T: Tułacze dusze [by EmilyluvsRoswell]

Piszesz? Malujesz? Projektujesz statki kosmiczne? Tutaj możesz się podzielić swoimi doświadczeniami.

Moderators: Olka, Hotaru, Hotori, Hypatia

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Tue Dec 30, 2003 7:23 pm

Jeszcze "Torn" Ash http://www.crashdown.com dział Max&Liz
"Bleeding piece of clay" nie pamietam autora, ale też na crashdown, w dziale Michael&Maria.
"Broken Wings" i "Lethal Whispers" Max&Liz Believer, http://www.roswellfanatics.net dział repost fanfics.
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Wed Dec 31, 2003 6:35 pm

Tak jak obiecałam :P zblizamy sie do końca...epilog już wkrótce.

„Tułacze dusze” odc.21

Mogłam poprosić go, aby został. Zrobiłby to dla mnie, w końcu pragnął tego równie mocno jak ja. Mogłam odejść razem z nim, tak, powiedział, ze nie powinnam. Wiem, ze nie powinnam- rozpraszając go wzmogłabym jedynie niebezpieczeństwo, grożące nam obojgu. Ale jeżeli byłabym bardziej stanowcza, ugiął by się i pozwoliłby mi na to. Nie potrafił mi niczego odmówić. Byłam jego słabością, tak jak on był moją.
Świadomość tego była wystarczająca. Kiedy opuszczał mnie za pierwszym razem, nie było miejsca na dyskusje. Przedstawił mi swój plan w sposób nie pozwalający na kłótnie.
Zaledwie miałam czas, by pogodzić się z myślą o jego odejściu. W pewnym sensie było to równie bolesne, jak gdyby odszedł bez pożegnania. Czułam się niemal jak Maria. Cierpiałam. Niezależnie od tego, ze znałam Maxa wystarczająco dobrze by wiedzieć, dlaczego tak postąpił, by zdawać sobie sprawę z jego motywów. Ale potrzebowałam tych słów, potrzebowałam wiedzy bez cienia wątpliwości, wiry w to, że pragnął niemożliwego równie mocno jak ja. Ze kochał mnie wystarczająco, by podjąć ryzyko. Ale on milczał- pragnąc mnie oszczędzić- pozostawiając pustkę w miejscu, w którym biło moje serce
Trudno jest wierzyć, gdy życie pełne jest wątpliwości. We wnętrzu serca stawiasz bariery, które potem usiłujesz na znieść. Przypomina to mikroskopijną wojnę, w której walczysz po obydwu stronach, ponieważ twój przeciwnik pozostaje niewidoczny.. I nie winię Maxa, że postawił mnie w takiej sytuacji- bo ja uczyniłam to samo dla niego. Nie poprosiłam go, aby został, nie powiedziałam nawet, jak bardzo żałuję, że nie może. Sądziłam, że uczynię wszystko prostszym. Myliłam się. Lub- cytując Marie- chciałam być szlachetna.
Świadomość tego, ze uczymy się na swoich błędach, ma na nas kojący wpływ. Tym razem nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Znaliśmy swoje uczucia, bo byliśmy ze sobą całkowicie szczerzy, i to przepełniało nas wiarą.
Wiedza jest żywicielką siły. Max zapytał mnie, skąd czerpię swoją siłę. Odparłam, że razem stawimy czoła wszystkiemu. Nawet jeśli oznaczać to będzie chwilową rozłąkę. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak bardzo było to prawdziwe. Czasami wystarczy świadomość tego, że musisz przesunąć górę by odnaleźć ścieżkę, która powiedzie cię dalej. Musisz być odważny i gotów na wędrówkę przez nieznane terytoria. Dla nas to nic nowego.


Liz i Max spotkali się zwyczajnie, jakby połączeni niepisaną umową. Zjedli razem późny lunch w Senior Chow, zaśmiewając się nad ciasteczkami z przepowiednią, bilardowym stołem i wspominając czasy liceum. Liz opowiedziała Maxowi o collegu i życiu w Bostonie. Pragnęła utrzymać pogodny nastrój, wspominając szalone eskapady z Sandy i swoje problemy z pogodą- zaspami śniegu i dziurami w butach. Za każdym razem gdy uśmiechał się lub wybuchał śmiechem, czuła że odnosi mały triumf. Wiedziała, że ostatnie dni upłynęły im na poważnych rozmowach, ten jeden wieczór powinien być pogodny i radosny.
Ściemniało się, kiedy wsiedli do samochodu i Liz ruszyła w kierunku pustyni. Ostatnie promienie słońca rozświetliły horyzont, zamieniając odległe wzgórza w purpurowe złoto. Kiedy dotarli do groty z inkubatorami, pierwsze gwiazdy zapłonęły na niebie. Liz zaparkowała samochód, gasząc silnik i przez chwile siedzieli w całkowitym milczeniu.
- Będzie bezchmurna noc- odezwała się w końcu.
- Tak- zgodził się. Cała jego uwaga zdawała się koncentrować na niezmierzonej przestrzeni rozpościerającej się przed nimi, tak jakby oczekiwał na jakiś znak
- Max- szepnęła łagodnie.
- Nie jestem pewien, czy jestem gotowy- wyznał.
- Na to by odejść?
Skinął głową.
- Wiem co mnie czeka i wiem ze nie mam wyboru. Ale to takie trudne Liz.
Sięgnęła po jego dłoń.
- Wiem. Dla mnie również- przez chwile przyglądała się, jak obserwuje niebo, po czym ścisnęła delikatnie jego palce- choć.
Wysiedli z samochodu i podała u koc, by rozpostarł go na ziemi. Wybrał miejsce nieopodal jaskini, starannie usuwając odłamki skał, zanim położył koc na piasku. Wziął od niej wytarte poduszki i wypakowany koszyk z Crashdown i położył je na brzegu.
- Wystarczy dla wszystkich?- spytał.
- Maria i Michael też coś przyniosą- odparła.
Skinął głową i zerknął na zegarek. Do czasu przybycia pozostałych zostało jeszcze trochę czasu.
- Nic z tego- delikatnie trąciła jego przegub- dziś w nocy nie gapimy się na zegarki- pociągnęła go na koc obok siebie- mam cos dla ciebie.
- Dla mnie?

