T: Burn For Me [by Kath7]
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
Jak czytam to opowiadanie, najpierw w orginale, teraz w twoim wspaniałym tłumaczeniu, dochodzę do wniosku że wszyscy bohaterowie mogliby wstapić do klubu Wielbicieli Samoudręczenia.
Bo tu w jednym kącie siedzi Max, jak zwykle przekonany że jego obecnośc na tym padole jest źródłem wszelkich mozliwych nieszczęść wliczając w to globalne ocieplenie. W drugim kącie mamy Liz tarzająca się w poczuciu winy wobec Zana ( ktorego rani) i Maxa (którego nie uratowała), Michaela i Isabel bijących się w piersi, że nie ocali brata, plus szeryfa który oznajmia że wszyscy oni się mylą, bo to tak naprawdę wszystko jego wina
Przyznam że chwilami łapałam sie na mysli że zamiast siedzieć na tyłku i bić się w piersi, zrobiliby coś konstruktywnego.
No ale na tym polega czar dobrych opowiadań...bohaterowie potrafią cię wkurzyć
Szkoda że pogoda ci się nie udała....ja swoje poprzednie wyjazdy nad morze dobrze wspominam...jesli nie liczyć słonecznych poparzeń, bo wiesz- należę do tego szczególnego gatunku osób które pierwszego dnia zlewają się olejkiem przyspieszającym opalanie, a potem już tylko leżą i jęczą
Bo tu w jednym kącie siedzi Max, jak zwykle przekonany że jego obecnośc na tym padole jest źródłem wszelkich mozliwych nieszczęść wliczając w to globalne ocieplenie. W drugim kącie mamy Liz tarzająca się w poczuciu winy wobec Zana ( ktorego rani) i Maxa (którego nie uratowała), Michaela i Isabel bijących się w piersi, że nie ocali brata, plus szeryfa który oznajmia że wszyscy oni się mylą, bo to tak naprawdę wszystko jego wina
Przyznam że chwilami łapałam sie na mysli że zamiast siedzieć na tyłku i bić się w piersi, zrobiliby coś konstruktywnego.
No ale na tym polega czar dobrych opowiadań...bohaterowie potrafią cię wkurzyć
Szkoda że pogoda ci się nie udała....ja swoje poprzednie wyjazdy nad morze dobrze wspominam...jesli nie liczyć słonecznych poparzeń, bo wiesz- należę do tego szczególnego gatunku osób które pierwszego dnia zlewają się olejkiem przyspieszającym opalanie, a potem już tylko leżą i jęczą
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Elu już odpowiadam na twoje pytania. Jak sobie radzę z trzema tak różnymi opowiadaniami? Oczywiste jest, że nie tłumaczę ich wszystkich tego samego dnia A tak poważnie, to jakoś nie mam z tym większych problemów. Czytam sobie oryginalną część w calości i w ten sposób wprowadzam się w nastrój danego opowiadania. Może jest tak właśnie dlatego, że są tak od siebie różne, nie ma raczej niebezpieczeństwa, że nagle zacznę tłumaczyć BFM w stylu Mojr, czy na odwrót.
Najtrudniejsze jest z całą pewnością BFM, po prostu nieraz mam ochotę rzucić czymś w ekran, bo nie wychodzi mi tak jak powinno. Tu chyba najtrudniej dobrać odpowiednie słowa, zbudować szyk zdania, wprowadzić odpowiedni nastrój. W Innocent trudności dotyczą głównie treści, niektóre fragmenty ciężko było czytać (Lizziett na pewno się tu ze mną zgodzi ), a co dopiero tłumaczyć. W Mojrach kłopotliwy niemal wyłącznie humor słowny, np pojawia się gra słów typowa dla angielskiego i z niej wywodzi się śmieszność, a jak to oddać po polsku?
No i ostatnie pytanie, dotyczące słuchawek. Słucham muzyki tłumacząc, szczególnie BFM, a jako że byłam poza domem, to miałam ze sobą sprzęt przenośny, stąd słuchawki.
Ufff... chyba odpowiedziałam na wszystko.
Lizziett, miałam dokładnie te same myśli czytając to. Gdyby pominąć tzw 'guilty trips' to BFM byłoby o połowę krótsze.
A pogoda nie była taka zła, poza dwoma dniami kiedy lało, to było dość ładnie. Po prostu nie dość ciepło by siedzieć na plaży, nad naszym morzem wiatr niestety trochę przeszkadza.
Najtrudniejsze jest z całą pewnością BFM, po prostu nieraz mam ochotę rzucić czymś w ekran, bo nie wychodzi mi tak jak powinno. Tu chyba najtrudniej dobrać odpowiednie słowa, zbudować szyk zdania, wprowadzić odpowiedni nastrój. W Innocent trudności dotyczą głównie treści, niektóre fragmenty ciężko było czytać (Lizziett na pewno się tu ze mną zgodzi ), a co dopiero tłumaczyć. W Mojrach kłopotliwy niemal wyłącznie humor słowny, np pojawia się gra słów typowa dla angielskiego i z niej wywodzi się śmieszność, a jak to oddać po polsku?
No i ostatnie pytanie, dotyczące słuchawek. Słucham muzyki tłumacząc, szczególnie BFM, a jako że byłam poza domem, to miałam ze sobą sprzęt przenośny, stąd słuchawki.
Ufff... chyba odpowiedziałam na wszystko.
Lizziett, miałam dokładnie te same myśli czytając to. Gdyby pominąć tzw 'guilty trips' to BFM byłoby o połowę krótsze.
A pogoda nie była taka zła, poza dwoma dniami kiedy lało, to było dość ładnie. Po prostu nie dość ciepło by siedzieć na plaży, nad naszym morzem wiatr niestety trochę przeszkadza.
AN: Poprawiałam tą część niezliczoną ilość razy i ciągle nie jestem zadowolona. Tak więc, bardzo wszystkich przepraszam, ale zamieszczam ją w takiej formie, bo alternatywą jest to, że w ogóle tego nie umieszczę.
<center>CZĘŚĆ 14</center>
Po rozmowie z szeryfem rzuca się i przewraca przez dwie bezsenne noce. Przed świtem trzeciego dnia wie, że nie zazna spokoju dopóki nie pojedzie do miasta. Ale wie też, że nie może tego ryzykować. I tak jest przyzwyczajony do bezsennych nocy. Rzadkością było by Pierce pozwolił mu zaznać spokoju w nieświadomości. A po tym jak zniknęły sny o Liz, w ogóle rzadko kiedy sypiał.
Nie może zobaczyć swoich przyjaciół, ale świadomość, że oni są tak blisko, a jednak tak daleko, zjada go od środka. To dużo gorsze niż wszystko co zrobił mu Pierce. Max zaczyna żałować, że zadzwonił do szeryfa. Gdyby nie wiedział, że oni są w Nowym Jorku, tak blisko jego kryjówki tuż za granicą kanadyjską, nie czułby się w ten sposób.
Czwartego dnia jest słaby. Chce jechać. Prawie sam siebie przekonał, że dopóki się do nich nie zbliży, dopóki zobaczy ich z daleka, będą bezpieczni. Może jechać. Nikt się nigdy nie dowie. Postanawia, że wyjedzie wcześnie następnego dnia. Tej nocy łatwo zasypia.
Po raz pierwszy od trzech lat Max śni o Liz i pamięta o tym, kiedy się budzi.
W jego śnie wszystko co Pierce powiedział, że jej zrobił, powraca, prześladując Maxa, dusząc go. Próbuje ją uratować, ale z każdym krokiem który robi w stronę miejsca, gdzie ona leży na noszach, ona się oddala. Niespodziewanie ona leży u jego stóp, krew spływa z jej nosa i ust. Pada na kolana przy jej drobnym, zmaltretowanym ciele i delikatnie bierze ją w ramiona. Coś, czego nigdy nie był w stanie zrobić w prawdziwym świecie.
Po moście nigdy więcej jej nie zobaczył. Ma tylko okrutne opowieści Pierce – i swoją żywą wyobraźnię – o tym, co się z nią stało. Ale nigdy nie był pewien, czy coś z tego jest prawdą. Pierwszej nocy po powrocie do Białego Pokoju, kiedy odzyskał świadomość, wiedział, że ją stracił. To było uczucie jakby coś zostało wyrwane z głębi jego duszy. Nie mógł jej więcej wyczuć, nie mógł dłużej wyczuć tej jasnej obecności, którą była Liz, płonącej w jego sercu. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że tam była od dnia kiedy uleczył ją w Crashdown, aż do po moście, kiedy jej nie było.
We śnie – nawet po trzech latach – jest tak samo. Ona umiera, ciągle ją traci i żal nie zniknie. Max wpatruje się w jej posiniaczoną twarz i wznosi oczy do niebios. Wyje z bólu, kiedy czuje jak ona porusza się w jego ramionach. Gwałtownie zwraca twarz w dół, jego serce wali tak szybko, kiedy ona otwiera oczy. Jej spojrzenie nagle przeszywa jego duszę.
„Ty żyjesz! Liz, ty żyjesz.” pochyla głowę by obsypać pocałunkami całą jej twarz, przygotowuje się do uleczenia jej fizycznych ran. Nawet we śnie, już planuje. Razem uleczą rany w swoich duszach. Znów mają siebie. Przetrwają wszystko, dopóki mają siebie nawzajem.
„Ja nie żyję Max.” Jej głos jest smutny. Znów zamyka oczy.
Scena się zmienia i Liz jest przed nim, znowu żywa. Stoi na skraju mostu, gdzie widział ją po raz ostatni i krzyczy. Krzyczy na niego i jej słowa wcinają się w jego duszę niczym skalpel Pierce’a wcinał się w jego ciało.
„Ty mi to zrobiłeś! Przez ciebie jestem martwa! Zabił mnie, żeby cię torturować! Ocaliłeś mnie tylko po to, żeby doprowadzić mnie do tego. Za dnia próbujesz wyrzucić mnie z pamięci, ale nigdy nie pozwolę ci zapomnieć. To jest twoja kara. Wróciłam i tym razem zamierzam cię prześladować przez całą wieczność. Zginęłam przez ciebie!”
Robi krok w jej stronę z błagalnie rozpostartymi ramionami. „Liz, proszę...”
„Ty mi to zrobiłeś,” mówi raz jeszcze, jadowicie. Po czym odwraca się i skacze z mostu. Próbuje ją złapać, ale jest za późno. Wychyla się przez barierkę i widzi burzącą się poniżej rzekę.
Nie ma jej. Znowu.
Max budzi się gwałtownie, przesiąknięty potem. Oskarżycielskie słowa Liz ze snu dźwięczą w jego uszach.
Ten koszmar wystarczył, by zwalczyć jego instynkt pojechania do Nowego Jorku. To jedyny sposób by zapewnić im bezpieczeństwo. Nie pozwoli by los Liz stał się udziałem któregoś z nich.
Pojechanie byłoby złe. Jest pewny, że Pierce i Jednostka Specjalna go szukają. Musi pozostać w ukryciu. Pierwszą rzeczą jakiej będą oczekiwać to, że on pojedzie do przyjaciół. Musi się trzymać z daleka. Jest przekonany, że oni są obserwowani, nawet teraz. Łatwo będzie ich znaleźć. Z powodu Marii ich miejsce pobytu jest teraz dobrze znane.
Max wie teraz, że szeryf pomniejszył sprawy, kiedy powiedział, że Maria „odniosła całkiem spory sukces”. Ona jest wielką gwiazdą, jej płyta jest na szczycie list przebojów. Kupuje ją w miejscowym centrum handlowym piątego dnia. Myśli, że wysłuchanie płyty zapewni go, że oni wiodą produktywne i szczęśliwe życie, że ma rację trzymając się z daleka.
Słucha jednej z piosenek na odtwarzaczu pożyczonym od recepcjonisty z motelu, w którym się zatrzymał. Piosenka jest zatytułowana „Gone” i zanim nawet przebrzmiewa do końca, jest w łazience i wymiotuje. Ból, który przyjaciółka Liz ciągle czuje, słychać w każdym słowie. Poczucie winy zjada go od środka. To przez niego stracili Liz. A najgorsze z tego wszystkiego jest to, że z utworu Marii wie, że oni go nawet za to nie winią.
Tęsknią za nim. Nawet po tak długim czasie, ciągle chcą go z powrotem.
Dobrze im się wiedzie, odnoszą sukcesy w życiu, ale szeryf ma rację. Nie pogodzili się z tym. Ucieszą się na jego widok.
Ale wie, że nie może jechać. Nie narazi ich na niebezpieczeństwo.
Piątej nocy znów śni o Liz. Teraz, kiedy robi właściwą rzecz, Liz przychodzi do niego łagodnie.
Znów stoi na balustradzie mostu, ale tym razem uśmiecha się od niego.
„Liz?” Jest ostrożny, niepewny i dlatego nie rusza się w jej stronę. Czy ona znów skoczy? Czy tym razem ją uratuje?
„Pytałam cię raz. Chcę cię spytać ponownie. Pałasz dla mnie Max?” Brzmi jakby była zadowolona, że go widzi i to sprawia, że jego serce śpiewa.
„Zawsze,” odpowiada szybko. „Na zawsze.”
„Nieprawda,” mówi. Nie brzmi na rozgniewaną, stwierdza tylko fakt. Max marszczy brwi. „Nie robisz tego, nie tak naprawdę. Gdybyś to robił, wiedziałbyś.”
„Wiedział co?” Chce ją chwycić, chce ściągnąć ją ze skraju. Jego serce bije szybko. Nie będzie w stanie znieść, jeśli ona znowu skoczy.
„Bez ciebie nie mogę znaleźć mojej drogi powrotnej,” mówi mu, jej nastrój trochę się zmienia. Znów jest smutna, odwraca się jakby chciała iść w bok. „Żeby mnie znaleźć, potrzebujesz ich.”
„Liz, nie!” Nagle do niej podbiega, ale jest już za późno. Zanim dociera do krawędzi, jej znów już nie ma. Czuje jak dławiący żal podchodzi mu do gardła, ale łzy nigdy nie przychodzą. Bo tym razem jest inaczej.
Rzeka jest spokojna.
Kiedy się budzi nie jest zdenerwowany. Zamiast tego jest zamyślony. Leży w łóżku przez długi czas, wpatrując się w sufit.
O dziewiątej rano jest w autobusie zmierzającym do Nowego Jorku.
<center>CZĘŚĆ 14</center>
Po rozmowie z szeryfem rzuca się i przewraca przez dwie bezsenne noce. Przed świtem trzeciego dnia wie, że nie zazna spokoju dopóki nie pojedzie do miasta. Ale wie też, że nie może tego ryzykować. I tak jest przyzwyczajony do bezsennych nocy. Rzadkością było by Pierce pozwolił mu zaznać spokoju w nieświadomości. A po tym jak zniknęły sny o Liz, w ogóle rzadko kiedy sypiał.
Nie może zobaczyć swoich przyjaciół, ale świadomość, że oni są tak blisko, a jednak tak daleko, zjada go od środka. To dużo gorsze niż wszystko co zrobił mu Pierce. Max zaczyna żałować, że zadzwonił do szeryfa. Gdyby nie wiedział, że oni są w Nowym Jorku, tak blisko jego kryjówki tuż za granicą kanadyjską, nie czułby się w ten sposób.
Czwartego dnia jest słaby. Chce jechać. Prawie sam siebie przekonał, że dopóki się do nich nie zbliży, dopóki zobaczy ich z daleka, będą bezpieczni. Może jechać. Nikt się nigdy nie dowie. Postanawia, że wyjedzie wcześnie następnego dnia. Tej nocy łatwo zasypia.
Po raz pierwszy od trzech lat Max śni o Liz i pamięta o tym, kiedy się budzi.
W jego śnie wszystko co Pierce powiedział, że jej zrobił, powraca, prześladując Maxa, dusząc go. Próbuje ją uratować, ale z każdym krokiem który robi w stronę miejsca, gdzie ona leży na noszach, ona się oddala. Niespodziewanie ona leży u jego stóp, krew spływa z jej nosa i ust. Pada na kolana przy jej drobnym, zmaltretowanym ciele i delikatnie bierze ją w ramiona. Coś, czego nigdy nie był w stanie zrobić w prawdziwym świecie.
Po moście nigdy więcej jej nie zobaczył. Ma tylko okrutne opowieści Pierce – i swoją żywą wyobraźnię – o tym, co się z nią stało. Ale nigdy nie był pewien, czy coś z tego jest prawdą. Pierwszej nocy po powrocie do Białego Pokoju, kiedy odzyskał świadomość, wiedział, że ją stracił. To było uczucie jakby coś zostało wyrwane z głębi jego duszy. Nie mógł jej więcej wyczuć, nie mógł dłużej wyczuć tej jasnej obecności, którą była Liz, płonącej w jego sercu. Nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że tam była od dnia kiedy uleczył ją w Crashdown, aż do po moście, kiedy jej nie było.
We śnie – nawet po trzech latach – jest tak samo. Ona umiera, ciągle ją traci i żal nie zniknie. Max wpatruje się w jej posiniaczoną twarz i wznosi oczy do niebios. Wyje z bólu, kiedy czuje jak ona porusza się w jego ramionach. Gwałtownie zwraca twarz w dół, jego serce wali tak szybko, kiedy ona otwiera oczy. Jej spojrzenie nagle przeszywa jego duszę.
„Ty żyjesz! Liz, ty żyjesz.” pochyla głowę by obsypać pocałunkami całą jej twarz, przygotowuje się do uleczenia jej fizycznych ran. Nawet we śnie, już planuje. Razem uleczą rany w swoich duszach. Znów mają siebie. Przetrwają wszystko, dopóki mają siebie nawzajem.
„Ja nie żyję Max.” Jej głos jest smutny. Znów zamyka oczy.
Scena się zmienia i Liz jest przed nim, znowu żywa. Stoi na skraju mostu, gdzie widział ją po raz ostatni i krzyczy. Krzyczy na niego i jej słowa wcinają się w jego duszę niczym skalpel Pierce’a wcinał się w jego ciało.
„Ty mi to zrobiłeś! Przez ciebie jestem martwa! Zabił mnie, żeby cię torturować! Ocaliłeś mnie tylko po to, żeby doprowadzić mnie do tego. Za dnia próbujesz wyrzucić mnie z pamięci, ale nigdy nie pozwolę ci zapomnieć. To jest twoja kara. Wróciłam i tym razem zamierzam cię prześladować przez całą wieczność. Zginęłam przez ciebie!”
Robi krok w jej stronę z błagalnie rozpostartymi ramionami. „Liz, proszę...”
„Ty mi to zrobiłeś,” mówi raz jeszcze, jadowicie. Po czym odwraca się i skacze z mostu. Próbuje ją złapać, ale jest za późno. Wychyla się przez barierkę i widzi burzącą się poniżej rzekę.
Nie ma jej. Znowu.
Max budzi się gwałtownie, przesiąknięty potem. Oskarżycielskie słowa Liz ze snu dźwięczą w jego uszach.
Ten koszmar wystarczył, by zwalczyć jego instynkt pojechania do Nowego Jorku. To jedyny sposób by zapewnić im bezpieczeństwo. Nie pozwoli by los Liz stał się udziałem któregoś z nich.
Pojechanie byłoby złe. Jest pewny, że Pierce i Jednostka Specjalna go szukają. Musi pozostać w ukryciu. Pierwszą rzeczą jakiej będą oczekiwać to, że on pojedzie do przyjaciół. Musi się trzymać z daleka. Jest przekonany, że oni są obserwowani, nawet teraz. Łatwo będzie ich znaleźć. Z powodu Marii ich miejsce pobytu jest teraz dobrze znane.
Max wie teraz, że szeryf pomniejszył sprawy, kiedy powiedział, że Maria „odniosła całkiem spory sukces”. Ona jest wielką gwiazdą, jej płyta jest na szczycie list przebojów. Kupuje ją w miejscowym centrum handlowym piątego dnia. Myśli, że wysłuchanie płyty zapewni go, że oni wiodą produktywne i szczęśliwe życie, że ma rację trzymając się z daleka.
Słucha jednej z piosenek na odtwarzaczu pożyczonym od recepcjonisty z motelu, w którym się zatrzymał. Piosenka jest zatytułowana „Gone” i zanim nawet przebrzmiewa do końca, jest w łazience i wymiotuje. Ból, który przyjaciółka Liz ciągle czuje, słychać w każdym słowie. Poczucie winy zjada go od środka. To przez niego stracili Liz. A najgorsze z tego wszystkiego jest to, że z utworu Marii wie, że oni go nawet za to nie winią.
Tęsknią za nim. Nawet po tak długim czasie, ciągle chcą go z powrotem.
Dobrze im się wiedzie, odnoszą sukcesy w życiu, ale szeryf ma rację. Nie pogodzili się z tym. Ucieszą się na jego widok.
Ale wie, że nie może jechać. Nie narazi ich na niebezpieczeństwo.
Piątej nocy znów śni o Liz. Teraz, kiedy robi właściwą rzecz, Liz przychodzi do niego łagodnie.
Znów stoi na balustradzie mostu, ale tym razem uśmiecha się od niego.
„Liz?” Jest ostrożny, niepewny i dlatego nie rusza się w jej stronę. Czy ona znów skoczy? Czy tym razem ją uratuje?
„Pytałam cię raz. Chcę cię spytać ponownie. Pałasz dla mnie Max?” Brzmi jakby była zadowolona, że go widzi i to sprawia, że jego serce śpiewa.
„Zawsze,” odpowiada szybko. „Na zawsze.”
„Nieprawda,” mówi. Nie brzmi na rozgniewaną, stwierdza tylko fakt. Max marszczy brwi. „Nie robisz tego, nie tak naprawdę. Gdybyś to robił, wiedziałbyś.”
„Wiedział co?” Chce ją chwycić, chce ściągnąć ją ze skraju. Jego serce bije szybko. Nie będzie w stanie znieść, jeśli ona znowu skoczy.
„Bez ciebie nie mogę znaleźć mojej drogi powrotnej,” mówi mu, jej nastrój trochę się zmienia. Znów jest smutna, odwraca się jakby chciała iść w bok. „Żeby mnie znaleźć, potrzebujesz ich.”
„Liz, nie!” Nagle do niej podbiega, ale jest już za późno. Zanim dociera do krawędzi, jej znów już nie ma. Czuje jak dławiący żal podchodzi mu do gardła, ale łzy nigdy nie przychodzą. Bo tym razem jest inaczej.
Rzeka jest spokojna.
Kiedy się budzi nie jest zdenerwowany. Zamiast tego jest zamyślony. Leży w łóżku przez długi czas, wpatrując się w sufit.
O dziewiątej rano jest w autobusie zmierzającym do Nowego Jorku.
Uff.. Jak widzę byliśmu blisko przerwania tego opow., a w każdym bądź razie do nie przetłumaczenia tej częśći!
Jednak dobrze się stało, że zdecydowałaś się na umieszczenie tego w takiej wersji bo naprawdę nie ma się do czego doczepić, gdy się nie zna oryginału, a prawdopodobnie Ci którzy go znają też nie będą mieli tej uciechy.
Ha! Max jedzie do NY, czyli akcja zaczyna przyśpieszać. Ciekawe czy moje przypuszczenia co do Zana okażą się trafne? Jeśli tak, to Max bez przeszkód może spotkać się z wszystkimi. Coż, heroiczne czyny zawsze btły specjalnością Maxa więc i chyba także Zana?
Tak, to tylko teraz musze cierpliwie czekać...
To czekam...
Jednak dobrze się stało, że zdecydowałaś się na umieszczenie tego w takiej wersji bo naprawdę nie ma się do czego doczepić, gdy się nie zna oryginału, a prawdopodobnie Ci którzy go znają też nie będą mieli tej uciechy.
Ha! Max jedzie do NY, czyli akcja zaczyna przyśpieszać. Ciekawe czy moje przypuszczenia co do Zana okażą się trafne? Jeśli tak, to Max bez przeszkód może spotkać się z wszystkimi. Coż, heroiczne czyny zawsze btły specjalnością Maxa więc i chyba także Zana?
