Galadrielo "Embracing the enemy" możesz odnaleźć tutaj pod tytułem "Sypiając z wrogiem". Co do pozostałych dwóch opowiadań, oto linki:
Not bad for a human
Pledge of honor
to co się zdarzyło było okropne, jak ona mogła go pocałować . I to jego "człowieku" jakby była czymś gorszym, bawi się nią jak lalką, a ona mu na to pozwala, chyba już jej odbiło, ma klapki na oczach
Aras nie podejrzewałam, że aż tak cię to zbulwersuje. Cóż... Liz powoli przestaje mieć nad sobą kontrolę, a raczej nad tym co czuje. Choćby nie wiadomo jak okropne się to wydawało i jak bardzo niemożliwe, ona powoli zaczyna przywiązywać się do Kivara. Nie ma klapek na oczach, o czym przekonasz się w nowej części. A z tym pozwalaniem na mówienie "człowieku". Hmmm... a co miała zrobić? Przecież właściwie ona jest więźniem, jeden niewłaściwy krok i Kivar od razu ją zabije. (No my wiemy, że chyba by tego nie zrobił, ale ona tego nie wie)
Chemia i już!
Krótko, zwięźle i na temat!
Właściwie miałam zamieścić tę część jutro, ale skoro już zamieszczam pozostałe opowiadania, to i "Piaski" zamieszczę dzisiaj. Ta część jest dłuższa od poprzedniej, ale również kończy się w... ekhm... nieodpowiednim momencie (czyli tak jak nie lubicie - przerywam, gdy chce się wiedzieć, co dalej). Miłego czytania...
IX
Liz poczuła jak jej ciało napina się a potem szybko traci równowagę. Mieli ich. Doskonale wiedziała o kogo chodziło. Krótkie, zwięzłe zdanie, a wprowadziło zamęt, jakiego by się nie spodziewała. Byli tutaj. Oni. Michael, Isabel, Max. Max... to słowo zaczęło wirować w jej umyśle niczym karuzela. Błędny wzrok nie odrywał się od postaci Nicholasa, którego wręcz rozpierała duma. To o czym zawsze marzył, co było jego największym celem, właśnie się spełniło. Oznaczało to jednocześnie realizację najgorszego koszmaru Liz. Przymknęła powieki, łudząc się, ze gdy je otworzy wszystko zniknie niczym zły sen. Tak się jednak nie działo. Stała wciąż nieruchomo, usiłując odzyskać panowanie nad zmysłami i rozumem. Musiała jakoś zareagować. Chciała jakoś zareagować. I nie potrafiła. Czyjeś kroki oderwały jej wzrok od rozmazanej postaci chłopca. Do sali wpadła Serena, najwyraźniej bardzo czymś przejęta. Zatrzymała się i przebiegła wzrokiem po zgromadzonych. Kiedy nikt się nie odezwał, a sytuacja stawała się bardziej napięta, zrozumiała, że nie myliła się. Siedząc na swoim balkonie widziała, jak trójka obcych osób jest gwałtownie wpychana do pałacu. I była w stanie przysiąc, że dostrzegła w nich odzwierciedlenie dawnych twarzy, które miała okazję już zobaczyć. Logika jednak nie pozwalała jej na uwierzenie w to. Teraz wszystko stało się jasne. Wzrok jej nie zawiódł. Zielone spojrzenie przesunęło się powoli. Nicholas stał wyprostowany, z uniesioną głową, pełen dumy i poczucia wyższości. Czasami Serena odnosiła wrażenie, że miał o wiele większe łaknienie mordu niż Kivar. Przemieściła wzrok na drobną brunetkę, która ledwo trzymała się na nogach. Mętny wzrok błądził po sali, a ciało przeszywały drobne konwulsje, usta mamrotały coś. Wiedziała, że Liz z całą pewnością nie spodziewała się takiego obrotu sprawy. Nie przeczuwała nawet, że Kivarowi kiedykolwiek uda się pojmanie Zana. Ale nie doceniała uporu i determinacji jej brata. On natomiast zachowywał kamienną twarz. Nawet najmniejszy uśmiech tryumfu nie pojawił się na jego ustach, ani żaden grymas. Nic. I to było najbardziej niepokojące. Oznaczało bowiem, że planuje coś nieprzewidywalnego. Jego wzrok przesunął się na Liz. Zmarszczył czoło, widząc jak dziewczyna traci świadomość. Ale nie wyglądał też na chętnego do łapania jej osuwającego się na ziemię ciała. Jego zimny głos ocucił Liz:
- Przyprowadź ich tutaj.
