The Gravity Series: Gravity Always Wins [by RosDeidre] cz.45
Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia
The Gravity Series: Gravity Always Wins [by RosDeidre] cz.45
Author?s Note: Anytime I reference ?First timeline?, I mean the timeline that Future Max and Future Marco traveled back from in HOW TO DISAPPEAR COMPLETELY. But nearly the entire story will be set in what I refer to as ?New Time Line??which means the timeline that occurs from the point Max and Liz change events after The End of the World.
DISCLAIMER: No infringement is intended with respect to Melinda Metz, Jason Katims, or Radiohead. These characters don?t belong to me (well, except Marco), I?m just borrowing them. Many thanks to all the wonderful creative talent that created this world that I can now explore.
Rating: NC-17
GRAVITY ALWAYS WINS
Prolog
2010—FIRST Timeline
Marco jechał pustynną szosą, zimne nocne powietrze przenikało go na wskroś mimo skórzanej kurtki. Pędził niemal 80 mph, ale podkręcił silnik motocykla jeszcze mocniej. Kto by go opłakiwał gdyby zdarzył się jakiś wypadek ?
Nikt. Dwie osoby, które tyle dla niego znaczyły teraz nim pogardzały. I to się nigdy nie zmieni.
Był zdrajcą.
Miał w sobie zupełnie czarne serce. A jak to miało się inaczej skończyć ? Obojgu sprawił dzisiejszego wieczoru ogromny ból, nic nie można było już zmienić.
Nie do wybaczenia...więc może zasługiwał na śmierć, płacąc za swoją zbrodnię. Może przynajmniej ona zakończy tę udrękę męczącą go przez cały poprzedni rok, kiedy tak haniebnie kochał żonę swojego najlepszego przyjaciela.
Ale Max Evans był nie tylko jego przyjacielem. Och, to ktoś znacznie więcej. Był człowiekiem, któremu przede wszystkim przysięgał wierność i ochronę, za którego ręczył własnym życiem. A kiedy Marco złożył przysięgę przed radą, został na zawsze wyznaczony do osobistej ochrony króla. To ogromny zaszczyt, odpowiadać za bezpieczeństwo królewskiej pary ale dzisiaj roztrwonił wszystkie, złożone wcześniej obietnice.
Zdradził nie tylko Maxa i Liz ale także Serenę... i innych - tak wielu ludzi którzy mu bezgranicznie ufali.
Jeszcze mocniej docisnął pedał gazu, niemal do końca, szukając i pragnąc śmierci.
Ale nawet wyobrażając ją sobie i mając jej poczucie, coś w nim krzyczało do nich...do Liz. Nigdy nie zapomni tego co zobaczył w jej twarzy kiedy ją dzisiaj pocałował, nie zapomni szybkich błysków jakie przez niego przepłynęły, w tej krótkiej, kradzionej chwili zbliżenia mimo, że tak bardzo mu się opierała.
Przeraził ją w tamtym momencie – przecież zawsze był dla niej źródłem siły, był jej obrońcą. Ich obrońcą.
Przez to co zrobił złamał jej serce...zbezcześcił ją. Nie do przyjęcia dla Maxa. Doznawał tylu emocji, żadne z nich nie miało jednak związku z namiętnością czy pożądaniem.
Pocałował ją a ona zaraz odepchnęła go gwałtownie od siebie w stronę niewielkiej półki na książki wystającej ze ściany ich sypialni. Trzasnął głową o krawędź, pamiątkowy wazon jej babki spadł na podłogę – jedyny cenny przedmiot jaki zawsze zabierała ze sobą gdy przeprowadzali się do innego mieszkania. I kolejny raz na jej twarzy zobaczył przebłysk gorzkiego bólu.
Resztki normalnego życia rozbiły się w kawałki u jej stóp.
I wtedy wróciła świadomość palącego bólu, pulsującego wzdłuż czoła i brwi. Poczuł ściekającą do oczu krew w chwili kiedy do pokoju wpadł Max, zaskoczony tym co się stało.
Wzburzony Marco uprzedził go i nie zwracając uwagi na Liz opowiadał jakieś szczegóły, tłumacząc że to była nieszczęśliwa pomyłka. Powinien był pamiętać, że Max nie zechce go wysłuchać zanim Liz wszystkiego mu nie wyjaśni. Max był zbyt opiekuńczy wobec niej – zbyt zaborczy – i niczego od niego nie przyjmie zanim wcześniej nie dowie się całej prawdy.
Marco miotał się gorączkowo, a czekanie na powrót Maxa wydawało mu się wiecznością. W tym czasie próbował znaleźć sens w tym szaleńczym uczynku jakiego się dopuścił. I jedyne co bez przerwy do niego wracało to to, że związek Maxa i Liz powoli doprowadził go do obłędu. Boże, odczuwał to wszystko teraz jak jakieś potworne swędzenie, którego nie potrafił zadrapać. Bezustannie przepływało przez niego, bez względu na to z jak bardzo próbował je powstrzymać.
A najczęściej odczuwał taką namiętność do Liz – obdarzaną głęboką miłością i uwielbieniem Maxa - dla niego nieosiągalną, nawiedzającą go jak piękna zjawa. Najgorsze, że było nie do pomyślenia by mógł o tym z nimi porozmawiać. To było takie cholernie niesamowite. Wiedział, że w trójkę posiadają dar intuicji i może to był powód, że był tak bardzo otwarty na ich związek. Naprawdę nie to stawało się zbyt dokuczliwe – nie chodziło o to, że był w stanie odczytywać ich myśli lub odczuwał jakieś intymne sprawy dziejące się między nimi.
Nie, czuł się tylko nieustannie atakowany przez ich głęboką namiętność do siebie.
W dodatku nie potrafił się przestawić. Od pierwszej chwili Liz zupełnie go zauroczyła, a odkąd przysiągł jej służyć traktował ją z ogromną czułością.
Z ich związkiem było jak z iskrą spadającą w suche zarośla...niebezpiecznie się tliła. Nie miał siły by się temu opierać, chociaż na pewno próbował, każdą cząstką swojego istnienia.
Więc Marco chodził niespokojnie i zdecydował, że przyzna się do niezręcznego zachowania i obieca, że powstrzyma swoje uczucie na miesiące, nawet na lata. Uznał to za jedyny sposób by w trójkę mogli jakoś przeżyć ten okropny incydent, by wszystko było jak dawniej.
Jednak nie spodziewał się tego co wydarzyło się potem. Nie mógł uwierzyć, że Max dosłownie odrzuci go od siebie, nawet go nie wysłuchawszy. Tej nocy Max rozkazał mu odejść, a on nie miał żadnych wątpliwości co do Maxa Evansa – najbardziej prawego człowieka jakiego znał – że odwrócił się od niego, i że zakończył to definitywne.
Wtedy coś się w nim załamało, umarło. Jego król, odwracający się od niego na zawsze, zostawiający go tam na klęczkach. Marco nigdy nie klękał przed Maxem, nigdy nie prosił o łaskę...dlaczego on nie potrafił tego zrozumieć ?
Ale nie, on błagał o litość a Max wyszedł nie obdarzając go nawet spojrzeniem.
I nigdy nie będzie mógł więcej służyć swojemu królowi.
Marco siedział w najciemniejszym kącie jakiejś przydrożnej knajpy przy szosie 285. Znajdował się dosłownie w środku zupełnej niewiadomej, co zważywszy na jego obecną sytuację doskonale do niego pasowało.
Nawet nie wiedział jak się ten bar nazywa. Prócz pozalewanych, brudnych stolików było tam tylko mnóstwo dymu z papierosów. I piwo. Musiał przyznać, że cholernie było mu z tym wygodnie; pragnął zapić dzisiejszy wieczór.
Do stolika podeszła kelnerka podsuwając mu butelkę Heinekena. Skinął milcząco głową patrząc na swoje ręce. Czoło bolało jak diabli, ale to nie miało znaczenia. Pociągnął duży łyk a świat wokół niego zaczął robić się coraz bardziej niewyraźny. Bar był tak pogrążony w dymie i ciemnościach, że jego organizm tylko nieznacznie na to zareagował.
Ciężko oparł głowę o drewniane oparcie siedzenia. Gdy za chwilę podniósł oczy zobaczył kogoś, kto wyglądał dziwnie znajomo. Czemu jej nie pamięta ? Stała przy nim z nikłym uśmieszkiem, czuł jej obecność poprzez kłęby dymu.
- Witaj Marco – powiedziała gardłowo – W końcu się spotkaliśmy.
Podniósł głowę, zmrużył oczy, starał się chociaż trochę rozjaśnić myśli – Znam cię ? – zapytał.
- No cóż, powiedzmy, że znasz – odpowiedziała. Nie pytając usiadła i przysunęła się do niego.
– Na pewno wcześniej mnie widziałeś, co prawda nie w takich okolicznościach.
Chwilę jej się przyglądał. Jasne włosy, niebieskie oczy...dużo włosów, poprawił się...długie i migotliwe. Drobna sylwetka...