Sięgnęła do torby za plecami i wydobyła z niej paczkę, owiniętą w świąteczny papier.
- Dla ciebie- powtórzyła, podając mu ja- to prezent...na Święta. Żałuję, ze tylko tyle, ale...
- Liz- przerwał, kładąc palec na jej ustach. Pogładził kciukiem jej dolna wargę- dziękuję ci.
- Jeszcze nie otworzyłeś.
- Zaraz znajdziemy na to rade- uśmiechnął się. Delikatnie odwinął paczkę z papieru- twoja książka- powiedział wreszcie. Ostrożnie obrócił każdy z egzemplarzy w dłoniach. Było ich trzy.
- Ostatni z nich jest najnowszy- powiedziała- jeszcze nie trafił na półki księgarni.
- Jestem zaszczycony- powiedział. Przełożył okładkę i jego spojrzenie padło na dedykację na pierwszej stronie. Max- dałeś mi nadzieję, miłość i życie, pokazałeś mi magie wszechświata, nauczyłeś wierzyć w drugą szansę. Zawsze będę cię kochać. Z całego serca twoja- Liz.
Max zamrugał, powstrzymując łzy gotowe by spłynąć po jego policzkach.
- To ma mi niby wszystko ułatwić?- spytał siląc się na uśmiech i ponosząc sromotną klęskę- choć tutaj.
Uniosła się i wślizgnęła w jego ramiona.
- Kocham cię- szepnęła, kiedy jego dłoń gładziła jej plecy i przylgnęła mocniej do jego piersi.
- Ja też cię kocham. I twoją książkę. Będę mógł czytać ją w nocy i myśleć o tobie- uśmiechnął się- nie żebym bez niej tego nie robił...to jest silniejsze ode mnie. Tez mam cos dla ciebie- dodał całując ja w czoło- ale musisz chwile poczekać, bo w tej chwili pragnę jedynie siedzieć tu z tobą.
Przysunęła się bliżej, świadoma dotyku jego skórzanej kurtki, otaczającego ją ciepła, zapachu mydła, które przylgnęło do jego skóry. Tylko tego potrzebowała. Nie darów, słów czy szlachetnych gestów, tylko ucisku jego ramion, poczucia, ze jest bezpieczna i kochana. Na zawsze. Zamknęła oczy, powtarzając sobie, ze pewnego dnia to wszystko się ziści. Jeszcze nie teraz.
Nie zdawała sobie sprawy z tego, ze płacze, dopóki nie poczuła jak Max ociera jej łzy.
Otwarła oczy i napotkała jego niespokojne spojrzenie.
- W porządku- uśmiechnęła się słabo- zamyśliłam się- oswobodziła się z jego ramion i popchnęła delikatnie- a teraz idź po mój prezent.
Pogładził jej policzek raz jeszcze i skinął głową. Odszedł i przez chwile szukał czegoś w samochodzie, po czym wrócił z powrotem i usiadł obok niej.
- Pamiętasz jak powiedziałem, ze nie mogę prowadzić bo moje prawo jazdy jest już nie ważne? A ty roześmiałaś się, ze na Antarze nie było mi potrzebne?
Liz skinęła głową.
- Pamiętam.
- Na Antarze żadne z nas nie potrzebowało identyfikatora, bo wszyscy wyglądaliśmy jak ludzie. Nikt nie musiał pytać, kim jesteśmy. Cała planeta rozpoznawała nas na pierwszy rzut oka- westchnął- niezbyt wygodne, gdy chcesz się ukryć, ale istotne, kiedy wydajesz rozkazy. Ale inni Antarianie mają swoje formy identyfikacji. Są powiązane z ich pochodzeniem i współzależnością plemienną- podał jej małe pudełko- byliśmy ciekawi, jak wyglądają nasze.
Liz spojrzała na pudełko.
- To twój antarski identyfikator?
- Otwórz- odparł.
- Ok.- delikatnie uchyliła wieczko pudełeczka. Wewnątrz znajdowało się cos, co przypominało nieco breloczek, nie miało jednak otworu na łańcuszek. Marszcząc lekko brwi, wzięła przedmiot do ręki. W chwili gdy wszedł w kontakt z jej skórą, gładki metal zaczął pulsować roztętnionym światłem.
- Potrzymaj to przez chwilę- powiedział Max, ujmując jej dłonie w swoje.
Spojrzała na niego, napotykając bursztynowe spojrzenie, po czym opuściła wzrok na ich złączone ręce. Mały orbitoid jarzył się coraz intensywniej,, a światło zaczęło przybierać postać promienia, wyrastającego kilka cali ponad jej dłonią. Symbol powoli formował się u jego szczytu, przybierając kształt znany Liz z odnalezionego w Teksasie wisiorka. Tym razem jednak symbol był trójwymiarowym hologramem drżącym w powietrzu, przeistaczającym się stopniowo w wirujące kręgi światła, których barwa przechodziła z błękitu do głębokiej purpury, czerni, a wreszcie- srebra. Przez chwile trwał w tej postaci, po czym rozpłynął się w powietrzu, tak jakby energia ponownie została wchłonięta przez maleńki obiekt w dłoni Liz.
Liz odetchnęła głęboko.
- To piękne Max. Robi większe wrażenie niż prawo jazdy- dodała z uśmiechem.
- Kolory reprezentują królewski dom Antaru- wyjaśnił- srebrny pierścień jest zarezerwowany dla obecnego władcy.
- Jak korona.
- Cos w tym rodzaju.
- Max, to urocze, ale mam wrażenie...że ma większe znaczenie. Dlaczego mi to dajesz?
- Zapytałaś, co może się wydarzyć, jeśli twoje sny znowu się skończą. Skąd będziesz wiedzieć, czy wracam, czy też...To co pomoże- dokończył szybko- odzwierciedla mój obecny status, niezależnie od miejsca, w którym się znajduje, lub od tego gdzie jestem ja. Jeśli cokolwiek mi się stanie, będziesz wiedziała to dzięki barwie i kształtowi symbolu.
Oczy Liz rozszerzyły się.
- To znaczy, kiedy przestaniesz być władcą, srebrny pierścień zniknie?
Max skinął głową.
- Pierścień minionego władcy jest czarny. Taki był, zanim odzyskaliśmy stolicę. Kiedy po raz pierwszy opuściliśmy Antar w inkubatorach, pierścień miał kolor czarny, co wyobrażało śmierć.
- A jak będzie wyglądać, kiedy zrezygnujesz z tronu i wrócisz na ziemię?
- Nie jestem pewien- przyznał- ale dopóki symbol wyobraża pierścień, możesz być spokojna.
Liz umieściła orbitoid w pudełku i delikatnie zatrzasnęła wieczko. Wsunęła pudełko do kieszeni, ostrożnie trącając to miejsce, jakby pragnęła się uspokoić.
- To doskonały prezent- powiedziała cicho, jej ciemne oczy były poważne- dziękuję.
- Ma dla mnie tak samo duże znaczenie, jak dla ciebie- odparł- przyrzekam uczynić wszystko co w mojej mocy, by wrócić do ciebie Liz. Ale wiesz, ze nie mogę dać co zadnych gwarancji. Musisz mi cos obiecać.
Poruszyła się niespokojnie po jego przenikliwym spojrzeniem.
- Myślałam, że nie będziemy tego robić- powiedziała- ustaliliśmy, ze damy sobie z tym spokój.
- Liz, posłuchaj mnie- przerwał Max, ujmując jej twarz w swoje dłonie i zmuszając ją, by spojrzała w jego oczy. Kocham cie ponad wszystko i wiem, ze ty czujesz do mnie to samo. Ale jeśli cos się stanie i nie wrócę, ty musisz żyć. Nie proszę cie, abyś na mnie nie czekała, bo nie potrafię tego zrobić. Nie potrafię być tak nieegoistyczny. Ale Liz, ostatniej nocy, kiedy się kochaliśmy, widziałem wiele rzeczy- powiedział cicho. Pochylił się i pocałował ją delikatnie w policzek- wiem jak było ci ciężko, wiem, przez co przeszłaś- szepnął- obiecaj mi, ze będziesz o siebie dbać. Że nie pozwolisz się złamać. Jesteś najsilniejszą osobą jaka znam i wiem że potrafisz zrobić to dla mnie. Nie zniosę mysli, ze nie żyjesz pełnią życia.
Kiedy się odsunął, Liz spostrzegła, ze płakał. Łzy spływały po jego policzkach niepowstrzymanie i jego twarz wyrażała ból. Otarła je delikatnie i te najświeższe spłynęły po jej palcach.
- Obiecuję- powiedziała- ale nie ma to znaczenia, ponieważ wrócisz do mnie, Max, nawet jeśli będę musiała tam polecieć i przywlec cie z powrotem.
Uśmiechnął się, potrząsając głową.
- Liz Parker, jesteś zdumiewająca.
- Nie bardzo- powiedziała- po prostu beznadziejnie zakochana- uniosła się na kolana i pocałowała go mocno w usta.
Max odwzajemnił pocałunek, otaczając ja ramionami tak jakby obawiał się, ze może gdzieś mu ulecieć. Po chwili odsunął się i siedzieli obok siebie, ich czoła się stykały,