Obróciła głowę i spojrzała na niego. Już na nią nie patrzył. Lodowe ciarki przeszyły jej ciało. Liz czekała na kolejny ruch, na jakiekolwiek słowo. Najbardziej chyba liczyła na to, że pozwoli jej odejść. Nie, że każe jej wyjść! Zacisnęła powieki i jęknęła. Czuła się jak najbardziej winna. To przez nią tu byli. A ona nie umiała im teraz spojrzeć w oczy. Nie wiedziała jak zareagować na ich widok. Wieczorami wyobrażała sobie ich ponowne spotkanie, a teraz wolała go nie przeżywać. Bo nie wiedziała jak zareaguje widząc Maxa. Czy powinna paść mu w ramiona i zacząć przepraszać? Czy może zamilknąć i nawet na niego nie patrzeć? Mogłaby teraz wyjść, wyminąć ich wszystkich i zamknąć się w swoim pokoju. Tylko jakoś nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zerknęła na Nicholasa, a potem ponownie na Kivara. Nie. Nie powinna wychodzić, nie powinna ich zostawiać z nimi. Nie wiadomo do czego dojdzie. Wolała być świadkiem tego wszystkiego, aby móc zareagować w nieprzewidzianej sytuacji. Mały chłopiec błyskawicznie obrócił się na pięcie i wyszedł. Liz drgnęła. To była jej ostatnia szansa na odwrót. Trzy... dwa... jeden... za późno. Ciemny wzrok szukał oparcia w zielonookiej kosmitce. Ta lekko się uśmiechnęła, ale był to raczej cień imitacji uśmiechu, w ogóle nie podtrzymujący na duchu. Serena powoli podeszła do schodków i usiadła na swoim tradycyjnym miejscu, wbijając spojrzenie w Ziemiankę. Liz nabrała powietrza i spojrzała na Kivara. Mężczyzna na nią nie patrzył, tylko ze stoickim spokojem usiadł na tronie, czekając na „gości”. Dziewczyna jęknęła. Czuła, że jeśli zaraz nie ruszy się, to jej ciało odmówi posłuszeństwa całkowicie i runie jak długa na posadzce. Zebrała więc wszystkie swoje siły i wykorzystała je do przesunięcia swojego ciała. Wspięła się niepewnie po schodach i zajęła miejsce na ostatnim ze schodków, tuż obok jego tronu, tak jak ostatnio. Nie mając co zrobić z drżącymi dłońmi, splotła je niezręcznie, wbijając paznokcie we wnętrza rąk. Zamknęła oczy, aby jeszcze na chwilę móc ochłonąć. Coraz gęstsza i bardziej dławiąca ślina zalegała w jej gardle, tamując dopływ powietrza i blokując drogę dla ewentualnych słów. Momentalnie uniosła głowę, kiedy drzwi się otworzyły.