- Tess – powiedział w końcu upijając kolejny łyk piwa - Tess Harding.
Uśmiechnęła z satysfakcją – Potrafisz patrzeć, co ?
- Taką mam pracę – odpowiedział głucho nie dając się wciągać w jej gierki.
Co ona knuje ? Skąd się tu nagle wzięła, w nocy ? To wszystko nie miało sensu, ale jego myśli były teraz mętne, przyćmione i niewyraźne.
- Tak – mówiła powoli – Jasne, widzę z jakim szacunkiem Max traktuje pracę, którą dla niego wykonujesz – w jej ostrym głosie brzmiała gorzka ironia.
Podniósł oczy i spotkał jej wzrok, patrzyła na niego znacząco, oczy jej zapłonęły.
Mój Boże, wiedziała. W jakiś sposób wiedziała.
A może to umysł płata mu figle. Nagle piwo wydało mu się wyjątkowo złym pomysłem. Pochylił się do przodu, oparł łokcie na stoliku i schował twarz w dłoniach. Za wszelką cenę powstrzymać ten kręciołek.
- Co ty tu robisz – cicho jęknął – Czego chcesz, Tess ?
- To dość proste – odpowiedziała zdrapując etykietkę z jego butelki – Chcę ciebie.
Marco powoli podniósł głowę i spotkał jej oczy – przysiągłby, że słyszy gdzieś w sobie jak go nawołuje i ponagla.
I wiedział, że nie będzie z tym walczył, nie dzisiaj.
Wrogowie Maxa zaplanowali swój atak niezwykle starannie.
Objęła go ramionami w pasie, trzymając się mocno kiedy odpalał silnik i wyjeżdżał sprzed baru. Natychmiast wytrzeźwiał kiedy go pocałowała, długo i powoli, przywracając do rzeczywistości. Do tego co zaplanowała potrzebny był jej z jasnym umysłem – w ten sposób będzie przyjemniej niż gdyby jutro obudził się z przytępioną pamięcią.
Motor jeszcze trochę przyspieszył więc przycisnęła się mocniej zaciskając wokół niego ręce – od razu zaskoczona czując pod dłońmi gładkie i napięte mięśnie brzucha. I miał takie gorące ciało – nie jak u Skórów których wykorzystywała. Ciało Marco było jak wytwarzający ciepło generator.
Oparła policzek o jego plecy, wdychała zapach skórzanej kurtki i przez krótką chwilę miała wrażenie, że się rozpłacze.
Wyobraziła sobie, że Marco jest po prostu miłym mężczyzną, którego ramiona mogą dawać ogromną pociechę...poczucie bezpieczeństwa. Gdyby szukała tylko takich rzeczy w życiu.
Ale była wojowniczką i to pragnienie po chwili umarło.
Jedyna rzecz jakiej tej nocy potrzebowała to pokój w tanim motelu, wynajęty gdzieś na tym samotnym pustkowiu...i w rezultacie zwycięski powrót do obozu Khivara. Ale tam na nią nie czekała żadna miłość.
Leżał nagi na plecach. Tess wspięła się na niego, zdejmując bieliznę i klęcząc przebiegła po nim wzrokiem. Musiała przyznać, że ją oszołomił. Smagła skóra była tak wspaniała, kiedy przesuwała palcami po wewnętrznej stronie ud, pokrytych miękkimi, czarnymi włosami.
Były cudownie umięśnione i z przyjemnością przeciągała po nich rękami. Potem dłoń powędrowała dalej, do obfitej kępy czarnych włosów między nogami, wzięła go do ręki. Wydał miękki okrzyk, z ciekawością podniosła na niego wzrok.
Miał mocno zaciśnięte oczy, na twarzy tańczył wyraz bolesnego zachwytu. Zaczęła przeciągać pocałunki w dół, wzdłuż twardego brzucha, niżej...jeszcze niżej i wzięła go teraz do ust. Krzyknął głośniej kiedy ujęła go głębiej, by za chwilę go zostawić. Wydyszał jej imię trzymając ją mocno za ramiona.
Sprawiało jej przyjemność doprowadzanie go niemal do granic. I przez krótką chwilę zwyczajnie polubiła czas w którym z nim przebywała ale zaraz porzuciła tę myśl. Nie mogła sobie pozwolić na jakiekolwiek uczucie do tego mężczyzny... tym bardziej, że dochodzące od niego emocje były tak silne i intensywne. Trudno byłoby się im oprzeć zwłaszcza, że opuściła go intuicja i tak bardzo się przed nią otworzył. Może tylko na chwilkę, pomyślała.
A gdy uchyliła do niego swoje uczucia, doznała silnych wizji – i dotarło do niej coś, w co trudno było jej uwierzyć.
Był pierwszy raz z kobietą.
Tu mogła wykorzystać swoją przewagę.
Odsunęła się i z góry go obserwowała. Leniwie otworzył oczy...wyczytała w jego twarzy przyjemność. Tak, to odniosło skutek, w porządku.
- Jesteś prawiczkiem – roześmiała się cicho. W ciemnych oczach pojawił się błysk – czego ? tego nie była pewna. Jakby na moment ogarnęła go panika, jednak za chwilę emocje znikły, zostały zastąpione czymś surowszym...chłodem.
- Kto chciałby się ze mną kochać, Tess ? – zapytał drwiąco zsuwając ręce z jej ramion. Rysy twarzy nagle zobojętniały i nie mogła już z niej nic wyczytać.
Odgrodził się od niej...teraz, kiedy nie powinien tego robić.
Podciągnęła się wyżej i klęcząc nad nim, przysunęła do niego twarz na odległość oddechu – Taki piękny mężczyzna jak ty może przebierać.
Jęknął kiedy znowu mocno ścisnęła go w dłoni – Ohh...tylko to był w stanie wyszeptać i pociągnął ją w dół, gwałtownie biorąc jej usta w swoje.
Zobaczyła w jego oczach migoczące zadowolenie kiedy nazwała go pięknym. To dobrze. A jakiś cichy głos podszepnął jej jeszcze coś...On jest piękny...nieprawdopodobnie piękny. Zaparło jej dech kiedy go dzisiaj zobaczyła. Czarne włosy miał zmierzwione wiatrem od jazdy na motorze, intrygujący wygląd uzupełniała skórzana kurtka i wytarte dżinsy. Od wielu miesięcy obserwowała go z daleka a dzisiejszej nocy od razu przykuł jej uwagę. W tej przelotnej chwili kompletnie zburzył jej spokój śródziemnomorską urodą...wspaniałymi, czarnymi oczami.
Pogłębił szorstki pocałunek, podniecony językiem badał jej usta. Czuła jak serce zaczyna się w niej dziko ścigać. To niepotrzebne, przypomniała sobie. Jesteś tu, tylko w jednym celu.
I tą myślą zgasiła w sobie cichy głos pożądania raz na zawsze.
Rozbawił ją mój brak doświadczenia, pomyślał Marco. To finał upokarzającego dnia. Czuł się tak cholernie bezsilny gdy obrysowywała palcami wzory na jego nogach, kiedy trzymała go w rękach i pieściła, a potem wzięła go do ust. I teraz gdy pocałunki stawały się coraz bardziej gwałtowne...pełniejsze, a ona dotykając go z takim wyczuciem zabierała go w miejsca wcześniej mu nieznane...po prostu tracił kontrolę. Wiedział, że dochodzi do granicy od której nie ma odwrotu.
Ta kobieta nie tylko trzymała go w dłoni, ona miała go całego...Nawet jego duszę.
Bo nikt tego w taki sposób z nim nie robił – nikt nie dał mu tyle przyjemności. Pełnił służbę, tak długo był żołnierzem, zawsze sądził, że należy do innych. A jednak dzisiejszej nocy ona czciła jego ciało...i czuł się z tym tak diabelnie dobrze.
Głębokie nacięcie na czole boleśnie pulsowało. Przeciągnęła po nim delikatnie palcem. Wyczuła jego ból ? Patrzył w niebieskie oczy, pocałunki się wyciszały a ona dotykała jego rany. Była jego przeciwieństwem. Cała jasna...złote włosy, błękitne oczy, a w nim wszystko było takie ciemne. Nawet w półmroku pokoju widział jak jego oliwkowa skóra wygląda przy jej pięknej karnacji. Opuszkiem palca przeciągnęła po pulsującym miejscu.
- Pozwól mi to usunąć – odetchnęła. Podniosła rękę żeby mu pomóc ale chwycił ją mocno za nadgarstek.
- Nie – warknął.
Zaskoczona uniosła brwi – Dlaczego nie ? - powoli wypuścił jej rękę a ona znowu delikatnie przesunęła palcem po nacięciu. Cofnął się z bólu.
- Chcę mieć bliznę – szepnął – Chcę zapamiętać tę noc...od teraz.
- Ale cię urządzili Marco, co ? – zapytała poważnie ale miał wrażenie, że chyba z niego kpiła. Zaczęła go całować wzdłuż linii szczęki.