Tak, to tylko teraz musze cierpliwie czekać...
To czekam...
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Ufff....jeśli chodzi o stopień (samo)- udręczenia Maxa, to opowiadanie mogłoby konkurować z "Antarian Nights" RosDeidre i "Serendipity" Majesty...przyznam że ciężko było to czytać w orginale, ciężko jest w tłumaczeniu...to co robi sobie ten chłopak, przechodzi ludzkie wyobrażenie...podobnie jak trudno byłoby znaleść drugą osobę ktora w podobny sposób negowałaby własną wartość- jak w scenie gdy z zaskoczeniem odkrywa że "ci w Roswell" wciąż za nim tęsknią i- o matko - chcą go z powrotem
No tak, ale jest to niewątpliwie Max jakiego - zgodnym chórem- "wszyscy znamy i kochamy" I sezon do dziesiątej potęgi.
Dzięki Milla
No tak, ale jest to niewątpliwie Max jakiego - zgodnym chórem- "wszyscy znamy i kochamy" I sezon do dziesiątej potęgi.
Dzięki Milla
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Jak ja dobrze Cię rozumiem Milla. Właśnie takie teksty są najtrudniejsze do tłumaczenia. To całe psychologiczne zapętlenie się bohatera, te dylematy i rozterki - jak łatwo sie w tym pogubić i zniechęcić. Uchwycić w tym myśl autorki, podążać za nią i zastanawiać się czy o to jej chodziło, to nie lada sztuka. A dochodzi do tego konieczność zachowania oryginalnego stylu, szyku zdań....Można dostać kociokwiku.
Ja także nieraz miałam ochotę walnąc tekstem o ścianę, wyrzucając sobie beztaleńcie i tępotę...ale kiedy po jakimś czasie z tego młynka wydobywałam coś co nabierało sensu, miałam ochotę śpiewać. I wiem, że warto dać się spokojnie, krok po kroku prowadzić autorce. W moim przypadku kiedy jej zaufałam, nie wyrywałam się do przodu, okazywało się, że to ona miała rację.
Nie wiem czy mnie rozumiesz ale po tej ostatniej skomplikowanej części, napewno tak.
Dzięki za pokazanie Maxa jakiego kocham.
Ja także nieraz miałam ochotę walnąc tekstem o ścianę, wyrzucając sobie beztaleńcie i tępotę...ale kiedy po jakimś czasie z tego młynka wydobywałam coś co nabierało sensu, miałam ochotę śpiewać. I wiem, że warto dać się spokojnie, krok po kroku prowadzić autorce. W moim przypadku kiedy jej zaufałam, nie wyrywałam się do przodu, okazywało się, że to ona miała rację.
Nie wiem czy mnie rozumiesz ale po tej ostatniej skomplikowanej części, napewno tak.
Dzięki za pokazanie Maxa jakiego kocham.
Milla, na wstępie bardzo dziękuję, że nie przerwałaś tego opowiadania. To właśnie w nim, a przede wszystkim w tej części widzimy takiego Maxa jakim był w I sezonie, przede wszystkim dobro innych, dopiero później on. To było takie smutne, jak on się męczył, a ten pierwszy sen, straszny. Na szczęście, teraz już wie co powinien zrobić. Wreszcie jedzie do Nowego Jorku
AN: Chyba nieumyślnie wprowadziłam niektórych w błąd. Nie było groźby porzucenia tego tłumaczenia. Właściwie to wstępnie mam to juz całe przetłumaczone. Tylko, że cóż o ile w przypadku pozostałych tłumaczeń poprawki sprowadzają się do zlikwidowania literówek, czy w niektórych miejscach zmiany jakiegoś wyrazu, lub szyku zdania, to przy tym opowiadaniu poprawki zajmują więcej czasu niż samo tłumaczenie.
<center>CZĘŚĆ 15</center>
Zaczyna się tak jak zawsze.
Tylnia szyba eksploduje za ich placami. Traci kontrolę nad samochodem. Są w lesie, a potem na moście. Całuje go, a potem skacze.
Dopiero kiedy wpada do wody, uświadamia sobie, że jest sama. Nie skoczył z nią. Ciągle jest na górze i znów go schwytali. Nie ocaliła go. Nie ma go, zabrali go ponieważ ona nie była dość silna.
Zamyka oczy i pozwala by woda zamknęła się ponad jej głową.
„Liz. LIZ!” Rozpoznaje głos i zawarte w nim naleganie powoduje, że zaczyna walczyć z rzeką. W momencie kiedy to robi, sceneria się zmienia i jest z powrotem na moście.
Uświadamia sobie, że to Isabel ją wyciągnęła. „Liz, musisz się skupić. Gubisz się.”
Wpatruje się w siostrę Maxa, niepewna o co jej chodzi.
Isabel wyjaśnia. „To nie jest twój koszmar Liz. Chociaż pozwalasz, by stał się twój. Nie po tu jesteśmy.”
Rozglądając się wokół, rozumie. Są z powrotem na moście, ale tym razem nie są same. Jej oczy rozszerzają się, kiedy widzi samą siebie, stojącą po drugiej stronie mostu.
Max tam jest. Gestykuluje dziko, mówiąc do drugiej niej, najwyraźniej próbując namówić ją do zejścia z barierki. Beth nie jest w stanie go usłyszeć, ale nawet z tak daleka czuje jego desperację.
To jest jego koszmar. Wpuścił je.
Serce zaczyna jej walić w piersi. „Mogę z nim porozmawiać?” szepcze do Isabel.
Isabel marszczy brwi. W jej ciemnych oczach są łzy. „Nie wiem,” przyznaje. „Jesteśmy tu, ale czuję jakby on ciągle trzymał się z dala w jakiś sposób. Otworzył się odrobinę, ale nie wydaje mi się, żebyśmy mogły bezpośrednio wpływać na otoczenie.” Stanowczo ociera łzy z oczu. Beth czuje determinację Isabel. „Zdaje się, że jest tylko jeden sposób żeby się przekonać.”
Siostra Maxa robi krok do przodu. Następny. Jeszcze jeden. To wszystko, na co pozwoli podświadomość Maxa. W następnej sekundzie sceneria miga i Isabel znów stoi obok Beth.
„Jaki jest z tego pożytek?” dopytuje Beth. „Jeśli nie możemy z nim porozmawiać, to jak on ma się kiedykolwiek dowiedzieć, że ja żyję?”
Isabel ma skrzyżowane ramiona. Zaczyna wyglądać na rozgniewaną. „Dlaczego on jest taki uparty?” pyta. „Kiedy tylko dostanę go w swoje ręce, poważnie skopię mu tyłek.”
Beth mruga, słysząc ten wybuch. Rozpoznaje go jako przejaw niewytłumaczalnej furii charakterystycznej dla rodzeństwa, której nauczyła się oczekiwać w relacjach Zana, Lonnie i Ratha. To ten rodzaj gniewu, który rodzi się z miłości.
„Musi być coś, co możemy zrobić,” mówi jej Beth łagodnym głosem. W końcu obie nie mogą być rozgniewane. „No przecież wpuścił nas już tak daleko.”
Isabel oddycha głęboko jakby próbowała zapanować nad swoim temperamentem. Przejścia ostatnich kilku dni zaczynają być nawet bardziej widoczne w postawie wysokiej blondynki. „Masz rację,” mówi wreszcie. Wydaje się intensywnie myśleć. „On rozmawia z tam z tobą. Może dasz radę wpłynąć na nią, skoro nie możemy wpłynąć na niego.”
„Co masz na myśli?” pyta Beth.
„Oni się kłócą,” mówi Isabel. „Słyszysz ich?”
„Nie,” przyznaje Beth.
Isabel wydaje się tym zmieszana. „Ona obwinia go o zabicie jej.”
Beth się obrusza. „Co? To nie jego wina!”
Isabel wzdycha. „Wiem o tym Liz. Ale to jest jego sen. I to takie typowe.” Na moment zamyka ze smutkiem oczy. „Boże. Jest gorzej niż myślałam. Nie dość, że Pierce miał go w swoich rękach przez pięć lat, to on się jeszcze sam torturuje.”
„Nie rozumiem,” mówi Beth.
„Możesz tego nie pamiętać, ale jedną z rzeczy jakie ty i Max mieliście wspólnych, była całkiem niedorzeczna tendencja do obwiniania się o rzeczy, nad którymi nie mieliście kontroli,” wyjaśnia jej Isabel. „Powinnam była wiedzieć, że tak jest. On się obwinia o twoją śmierć. To dlatego nie wraca do domu.”
„On myśli, że nie zasługuje na to by wrócić do domu,” szepcze Beth, rozumiejąc. Wzdryga się. Z jakiegoś powodu to przywodzi jej na myśl Zana. Przypomina sobie tą pozbawioną wszelkiej nadziei minę na jego twarzy, kiedy rozmawiali tamtego ranka, po tym jak po raz pierwszy się kochali. Po raz pierwszy rozumie, że tamtego dnia nie tylko brakowało mu nadziei.
Był zrezygnowany, akceptujący. Nie był zaskoczony, że się przed nim zupełnie nie otworzyła. Ponieważ myślał, że na nią nie zasługuje.
Isabel, Michael i Tess mylą się. Oryginały i duplikaty są do siebie tak podobni, że to ja przeraża. Niewielkie podejrzenie zaczyna się zakradać do jej myśli. Nie jest to jeszcze całkiem ukształtowana obawa, nie ma też na to czasu, ale wie, że zadzwoni do Zana jak tylko opuści ten sen.
Jednak w tej chwili musi pomóc Maxowi.
„Co mam robić?” zwraca się do Isabel.
„Tam, to niezupełnie ty,” mówi jej Isabel. „To stworzona przez umysł Maxa wersja osoby, którą on myśli, że byłaś. Co tylko pokazuje jak bardzo popieprzony on jest w tej chwili. Ponieważ Max, którego znałam wiedziałby, że ty nigdy nie obwiniałabyś go o to, co się stało.”
„Więc muszę mu o tym przypomnieć,” zgaduje Beth.
Isabel wzrusza ramionami. „Warto spróbować.” Bierze rękę Beth. „Musimy razem pracować, by zwalczyć jego wolę. To nie będzie łatwe.”
Beth przełyka z trudem, nagle zdenerwowana. Ściska dłoń drugiej kobiety. „W porządku.”
Obie zamykają oczy. Beth niemal natychmiast czuje mur, który umysł Maxa wzniósł wokół nich. Zwraca przeciw temu całą miłość, którą do niego czuje – miłość, którą pamięta jej serce, nawet jeśli umysł nie – i czuje, że Isabel robi to samo.
Niemal pada na kolana, kiedy nieoczekiwanie mur się rozpada. Ten fakt, bardziej niż cokolwiek innego, ukazuje Beth, że Max się ugina. Jego żelazna wola również się kruszy.
Jest gotów do niej wrócić.
Teraz słyszy rozmowę pomiędzy nim, a tą drugą Beth. Padające słowa nie są tak gniewne, jak się tego spodziewała.
„Pytałam cię raz,” mówi druga Beth – będzie ją nazywać Liz, bo dla Maxa ona jest właśnie Liz. „Chcę cię spytać ponownie. Pałasz dla mnie Max?”
„Zawsze. Na zawsze,” odpowiada Max. Beth czuje, jak zaczyna ją ściskać w gardle.
„Nieprawda,” mówi Liz. „Nie robisz tego, nie tak naprawdę. Gdybyś to robił, wiedziałbyś.”
Beth czuje jak Isabel mocniej ściska jej rękę. Siostra Maxa drży, zupełnie jakby zużywała dużo więcej energii niż Beth. Beth uświadamia sobie, że to jej obecność powoduje, że Max wpuścił je tak daleko. Gdyby to była sama Isabel, nigdy by nie ustąpił.
„Wiedział co?” pyta Max. Jest spięty, jakby zamierzał chwycić stojącą na barierce Liz.
„Bez ciebie nie mogę znaleźć mojej drogi powrotnej,” mówi mu Liz. „Żeby mnie znaleźć, potrzebujesz ich.”
Liz ze snu mówi mu, żeby pojechał do domu. Kolejny znak, że on zaczyna sobie wybaczać. Przelotnie się nad tym zastanawia. Po raz pierwszy zastanawia się dlaczego on postanowił uciec od Pierca akurat teraz. Co mu się stało po pięciu latach, że wreszcie pchnęło go to do ucieczki od tego udręczonego życia?
Beth słyszy jak Isabel gwałtownie nabiera powietrza. Patrzy jak Liz ze snu odwraca się nagle i skacze z mostu.
„Liz! Nie!” Max próbuje ją złapać, ale się spóźnia. Beth czuje jak przeszywa ją jego rozpacz. Nie może na to pozwolić. On musi zrozumieć, że to nie jego wina.
Instynktownie puszcza rękę Isabel i zamyka oczy, a kiedy je otwiera, stoi obok Maxa na krawędzi mostu. On wychyla się przez barierkę z przerażonym wyrazem twarzy. Beth czuje jak zmaga się, by podążyć za Liz ze snu, ale jego własne poczucie winy na to nie pozwoli. Jest uwięziony na tym moście tak niezmiennie, jak ona jest uwięziona w świecie bez żadnych wspomnień o tym mężczyźnie.
Potrzebują siebie nawzajem, żeby uciec. Ich przeznaczeniem jest się odnaleźć i on musi to wiedzieć.
Beth kładzie delikatnie dłoń na ramieniu Maxa. Ten odwraca głowę, zaskoczony. Ponownie zerka przez barierkę, po czym znów na nią. „Liz?” szepcze.
„To ja,” odpowiada zwyczajnie.
„Rzeka...” urywa bezradnie, najwyraźniej nie rozumiejąc.
„Co z rzeką?” pyta Beth. „Rzeka już się nie liczy Max. Wróć do mnie.”
„Mogę?”
„Możesz jeśli chcesz. Potrzebuję cię.”
Wie, że to prawda i że on zrozumie. Że posłucha.
Max oddycha z trudem. Patrzy w dół, gdzie ich ręce są teraz złączone. Kiedy spogląda w górę, jego spojrzenie płonie z intensywnością, która sprawia, że całe jej ciało sprawia wrażenie, jakby miało stanąć w płomieniach.
„Wracam.”
Po tym sen miga i chwilę później nie ma go.
* * *
Po powrocie ze sfery snów Beth wie, że nie zaśnie ponownie, mimo że reszta grupy rozeszła się do łóżek zaraz po północy. Pozostali czują ulgę, że Max przyjeżdża, choć dostrzegła, że Michael nie jest w stanie do końca w to uwierzyć, a Isabel ciągle jest niepewna. Jednak Beth wie, że się nie myli. Nie ma potrzeby wyruszać na poszukiwania Maxa. Ona wie co się wydarzyło we śnie. On zrozumiał, że ona była prawdziwa. Jedzie tu. Nie tylko on tu jedzie, ale ona wie też gdzie się z nim spotkać. Ponieważ oczywiście on nie może przyjść do hotelu. Ale ona wie, gdzie on będzie. Tak naprawdę, wiedziała to od pięciu lat.
Siedzi na balkonie czekając na wschód słońca. Czeka, aż Max obudzi się w Kanadzie i przypomni sobie co musi tego dnia zrobić. Wie, że on nie przybędzie tu przez wieczorem i są rzeczy, które musi zrobić zanim to nastąpi.
Musi znaleźć Zana.
W miarę upływu czasu, martwi się o niego coraz bardziej. Od przybycia szeryfa wiedziała, że Zan coś planuje, ale ciągle nie rozgryzła co. Po wizycie w śnie i odkryciu jak bardzo podobni są tak naprawdę Max i Zan, oraz po kilku godzinach rozważania w myślach wszelkich możliwości, zaczyna podejrzewać, że jest dużo gorzej niż wcześniej przypuszczała,
Max został z Jednostką Specjalną, żeby chronić swoich przyjaciół, ale też z powodu poczucie winy. Czuł, że na to zasługuje. Zan posiada to samo nadmiernie rozwinięte poczucie odpowiedzialności. Zan czuje, że od samego początku powinien był wiedzieć, kim jest Beth. Ona wie, że on tak uważa. Zan będzie się chciał za to ukarać. Dokładnie tak, jak przez wszystkie te lata karał się za dezercję Langleya.
Zan wie też, że powodem dla którego Beth nigdy w pełni mu się nie oddała, jest jej wcześniejsze połączenie z Maxem. Jest w stanie poskładać wnioski, do których on najprawdopodobniej doszedł. Zan był w stanie uleczyć ją bez połączenia, ponieważ wykorzystał połączenie, które ona ma z Maxem. Nie nawiązali kosmicznej więzi kiedy się kochali, ponieważ ona jest już związana z Maxem. Wie jak myśli Zan i wie, że on uświadomi sobie wszystkie te rzeczy, a także fakt, że specjalnie sam siebie okłamywał od lat.
Zan wie też, że ona go nie wybierze. On zrozumie, że ona chciałaby móc to zrobić, ale nie może zaprzeczyć temu, co jej serce mówi jej, że jest jej przeznaczeniem. Ona i Max przynależą razem. Uleczą się wzajemnie w sposób, w który Zan i Beth nigdy nie byli w stanie tego zrobić.
I wreszcie Zan wie, że głównym powodem, dla którego Max trzyma się z dala jest groźba, którą przedstawia sobą Pierce i Jednostka Specjalna. Zan chce, żeby ona była szczęśliwa. Zan będzie chciał wyeliminować to zagrożenie, żeby ona mogła być szczęśliwa.
I z powodu tego wszystkiego, on zamierza zająć miejsce Maxa. Tylko, że nie z nią, bo tej roli ona nigdy nie pozwoliła mu zająć, nawet po trzech spędzonych wspólnie latach. Co tylko ułatwia mu zajęcie miejsca, którego zajęcia nikt nie będzie mu miał za złe.
Nie rozumie dlaczego tyle czasu zajęło jej uświadomienie sobie zamiarów Zana. Musi go znaleźć. Musi go powstrzymać. Ponieważ ona nie mogłaby żyć ze świadomością, że on może doświadczać tych samych tortur, które przeżył Max. Jeśli on myśli, że daje jej wolność bycia z Maxem, to jest w błędzie. On musi zrozumieć, że ani ona, ani Max nigdy nie będą w stanie zaakceptować tego poświęcenia. Albo poczucie winy będzie torturować ich oboje, albo będą musieli go ocalić i wszyscy wpadną w jeszcze większe kłopoty.
On popełnia błąd.
Nie może czekać do rana. Musi z nim teraz porozmawiać.
Dzwoni na komórkę Lonnie. Siostra Zana szybko odbiera. Beth wie, że nie spała. A więc Lonnie też to czuje. To noc jest niebezpieczna dla osoby, którą obie kochają. Jeśli nie znajdą sposobu na powstrzymanie go, on zrobi coś głupiego.
„Jest tam Zan?” pyta bez wstępów. Ponieważ nie ma czasu na uprzejmości.
Lonnie to nie przeszkadza. „Nie,” odpowiada cicho. „Nie wydaje mi się, żeby on miał wrócić do domu Beth.”
Beth czuje, jak serce zamiera jej w piersi. „Co? Lonnie...” Słyszy jak siostra Zana pociąga nosem. Czuje jak rozszerzają jej się oczy. Czy Lonnie płacze? Jej serce zaczyna walić nieregularnie. „Powiedz mi,” żąda.
„Ava... Ava poszła za nim rano. Zobaczyła jak wychodził z nimi z hotelu. Próbowała go ocalić. Nagięła ich umysły, ale on kazał jej przestać. Powiedział jej, że musi iść.”
„Iść, gdzie?” dopytuje Beth. Wie, ale chce, żeby Lonnie to powiedziała. Chce, żeby Lonnie przyznała, że pozwalają mu to zrobić. Bo oczywiście to właśnie robią. W tym duplikaty różnią się od oryginałów. Zawsze wiedzieli, że Zan jest ich przywódcą i zawsze akceptowali jego decyzje. Tak zostali wychowani. Częściowo z tego powodu w końcu ją zaakceptowali, mimo że wie też, iż z czasem ją pokochali.
I dlatego Lonnie nie wstydzi się przyznać co pozwolili mu zrobić. „Oddał się z ich ręce Beth. Pozwolił tym łajdakom się zabrać.”
„Lonnie jadę do was,” oświadcza Beth. „Już wychodzę.”
„Nie!” krzyczy Lonnie. „Beth nie możesz. Nie rozumiesz? Nie rozumiesz co on zrobił? Oni ich widzieli. Jeśli zobaczą nas, zrozumieją. Zrozumieją, że wszyscy jesteśmy inni, że Max nie jest jedyny. Musisz tam zostać. Nie możemy cię ponownie zobaczyć. Rano opuszczamy miasto, przynajmniej do czasu, aż oni pojadą do domu.”
Beth słyszy jad w głosie Lonnie. Znienawidziła oryginały. Beth nie może jej winić. Nie może nikogo za nic winić. Ale nie znaczy to też, że może to tak po prostu zaakceptować. Nigdy nie pozwalała Zanowi podejmować za siebie decyzji i nie zamierza teraz zacząć.
On nie poświęci dla niej swojego życia. Ona na to nie pozwoli.
Próbuje ponownie. „Lonnie...”
Ale siostra Zana na to nie pozwoli. „Zostań tam Beth! Nie sprawiaj, że to co on zrobił pójdzie na darmo.”
Beth marszczy brwi. Wyczuwa, że w tym wszystkim jest coś więcej, niż Lonnie jej mówi. Ponieważ mimo wszystko nie może uwierzyć, że Lonnie, Rath i Ava tak zwyczajnie pozwoliliby Zanowi iść na śmierć. Mogą akceptować jego decyzję, ale ciągle czują. Walczyliby z nim. Kochają go. Musi być coś jeszcze. Musi się dowiedzieć co Lonnie wie.
„Odwiedziłaś jego sen?” dopytuje. Ponieważ wie już, że Lonnie to zrobiła. Nie chodzi tylko o to, co Zan powiedział Avie. Siostra Zana nigdy nie zaakceptowałaby jedynie słowa Avy co do tego, czego chce Zan. Lonnie sama z nim rozmawiała.
Długa cisza mówi Beth to, co chciała wiedzieć. „Lonnie, powiedz mi.”
Lonnie szlocha. „Beth nie mogę. Obiecałam mu. Nie mogę ci powiedzieć.”
„Lonnie!”
„Przykro mi Beth. Proszę. Nie pytaj mnie. I tak wkrótce się dowiesz.”
„Lonnie proszę!” błaga rozpaczliwie Beth. „Nie możemy tak po prostu na to pozwolić!”
„Zrozumiesz,” odpowiada Lonnie. „Zaufaj mi Beth, zrozumiesz. On chce to zrobić.”
„NIE!”
„Wkrótce z tobą porozmawiam,” mówi Lonnie, ignorując jej protesty. „Zaufaj mi co do tego. Jak będziesz z Maxem, wyjedź. Jedź gdzieś, gdzie jest bezpiecznie. Musisz wyjechać. Musisz mi obiecać, że to zrobisz. Kiedy się dowiesz, zrozumiesz dlaczego to takie ważne, żebyś to zrobiła.”
„Lonnie!” Beth niemal krzyczy.
Ale siostra Zana całkiem ją teraz ignoruje. Ponieważ wie, że Beth zrobi to, o co ją prosi. Że bez wszystkich informacji, nie wiedząc dokładnie dlaczego on robi to co robi, mogłaby tylko pogorszyć wszystko.
Zan dobrze ją zna. Wiedział dokładnie co kazać Lonnie jej powiedzieć, żeby za nim nie ruszyła.
Niech go diabli!
Beth teraz szlocha, błagając siostrę Zana, by powiedziała jej prawdę. „Lonnie proszę! Proszę, nie każ mi tego robić!”