- Słyszę samochód- szepnął.
- - Ja też- powiedziała Liz, ale nie odsunęła się od niego. Nadal trwali w tej samej pozycji, ze złączonymi dłońmi, dopóki światła samochodu Marii nie wyłowiły ich z mroku i byli zmuszeni odwrócić się, aby nie zostać oślepieni.
- Chyba się ściemniło- stwierdził Max, uśmiechając się lekko.
- To dobrze. Nie będą widzieć jak beznadziejnie wyglądamy- pocałowała go delikatnie i puściła jego dłoń, podnosząc się na nogi.
- Wujku!- Lexie wyskoczyła z samochodu i przebiegła przez koc, rzucając się Maxowi na szyję, podczas gdy Liz skierowała się do samochodu.
- Hej Lexie- powiedział Max, z łatwością podnosząc dziewczynkę- co robiłaś dzisiaj?
Lexie zawierciła się, sadowiąc wygodniej na jego kolanach, jej główka spoczęła na jego piersi, ramiona oplotły zaborczo wokół talii
- Poszliśmy do parku i tata z Michaelem pokazali mi jak się gra w badmintona- powiedziała- ale Maria nie chciała z nami grać.
- Nie chciała? Coś podobnego?- Max zerknął na Marię, która właśnie rozkładała koc na ziemi- a dlaczego.
- Rano zrobiła sobie manicure- chrząknął Michael, dźwigający w ich stronę monstrualny koszyk- co tam do cholery jest Blondynko?- spytał, stawiając na ziemi swój ciężar.
Maria uniosła znacząco brwi.
- Zjesz połowę zawartości, Gwiezdny Chłopcze, więc na twoim miejscu nie uskarżałabym się.
- Miło ze wrócili do formy, prawda?- spytał Alex.
- Bardzo miło- odparł Max, napotykając spojrzenie Michaela
Liz wróciła, upuszczając na koc kilka latarek i podając Maxowi pudło świec.
- Może możesz cos z nimi zrobić?
- Jasne- uniósł Lexie z kolan, zaczął rozmieszczać świece wokół, unosząc je nieco nad ziemię dla bezpieczeństwa.
- Mogę je zapalić wujku?- spytała Lexie.
- Dobrze. Tylko bądź ostrożna- ostrzegł- pozwól mi skończyć.
- Kiedy umieścił świece na właściwych miejscach, odwrócił się do Lexie i skinął głową. Dziewczynka uśmiechnęła się, wyciągając dłoń i już po chwili płomyki zatańczyły nad wszystkimi świecami.
- Jaka matka, taka córka- szepnęła Liz, siadając przed Maxem i wtulając się w jego ramiona.
- - Dokładnie- zgodził się.
Usiedli na kocach i wyciągnęli jedzenie. Podczas posiłku nie rozmawiali zbyt wiele, ale nastrój zdawał się być pogodny. Kiedy skończyli jeść, Maria zaczęła machinalnie sprzątać odpadki, wrzucając śmieci do plastikowej torby i zbierając naczynia do koszyka.
- Mario, przestań- zawołała Liz- można zrobić to później.
- Po prostu chcę wszystko uporządkować- odparła.
- Mario, przestań się krzątać- Michael wyciągnął do niej ręce, przyciągając dziewczynę do siebie.
- Jest za zimno żeby siedzieć bezruchu- zaprotestowała- tylko my mogliśmy wpaść na pomysł urządzenia pikniku w połowie grudnia.
- W bagażniku jest jeszcze jeden koc- stwierdził Alex- Lexie, mogłabyś go przynieść?
- Jasne- Lexie pomknęła w kierunku samochodu.
- A teraz wal, o co tak naprawdę chodzi?- Michael przytulił Marie do siebie- bo przecież nie tylko o wieczorny chłód.
Potrząsnęła głową, zerkając w stronę Liz, jej oczy były pełne łez- to nie w porządku, wiesz? Chcę żebyś został Michael, ale kiedy pomyśle o tym, ze Max odchodzi a Liz znowu zostaje sama...czuję się winna- urwała, kryjąc twarz na jego ramieniu.
- Hej...już dobrze- szepnął Michael, zerkając bezradnie na Maxa i Liz.
- Mario, proszę, nie płacz- zaczął max- nie masz powodu, aby czuć się winną. Mówimy o dwóch całkiem odmiennych sytuacjach.
- Rozumiem to...w pewnym sensie- odparła zduszonym głosem- ale nic nie poradzę na to, co czuję.
- Tutaj jest koc Mario- zawołała Lexie, wracając do grupy. Ostrożnie rozwinęła koc, okrywając nim Marię- lepiej się czujesz?
- Znacznie lepiej- odparła Maria, powoli się uspokajając- dzięki skarbie.
Lexie pochyliła się, by ją uściskać.
- Kocham cię- powiedziała.
- Ja ciebie też kotku.
- Choć tutaj urwisie- Alex chwycił dziewczynkę w pasie i oderwał ja od ziemi. Lexie zawirowała w powietrzu, wybuchając fontanną pisków i chichotów.
Liz uśmiechnęła się, widząc jak szybko Alex i jego córka zbliżyli się do siebie. Odwróciła się do Marii i zobaczyła swoja przyjaciółkę kołysaną delikatnie przez Michaela. Ale spojrzenie dziewczyny wciąż nie opuszczało Liz i Maxa. Liz uścisnęła dłoń ukochanego, oswobadzając się z jego ramion i przesuwając się na druga stronę koca.
- Mario- powiedziała cicho- musisz wziąć się w garść. Poradzę sobie, ale tylko jeśli ty będziesz mnie wspierać. Nie potrafię być silna, jeśli ty nie będziesz. Proszę.
- Jesteś pewna Lizzie?- szepnęła Maria- on zostanie, jeśli go o to poprosisz. Wiesz, ze to zrobi.
- Wiem. Jestem pewna- odparła Liz- ale on musie to zrobić a ja musze mu na to pozwolić. To jest ważniejsze od nas obojga- podniosła wzrok, napotykając uważne spojrzenie Michaela- Michael, ty wiesz, ze mam rację.
Skinął głową.
- To ich decyzja- powiedział Marii- i oboje ja podjęli.
- - Po prostu chcę, abyś była szczęśliwa- odparła Maria.
- Wiem. I za to cie kocham. Ale tak juk musi być, przynajmniej na razie.
Maria westchnęła i powoli usiadła.
- Ok. Liz. Skoro tak czujesz- potrząsnęła głową- wobec tego rzucam palenie- mruknęła, spoglądając na Michaela.
Liz wybuchneła śmiechem.
- Choc tutaj.
Maria pochyliła się w jej stronę i wkrótce Liz znalazła się w ramionach nie tylko jej, ale również Michaela.
- Jesteśmy tutaj dla ciebie- szepnęła Maria.
- Wiem. I dziękuję.
Cień padł na koc i Liz podniosła głowę, widząc Maxa stojącego niedaleko od niej, obserwującego horyzont. Tuz za ich plecami, Alex chwycił Lexie pod pachę jak worek kartofli i obracał się wkoło, wzbudzając radosny śmiech małej dziewczynki. Liz potrząsnęła głową.
- Lepiej ich powstrzymaj- powiedziała Maxowi- zanim Alex będzie gorzko tego żałować.
Odwracając się, Max zrobił gwałtowny krok w przód, chwytając Lexie, którą Alex rzucił w jego ramiona. Cofając się na koc bezskutecznie usiłował odzyskać równowagę i wkrótce cała trójka znalazła się na ziemi. Liz, Michael i Maria wybuchnęli śmiechem, po czym Liz zapiszczała przeraźliwie, gdy max niespodziewanie zaczął ją łaskotać.
- Max, przestań. Proszę przestań- błagała bez tchu. Słyszała narastający chichot Lexie i wiedziała, że Alex również przystąpił do akcji. Z trudem chwytając powietrze, usiłowała odepchnąć palce Maxa, które zawędrowały już pod jej kurtkę i sweter, atakując wrażliwe miejsca wokół jej talii- Nie. Przestań. Nie mogę. Oddychać- wyjęczała- proszę Max.
- Okay, okay- roześmiał się, puszczając ją. Przeturlała się szybko na drugi kraniec koca i odwróciła na plecy, oddychając ciężko.
- - W porządku?- spytał.
Liz machnęła dłonią. pozwalając jej opaść na pled. Wzdychając ciężko, wsparła się na łokciach.
- Jesteś zły- stwierdziła, spoglądając na Maxa- wiesz, ze nienawidzę być łaskotana.
Przysuwając się do niej, pocałował ją delikatnie w usta.
- Wiem. Ale to takie zabawne- uśmiechnął się.
- Jesteś uprzywilejowany człowieku- stwierdził Alex- gdybym to ja próbował tak połaskotać Parker, założyła by mi kaganiec.
- Dlatego, ze byś jej na to pozwolił- zauważyła Maria- wątpię, żeby Max dał się wkopać tak łatwo.
- Do diabła, Max chodzi na jej smyczy od trzeciej klasy- prychnął Michael.
- Wybaczcie- odezwała się Liz- nie wiem czy zauważyliście, ale my oboje wciąż tu siedzimy.
- Co to takiego kaganiec?- spytała Lexie.
- Sadzę że wujek Michael nauczy cie pewnego dnia, jak się zakłada komuś kaganiec- poinformował ja Alex.