Miękko jęknął – Jasne, a teraz ty mnie urządzisz inaczej...
- Byłeś taki samotny – szepnęła mu do ucha. Drażniła językiem płatek ucha by za chwilę pociągnąć go zębami. Jak mógł się temu opierać ? Nie dbał o to czego naprawdę od niego chciała. To było wszystko czego dzisiaj potrzebował.
Może będzie mógł zapomnieć o Liz, tylko na jakiś czas. Liz, roześmiał się w myślach. Gdyby tu była Liz.... Ale ona nigdy nie będzie jego, nigdy nie będzie leżała w jego ramionach. Szybko pozbył się tych myśli.
- Tak...jęknął cicho w jej włosy, obejmując dłońmi pełne piersi. Jak ktoś tak szczupły może mieć tak wspaniałe ciało ? Z zadowoleniem ich dotykał i obrysowywał kciukami małe wzory wokół brodawek. Nabrzmiały pod jego dłońmi.
- Potrzebujesz tego. Potrzebujesz mnie – szepnęła przy jego policzku.
- Tak – powiedział miękko przegarniając jej włosy. Podobały mu się, tyle ich było i miał je na twarzy.
- Co będziesz ze mną robił ? - droczyła się klęcząc okrakiem nad jego nagim ciałem. Boże, była tak blisko, mógł z łatwością się w nią wślizgnąć. Wcześniej rzucił wzrokiem na kępkę jasnych włosów, a teraz ręką odnalazł ciepłe miejsce między jej nogami. Była tak niesamowicie mokra z jego powodu.
Czy pragnęła go tak mocno jak on ją ?
- To...co zawsze chciałem zrobić – z trudem łapał oddech i zaczął w nią wchodzić, ale się odsunęła.
- Nie, nie Marco. Powiedz mi – zbliżyła do niego twarz. Teraz uniosła się wyżej, mógł stracić nad sobą kontrolę zanim się w niej znajdzie.
- Chcę się z tobą kochać – odpowiedział chrapliwie.
Roześmiała się cicho i pogłaskała go po włosach – Ale to nie jest to, czego ja chcę.
Nie rozumiał do czego to wszystko zmierza. Czy nie tego chce ? Jest taka mokra, widocznie bardzo go pragnie. Ale w głębi serca wiedział po co naprawdę przyszła....wiedział od chwili kiedy zobaczył ją w tym barze.
- Więc co ? – szybko i płytko oddychał. Czuł, że za chwilę zacznie ją błagać. Chwycił ją gwałtownie za pośladki przyciągając bliżej.
- Chcę się z tobą kochać, to prawda. Ale to nie wszystko – zawahała się, wyprostowała i wpatrywała się poważnie w niego – Chcę żebyś przystał do naszego obozu...i chcę żebyś stanął po naszej stronie. Wiesz o tym, że Max nigdy nie pozwoli ci wrócić ?
Miał wrażenie jak gdyby coś przewracało mu się w piersiach i przez chwilę myślał, że może jest chory. Położyła nacisk na słowa, którym wcześniej nie pozwalał dojść do głosu.
Do diabła z nią.
Ona wie...wszystko o dzisiejszym zdarzeniu. Teraz był tego pewien.
- Prawowitym królem jest Khivar – ciągnęła, miękko odgarniając mu włosy z czoła – Max jest jedynie wodzem małej grupy rebeliantów...a dalsze panowanie nie jest jego przeznaczeniem. Przynależysz do prawdziwego króla, Marco.
Nagle, chwyciła go za przegub – tak szybko, że nie zdążył jej powstrzymać – wyzwolony, cienki snop światła oderwał się, ukazując królewski znak. Natychmiast w powietrzu zawisła jego pieczęć. Westchnął cicho próbując wyrwać jej rękę. Ale i tak zatracił się dla niej...nie ma od tego odwrotu.
- Oto kim jesteś, Marco...Max nigdy tego nie szanował. Khivar przeciwnie. On cię potrzebuje – szeptała całując go wzdłuż czoła po bolesnej ranie. Zatrzymała się przy brwiach – Ja cię potrzebuję.
Zamknął oczy, czując kłucie. Wydawało mu się, że jej usta elektryzowały ból, wzmacniały go. Próbował się odsunąć ale uniosła głowę spotykając jego wzrok. Te niebieskie głębie były takie puste ale w jakiś sposób płonęła w nich namiętność.
- Po co ci ta blizna ? - zapytała miękko.
Długo milczał patrząc na nią. Pochwycił jej twarz w obie dłonie i przyglądał się uważnie. W końcu odpowiedział a jego głos był aż za bardzo spokojny – Ponieważ ona jest tym, kim teraz jestem, Tess.
I w zalegających ciemnościach zobaczył jej słaby uśmiech.
- To dobrze – odetchnęła gładząc palcem jego brew – Więc teraz wiesz - był w stanie tylko skinąć głową. Pragnął w nią wejść...teraz. Dosyć tej zabawy.
Przysunął się bliżej, wsunął się w nią gwałtownie czując jak otacza go ciepła wilgoć. Dyszał kiedy zaczęła poruszać się w górę i w dół, dręcząc go jak w gorączce. Odrzuciła do tyłu głowę, była oszałamiająca...złota, jasna. Włosy spadały jej aż na plecy i podniósł w górę ręce plącząc w nich niecierpliwe palce. Była tym, kim nie była Liz....niebezpieczna, otwarta i wolna by mogła być jego.
Moja, pomyślał, Ona może być moja...
Ale nawet myśląc o tym i patrząc jak z odchyloną głową i wyraźną przyjemnością kołysze się na nim ...tyle zupełnie nowych doznań przebiegało teraz przez jego ciało...nawet wtedy, jakiś cichy mówił.
Ona nigdy nie będzie twoja. Ale teraz cię posiadła...od tej pory jesteś ich własnością.
A co najgorsze, nic go to nie obchodziło.
Cdn.
Last edited by Ela on Wed Nov 15, 2006 7:09 pm, edited 20 times in total.
Taa... No to mamy pokazowe NC-17...Podobało mi się to, że Marco jest tutaj bohaterem... Wiecie, jego wspomnienia, retrospekcja i w ogóle. Że widzieliśmy to, co się stało, co doprowadziło do wszystkiego z jego punku widzenia. Nie Maxa ciskającego gromy ani nie Liz, zranionej przez Marco i szukającej oparcia w Maxie. A Tess... no cóż, Tess zawsze była postacią interesującą... w dodatku jest to pierwszy przedział czasowy... Dzięki za umieszczenie, Elu.
Jejku! Znowu coś nowego! Jak się cieszę! Tylko, że mam ograniczony czas na czytanie, a tymi ff trzeba się delektować! Tak więc Prolog - czeka na kolejną odpowiednią chwilę! ( i to jeszcze dzisiaj - mam nadzieję - bo aż mnie skręca z ciekawości! ).Przeczytałam EM - to niewiarygodne ile może znieść kobieta, której zabrano wszystko co kochała!Jestem pod wrażeniem głębi odczuć, którą udało się tak rewelacyjnie przenieść na papier ( no, powiedzmy, że na papier ). Masz rację Nan - najpierw pustka, a potem wybuch różnego rodzju emocji! Od współczucia poprzez tę miłośc, aż po dumę, że jednak ma to jakiś sens i cel! Nieważne jak jest źle - zawsze trzeba brnąć do przodu! Jeśli nie dla siebie, to dla kogoś ...To się może kiedyś dla mnie źle skończyć! (te huśtawki różnego rodzaju uczuć )
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Hmm.. To znowu ja! W ramach luzów produkcyjnych znalazłam odpowiednią chwilę, aby przeczytać GAW Prolog i wpadłam! Wpadłam w to po uszy! Wyobraźcie sobie teraz - przychodzicie cos załatwić do jakiegoś tam biura - a tu za biurkiem siedzi sobie osóbka z rozdziawioną buzią, z wypiekami na policzkach wpatrująca sie w ekran swego kompa i nie zwracająca na was uwagi! Idzie się wściec! Wniosek: muszę zostawać po pracy, aby czytać te perełki! I co najlepsze, wcale się tym nie przejmuję! Poważnie teraz:Nie wiem co zawierają dalsze części, więc nie jestem tu akurat osobą kompetentną, aby wypowiadac się na temat umieszczania kolejnych części Gravity na Forum. Na pewno będzie to Twoja Elu i reszty osób bezpośrednio tym zainteresowanych przemyślana decyzja.Jeśli chodzi o mnie jestem ZA. Miłość fizyczna pokazana jest tutaj w sposób subtelny i spokojny, bez żadnych wymysłów i nie widzę w tym opisie nic rażącego i gorszącego. Wyraźnie jest też napisana kategoria (NC-17) do jakiej ten ff jest przypisany. Pomyślnie przeszła Taką próbę pierwsza część czyli HTDC - pamiętam, że też były wątpliwości o umieszczeniu paru części na Forum - więc chyba należy zaryzykować, by dzieło było pełne!A po drugie - uwaga! teraz przemawia przeze mnie mój egoizm - jeśli nie zamieścisz tego na forum, to gdzie ja TO przeczytam! Cała nadzieja w Tobie!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
Musze napisać, że nie spodziewałam się aż takiej dokładności (dosadności) w scenach erotycznych. Bardziej podobała mi się wersja z HTDC, gdzie wyobraźnia mogła poszaleć, bo opisy były cokolwiek bardziej ogólnikowe i odoszące się raczej do sfery emocjonalnej a nie cielesnej. Ale.... to wcale nie znaczy, że to mi się nie podobało. Wręcz przeciwnie, powrót Marco, którego postać bardzo polubiłam, charyzmatyczna Tess, która choć opowiada się za "niewłaściwą" stroną, to jest chociaż konsekwentna w tym co robi.Elu, cieszę sie że kontynuujesz tłumaczenie. Mimo iż można poprzestać na przeczytaniu HTDC czy EM, to pozostaje pewien niedosyt, który zaspokoić może tylko kolejna część. Mam nadzieję, że nie będzie żadnych sprzeciwów (i cenzury), abyś umieszczała na forum kolejne odcinki.