Jednak Lonnie jest nieugięta. To jej ostatni dar dla brata i nie złamie się. Mówi łagodnie, „Znajdziemy cię. Wiesz, że cię kochamy. Naprawdę.”
„Lonnie jadę tam!”
„Nie będzie nas, zanim tu dotrzesz,” odpowiada Lonnie. „Nie. Proszę nie rób tego.”
I po tym, Lonnie odkłada słuchawkę.
<center>CZĘŚĆ 15</center>
Zaczyna się tak jak zawsze.
Tylnia szyba eksploduje za ich placami. Traci kontrolę nad samochodem. Są w lesie, a potem na moście. Całuje go, a potem skacze.
Dopiero kiedy wpada do wody, uświadamia sobie, że jest sama. Nie skoczył z nią. Ciągle jest na górze i znów go schwytali. Nie ocaliła go. Nie ma go, zabrali go ponieważ ona nie była dość silna.
Zamyka oczy i pozwala by woda zamknęła się ponad jej głową.
„Liz. LIZ!” Rozpoznaje głos i zawarte w nim naleganie powoduje, że zaczyna walczyć z rzeką. W momencie kiedy to robi, sceneria się zmienia i jest z powrotem na moście.
Uświadamia sobie, że to Isabel ją wyciągnęła. „Liz, musisz się skupić. Gubisz się.”
Wpatruje się w siostrę Maxa, niepewna o co jej chodzi.
Isabel wyjaśnia. „To nie jest twój koszmar Liz. Chociaż pozwalasz, by stał się twój. Nie po tu jesteśmy.”
Rozglądając się wokół, rozumie. Są z powrotem na moście, ale tym razem nie są same. Jej oczy rozszerzają się, kiedy widzi samą siebie, stojącą po drugiej stronie mostu.
Max tam jest. Gestykuluje dziko, mówiąc do drugiej niej, najwyraźniej próbując namówić ją do zejścia z barierki. Beth nie jest w stanie go usłyszeć, ale nawet z tak daleka czuje jego desperację.
To jest jego koszmar. Wpuścił je.
Serce zaczyna jej walić w piersi. „Mogę z nim porozmawiać?” szepcze do Isabel.
Isabel marszczy brwi. W jej ciemnych oczach są łzy. „Nie wiem,” przyznaje. „Jesteśmy tu, ale czuję jakby on ciągle trzymał się z dala w jakiś sposób. Otworzył się odrobinę, ale nie wydaje mi się, żebyśmy mogły bezpośrednio wpływać na otoczenie.” Stanowczo ociera łzy z oczu. Beth czuje determinację Isabel. „Zdaje się, że jest tylko jeden sposób żeby się przekonać.”
Siostra Maxa robi krok do przodu. Następny. Jeszcze jeden. To wszystko, na co pozwoli podświadomość Maxa. W następnej sekundzie sceneria miga i Isabel znów stoi obok Beth.
„Jaki jest z tego pożytek?” dopytuje Beth. „Jeśli nie możemy z nim porozmawiać, to jak on ma się kiedykolwiek dowiedzieć, że ja żyję?”
Isabel ma skrzyżowane ramiona. Zaczyna wyglądać na rozgniewaną. „Dlaczego on jest taki uparty?” pyta. „Kiedy tylko dostanę go w swoje ręce, poważnie skopię mu tyłek.”
Beth mruga, słysząc ten wybuch. Rozpoznaje go jako przejaw niewytłumaczalnej furii charakterystycznej dla rodzeństwa, której nauczyła się oczekiwać w relacjach Zana, Lonnie i Ratha. To ten rodzaj gniewu, który rodzi się z miłości.
„Musi być coś, co możemy zrobić,” mówi jej Beth łagodnym głosem. W końcu obie nie mogą być rozgniewane. „No przecież wpuścił nas już tak daleko.”
Isabel oddycha głęboko jakby próbowała zapanować nad swoim temperamentem. Przejścia ostatnich kilku dni zaczynają być nawet bardziej widoczne w postawie wysokiej blondynki. „Masz rację,” mówi wreszcie. Wydaje się intensywnie myśleć. „On rozmawia z tam z tobą. Może dasz radę wpłynąć na nią, skoro nie możemy wpłynąć na niego.”
„Co masz na myśli?” pyta Beth.
„Oni się kłócą,” mówi Isabel. „Słyszysz ich?”
„Nie,” przyznaje Beth.
Isabel wydaje się tym zmieszana. „Ona obwinia go o zabicie jej.”
Beth się obrusza. „Co? To nie jego wina!”
Isabel wzdycha. „Wiem o tym Liz. Ale to jest jego sen. I to takie typowe.” Na moment zamyka ze smutkiem oczy. „Boże. Jest gorzej niż myślałam. Nie dość, że Pierce miał go w swoich rękach przez pięć lat, to on się jeszcze sam torturuje.”
„Nie rozumiem,” mówi Beth.
„Możesz tego nie pamiętać, ale jedną z rzeczy jakie ty i Max mieliście wspólnych, była całkiem niedorzeczna tendencja do obwiniania się o rzeczy, nad którymi nie mieliście kontroli,” wyjaśnia jej Isabel. „Powinnam była wiedzieć, że tak jest. On się obwinia o twoją śmierć. To dlatego nie wraca do domu.”
„On myśli, że nie zasługuje na to by wrócić do domu,” szepcze Beth, rozumiejąc. Wzdryga się. Z jakiegoś powodu to przywodzi jej na myśl Zana. Przypomina sobie tą pozbawioną wszelkiej nadziei minę na jego twarzy, kiedy rozmawiali tamtego ranka, po tym jak po raz pierwszy się kochali. Po raz pierwszy rozumie, że tamtego dnia nie tylko brakowało mu nadziei.
Był zrezygnowany, akceptujący. Nie był zaskoczony, że się przed nim zupełnie nie otworzyła. Ponieważ myślał, że na nią nie zasługuje.
Isabel, Michael i Tess mylą się. Oryginały i duplikaty są do siebie tak podobni, że to ja przeraża. Niewielkie podejrzenie zaczyna się zakradać do jej myśli. Nie jest to jeszcze całkiem ukształtowana obawa, nie ma też na to czasu, ale wie, że zadzwoni do Zana jak tylko opuści ten sen.
Jednak w tej chwili musi pomóc Maxowi.
„Co mam robić?” zwraca się do Isabel.
„Tam, to niezupełnie ty,” mówi jej Isabel. „To stworzona przez umysł Maxa wersja osoby, którą on myśli, że byłaś. Co tylko pokazuje jak bardzo popieprzony on jest w tej chwili. Ponieważ Max, którego znałam wiedziałby, że ty nigdy nie obwiniałabyś go o to, co się stało.”
„Więc muszę mu o tym przypomnieć,” zgaduje Beth.
Isabel wzrusza ramionami. „Warto spróbować.” Bierze rękę Beth. „Musimy razem pracować, by zwalczyć jego wolę. To nie będzie łatwe.”
Beth przełyka z trudem, nagle zdenerwowana. Ściska dłoń drugiej kobiety. „W porządku.”
Obie zamykają oczy. Beth niemal natychmiast czuje mur, który umysł Maxa wzniósł wokół nich. Zwraca przeciw temu całą miłość, którą do niego czuje – miłość, którą pamięta jej serce, nawet jeśli umysł nie – i czuje, że Isabel robi to samo.
Niemal pada na kolana, kiedy nieoczekiwanie mur się rozpada. Ten fakt, bardziej niż cokolwiek innego, ukazuje Beth, że Max się ugina. Jego żelazna wola również się kruszy.
Jest gotów do niej wrócić.
Teraz słyszy rozmowę pomiędzy nim, a tą drugą Beth. Padające słowa nie są tak gniewne, jak się tego spodziewała.
„Pytałam cię raz,” mówi druga Beth – będzie ją nazywać Liz, bo dla Maxa ona jest właśnie Liz. „Chcę cię spytać ponownie. Pałasz dla mnie Max?”
„Zawsze. Na zawsze,” odpowiada Max. Beth czuje, jak zaczyna ją ściskać w gardle.
„Nieprawda,” mówi Liz. „Nie robisz tego, nie tak naprawdę. Gdybyś to robił, wiedziałbyś.”
Beth czuje jak Isabel mocniej ściska jej rękę. Siostra Maxa drży, zupełnie jakby zużywała dużo więcej energii niż Beth. Beth uświadamia sobie, że to jej obecność powoduje, że Max wpuścił je tak daleko. Gdyby to była sama Isabel, nigdy by nie ustąpił.
„Wiedział co?” pyta Max. Jest spięty, jakby zamierzał chwycić stojącą na barierce Liz.
„Bez ciebie nie mogę znaleźć mojej drogi powrotnej,” mówi mu Liz. „Żeby mnie znaleźć, potrzebujesz ich.”
Liz ze snu mówi mu, żeby pojechał do domu. Kolejny znak, że on zaczyna sobie wybaczać. Przelotnie się nad tym zastanawia. Po raz pierwszy zastanawia się dlaczego on postanowił uciec od Pierca akurat teraz. Co mu się stało po pięciu latach, że wreszcie pchnęło go to do ucieczki od tego udręczonego życia?
Beth słyszy jak Isabel gwałtownie nabiera powietrza. Patrzy jak Liz ze snu odwraca się nagle i skacze z mostu.
„Liz! Nie!” Max próbuje ją złapać, ale się spóźnia. Beth czuje jak przeszywa ją jego rozpacz. Nie może na to pozwolić. On musi zrozumieć, że to nie jego wina.
Instynktownie puszcza rękę Isabel i zamyka oczy, a kiedy je otwiera, stoi obok Maxa na krawędzi mostu. On wychyla się przez barierkę z przerażonym wyrazem twarzy. Beth czuje jak zmaga się, by podążyć za Liz ze snu, ale jego własne poczucie winy na to nie pozwoli. Jest uwięziony na tym moście tak niezmiennie, jak ona jest uwięziona w świecie bez żadnych wspomnień o tym mężczyźnie.
Potrzebują siebie nawzajem, żeby uciec. Ich przeznaczeniem jest się odnaleźć i on musi to wiedzieć.
Beth kładzie delikatnie dłoń na ramieniu Maxa. Ten odwraca głowę, zaskoczony. Ponownie zerka przez barierkę, po czym znów na nią. „Liz?” szepcze.
„To ja,” odpowiada zwyczajnie.
„Rzeka...” urywa bezradnie, najwyraźniej nie rozumiejąc.
„Co z rzeką?” pyta Beth. „Rzeka już się nie liczy Max. Wróć do mnie.”
„Mogę?”
„Możesz jeśli chcesz. Potrzebuję cię.”
Wie, że to prawda i że on zrozumie. Że posłucha.
Max oddycha z trudem. Patrzy w dół, gdzie ich ręce są teraz złączone. Kiedy spogląda w górę, jego spojrzenie płonie z intensywnością, która sprawia, że całe jej ciało sprawia wrażenie, jakby miało stanąć w płomieniach.
„Wracam.”
Po tym sen miga i chwilę później nie ma go.
* * *
Po powrocie ze sfery snów Beth wie, że nie zaśnie ponownie, mimo że reszta grupy rozeszła się do łóżek zaraz po północy. Pozostali czują ulgę, że Max przyjeżdża, choć dostrzegła, że Michael nie jest w stanie do końca w to uwierzyć, a Isabel ciągle jest niepewna. Jednak Beth wie, że się nie myli. Nie ma potrzeby wyruszać na poszukiwania Maxa. Ona wie co się wydarzyło we śnie. On zrozumiał, że ona była prawdziwa. Jedzie tu. Nie tylko on tu jedzie, ale ona wie też gdzie się z nim spotkać. Ponieważ oczywiście on nie może przyjść do hotelu. Ale ona wie, gdzie on będzie. Tak naprawdę, wiedziała to od pięciu lat.
Siedzi na balkonie czekając na wschód słońca. Czeka, aż Max obudzi się w Kanadzie i przypomni sobie co musi tego dnia zrobić. Wie, że on nie przybędzie tu przez wieczorem i są rzeczy, które musi zrobić zanim to nastąpi.
Musi znaleźć Zana.
W miarę upływu czasu, martwi się o niego coraz bardziej. Od przybycia szeryfa wiedziała, że Zan coś planuje, ale ciągle nie rozgryzła co. Po wizycie w śnie i odkryciu jak bardzo podobni są tak naprawdę Max i Zan, oraz po kilku godzinach rozważania w myślach wszelkich możliwości, zaczyna podejrzewać, że jest dużo gorzej niż wcześniej przypuszczała,
Max został z Jednostką Specjalną, żeby chronić swoich przyjaciół, ale też z powodu poczucie winy. Czuł, że na to zasługuje. Zan posiada to samo nadmiernie rozwinięte poczucie odpowiedzialności. Zan czuje, że od samego początku powinien był wiedzieć, kim jest Beth. Ona wie, że on tak uważa. Zan będzie się chciał za to ukarać. Dokładnie tak, jak przez wszystkie te lata karał się za dezercję Langleya.
Zan wie też, że powodem dla którego Beth nigdy w pełni mu się nie oddała, jest jej wcześniejsze połączenie z Maxem. Jest w stanie poskładać wnioski, do których on najprawdopodobniej doszedł. Zan był w stanie uleczyć ją bez połączenia, ponieważ wykorzystał połączenie, które ona ma z Maxem. Nie nawiązali kosmicznej więzi kiedy się kochali, ponieważ ona jest już związana z Maxem. Wie jak myśli Zan i wie, że on uświadomi sobie wszystkie te rzeczy, a także fakt, że specjalnie sam siebie okłamywał od lat.
Zan wie też, że ona go nie wybierze. On zrozumie, że ona chciałaby móc to zrobić, ale nie może zaprzeczyć temu, co jej serce mówi jej, że jest jej przeznaczeniem. Ona i Max przynależą razem. Uleczą się wzajemnie w sposób, w który Zan i Beth nigdy nie byli w stanie tego zrobić.
I wreszcie Zan wie, że głównym powodem, dla którego Max trzyma się z dala jest groźba, którą przedstawia sobą Pierce i Jednostka Specjalna. Zan chce, żeby ona była szczęśliwa. Zan będzie chciał wyeliminować to zagrożenie, żeby ona mogła być szczęśliwa.
I z powodu tego wszystkiego, on zamierza zająć miejsce Maxa. Tylko, że nie z nią, bo tej roli ona nigdy nie pozwoliła mu zająć, nawet po trzech spędzonych wspólnie latach. Co tylko ułatwia mu zajęcie miejsca, którego zajęcia nikt nie będzie mu miał za złe.
Nie rozumie dlaczego tyle czasu zajęło jej uświadomienie sobie zamiarów Zana. Musi go znaleźć. Musi go powstrzymać. Ponieważ ona nie mogłaby żyć ze świadomością, że on może doświadczać tych samych tortur, które przeżył Max. Jeśli on myśli, że daje jej wolność bycia z Maxem, to jest w błędzie. On musi zrozumieć, że ani ona, ani Max nigdy nie będą w stanie zaakceptować tego poświęcenia. Albo poczucie winy będzie torturować ich oboje, albo będą musieli go ocalić i wszyscy wpadną w jeszcze większe kłopoty.
On popełnia błąd.
Nie może czekać do rana. Musi z nim teraz porozmawiać.
Dzwoni na komórkę Lonnie. Siostra Zana szybko odbiera. Beth wie, że nie spała. A więc Lonnie też to czuje. To noc jest niebezpieczna dla osoby, którą obie kochają. Jeśli nie znajdą sposobu na powstrzymanie go, on zrobi coś głupiego.
„Jest tam Zan?” pyta bez wstępów. Ponieważ nie ma czasu na uprzejmości.
Lonnie to nie przeszkadza. „Nie,” odpowiada cicho. „Nie wydaje mi się, żeby on miał wrócić do domu Beth.”
Beth czuje, jak serce zamiera jej w piersi. „Co? Lonnie...” Słyszy jak siostra Zana pociąga nosem. Czuje jak rozszerzają jej się oczy. Czy Lonnie płacze? Jej serce zaczyna walić nieregularnie. „Powiedz mi,” żąda.
„Ava... Ava poszła za nim rano. Zobaczyła jak wychodził z nimi z hotelu. Próbowała go ocalić. Nagięła ich umysły, ale on kazał jej przestać. Powiedział jej, że musi iść.”
„Iść, gdzie?” dopytuje Beth. Wie, ale chce, żeby Lonnie to powiedziała. Chce, żeby Lonnie przyznała, że pozwalają mu to zrobić. Bo oczywiście to właśnie robią. W tym duplikaty różnią się od oryginałów. Zawsze wiedzieli, że Zan jest ich przywódcą i zawsze akceptowali jego decyzje. Tak zostali wychowani. Częściowo z tego powodu w końcu ją zaakceptowali, mimo że wie też, iż z czasem ją pokochali.
I dlatego Lonnie nie wstydzi się przyznać co pozwolili mu zrobić. „Oddał się z ich ręce Beth. Pozwolił tym łajdakom się zabrać.”
„Lonnie jadę do was,” oświadcza Beth. „Już wychodzę.”
„Nie!” krzyczy Lonnie. „Beth nie możesz. Nie rozumiesz? Nie rozumiesz co on zrobił? Oni ich widzieli. Jeśli zobaczą nas, zrozumieją. Zrozumieją, że wszyscy jesteśmy inni, że Max nie jest jedyny. Musisz tam zostać. Nie możemy cię ponownie zobaczyć. Rano opuszczamy miasto, przynajmniej do czasu, aż oni pojadą do domu.”
Beth słyszy jad w głosie Lonnie. Znienawidziła oryginały. Beth nie może jej winić. Nie może nikogo za nic winić. Ale nie znaczy to też, że może to tak po prostu zaakceptować. Nigdy nie pozwalała Zanowi podejmować za siebie decyzji i nie zamierza teraz zacząć.
On nie poświęci dla niej swojego życia. Ona na to nie pozwoli.
Próbuje ponownie. „Lonnie...”
Ale siostra Zana na to nie pozwoli. „Zostań tam Beth! Nie sprawiaj, że to co on zrobił pójdzie na darmo.”
Beth marszczy brwi. Wyczuwa, że w tym wszystkim jest coś więcej, niż Lonnie jej mówi. Ponieważ mimo wszystko nie może uwierzyć, że Lonnie, Rath i Ava tak zwyczajnie pozwoliliby Zanowi iść na śmierć. Mogą akceptować jego decyzję, ale ciągle czują. Walczyliby z nim. Kochają go. Musi być coś jeszcze. Musi się dowiedzieć co Lonnie wie.
„Odwiedziłaś jego sen?” dopytuje. Ponieważ wie już, że Lonnie to zrobiła. Nie chodzi tylko o to, co Zan powiedział Avie. Siostra Zana nigdy nie zaakceptowałaby jedynie słowa Avy co do tego, czego chce Zan. Lonnie sama z nim rozmawiała.
Długa cisza mówi Beth to, co chciała wiedzieć. „Lonnie, powiedz mi.”
Lonnie szlocha. „Beth nie mogę. Obiecałam mu. Nie mogę ci powiedzieć.”
„Lonnie!”
„Przykro mi Beth. Proszę. Nie pytaj mnie. I tak wkrótce się dowiesz.”
„Lonnie proszę!” błaga rozpaczliwie Beth. „Nie możemy tak po prostu na to pozwolić!”
„Zrozumiesz,” odpowiada Lonnie. „Zaufaj mi Beth, zrozumiesz. On chce to zrobić.”
„NIE!”
„Wkrótce z tobą porozmawiam,” mówi Lonnie, ignorując jej protesty. „Zaufaj mi co do tego. Jak będziesz z Maxem, wyjedź. Jedź gdzieś, gdzie jest bezpiecznie. Musisz wyjechać. Musisz mi obiecać, że to zrobisz. Kiedy się dowiesz, zrozumiesz dlaczego to takie ważne, żebyś to zrobiła.”
„Lonnie!” Beth niemal krzyczy.
Ale siostra Zana całkiem ją teraz ignoruje. Ponieważ wie, że Beth zrobi to, o co ją prosi. Że bez wszystkich informacji, nie wiedząc dokładnie dlaczego on robi to co robi, mogłaby tylko pogorszyć wszystko.
Zan dobrze ją zna. Wiedział dokładnie co kazać Lonnie jej powiedzieć, żeby za nim nie ruszyła.
Niech go diabli!
Beth teraz szlocha, błagając siostrę Zana, by powiedziała jej prawdę. „Lonnie proszę! Proszę, nie każ mi tego robić!”
Jednak Lonnie jest nieugięta. To jej ostatni dar dla brata i nie złamie się. Mówi łagodnie, „Znajdziemy cię. Wiesz, że cię kochamy. Naprawdę.”
„Lonnie jadę tam!”
„Nie będzie nas, zanim tu dotrzesz,” odpowiada Lonnie. „Nie. Proszę nie rób tego.”
I po tym, Lonnie odkłada słuchawkę.
Dzięki Milluś. Przeczytałam już dwa dni temu, ale nie było czasu żeby coś napisać. Cały opowidanie biegnie tokiem myślowym poszczególnych bohaterów. To na ich uczuciach budowana jest akcja. Czy mówiłam, że lubię Zana ? Ma tak dużo wspólnego z Maxem, i jest chyba tragiczniejsza postacią niż on.
Gdzie podziała się Lizziett ? Brakuje mi jej komentarzy
Gdzie podziała się Lizziett ? Brakuje mi jej komentarzy
AN: Nienawidzicie tych notek, prawda? A poważnie to przyszłam się wytłumaczyć. Wspomniałam po powrocie z wakacji, że mam to opowiadanie przetłumaczone do końca, a więc czemu nie zamieszczam? Powód jest banalny. Tłumaczyłam to na wyjeździe, więc mam wszystko w zeszycie i muszę dopiero przepisywać. Zwykle tłumaczę od razu do Worda. Kolejna część BFM jest bardzo długa, a ja ostatnio nie miałam czasu na przepisywanie, a później jeszcze poprawianie tego. Dzisiaj miałam trochę wolnego, więc gdzieś tak połowę przepisałam, ale zajmie to jeszcze troszkę. Dziwne, tłumaczenie od razu na klawiaturze idzie mi szybciej niż przepisywanie. No w każdym razie nie podam dokładnego terminu kiedy wracam z nową częścią. Postaram się w ten weekend, ale tego gwarantuję.
Milla
Milla
AN: Wow, wieki minęły od ostatniej części. Mam nadzieję, że pamiętacie jeszcze gdzie skończyliśmy. Od tej pory, o ile nie wyskoczy mi coś na uczelni, nowe części powiny pojawiać się częściej.
Elu, tak tłumaczę od razu w Wordzie, ale ja też poprawiam pięćdziesiąt razy, zanim jestem zadowolona z rezultatu. Szczególnie w przypadku tego opowiadania.
<center>CZĘŚĆ 16</center>
Robię dużo lepszą rzecz, niż kiedykolwiek zrobiłem, zmierzam ku dużo lepszemu odpoczynkowi, aniżeli kiedykolwiek zaznałem.
Charles Dickens – A Tale of Two Cities
* * *
Zan wychodzi na światło słoneczne, mocno trzymany za ramię przez agenta. Zostaje wepchnięty do zaparkowanego na podjeździe ciemnego samochodu. Za kierownicą jest drugi agent, który natychmiast rusza z piskiem opon, nie oglądając się nawet na tylnie siedzenie.
Trzeci agent siedzi obok Zana. Zan napotyka spojrzenie jego zimnych niebieskich oczu. Czuje dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa i zgaduje, że ten człowiek jest architektem nieszczęścia Maxa. To jest człowiek, który pięć lat wcześniej pozostawił Beth na śmierć; człowiek, który uważa najważniejszą osobę w życiu Zana za nieistotną w wielkim schemacie swojej chorej obsesji, za wyjątkiem użycia jej jako kolejnego narzędzia, którym torturuje swojego więźnia.
To jest Pierce i to jego Zan dzisiaj zabije.