* * *
Najpierw wszedł Nicholas, wciąż pełen samouwielbienia. Za nim strażnicy prowadzili trójkę niesamowicie przerażonych nastolatków. Liz drgnęła, a w jej oczach zaczęły drgać świetliste łzy. Rozchyliła usta, wypuszczając gorące powietrze, które napełniało jej płuca. Michael nieco poturbowany, z zimnym, zmętnionym spojrzeniem. Isabel całkowicie rozstrojona, drżąca. W ogóle nie przypominała siebie sprzed tych kilku tygodni. I Max, zmartwiony bardziej niż zawsze. Liz nie mogła się powstrzymać, chociaż bardzo chciała opanować wszystko swoje reakcje, nie mogła. Zerwała się z miejsca i podbiegła do nich. Drobne dłonie nerwowo gładziły twarz Maxa, z jej ust wydobywał się miękki, niezrozumiały szept. Ale nie przepraszała. Po prostu chciała wiedzieć czy wszystko z nim w porządku. Czy z nimi wszystkimi wszystko dobrze, czy nie stała im się żadna krzywda. Zawsze myślała o nich w pierwszej kategorii, potem o sobie i o tym co może się stać. Ale byli cali. Przerażeni, ale cali i zdrowi. W tym momencie to było dla niej najważniejsze. Serena ze zdumieniem obserwowała wszystko. Nie pamiętała kiedy ostatnio kogokolwiek przytulała, kiedy ktoś przytulał ją... Wiedziała, że Liz jest niesamowicie uczuciowa, ale nie podejrzewała, ze tkwi w niej aż taki zasób emocji, które w zawrotnym tempie potrafią się zagotować i przejąć nad nią kontrolę. Przesunęła powoli wzrok na brata. Jego twarz nie zmieniła wyrazu, tylko dłonie zacisnęły się gwałtownie na tronie. Miała wrażenie, że za chwilę zmiażdży ramiona złoconego siedzenia. Tylko sama nie wiedziała czy będzie to spowodowane wyłącznie spotkaniem z zabójcą jego Ellisienne i z największym wrogiem, czy może wiązało się to również z reakcją Liz na przybyłych. Zielone oczy ponownie wróciły na postać brunetki. Łzy drażniły oczy Liz, mimo to zmusiła się do powstrzymania ich. Ciepłe oczy Maxa spoglądały na nią z radością i tym wiecznym uczuciem. Zapragnęła znów go przytulić, jak kiedyś, poczuć jego ciepłe ramiona wokół siebie, poczuć się bezpiecznie, nie musieć się o nic martwić. Oplotła ramionami jego szyję, wtulając się w jego ciało. Ale sama nie zrozumiała swojej reakcji, gdy nachylił się bardziej, aby ją pocałować. Po prostu przekręciła twarz, umożliwiając mu jedynie muśnięcie ustami policzka. Chciała jeszcze mocniej go uściskać, ale silne ramiona zaczęły ją odciągać od Maxa i popychać w stronę schodów. Błędny wzrok przemieszczał się po twarzach trójki przyjaciół, potem na twarz strażnika, który ją odepchnął, aż trafił na stalowe oczy Kivara. Zadrżała, czując ostry ścisk w żołądku. Jakiś podświadomy głos zaczął jej uświadamiać co robiła. Cichutkie wyrzuty sumienia zaczęły tętnić w jej żyłach, ale szybko je z nich usunęła, nie odnajdując żadnych powodów do tych wyrzutów. Przycupnęła na pierwszym schodku i zwinęła się w kłębek, wciąż powracając wzrokiem na Maxa. Kiedy tak na niego spoglądała, znów nie mogła zrozumieć, jak można go nienawidzić, jak można chcieć jego śmierci, jak można chcieć go zabić? Ale zimny głos przypomniał jej wszystko co widziała w wizji i czego się domyślała:
- Witaj Zan. – głos Kivara był niezwykle lodowaty i gorzki – Morderco...
- Kto tu jest mordercą? – Michael stanął w obronie przyjaciela
Jemu jednak Kivar nie odpowiedział. Stalowy wzrok wciąż przewiercał na wylot postać Maxa. Liz zauważyła delikatne drganie w kącikach ust mężczyzny. Chłopak odwzajemniał ciężkie spojrzenie, ale nie mógł jednak powstrzymać się, aby ponownie nie zerknąć na drobną dziewczynę. Nie chciał, żeby cokolwiek jej się stało, żeby jeden jego krok sprowadził na nią nieszczęście. To tylko doprowadziło do uniesienia się kącików ust Kivara w pełny uśmiech. Jego typowy kpiący uśmieszek, przesycony tryumfem.
- Nic nie pamiętasz Zan, prawda? – zapytał z rozbawieniem
Max potrząsnął głową. Naprawdę nic nie pamiętał, nic co mogłoby uczynić z niego zdrajcę, mordercę, czy innego potwora. On zawsze był tym dobrym. Ponownie przesunął spojrzenie na Liz. Ale nie patrzyła na niego, jakby nie chciała zdradzać tego, że coś wie, jakby mu nie ufała. Nie możliwym jednak dla Maxa było, aby Kivar miał rację. Mężczyzna tymczasem wstał i zszedł kilka schodków niżej, wciąż nie odrywając niebezpiecznego spojrzenia od Maxa.