- Albo ciotka Maria- dodał Michael, uśmiechając się kiedy Maria trzepnęła go niezbyt gorliwie.
- Przestańcie demoralizować moja siostrzenicę- wtrącił Max rozbawionym głosem- Lexie, choć tutaj.
Lexie podbiegła i wspięła się na kolana Maxa.
- Będę za tobą tęsknić wujku- powiedziała miękko i nagle wszyscy umilkli.
Max odetchnął głęboko.
- Wiem skarbie. Ja tez będę za tobą tęsknił. Jesteś moją ulubienicą wiesz?
Lexie skinęła głową i otoczyła ramionami jego szyję, wtulając buzię w jego pierś. Jej ramiona zaczęły drżeć.
- Lexie- westchnął Max, gładząc ja po plecach- nie płacz skarbie. Rozmawialiśmy przecież o tym- powiedział miękko- pamiętasz?
Dziewczynka skinęła głową, wciąż przytulona do niego.
Max delikatnie potarł nosem o jej policzek.
- Lex? Co sobie obiecaliśmy?
Lexie odsunęła się, pociągając nosem.
- Że musisz tam wrócić, aby pomóc wszystkim, ale nie zostaniesz tam zbyt długo bo będzie ci nas bardzo brakować. A ja będę i dzielna i zaopiekuję się tatą, Michaelem, Marią i Liz.
- Jasne- szepnął Max, przytulając ją do siebie- zanim się spostrzeżesz będę z powrotem ale musisz mi obiecać, ze zapamiętasz wszystkie swoje przygody, żebyś miała mi co opowiadać, kiedy wrócę do domu- wyszeptał w jej włosy, jego oczy były wilgotne- możesz mi to obiecać?
- Tak- pociągnęła noskiem Lexie- ale będę za tobą tęsknić.
- Wiem skarbie- odparł, całując ją w czoło- ja za tobą też.
Uścisnął ją raz jeszcze i podniósł z kolan, podając Alexowi. Prostując się, spojrzał w głąb pustyni- nie chcę tego mówić, ale powinienem już iść- spojrzał na Liz i podał jej rękę, pomagając wstać- nie powinniśmy tego przeciągać.
Liz skinęła głową, ujmując jego dłoń. Wszyscy wstali, Alex zgarnął Lexie w ramiona.
To Maria jako pierwsza wystąpiła na przód, spoglądając na Maxa mokrymi oczami.
- Dziękuję- powiedziała stłumionym głosem, gdy objął ją mocno- za to ze przywiozłeś go do mnie. Za to że nie prosisz, by odszedł razem z tobą.
- Dziękuję Mario- odparł Max- za to że mi go zwróciłaś. Jesteś wspaniałym przyjacielem.
- Ty też- szepnęła- bądź ostrożny.
- Postaram się- wypuścił ją z objęć i pocałował w policzek, ocierając smużkę łez- dbaj o siebie.
Zbliżył się Alex, tuląc Lexie do siebie. Wyciągnął rękę, nieco niezgrabnie, podtrzymując dziewczynkę ramieniem.
- Max, nie wiem od czego zacząć- powiedział.
Max wyciągnął rękę, przyciągając do siebie Alexa i jego córkę.
- Byłeś dla nie wszystkim- szepnął- wy dwoje...żałuję...
- Wiem- powiedział Alex- dziękuję, że przywiozłeś mi Lexie.
- Żałuję, że nie mogłem zrobić więcej.
- Po prostu wróć Max- odparł Alex- po prostu wróć.
Max skinął głową, przesuwając dłonią po włosach Lexie i cofnął się o krok. Odwrócił się, ocierając pospiesznie policzek.
- Maxwell- Michael podszedł powoli, stając przed Maxem.
- Michael.
Przez chwile obaj mężczyźni stali bezruchu, patrząc na siebie, po czym w nagłym, nieoczekiwanym geście objęli się mocno.
- Uważaj na siebie- powiedział Michael- nieustraszony przywódca czy nie, ty też jesteś śmiertelny- dodał pospiesznie.
- Wiem Michael. Przepraszam, za wszystko co się stało. Za kłótnie i moje dziecinne zachowanie i...
- Nie Max. Miałeś rację. Jak zawsze. Po prostu czasami byłem tym zmęczony.
- Nie. Nie zawsze miałem racje i nie zaszkodziłoby, gdybym posłuchał cię od czasu do czasu.
Michael potrząsnął głową i odsunął się nieznacznie.
- Będzie mi ciebie brakowało człowieku. Chociaż jesteś jak wrzód na...- zerknął na Lexie- sam wiesz na czym.
Max parsknął cicho.
- Wiem. I nawzajem.
- Uważaj na siebie
- Ty też. I...czuwaj, proszę- przysunął się bliżej, zniżając głos- dbaj o Liz. Będzie potrzebowała twojego wsparcia.
Michael obejrzał się na Liz, która pomimo wysiłków Maxa doskonale zdawała sobie sprawę z przebiegu ich rozmowy. Skinął głową, po czym odwrócił się do Maxa, klepnął go lekko w plecy i odszedł w stronę Marii.
Nikt nie powiedział już ani słowa. Alex zaniósł Lexie do samochodu, podczas gdy Max wyciągnął swój plecak z bagażnika i troskliwie zapakował do niego książki Liz. Zasunął suwak, przerzucił plecak przez ramię i wyciągnął rękę do Liz.
- Przejdziesz się ze mną kawałek?
Liz skinęła głową, ujmując jego dłoń. Ruszyli ścieżką wiodącą do jaskini Granilitu, nie śpiesząc się. Max nie obejrzał się, by sprawdzić, czy ich przyjaciele ich obserwują.
Kiedy światełka latarek i płomyki świec pozostały daleko za nimi, a blask księżyca i gwiazd był jedynym światłem rozświetlającym mrok, Max zatrzymał się i odwrócił do Liz.
- Pożegnajmy się tutaj- powiedział- nie zabrałaś latarki a nie chcę, żebyś błąkała się w ciemnościach po omacku.
- Okay- odparła, starając się, aby jej głos zabrzmiał pewnie. Spojrzała na Maxa, na jego piękną twarz widoczną w bladej nocnej poświacie - o Boże- objęła go mocno, czując ze przyciska ja do siebie, tak, że z trudem mogła oddychać. Nie dbała o to- dlaczego jest to bardziej bolesne niż przedtem?- spytała.
- Nie wiem. Może dlatego, że już wiemy, jak długie są dni, kiedy nie jesteśmy razem. Kocham cię Li Parker. I wrócę do ciebie.
- Ja też cię kocham. Bardziej niż sądziłam, ze jest to możliwe- odparła- proszę, uważaj na siebie.
Delikatnie musnął wilgotny ślad na jej policzku.
- Będę. Dla ciebie- pochylił się i pocałował ją mocno w usta, wszystkie jego emocje spłynęły na nią. Gładząc ja po plecach, obsunął się na kolana i objął jej biodra. Pogładził jej brzuch, kładąc dłoń w miejscu, w którym przed laty utkwiła kula- jeden moment, jedna krótka chwila- szepnął- tyle wystarczy, by zmienić ludzkie życie.
Klękając, tak by móc spojrzeć w jego oczy, Liz ujęła jego twarz w swoje dłonie.
- Ty jesteś moim życiem- powiedziała- w dniu, w którym ocaliłeś mi życie, wszystko się zmieniło. Ja się zmieniłam Max. Nie tylko przywróciłeś mnie do życia- dałeś mi całkiem nowy świat, a ty jesteś jego centrum- musnęła ustami jego wargi- kocham cię. A teraz idź, ocal swoja planetę i wracaj do mnie.
- Cokolwiek powiesz- odparł. Pomógł jej wstać i przez chwilę trzymali się za ręce- pamiętaj co ci powiedziałem. Dbaj o siebie. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, proszę, poproś kogoś. Porozmawiaj z Michaelem i Maria, albo idź do Alexa. Rozmawiałem z moją matką i powiedziała mi, jak bardzo jest jej przykro, ze tak cię traktowała- powiedział, opierając czoło o jej czoło- pragnęła się do ciebie zbliżyć, się wstydziła. Idź do niej, jeśli będziesz chciała porozmawiać, dobrze. Ona naprawdę troszczy się o ciebie.
- Dobrze- obiecała Liz- a teraz proszę Max...zanim stracę rozum- wspięła się na palce, objęła go i pocałowała mocno- kocham cię.
- Ja ciebie też- na chwile zamknął oczy, jakby pragnął utrwalić tę chwile we wspomnieniach- do zobaczenia we śnie- szepnął, otwierając oczy i całując ją w czoło. Potem poprawił torbę na swoim ramieniu i odwrócił się, odchodząc w ciemność.
Stała bez ruchu, odprowadzając go wzrokiem do chwili, gdy nie mogła już dojrzeć jego sylwetki w mroku. Czekała jeszcze przez kilka minut, dopatrując się go w każdym cieniu. Potem ruszyła w stronę grupy. Zanim do nich dotarła, coś nakazało jej odwrócić się raz jeszcze. Ponad wzgórzami dostrzegła krótki błysk światła i lekki podmuch powietrza owionął jej twarz. Potem wszystko zamarło w bezruchu i ciszy.
Cdn...