Ale jeszcze nie teraz. Ponieważ samochód zatrzymuje się równie szybko, jak ruszył. Siedzący za kierownicą agent przeklina.
Pierce wychyla się do przodu, wyglądając przez przednią szybę. „Coś ty do diabła zrobił?” krzyczy na towarzysza.
„Ona pojawiła się z nikąd!” odpowiada drugi agent, sprawia wrażenie zszokowanego. Jest bardzo młody i w jego głosie słychać strach. W ciągu kilku sekund obaj agenci siedzący z przodu samochodu, wysiadają z samochodu.
Zan marszczy brwi. Nic nie widzi. Zrozumienie co się stało, nie zajmuje mu jednak dużo czasu. Zamyka na chwilę oczy i odchyla do tyłu głowę, opierając ją na siedzeniu.
Nie chce być zmuszonym do wyjaśnień. Jeszcze nie. To by było o wiele prostsze, gdyby nie musiał wyjaśniać.
Pierce patrzy się na niego zanim otwiera drzwi, by wysiąść z samochodu. „Zostań tu. Jeśli choćby drgniesz, wrócę tam i zabiję ich wszystkich. Nie testuj mnie ponownie Max.”
Zan wzrusza ramionami. „Przecież oddałem się w wasze ręce, nie?”
To wydaje się satysfakcjonować Pierce’a, ponieważ wysiada. Chwilę później drzwi od strony kierowcy otwierają się i Ava wślizguje się za kierownicę.
„Bez obaw Zan. Wyciągnę cię stąd.” Trzyma rękę na drążku skrzyni biegów.
„Nie,” mówi stanowczo Zan. „Zostaję. Idź do domu Ava.”
Dziewczyna odwraca głowę, wpatrując się w niego. „Zan to oni! Nie pozwolę ci tak po prostu z nimi odjechać!”
„Ava, idź do domu.” Widzi jak łzy wypełniają jej wielkie błękitne oczy. Mówi łagodnym tonem głosu. „Avas, musisz iść do domu.”
„Zan, nic z tego nie rozumiem! Dlaczego? Dlaczego to się dzieje?”
„Wiesz dlaczego Aves.”
„Z powodu Beth?” pyta ostrożnie.
Zan przytakuje. „Musi tak być dziecino. Ona z nami nie przynależy.”
„Zan nie mogę tego zrobić. Nie mogę tak po prostu pozwolić ci odejść,” lamentuje. „Dlaczego? Dlaczego musisz ją kochać? Dlaczego to nie mogłam być ja?”
Wyciąga rękę i kładąc palce pod jej brodą, delikatnie odwraca jej głowę, tak, by móc spojrzeć jej w oczy. „Chciałbym, żeby tak było.”
Uświadamia sobie, że mimo iż mówi to głownie po to, by ją uspokoić, w niewielkim stopni jest to prawda. Chciałby, żeby sprawy mogły być inaczej. Chciałby, żeby jego przeznaczenie nie zostało spisane wiele lat temu na innej planecie. Chciałby być królem i mieć Beth tylko dla siebie.
Chciałby kochać Avę, a nie Beth i chciałby nie zdawać sobie sprawy z tego, że zrobiłby wszystko, by dać szczęście tej, którą kocha.
Ponieważ gdyby to była Ava, mógłby żyć. Ale ponieważ tak nie jest, to tak właśnie musi być.
„Ava, musisz iść do domu. Powiedz Lonnie, żeby przyszła do mnie wieczorem. Potrzebuję jej pomocy, by przekonać Beth do zaakceptowania tego.”
Ava zaciska wargi i odwraca wzrok. „Nie mogę tego zrobić Zan. Nie mogę cię tu zostawić. Langley nam powiedział. Powiedział nam co oni nam zrobią jeśli kiedykolwiek nas złapią.”
„Ava możesz i zrobisz to. Jesteś silna.” Jej broda unosi się buntowniczo. „Ava nie zmuszaj mnie do tego.” Wie, że jeśli wyda jej stanowczy rozkaz, ona zrobi to co jej każe, ale nie chce grać kartą króla. Nie teraz. Nie kiedy oboje wiedzą, że on nie jest tak naprawdę królem.
Przełyka. „Dlaczego Zan?” szepcze. „Nie chodzi tylko o Beth, prawda? Chodzi o niego. O Maxa.”
Zan decyduje, że jeśli ona naprawdę chce wiedzieć, to jej powie. „Wiesz, to połączenie z Tess, które obudziło się kiedy ją spotkałaś?” Wie, że to prawda ponieważ widział wyraz jej twarzy, kiedy poznała swój oryginał.
„Tak?” przyznaje Ava. Jej oczy się rozszerzają. „Czujesz go?”
„Tak,” odpowiada Zan. „Nawet silniej niż ty. Z powodu Beth. On dość już wycierpiał Aves. Zasługuje na to, by odzyskać swoje życie.”
„Ale to niesprawiedliwe!” krzyczy Ava. „Zan, ty też zasługujesz by żyć!”
„Nie po to tu jesteśmy Aves,” przypomina jej Zan. „Zawsze wiedzieliśmy, że nasze życie nie należy do nas. Nie tak naprawdę.”
„Wiem,” odpowiada słabo Ava.
„A teraz bądź dobrą dziewczynką i wracaj do Lonnie. Musze się z nią zobaczyć.”
„Zan, to jej się nie spodoba. Ani Rathowi.”
„Nie, ale zrozumieją. Tak, jak ty to rozumiesz Słodkości.” Używa przezwiska, którego nie używał od bardzo dawna. Tak naprawdę, uświadamia sobie zawstydzony, to nie nazywał jej tak od czasu pojawienia się Beth w ich życiu.
„Ale pewnego dnia wrócisz, tak?” pyta Ava z desperacją. Już odwraca się, by wysiąść z samochodu. Wygrał. Wrodzone programowanie Avy, by robić to co jej się każe, przeważyło jej wolę ocalenia go.
„Wiesz o tym,” odpowiada Zan. Ma nadzieję, że wybaczy mu to kłamstwo. Wie, że pewnego dnia to zrobi. Ma nadzieję, że pewnego dnia będzie kochała kogoś tak mocno, że zrozumie dlaczego on robi to, co robi. W końcu to jest część powodu. Żeby oni wszyscy byli bezpieczni i woli, by mogli przeżyć swoje życie na tej planecie. Żeby przynajmniej ich życia wreszcie należały do nich. „Wiesz, że wrócę.”
„Dobrze.” Przytakuje. „Dobrze Zan. Kocham cię.”
„Ja też cię kocham Aves. Nie zapomnij o Lonnie. I nie kończ naginania ich umysłów dopóki nie będziesz dość daleko stąd. Nie mogą cię zobaczyć.”
W końcu wysiada i kilka minut później Pierce i pozostali agenci wracają do samochodu. Wszyscy potrząsają głowami jakby właśnie się obudzili. Zan ma nadzieję, że Ava sprawiła by w ogóle nie pamiętali, że opuszczali pojazd. Prowadzący agent ponownie rusza i kiedy Pierce zaczyna mówić, Zan wie, że Ava tak właśnie zrobiła.
„Mam nadzieję, że pojąłeś swoją lekcję Max.” Zan nie odpowiada, choć czuje jak krew się w nim gotuje na widok zarozumiałego uśmieszku agenta. „Cieszę się, że przyszedłeś dobrowolnie, zanim byliśmy zmuszeni zastosować środki, które byłyby nieprzyjemne dla twoich przyjaciół.”
Zan odchrząka.
Pierce potrząsa głową. „Taki posępny. A ja byłem miły.” Sięga w dół i wciąga walizkę na kolana. Zan stara się nie okazywać zaciekawienia, bo podejrzewa, że Pierce oczekuje, iż Max wie co oznacza czarna walizka. Pierce podnosi strzykawkę i spogląda na Zana znacząco.
Zan marszczy brwi, niepewny jak to rozegrać. „Nie potrzebujesz tego,” mówi wreszcie. „Chciałem się tylko przekonać czy nic im nie jest. Nie odejdę ponownie.”
Pierce wpatruje się w niego przez dłuższą chwilę zanim odkłada strzykawkę do walizki i zamyka ją z trzaskiem. „Dlaczego myślałeś, że tak nie jest? Zawsze byliśmy ze sobą szczerzy Max. Powiedziałem ci, że zostawię ich w spokoju dopóki będziesz współpracował. Czy kiedykolwiek zdradziłem twoje zaufanie?”
Zan patrzy na Pierce’a szeroko otwartymi oczami. Ten człowiek jest szalony. Pierce zdaje się rozumieć minę Zana, ponieważ po raz pierwszy maska znika i Zan widzi gniew płonący w oczach agenta.
Jego nienawiść jest naga i Zan wie, że postępuje słusznie. Bo ten człowiek nie może żyć. On nigdy nie zostawi Maxa Evansa w spokoju. Nigdy.
Bo nawet dla Pierce’a, to co zrobił Maxowi Evansowi w ciągu ostatnich pięciu lat, reprezentuje jak obłąkany on tak naprawdę jest. Zan rozumie, że Max i Pierce udawali, że Pierce wykonuje tylko swoją pracę, ale jest w tym dużo więcej.
Agent Pierce jest prawdziwym potworem w tym samochodzie, obaj o tym wiedzą i Zan, patrząc na niego w ten sposób, zmusza go do przyjęcia tego do wiadomości. Szybko spuszcza wzrok.
„Dlaczego teraz Max? Dlaczego mnie zdradziłeś? Po tym jak powstrzymałem ich przed eksperymentowaniem na tobie. Wszystko co zrobiłem było, żeby sprawić by było ci lepiej. Nawet mimo tego, że przez pięć lat nie dałeś mi nic poza kłopotami.”
Zan wzrusza ramionami. „Powiem ci kiedy wrócimy.”
Gniew Pierce’a znów jest osłonięty. Teraz wydaje się być zainteresowany. „Czy coś się stało?”
Zan ponownie wzrusza ramionami, zwraca wzrok na dwóch agentów siedzących na przodzie, po czym z powrotem na Pierce’a. Młody agent jest na pół odwrócony i uważnie ich obserwuje. Zan dostrzega podejrzliwość, ale rozpoznaje również strach w oczach młodego mężczyzny. On się mnie boi, myśli Zan, czując się dziwnie z tego powodu. Uświadamia sobie, że ewentualnie będzie mógł to wykorzystać.
Jednak w tej chwili odsuwa na bok tą myśl. Na razie musi zyskać zaufanie Pierce’a. Znacząco unosi brwi, patrząc na złego agenta.
„A więc znów w to gramy, tak?” pyta Pierce’a, jego głos staje się rozbawiony. „Powiesz tylko mnie?” Potrząsa głową. „Jesteś sprytny. Ale problem w tym Max, że nie sądzę byś miał mi coś jeszcze do powiedzenia. Myślę, że uciekłeś bo wiedziałeś, że właściwie już z tobą skończyłem.”
Zan napotyka jego spojrzenie. „Nie wiesz gdzie spędziłem mój czas na wolności.”
Nie wie dokładnie ile czasu minęło od ucieczki Maxa, ale wydaje mu się, że to było mniej więcej wtedy, kiedy powróciły koszmary Beth. Ma nadzieję, że Pierce zaakceptuje sugestię, że Max nie spędził ostatniego tygodnia ze swoimi przyjaciółmi – że raczej oni byli jego ostatnim przystankiem, po spędzeniu czasu gdzie indziej. Że może robił coś nie całkiem z tego świata.
„Może to dlatego odszedłem,” powtarza. „Żeby sprawić, by utrzymanie mnie przy życiu, było dla ciebie opłacalne.”
Pierce przeszywa go wzrokiem. „To głupie Max. Dlaczego chcesz żyć? Przez pięć lat chciałeś umrzeć.”
Tym razem Zan wie dokładnie co powiedzieć. Bo przecież wie dokładnie dlaczego Max Evans ciągle żyje.
„Gdybym chciał umrzeć, byłbym martwy,” odpowiada zwięźle.
Max Evans nie chciał umrzeć. Zan o tym wie. Max żył, żeby nurzać się w swoim poczuciu winy. Max czuł, że nie zasługuje na spokój, który przyniosłaby śmierć. Zan wie, że to jest powód dla którego Max myśli, że przeżył.
Zan wie, że jest inaczej.
Max przeżył ponieważ to był najlepszy sposób, by jego przyjaciele pozostali bezpieczni. Zajmując Pierce’a, utrzymując go skupionego na sobie, ochraniał ich.
Ale teraz wszystko się zmieniło. Ponieważ teraz śmierć Maxa ich ochroni.
Zan ma tylko nadzieję, że Pierce nie podejrzewa, że ten Max zamierza zabrać go ze sobą, kiedy odejdzie.
* * *
Jest w białej celi o miękkich ścianach i białym sufitem. Białe, białe, białe.
Wie, że ciągle są w mieście. Pierce planuje zatrzymać go tu przez noc, a potem wywieźć go gdzieś rano. Podsłuchał rozmawiających ze sobą agentów. Tutejsza jednostka jest zbyt ruchliwa, może być zbyt wiele pytań i tutaj Pierce nie ma odpowiednich „narzędzi” do przesłuchań.
Z jakiś powodów Pierce nie wydaje się obawiać, że znów ucieknie. Bo przecież sam się poddał. A może Pierce wyczuwa po prostu, że tym razem jest inaczej, że Max nigdzie się nie wybiera.
Oczekując na ostateczne starcie, Zan myślał o prawdziwym Maxie; o tym dlaczego jego oryginał wybrał akurat ten moment, by uciec. Wie, że ta decyzja bezpośrednio łączy się z Beth, że w jakiś sposób oryginał Zana wie teraz, że ona żyje. Dlaczego? Jak? Co przebiło się przez barierę w połączeniu Maxa i Beth; barierę spowodowaną utratą pamięci Beth i jej związkiem z Zanem? Co odbudowało ich więź?
Pomimo swojego ograniczonego wykształcenia, Zan nie jest głupi i w końcu prawda go uderza. Przywołał w pamięci wszystkie lekcje Langleya na temat więzi – o ich sile i ograniczeniach. Czuje jak zamiera mu oddech, kiedy przypomina sobie jedną rzecz, która wcześniej nie przyszła mu do głowy jako możliwość. Po prostu nie może uwierzyć, że tyle czasu zajęło mu zrozumienie tego. Jest tylko jedna odpowiedź. Absolutnie powinien był wiedzieć. Ale ponieważ on nigdy nie nawiązał połączenia z Beth – ponieważ Max był tam pierwszy – musiał użyć swojego umysłu do rozpracowania tego, zamiast zmysłów, które pozwoliłyby mu wiedzieć od razu.
W końcu rozumie dokładnie dlaczego robi to, co robi – dlaczego jego instynkt, by zająć miejsce Maxa był tak silny. Chodzi o coś więcej niż uczynienie Beth szczęśliwej, o więcej niż zajęcie miejsca Maxa w Białym Pokoju.
„Jesteście zastępstwem, duplikatami, planem awaryjnym. Nie macie przeznaczenia, chyba że ich przeznaczenie zostanie skompromitowane. Tylko wtedy zajmiecie ich miejsce.”
Słowa Langleya znów do niego wróciły. Jest rezerwą. Zastępstwem. Max Evans został uszkodzony w Białym Pokoju i Zan wypełnił jego przeznaczenie za niego. Wypełnił swój obowiązek.
I teraz, aby zapewnić rezultat, umrze.
Chciałby móc porozmawiać z Maxem, tylko raz, żeby być pewnym, że to co pozostawia po sobie, zostanie zaakceptowane przez jego oryginał. Ale ostatecznie uświadamia sobie, że nie musi spotykać Maxa. Ponieważ wie co on by zrobił gdyby był na miejscu Maxa. Wie, co zrobił.
Przez trzy lata zachował najcenniejszą miłość Maxa bezpieczną. Wie, że Max zrobi dla niego to samo, kiedy już go nie będzie.
Łatwość z jaką zasypia tej nocy potwierdza, że robi właściwą rzecz. Nie boi się, ani nie ma wątpliwości. To jego przeznaczenie, jego droga i akceptuje ją tak, jak wie, że Max Evans zaakceptuje swoje, kiedy je spotka.
Kiedy Lonnie przychodzi do niego później tej nocy, mówi jej wszystko. Jego siostra szlocha, ale obiecuje, że utrzyma Beth z dala; że pozwoli by to, co ma się stać, stało się.
„Ale, Zan, jesteś tego pewny?” dopytuje Lonnie, zanim go zostawia. „Jeśli on jest uszkodzony... jak może ich chronić?”
„To go uleczy Lon. Tego właśnie mu potrzeba. On potrzebuje przyszłości do zbudowania, żeby mógł zapomnieć o przeszłości.”
We śnie Lonnie bierze obie jego dłonie i napotyka jego spojrzenie. „Zan wiesz, że gdyby Beth wiedziała, to zostałaby z tobą. Nigdy by do niego nie wróciła gdyby wiedziała.”
Zan wzdycha. „Może i o tym wiem, ale nie chcę jej w ten sposób Lonnie.” Odwraca wzrok, by uniknąć penetrującego spojrzenia siostry. „Dodatkowo ona potrzebuje jego. To on może ją uleczyć.”
„To niesprawiedliwe,” mówi cicho Lonnie.
„Ale tak właśnie jest,” odpowiada Zan.
Jego siostra nie mówi żegnaj. Wie, że ona nie może tego zrobić, więc jej o to nie prosi. Wie też, że nic jej nie będzie. Lonnie jest silna. Zrobi to, o co ją poprosił, bo zawsze dobrze się rozumieli, on i jego siostra. Ona wie, że on nie będzie w stanie żyć bez Beth, że nie może żyć, wiedząc że ona jest z innym.
Ostatecznie, to nie tak bardzo dotyczy przeznaczenia. Chodzi o to, jak jest. On kocha Beth. Ona nie kocha go w ten sam sposób i on może to zaakceptować, ale nie może z tym żyć. Ona mogła wybrać Maxa ponad nim, ale zawsze by to czuła. Poczucie winy uczyniłoby ją nieszczęśliwą. Nie chce tego dla niej. Ponieważ chce by jego miłość naprawdę coś znaczyła, da jej coś, czego sama nigdy by sobie nie wzięła.
Daje jej wolność.
Uświadamia sobie teraz, że pomimo swoich refleksji, iż jest inaczej, nie jest pchany do zrobienia tego, co zrobi. To całkowicie jego własny wybór. Lonnie zdaje sobie z tego sprawę nawet szybciej niż on i to dlatego akceptuje jego decyzję. Z tego też powodu nie będzie obwiniała Beth i to dlatego Lonnie będzie wspierać jego ukochaną, kiedy ta będzie tego potrzebować.
Jego rodzina pozostanie rodziną i będą bezpieczni, kiedy go nie będzie.
„Wstawaj Max.”
Zan budzi się na podłodze, gdzie został zrzucony przez Pierce’a. „Dzień dobry, jaki ładny mamy dziś dzień,” mruczy za oddalającą się sylwetką agenta.
Pierce zatrzymuje się gwałtownie. Zan krzywi się. Błąd? Czy Max nigdy nie stawiał się swoim oprawcom? Zan nie może w to uwierzyć.
Ale dlaczego Max miałby się opierać karze, na którą czuł, że zasłużył? Oczywiście nie robił tego i Zan popełnił błąd. Okazało się, że wcielenie się w swój oryginał jest trudniejsze, niż mu się wydawało.
„Proszę, proszę. Czyż nie jesteśmy dziś zadziorni?” mówi Pierce. Jest rozbawiony. Zan zaciska szczękę. Ledwo powstrzymuje się przed wprowadzeniem w życie swojego planu natychmiast.
Ten człowiek zasługuje na śmierć.
Ale jeszcze nie teraz. Nie tutaj. Nie w miejscu, gdzie Pierce mógłby zostać odratowany, gdyby wszystko nie poszło gładko. Zan wie, że wkrótce będą z powrotem w drodze; że ta baza nie jest ich ostatecznym celem.
Kiedy zostaje wepchnięty na tylnie siedzenie samochodu, myśli, że nie może sobie pozwolić, by rozgrywać to zbyt długo. Pierce’a staje się podejrzliwy. Czuje na sobie wzrok agenta, pełen zaciekawienia, oceniający. Ale chce być tak daleko od Nowego Jorku, jak to tylko możliwe, zanim wykona kolejny krok. Czuje, że w ten sposób wszyscy będą bezpieczniejsi. Chce by Jednostka Specjalna była daleko od jego rodziny i od oryginałów, żeby nie przyszło im do głowy, że tamci mogli mieć udział w tym, co zamierzał zrobić Pierce’owi.
Ale to nie jest jedyny powód. Nie jest zupełnie gotowy by umrzeć. Jeszcze nie. Jeszcze nie nadszedł czas.
Chce wiedzieć, że Max znalazł Beth. Chce wiedzieć, że to się stało zanim umrze.
Nie zastanawia się dlaczego jest pewien, że będzie wiedział, kiedy oni się odnajdą. Nad niczym już się nie zastanawia. Nie ma więcej czasu na zastanawianie. Jest świadomy tego, że resztę jego życia można zmierzyć godzinami. Nie boi się. A przynajmniej nie tego.
Jego jedyną obawą jest, że oni mogą się nie odnaleźć. Obawia się, że Beth może zostać sama.
To jednak nie jest rzeczywista obawa. Wie, co los ma w planach. Nie mógłby być ponownie tak okrutny. Nie chce uwierzyć, że to co robi – co wydaje się tak właściwe - może być na darmo.
Kilka godzin później, kiedy jadą przez niekończące się pola południowego Ohio, przepływa przez niego poczucie ulgi i spełnienia, i wie, że to się stało.
Po raz pierwszy czuje prawdziwe połączenie z Beth, kiedy jej połączenie z Maxem powraca do życia. To dzięki więzi ze swoim oryginałem przez moment rozumie co go ominęło. Przez chwilę doświadcza tego co istnieje między nimi. Przez chwilę opłakuje to, co mogło być jego.
Wyczuwa spokój, który napływa do nich obojga. Maxa i Beth.
Maxa i Liz.
Beth została odnaleziona. I przez chwilę wie, co to znaczy być tym, który ją znalazł. W tej jednej chwili, wreszcie, kiedy ona nie jest już Beth – kiedy ponownie stała się Liz Maxa – czuje dokładnie jak to jest być tym dla którego ona pała.
Zan uśmiecha się.
„Zatrzymaj samochód.” Mówi do kierowcy, który zerka we wsteczne lusterko, zaskoczony.
Pierce odwraca głowę, patrząc na niego bez zainteresowania. Zan się ledwo powstrzymuje od zrobienia tego od razu, ale nie chce by pozostali agenci się wmieszali – przynajmniej jeszcze nie. Oni mają swoje rolę do odegrania. Zrelaksowana postawa Pierce’a wyraźne wskazuje, jak słabo rozumie on, z czym będzie miał wkrótce do czynienia, ale Zan wyczuwa, że pozostali agenci mogą to rozumieć. Boją się go. Czuje to. Dobrze odegrają swoją rolę.
„To nie ty wydajesz tu rozkazy Max,” mówi mu nie przejęty Pierce. To dobrze, że jest taki pewny siebie, ale mimo wszystko wzbudza to gniew Zana. Przez chwilę żałuje, że naprawdę nie jest Maxem i to nie tylko z powodu Beth. Dla spokoju swojego oryginału, chciałby żeby Max miał szansę zrobi to, co musi zostać zrobione. Bo teraz kiedy Max wie, że Beth żyje – teraz, kiedy w jego własnym umyśle, nie musi być dłużej karany – ten przywilej powinien należeć do niego.
„Muszę iść do toalety,” odpowiada Zan posępnie.
Pierce przewraca oczami. „Dobrze. Zatrzymaj samochód.”