A quick hello!
Hi!I have been very remiss in not posting here and saying hello, but it's a bit daunting to figure out the right way to post. I don't want to post out on the general forum accidentally.I see that you're reading both EXIT MUSIC and GAW, and am so delighted! I know GAW begins a little "brutally." I wavered a great deal before posting it, but no matter how many ways I saw the other time line, I knew it was gritty and dark--even when it came to Marco and Tess's "encounter." So if it seems a bit coarse.... I think it probably is coarse. Not tender or romantic, since she's essentially luring him to the darker side.What I think is fun, though, is from the getgo I felt a really strong chemistry between those two. That made them one of my favorite couples to write about in fanfic, ironically enough, since Marco is alllllll mine. LOL!I'm really pleased to see EXIT MUSIC, also. Thanks, Ela, for the hard work of translating these stories. You're wonderful!I'll try and stop in more often.Hugs, Deidre
Hi, RosDeidre Thank you that you visited us and thank you for your words. Marco is wonderful. We all have loved him for his dark nature and for attachment to his friends, especially to Liz, and his tragically history. This is a great character that was beautiful created by you. Prolog GAW I put for a trial basis, if admin say ok [NC-17] I will add a next chapter.But I have to tell you that translating of GWA is much more difficult then I expected. Maybe it’s because it was written with a new writing style or maybe it’s a very mature story. However it is a very beautiful one! We all want to and it is our great dream to make whole series of your stories on our forum. It would be a homage and respect for all your artistic. And of course you’ll be always in our harts!!Hugs!
Hi, Ela!Thanks so much for translating the story. So this one really is harder, huh? I wonder why? I know it was *longer*. Way toooooooo long. I'm impressed that you're willing to venture into it.Were you unsure if they'd let an NC-17 on the board? Really, the story isn't *that* NC-17, just the opening and a few random scenes.I'm glad you all enjoy Marco. Happy sigh. I loved him! hugs, d
A więc jednak...Ela się zdecydowała...wspaniale "Gravity always win" to już upełnie inna historia...zupełnie inna, niż generalnie pogodne i spokojne (może poza kilkoma początkowymi rozdziałami) HTDC...GAW jest pełna mroku i pasji, pełna niuansów i jątrzących wyborów, przed którymi nie ma ucieczki...postacie ewoluują jeszcze bardziej, nakreślone z nawet większą intensywnością..to coś, co smiałoby mogłoby trafić na księgarniane półki, gdzie stosami zalegają ckliwe i drewnianie napisane romanse, w których bohaterowie nie mają nawet grama tej niezykłej chemii i magnetyzmu, które posiadają bohaterowie Rosseidre ( a raczej Katimsa, tylko że ona zrobiła z nich zdecydowanie lepszy użytek)...no i postać Tess...moja ulubiona...idealna heroina, moim skromnym zdaniem....twarda, lecz wrażliwa od środka, zagubiona, cyniczna, wewnętrznie rozdarta...i z całym szacuniem dla Liz, ale zawsze płakałam ze śmiechu nad opowiadaniami w którym przeistaczała się w Xenę Wojowniczą Księżniczkę kopiącą tyłki jakimś ponurym typom...ale Tess to pasuje w sam raz...choć przyznam, że żywię poważne obawy, czy Emily DeRavin miałaby w sobie dość talentu by tchnąć w tak świetnie napisaną postać pełnię życia, odcieni i barw...choć może właśnie by jej to zaimponowało i postanowiłaby się wysilić? Dzięki Ela.RossDeidre- Thanx for your incredible story...you are such an amazing writer...the atmosphere of GT reminds of "Diuna" and some else soulfull, otherworldly legends...I'm totaly in love with Max&Liz realationship you've created...why JK didn't have your potential? Or why he didn't invite you to his team of wonderfull, God help me - writers? Roswell would be still on the air, gathering all Emmys And I admire your Tess. Again- why JK wasted her potential, you did so wondeful job with her...she is great heroine and imposing woman. Although I seriously doubt, that Emily DeRavin had it in herself to portrait such an intense character...in my book, she was no match to JB, SA, BF and KH...but...who knows? Maybe something like this could mobilize her? Hugs
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
Dziekuję wszystkim za komentarze. Troszkę czekaliśmy na kolejną część bo musiałam uzyskać zgodę na publikację od admina i moderatora. Nie ma sprzeciwu więc jedziemy.
[b:30528c8e4a]GRAVITY ALWAYS WINS Część 1
2006—Nowy Przedział Czasu [/b:30528c8e4a]
Sen zaczął zanikać i Liz powoli otwierała oczy. Coś ją łaskotało za uchem jak lekki ruch motylich skrzydeł więc trzepnęła ręką. I zaraz zrozumiała, że to nie coś – tylko Max próbuje delikatnie ją obudzić. Leżał zwinięty za jej plecami, ramieniem otoczył ją luźno w pasie. Ich ciała były tak wpasowane w siebie, że czuła łaskotanie miękkich włosków na jego nogach.
Teraz sunął palcem w dół, w stronę szyi – Liz, kochanie – szepnął – Czas się obudzić.
- Nie śpię – jęknęła miękko i poczuła jak mocniej zaciska wokół niej rękę i przytula się do jej pleców. Zdecydowanie musiało mu się coś miłego przyśnić. No jasne, to po tym facet budzi się w takim stanie.
- Mnie także miło cię widzieć – mruczała w poduszkę przykrywając dłonią jego rękę.
Nacisnął na nią słysząc tę żartobliwą odpowiedź i poczuła, że sama zaczyna być pobudzona.
To nigdy się dla nich nie skończy, tak bardzo byli siebie spragnieni – mimo, że upłynęły cztery lata małżeństwa. Pożądanie nie malało, przeciwnie stawało się silniejsze, bardziej intensywne, szczególnie ostatnio. Było to coś w rodzaju, rodzącego się między nimi fizycznego instynktu, przyciągającego ich do siebie z jeszcze większą żarliwością. Zupełnie nie mogli się sobą nasycić i nigdy nie mieli siebie dosyć.
Dłoń Maxa przesuwała się powoli wzdłuż brzucha, coraz niżej aż wsunął palce pod pasek jedwabnych majteczek, bawiąc się chwilę koronką. Czuła na karku ciepłe pocałunki gdy zaczął ściągać je z bioder.
- Nie mamy na to czasu – ostrzegła spoglądając na stojący przy łóżku zegarek, chociaż nie znosiła tego praktycznego tonu zwłaszcza, że ręka Maxa zawędrowała tak niebezpiecznie blisko.
- Ależ mamy – szeptał, odgarniając jej włosy z szyi żeby móc całować ją dalej bez przeszkód – Jak sądzisz, dlaczego obudziłem cię trochę wcześniej ?
Zsunął dłoń jeszcze niżej i zaczął ją łagodnie pieścić. Uspokoiła tę wszędobylską rękę i odwrócił się do niego.
- Muszę iść na zajęcia – upominała go gdy teraz szukał jej ust by zaraz leciutko ją całować. Robił to celowo żeby się z drażnić, wiedziała o tym.
- Mówię poważnie – odpowiedziała pogłębiając pocałunek.
- Już to widzę – mruczał przyciągając ją do piersi. Teraz wyczuwała jeszcze mocniej jego gotowość tym bardziej, że naciskał na nią biodrami.
- Nie zobaczę cię aż do północy – prosił – Cały dzień siedzę w bibliotece.
- No cóż, musisz kochać Thomasa Wolfa.
- Oczywiście – roześmiał się – W tym przypadku było łatwiej.
Przyciągnął ją jeszcze bliżej i przyciskając się do niej biodrami całował gorąco wzdłuż szyi. Oddech Liz stawał się coraz cięższy i ponownie zastanawiała się dlaczego ostatnio tak bardzo się to wszystko nasiliło.