Image
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Wed Dec 31, 2003 8:23 pm

Ech, jak to się czyta...Co za prezent na Nowy Rok, Lizziett. Dzięki Słonko :D
Dopiero teraz, czytając po polsku, odkryłam że Max wiedział, co się od poprzedniego dnia działo w Liz. Dlatego prosił ją żeby uważała na siebie i prosił Michaela, żeby się nią opiekował...Nie mógł jej zostawić lepszego prezentu. Chociaż identyfikator także był fascynujący :P
A Liz, można tylko ją podziwiać, za upór i siłę...

Image

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Thu Jan 01, 2004 2:43 pm

No i znowu mi się dziwnie zrobiło. Ja już tak mam z zakończeniami. Z początkami zresztą też.
Lizziett, dzięki. Rany, jak to się cudownie czytało po powrocie do domciu... Tata miłosiernie od razu mnie puścił do komputera a tu proszę... Piękny prezent. Przepraszam, nie napiszę teraz za bardzo nic mądrego ani inteligentnego, po takich atrakcjach sylwestrowej nocy jak przełażenie przez bramę, łażenie po lesie, przedzieranie się przez dzikie chaszcze a potem granie w Monopol do piątej rano troszkę padam i po głowie tłucze mi się tylko coś w rodzaju "Ach ten Max" i jakoś mi tak cieplutko... :wink:
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Thu Jan 01, 2004 9:40 pm

Elu dzięki za śliczny art :P
Nan, cieszę się, że spędziłaś szampańskiego sylwestra :) ja znalazłam sie w łózku o wpół do szóstej, musiałam jeszcze odpowiadać na irracjonalne pytania w rodzaju "Czy to ty, czy poduszka?" :roll: przez brame co prawda nie skakałam( czy moze przypadkiem był to cmentarz?...tak tylko pytam...moze sie okaże że nie tylko mnie takie rzeczy sie zdarzają :roll: ), ani nie goniłam po chaszczach :wink: takie tam drobiazgi jak ucieczka po błocku przed petardą (niektórzy to maja wysublimowany dowcip), szampan z plastikowego kubka i jacyś...ehm absztyfikanci z czerwonym nosem...a potem juz mogłam zanurzyć się w magicznym swiecie Śródziemia 8)
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Thu Jan 01, 2004 9:47 pm

Nie, to nie był cmentarz. Aktualnie to była ekskluzywna wiocha na przedmieściach Warszawy i Marta uparła się pokazać nam "osiedle", a Ania pchała się do lasu. Pomijam fakt, że w lesie (trzy drzewka na krzyż) śmierdziało kiszoną kapustą, którą kisili na polu obok... Coś mam osobliwe te Sylwestry, rok temu spędzałyśmy go właściwie na budowie (w tym samym miejscu co teraz), same jedne, a do toalety chodziło się gromadą do sąsiadów, bo tam była nieczynna...
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Thu Jan 01, 2004 10:22 pm

Witam dziewczyny w Nowym Roku, całe i zdrowe :D
Mój Sylwester przebiegł całkiem zwyczajnie w otoczeniu rodzinki - obiecałam mojemu dziecku i psu (zawsze ciężko przestraszonych hukiem petard za oknem) - z szampanem w ręku i odbieraniem masy telefonów. Wpełzłam do łóżka o piątej rano z uczuciem, że znowu coś zaczyna się od początku, a ja tego tak nie lubię...
Lizziett, jakie wrażenia po filmie ?

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Fri Jan 02, 2004 12:31 am

Tak dziwnie się czuje gdy kończy się jakies opowiadanie. A to jest takie śliczne, że bardzo mi będzie go brakowało, a teraz z niecierpliwością zacieram ręce i czekam na epilog :D .
A widzę że tutaj rozgadałyście się o Sylwestrowych zabawach :D. Lizziett - zazdroszczę Śródziemia, ja wybieram się jutro :) . Nan - co ty masz za przygody... Łażenie po lesie,, przełażenie przez bramę, zapach kiszonej kapusty :lol: No cóż, ale napewno było fajnie. A Sylwka z monopolem miałam dwa lata temu od 22 do 4 (z małą przerwą o północy) :D Elu - rodzinka, milusio 8)
No cóż, ja zaczęłam od tego, że o 20 byłam nad jeziorem, przy wielkim ognichu. Ślizgałam się po zamarzniętym lodzie z kuzynką - było super. Potem, to tylko zabawa w gronie rodzinki (nienawidze tego, ale w tym roku nie wyszło planowanie Sylwesra z koleżankami, każda chciała, żadna nie mogła), fajerwerki i znowu zabawa. Do łózka wkulnęłam się o 5, i nie wiem jak się to stało ale o 7 byłam już na nogach. Teraz to czuję :D
Image

User avatar
Lizziett
Fan
Posts: 1000
Joined: Mon Aug 25, 2003 11:48 pm
Location: Kraków

Post by Lizziett » Thu Jan 08, 2004 12:03 pm

I dotarliśmy do Epilogu...mam nadzieję że was nie zawiedzie, podobnie jak mam nadzieje, ze nie zawiodlo was moje tłumaczenie...dziekuję wszystkim za świętą cierpliwość do mojej osoby i wszystkim tym, ktorzy zostawiali tu uroczy feedback. Buźka :P


