Już nie będzie łez

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

Post Reply
_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Już nie będzie łez

Post by _liz » Sun Mar 06, 2005 2:03 pm

Image


Tytuł: "Już nie będzie łez"

kategoria: x-tremer

NA: To króciutkie, jednoczęściowe opowiadanko x-tremer. W atmosferze raczej smutku i przygnębienia. Widziane z perspektywy Liz, która niegdyś przyjechała do Seattle w poszukiwaniu Max, by powiadomić ją o śmierci X5-538 Alexa. Przewodnia piosenka: "My immortal" Evanescence.




Już nie będzie łez


Przekręcam powoli klucz w zamku, jakby obawiając się, że narobię hałasu. Zawsze, gdy chciałam je otworzyć, nigdy mi się to nie udawało. On zawsze wcześniej je otwierał, wyczuwając moją obecność. Mrugałam niepewnie i uśmiechałam się. I on się uśmiechał. Chociaż wiedziałam, że za każdym razem je otworzy nim nawet przekręcę klucz i tak to robiłam. To było jak nasz rytuał powitalny. Ale tym razem nie ma za drzwiami szmeru. Nikt nie kładzie dłoni na klamce. Nie otwiera drzwi. Zastygam w bezruchu, nie mając w sobie siły, by wreszcie otworzyć zamek.

I'm so tired of being here
suppressed by all of my childish fears


Nabieram głęboko powietrza. Weź się w garść. To tylko drzwi. Jeśli ich nie potrafię otworzyć, to jakim cudem chce przeżyć pobyt w tym mieszkaniu? Jestem na to za słaba. Wzdycham i przekręcam wreszcie klucz. Kliknięcie. Odrapane drzwi ustępują i uchylają się. Przesuwam po nich dłoń. Powoli, jakby je głaszcząc. Dziwny odruch. Nigdy wcześniej takiego nie miałam. To chyba jest jakiś instynkt, który chce dotknąć wszystkiego, czego on dotykał. Wchodzę do środka, momentalnie tonąc w półmroku. On zawsze poruszał się tu idealnie, widział wszystko mimo ciemności. Czuję jak kąciki moich ust unoszą się w półuśmiechu. Genetycznie poprawiony wzrok zawsze wszystko uważnie badał. Wszystko. Mnie też.

Pamiętam jak przyglądał mi się przy pierwszym spotkaniu. Badawczo. Śledził każdy mój ruch, każdy gest. I potrafił z tego wyczytać niemalże wszystko. Intensywny wzrok ślizgający się po mojej sylwetce. Czułam to spojrzenie cały dzień na sobie, odkąd tylko pojawiłam się w Seattle, szukając Max. Chciałam ją znaleźć i poinformować o śmierci Alexa. Ja jedna wiedziałam kim naprawdę był mój najbliższy przyjaciel. Zawsze opowiadał o X5452 z taką ufnością, że po prostu musiałam ją powiadomić o tym, że jej brat zginął. Ale nim spotkałam Guevarę, natknęłam się na niego. Niego...

Nie mogłam oderwać wzroku od tego idealnie stworzonego ciała. Każdy najmniejszy ruch stanowił istną sztukę. Płynnie, zmysłowo i jednocześnie z ostrzeżeniem. Tak. Czułam płynące od niego niebezpieczeństwo. Może właśnie dlatego, nie potrafiłam oderwać spojrzenia. I obrócił się. Wciąż to pamiętam. Powoli. Twarzą do mnie. Jego wzrok padł od razu na mnie. Jakby odwrócił sie tylko po to, by mnie zobaczyć.

Jego spojrzenie zawsze blokowało mój oddech. Niesamowicie zielone tęczówki, barwione malachitem. Intensywny, przeszywający wzrok prześwietlał moje ciało. Nigdy wcześniej nie czułam takiego magnetyzmu. Jakby skupiał we mnie wszystkie drobiny emocjonalności i intymności. Wkradał się pod moją skórę, przenikając do wnętrza. Tworząc ze mną jedno.