W końcu niechętnie się odsunęła – Nie mogę się spóźnić na zajęcia z francuskiego - powiedziała potrząsając głową – Wiesz, że muszę dostać celującą ocenę, żeby otrzymać na zakończenie roku czwórkę.
Max z jękiem opadł na poduszkę i patrzył na nią z czułym uśmiechem.
- Przykro mi – roześmiała się.
- Nie potrzebnie, kochanie – gładził ją po ramieniu – Jestem taki z ciebie dumny.
- Dlaczego ? – zaciekawiona uniosła brwi.
- Dlatego, że tak ciężko pracujesz – mówił półgłosem – Za wszystko.
- Jasne – śmiała się – Za zwodzenie ciebie też ?
- Mówię poważnie, Liz – ciągnął – Pracujesz bardzo ciężko i robisz to od dłuższego czasu...- głos mu nagle zamarł i Liz wiedziała, że ogarniają go jakieś mroczne myśli.
- Co ? – zapytała przysuwając się bliżej.
Wpatrywał się w nią i gładził w zamyśleniu po włosach – Czasami zastanawiam się, o ile było by ci łatwiej gdybyś studiowała....będąc w domu, przy rodzicach.
Na moment odbiegł od niej oczami i widziała, że to go rzeczywiście trapi – zastanawiał się czy czasem nie miała żalu, że zbyt szybko się pobrali.
- Max ! – krzyknęła – Nigdy nie żałowałam wyjścia za mąż. Nigdy.
- Wiem – uśmiechał się powoli, złote oczy spotkały jej wzrok - Ale to ja nieraz żałuję kłopotów na jakie napotykasz poślubiając mnie, Liz.
Oparła się o jego piersi i pogładziła go leciutko opuszkami palców, czuła pod palcami ciepłą skórę. Z westchnieniem położyła policzek w zagłębieniu jego ramienia. To miejsce było jakby stworzone dla niej, było jej tam doskonale.
- Ależ, Max, kochając mnie sprawiłeś że mogę być szczęśliwa – szepnęła – A ty jesteś jedyny który może mnie naprawdę uszczęśliwić.
Patrzył na nią znacząco, długie rzęsy rzuciły cień na policzki.
- Właściwie nie myślę o szkole...czy naszych finansowych kłopotach.
- Wiem – odpowiedziała cicho.
- Sytuacja każdego dnia robi się coraz bardziej napięta, Liz – jego głos stał się poważniejszy, bardziej odległy – Nie wiem, ostatnio miewam takie dziwne odczucia.
Nie lubiła takiego tonu. Czy to ma coś wspólnego z ich przyszłością ? Jego drugim darem była intuicja a ponieważ nie rozwinął jej w sobie dostatecznie, Liz miała się na baczności kiedy przytaczał i opisywał swoje doznania.
- Co masz na myśli ? – przyciskała go – Jakie to uczucia ?
Długą chwilę milczał, ciężko westchnął patrząc w sufit – Trudno to wyjaśnić – mówił gryząc w zamyśleniu wargę – Gdybym miał najkrócej opisać, mam przeczucie nadchodzącej burzy. Jakbym czuł zapach dalekiego deszczu, i dostrzegam wiatr...ale jeszcze nie teraz i nie tutaj.
Po skórze przebiegł jej zimny dreszcz a on patrzył na nią, zaciekawiony jej reakcją.
- Nie mam zamiaru cię straszyć – uspokajał ją – To prawdopodobnie nic nie znaczy.
- Ale może, Max. Wiem, że martwisz się od ostatniego spotkania z Nicholasem.
Przeciągnął dłonią po włosach i wpatrywał się znowu w sufit – Nie mogę mu ustąpić, Liz. Po prostu nie mogę...Całym sercem wierzę, że naszym zadaniem jest za wszelką cenę chronić granolith.
Po tych słowach poczuła małe ukłucie strachu. Nauczyła się jakoś znosić lęk o jego życie i to, kim był w znaczeniu politycznym, ale czasami ciężko było pogodzić się z myślą jak bardzo Khivar i oddani mu ludzie pragnęli jego śmierci. Oboje z Maxem szli przez życie próbując egzystować normalnie, ale obawiała się, że nagle coś się stanie i Max może zostać oderwany od niej na zawsze.
I w dalszym ciągu nie wiedziała co sądzić na temat granolithu, czy nie powinien oddać go swoim wrogom i ustanowić pokój. Z jednej strony był jedyną rzeczą, która utrzymywała ich wszystkich przy życiu - Khivar toleruje Maxa tak długo jak długo pozostanie w ukryciu.
Jednak co by się stało gdyby Max w ostateczności zdecydował się na ustępstwo i ujawnił jego kryjówkę ? Wtedy Khivar nie miałby żadnych skrupułów żeby go zabić. Z drugiej strony czasami denerwowała ją ta sytuacja, granolith tkwił między nimi jak jakiś kawałek ojcowizny. Zastanawiała się czy Khivar w końcu nie zmęczy się tymi wszystkim podchodami i po prostu, rozdrażniony i tak zamorduje Maxa.
Ale zwykle nie pozwalała sobie przywoływać takich myśli, bo z doświadczenia wiedziała, że kiedy raz zagłębi się w te ciemne zakamarki trudno będzie się stamtąd wydostać. Za bardzo go kochała by rozpamiętywać możliwość jego utraty.
- Tak bardzo ucichłaś, dlaczego ? – zapytał i zobaczyła w jego oczach niepokój.
Potrząsnęła lekko głową gładząc go po piersiach. Czuła pod dłonią bijące serce, mocne i pewne. Przeciągnęła go do siebie i pocałowała żarliwie otwierając się przed nim szeroko.
- Sądzę, że znajdziemy troszkę czasu przed zajęciami – mruczała, próbując odepchnąć od siebie smutne myśli, kiedy się nad nią pochylał.
Liz biegła korytarzem zmierzając w stronę gabinetu gdzie miała zajęcia z francuskiego. Była spóźniona piętnaście minut co mogłoby zostać źle odebrane. Języki obce nie były jej najmocniejszą stroną, a to była jedną z przyczyn, że odkładała podstawowe zaliczenia na koniec semestru. Teraz pozostało jej jedynie zaliczenia z tego przedmiotu i wreszcie zakończy studia w maju, ze stopniem naukowym Biolog.
Co prawda rozpoczęła naukę na uniwersytecie pół roku wcześniej ale tak zaplanowała sobie zajęcia by ukończyć je ze wraz z pozostałymi. I jeżeli wszystko ułoży się według założonego przez siebie planu, za cztery miesiące będą mogli uczestniczyć w ceremonii zakończenia roku. Max uzyska stopień naukowy z literatury angielskiej – do czego zawsze go namawiała mimo, że miał ochotę pójść na kierunek medyczny. Poradziła mu wtedy, że przecież może studiować wszystko na co ma ochotę na poziomie początkowym a potem kontynuować naukę na kierunku medycznym. Liz uśmiechnęła się przypominając sobie jak bardzo była szczęśliwa kiedy skorzystał z jej rady. Namiętnie kochał literaturę i sprawiało jej radość widząc, że robi coś tylko dla siebie w sytuacji kiedy zawsze całym jego życiem rządziły obowiązki.
Myślami wróciła do rzeczywistości – powinna być już dawno na zajęciach a teraz spóźniła się już drugi raz. Należało pożyczyć od kogoś notatki by uzupełnić te brakujące piętnaście minut. Cicho otworzyła drzwi, profesor przerwał na moment wykład i spojrzał na nią wymownie. Posłała mu słaby uśmiech i pospieszyła w głąb sali widząc wolne krzesło.
Usiadła, wypakowała podręczniki, szybko wyciągnęła z kosmetyczki pióro. Otwierając notatnik zauważyła siedzącego obok siebie mężczyznę, kogoś kogo pierwszy raz widziała. Dziwnie jej się przyglądał i coś w jego oczach od razu ją zaniepokoiło. Jednak szybko odwrócił wzrok kierując go na profesora. Zauważyła tylko, że miał długie, mocne nogi i był dobrze zbudowany. Zaraz jednak o nim zapomniała pochłonięta wykładem.
Wybiegła z sali przytrzymując przyciśnięte do siebie książki. Miała tylko dwie godziny by wyrobić się ze wszystkim i dotrzeć do Crashdown. A ponieważ miała w tym semestrze mniej zajęć, ojciec zaproponował jej pracę na zmiany, na stanowisku kierownika dając jej przy tym dosyć znaczną podwyżkę. Więc nie miała wyjścia jak być tam o wyznaczonym czasie.
- Przepraszam ! - usłyszała za sobą wołanie – Wybacz...- ten sam mężczyzna ją doganiał - ...nie wiem jak się nazywasz.
I znowu te oczy – coś w nich było dziwnego i niepokojącego, nie potrafiła określić co.
- Liz – powiedziała zwięźle - Liz Evans.
Kiwnął głową, wyciągnął rękę - A ja jestem John Monroe.
- Miło mi – ujęła na krótko jego rękę. Miał pewny i budzący zaufanie uścisk ale mimo to wzbudził w niej podejrzenie.