Zan wysiada z samochodu, po czym zwyczajnie stoi na poboczu opustoszałej drogi – jechali bocznymi drogami, przemierzając pola kukurydzy. Jest późna wiosna. Kukurydza nie jest jeszcze wysoka. Zastanawia się przez chwilę nad tym, jak inny będzie ten świat dla wszystkich jego bliskich, kiedy nadejdą żniwa.
Nie boli go, że tego nie zobaczy. To jego droga i nie boi się. Nie może dłużej żałować. Ten nadchodzący czyn dał mu jedną rzecz jakiej zawsze pragnął. Doświadczył jednej chwili idealnego zespolenia z osobą, którą najbardziej kocha. Nie może żyć w świecie, w którym to się nigdy więcej nie stanie.
„Wracaj tu Max.”
„Muszę z tobą porozmawiać,” mówi Zan. Nie ogląda się za siebie.
„Teraz nie jest na to pora. Wracaj do samochodu, albo sprawię, że będziesz tego żałował.”
Zan spogląda przez ramię. „Nic mi nie zrobisz dopóki ci nie powiem gdzie byłem przez ostatni tydzień. Chcę ci powiedzieć teraz, a potem możesz to po prostu skończyć raz na zawsze. Obaj wiemy, że i tak nie będę żył.”
Pierce podchodzi. Zan nie jest zaskoczony tym, że agent jest taki nieostrożny. Nawet po ucieczce Maxa, Pierce ciągle czuje się panem sytuacji. Zan widział to wcześniej w jego oczach, a teraz widzi to w pobłażliwej minie agenta, kiedy Pierce się do niego przyłącza.
„O co chodzi?” dopytuje trochę niecierpliwie Pierce.
„Odkryłem kim jestem. Myliłeś się co do mnie,” mówi cicho Zan.
„Powiedz mi,” poleca Pierce, niemal dysząc z niecierpliwości.
Zan podchodzi o krok bliżej do potwora, pochyla się do przodu, kładzie ręce na ramionach Pierce’a i szepcze mu do ucha. „Ja nie leczę, ty chory skurwysynu.”
Zanim jakakolwiek odpowiedź może zostać sformułowana, Zan odsuwa się i patrzy w oczy potwora. Chce widzieć dokładny moment olśnienia, chwilę, kiedy Pierce uświadomi sobie, że jego życie się skończyło. Chce strachu, z którym, jak wie, Max żył przez pięć lat. Chce widzieć jak światło zniknie ze spojrzenia Pierce’a, by wiedzieć, że płomień tlący się między Maxem i Liz jest bezpieczny.
Bo ich płomień będzie otulał i chronił jego dziecko, kiedy go zabraknie.
Kładzie rękę na piersi agenta. Wypala dziurę w miejscu, gdzie powinno być serce Pierce’a.
Ale wcześniej widzi strach.
Zanim nawet Pierce upada na ziemię, Zan czuje jak pierwsza kula wbija się w jego ciało. Boli bardziej niż się spodziewał, ale wie, że nie poprzestaną na jednaj. Wkrótce będzie po wszystkim. Słyszy krzyki, wie, że są przerażeni. Na to liczył.
Kiedy to się skończy, nie będzie żadnych wątpliwości, że kosmita jest martwy.
Wreszcie, kiedy jego oczy zaczynają się zamykać, jest świadomy, że młodszy z dwóch agentów patrzy w dół na niego.
„Ja krwawię,” zauważa słabo. Chce, żeby ten młody agent wiedział przynajmniej, że był bardziej człowiekiem niż czymkolwiek innym.
Połączenie jest teraz silne. Na chwilę przed śmiercią, kiedy czuje jak połączenie z Maxem zaczyna się niknąć ma ostatni przebłysk świadomości.
Max wie. On wie o wszystkim.
I kiedy jego oryginał uświadamia sobie dar, który został pozostawiony, Zan po raz pierwszy i ostatni czuje swoje dziecko i wie, że nie krwawi na darmo.
Elu, tak tłumaczę od razu w Wordzie, ale ja też poprawiam pięćdziesiąt razy, zanim jestem zadowolona z rezultatu. Szczególnie w przypadku tego opowiadania.
<center>CZĘŚĆ 16</center>
Robię dużo lepszą rzecz, niż kiedykolwiek zrobiłem, zmierzam ku dużo lepszemu odpoczynkowi, aniżeli kiedykolwiek zaznałem.
Charles Dickens – A Tale of Two Cities
* * *
Zan wychodzi na światło słoneczne, mocno trzymany za ramię przez agenta. Zostaje wepchnięty do zaparkowanego na podjeździe ciemnego samochodu. Za kierownicą jest drugi agent, który natychmiast rusza z piskiem opon, nie oglądając się nawet na tylnie siedzenie.
Trzeci agent siedzi obok Zana. Zan napotyka spojrzenie jego zimnych niebieskich oczu. Czuje dreszcz przechodzący wzdłuż kręgosłupa i zgaduje, że ten człowiek jest architektem nieszczęścia Maxa. To jest człowiek, który pięć lat wcześniej pozostawił Beth na śmierć; człowiek, który uważa najważniejszą osobę w życiu Zana za nieistotną w wielkim schemacie swojej chorej obsesji, za wyjątkiem użycia jej jako kolejnego narzędzia, którym torturuje swojego więźnia.
To jest Pierce i to jego Zan dzisiaj zabije.
Ale jeszcze nie teraz. Ponieważ samochód zatrzymuje się równie szybko, jak ruszył. Siedzący za kierownicą agent przeklina.
Pierce wychyla się do przodu, wyglądając przez przednią szybę. „Coś ty do diabła zrobił?” krzyczy na towarzysza.
„Ona pojawiła się z nikąd!” odpowiada drugi agent, sprawia wrażenie zszokowanego. Jest bardzo młody i w jego głosie słychać strach. W ciągu kilku sekund obaj agenci siedzący z przodu samochodu, wysiadają z samochodu.
Zan marszczy brwi. Nic nie widzi. Zrozumienie co się stało, nie zajmuje mu jednak dużo czasu. Zamyka na chwilę oczy i odchyla do tyłu głowę, opierając ją na siedzeniu.
Nie chce być zmuszonym do wyjaśnień. Jeszcze nie. To by było o wiele prostsze, gdyby nie musiał wyjaśniać.
Pierce patrzy się na niego zanim otwiera drzwi, by wysiąść z samochodu. „Zostań tu. Jeśli choćby drgniesz, wrócę tam i zabiję ich wszystkich. Nie testuj mnie ponownie Max.”
Zan wzrusza ramionami. „Przecież oddałem się w wasze ręce, nie?”
To wydaje się satysfakcjonować Pierce’a, ponieważ wysiada. Chwilę później drzwi od strony kierowcy otwierają się i Ava wślizguje się za kierownicę.
„Bez obaw Zan. Wyciągnę cię stąd.” Trzyma rękę na drążku skrzyni biegów.
„Nie,” mówi stanowczo Zan. „Zostaję. Idź do domu Ava.”
Dziewczyna odwraca głowę, wpatrując się w niego. „Zan to oni! Nie pozwolę ci tak po prostu z nimi odjechać!”
„Ava, idź do domu.” Widzi jak łzy wypełniają jej wielkie błękitne oczy. Mówi łagodnym tonem głosu. „Avas, musisz iść do domu.”
„Zan, nic z tego nie rozumiem! Dlaczego? Dlaczego to się dzieje?”
„Wiesz dlaczego Aves.”
„Z powodu Beth?” pyta ostrożnie.
Zan przytakuje. „Musi tak być dziecino. Ona z nami nie przynależy.”
„Zan nie mogę tego zrobić. Nie mogę tak po prostu pozwolić ci odejść,” lamentuje. „Dlaczego? Dlaczego musisz ją kochać? Dlaczego to nie mogłam być ja?”
Wyciąga rękę i kładąc palce pod jej brodą, delikatnie odwraca jej głowę, tak, by móc spojrzeć jej w oczy. „Chciałbym, żeby tak było.”
Uświadamia sobie, że mimo iż mówi to głownie po to, by ją uspokoić, w niewielkim stopni jest to prawda. Chciałby, żeby sprawy mogły być inaczej. Chciałby, żeby jego przeznaczenie nie zostało spisane wiele lat temu na innej planecie. Chciałby być królem i mieć Beth tylko dla siebie.
Chciałby kochać Avę, a nie Beth i chciałby nie zdawać sobie sprawy z tego, że zrobiłby wszystko, by dać szczęście tej, którą kocha.
Ponieważ gdyby to była Ava, mógłby żyć. Ale ponieważ tak nie jest, to tak właśnie musi być.
„Ava, musisz iść do domu. Powiedz Lonnie, żeby przyszła do mnie wieczorem. Potrzebuję jej pomocy, by przekonać Beth do zaakceptowania tego.”
Ava zaciska wargi i odwraca wzrok. „Nie mogę tego zrobić Zan. Nie mogę cię tu zostawić. Langley nam powiedział. Powiedział nam co oni nam zrobią jeśli kiedykolwiek nas złapią.”
„Ava możesz i zrobisz to. Jesteś silna.” Jej broda unosi się buntowniczo. „Ava nie zmuszaj mnie do tego.” Wie, że jeśli wyda jej stanowczy rozkaz, ona zrobi to co jej każe, ale nie chce grać kartą króla. Nie teraz. Nie kiedy oboje wiedzą, że on nie jest tak naprawdę królem.
Przełyka. „Dlaczego Zan?” szepcze. „Nie chodzi tylko o Beth, prawda? Chodzi o niego. O Maxa.”
Zan decyduje, że jeśli ona naprawdę chce wiedzieć, to jej powie. „Wiesz, to połączenie z Tess, które obudziło się kiedy ją spotkałaś?” Wie, że to prawda ponieważ widział wyraz jej twarzy, kiedy poznała swój oryginał.
„Tak?” przyznaje Ava. Jej oczy się rozszerzają. „Czujesz go?”
„Tak,” odpowiada Zan. „Nawet silniej niż ty. Z powodu Beth. On dość już wycierpiał Aves. Zasługuje na to, by odzyskać swoje życie.”
„Ale to niesprawiedliwe!” krzyczy Ava. „Zan, ty też zasługujesz by żyć!”
„Nie po to tu jesteśmy Aves,” przypomina jej Zan. „Zawsze wiedzieliśmy, że nasze życie nie należy do nas. Nie tak naprawdę.”
„Wiem,” odpowiada słabo Ava.
„A teraz bądź dobrą dziewczynką i wracaj do Lonnie. Musze się z nią zobaczyć.”
„Zan, to jej się nie spodoba. Ani Rathowi.”
„Nie, ale zrozumieją. Tak, jak ty to rozumiesz Słodkości.” Używa przezwiska, którego nie używał od bardzo dawna. Tak naprawdę, uświadamia sobie zawstydzony, to nie nazywał jej tak od czasu pojawienia się Beth w ich życiu.
„Ale pewnego dnia wrócisz, tak?” pyta Ava z desperacją. Już odwraca się, by wysiąść z samochodu. Wygrał. Wrodzone programowanie Avy, by robić to co jej się każe, przeważyło jej wolę ocalenia go.
„Wiesz o tym,” odpowiada Zan. Ma nadzieję, że wybaczy mu to kłamstwo. Wie, że pewnego dnia to zrobi. Ma nadzieję, że pewnego dnia będzie kochała kogoś tak mocno, że zrozumie dlaczego on robi to, co robi. W końcu to jest część powodu. Żeby oni wszyscy byli bezpieczni i woli, by mogli przeżyć swoje życie na tej planecie. Żeby przynajmniej ich życia wreszcie należały do nich. „Wiesz, że wrócę.”
„Dobrze.” Przytakuje. „Dobrze Zan. Kocham cię.”
„Ja też cię kocham Aves. Nie zapomnij o Lonnie. I nie kończ naginania ich umysłów dopóki nie będziesz dość daleko stąd. Nie mogą cię zobaczyć.”
W końcu wysiada i kilka minut później Pierce i pozostali agenci wracają do samochodu. Wszyscy potrząsają głowami jakby właśnie się obudzili. Zan ma nadzieję, że Ava sprawiła by w ogóle nie pamiętali, że opuszczali pojazd. Prowadzący agent ponownie rusza i kiedy Pierce zaczyna mówić, Zan wie, że Ava tak właśnie zrobiła.
„Mam nadzieję, że pojąłeś swoją lekcję Max.” Zan nie odpowiada, choć czuje jak krew się w nim gotuje na widok zarozumiałego uśmieszku agenta. „Cieszę się, że przyszedłeś dobrowolnie, zanim byliśmy zmuszeni zastosować środki, które byłyby nieprzyjemne dla twoich przyjaciół.”
Zan odchrząka.
Pierce potrząsa głową. „Taki posępny. A ja byłem miły.” Sięga w dół i wciąga walizkę na kolana. Zan stara się nie okazywać zaciekawienia, bo podejrzewa, że Pierce oczekuje, iż Max wie co oznacza czarna walizka. Pierce podnosi strzykawkę i spogląda na Zana znacząco.
Zan marszczy brwi, niepewny jak to rozegrać. „Nie potrzebujesz tego,” mówi wreszcie. „Chciałem się tylko przekonać czy nic im nie jest. Nie odejdę ponownie.”
Pierce wpatruje się w niego przez dłuższą chwilę zanim odkłada strzykawkę do walizki i zamyka ją z trzaskiem. „Dlaczego myślałeś, że tak nie jest? Zawsze byliśmy ze sobą szczerzy Max. Powiedziałem ci, że zostawię ich w spokoju dopóki będziesz współpracował. Czy kiedykolwiek zdradziłem twoje zaufanie?”
Zan patrzy na Pierce’a szeroko otwartymi oczami. Ten człowiek jest szalony. Pierce zdaje się rozumieć minę Zana, ponieważ po raz pierwszy maska znika i Zan widzi gniew płonący w oczach agenta.
Jego nienawiść jest naga i Zan wie, że postępuje słusznie. Bo ten człowiek nie może żyć. On nigdy nie zostawi Maxa Evansa w spokoju. Nigdy.
Bo nawet dla Pierce’a, to co zrobił Maxowi Evansowi w ciągu ostatnich pięciu lat, reprezentuje jak obłąkany on tak naprawdę jest. Zan rozumie, że Max i Pierce udawali, że Pierce wykonuje tylko swoją pracę, ale jest w tym dużo więcej.
Agent Pierce jest prawdziwym potworem w tym samochodzie, obaj o tym wiedzą i Zan, patrząc na niego w ten sposób, zmusza go do przyjęcia tego do wiadomości. Szybko spuszcza wzrok.
„Dlaczego teraz Max? Dlaczego mnie zdradziłeś? Po tym jak powstrzymałem ich przed eksperymentowaniem na tobie. Wszystko co zrobiłem było, żeby sprawić by było ci lepiej. Nawet mimo tego, że przez pięć lat nie dałeś mi nic poza kłopotami.”
Zan wzrusza ramionami. „Powiem ci kiedy wrócimy.”
Gniew Pierce’a znów jest osłonięty. Teraz wydaje się być zainteresowany. „Czy coś się stało?”
Zan ponownie wzrusza ramionami, zwraca wzrok na dwóch agentów siedzących na przodzie, po czym z powrotem na Pierce’a. Młody agent jest na pół odwrócony i uważnie ich obserwuje. Zan dostrzega podejrzliwość, ale rozpoznaje również strach w oczach młodego mężczyzny. On się mnie boi, myśli Zan, czując się dziwnie z tego powodu. Uświadamia sobie, że ewentualnie będzie mógł to wykorzystać.
Jednak w tej chwili odsuwa na bok tą myśl. Na razie musi zyskać zaufanie Pierce’a. Znacząco unosi brwi, patrząc na złego agenta.
„A więc znów w to gramy, tak?” pyta Pierce’a, jego głos staje się rozbawiony. „Powiesz tylko mnie?” Potrząsa głową. „Jesteś sprytny. Ale problem w tym Max, że nie sądzę byś miał mi coś jeszcze do powiedzenia. Myślę, że uciekłeś bo wiedziałeś, że właściwie już z tobą skończyłem.”
Zan napotyka jego spojrzenie. „Nie wiesz gdzie spędziłem mój czas na wolności.”
Nie wie dokładnie ile czasu minęło od ucieczki Maxa, ale wydaje mu się, że to było mniej więcej wtedy, kiedy powróciły koszmary Beth. Ma nadzieję, że Pierce zaakceptuje sugestię, że Max nie spędził ostatniego tygodnia ze swoimi przyjaciółmi – że raczej oni byli jego ostatnim przystankiem, po spędzeniu czasu gdzie indziej. Że może robił coś nie całkiem z tego świata.
„Może to dlatego odszedłem,” powtarza. „Żeby sprawić, by utrzymanie mnie przy życiu, było dla ciebie opłacalne.”
Pierce przeszywa go wzrokiem. „To głupie Max. Dlaczego chcesz żyć? Przez pięć lat chciałeś umrzeć.”
Tym razem Zan wie dokładnie co powiedzieć. Bo przecież wie dokładnie dlaczego Max Evans ciągle żyje.
„Gdybym chciał umrzeć, byłbym martwy,” odpowiada zwięźle.
Max Evans nie chciał umrzeć. Zan o tym wie. Max żył, żeby nurzać się w swoim poczuciu winy. Max czuł, że nie zasługuje na spokój, który przyniosłaby śmierć. Zan wie, że to jest powód dla którego Max myśli, że przeżył.
Zan wie, że jest inaczej.
Max przeżył ponieważ to był najlepszy sposób, by jego przyjaciele pozostali bezpieczni. Zajmując Pierce’a, utrzymując go skupionego na sobie, ochraniał ich.
Ale teraz wszystko się zmieniło. Ponieważ teraz śmierć Maxa ich ochroni.
Zan ma tylko nadzieję, że Pierce nie podejrzewa, że ten Max zamierza zabrać go ze sobą, kiedy odejdzie.
* * *
Jest w białej celi o miękkich ścianach i białym sufitem. Białe, białe, białe.
Wie, że ciągle są w mieście. Pierce planuje zatrzymać go tu przez noc, a potem wywieźć go gdzieś rano. Podsłuchał rozmawiających ze sobą agentów. Tutejsza jednostka jest zbyt ruchliwa, może być zbyt wiele pytań i tutaj Pierce nie ma odpowiednich „narzędzi” do przesłuchań.
Z jakiś powodów Pierce nie wydaje się obawiać, że znów ucieknie. Bo przecież sam się poddał. A może Pierce wyczuwa po prostu, że tym razem jest inaczej, że Max nigdzie się nie wybiera.
Oczekując na ostateczne starcie, Zan myślał o prawdziwym Maxie; o tym dlaczego jego oryginał wybrał akurat ten moment, by uciec. Wie, że ta decyzja bezpośrednio łączy się z Beth, że w jakiś sposób oryginał Zana wie teraz, że ona żyje. Dlaczego? Jak? Co przebiło się przez barierę w połączeniu Maxa i Beth; barierę spowodowaną utratą pamięci Beth i jej związkiem z Zanem? Co odbudowało ich więź?
Pomimo swojego ograniczonego wykształcenia, Zan nie jest głupi i w końcu prawda go uderza. Przywołał w pamięci wszystkie lekcje Langleya na temat więzi – o ich sile i ograniczeniach. Czuje jak zamiera mu oddech, kiedy przypomina sobie jedną rzecz, która wcześniej nie przyszła mu do głowy jako możliwość. Po prostu nie może uwierzyć, że tyle czasu zajęło mu zrozumienie tego. Jest tylko jedna odpowiedź. Absolutnie powinien był wiedzieć. Ale ponieważ on nigdy nie nawiązał połączenia z Beth – ponieważ Max był tam pierwszy – musiał użyć swojego umysłu do rozpracowania tego, zamiast zmysłów, które pozwoliłyby mu wiedzieć od razu.
W końcu rozumie dokładnie dlaczego robi to, co robi – dlaczego jego instynkt, by zająć miejsce Maxa był tak silny. Chodzi o coś więcej niż uczynienie Beth szczęśliwej, o więcej niż zajęcie miejsca Maxa w Białym Pokoju.
„Jesteście zastępstwem, duplikatami, planem awaryjnym. Nie macie przeznaczenia, chyba że ich przeznaczenie zostanie skompromitowane. Tylko wtedy zajmiecie ich miejsce.”
Słowa Langleya znów do niego wróciły. Jest rezerwą. Zastępstwem. Max Evans został uszkodzony w Białym Pokoju i Zan wypełnił jego przeznaczenie za niego. Wypełnił swój obowiązek.
I teraz, aby zapewnić rezultat, umrze.
Chciałby móc porozmawiać z Maxem, tylko raz, żeby być pewnym, że to co pozostawia po sobie, zostanie zaakceptowane przez jego oryginał. Ale ostatecznie uświadamia sobie, że nie musi spotykać Maxa. Ponieważ wie co on by zrobił gdyby był na miejscu Maxa. Wie, co zrobił.
Przez trzy lata zachował najcenniejszą miłość Maxa bezpieczną. Wie, że Max zrobi dla niego to samo, kiedy już go nie będzie.
Łatwość z jaką zasypia tej nocy potwierdza, że robi właściwą rzecz. Nie boi się, ani nie ma wątpliwości. To jego przeznaczenie, jego droga i akceptuje ją tak, jak wie, że Max Evans zaakceptuje swoje, kiedy je spotka.
Kiedy Lonnie przychodzi do niego później tej nocy, mówi jej wszystko. Jego siostra szlocha, ale obiecuje, że utrzyma Beth z dala; że pozwoli by to, co ma się stać, stało się.
„Ale, Zan, jesteś tego pewny?” dopytuje Lonnie, zanim go zostawia. „Jeśli on jest uszkodzony... jak może ich chronić?”
„To go uleczy Lon. Tego właśnie mu potrzeba. On potrzebuje przyszłości do zbudowania, żeby mógł zapomnieć o przeszłości.”
We śnie Lonnie bierze obie jego dłonie i napotyka jego spojrzenie. „Zan wiesz, że gdyby Beth wiedziała, to zostałaby z tobą. Nigdy by do niego nie wróciła gdyby wiedziała.”
Zan wzdycha. „Może i o tym wiem, ale nie chcę jej w ten sposób Lonnie.” Odwraca wzrok, by uniknąć penetrującego spojrzenia siostry. „Dodatkowo ona potrzebuje jego. To on może ją uleczyć.”
„To niesprawiedliwe,” mówi cicho Lonnie.
„Ale tak właśnie jest,” odpowiada Zan.
Jego siostra nie mówi żegnaj. Wie, że ona nie może tego zrobić, więc jej o to nie prosi. Wie też, że nic jej nie będzie. Lonnie jest silna. Zrobi to, o co ją poprosił, bo zawsze dobrze się rozumieli, on i jego siostra. Ona wie, że on nie będzie w stanie żyć bez Beth, że nie może żyć, wiedząc że ona jest z innym.
Ostatecznie, to nie tak bardzo dotyczy przeznaczenia. Chodzi o to, jak jest. On kocha Beth. Ona nie kocha go w ten sam sposób i on może to zaakceptować, ale nie może z tym żyć. Ona mogła wybrać Maxa ponad nim, ale zawsze by to czuła. Poczucie winy uczyniłoby ją nieszczęśliwą. Nie chce tego dla niej. Ponieważ chce by jego miłość naprawdę coś znaczyła, da jej coś, czego sama nigdy by sobie nie wzięła.
Daje jej wolność.
Uświadamia sobie teraz, że pomimo swoich refleksji, iż jest inaczej, nie jest pchany do zrobienia tego, co zrobi. To całkowicie jego własny wybór. Lonnie zdaje sobie z tego sprawę nawet szybciej niż on i to dlatego akceptuje jego decyzję. Z tego też powodu nie będzie obwiniała Beth i to dlatego Lonnie będzie wspierać jego ukochaną, kiedy ta będzie tego potrzebować.
Jego rodzina pozostanie rodziną i będą bezpieczni, kiedy go nie będzie.
„Wstawaj Max.”