And if you have to leave
I wish that you would just leave
because your presence still lingers here
And it won't leave me alone


Wchodzę do pokoju. Wszystko tutaj nim pachnie. Przesiąknięte na wskroś tym niepowtarzalnym zapachem, który szybko nauczyłam się wyczuwać. Zawsze pachniał inaczej niż ktokolwiek inny. Może to przez jego mieszane DNA. A może po prostu moje własne zmysły tak szybko przestawiły się tylko na niego, by wyczuwać tylko jego, nikogo innego. Chciałam tylko jego i nikogo innego. Wydaje mi się, że z czasami mój własny zapach zaczął nosić w sobie skrawki jego aury. Jakbym była oznakowana, że przynależę tylko do niego.

Mówiąc szczerze, nie przeszkadzało mi to. Nadal mi to nie przeszkadza. Wiem, że inni X5 przechodząc obok mnie, czują jego we mnie. Na zawsze naznaczona. I oby ten zapach nigdy nie zniknął. Nie pozwolę mu zniknąć. To jedyne co we mnie pozostało z niego. Jedyny zmysł, którym nauczyłam się naprawdę posługiwać. Przez to również wróciłam tutaj. Do tego mieszkania. Bo tutaj wszystko pachniało nim. Przymykam powieki i mam wrażenie, że on stoi obok i uśmiecha się.

These wounds won't seem to heal
This pain is just too real
There's just too much that time cannot erase


Kąciki jego ust unoszą się do góry w tym tradycyjnym uśmieszku, który momentami przynosił nawet rumieńce na moje policzki. Tak. Był jedynym mężczyzną, który potrafił sprawić, że się rumieniłam. I to bez słów. Wystarczył tylko ułamek wygłodniałego spojrzenia lub właśnie ten uśmiech. Wiem, że uwielbiał to we mnie. Że tylko dla niego się rumieniłam. Tylko przez niego. Tylko przy nim tak słabłam i pozwalałam sobie na bycie bezbronną. Bo on sprawiał, że czułam się bezpiecznie. Chociaż wielokrotnie powtarzał, że z nim nie jestem bezpieczna, że może sprowadzić na mnie cierpienie i strach. Ale nigdy nie dał mi tego naprawdę odczuć. Boże, jak ja chciałabym poczuć znów jego ciepłe ramiona zaciskające się wokół mnie. Oplatające tak ciasno i nie pozwalające się wymknąć.

Uwielbiał tak po prostu mnie tulić. Uśmiecham się, przypominając sobie, jak czasami zwykł mówić, że jestem najprzyjemniejszą poduszką na świecie. Jego głos... Paleta tonów, które oznaczały tyle różnych nastrojów. Najbardziej jednak pamiętam ten niski, wibrujący, melodyjny... który rozmiękczał moje ciało. Nie. To nie tak. Nie tylko jego głos. On sam. Cały on. Słabłam, miękłam, traciłam kontrolę. Stawałam się całkowicie obnażona i zdana na jego łaskę. Ale nie przerażało mnie to. On był moją siłą. Wystarczyło, że był obok, a nic nie mogło mnie zranić. Nic nie byłoby w stanie.

You used to captivate me
by your resonating light
But now I'm bound by the life you left behind


Kurtka. Jego kurtka. Na starym fotelu, rzucona niedbale. Jak zwykle. Moje drżące dłonie usiłują się skupić i delikatnie ujmują materiał. I nagle, jak w amoku, zaczynam tulić do siebie ten jedyny skrawek jego jaki mi pozostał. Mocno, jakby mógł się lada chwila rozpłynąć. A nie chcę, żeby znikał. Już nie chcę by cokolwiek znikało. Wystarczy, że odebrano mi jego samego. Niech pozostanie chociaż jakiś fragment tego, co było kiedyś. Do czego moje myśli będą mogły wrócić, gdy już nie starczy siły na oddech. Gdy nie będzie już we mnie siły do życia.

Wtulam twarz w ciemny materiał. Kiedy się bałam, zawsze ukrywałam swoją twarz w jego klatce pierioswej, wsłuchując się w równomierne bicie jego serca. Uspokajało. Ale teraz nie ma rytmu. Nie ma ciepła. Pustka, która tylko bardziej szarpie moimi nerwami. Ściskam kurtkę mocniej w swoich ramionach. Tak, jakbym jego obejmowała po raz ostatni...