Czego on chce ? Miała przemożną ochotę podetknąć mu pod nos serdeczny palec lewej ręki, żeby zobaczył Uważaj, jestem mężatką.
- Nie cierpię prosić – powiedział – Ale czy mógłbym skopiować twoje notatki z poprzednich zajęć ? Mam braki w początkowych wykładach.
Niemal roześmiała się głośno zdając sobie sprawę jak niewłaściwie zrozumiała jego intencje.
- Oczywiście, a może ja mogłabym wykorzystać twoje, z początku dzisiejszego wykładu ?
- Jasne, nie ma sprawy – skinął jeszcze raz głową.
- To może zamienimy się zeszytami ? – zapytała podając mu swój notatnik.
- Świetnie – odebrał go od niej – Muszę już uciekać na następne zajęcia.
Przez króciutką chwilę miała wrażenie że już gdzieś go poznała. Nie przypominała sobie żeby wcześniej się z nim zetknęła a jednak czuła, że powinna go znać.
Czy mógł być kimś w rodzaju zmiennokształtnego ? Kimś kogo spotkała w innej postaci ?
- Oczywiście – zrobiła krok do tyłu – To na razie.
Odwróciła się zastanawiając się ile czasu pochłonie jej pójście do biblioteki. Max powinien o tym wiedzieć bo miała zdecydowanie złe przeczucia co do tego John Monroe – coś w rodzaju „źli obcy są wśród nas”.
Max gryząc końcówkę pióra wczytywał się w opracowanie jednego z krytyków literackich. Jego praca dyplomowa była na ukończeniu, potrzebny był mu tylko ten tekst żeby zamknąć myśl jaką starał się udowodnić. Skupił się głównie na książce Thomasa Wolfe „You Can’t Go Home Again”, który był jego tematem dodatkowym. Liz niemal wybuchnęła śmiechem kiedy jej o tym powiedział.
Jezu, Max, i dziwić się, że wybrałeś właśnie ten temat, droczyła się z nim. Zaskakujące było to, że ciągle się zastanawiał dlaczego kocha tę powieść podobnie jak swojego ulubionego Steinbecka od którego był uzależniony do czasu aż Liz przypomniała mu, że pisarz często skupiał się na tematach dotyczących emigrantów. Świetnie, zrzędził, Jestem kompletnie przewidywalny.
Wtedy pocałowała go i powiedziała, Sądzę że to ostatnia rzecz jaka powinna cię martwić.
W każdym razie, taki wybrał temat i czuł, że to będzie bardzo dobre opracowanie. Miał nadzieję, że dzisiaj zakończy najważniejszą część swojej pracy a resztę czasu poświęci jedynie na uzupełnienia. Przewrócił stronę i coś sprawiło, że spojrzał w górę – zaraz zorientował się dlaczego. Do biblioteki weszła Liz i przyciskając do siebie książki i szybkim krokiem zmierzała w jego stronę. Usiadła na stojącym obok krześle.
- Witaj – miała poważny wyraz twarzy.
- Co się stało ? – zapytał instynktownie ponieważ wystarczyło spojrzeć na nią by się zorientować, że jest wytrącona z równowagi.
Pochyliła się nad stołem i powiedziała niskim głosem – Max, jest ktoś nowy w mojej grupie i coś jest z nim nie tak.
Zmarszczył brwi, odłożył na bok swoje zapiski – Co to znaczy ?
- Nie wiem – potrząsnęła głową. Położyła na stole gruby zeszyt - To jest jego notes z francuskiego.
- Liz – zachichotał miękko – Zabrałaś jego zeszyt ?
- Nie. Dostałam od niego – powiedziała stanowczo przewracając kartki. Nagle zmieniała się na twarzy i uchyliła usta. Długą chwilę wpatrywała się w to co miała przed sobą i było widać, że jest zszokowana.
- O mój Boże – szepnęła w końcu odwracając strony – Boże, Max.
Podsunęła mu szybko zeszyt a kiedy zobaczył to co było na otwartej stronie, wiedział dlaczego była ta poruszona. Jeden rzut okiem na słowa powiedział mu wszystko.
Cdn.
[b:30528c8e4a]GRAVITY ALWAYS WINS Część 1
2006—Nowy Przedział Czasu [/b:30528c8e4a]
Sen zaczął zanikać i Liz powoli otwierała oczy. Coś ją łaskotało za uchem jak lekki ruch motylich skrzydeł więc trzepnęła ręką. I zaraz zrozumiała, że to nie coś – tylko Max próbuje delikatnie ją obudzić. Leżał zwinięty za jej plecami, ramieniem otoczył ją luźno w pasie. Ich ciała były tak wpasowane w siebie, że czuła łaskotanie miękkich włosków na jego nogach.
Teraz sunął palcem w dół, w stronę szyi – Liz, kochanie – szepnął – Czas się obudzić.
- Nie śpię – jęknęła miękko i poczuła jak mocniej zaciska wokół niej rękę i przytula się do jej pleców. Zdecydowanie musiało mu się coś miłego przyśnić. No jasne, to po tym facet budzi się w takim stanie.
- Mnie także miło cię widzieć – mruczała w poduszkę przykrywając dłonią jego rękę.
Nacisnął na nią słysząc tę żartobliwą odpowiedź i poczuła, że sama zaczyna być pobudzona.
To nigdy się dla nich nie skończy, tak bardzo byli siebie spragnieni – mimo, że upłynęły cztery lata małżeństwa. Pożądanie nie malało, przeciwnie stawało się silniejsze, bardziej intensywne, szczególnie ostatnio. Było to coś w rodzaju, rodzącego się między nimi fizycznego instynktu, przyciągającego ich do siebie z jeszcze większą żarliwością. Zupełnie nie mogli się sobą nasycić i nigdy nie mieli siebie dosyć.
Dłoń Maxa przesuwała się powoli wzdłuż brzucha, coraz niżej aż wsunął palce pod pasek jedwabnych majteczek, bawiąc się chwilę koronką. Czuła na karku ciepłe pocałunki gdy zaczął ściągać je z bioder.
- Nie mamy na to czasu – ostrzegła spoglądając na stojący przy łóżku zegarek, chociaż nie znosiła tego praktycznego tonu zwłaszcza, że ręka Maxa zawędrowała tak niebezpiecznie blisko.
- Ależ mamy – szeptał, odgarniając jej włosy z szyi żeby móc całować ją dalej bez przeszkód – Jak sądzisz, dlaczego obudziłem cię trochę wcześniej ?
Zsunął dłoń jeszcze niżej i zaczął ją łagodnie pieścić. Uspokoiła tę wszędobylską rękę i odwrócił się do niego.
- Muszę iść na zajęcia – upominała go gdy teraz szukał jej ust by zaraz leciutko ją całować. Robił to celowo żeby się z drażnić, wiedziała o tym.
- Mówię poważnie – odpowiedziała pogłębiając pocałunek.
- Już to widzę – mruczał przyciągając ją do piersi. Teraz wyczuwała jeszcze mocniej jego gotowość tym bardziej, że naciskał na nią biodrami.
- Nie zobaczę cię aż do północy – prosił – Cały dzień siedzę w bibliotece.
- No cóż, musisz kochać Thomasa Wolfa.
- Oczywiście – roześmiał się – W tym przypadku było łatwiej.
Przyciągnął ją jeszcze bliżej i przyciskając się do niej biodrami całował gorąco wzdłuż szyi. Oddech Liz stawał się coraz cięższy i ponownie zastanawiała się dlaczego ostatnio tak bardzo się to wszystko nasiliło.
W końcu niechętnie się odsunęła – Nie mogę się spóźnić na zajęcia z francuskiego - powiedziała potrząsając głową – Wiesz, że muszę dostać celującą ocenę, żeby otrzymać na zakończenie roku czwórkę.
Max z jękiem opadł na poduszkę i patrzył na nią z czułym uśmiechem.
- Przykro mi – roześmiała się.
- Nie potrzebnie, kochanie – gładził ją po ramieniu – Jestem taki z ciebie dumny.
- Dlaczego ? – zaciekawiona uniosła brwi.
- Dlatego, że tak ciężko pracujesz – mówił półgłosem – Za wszystko.
- Jasne – śmiała się – Za zwodzenie ciebie też ?
- Mówię poważnie, Liz – ciągnął – Pracujesz bardzo ciężko i robisz to od dłuższego czasu...- głos mu nagle zamarł i Liz wiedziała, że ogarniają go jakieś mroczne myśli.
- Co ? – zapytała przysuwając się bliżej.
Wpatrywał się w nią i gładził w zamyśleniu po włosach – Czasami zastanawiam się, o ile było by ci łatwiej gdybyś studiowała....będąc w domu, przy rodzicach.
Na moment odbiegł od niej oczami i widziała, że to go rzeczywiście trapi – zastanawiał się czy czasem nie miała żalu, że zbyt szybko się pobrali.
- Max ! – krzyknęła – Nigdy nie żałowałam wyjścia za mąż. Nigdy.