Zan budzi się na podłodze, gdzie został zrzucony przez Pierce’a. „Dzień dobry, jaki ładny mamy dziś dzień,” mruczy za oddalającą się sylwetką agenta.
Pierce zatrzymuje się gwałtownie. Zan krzywi się. Błąd? Czy Max nigdy nie stawiał się swoim oprawcom? Zan nie może w to uwierzyć.
Ale dlaczego Max miałby się opierać karze, na którą czuł, że zasłużył? Oczywiście nie robił tego i Zan popełnił błąd. Okazało się, że wcielenie się w swój oryginał jest trudniejsze, niż mu się wydawało.
„Proszę, proszę. Czyż nie jesteśmy dziś zadziorni?” mówi Pierce. Jest rozbawiony. Zan zaciska szczękę. Ledwo powstrzymuje się przed wprowadzeniem w życie swojego planu natychmiast.
Ten człowiek zasługuje na śmierć.
Ale jeszcze nie teraz. Nie tutaj. Nie w miejscu, gdzie Pierce mógłby zostać odratowany, gdyby wszystko nie poszło gładko. Zan wie, że wkrótce będą z powrotem w drodze; że ta baza nie jest ich ostatecznym celem.
Kiedy zostaje wepchnięty na tylnie siedzenie samochodu, myśli, że nie może sobie pozwolić, by rozgrywać to zbyt długo. Pierce’a staje się podejrzliwy. Czuje na sobie wzrok agenta, pełen zaciekawienia, oceniający. Ale chce być tak daleko od Nowego Jorku, jak to tylko możliwe, zanim wykona kolejny krok. Czuje, że w ten sposób wszyscy będą bezpieczniejsi. Chce by Jednostka Specjalna była daleko od jego rodziny i od oryginałów, żeby nie przyszło im do głowy, że tamci mogli mieć udział w tym, co zamierzał zrobić Pierce’owi.
Ale to nie jest jedyny powód. Nie jest zupełnie gotowy by umrzeć. Jeszcze nie. Jeszcze nie nadszedł czas.
Chce wiedzieć, że Max znalazł Beth. Chce wiedzieć, że to się stało zanim umrze.
Nie zastanawia się dlaczego jest pewien, że będzie wiedział, kiedy oni się odnajdą. Nad niczym już się nie zastanawia. Nie ma więcej czasu na zastanawianie. Jest świadomy tego, że resztę jego życia można zmierzyć godzinami. Nie boi się. A przynajmniej nie tego.
Jego jedyną obawą jest, że oni mogą się nie odnaleźć. Obawia się, że Beth może zostać sama.
To jednak nie jest rzeczywista obawa. Wie, co los ma w planach. Nie mógłby być ponownie tak okrutny. Nie chce uwierzyć, że to co robi – co wydaje się tak właściwe - może być na darmo.
Kilka godzin później, kiedy jadą przez niekończące się pola południowego Ohio, przepływa przez niego poczucie ulgi i spełnienia, i wie, że to się stało.
Po raz pierwszy czuje prawdziwe połączenie z Beth, kiedy jej połączenie z Maxem powraca do życia. To dzięki więzi ze swoim oryginałem przez moment rozumie co go ominęło. Przez chwilę doświadcza tego co istnieje między nimi. Przez chwilę opłakuje to, co mogło być jego.
Wyczuwa spokój, który napływa do nich obojga. Maxa i Beth.
Maxa i Liz.
Beth została odnaleziona. I przez chwilę wie, co to znaczy być tym, który ją znalazł. W tej jednej chwili, wreszcie, kiedy ona nie jest już Beth – kiedy ponownie stała się Liz Maxa – czuje dokładnie jak to jest być tym dla którego ona pała.
Zan uśmiecha się.
„Zatrzymaj samochód.” Mówi do kierowcy, który zerka we wsteczne lusterko, zaskoczony.
Pierce odwraca głowę, patrząc na niego bez zainteresowania. Zan się ledwo powstrzymuje od zrobienia tego od razu, ale nie chce by pozostali agenci się wmieszali – przynajmniej jeszcze nie. Oni mają swoje rolę do odegrania. Zrelaksowana postawa Pierce’a wyraźne wskazuje, jak słabo rozumie on, z czym będzie miał wkrótce do czynienia, ale Zan wyczuwa, że pozostali agenci mogą to rozumieć. Boją się go. Czuje to. Dobrze odegrają swoją rolę.
„To nie ty wydajesz tu rozkazy Max,” mówi mu nie przejęty Pierce. To dobrze, że jest taki pewny siebie, ale mimo wszystko wzbudza to gniew Zana. Przez chwilę żałuje, że naprawdę nie jest Maxem i to nie tylko z powodu Beth. Dla spokoju swojego oryginału, chciałby żeby Max miał szansę zrobi to, co musi zostać zrobione. Bo teraz kiedy Max wie, że Beth żyje – teraz, kiedy w jego własnym umyśle, nie musi być dłużej karany – ten przywilej powinien należeć do niego.
„Muszę iść do toalety,” odpowiada Zan posępnie.
Pierce przewraca oczami. „Dobrze. Zatrzymaj samochód.”
Zan wysiada z samochodu, po czym zwyczajnie stoi na poboczu opustoszałej drogi – jechali bocznymi drogami, przemierzając pola kukurydzy. Jest późna wiosna. Kukurydza nie jest jeszcze wysoka. Zastanawia się przez chwilę nad tym, jak inny będzie ten świat dla wszystkich jego bliskich, kiedy nadejdą żniwa.
Nie boli go, że tego nie zobaczy. To jego droga i nie boi się. Nie może dłużej żałować. Ten nadchodzący czyn dał mu jedną rzecz jakiej zawsze pragnął. Doświadczył jednej chwili idealnego zespolenia z osobą, którą najbardziej kocha. Nie może żyć w świecie, w którym to się nigdy więcej nie stanie.
„Wracaj tu Max.”
„Muszę z tobą porozmawiać,” mówi Zan. Nie ogląda się za siebie.
„Teraz nie jest na to pora. Wracaj do samochodu, albo sprawię, że będziesz tego żałował.”
Zan spogląda przez ramię. „Nic mi nie zrobisz dopóki ci nie powiem gdzie byłem przez ostatni tydzień. Chcę ci powiedzieć teraz, a potem możesz to po prostu skończyć raz na zawsze. Obaj wiemy, że i tak nie będę żył.”
Pierce podchodzi. Zan nie jest zaskoczony tym, że agent jest taki nieostrożny. Nawet po ucieczce Maxa, Pierce ciągle czuje się panem sytuacji. Zan widział to wcześniej w jego oczach, a teraz widzi to w pobłażliwej minie agenta, kiedy Pierce się do niego przyłącza.
„O co chodzi?” dopytuje trochę niecierpliwie Pierce.
„Odkryłem kim jestem. Myliłeś się co do mnie,” mówi cicho Zan.
„Powiedz mi,” poleca Pierce, niemal dysząc z niecierpliwości.
Zan podchodzi o krok bliżej do potwora, pochyla się do przodu, kładzie ręce na ramionach Pierce’a i szepcze mu do ucha. „Ja nie leczę, ty chory skurwysynu.”
Zanim jakakolwiek odpowiedź może zostać sformułowana, Zan odsuwa się i patrzy w oczy potwora. Chce widzieć dokładny moment olśnienia, chwilę, kiedy Pierce uświadomi sobie, że jego życie się skończyło. Chce strachu, z którym, jak wie, Max żył przez pięć lat. Chce widzieć jak światło zniknie ze spojrzenia Pierce’a, by wiedzieć, że płomień tlący się między Maxem i Liz jest bezpieczny.
Bo ich płomień będzie otulał i chronił jego dziecko, kiedy go zabraknie.
Kładzie rękę na piersi agenta. Wypala dziurę w miejscu, gdzie powinno być serce Pierce’a.
Ale wcześniej widzi strach.
Zanim nawet Pierce upada na ziemię, Zan czuje jak pierwsza kula wbija się w jego ciało. Boli bardziej niż się spodziewał, ale wie, że nie poprzestaną na jednaj. Wkrótce będzie po wszystkim. Słyszy krzyki, wie, że są przerażeni. Na to liczył.
Kiedy to się skończy, nie będzie żadnych wątpliwości, że kosmita jest martwy.
Wreszcie, kiedy jego oczy zaczynają się zamykać, jest świadomy, że młodszy z dwóch agentów patrzy w dół na niego.
„Ja krwawię,” zauważa słabo. Chce, żeby ten młody agent wiedział przynajmniej, że był bardziej człowiekiem niż czymkolwiek innym.
Połączenie jest teraz silne. Na chwilę przed śmiercią, kiedy czuje jak połączenie z Maxem zaczyna się niknąć ma ostatni przebłysk świadomości.
Max wie. On wie o wszystkim.
I kiedy jego oryginał uświadamia sobie dar, który został pozostawiony, Zan po raz pierwszy i ostatni czuje swoje dziecko i wie, że nie krwawi na darmo.
Last edited by Milla on Fri Oct 22, 2004 12:35 am, edited 1 time in total.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
"Max Evans został uszkodzony w Białym Pokoju i Zan wypełnił jego przeznaczenie za niego. Wypełnił swój obowiązek.
I teraz, aby zapewnić rezultat, umrze.
Chciałby móc porozmawiać z Maxem, tylko raz, żeby być pewnym, że to co pozostawia po sobie, zostanie zaakceptowane przez jego oryginał."
Jak mi się podobała ta część. Już wiemy co było powodem że Zan skazał się na śmierć. Początkowo sądziłam że kieruje się bezinteresowną chęcią ochrony wszystkich i miłością do Beth. Przeznaczeniem które każe się usunąć kiedy pojawia się prawdziwy król. Ale jest coś jeszcze, co dla niego jest najważniejsze. Pozostawił po sobie jeszcze kogoś, kto ma dopiero się narodzić. Chciał przede wszystkim zapewnić bezpieczeństwo i spokojną przyszłość swojemu dziecku. Zaskoczyło mnie to zupełnie. Musiałam wrócić jeszcze raz do początku rozdziału i prześledzić tok myśli Zana. Wygląda na to że przeznaczeniem Maxa było doczekać się potomka. Kiedy go nie było i sądzono że już nie wróci zgodnie z przepowiednią Lagleya o przeznaczeniu duplikatów, Zan wypełnił to przeznaczenie za niego. A jednak umarł jak prawdziwy król nic nie tracąc ze swojej szlachetności. Od początku podobała mi się ta postać tak ciekawie nakreślona przez autorkę.
Dzięki Milla, trudne i żmudne tłumaczenie ale warto było. Mam nadzieję że to jeszcze nie koniec.
I teraz, aby zapewnić rezultat, umrze.
Chciałby móc porozmawiać z Maxem, tylko raz, żeby być pewnym, że to co pozostawia po sobie, zostanie zaakceptowane przez jego oryginał."
Jak mi się podobała ta część. Już wiemy co było powodem że Zan skazał się na śmierć. Początkowo sądziłam że kieruje się bezinteresowną chęcią ochrony wszystkich i miłością do Beth. Przeznaczeniem które każe się usunąć kiedy pojawia się prawdziwy król. Ale jest coś jeszcze, co dla niego jest najważniejsze. Pozostawił po sobie jeszcze kogoś, kto ma dopiero się narodzić. Chciał przede wszystkim zapewnić bezpieczeństwo i spokojną przyszłość swojemu dziecku. Zaskoczyło mnie to zupełnie. Musiałam wrócić jeszcze raz do początku rozdziału i prześledzić tok myśli Zana. Wygląda na to że przeznaczeniem Maxa było doczekać się potomka. Kiedy go nie było i sądzono że już nie wróci zgodnie z przepowiednią Lagleya o przeznaczeniu duplikatów, Zan wypełnił to przeznaczenie za niego. A jednak umarł jak prawdziwy król nic nie tracąc ze swojej szlachetności. Od początku podobała mi się ta postać tak ciekawie nakreślona przez autorkę.
Dzięki Milla, trudne i żmudne tłumaczenie ale warto było. Mam nadzieję że to jeszcze nie koniec.
Milla, tak się cieszę, że widzę kolejny rozdział! Dziękuję! Kamień spadł mi z serca!
Ha! Na to nie wpadłam, że jak była mowa o "uszkodzeniu" Maxa chodziło o takie uszkodzenie. Dzięki Elu, że czuwasz!
Piękne! Zan się poświęcił, ale czego można było spodziewać się po takim "drugim" Maxie. Wybrał swoją drogę, trudną, ale właściwą. Czym by był lub kim gdyby nadal tak się miotał pomiędzy uczuciem do Beth a Maxem i całą tą otoczką?
Ostatnie zdanie Zana "ja krwawię" - do ostatka trzymał się swojego człowieczeństwa. Piękne!
Gratulacje dla autorki! I tłumacza - oczywiście!
Ha! Na to nie wpadłam, że jak była mowa o "uszkodzeniu" Maxa chodziło o takie uszkodzenie. Dzięki Elu, że czuwasz!
Piękne! Zan się poświęcił, ale czego można było spodziewać się po takim "drugim" Maxie. Wybrał swoją drogę, trudną, ale właściwą. Czym by był lub kim gdyby nadal tak się miotał pomiędzy uczuciem do Beth a Maxem i całą tą otoczką?
Ostatnie zdanie Zana "ja krwawię" - do ostatka trzymał się swojego człowieczeństwa. Piękne!
Gratulacje dla autorki! I tłumacza - oczywiście!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Przyznam wam sie do czegoś. Kiedy czytałam początkowe części nie lubiłam Zana i byłam pewna, że z premedytacją oszukał Beth. Jednak szybko zostałam nawrócona. Zan stał się moim ulubionym bohaterem w tej historii i co za tym idzie powyższy rozdział lubię najbardziej ze wszystkich. Właśnie dlatego tyle czasu zajęło przygotowanie go. Przepisałam go do Worda już tydzień temu, ale poprawki trwały w nieskończoność.
O i tak dla waszej wiadomości, scena kiedy Zan się poświęcił, otrzymała nagrodę na RF jako najbardziej pamiętna scena. Moim zdaniem słusznie.
I oczywiście nie jest to jeszcze koniec. Dzięki Zanowi wiemy już, że Max i Liz się spotkali, ale musimy jeszcze zobaczyć to na własne oczy.
O i tak dla waszej wiadomości, scena kiedy Zan się poświęcił, otrzymała nagrodę na RF jako najbardziej pamiętna scena. Moim zdaniem słusznie.
I oczywiście nie jest to jeszcze koniec. Dzięki Zanowi wiemy już, że Max i Liz się spotkali, ale musimy jeszcze zobaczyć to na własne oczy.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Coś jednak musiało być w Twoim tłumaczeniu Milla, że od razu polubiłam Zana. Starałam się go zrozumieć, jego wrażliwość, przejmujący smutek kiedy pojął że nie może być z Beth którą tak bardzo kochał i zrezygnował z niej żeby była szczęśliwa. Poczucie odpowiedzialności za grupę za którą oddał życie wypełniwszy swoje przeznaczenie. Jeszcze jedna niespodzianka jaką jest nagroda RF za tę przejmującą końcową scenę. Jak najbardziej zasłużona.
Czekamy na kolejny rozdział.
Czekamy na kolejny rozdział.
<center>CZĘŚĆ 17</center>
Beth nie wie co robić, po tym jak Lonnie kończy rozmowę. Krąży po salonie apartamentu, czując się jak zwierzę w klatce. Jak Zan może to robić? Jak on może kochać ją tak bardzo? Ona na to nie zasługuje i dlatego gniewa ją to nawet bardziej.
Jak będzie żyła z poczuciem winy? A Max? Bo wie, że on będzie się czuł równie winny jak ona.
Jak Zan może to robić i nie zostawić jej nawet możliwości, by spróbować to naprawić?
Wie, że gniew to zła reakcja. Poczucie winy również. On by tego nie chciał. To idzie przeciw wszystkiemu, co on próbuje zrobić dla niej... i dla Maxa. Ale jak on może oczekiwać, że tak nie będzie? Czy on jej w ogóle nie zna?
Lonnie mówi, że z czasem to nabierze sensu. Ale Beth chce, żeby to miało sens już teraz. Ostatnie pięć lat przeżyła w świecie sekretów, w świecie, gdzie nigdy tak naprawdę nic nie rozumiała. I teraz, kiedy wszystko zaczyna do niej wracać, znowu grunt zniknął jej spod stóp.
Nie może z tym żyć. To po prostu niemożliwe. On jej najwyraźniej nigdy tak naprawdę nie znał, skoro uważa, że ona może to zaakceptować bez względu na to, czego się z czasem dowie.
On cię nigdy nie znał, ponieważ nigdy mu nie pozwoliłaś.
Unosi ręce i przyciska je do skroni, żeby uciszyć głos własnego sumienia. Łzy płyną spod jej zaciśniętych powiek, kiedy stara się powstrzymać okrzyk frustracji. Ostatnią rzeczą jakiej chce, to obudzić pozostałych. Ponieważ jeśli ona nie rozumie poświęcenia Zana to czuje, że nikt z nich nie zrozumie dlaczego ona jest przygnębiona. Oni zaakceptują to co zrobił. Będą z tego powodu szczęśliwi, ponieważ Max będzie bezpieczny. Nie może znieść patrzenia jak oni starają się ukryć swoją radość, ponieważ uznają ją za niewłaściwą.
Ogłoszą Zana bohaterem. Ona nie może, bo jej strach o niego praktycznie ją dusi. Nie dba o to, że Lonnie twierdzi, że zrozumie. Ona nigdy nie zrozumie. Nie może zaakceptować, że on w ten sposób się poświęca. Musi być inny sposób!
Potrzebuje powietrza. Czy jest za wcześnie, żeby wyjść? Wyglądając przez okno widzi, że zaczynają się pojawiać pierwsze szare smugi świtu.
Przerywa swoje krążenie. Gdzieś tam, wiele kilometrów stąd, Max wkrótce się obudzi. Będzie wiedział, że ona żyje – i przyjedzie po nią.
Będzie w stanie przyjechać dzięki poświęceniu Zana. Zan podarował jej to i nie wie jak to zniesie. Ale wie, że jest mu winna, by to zaakceptować. Przynajmniej na razie.
Max jej pomoże. Max pomoże jej wymyślić sposób by uratować Zana. Bo on też nie będzie w stanie tego znieść. Szczególnie dlatego, że on lepiej niż ktokolwiek będzie wiedział dokładnie co Zan sobie zrobił. Max przeżywał to przez pięć lat.
Max jej pomoże. Ale najpierw musi go zobaczyć. A nie zobaczy go tutaj. Jako że nie może teraz stawić czoła pozostałym i nie może iść do Lonnie, Ratha ani Avy, pójdzie i poczeka na Maxa tam, gdzie wie, że on ją znajdzie.
„Dokąd idziesz Liz?”
Jej ręka jest już na klamce, ale cichy głos za nią powoduje, że podskakuje i odwraca się.
To ojciec Kyle’a. Stoi w drzwiach sypialni znajdującej się najbliżej drzwi wyjściowych. Domyśla się, że usłyszał ją ponieważ on również nie spał.
„Potrzebuję trochę powietrza,” odpowiada z powrotem się odwracając.
„Co się stało Liz?”
Zamyka oczy. „Nic,” zapewnia. Nie może o tym rozmawiać. Nie teraz.
Jednak on jej nie wierzy, ponieważ całkiem wychodzi z sypialni, zamykając za sobą cicho drzwi. Beth przypomina sobie, że Tess i Kyle też tam śpią.
„Chodźmy porozmawiać,” mówi szeryf, wskazując w stronę tarasu.
„Nie mogę,” nalega Beth. „Muszę iść.”
„Zamierzasz wrócić do nich?” pyta delikatnie szeryf.
„Nie,” odpowiada Beth bardziej gorzko niż zamierzała. „Tego też nie mogę zrobić.” Przerywa, spoglądając przez chwilę na szeryfa, którego smutne oczy patrzą na nią ze zrozumieniem i wzdycha. Przypomina sobie, że ten człowiek spędził ostatnie pięć lat swojego życia obwiniając się o jej śmierć. Widzi teraz, że on chce jej tylko pomóc. I dlatego mu mówi, „Zamierzam poczekać na Maxa.”
„Nie wydajesz się zbytnio szczęśliwa z tego powodu,” mówi szeryf. „I czy pozostali nie mogą iść z tobą?”
Beth zerka na zamknięte drzwi prowadzące do pokoju, w którym śpią Kyle i Tess. „Możemy gdzieś iść?” pyta w końcu. „Chodzi o to, że ja po prostu nie jestem gotowa powiedzieć im co się dzieje.”
„Nie ufasz im?” pyta Valenti, nie wydaje się rozgniewany, tylko zmartwiony.
„Ufam,” odpowiada stanowczo Beth. „To po prostu skomplikowane. Oni nie są za bardzo wyrozumiali wobec Zana. Nie mogę ich za to winić, ale nie mogę też radzić sobie z tym w tej chwili.”
„W porządku,” zgadza się Valenti. „Daj mi tylko kilka minut na ubranie się. Spotkamy się na dole. Zjemy śniadanie, bo nie wydaje mi się, żebym widział cię jedzącą cokolwiek odkąd tu jestem.” Ostatnie zdanie dodaje surowo i to wywołuje u niej lekki, mimowolny uśmiech. Nie pamięta swojego ojca, ani w ogóle żadnego ojca, ale domyśla się, że to poczucie tolerancyjnego rozbawienia, które pojawiło się w odpowiedzi na jego opiekuńczość musi być bliskie temu, jak to zwykle wygląda.
Rozmyśla, zjeżdżając na dół windą. Przypomina sobie, że Zan nigdy nie miał ojca. Że ten, który był dla niego figurą ojca, całe życie porównywał go do kogoś innego. Zastanawia się jak duża część poświęcenia Zana jest opleciona przez interpretację Langleya dotyczącą sensu istnienia Zana – że on zawsze miał być tylko zastępstwem dla Maxa. Nie wie co o tym myśleć. Nie chce o tym myśleć.
Jest w holu i ciągle o tym myśli – bo chcieć i robić, to dwie zupełnie różne sprawy – kiedy drzwi windy ponownie się otwierają i przyłącza się do niej szeryf Valenti. Kierują się w stronę hotelowej restauracji, która dopiero otwiera się na śniadania.
„Nie jestem głodna,” przyznaje Beth kilka minut później, kiedy siedzą już przy stoliku. Patrzy na kelnerkę. „Poproszę tylko kawę.”
„Ani ja,” mówi jej szeryf. „Ale i tak powinniśmy coś zjeść.”
Beth wzrusza ramionami. „W takim razie poproszę parę tostów.”
Kelnerka odchodzi, a Beth zaczyna bawić się sztućcami. Tam, w pokoju, podzielenie się tym ciężarem wydawało się dobrym pomysłem, ale teraz kiedy patrzą na nią wszystkowiedzące oczy szeryfa, znów czuje się nieswojo. Jej myśli są wzburzone. Jak może nawet spróbować ułożyć jakiekolwiek sensowne wyjaśnienie, skoro sama nie rozumie nic z tego, co się dzieje?
Szeryf wydaje się świadomy jej wahania, bo otwiera dla niej drzwi. „Wczoraj wieczorem, kiedy powiedziałem ci, że Zan wyszedł, powiedziałaś, że uważasz iż on może zrobić coś głupiego.” Kiedy Beth patrzy na niego zaskoczona, unosi brew. „Chodzi o niego, prawda?”
Beth spuszcza wzrok. „Zan oddał się w ręce FBI.” Czuje ucisk w gardle, więc odchrząkuje by móc dokończyć. „Zajął miejsce Maxa.”
Podnosi wzrok na szeryfa. Zamknął oczy i odchylił się do tyłu na krześle, najwyraźniej zdenerwowany. „Skąd o tym wiesz?”