Doskonale pamiętam, gdy moje ramiona po raz ostatni obejmowały jego ciepłe ciało. Na lotnisku. Wracałam do Roswell. Nie, nie wracałam. Jechałam tam tylko by zakończyć pewne sprawy. Miałam tu wrócić. Chciałam tu wrócić. Taki był plan. Obejmowałam go wtedy tak mocno, jakbym przeczuwała, że to już ostatni raz. Że już więcej tego uczucia nie będzie. A on mamrotał moje imię, niczym w najsłodszej modlitwie. Pamiętam, że nie płakałam. Łzy same cisnęły mi się do oczu, ale powstrzymywałam je, bo wiedziałam, że nie zrozumiałby. Nie chciałam go zasmucać. Wyjechałam. I wróciłam szybciej niż bym się tego spodziewała... Wróciłam tej samej nocy, w której Max zadzwoniła i powiedziała mi to... że on...

Your face it haunts my once pleasant dreams
Your voice it chased away all the sanity in me


Kurtka wysuwa się z moich ramion i upada bezwiednie na podłogę. Mam wrażenie, że ja sama też za chwilę się tam osunę. Moje spojrzenie przesuwa się w drugi kraniec pokoju. Ten, przynoszący najgłębsze wspomnienia. I nagle odnajduję w sobie siły, by tam podejść. To miejsce, w którym zawsze potrafił odegnać ból i strach. W którym wygrywał na mojej duszy najpiękniejsze emocje.

Pianino.

Przesuwam drżące palce po białych klawiszach. Zakurzonych klawiszach. Ledwie ich dotykając. Chociaż rodzi się we mnie coraz gorętsze pragnienie by stopić swoje dłonie z tymi prostokącikami, które pamiętają jeszcze jego dłonie. Siadam niepewnie, wciąż wodząc opuszkami palców po tych miejscach, gdzie wciąż igrało ciepło jego rąk. W umyśle powraca obraz. Wyraźny. Najwyraźniejszy ze wszystkich. Zatopiony w półmroku, a jednak najbliższy mojej pamięci. Tamten wieczór, kiedy po raz pierwszy mnie tu przyprowadził. Gdy płakałam w jego ramionach, kurczowo chwytając się go jak jedynej deski ratunku. A on odegnał ból. Dźwiękami.

When you cried I'd wipe away all of your tears
When you'd scream I'd fight away all of your fears


Moje palce wpijają się w klawisze, wydobywając z nich znane już mi tak dobrze nuty. Te same, które grał każdego kolwjnego wieczora. Przed oczami znów widzę jego dłonie miękko przesuwające się po pianinie i wygrywające smutną melodię, która kołysała moje serce. Która wciąż je kołysze. Co wieczór słyszę ją w swojej głowie. Widzę jego, siedzącego tutaj, grającego specjalnie dla mnie. Tylko dla mnie.

Z każdym kolejnym dźwiękiem, moje palce ożywają, tak jak wtedy, gdy uczył mnie tego utwóru. Czuję jego gorące opuszki na swoich dłoniach. Zawsze już będę je czuła. Wtopione w moją skórę. Trwające głęboko pod naskórkiem, czekające tylko na dotyk klawiszy, by móc się rozpalić tym uczuciem. Zakorzenionym głeboko we mnie. Jak chyba nigdy wcześniej, zaczynam rozumieć, że to wszystko tkwi we mnie tak głęboko. Za głęboko. Już nigdy się tego nie pozbędę. I dobrze. Niech pozostanie to we mnie na zawsze. Chcę być tak napiętnowana. NIM napiętnowana. Już zawsze.

And I've held your hand through all of these years
But you still have all of me


Zaczynam coraz mocniej uderzać w klawisze. Chyba podświadomość pragnie wydobyć z nich niego. Jego wizję. Oczy, uśmiech, głos, dotyk, postać. Jakby był zakodowany w tych nutach. Jakby ożywał za każdym razem, gdy je będe grała. Będzie ożywał tak każdego wieczoru. Z każdą moją myślą o nim. Mój każdy oddech jest jego oddechem. Każdy mój uśmiech, odbiciem jego uśmichu. Każda minuta mojego życia, iskrą nadziei, że byłoby jednocześnie jego życiem.

Wszystko zaczyna wirować. Czuję jak powietrze gęstnieje. Nie mogę powstrzymac własnego umysłu, który kreuje piekielne uczucie – wrażenie, że On jest obok. Że siedzie tuż obok mnie. Jego ciepłe dłonie powoli kładą się na moich i prowadzą palce w płynny ruch po klawiszach. Gorący oddech przyjemnie przesuwa się po moim karku, przesyłając dreszcze po całym ciele. Powietrze formuje się w jego szept...