- Pozwól, że ci coś opowiem – powiedział dość chłodno – Dawno, dawno temu żył sobie piękny książę Zan, bez zmartwień bez trosk, z ukochaną, wierną świtą u boku. – jego ton kwaśnym echem odbijał się w uszach zgromadzonych, a zwłaszcza w głowie Maxa – Ale pewnego strasznego dnia pojawił się zły czarnoksiężnik Kivar i zburzył idealny domeczek z kart, w którym mieszkał Zan. Nie przypuszczał jednak, że książę ma w sobie tyle okrucieństwa, żeby się zemścić w taki sposób – spoważniał momentalnie, a jego głos byłby w stanie zmrozić w tej chwili wszystko – I Zan zabił jedyną osobę, na której Kivarowi zależało, niewinną Ellisienne.
Gwałtowny poryw wiatru wdarł się do sali, odgarniając włosy Liz do tyłu i powodując momentalne przymknięcie się jej oczu. Złośliwa historyjka Kivara była prawdą czy tego chciała czy nie i w żaden sposób nie mogła w to nie wierzyć. Ale przecież Max to nie Zan, to nie ta sama osoba... Dziewczyna otworzyła oczy i powoli, niepewnie przesunęła wzrok na postać chłopaka. Stracił pewność, stracił równowagę psychiczną. Coś mu mówiło, że tym razem jego największy wróg nie kłamał. Jego spojrzenie zetknęło się ze wzrokiem Liz i teraz zabolało go jeszcze bardziej. Myśli zaczęły zataczać gwałtownie niebezpieczne koła. On zabił jego ukochaną kiedyś, wiec czy Kivar nie ma zamiaru zrobić teraz tego samego...
- Jeśli twój opóźniony ziemski umysł zadręcza teraz pytanie co z wami zrobię, to ci odpowiem. – Kivar podszedł bliżej nich, stając zaledwie kilka kroków od Maxa – Zabiję was.
Max nawet nie drgnął. Nie mógł oderwać wzroku od Liz. Nawet ostatnie słowa Kivara zdawały się go nie ruszać kompletnie. Stalowe spojrzenie powędrowało w stronę, gdzie usilnie wpatrywał się chłopak. Drobna brunetka kuliła się na schodku i zaciskała powieki. Niebezpieczny uśmieszek znów zagościł na twarzy mężczyzny. Zagrodził Maxowi pole widzenia i powiedział:
- Dręczy cię myśl o tym co zrobię jej, prawda? – kiedy Max nie odpowiedział, tylko spojrzał na niego z gniewem, dodał tak cicho, aby tylko chłopak był w stanie to usłyszeć – Na twoim miejscu zwariowałbym ze strachu o to, co mogę jej zrobić i co prawdopodobnie zrobię...
* * *
Liz siedziała skulona, wsparta plecami o łóżko. Kiedy na sali usłyszała, jak Kivar mówi do Maxa o zabiciu go, serce podjechało jej do gardła. Wszystkie mięśnie ścisnęły się niczym zakonserwowane, nerwy zaczęły z osłabieniem wysyłać wszelkie impulsy, które nie były w stanie nawet przeskoczyć przez synapsy. Ledwo powstrzymała się od zerwania się z miejsca i ponownego stracenia panowania nad sobą. Wiedziała, że Zan zabił Ellisienne. Ale wiedziała też, że zabijanie Maxa nie ma tu najmniejszego sensu. Nie dość, że on przecież nie był tym Zanem co kiedyś, teraz był zwykłym chłopakiem, który nawet nie miał ochoty pamiętać o tym kim jest, to jeszcze zemsta wcale nie rozwiąże problemu Kivara. Liz nie była psychoanalitykiem ani znawczynią, ale doskonale wiedziała, że po zabiciu Zana nic się nie zmieni, wciąż będzie czuł pustkę, wciąż będzie szukał jakiejś podstawy do swojej egzystencji. Wiedziała też, że niestety nie jest w stanie odwrócić myśli Kivara. Nikt ani nic nie było w stanie tego zrobić. Tak bardzo pragnął zasmakować czyjejś krwi, że to aż przerażało jego samego. W tym momencie powróciła wizja umierającego Maxa, a razem z nią pojawiło się wspomnienie tego dnia, kiedy ona prawie umarła. Uratował ją. Dał jej życie, dał jej szansę, dał jej