„Rozmawiałam z Lonnie.” Beth opiera łokcie na stole i ukrywa twarz w dłoniach. Szybko wprowadza go we wszystko, co powiedziała jej siostra Zana. Potem mówi, „Jestem na niego taka zła, szeryfie. Wiem, że to źle – że on to robi dla mnie, żebym mogła być z Maxem – ale nie mogę się z tym uporać. To po prostu za dużo. Jak on może to robić? Jak mogę z tym żyć?”
Na długą chwilę zapada cisza. Podnosi wzrok na szeryfa, który obserwuje ją zadumany. Wreszcie mówi, „Może wcale nie chodzi o ciebie Liz.”
„Ale on to robi, żeby Max był bezpieczny,” kłóci się Beth. „Żebyśmy mogli z Maxem być razem. Wiem, że to niemożliwe kochać dwie osoby jednocześnie. Wiem, co czuję do Maxa. Nawet go nie pamiętam, a wiem. I to nie jest to samo, co czuję do Zana. Nie kocham go w ten sposób szeryfie, ale kocham go. Byłam z nim przez trzy lata. Skąd wiem, że to Max jest tym, z którym mam być, skoro skończyłam z Zanem i nawet nie pamiętam Maxa. Ciągle go nie pamiętam! Jak to się stało? I jak może nie chodzić o mnie? Zan robi to, żebym nie musiała się czuć wina z powodu bycia z Maxem. I nie mogę z tym żyć!”
„Jesteś pewna, że to z tego powodu on to robi?” pyta szeryf delikatnie.
„Jaki mógłby być inny powód?” pyta Beth.
Znowu jest rozgniewana. Ściska w dłoni serwetkę, starając się nie stracić kontroli.
Dlaczego on nie mógł do niej przyjść? Jak on może nie wiedzieć, że torturuje ją uciekając w ten sposób? Za jak zimną on ją uważa, skoro myśli, że ona może z tym żyć?
On nie myśli, że jesteś zimna. Wie, że byłabyś rozdarta; że nie mogłabyś znieść złamania mu serca; że to by stało między tobą i Maxem. I dlatego odbiera ci wybór, żebyś nie musiała go dokonać. I może, tylko może, nie chodzi jedynie o ciebie, jak mówi szeryf. Może, tylko może, chodzi też o Zna i o to, czego on potrzebuje.
Mały głos wrócił. Dziwne, nie wypowiada konkretnych słów, ale ona i tak dokładnie wie, co jej przekazuje. Marszczy brwi. Zastanawia się nad tym. To wcale nie wydaje się być jej sumienie, to zrozumienie, które ją nachodzi. Bo jej sumienie jest w tej chwili umęczone poczuciem winy. Nie ma w tej chwili zdolności do logicznego rozumowania. Ale jeśli to nie ona, to co?
Kto to jest? Czy to Zan? Czy on próbuje sprawić, by ona to zaakceptowała? Czy jakimś cudem udało mu się z nią połączyć, teraz na samym końcu?
Ironia tego przywołuje łzy do jej oczu.
Szeryf ją obserwuje. Wie, że zaraz zacznie płakać, ale wydaje się, że mu to nie przeszkadza. W końcu szeryf mówi, „Kim był Zan, Liz? Opowiedz mi o nim.”
Beth wpatruje się w niego. „Chce pan, żebym panu opowiedziała o Zanie? Dlaczego?”
„Bo myślę, że musisz o nim porozmawiać i uważam, że masz rację iż pozostali nie są całkiem gotowi, by tego wysłuchać.” Wzdycha. „To dobrzy ludzie, o czym myślę, że wiesz, ale nie wiesz jak bardzo oni za wami tęsknili. Zajmie im trochę czasu zaakceptowanie tego, ile czasu stracili z wami dwojgiem. Zan i pozostałe duplikaty są łatwi do obarczenia winą o to wszystko, nawet pomimo tego, że myślę, iż oni tak naprawdę rozumieją, że to nie była ich wina.”
„Myślę, że Zan by się z panem nie zgodził,” mówi mu Beth. „Jestem niemal pewna, że on spędził ostatnie czterdzieści osiem godzin obwiniając się o to, że nie zorientował się kim jestem. Wydaje mi się jednak, że on po prostu nie chciał rozumieć. Zan jest najmilszym człowiekiem jakiego spotkałam. Nigdy by mnie nie okłamał, gdyby znał prawdę”
„Jestem pewien, że by tego nie zrobił,” zgadza się szeryf. „Przebywałem z nim tylko kilka minut, ale sprawiał wrażenie bardzo odpowiedzialnego młodego człowieka.”
„Był taki,” mówi Beth. Potem opowiada szeryfowi wszystko o Zanie, o tym jak się spotkali, jak on się dla niej zmienił, o tym kim był. Kończy mówiąc, „Opiekował się mną. Był dla mnie taki dobry szeryfie. Może to dlatego nie mogę zaakceptować, że on to robi. On zasługuje na to, by odnaleźć szczęście. Zasługuje na to, by znaleźć kogoś, kto pokocha go tak, jak ja nigdy nie mogłam.”
„Nie możemy zmusić się do pokochania kogoś Liz,” mówi szeryf. „Nie możesz się o to obwiniać. Nie kazałaś mu tego zrobić. musisz to zaakceptować, albo to, co on zrobił pójdzie na darmo. Musisz uszanować jego miłość do ciebie, akceptując jego wybór.”
„Chciałabym, żeby to było takie proste,” mówi Beth. „Musi być coś, co możemy zrobić!”
„Może jest,” zgadza się szeryf. „Ale musisz się nad tym poważnie zastanowić. Jeśli spróbujesz go ocalić, sprzeciwstawisz się temu, czego on chce.”
Beth mruży oczy. „I pan to mówi?” wykrzykuje. „Miał pan zamiar odnaleźć Maxa, mimo że prosił pana, by pan tego nie robił!”
Szeryf przytakuje. „To prawda. Ale Max nie myślał racjonalnie. Nie znał wszystkich faktów. I z naszej rozmowy wiedziałem, że on nie robił tego, co naprawdę chciał zrobić.”
„Czy twierdzi pan, że Zan naprawdę chce umrzeć?” Pyta przerażona Beth. Bo to jest nawet gorsze! Jak może kiedykolwiek zaakceptować, że miłość do niej popchnęła go do samobójstwa? Co jeśli szeryf ma rację i nie chodzi o poświęcenie siebie, by ona mogła być z Maxem, ale o fakt, że on nie może z tym żyć?
„Wcale tego nie mówię,” mówi szeryf, jego głos staje się oburzony. „Lonnie powiedziała ci, że z czasem zrozumiesz dlaczego Zan zrobił, to co zrobił. Czy myślisz, że zrozumiałabyś kiedykolwiek, gdyby on się zabił?”
„No cóż, nie,” przyznaje Beth.
„Ufasz Zanowi?”
„Tak,” odpowiada Beth. „Ufam mu.”
„W takim razie myślę, że jesteś mu to winna by wierzyć, że on wie, co robi i że ostatecznie wszystko to będzie miało sens. Jesteś winna sobie by skończyć to, co zaczęłaś, czyli odnaleźć Maxa. Tego chce Zan i tego chcesz ty. Możesz to zrobić Liz? Czy choć na jeden dzień możesz się przestać martwić o własne poczucie winy, żeby to co on zrobił nie poszło na darmo? Czy nie było już dość poczucia winy?’
„Nie wiem,” szepcze. Patrzy w oczy Valentiemu. „Pan ciągle czuje się winny o to, co stało się ze mną i z Maxem.”
„Tak,” przyznaje szeryf. „Ale to co innego Liz. To moja wina. Ty nie musisz czuć się winna, o coś do czego się nie przyczyniłaś. Nie powiedziałaś Zanowi, żeby oddał się w ręce agentów. Nie kazałaś mu też ciebie kochać. A nawet jeśli tak było, to nie wydaje mi się, by to co się tu stało miało z tym coś wspólnego. Więc jakakolwiek wina z twojej strony jest po prostu wynikiem samo użalania się nad sobą.”
Beth mruga pod wpływem jego szorstkich słów, ale potem rozważa to, co powiedział szeryf. „Isabel powiedziała mi, że Max i ja zawsze tacy byliśmy,” mówi w końcu Beth. „Powiedziała, że zawsze obwinialiśmy się o rzeczy, których nie mogliśmy kontrolować. Zupełnie jak to, że wiem, iż jednym z powodów dlaczego Max wcześniej nie uciekł było to, że obwiniał się o moją śmierć i myślał, że zasługuje na karę.”
„Wierzę, że to może być prawda,” mówi jej szeryf. „I to jest coś, z czym ty i Max musicie się uporać.”
„Nie wiem, czy umiem,” szepcze Beth. „No bo jak można zmienić to kim się jest w środku?”
„Powiedziałaś mi, że Zan się zmienił.”
„Cóż, na zewnątrz, tak,” wyjaśnia Beth. „Ale on był zawsze miły w środku, od pierwszej chwili, kiedy go spotkałam.”
„Może był,” mówi szeryf. „Ale zmienił to, kim był dla ciebie. Czy nie myślisz, że mogłabyś spróbować zrobić to samo dla niego? Bo wiesz już, że on nie zrobił tego, by uczynić cię nieszczęśliwą. Zrobił to bo chce, żebyś była szczęśliwa.”
Beth patrzy się na niego, niepewna co powiedzieć. Bo to, co powiedział, trafiło do niej, a jednak czuje się winna nawet myśląc o nie czuciu się winną. To nigdy niekończący się krąg i obawia się, że nie jest dość silna, by z niego uciec.
Wierzy szeryfowi. Że Zan nie chciałby, żeby była nieszczęśliwa. Wie to oczywiście. A jednak nie potrafi kontrolować tego, co czuje.
Przypomina sobie, co powiedziała Lonnie – że wkrótce zrozumie.
Chciałaby, żeby już było wkrótce. Bo dopóki nie zrozumie, będzie dalej próbowała zgadywać. I dopóki nie uda jej się tego przerwać, poczucie winy nie zniknie.
Beth nie wie co robić, po tym jak Lonnie kończy rozmowę. Krąży po salonie apartamentu, czując się jak zwierzę w klatce. Jak Zan może to robić? Jak on może kochać ją tak bardzo? Ona na to nie zasługuje i dlatego gniewa ją to nawet bardziej.
Jak będzie żyła z poczuciem winy? A Max? Bo wie, że on będzie się czuł równie winny jak ona.
Jak Zan może to robić i nie zostawić jej nawet możliwości, by spróbować to naprawić?
Wie, że gniew to zła reakcja. Poczucie winy również. On by tego nie chciał. To idzie przeciw wszystkiemu, co on próbuje zrobić dla niej... i dla Maxa. Ale jak on może oczekiwać, że tak nie będzie? Czy on jej w ogóle nie zna?
Lonnie mówi, że z czasem to nabierze sensu. Ale Beth chce, żeby to miało sens już teraz. Ostatnie pięć lat przeżyła w świecie sekretów, w świecie, gdzie nigdy tak naprawdę nic nie rozumiała. I teraz, kiedy wszystko zaczyna do niej wracać, znowu grunt zniknął jej spod stóp.
Nie może z tym żyć. To po prostu niemożliwe. On jej najwyraźniej nigdy tak naprawdę nie znał, skoro uważa, że ona może to zaakceptować bez względu na to, czego się z czasem dowie.
On cię nigdy nie znał, ponieważ nigdy mu nie pozwoliłaś.
Unosi ręce i przyciska je do skroni, żeby uciszyć głos własnego sumienia. Łzy płyną spod jej zaciśniętych powiek, kiedy stara się powstrzymać okrzyk frustracji. Ostatnią rzeczą jakiej chce, to obudzić pozostałych. Ponieważ jeśli ona nie rozumie poświęcenia Zana to czuje, że nikt z nich nie zrozumie dlaczego ona jest przygnębiona. Oni zaakceptują to co zrobił. Będą z tego powodu szczęśliwi, ponieważ Max będzie bezpieczny. Nie może znieść patrzenia jak oni starają się ukryć swoją radość, ponieważ uznają ją za niewłaściwą.
Ogłoszą Zana bohaterem. Ona nie może, bo jej strach o niego praktycznie ją dusi. Nie dba o to, że Lonnie twierdzi, że zrozumie. Ona nigdy nie zrozumie. Nie może zaakceptować, że on w ten sposób się poświęca. Musi być inny sposób!
Potrzebuje powietrza. Czy jest za wcześnie, żeby wyjść? Wyglądając przez okno widzi, że zaczynają się pojawiać pierwsze szare smugi świtu.
Przerywa swoje krążenie. Gdzieś tam, wiele kilometrów stąd, Max wkrótce się obudzi. Będzie wiedział, że ona żyje – i przyjedzie po nią.
Będzie w stanie przyjechać dzięki poświęceniu Zana. Zan podarował jej to i nie wie jak to zniesie. Ale wie, że jest mu winna, by to zaakceptować. Przynajmniej na razie.
Max jej pomoże. Max pomoże jej wymyślić sposób by uratować Zana. Bo on też nie będzie w stanie tego znieść. Szczególnie dlatego, że on lepiej niż ktokolwiek będzie wiedział dokładnie co Zan sobie zrobił. Max przeżywał to przez pięć lat.
Max jej pomoże. Ale najpierw musi go zobaczyć. A nie zobaczy go tutaj. Jako że nie może teraz stawić czoła pozostałym i nie może iść do Lonnie, Ratha ani Avy, pójdzie i poczeka na Maxa tam, gdzie wie, że on ją znajdzie.
„Dokąd idziesz Liz?”
Jej ręka jest już na klamce, ale cichy głos za nią powoduje, że podskakuje i odwraca się.
To ojciec Kyle’a. Stoi w drzwiach sypialni znajdującej się najbliżej drzwi wyjściowych. Domyśla się, że usłyszał ją ponieważ on również nie spał.
„Potrzebuję trochę powietrza,” odpowiada z powrotem się odwracając.
„Co się stało Liz?”
Zamyka oczy. „Nic,” zapewnia. Nie może o tym rozmawiać. Nie teraz.
Jednak on jej nie wierzy, ponieważ całkiem wychodzi z sypialni, zamykając za sobą cicho drzwi. Beth przypomina sobie, że Tess i Kyle też tam śpią.
„Chodźmy porozmawiać,” mówi szeryf, wskazując w stronę tarasu.
„Nie mogę,” nalega Beth. „Muszę iść.”
„Zamierzasz wrócić do nich?” pyta delikatnie szeryf.
„Nie,” odpowiada Beth bardziej gorzko niż zamierzała. „Tego też nie mogę zrobić.” Przerywa, spoglądając przez chwilę na szeryfa, którego smutne oczy patrzą na nią ze zrozumieniem i wzdycha. Przypomina sobie, że ten człowiek spędził ostatnie pięć lat swojego życia obwiniając się o jej śmierć. Widzi teraz, że on chce jej tylko pomóc. I dlatego mu mówi, „Zamierzam poczekać na Maxa.”
„Nie wydajesz się zbytnio szczęśliwa z tego powodu,” mówi szeryf. „I czy pozostali nie mogą iść z tobą?”
Beth zerka na zamknięte drzwi prowadzące do pokoju, w którym śpią Kyle i Tess. „Możemy gdzieś iść?” pyta w końcu. „Chodzi o to, że ja po prostu nie jestem gotowa powiedzieć im co się dzieje.”
„Nie ufasz im?” pyta Valenti, nie wydaje się rozgniewany, tylko zmartwiony.
„Ufam,” odpowiada stanowczo Beth. „To po prostu skomplikowane. Oni nie są za bardzo wyrozumiali wobec Zana. Nie mogę ich za to winić, ale nie mogę też radzić sobie z tym w tej chwili.”
„W porządku,” zgadza się Valenti. „Daj mi tylko kilka minut na ubranie się. Spotkamy się na dole. Zjemy śniadanie, bo nie wydaje mi się, żebym widział cię jedzącą cokolwiek odkąd tu jestem.” Ostatnie zdanie dodaje surowo i to wywołuje u niej lekki, mimowolny uśmiech. Nie pamięta swojego ojca, ani w ogóle żadnego ojca, ale domyśla się, że to poczucie tolerancyjnego rozbawienia, które pojawiło się w odpowiedzi na jego opiekuńczość musi być bliskie temu, jak to zwykle wygląda.
Rozmyśla, zjeżdżając na dół windą. Przypomina sobie, że Zan nigdy nie miał ojca. Że ten, który był dla niego figurą ojca, całe życie porównywał go do kogoś innego. Zastanawia się jak duża część poświęcenia Zana jest opleciona przez interpretację Langleya dotyczącą sensu istnienia Zana – że on zawsze miał być tylko zastępstwem dla Maxa. Nie wie co o tym myśleć. Nie chce o tym myśleć.
Jest w holu i ciągle o tym myśli – bo chcieć i robić, to dwie zupełnie różne sprawy – kiedy drzwi windy ponownie się otwierają i przyłącza się do niej szeryf Valenti. Kierują się w stronę hotelowej restauracji, która dopiero otwiera się na śniadania.
„Nie jestem głodna,” przyznaje Beth kilka minut później, kiedy siedzą już przy stoliku. Patrzy na kelnerkę. „Poproszę tylko kawę.”
„Ani ja,” mówi jej szeryf. „Ale i tak powinniśmy coś zjeść.”
Beth wzrusza ramionami. „W takim razie poproszę parę tostów.”
Kelnerka odchodzi, a Beth zaczyna bawić się sztućcami. Tam, w pokoju, podzielenie się tym ciężarem wydawało się dobrym pomysłem, ale teraz kiedy patrzą na nią wszystkowiedzące oczy szeryfa, znów czuje się nieswojo. Jej myśli są wzburzone. Jak może nawet spróbować ułożyć jakiekolwiek sensowne wyjaśnienie, skoro sama nie rozumie nic z tego, co się dzieje?
Szeryf wydaje się świadomy jej wahania, bo otwiera dla niej drzwi. „Wczoraj wieczorem, kiedy powiedziałem ci, że Zan wyszedł, powiedziałaś, że uważasz iż on może zrobić coś głupiego.” Kiedy Beth patrzy na niego zaskoczona, unosi brew. „Chodzi o niego, prawda?”
Beth spuszcza wzrok. „Zan oddał się w ręce FBI.” Czuje ucisk w gardle, więc odchrząkuje by móc dokończyć. „Zajął miejsce Maxa.”
Podnosi wzrok na szeryfa. Zamknął oczy i odchylił się do tyłu na krześle, najwyraźniej zdenerwowany. „Skąd o tym wiesz?”
„Rozmawiałam z Lonnie.” Beth opiera łokcie na stole i ukrywa twarz w dłoniach. Szybko wprowadza go we wszystko, co powiedziała jej siostra Zana. Potem mówi, „Jestem na niego taka zła, szeryfie. Wiem, że to źle – że on to robi dla mnie, żebym mogła być z Maxem – ale nie mogę się z tym uporać. To po prostu za dużo. Jak on może to robić? Jak mogę z tym żyć?”
Na długą chwilę zapada cisza. Podnosi wzrok na szeryfa, który obserwuje ją zadumany. Wreszcie mówi, „Może wcale nie chodzi o ciebie Liz.”
„Ale on to robi, żeby Max był bezpieczny,” kłóci się Beth. „Żebyśmy mogli z Maxem być razem. Wiem, że to niemożliwe kochać dwie osoby jednocześnie. Wiem, co czuję do Maxa. Nawet go nie pamiętam, a wiem. I to nie jest to samo, co czuję do Zana. Nie kocham go w ten sposób szeryfie, ale kocham go. Byłam z nim przez trzy lata. Skąd wiem, że to Max jest tym, z którym mam być, skoro skończyłam z Zanem i nawet nie pamiętam Maxa. Ciągle go nie pamiętam! Jak to się stało? I jak może nie chodzić o mnie? Zan robi to, żebym nie musiała się czuć wina z powodu bycia z Maxem. I nie mogę z tym żyć!”
„Jesteś pewna, że to z tego powodu on to robi?” pyta szeryf delikatnie.
„Jaki mógłby być inny powód?” pyta Beth.
Znowu jest rozgniewana. Ściska w dłoni serwetkę, starając się nie stracić kontroli.
Dlaczego on nie mógł do niej przyjść? Jak on może nie wiedzieć, że torturuje ją uciekając w ten sposób? Za jak zimną on ją uważa, skoro myśli, że ona może z tym żyć?
On nie myśli, że jesteś zimna. Wie, że byłabyś rozdarta; że nie mogłabyś znieść złamania mu serca; że to by stało między tobą i Maxem. I dlatego odbiera ci wybór, żebyś nie musiała go dokonać. I może, tylko może, nie chodzi jedynie o ciebie, jak mówi szeryf. Może, tylko może, chodzi też o Zna i o to, czego on potrzebuje.
Mały głos wrócił. Dziwne, nie wypowiada konkretnych słów, ale ona i tak dokładnie wie, co jej przekazuje. Marszczy brwi. Zastanawia się nad tym. To wcale nie wydaje się być jej sumienie, to zrozumienie, które ją nachodzi. Bo jej sumienie jest w tej chwili umęczone poczuciem winy. Nie ma w tej chwili zdolności do logicznego rozumowania. Ale jeśli to nie ona, to co?
Kto to jest? Czy to Zan? Czy on próbuje sprawić, by ona to zaakceptowała? Czy jakimś cudem udało mu się z nią połączyć, teraz na samym końcu?
Ironia tego przywołuje łzy do jej oczu.
Szeryf ją obserwuje. Wie, że zaraz zacznie płakać, ale wydaje się, że mu to nie przeszkadza. W końcu szeryf mówi, „Kim był Zan, Liz? Opowiedz mi o nim.”
Beth wpatruje się w niego. „Chce pan, żebym panu opowiedziała o Zanie? Dlaczego?”
„Bo myślę, że musisz o nim porozmawiać i uważam, że masz rację iż pozostali nie są całkiem gotowi, by tego wysłuchać.” Wzdycha. „To dobrzy ludzie, o czym myślę, że wiesz, ale nie wiesz jak bardzo oni za wami tęsknili. Zajmie im trochę czasu zaakceptowanie tego, ile czasu stracili z wami dwojgiem. Zan i pozostałe duplikaty są łatwi do obarczenia winą o to wszystko, nawet pomimo tego, że myślę, iż oni tak naprawdę rozumieją, że to nie była ich wina.”
„Myślę, że Zan by się z panem nie zgodził,” mówi mu Beth. „Jestem niemal pewna, że on spędził ostatnie czterdzieści osiem godzin obwiniając się o to, że nie zorientował się kim jestem. Wydaje mi się jednak, że on po prostu nie chciał rozumieć. Zan jest najmilszym człowiekiem jakiego spotkałam. Nigdy by mnie nie okłamał, gdyby znał prawdę”
„Jestem pewien, że by tego nie zrobił,” zgadza się szeryf. „Przebywałem z nim tylko kilka minut, ale sprawiał wrażenie bardzo odpowiedzialnego młodego człowieka.”
„Był taki,” mówi Beth. Potem opowiada szeryfowi wszystko o Zanie, o tym jak się spotkali, jak on się dla niej zmienił, o tym kim był. Kończy mówiąc, „Opiekował się mną. Był dla mnie taki dobry szeryfie. Może to dlatego nie mogę zaakceptować, że on to robi. On zasługuje na to, by odnaleźć szczęście. Zasługuje na to, by znaleźć kogoś, kto pokocha go tak, jak ja nigdy nie mogłam.”
„Nie możemy zmusić się do pokochania kogoś Liz,” mówi szeryf. „Nie możesz się o to obwiniać. Nie kazałaś mu tego zrobić. musisz to zaakceptować, albo to, co on zrobił pójdzie na darmo. Musisz uszanować jego miłość do ciebie, akceptując jego wybór.”
„Chciałabym, żeby to było takie proste,” mówi Beth. „Musi być coś, co możemy zrobić!”
„Może jest,” zgadza się szeryf. „Ale musisz się nad tym poważnie zastanowić. Jeśli spróbujesz go ocalić, sprzeciwstawisz się temu, czego on chce.”