Epilog

Tydzień po Świętach moje sny odżyły. Nie mogę powiedzieć, że się ich nie spodziewałam, ale pierwszy z nich jednak mnie zaskoczył. W Bostonie padał śnieg i położyłam się do łóżka wcześnie, pragnąć uciec przed wszechobecnym chłodem. Obudziłam się w środku nocy, czując się ogrzana i przepełniona miłością i nie miałam pojęcia dlaczego. Wówczas napłynęło wspomnienie snu i poczułam ulgą, być może najbardziej dojmującą w moim życiu. Kojące było wrażenie, ze Max odwiedzał moje sny, jakkolwiek odległy lecz prawdziwy i wiedziałam już że dotarł na Antar bezpiecznie. Czułam jego zmęczenie i ciężar przytłaczających go myśli, ale jednocześnie również jego miłość do mnie, zrozumienie faktu, ze wystarczy by sięgnął poza granice swego umysłu, by móc dotrzeć do mnie. Być może była to nędzna forma komunikacji, ale skoro dzieliły nas galaktyki, cieszyliśmy się z tego co posiadamy.
Cztery dni później odczułam poranne mdłości. Prawdę mówiąc, nie byłam zaskoczona. Po sześciu latach wstrzemięźliwości ani ja ani Max nie byliśmy przygotowani na noc, kiedy się kochaliśmy. Nie mogę powiedzieć, żebym wówczas się tym szczególnie zamartwiała, ale podświadomie oboje wiedzieliśmy, że podejmujmy ryzyko. Myśl o tym, że urodzę dziecko Maxa, jego cząstkę która istnieć będzie bez względu na wszystko...cóż, widok Alexa wraz z Lexie nakazywał mi jeszcze bardziej ją cenić.
Oswajanie żołądka nie zajęło mi zbyt wiele czasu. Wkrótce przekonałam się, że muszę jeść co dwie godziny i życie stało się bardziej znośne. Inna sprawą było radzenie sobie z całą resztą. Była to poważna decyzja i nie wiedziałam od czego zacząć. Zadzwoniłam do Marii i Michaela.
Byli cudowni. Obydwoje. Maria była bardzo szczęśliwa i gotowa mnie wspierać.. Nie prawiłam mi kazań, ani nie traciła humoru, paplała beztrosko pełna miłości i entuzjazmu. Ale to Michael naprawdę mnie zaskoczył. Po prostu wsiadł w samolot i przyleciał do Bostonu, by się ze mną zobaczyć. Wiedziałam, że wprowadził się do Marii i pomagał jej w sklepie, powoli zastanawiając się nad swoja przyszłością, ale on i ja nigdy tak naprawdę nie byliśmy sobie bliscy. Tym bardziej było to dla mnie ważne, fakt ze był gotów poświęcić swój czas by ze mną porozmawiać. Wiedziałam, ze nie przychodzi mnie osądzać, ale dlatego, ze troszczył się o mnie.
Jeśli jego wizyta była nieoczekiwana, to wobec jego rad pozostało mi już tylko zaniemówić. Powiedział, że powinnam wrócić do Roswell, do ludzi którzy mnie kochają i powiedzieć moim rodzicom prawdę. I nie miał na myśli mojej ciąży- tylko tajemnicę Maxa.
Składam to na karb moich buzujących hormonów, ale powiedziałam mu, ze stracił rozum. Ze moi rodzice będą wystarczająco w wściekli, jeśli powiem im, ze jestem w ciąży. Szybko zrozumieją, ze to Max jest ojcem, a fakt, że przebywał daleko stąd, nie poprawi sytuacji. Nie wydawało mi się, że poinformowanie ich, ze aktualnie toczy wojnę na obcej planecie, było najrozsądniejszą decyzją.
Patrząc wstecz dochodzę do wniosku, ze ta rozmowa była pierwszą poważna oznaką tego, jak bardzo Michael się zmienił, podczas pobytu na Antarze. To przez co przeszedł- wojna, narodziny Lexie, strata Isabel, uczyniły z niego spokojniejszego i rozsądniejszego człowieka. Brzmi niewiarygodnie, biorąc pod uwagę jego zachowanie po powrocie, ale to prawda. Kiedy byłam zajęta udowadnianiem mu, ze jest wariatem, stał ze stoickim spokojem i czekał, aż się zmęczę. Potem wziął mnie za ręke i przypomniał, ze rodzice Maxa wiedzą już o jego pochodzeniu. Że będą podekscytowani na wiadomość o mojej ciąży i pomogą mi stawić czoła własnym rodzicom. I że on i Lexie mogą okazać się pomocni, jeśli rodzice nie będą chcieli zaaprobować kosmicznej wersji wydarzeń. Wydawał się taki...odpowiedzialny. Rozsądny. Musiłam przyznać, ze były to perfekcyjnie logiczne argumenty, nawet jeśli pochodziły od Michaela.
Ale musiałam to przemyśleć. Powrót do Roswell oznaczałby ponowne zamknięcie w akwarium. Znowu byłabym córką Jeffa i Nancy Parkerów, ale teraz, zamiast świecić przykładem, byłabym panną z dzieckiem. Walka o samodzielność i niezależność zajęła mi lata i nie miałam zamiaru tak łatwo z tego wszystkiego zrezygnować.
Nadeszła wiosna a wraz z nią promocja mojej książki. Szczęściara ze mnie- moja ciąża przez dłuższy czas pozostawała niewidoczna, jednak pod koniec podróży byłam w szóstym miesiącu i musiałam sprawić sobie kilka strategicznie skrojonych sukienek. Wciąż jednak nikt niczego nie podejrzewał i zdałam sobie sprawę, ze nie czyni mnie to szczęśliwą. Nie chciałam by moje dziecko wzrastało w tajemnicy. Kochałam je już bardziej, niż sadziłam, ze to możliwe i pragnęłam dzielić tą miłość z moja rodzina i przyjaciółmi.
Do Roswell wróciłam pod koniec czerwca. Tak jak się tego spodziewałam, rodzice byli mocno poruszeni. Interesujące, ze bardziej zdenerwowała ich nie wiadomość o mojej ciąży, ale fakt, ze tak długo to przed nimi ukrywałam. Próbowałam się tłumaczyć, ze pragnęłam najpierw zakończyć promocję mojej książki, ale czułam że uznali to za kiepską wymówkę.
Tak jak oczekiwałam, byli wściekli na Maxa. Nie byli w stanie pojąć, jak mógł zrobić coś takiego i ponownie zniknąć z mojego życia. Szczególnie moja matka- wywlekła całą listę domniemanych przewinień Maxa, począwszy od tego jak przyłapano nas w schowku na szczotki, w drugiej klasie. I wtedy zdałam sobie sprawę, że Michael miał rację. Nie było powodu, abym dalej utrzymywała rodziców w stanie błogiej nieświadomości, aby postrzegali Maxa jako zbira. Zasługiwali naprawdę. Skoro nawet Michael nie miał nic przeciwko temu, bym wyjawiła im prawdę, to dlaczego Max miałby mieć wątpliwości? Zadzwoniłam więc do Evansów, do moich przyjaciół i poprosiłam ich, by przyszli do mnie i pomogli mi wyjawić rodzicom, ze Max Evans- miłość mojego życia i ojciec mojego dziecka, jest OBCYM.
Moi rodzice, o dziwo, znieśli to nadspodziewanie dobrze. Zajęło to trochę czasu i wymagało paru demonstracji ze strony Michaela, by wreszcie przekonali się, ze żadne z nas nie oszalało. W pewnym sensie, był to idealny czas, aby ich wtajemniczyć. Byłam dorosła- więc nie mogli zabronić mi widywać Maxa i urodzić jego dziecka- i byłam w ciąży- więc martwili się o moje zdrowie i nie urządzali scen, które mogłyby mu zaszkodzić. I chyba poczuli ulgę, wiedząc że Max opuszczają mnie kierował się szlachetnymi pobudkami. Chociaż nadal byli mało uszczęśliwieni jego nieobecnością.
Ich najgłębsza troską było moje zdrowie. Mogłam ich uspokoić, opowiadając o Isabel i kojąc widokiem Lexie, która była całkowicie zdrową i szczęśliwą dziewczynką. Ale wciąż się niepokoili, zwłaszcza gdy Maria stwierdziła, że Isabel była Obcą, podczas gdy ja byłam człowiekiem. I nie mogłam posłużyć się szczęśliwym przykładem jej ciąży. Bywały chwile, gdy żałowałam, ze pomogłam Marii zdać biologie w szkole średniej.
Przeniosłam się do Roswell z początkiem sierpnia. Alex znalazł mi dwupokojowy dom z ogrodem, przytulna norkę, która mogła posłużyć również za moje biuro. Czynsz był o połowę niższy od tego, który płaciłam za moje maleńkie mieszkanie w Bostonie. Najkorzystniejsza była jednak niewielka odległość, dzieląca mnie od Domu Alexa i Lexie. Wszyscy pomogli mi przy rozpakowywaniu, ponieważ zaczynałam się już czuć nieco ociężała, dom wkrótce stał się przytulny i pełen życia. Kiedy nadszedł czas, by urządzić pokój dla dziecka, zrobiłam to sama, malując ściany na kolor głębokiego błękitu i zieleni. Sufit pomalował dla mnie Michael i pozostawiłam to jego osądowi. Nie byłam zaskoczona efektem. Gwiazdy i planety wydawały się być stosowne i zapewne nie przypominały niczyich wyobrażeń o tym, czym jest galaktyka.
Dziecko urodziło się we wrześniu, o kilka dni wymykając się moim precyzyjnym obliczeniom. Przyszło na świat z puchem ciemnobrązowych włosów na głowie i głębokimi bursztynowymi oczyma swojego ojca. Moja matka twierdzi, że miał inteligentny wyraz twarzy już wtedy, gdy zaczerpnął swój pierwszy oddech, tak jakby potrafił zajrzeć do wnętrza twojej duszy zaledwie spojrzawszy na ciebie. Nie powiem, żeby mnie to zaskoczyło.
Był odzwierciedleniem Maxa. Och tak, odziedziczył też niektóre rysy po mnie, ale pozostaje nieodrodnym synem swojego ojca. I nie tylko poprzez swoją urodę. Dostrzegam Maxa w jego cichej nieśmiałości, poważnej naturze, w sposobie w jakim się koncentruje, kiedy chce cos zrozumieć. Trudno jest patrzeć jak wzrasta z każdym dniem, jak uczy się i poznaje świat, kiedy Maxa nie ma z nami. Wiem już, co musiała czuć Isabel, obserwując jak Lexie dorasta na Antarze, z daleka od Alexa.
Najtrudniej jest mi wciąż wierzyć, że Max kiedykolwiek wróci. Minęły już dwa lata. Zbliżają się kolejne święta a ja marzę, by przyniosły mi ze sobą tylko jedno. Ale sny ponownie ustały, a orbitoid który dostałam od Maxa nie zmienia się, co mnie przeraża. Nie wiem, co to znaczy. Pragnę go poczuć, ale wiem, że odszedł. Poddawanie się lękom czyni mnie słabsza, więc staram się o tym nie myśleć. Wiem, że wkrótce się dowiem, ale boje się tak bardzo, że on nie zamierza do mnie wrócić. Nienawidzę siebie za to ze wątpię w niego, za to że się martwię. Kiedy jednak pozwolisz sobie na nadzieje, ból po rozczarowaniu jest o wiele bardziej dotkliwy. W głębi serca wiem, ze Max zrobiłby wszystko co w jego mocy, by wrócić do mnie, ale czy jest to wyłącznie jego decyzją?

