierzęce wręcz pożądanie.
- Jest Liz? - chłopak zapytał niepewnie, rozglądając się po pokoju
Jego wzrok przykuła wymięta, leżąca na podłodze kołdra. Alec dostrzegł zmieszany i raczej zazdrosny wzrok Maxa i nie mógł powstrzymać uśmieszku nasuwającego się na usta. Nie miał nic do niego, ale nie aprobował faktu, że brunet łazi za Liz jak piesek. Kiedy przez kilka dni obserwował uważnie co tu się dzieje, był świadkiem tego, jak Max wielokrotnie nie odrywa się ani na krok od 542, żyjąc złudną nadzieją. Nie mógł oprzeć sie pokusie, by trochę podrażnić tego Romea.
- Liz bierze prysznic – toczył słowa spokojnie na języku, z zadowoleniem obserwując minę Maxa
Chłopak z pewnością powstrzymywał żądzę mordu. Ciekawe co by zrobił, gdyby oni się nie powstrzymali, a on tu trafił na całkowicie jednoznaczną scenę?
- Coś przekazać? - zapytał, unosząc złośliwie lewy kącik ust do góry
Jakby nigdy nic pochylił się i sięgnął po kołdrę, rozkładając ją ponownie na łóżku. Wiedział doskonale jakie myśli, jakie obrazy muszą się przewijać przez umysł osiemnastolatka. Cóż, jego własna wyobraźnia znów zaczynała działać, gdy do nozdrzy dotarł zapach Liz. Nęcący, słodkawy, subtelny. Krew ponownie zaczęła swoją wędrówkę w dół. Hmm, czasami ciężko być mężczyzną.
- Nie. - głos Maxa był dość chłodny i skutecznie oderwał Aleca od wizji Liz w tej pościeli – Ty jesteś jej znajomym, tak? - padło niepewne pytanie
Zielone tęczówki z rozbawieniem wbiły w niego wzrok. Albo chłopak był niezwykle naiwny albo wolał się karmić złudzeniami niż dopuścić do świadomości, że Liz mogła kogoś mieć.
- Znajomym? - nie mógł powstrzymać rozbawienia – Taa. Można tak powiedzieć.
Nie było wątpliwości, jak Max odebrał tę odpowiedź. Zmrużył tylko oczy, po czym odszedł zrezygnowany.
Może i własnie Alec zdeptał nadzieję jakiegoś nastolatka, zachwiał jego idyllicznym światkiem, ale jakoś nie miał szczególnych wyrzutów. Nigdy ich nie miał. Był żołnierzem. I to cholernie dobrym. Dowódcą. Poza tym lepiej było żeby chłopak wcześniej się ocknął, nim Liz sama wydarłaby mu strzępki tej naiwnej nadziei. Ona też była żołnierzem. W dodatku ze swoim zadaniem, które chciała za wszelką cenę wypełnić. Oni oboje nie patrzyli na te ludzkie słabostki, liczyła się tylko misja. Drzwi od łazienki otworzyły się, a drobna brunetka weszła do pokoju, wycierając ręcznikiem mokre włosy. Koszulka przylepiała się do jej ciała w kilku miejscach.
- Kto to był? - zapytała na wpół sennym na wpół zachrypniętym głosem
Alec obrzucił ją uważnym spojrzeniem, nieco łapczywym i szybko obrócił głowę.
- Jakiś brunet konający z miłości do ciebie. - rzucił swobodnie, podchodząc do okna i zamykając je
Uniosła brwi w zdumieniu. Co Max tu robił o tej porze? Zresztą, czy to było ważne. Jej ciało i umysł przez chwilę miały pełnię kontroli, więc póki ją miała, reagowała jak żołnierz. Wzruszyła ramionami i rzuciła ręcznik w kąt.
- Co mu powiedziałeś? - zapytała, spoglądając nieufnie na łóżko
Nie uśmiechała jej się myśl o ponownym zanurzeniu się w pościeli już przesiąkniętej potem i gorącem. Ciało ponownie się rozgrzewało.
- Że bierzesz prysznic – melodyjnie przeciągnął ostatnie słowo, ledwo hamując rozbawienie
Momentalnie na niego popatrzyła zdumiona. Nie żartował, mówił prawdę. W dodatku czerpał z tego wyraźną satysfakcję. Wyobraziła sobie tę scenkę... Podrapała się po nosie, lekko marszcząc brwi.
- Musiał mieć fajną minę.
c.d.n.