Beth mruży oczy. „I pan to mówi?” wykrzykuje. „Miał pan zamiar odnaleźć Maxa, mimo że prosił pana, by pan tego nie robił!”
Szeryf przytakuje. „To prawda. Ale Max nie myślał racjonalnie. Nie znał wszystkich faktów. I z naszej rozmowy wiedziałem, że on nie robił tego, co naprawdę chciał zrobić.”
„Czy twierdzi pan, że Zan naprawdę chce umrzeć?” Pyta przerażona Beth. Bo to jest nawet gorsze! Jak może kiedykolwiek zaakceptować, że miłość do niej popchnęła go do samobójstwa? Co jeśli szeryf ma rację i nie chodzi o poświęcenie siebie, by ona mogła być z Maxem, ale o fakt, że on nie może z tym żyć?
„Wcale tego nie mówię,” mówi szeryf, jego głos staje się oburzony. „Lonnie powiedziała ci, że z czasem zrozumiesz dlaczego Zan zrobił, to co zrobił. Czy myślisz, że zrozumiałabyś kiedykolwiek, gdyby on się zabił?”
„No cóż, nie,” przyznaje Beth.
„Ufasz Zanowi?”
„Tak,” odpowiada Beth. „Ufam mu.”
„W takim razie myślę, że jesteś mu to winna by wierzyć, że on wie, co robi i że ostatecznie wszystko to będzie miało sens. Jesteś winna sobie by skończyć to, co zaczęłaś, czyli odnaleźć Maxa. Tego chce Zan i tego chcesz ty. Możesz to zrobić Liz? Czy choć na jeden dzień możesz się przestać martwić o własne poczucie winy, żeby to co on zrobił nie poszło na darmo? Czy nie było już dość poczucia winy?’
„Nie wiem,” szepcze. Patrzy w oczy Valentiemu. „Pan ciągle czuje się winny o to, co stało się ze mną i z Maxem.”
„Tak,” przyznaje szeryf. „Ale to co innego Liz. To moja wina. Ty nie musisz czuć się winna, o coś do czego się nie przyczyniłaś. Nie powiedziałaś Zanowi, żeby oddał się w ręce agentów. Nie kazałaś mu też ciebie kochać. A nawet jeśli tak było, to nie wydaje mi się, by to co się tu stało miało z tym coś wspólnego. Więc jakakolwiek wina z twojej strony jest po prostu wynikiem samo użalania się nad sobą.”
Beth mruga pod wpływem jego szorstkich słów, ale potem rozważa to, co powiedział szeryf. „Isabel powiedziała mi, że Max i ja zawsze tacy byliśmy,” mówi w końcu Beth. „Powiedziała, że zawsze obwinialiśmy się o rzeczy, których nie mogliśmy kontrolować. Zupełnie jak to, że wiem, iż jednym z powodów dlaczego Max wcześniej nie uciekł było to, że obwiniał się o moją śmierć i myślał, że zasługuje na karę.”
„Wierzę, że to może być prawda,” mówi jej szeryf. „I to jest coś, z czym ty i Max musicie się uporać.”
„Nie wiem, czy umiem,” szepcze Beth. „No bo jak można zmienić to kim się jest w środku?”
„Powiedziałaś mi, że Zan się zmienił.”
„Cóż, na zewnątrz, tak,” wyjaśnia Beth. „Ale on był zawsze miły w środku, od pierwszej chwili, kiedy go spotkałam.”
„Może był,” mówi szeryf. „Ale zmienił to, kim był dla ciebie. Czy nie myślisz, że mogłabyś spróbować zrobić to samo dla niego? Bo wiesz już, że on nie zrobił tego, by uczynić cię nieszczęśliwą. Zrobił to bo chce, żebyś była szczęśliwa.”
Beth patrzy się na niego, niepewna co powiedzieć. Bo to, co powiedział, trafiło do niej, a jednak czuje się winna nawet myśląc o nie czuciu się winną. To nigdy niekończący się krąg i obawia się, że nie jest dość silna, by z niego uciec.
Wierzy szeryfowi. Że Zan nie chciałby, żeby była nieszczęśliwa. Wie to oczywiście. A jednak nie potrafi kontrolować tego, co czuje.
Przypomina sobie, co powiedziała Lonnie – że wkrótce zrozumie.
Chciałaby, żeby już było wkrótce. Bo dopóki nie zrozumie, będzie dalej próbowała zgadywać. I dopóki nie uda jej się tego przerwać, poczucie winy nie zniknie.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Poczucie winy, taka naturalna reakcja kiedy ktoś zaskakuje nas decyzjami których nie jesteśmy w stanie pojąć. Gdy dotyczą bezpośrednio nas, którym być może - gdybyśmy o tym wiedzieli - moglibyśmy się przeciwstawić. Zan o tym wiedział, nie miał czasu na na roztrząsanie tego z Liz, być może nie miał siły wysłuchiwać jej argumentów bojąc się że może starać się zmienić to co sobie postanowił. ....Ja go rozumiem, tak samo jak rozumiem miotanie się Liz w poczuciu winy. Ale tak jak powiedział Valenti...dość obarczania się winą za to na co nie mieliśmy żadnego wpływu...A i tak niedługo nadejdzie czas gdy Liz zrozumie czym kierował się Zan.
Dzięki Milla
Dzięki Milla
<center>CZĘŚĆ 18</center>
Dotarcie do Nowego Jorku zajmuje zbyt wiele godzin. Znosi to. Czym jest kilka godzin, kiedy porówna się je do lat, które spędził myśląc, że ona nie żyje? Czym jest kilka godzin w porównaniu do lat, kiedy to nie będzie dłużej sam?
Nie jest zdenerwowany, ani nie boi się, że źle zrozumiał to, co wiedział, kiedy obudził się tego ranka. Siedzi cicho w autobusie, patrząc prosto przed siebie przez większość podróży. Nie wygląda przez okno, bo jest całkowicie skupiony na tym, co leży przed nim.
Będzie w mieście późnym popołudniem. I tam będzie na niego czekał prawdziwy powód, dla którego przeżył te wszystkie lata.
Przez cały ten czas był w błędzie. Nie przeżył, żeby być karanym. Przeżył dla tego dnia.
Poprosiła go, by dla niej pałał i robił to przez pięć lat, nie wiedząc nawet co to znaczyło. Teraz to wie. Chciała, żeby trzymał się małej iskierki nadziei w swoim sercu, że znów się spotkają. Aż do swojego snu ubiegłej nocy nie był nawet świadomy, że wiedział ciągle czym w ogóle jest nadzieja.
Teraz wie. Ten płomień nigdy zupełnie nie zgasł.
Liz żyje.
Ona żyje, potrzebuje go i on nie pozwoli, by cokolwiek stanęło na drodze. Ani Jednostka Specjalna, która jak przypuszcza, będzie na niego czekać. Ani lata przez które byli rozdzieleni. Ani fakt, że z jakiegoś powodu, którego ciągle nie rozumie, ich połączenie nie jest tym, czym kiedyś było.
Nie martwi się. Wszystko się wyjaśni. Musi się wyjaśnić. Los sprowadził ją z powrotem do niego, najpierw we śnie, wkrótce w rzeczywistości i nie pozwoli by coś stanęło na drodze. Ani poczucie winy, ani strach, ani wątpliwości. Nic z tego się nie liczy. Obchodzi go tylko Liz. Wie, że ona na niego czeka i nie zawiedzie jej ponownie.
Ona żyje i w tej chwili to wszystko, co ogarnia jego umysł. Dlaczego, jak, wszystko to się w końcu wyjaśni.
Dopiero, kiedy autobus znalazł się na obrzeżach miasta, marszczy lekko brwi. Pamięta dlaczego do tej pory trzymał się z dala, ale dopiero w tym momencie zastanawia się co się zmieniło. Ujawnienie się ciągle nie jest dla niego bezpieczne. A jednak teraz nie dba o to. Czy nie powinien bardziej się przejmować, teraz kiedy wie, że jego powrót wpłynie nawet na Liz? Że ona będzie w niebezpieczeństwie z jego powodu?
Ale wie jakoś, że tak nie będzie. Coś się dzisiaj zmieniło na świecie. Czuje się wolny i uświadamia sobie, że nie chodzi tylko o Liz. Nie wie co to jest, ale wie, że wszystko będzie dobrze. Jego serce jest lżejsze, niż było od lat – w czasach zanim dowiedział się o istnieniu Jednostki Specjalnej.
Jednostka Specjalna nie będzie na niego czekać. Nie rozumie dlaczego, ale wie, że to prawda.
Jedynym wyjaśnieniem jest to, że Pierce jest martwy, albo wkrótce będzie. Ponieważ dopóki wróg Maxa żyje, nie spocznie dopóki znów nie dostanie Maxa w swoje ręce.
Max nie próbuje znaleźć odpowiedzi dlaczego tak musi być, ani jak do tego doszło. Odpowiedzi się pojawią. Zresztą nie ma już czasu na zastanawianie się. Autobus wjeżdża na dworzec i czuje, jak jego serce zaczyna walić.
Nie jest jeszcze w stanie jej wyczuć, ale jest pewien, że ona jest blisko. Czeka nie niego i nareszcie, nareszcie będą razem.
Nie ma więcej czasu na myślenie. Wszystko się wyjaśni, kiedy spotka się z Liz twarzą w twarz. Dzisiejszy dzień będzie dniem odpowiedzi. To będzie dzień rozwiązań.
To będzie dzień, by ruszyć z przeszłości we wspaniałą przyszłość z kobietą, którą zawsze kochał; kobietą, którą opłakiwał przez pięć lat; kobietą, którą by ponownie zobaczyć, przeżył.
Wysiada z autobusu, wchodzi na dworzec i rozgląda się dookoła. Zbliża się pora kolacji, czas kiedy podróżni wracają do swoich domów, więc dworzec jest przepełniony, ale nie obawia się, że ją przeoczy. On nie jest dłużej tym, który pała. Ona jest płomieniem i ciągnie go do niej jak ćmę do prawdziwego płomienia. Łatwo ją znajduje.
Siedzi na ławce w spokojnej części dworca, jej plecy są wyprostowane, jej dłonie splecione ciasno na kolanach. Nie wpatruje się w tłum szukając, jak można by się spodziewać. Tak naprawdę jej oczy są zamknięte.
Bo przecież ona nie musi widzieć tego, co wie w sercu. Wie, że on się zbliża. Jego przeznaczeniem jest ją tu znaleźć. Los przywiódł ich do tego momentu.
To nie oznacza, że on nie pozwala sobie na odczucie ulgi na jej widok. Uświadamia sobie, że pomimo swojej nowo przywróconej wiary, przygotowywał się na rozczarowanie. Przygotowywał się, że być może to wszystko było tylko trikiem jego umysłu – że jego uszkodzona psychika w końcu doprowadziła go do szaleństwa.
Pozwala sobie przez moment pławić się w wizji, którą jest Liz. Żywa. Liz, żywa. Czuje jak jego dłonie zaczynają drżeć na myśl o dotknięciu jej. Żywej. Ciepłej. Oddychającej.
Żywa Liz.
Po przyjęciu do wiadomości, że ta młoda kobieta to naprawdę Liz – starsza, ale ciągle Liz – przygląda się zmianom. Jej włosy są bardzo długie. Spływają przez jej ramiona niemal do pasa. To najbardziej oczywista zmiana fizyczna. Zauważa też coś w jej twarzy. Jest tam ostrożność nawet mimo tego, że wyraz jej twarzy jest teraz neutralny.
Pragnie zobaczyć jej oczy. Ciągle są zamknięte, mimo że wie, iż ona nie śpi. Po prostu czeka, ale on jest przelotnie nieśmiały. Po raz pierwszy zastanawia się gdzie ona była, co robiła.
Minęło pięć lat. Co przeżyła przez te pięć lat? Przypomina sobie swoją grę w „co jeśli”.
„Co jeśli” ona tam jest, żywa i nie sama?
Jego oczy szybko przenoszą się na jej dłonie. Ciągle są splecione, więc nie widzi jej palców, by sprawdzić czy ma obrączkę. Oczywiście obrączki i tak mogło tam nie być. Brak obrączki nie oznaczałby koniecznie, że ona była sama. Ma tylko dwadzieścia jeden lat. Zbyt młoda na małżeństwo, jak uważałoby większość ludzi.
Ma zamiar włożyć obrączkę na jej palec tak szybko, jak to tylko możliwe, jeśli ona tego chce. Nie dba o ich domniemaną młodość. Czuje się tak, jakby przeżył bez niej dwa miliony żyć przez ostatnie pięć lat. Przeżyje tak mało czasu, jak to tylko możliwe bez przywiązania jej trwale do siebie.
Jeżeli ona tego chce. Jeżeli jest sama.
Ona musi być sama. Ponieważ jeżeli tak nie jest, to dlaczego teraz? Dlaczego teraz przywołała go do siebie? Zrozumiał, że uciekł bo wiedział jakoś, że w końcu miał ją znaleźć żywą, ale dlaczego teraz?
Jest tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć.
Max rusza do przodu. Chce usiąść obok niej, ale tego nie robi. Nie dotknie jej dopóki nie będzie pewny. Nie dotknie jej dopóki nie będzie pewien, że ona właśnie tego chce.
Opuszcza się ostrożnie na ławkę naprzeciwko niej. Patrzy jak ona się napina. Jej oczy są ciągle zamknięte, ale wie, że jest świadoma jego obecności.
Co ona teraz myśli, przed otworzeniem oczu? Rozpaczliwie chce wiedzieć i czuje, że się dowie gdy tylko ich spojrzenia się spotkają.
Podejrzewa, że kiedyś, z połączeniem, wiedziałby. Ale połączenie jest stłumione, nie jest takie jak było. Czuje ją teraz, będąc tak blisko niej, ale płomień w jego sercu, którym jest Liz, jest przysłonięty.
Co jej się stało?
Nie boi się dowiedzieć, ani nie jest zdenerwowany. Ich przeznaczeniem było się odnaleźć. Nie może być źle.
Płonie z niecierpliwości, żeby go zobaczyła.
Kiedy jej ukochane ciemne oczy w końcu się otwierają, nie jest rozczarowany.
W tym ułamku sekundy, wie to, co i tak zawsze wiedział.
Ona też dla niego pałała.
Dotarcie do Nowego Jorku zajmuje zbyt wiele godzin. Znosi to. Czym jest kilka godzin, kiedy porówna się je do lat, które spędził myśląc, że ona nie żyje? Czym jest kilka godzin w porównaniu do lat, kiedy to nie będzie dłużej sam?
Nie jest zdenerwowany, ani nie boi się, że źle zrozumiał to, co wiedział, kiedy obudził się tego ranka. Siedzi cicho w autobusie, patrząc prosto przed siebie przez większość podróży. Nie wygląda przez okno, bo jest całkowicie skupiony na tym, co leży przed nim.
Będzie w mieście późnym popołudniem. I tam będzie na niego czekał prawdziwy powód, dla którego przeżył te wszystkie lata.
Przez cały ten czas był w błędzie. Nie przeżył, żeby być karanym. Przeżył dla tego dnia.
Poprosiła go, by dla niej pałał i robił to przez pięć lat, nie wiedząc nawet co to znaczyło. Teraz to wie. Chciała, żeby trzymał się małej iskierki nadziei w swoim sercu, że znów się spotkają. Aż do swojego snu ubiegłej nocy nie był nawet świadomy, że wiedział ciągle czym w ogóle jest nadzieja.
Teraz wie. Ten płomień nigdy zupełnie nie zgasł.
Liz żyje.
Ona żyje, potrzebuje go i on nie pozwoli, by cokolwiek stanęło na drodze. Ani Jednostka Specjalna, która jak przypuszcza, będzie na niego czekać. Ani lata przez które byli rozdzieleni. Ani fakt, że z jakiegoś powodu, którego ciągle nie rozumie, ich połączenie nie jest tym, czym kiedyś było.
Nie martwi się. Wszystko się wyjaśni. Musi się wyjaśnić. Los sprowadził ją z powrotem do niego, najpierw we śnie, wkrótce w rzeczywistości i nie pozwoli by coś stanęło na drodze. Ani poczucie winy, ani strach, ani wątpliwości. Nic z tego się nie liczy. Obchodzi go tylko Liz. Wie, że ona na niego czeka i nie zawiedzie jej ponownie.
Ona żyje i w tej chwili to wszystko, co ogarnia jego umysł. Dlaczego, jak, wszystko to się w końcu wyjaśni.
Dopiero, kiedy autobus znalazł się na obrzeżach miasta, marszczy lekko brwi. Pamięta dlaczego do tej pory trzymał się z dala, ale dopiero w tym momencie zastanawia się co się zmieniło. Ujawnienie się ciągle nie jest dla niego bezpieczne. A jednak teraz nie dba o to. Czy nie powinien bardziej się przejmować, teraz kiedy wie, że jego powrót wpłynie nawet na Liz? Że ona będzie w niebezpieczeństwie z jego powodu?
Ale wie jakoś, że tak nie będzie. Coś się dzisiaj zmieniło na świecie. Czuje się wolny i uświadamia sobie, że nie chodzi tylko o Liz. Nie wie co to jest, ale wie, że wszystko będzie dobrze. Jego serce jest lżejsze, niż było od lat – w czasach zanim dowiedział się o istnieniu Jednostki Specjalnej.
Jednostka Specjalna nie będzie na niego czekać. Nie rozumie dlaczego, ale wie, że to prawda.
Jedynym wyjaśnieniem jest to, że Pierce jest martwy, albo wkrótce będzie. Ponieważ dopóki wróg Maxa żyje, nie spocznie dopóki znów nie dostanie Maxa w swoje ręce.
Max nie próbuje znaleźć odpowiedzi dlaczego tak musi być, ani jak do tego doszło. Odpowiedzi się pojawią. Zresztą nie ma już czasu na zastanawianie się. Autobus wjeżdża na dworzec i czuje, jak jego serce zaczyna walić.
Nie jest jeszcze w stanie jej wyczuć, ale jest pewien, że ona jest blisko. Czeka nie niego i nareszcie, nareszcie będą razem.
Nie ma więcej czasu na myślenie. Wszystko się wyjaśni, kiedy spotka się z Liz twarzą w twarz. Dzisiejszy dzień będzie dniem odpowiedzi. To będzie dzień rozwiązań.
To będzie dzień, by ruszyć z przeszłości we wspaniałą przyszłość z kobietą, którą zawsze kochał; kobietą, którą opłakiwał przez pięć lat; kobietą, którą by ponownie zobaczyć, przeżył.
Wysiada z autobusu, wchodzi na dworzec i rozgląda się dookoła. Zbliża się pora kolacji, czas kiedy podróżni wracają do swoich domów, więc dworzec jest przepełniony, ale nie obawia się, że ją przeoczy. On nie jest dłużej tym, który pała. Ona jest płomieniem i ciągnie go do niej jak ćmę do prawdziwego płomienia. Łatwo ją znajduje.
Siedzi na ławce w spokojnej części dworca, jej plecy są wyprostowane, jej dłonie splecione ciasno na kolanach. Nie wpatruje się w tłum szukając, jak można by się spodziewać. Tak naprawdę jej oczy są zamknięte.
Bo przecież ona nie musi widzieć tego, co wie w sercu. Wie, że on się zbliża. Jego przeznaczeniem jest ją tu znaleźć. Los przywiódł ich do tego momentu.
To nie oznacza, że on nie pozwala sobie na odczucie ulgi na jej widok. Uświadamia sobie, że pomimo swojej nowo przywróconej wiary, przygotowywał się na rozczarowanie. Przygotowywał się, że być może to wszystko było tylko trikiem jego umysłu – że jego uszkodzona psychika w końcu doprowadziła go do szaleństwa.
Pozwala sobie przez moment pławić się w wizji, którą jest Liz. Żywa. Liz, żywa. Czuje jak jego dłonie zaczynają drżeć na myśl o dotknięciu jej. Żywej. Ciepłej. Oddychającej.
Żywa Liz.
Po przyjęciu do wiadomości, że ta młoda kobieta to naprawdę Liz – starsza, ale ciągle Liz – przygląda się zmianom. Jej włosy są bardzo długie. Spływają przez jej ramiona niemal do pasa. To najbardziej oczywista zmiana fizyczna. Zauważa też coś w jej twarzy. Jest tam ostrożność nawet mimo tego, że wyraz jej twarzy jest teraz neutralny.
Pragnie zobaczyć jej oczy. Ciągle są zamknięte, mimo że wie, iż ona nie śpi. Po prostu czeka, ale on jest przelotnie nieśmiały. Po raz pierwszy zastanawia się gdzie ona była, co robiła.
Minęło pięć lat. Co przeżyła przez te pięć lat? Przypomina sobie swoją grę w „co jeśli”.
„Co jeśli” ona tam jest, żywa i nie sama?
Jego oczy szybko przenoszą się na jej dłonie. Ciągle są splecione, więc nie widzi jej palców, by sprawdzić czy ma obrączkę. Oczywiście obrączki i tak mogło tam nie być. Brak obrączki nie oznaczałby koniecznie, że ona była sama. Ma tylko dwadzieścia jeden lat. Zbyt młoda na małżeństwo, jak uważałoby większość ludzi.
Ma zamiar włożyć obrączkę na jej palec tak szybko, jak to tylko możliwe, jeśli ona tego chce. Nie dba o ich domniemaną młodość. Czuje się tak, jakby przeżył bez niej dwa miliony żyć przez ostatnie pięć lat. Przeżyje tak mało czasu, jak to tylko możliwe bez przywiązania jej trwale do siebie.
Jeżeli ona tego chce. Jeżeli jest sama.
Ona musi być sama. Ponieważ jeżeli tak nie jest, to dlaczego teraz? Dlaczego teraz przywołała go do siebie? Zrozumiał, że uciekł bo wiedział jakoś, że w końcu miał ją znaleźć żywą, ale dlaczego teraz?
Jest tylko jeden sposób, żeby się dowiedzieć.
Max rusza do przodu. Chce usiąść obok niej, ale tego nie robi. Nie dotknie jej dopóki nie będzie pewny. Nie dotknie jej dopóki nie będzie pewien, że ona właśnie tego chce.
Opuszcza się ostrożnie na ławkę naprzeciwko niej. Patrzy jak ona się napina. Jej oczy są ciągle zamknięte, ale wie, że jest świadoma jego obecności.
Co ona teraz myśli, przed otworzeniem oczu? Rozpaczliwie chce wiedzieć i czuje, że się dowie gdy tylko ich spojrzenia się spotkają.
Podejrzewa, że kiedyś, z połączeniem, wiedziałby. Ale połączenie jest stłumione, nie jest takie jak było. Czuje ją teraz, będąc tak blisko niej, ale płomień w jego sercu, którym jest Liz, jest przysłonięty.
Co jej się stało?
Nie boi się dowiedzieć, ani nie jest zdenerwowany. Ich przeznaczeniem było się odnaleźć. Nie może być źle.
Płonie z niecierpliwości, żeby go zobaczyła.
Kiedy jej ukochane ciemne oczy w końcu się otwierają, nie jest rozczarowany.
W tym ułamku sekundy, wie to, co i tak zawsze wiedział.
Ona też dla niego pałała.
"Największy ze wszystkich błędów to dojście do przekonania, że nie popełnia się żadnego." - Thomas Carlyle
Jakbym siedziała na tej ławeczce i oczami Maxa patrzyła na odzyskaną po pięciu latach Liz. Nic o niej nie wie, nie wie nawet czy nie ułożyła sobie życia, szukając na jej palcu obrączk,i ale jednego jest pewien. Jej uczucia i tego że na niego czeka. Emanuje z niego jakiś dziwny spokój, nie ma w tym wybuchowej radości, lęku czy zachwytu...jak gdyby nie było tych lat za nimi i tych wszystkich zdarzeń odciskających się na ich życiu. Jest za to pewność że będą już zawsze razem. Piękna część...
Dzięki Millus.
Dzięki Millus.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 16 guests