Liz Parker odłożyła długopis i spojrzała na zapisane strony swojego dziennika. Minęło wiele czasu od dnia kiedy to napisała, w ostatnich dniach pisanie pobudzało jej melancholię. Ale musiała pisać, przelewać słowa i wątpliwości na papier, jak gdyby chciała w ten sposób odprawić nad nimi egzorcyzmy. Przez większość czasu starała się żyć normalnie- zajęta, roześmiana i pełna nadziei. I jeśli miała być zupełnie uczciwa, musiała przyznać, ze wiele spraw czyniło ja szczęśliwą. Miała syna, którego uwielbiała, miły dom, rodzinę i przyjaciół których kochała, rozwijającą się karierę pisarską. To noce sprawiały że czuła się przejmująco samotna i niemal bliska depresji.
Wiedziała, ze miało to związek z odejściem snów. Minęły tygodnie i ich brak był coraz bardziej dotkliwy. Poczuła, ze jej więź z Maxem została zerwana w sposób brutalny i gwałtowny, i tęskniła za nim bardziej niż miała odwagę się do tego przyznać. Ten delikatny i kruchy strumień porozumienia między nimi przez ostatnie dwa lata stawał się coraz bardziej żywotny i intensywny. Nie mogli się tak naprawdę porozumiewać poprzez sny, ale przynosiło jej to ulgę i pociechę. Teraz leżała w łóżku, wpatrując się w sufit i czekając aż sen nią zawładnie i zabierze w miejsca, w których odczuwała już jedynie zimna pustkę.
W sąsiednim pokoju coś upadło na podłogę i dźwięk ten wyrwał ją z ponurych rozważań. Zamknęła dziennik, i podniosła się, kierując w stronę hallu. Miękkie światło nocnej lampki sączyło się poprzez uchylone drzwi dziecinnego pokoju.
- Co się tam dzieje?- spytała, jej głos był czuły i ciepły. Otwarła drzwi i spojrzała na stos dziecięcych zabawek zalegających podłogę sypialni. Kiedy sięgnęła, by zapalić żółte światło, żółta gumowa kaczka dołączyła do swoich przyjaciół na dywanie, zaledwie parę cali od jej stóp. Z głębi pokoju spojrzały na nią duże, ciemne oczy, nieco zaskoczone naglą jasnością.
- Jamesie Michaelu Evans, dlaczego jeszcze nie śpisz?- zapytała rozbawionym głosem, podchodząc do łóżeczka w którym stał jej syn, jego małe rączki zaciskały się na poręczy. Jego włosy były wzburzone a policzki różowe, ale jego oczy czujne.
- Mama- odparł, wyciągając do niej ramiona. Jego paluszki poruszały się, tak jakby chciał uchwycić powietrze- mamo podnieś.
- Jamie, skarbie, jest już za późno na przytulanki- Liz podniosła go i przytuliła do siebie. Nic nie mogło równać się z uczuciem, jakiego doświadczała gdy jego ramionka oplatały się wokół jej szyi, jego nóżki obejmowały ją w pasie. Podeszła do fotela i usiadła, osuwając jego włosy z rozgrzanej twarzy i całując go w czoło.
Ale Jamie nie przytulił się do jej piersi tak jak zawsze gdy miał kłopoty z zaśnięciem. Usiadł prosto na jej kolanach chwytając ja za sweter.
- Papa- powiedział, jego usta wygięły się w podkówkę- trzeba iść.
Liz zmarszczyła brwi.
- Kochanie dochodzi północ. Czas, żebyś już spał. Czas, żeby mama spała.
Jamie uniósł twarzyczkę, wpatrując się w nią uważnie.
- Idź mamo, idź.
- Chcesz żebym sobie poszła?- spytała z zaskoczeniem. Był niespokojny przez cały dzień, ale teraz zaczęło to być niepokojące- o czym chcesz mi powiedzieć skarbie?
Wiercąc się uparcie, Jamie wyślizgnął się z jej ramion i stanął na podłodze. Na drżących nóżkach podszedł do niskiej półki z książkami, ustawionej pod oknem. Początkowo sądziła, że chce aby przeczytała mu bajkę na dobranoc, ale Jamie zamiast sięgnąć po książkę, uchwycił się półki i zaczął wspinać.
- Uważaj- Liz ruszyła w jego stronę, wyciągając ręce na wypadek gdyby stracił równowagę.
- Na górze- powtórzył Jamie. Podciągnął się mocniej i po chwili znalazł na górze, ignorując podtrzymujące go dłonie Liz. Odzyskał równowagę, stając na kolanach i wskazał ręką na niebo, widoczne za oknem.
- Trzeba iść- powiedział, odwracając się do Liz.
Liz poczuła jak jej kolana miękną i powoli osunęła się na półkę, obok syna.
- Co jest na niebie Jamie?
Czoło dziecka zmarszczyło się nieznacznie.
- Mama musi iść.
Liz przyglądała mu się przez chwilę.
- Ok skarbie. Mama pójdzie- powiedziała łagodnie. Podniosła go i posadziła sobie na biodrze, idąc w stronę sypialni. Chwyciła telefon i wybrała numer, przeklinając w duchu późna godzinę.
- Słucham?
- Alex, to ja.
- Liz co się dzieje? Coś z Jamiem?
- Nie, wszystko w porządku. Przepraszam, ze dzwonie tak późno- powiedziała pośpiesznie- mógłbyś trochę popilnować Jamiego?
- Jasne- urwał i Liz niemal słyszała jego myśli płynące przez linię- Liz na pewno wszystko w porządku?
- Jasne. Po prostu musze na chwilę wyjść. Podrzucę ci Jamiego po drodze, ok.?
- Wiesz że tak. Lexie będzie zachwycona.
- Lexie jeszcze nie śpi?- zapytała.
- Nie. Powiedziała, że nie może spać, więc siedzi w pokoju i czyta. Zresztą nie idzie jutro do szkoły. Wiesz, ferie świąteczne i w ogóle.
- No tak- odparła Liz- będę tam lada moment. Dzięki Alex.
- Drobiazg.
Liz szybko wrzuciła do torby kilka pieluch, butelkę i ulubionego misia Jamiego. Potem ubrała go w skafander i ruszyła przez podwórko, dochodząc do wniosku ze tak będzie szybciej, niż gdyby miała zapinać go w foteliku i objeżdżać samochodem osiedle. Alex czekał na nią w drzwiach, tak jakby czytał w jej myślach.
- Cześć stary- powiedział, wyjmując Jamiego z ramion Liz- zostaniesz z nami, kiedy mama będzie hulać?
- Bardzo śmieszne- odparła, podając mu torbę- nie wiem jak wiele zajmie to czasu, więc...
- Nie będziemy czekać- dokończył Alex- jeśli światła będą zgaszone, możesz zabrać go jutro.
- Dziękuję.
- Liz, dokąd się wybierasz?- zapytał wreszcie, jego spojrzenie było zaniepokojone.
- Nie jestem do końca pewna- mruknęła- wyjaśnię ci później, ok.?
Alex skinął głową i Liz po raz kolejny podziękowała niebiosom za przyjaciół, którzy potrafią ją zrozumieć. Pocałowała Jamiego i wyszła.
Jechała ostrożnie, świadoma ruchu strzałki pełznącej po prędkościomierzu nawet w chwilach gdy myślami odpływała daleko w nieznane. Serce nienaturalnie szybko tłukło się w jej piersi, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Mogła tylko uspokoić się podświadomie, że w tak młodym wieku nie grozi jej zawał.
Gdy wyjechała z Roswell droga opustoszała. Nikt nie włóczy się o północy po pustkowiu. Tylko ja, kobieta która dostrzega znaki w gaworzeniu swojego piętnastomiesięcznego syna- Boże, zaczynam wariować- wymamrotała.