miłość... A teraz jego życie miało zostać odebrane. Zawsze wyobrażała sobie, że w takiej sytuacji ona tez umrze, że nie będzie umiała bez niego żyć. Teraz to uczucie gdzieś zniknęło. Były tylko wyrzuty sumienia, że w jakiś sposób przez nią to wszystko. I smutek, że jako lojalna wobec niego osoba powinna się za nim wstawić. Liz potrząsnęła gwałtownie głową. Lojalność? Wierność? Przyjaźń? Czy naprawdę tylko to w niej pozostało z tak gorącej, wiecznej, wmawianej od tamtego dnia miłości... Wmawianej - to słowo wyjaśniło Liz wszystko. Była zachwycona tym co Max dla niej zrobił, była wdzięczna i niesamowicie poruszona jego uczuciem i poświęceniem. Był odzwierciedleniem tego księcia, o którym marzyła w dzieciństwie. Ale dzieciństwo dawno minęło, marzenia prysły, pojawiła się rzeczywistość i poszukiwanie prawdziwego napięcia emocjonalnego. Wiedziała od dawna o tym, że Max to nie jest ten jedyny, to nie ta miłość, na którą czekała, ale uświadomił ją o tym dopiero... Kivar. Ten sam, który teraz chciał zabić Maxa. Błędne koło! Liz wstała i nabrała głęboko powietrza. Cokolwiek miało się dziać, była winna Maxowi coś. Im wszystkim. Zawdzięczała im życie.
* * *
Kivar stał przy oknie, wpatrując się bez wyrazu w widok za szybą. Ulga szybko go wypełniła, gdy tylko zobaczył ich w sali tronowej. Tryumf, duma, smak spełnionej zemsty – tęsknił za tym. Nic więc dziwnego, ze moment, w którym Królewska Trójka przekroczyła próg sali, był dla niego największym przysmakiem. Poczuł wtedy spełnienie. Zdobył to czego chciał. Nie mógł powstrzymać uśmiechu, widząc ich poniżonych, przestraszonych, czekających na wyrok. A kiedy uprzytomnił temu smarkaczowi Zanowi, kim był, jaki był i co zrobił... błędne spojrzenie jego oczu i ta mina, stanowiły największe trofeum. Wszystko podsyciła jeszcze myśl, że chłopak umiera ze strachu o życie Ziemianki, która również była całkowicie zdana na jego łaskę. Mógł z nią zrobić co chciał. Mógł pozwolić, aby Zan patrzył najpierw na jej śmierć i cierpiał do bólu, jak kiedyś on, a potem zabić i jego samego. Tylko, że jakoś w tym wszystkim zapomniał całkowicie o tym, że coś musiał zrobić z Liz. W zasadzie nie przeszkadzała mu, mogła żyć. Tak, zdecydowanie mogła żyć, w końcu dostał Zana. Mógł wreszcie zasmakować pełnej zemsty. Pukanie do drzwi odciągnęło go od myśli o tym, jak świetnie będzie się czuł, widząc konającego chłopaka. Mruknął „wejść”, ale nawet się nie obrócił. Sądził, ze to Nicholas albo Serena. Dopiero miękki, drżący głos przyciągnął jego spojrzenie.
- Kivar...
Drobna brunetka stała niepewnie w jego komnacie, nie rozglądając się, tylko wpatrując w jeden punkt na podłodze. Czego mogła tu chcieć? Obrócił się do niej przodem i zmarszczył czoło. Coś było nie tak, czuł to. Czuł, że jej wizyta tutaj mu się nie spodoba, a raczej jej cel.
- Pamiętasz co mówiłeś kiedyś?
- Wiele mówiłem. – odciął krótko i chłodno
- Zapytałeś mnie kiedyś czy... czy byłabym w stanie poświęcić się.
Definitywnie mu się to nie podobało. Jej głos był zbyt drżący, a przypominanie akurat tych słów, nie wróżyło nic dobrego. Ale kiwnął głową, dając tym znak, że pamięta. O tak, pamiętał doskonale tamten wieczór, kiedy po raz pierwszy zadrżała w jego ramionach. To było niezapomniane uczucie. Budził w niej strach tak inny od tego, jaki żywili wszyscy wokół. Ona tymczasem zebrała wszystkie swoje siły i powiedziała zdławionym głosem:
- Chcę się poświęcić. Chcę zginąć za nich.
c.d.n.