- Wiem – uśmiechał się powoli, złote oczy spotkały jej wzrok - Ale to ja nieraz żałuję kłopotów na jakie napotykasz poślubiając mnie, Liz.
Oparła się o jego piersi i pogładziła go leciutko opuszkami palców, czuła pod palcami ciepłą skórę. Z westchnieniem położyła policzek w zagłębieniu jego ramienia. To miejsce było jakby stworzone dla niej, było jej tam doskonale.
- Ależ, Max, kochając mnie sprawiłeś że mogę być szczęśliwa – szepnęła – A ty jesteś jedyny który może mnie naprawdę uszczęśliwić.
Patrzył na nią znacząco, długie rzęsy rzuciły cień na policzki.
- Właściwie nie myślę o szkole...czy naszych finansowych kłopotach.
- Wiem – odpowiedziała cicho.
- Sytuacja każdego dnia robi się coraz bardziej napięta, Liz – jego głos stał się poważniejszy, bardziej odległy – Nie wiem, ostatnio miewam takie dziwne odczucia.
Nie lubiła takiego tonu. Czy to ma coś wspólnego z ich przyszłością ? Jego drugim darem była intuicja a ponieważ nie rozwinął jej w sobie dostatecznie, Liz miała się na baczności kiedy przytaczał i opisywał swoje doznania.
- Co masz na myśli ? – przyciskała go – Jakie to uczucia ?
Długą chwilę milczał, ciężko westchnął patrząc w sufit – Trudno to wyjaśnić – mówił gryząc w zamyśleniu wargę – Gdybym miał najkrócej opisać, mam przeczucie nadchodzącej burzy. Jakbym czuł zapach dalekiego deszczu, i dostrzegam wiatr...ale jeszcze nie teraz i nie tutaj.
Po skórze przebiegł jej zimny dreszcz a on patrzył na nią, zaciekawiony jej reakcją.
- Nie mam zamiaru cię straszyć – uspokajał ją – To prawdopodobnie nic nie znaczy.
- Ale może, Max. Wiem, że martwisz się od ostatniego spotkania z Nicholasem.
Przeciągnął dłonią po włosach i wpatrywał się znowu w sufit – Nie mogę mu ustąpić, Liz. Po prostu nie mogę...Całym sercem wierzę, że naszym zadaniem jest za wszelką cenę chronić granolith.
Po tych słowach poczuła małe ukłucie strachu. Nauczyła się jakoś znosić lęk o jego życie i to, kim był w znaczeniu politycznym, ale czasami ciężko było pogodzić się z myślą jak bardzo Khivar i oddani mu ludzie pragnęli jego śmierci. Oboje z Maxem szli przez życie próbując egzystować normalnie, ale obawiała się, że nagle coś się stanie i Max może zostać oderwany od niej na zawsze.
I w dalszym ciągu nie wiedziała co sądzić na temat granolithu, czy nie powinien oddać go swoim wrogom i ustanowić pokój. Z jednej strony był jedyną rzeczą, która utrzymywała ich wszystkich przy życiu - Khivar toleruje Maxa tak długo jak długo pozostanie w ukryciu.
Jednak co by się stało gdyby Max w ostateczności zdecydował się na ustępstwo i ujawnił jego kryjówkę ? Wtedy Khivar nie miałby żadnych skrupułów żeby go zabić. Z drugiej strony czasami denerwowała ją ta sytuacja, granolith tkwił między nimi jak jakiś kawałek ojcowizny. Zastanawiała się czy Khivar w końcu nie zmęczy się tymi wszystkim podchodami i po prostu, rozdrażniony i tak zamorduje Maxa.
Ale zwykle nie pozwalała sobie przywoływać takich myśli, bo z doświadczenia wiedziała, że kiedy raz zagłębi się w te ciemne zakamarki trudno będzie się stamtąd wydostać. Za bardzo go kochała by rozpamiętywać możliwość jego utraty.
- Tak bardzo ucichłaś, dlaczego ? – zapytał i zobaczyła w jego oczach niepokój.
Potrząsnęła lekko głową gładząc go po piersiach. Czuła pod dłonią bijące serce, mocne i pewne. Przeciągnęła go do siebie i pocałowała żarliwie otwierając się przed nim szeroko.
- Sądzę, że znajdziemy troszkę czasu przed zajęciami – mruczała, próbując odepchnąć od siebie smutne myśli, kiedy się nad nią pochylał.
Liz biegła korytarzem zmierzając w stronę gabinetu gdzie miała zajęcia z francuskiego. Była spóźniona piętnaście minut co mogłoby zostać źle odebrane. Języki obce nie były jej najmocniejszą stroną, a to była jedną z przyczyn, że odkładała podstawowe zaliczenia na koniec semestru. Teraz pozostało jej jedynie zaliczenia z tego przedmiotu i wreszcie zakończy studia w maju, ze stopniem naukowym Biolog.
Co prawda rozpoczęła naukę na uniwersytecie pół roku wcześniej ale tak zaplanowała sobie zajęcia by ukończyć je ze wraz z pozostałymi. I jeżeli wszystko ułoży się według założonego przez siebie planu, za cztery miesiące będą mogli uczestniczyć w ceremonii zakończenia roku. Max uzyska stopień naukowy z literatury angielskiej – do czego zawsze go namawiała mimo, że miał ochotę pójść na kierunek medyczny. Poradziła mu wtedy, że przecież może studiować wszystko na co ma ochotę na poziomie początkowym a potem kontynuować naukę na kierunku medycznym. Liz uśmiechnęła się przypominając sobie jak bardzo była szczęśliwa kiedy skorzystał z jej rady. Namiętnie kochał literaturę i sprawiało jej radość widząc, że robi coś tylko dla siebie w sytuacji kiedy zawsze całym jego życiem rządziły obowiązki.
Myślami wróciła do rzeczywistości – powinna być już dawno na zajęciach a teraz spóźniła się już drugi raz. Należało pożyczyć od kogoś notatki by uzupełnić te brakujące piętnaście minut. Cicho otworzyła drzwi, profesor przerwał na moment wykład i spojrzał na nią wymownie. Posłała mu słaby uśmiech i pospieszyła w głąb sali widząc wolne krzesło.
Usiadła, wypakowała podręczniki, szybko wyciągnęła z kosmetyczki pióro. Otwierając notatnik zauważyła siedzącego obok siebie mężczyznę, kogoś kogo pierwszy raz widziała. Dziwnie jej się przyglądał i coś w jego oczach od razu ją zaniepokoiło. Jednak szybko odwrócił wzrok kierując go na profesora. Zauważyła tylko, że miał długie, mocne nogi i był dobrze zbudowany. Zaraz jednak o nim zapomniała pochłonięta wykładem.
Wybiegła z sali przytrzymując przyciśnięte do siebie książki. Miała tylko dwie godziny by wyrobić się ze wszystkim i dotrzeć do Crashdown. A ponieważ miała w tym semestrze mniej zajęć, ojciec zaproponował jej pracę na zmiany, na stanowisku kierownika dając jej przy tym dosyć znaczną podwyżkę. Więc nie miała wyjścia jak być tam o wyznaczonym czasie.
- Przepraszam ! - usłyszała za sobą wołanie – Wybacz...- ten sam mężczyzna ją doganiał - ...nie wiem jak się nazywasz.
I znowu te oczy – coś w nich było dziwnego i niepokojącego, nie potrafiła określić co.
- Liz – powiedziała zwięźle - Liz Evans.
Kiwnął głową, wyciągnął rękę - A ja jestem John Monroe.
- Miło mi – ujęła na krótko jego rękę. Miał pewny i budzący zaufanie uścisk ale mimo to wzbudził w niej podejrzenie.
Czego on chce ? Miała przemożną ochotę podetknąć mu pod nos serdeczny palec lewej ręki, żeby zobaczył Uważaj, jestem mężatką.
- Nie cierpię prosić – powiedział – Ale czy mógłbym skopiować twoje notatki z poprzednich zajęć ? Mam braki w początkowych wykładach.
Niemal roześmiała się głośno zdając sobie sprawę jak niewłaściwie zrozumiała jego intencje.
- Oczywiście, a może ja mogłabym wykorzystać twoje, z początku dzisiejszego wykładu ?
- Jasne, nie ma sprawy – skinął jeszcze raz głową.
- To może zamienimy się zeszytami ? – zapytała podając mu swój notatnik.
- Świetnie – odebrał go od niej – Muszę już uciekać na następne zajęcia.
Przez króciutką chwilę miała wrażenie że już gdzieś go poznała. Nie przypominała sobie żeby wcześniej się z nim zetknęła a jednak czuła, że powinna go znać.
Czy mógł być kimś w rodzaju zmiennokształtnego ? Kimś kogo spotkała w innej postaci ?
- Oczywiście – zrobiła krok do tyłu – To na razie.
Odwróciła się zastanawiając się ile czasu pochłonie jej pójście do biblioteki. Max powinien o tym wiedzieć bo miała zdecydowanie złe przeczucia co do tego John Monroe – coś w rodzaju „źli obcy są wśród nas”.