Łzy. Ciepłe kryształki tęczówych wspmnień spływają po moich policzkach. Palce drętwieją, ale grają dalej. Melodię przecina brzęk łez rozbijających się o białe klawisze. Moich łez. Dla niego. Gdyby tylko mogły go ożywić. Gdyby mogły mi oddać to wszystko, co zabrał mi ten przeklęty świat. I za co? Za co, pytam?! Czym sobie zasłużyłam na to? Nie! Czym on na to zasłużył? Czym zawinił? To przeze mnie. Przeze mnie. Sprowadzam na innych ból i cierpienie. Przynoszę pecha. Przynoszę śmierć. Każdy, kto się do mnie zbliży, każdy, kogo pokocham... I płaczę jeszcze bardziej, kiedy moje usta zaczynają mamrotać nieustannie to jedno zaklęcie. Jedno przekleństwo. Kocham. Kocham. Kocham.

I've tried so hard to tell myself that you're gone

Za późno. Już jest za późno, by to mówić. On nie słyszy. On już nie będzie wiedział. Nie da się cofnąć czasu. Gdybym nie wyjechała... gdybym została, on zostałby ze mną. Nie poszedłby tego dnia do Jam Pony, nie zasłoniłby nikogo ciałem, policja by nie strzelała... Dlaczego nie potrafiłam tego przewidzieć? Dlaczego nie zostałam?

And though you're still with me
I've been alone all along


Kocham.

When you cried I'd wipe away all of your tears

Kocham.

When you'd scream I'd fight away all of your fears

I zawsze go będę kochać. Jego imię na zawsze w mojej pamięci.

And I've held your hand through all of these years

Alec.

But you still have all of me

Nie chciałby, żebym płakała. Nienawidził tego. Wydawało mu się, że nie potrafi powstrzymać moich łez i nienawidził siebie za to. A tylko on umiał uśmierzyć mój ból. Jednak myśl o nim... dla niego... Dla niego się powstrzymam. Dla niego otrę policzki.

Już nie będzie łez.
Image

User avatar
nowa
Fan
Posts: 609
Joined: Wed Feb 04, 2004 2:05 pm
Location: b-stok
Contact:

Post by nowa » Sun Mar 06, 2005 3:30 pm

Chciałabym coś mądrego napisać, ale nie mogę. Nie wiem co. Może wrócę, jak ochłonę... :(

To było takie smutne... i takie piękne. Płakałabym pewnie, gdybym nie siedziała w pokoju rodziców :cry: Masz talent, nawet mnie potrafisz rozczulić :(
Najbardziej podobał mi się fragment wejścia do mieszkania, krótkie wspomnienie ich słodkiego powitalnego rytuału. To był jakby pogodny, ale już przesiąknięty smutkiem wstęp. A później to, jak Liz grała na pianinie... piękne.

Jednoczęściowe opowiadania mają to do siebie, że mogą całe pozostać w jednej atmosferze, nie trzeba rozkręciać akcji wprowadzając puste, nic nie znaczące słowa. Tu każde słowo miało swoją głębię... No piękne, no :P :(
"Wszyscy leżymy w rynsztoku,
ale niektórzy z nas patrzą w gwiazdy."
Image

User avatar
Hotaru
Fan...atyk
Posts: 1081
Joined: Sat Jul 12, 2003 7:58 pm
Location: Krasnalogród ;p
Contact:

Post by Hotaru » Sun Mar 06, 2005 5:09 pm

Wiesz co, _liz? Pożycz mi swój kalendarz, bo jakoś cierpisz na nadmiar czasu :lol: Też tak chcę, chlip.

Opowiadanie... także nie bardzo wiem, co o nim napisać. Przypomina mi się pewien jednoczęściowy dreamerek, bodajże autorstwa EmilyluvsRoswell (nie jestem pewna), w którym Liz z przyszłości używa granilithu, by wrócić do przeszłości i powstrzymać Maxa przed odejściem z Roswell po szczycie w Nowym Jorku. Nie wiem, jakoś ma w sobie tę samą atmosferę przygnębienia :roll: Oczywiście Emily skończyła swoją opowieść nutką optymizmu i nadziei, u ciebie definitywnie ostatnio równie depresyjna mania jak u mnie. Skończ z tym, dziewczyno! Nie zamieniaj się we mnie! Napisz jakiś wesoły, zabawny ff, który rozbawi wszystkich dookoło i będziesz mogła pochwalić się wszystkim naokoło, że wywołałaś dzisiaj wiele uśmiechów na twarzach swoich fanów.... bitte.... :mur:

User avatar
Elip
Starszy nowicjusz
Posts: 252
Joined: Fri Apr 30, 2004 11:18 am
Location: Z Daleka :P

Post by Elip » Sun Mar 06, 2005 10:33 pm

_liz pisząc to opowiadanie chyba zbyt dobrego humoru nie miałaś :roll: Jest strasznie przygnębiające, i nie mogę docztać się tu, ani cienia jakiejś nadzieji, albo pocieszenia :roll: Skąd ci przyszło do głowy pisać takiego ff?? :? No ale skoro już napisałaś, ja przeczytałam, to muszę powiedzieć, że mimo tego, że teraz mój nastrój nie jest zbyt dobry, to opowiadanie jest... śliczne, pełne emocji, wspaniale opisałaś uczucia Liz... A tak w ogóle, to straszne jest. Wyjeżdżając miała już przeczucie, że coś się stanie, wróciła i okazało się że miała rację. Tak nagle straciła ukochaną osobę. I jeszcze scena przy fortepianie... No prawda, umiesz rozczulać :cry:

Popieram pomysł Hotaru! Stanowczo! Napiszcie coś wesołego :D Prosimyyy... bardzooo :lol: :cheesy: :uklon:

User avatar
onar-ek
Pleciuga
Posts: 887
Joined: Mon Aug 30, 2004 4:40 pm
Location: Białystok
Contact:

Post by onar-ek » Mon Mar 07, 2005 6:21 pm

Chciałam to skomentowac wczoraj, ale z przyczyn o których wolałabym nie wspiminac komentuję to dziś :lol:
Fic rzeczywiście smutny i taki bardzo ponury... Miało się ten humorek co Marq jeden? :? Tfu już nic nie piszę...
Dobrze, że postanowiłaś zrobic z tego tylko jednoczęściowe opowiadania bo nie wiem czy zniosłabym coś dłuższego... Czasami mam akie dobijające humorki, ale nie dziś i nie jutro więc dzięki Ci, że to jest tak krótkie, ale marudzę co? :lol: Te wspomniania Liz, dotykanie przedmiotów których kiedyś dotykał on... Wizja jego uśmiechu i ta scena z pianinem normalnie mnie dobiły i gdybym nie miała dobrego humorku (nie licząc zmęczenia :lol:) to bym normalnie siedziała zdołowana gdzieś pod ścianą w tym momencie 8)
Zrobiłam nawet dwa bannerki do tego ff jeszcze zanim go przeczytałam, ale Twój jest i tak fajniejszy 8) bannerek nr.1 bannerek nr.2
Ok tyle tego czekamy oczywiście na kolejne Twoje ff 8)

_liz
Fan...atyk
Posts: 1041
Joined: Fri Aug 15, 2003 4:07 pm
Location: Wrocław
Contact:

Post by _liz » Tue Mar 08, 2005 4:11 pm

Ten ff z zamierzenia taki miał być. Dobijający, smutny, wręcz ściskający serce. Dlaczego? A tak jakoś... w sumie pomysł zrodził się zanim wpadłam w dołek. Ale oczywiście wena przyszła w ten weekend, kiedy już gorzej być nie mogło :? No dobra, mogło, ale to nie istotne. Może podeszłam do tego opowiadania zbyt osobiście i wyszło tak a nie inaczej? Kilka osób po moich przejściach stwierdziło, że opowiadanie nie jest tyle o Liz i Alecu co o mnie samej... przerażające :shock: Brrr...

No, ale cieszy mnie, że mimo wszystko wam się podobało. I że doceniliście nawet ten smutek tutaj.

Co do mojego czasu na pisanie ff - ja go nie mam :lol: To jest tak: uczę się nawet dobrze, przygotowuję do matury również. Po prostu czasami miewam godzinkę a nawet dwie przerwy między nauką i wtedy przychodzi wena na pisanie... Hotaru, wierz mi, że nie chciałabyś mieć takich zajęć jak ja. Chcesz za mnie zdawać bilogię, chemię i fizykę? :twisted: Ja nie mam nic przeciwko!
Image

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 60 guests