Max gryząc końcówkę pióra wczytywał się w opracowanie jednego z krytyków literackich. Jego praca dyplomowa była na ukończeniu, potrzebny był mu tylko ten tekst żeby zamknąć myśl jaką starał się udowodnić. Skupił się głównie na książce Thomasa Wolfe „You Can’t Go Home Again”, który był jego tematem dodatkowym. Liz niemal wybuchnęła śmiechem kiedy jej o tym powiedział.
Jezu, Max, i dziwić się, że wybrałeś właśnie ten temat, droczyła się z nim. Zaskakujące było to, że ciągle się zastanawiał dlaczego kocha tę powieść podobnie jak swojego ulubionego Steinbecka od którego był uzależniony do czasu aż Liz przypomniała mu, że pisarz często skupiał się na tematach dotyczących emigrantów. Świetnie, zrzędził, Jestem kompletnie przewidywalny.
Wtedy pocałowała go i powiedziała, Sądzę że to ostatnia rzecz jaka powinna cię martwić.
W każdym razie, taki wybrał temat i czuł, że to będzie bardzo dobre opracowanie. Miał nadzieję, że dzisiaj zakończy najważniejszą część swojej pracy a resztę czasu poświęci jedynie na uzupełnienia. Przewrócił stronę i coś sprawiło, że spojrzał w górę – zaraz zorientował się dlaczego. Do biblioteki weszła Liz i przyciskając do siebie książki i szybkim krokiem zmierzała w jego stronę. Usiadła na stojącym obok krześle.
- Witaj – miała poważny wyraz twarzy.
- Co się stało ? – zapytał instynktownie ponieważ wystarczyło spojrzeć na nią by się zorientować, że jest wytrącona z równowagi.
Pochyliła się nad stołem i powiedziała niskim głosem – Max, jest ktoś nowy w mojej grupie i coś jest z nim nie tak.
Zmarszczył brwi, odłożył na bok swoje zapiski – Co to znaczy ?
- Nie wiem – potrząsnęła głową. Położyła na stole gruby zeszyt - To jest jego notes z francuskiego.
- Liz – zachichotał miękko – Zabrałaś jego zeszyt ?
- Nie. Dostałam od niego – powiedziała stanowczo przewracając kartki. Nagle zmieniała się na twarzy i uchyliła usta. Długą chwilę wpatrywała się w to co miała przed sobą i było widać, że jest zszokowana.
- O mój Boże – szepnęła w końcu odwracając strony – Boże, Max.
Podsunęła mu szybko zeszyt a kiedy zobaczył to co było na otwartej stronie, wiedział dlaczego była ta poruszona. Jeden rzut okiem na słowa powiedział mu wszystko.
Cdn.
Last edited by Ela on Mon Jul 12, 2004 12:57 pm, edited 1 time in total.
Em subcio subcio, te gorące momenty to jest to idealne wprost. No, ale czas na mnie , czas do pracy. Wiem, że będę nudna jak powiem , że czekam na ciąg dalszy.
Mon cher Tu dois attender pour le aveu ...[...]Bo kocham go całym sercem , umieram kiedy nie ma go przy mnie , moja bluzka przykleja się do mojego spoconego ciała, kiedy on mnie dotyka[...]Głowa w lodówce
Podobnie jak Ela, lekturę GT zaczęłam właśnie od drugiej części, czyli GAW i urzekła mnie od pierwszej chwili, przez dłuższy czas było to moje ulubione opowiadanie...ale to prawda, że bez przeczytania HTDC można początkowo być bardzo zagubionym, nie mając zielonego pojęcia, dlaczego słowa wypisane ręką tajemniczego pana Monroe, tak bardzo wzburzyły Liz...i czy naprawdę chodziło tylko o słowa? Zachwyca mnie klimat pierwszej części rozdziału, tej delikatności i ciepła podszytego podskórnym i ledwie wyczuwalnym napięciem...i to miło, że Deidre zapamietała miłość Maxa do Steinbacka i zinterpretowała ją w tak..przenikliwy sposób przez dłuższy czas myślałam że jego ulubiona to "Na wchód od Edenu" ale w większości opowiadań to jednak "Myszy i ludzie"No i coś obrodziło nam nagle w opowiadania, w których Max MA PRZECZUCIA No tak, pisała to jeszcze przed Graduation, jak sądzę.Dzięki Elu, to wspaniałe opowiadanie, pełne subtelności, a ty oddajesz je przepięknie, jak zwykle.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)
To prawda, coś bardzo ciepłego jest w relacjach (zresztą jak zawsze u Deidre) Maxa i Liz, tym bardziej w zderzeniu z dosyć ostrym, brutalnym opisem spotkania Marco i Tess w pierwszym przedziale czasowym....GAW znam dosyć pobieżnie do 10 rozdziału...nie mam pojęcia co będzie dalej. Wiem tylko - zresztą tak pisała autorka, że Max i Liz będą usiłowali zmienić rzeczywistość żeby nie zagrażały im wydarzenia opisane w Prologu. Pytanie skąd mogą o tym wiedzieć, jak może im się udać i dlaczego mają nie popełnić tego samego błędu jak poprzednio, gdzie w innej rzeczywistości doszło do wyobcowania i zdrady Marco, cynicznego i bezwzględnego zachowania Tess, która jak widać odeszła z grupy i trafiła do obozu wroga....pewnie doszło do wojny i wielkiej przegranej. Widzę wtedy nie tylko ciąg zdarzeń które do tego doporowadziły ale jak strasznie zmienił się charakter bohaterów...chłód i obojętność w ich sercach...ludzie głęboko zawiedzeni, zranieni i w gruncie rzeczy ogromnie samotni....to jest porażające.Dla mnie takim przewodnikiem i wskazówką dla naszej pary będzie to o czym przypominał w swoim liście Marco. W nim zawarta jest przestroga. Ale mogę się mylić...I tu wracamy do HTDC - właśnie z tego względu wiele się traci zaczynając lekturę od GAW - żonglowanie czasem, dojrzewanie głownych bohaterów, znamienny w wydarzenia list Marco.....no i opisy tej fasynującej miłości dusz...A co do "przeczuć " - skończyłam 3 część i dostałam gęsiej skórki a tam Max widzi znacznie więcej....jako memento nadchodzących zmian, zagrożenia...nawiązanie do przepowiedni Maxa z Przyszłości.Nie wiem, ta fotka zawsze kojarzyła mi się z Prologiem, tym bardziej że jest to zdjęcie Colina Farrella, postaci( dla tych którzy nie wiedzą ) jaka posłużyła RosDeidre do nadania jej cech Marco - a tak przy okazji, słyszeliście że on gra Aleksandra Macedońskiego ?
A więc zapadła decyzja pozytywna! I bardzo dobrze! No tak - teraz po przeczytaniu części pierwszej i komentarzach z niecierpliwością czekam na dalszy ciąg. Nasi bohaterowie są już starsi, chociaż problemy ciągle te same. I tajemniczy John Monroe ... Czyżby to już Marco? Fotka rzeczywiście jakby wymarzona do Prologu!
"Żal jest potrzebny, żałując swoich pomyłek, uczymy się na błędach. Ale na Boga, nie pozwól, by rządził twoim życiem. Zwłaszcza, że nigdy nie będziesz pewna, że zobaczysz następny wschód słońca."
Hotaru "Freak Nation"
Hotaru "Freak Nation"
- Galadriela
- Zainteresowany
- Posts: 333
- Joined: Sun Jul 13, 2003 1:41 pm
- Contact:
Cudowne opowiadanie, jedno z najlepszych jakie czytałam. Nie myślcie tylko, że się przerzuciłam na Dreamers. Koło takiego opowiadania nie można przejść obojętnie. Jest to jedna z tych perełek opowiadań Dreamers.Postać Marca jest fantastyczna, jak tylko zaczęłam czytać opowiadanie przed oczami mam Colina, nie wyobrażam sobie aby postać Marca mogła wyglądać inaczej.No i po raz kolejny nie mogę powiedzieć, że jestem cierpliwa. Miałam tylko zerknąć na początek następnego rozdziału, a skończyło się na 18.Elu bardzo się cieszę, że postanowiłaś kontynuować tłumaczenie serii. Nie ma to jak przeczytać takiego cudo w ojczystym języku.
Słyszałam. Cóż zapowiada się ciekawie. Szkoda tylko, że matkę Aleksandra zagra Angelina Jolie, jakoś nie mogę się do niej przekonać.Ela wrote:a tak przy okazji, słyszeliście że on gra Aleksandra Macedońskiego ?
OK, obiecuję, że wrzucę drugą część w piątek a trzecią w niedzielę. Jestem po dokładnej analizie piatej części i stwierdzam, że jest niesamowita. To ta o ptaszkach i pszczółkach. Teraz dopiero rozumiem jak bardzo wiąże się z częścią siódmą, która mnie tak zachwyciła. Boże, jak ja przez nią przebrnę...
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 15 guests