Noc była bezchmurna- jedna z tych, podczas których gwiazdy odcinają się czysto od mrocznych przestrzeni nieba, a każda wydaje się jaśniejsza od poprzedniej. Liz uchyliła okno, pozwalając chłodnemu powietrzu wślizgnąć się do środka, ale wciąż czuła się tak, jakby lada moment miała wyskoczyć ze skóry. Podkręciła radio na regulator, ale słyszała jedynie kiepską muzykę country albo martwą ciszę, więc wyłączyła odbiornik. Każda przejechana mila czyniła ją bardziej niespokojną, zaczęła się zastanawiać, czy aby nie cierpi na załamanie nerwowe.
Kiedy dotarła do mostu, zadrżała. Manewrowała ostrożnie, wjeżdżając do tunelu i jadąc poprzez ciemność, powoli się uspokajając. Niezależnie od tego co się stanie, nie mogła pozwolić sobie na wypadek. Jamie jej potrzebował.
Znak na drodze był niemal niewidoczny, na pół ukryty za zasłoną chwastów, ale nie potrzebowała go wiedzieć, by wiedzieć że dotarła na miejsce. Skręciła z drogi na piaszczysty teren. Skrywający grotę gigantyczny nawis skalny majaczył w ciemnościach i ruszyła w jego stronę, samochód podskakiwał na nierównościach terenu.
Zakręty drogi były mylące, sprawiały ze jaskinia wydawała się bliższa drogi, niż było to w rzeczywistości. Dotarcie tam zawsze zajmowało więcej czasu, niż Liz oczekiwała, wiec wcisnęła mocniej pedał gazu, uczucie zniecierpliwienia pulsowało w jej żyłach.
Wreszcie zatrzymała się o stóp wzgórza, wyłączając silnik, ale pozostawiając włączone światła. Niezdarnie sięgnęła do tyłu po latarkę, modląc się w duchu by baterie działały. Światło było przydymione, gdy wysiadła z samochodu, momentalnie wchłonięta przez wszechobecną ciemność i ciszę.
Pustynia milczała, jedynie sporadycznie przemawiając cichym szmerem wiatru. Jednak coś było w powietrzu. Zdawało się zmieniać i nawet nie pod wpływem wiatru. Była świadoma jego chłodnej, drżącej obecności na swojej skórze.
Ruszyła dookoła wzgórza, ściskając latarkę w dłoni. Wiedziała, ze za zakrętem samochód i jego światła znikną jej z pola widzenia i pozostanie w całkowitych ciemnościach, ale nie obchodziło ja to. Instynktownie kierowała się do miejsca, w którym przed dwoma laty po raz ostatni widziała Maxa, zanim odszedł w mrok. Światło powoli bladło, miała w ręce gasnącą latarkę, gdy przeszukiwała teren tuz przed sobą.
Nagle zamarła. Tuz przed nią w powietrzu zamigotało słabe światło, zdające się zbliżać do niej z każdą chwilą. Spanikowana, pospiesznie wyłączyła latarkę, pogrążając się tym samym w całkowitej ciemności, nieznacznie rozjaśnionej jedynie przez mdłe światło widoczne przed nią i blask gwiazd na niebie. Zastygła w bezruchu, modląc się, by jej oczy przywykły do otaczającego ją mroku. Wsłuchując się każdy szelest nie spuszczała wzroku ze zbliżającego się i jaśniejącego coraz bardziej światła, starając się ignorować głośnie bicie serca.
Później nie potrafiła odtworzyć właściwego przebiegu wydarzeń. Wszystko działo się tak szybko, jej myśli i uczucia pulsowały dziko zlewając się w jeden pełen szczęścia kolaż. Światło opadło i mogła dostrzec sylwetkę mężczyzny, z dłońmi wysuniętymi przed siebie, jego palce jarzyły się delikatnym światłem. Poczuła szarpnięcie w sercu- w duszy- i usłyszała pojedyncze słowo- swoje imię- wyszeptane poprzez ciemność. Latarka wysunęła się z jej dłoni i poczuła ze biegnie, po to tylko by wpaść w silne, ciepłe ramiona, które oderwały ją od ziemi i przyciągnęły do piersi.
- O Boże, Max- wyszeptała, łzy stłumiły jej głos.
- Liz- powiedział, przesuwając palcami po jej włosach. Jego wargi, gorące i spragnione, odszukały jej usta.
Jęknęła, odwzajemniając pocałunek.
- Chyba minęło milion lat- wykrztusiła. Chwyciła go za kurtkę, przyciągając do siebie- tak się bałam. Nie czułam cię, a orbitoida się nie zmieniała i...
- Ciii- szepnął, całując ja delikatnie w czoło- już dobrze. Już po wszystkim. Już nigdy więcej cię nie opuszczę, przyrzekam.
- Nie będziesz miał na to żadnych szans- odparła- nie mogę pozwolić ci znowu odejść.
- Nie będziesz musiała, obiecuję Liz.
- Ale Antar...?
- Jest bezpieczny- przerwał- opowiem ci o wszystkim później. Teraz pragnę jedynie trzymać cię w ramionach- powiedział, całując ja raz jeszcze, głębiej, bardziej zachłannie i poczuła jak w odpowiedzi krew w jej żyłach zaczyna szybciej krążyć.
- Max, orbitoid- powiedziała- nie zmieniał się. Myślałam...myślałam ze nie masz zamiaru wrócić. Że zdecydowałeś się tam zostać.
Odsunął się i spojrzał na nią uważnie.
- Tylko śmierć mogłaby mnie powstrzymać przed powrotem, Liz. Nie wiem, dlaczego orbitoid się nie zmienił. Przepraszam.
Liz głaskała jego twarz, żałując że w ciemnościach nie może widzieć go lepiej. Mrok był tak gęsty, że tylko jego oczy lśniły w nikłym blasku gwiazd, ciepłe i znajome.
- Tak bardzo tęskniłam.
- Wiem. Zbyt dobrze. Choć- ponaglił- chodźmy stąd. Chcę cię zobaczyć- dodał, przegarniając dłonią jej jedwabiste włosy.
- Samochód stoi po drugiej stronie wzgórza.
- Wracajmy do domu- powiedział, jego głos załamywał się od emocji. Objął ją, przyciągając do siebie, kiedy powoli kroczyli poprzez ciemność do chwili gdy światła samochodu nie wyłoniły się z mroku.
- Max, mam ci tak wiele do powiedzenia- zaczęła- tak wiele rzeczy wydarzyło się po twoim odejściu, nie wiem od czego zacząć.
- W porządku- odparł, odwracając się tak, by móc zajrzeć jej w twarz. Światło z samochodu rozświetliło ich twarze i wiedziała, ze się uśmiechnął- musze tylko wiedzieć, jakie imię mu nadałaś.- dokończył łagodnie.
Liz spoglądała na niego, zszokowana.
- Wiedziałeś? Ja...- zawahała się- ostatniej nocy, kiedy dotknąłeś mojego brzucha. Nie myślałeś wtedy o dniu, w którym mnie uzdrowiłeś?
- Nie- odparł. Odgarnął pasemko włosów za jej ucho, muskając przelotnie kontury jej twarzy.
- Jamie- odparła- James Michael Evans.
Uśmiechnął się.
- Po Valentim?
Skinęła głową, uśmiechając się lekko.
- Tak wiele mu zawdzięczamy. Naprawdę wiedziałeś o tym przez cały ten czas?
- Tak. Przepraszam, ze nie powiedziałem niczego odchodząc. Nie byłem pewny, czy potrafiłbym cię opuścić, jeślibym to zrobił. Nie było mi łatwo wiedząc że będziesz musiała przejść przez to wszystko sama- szepnął, przygarniając ją do siebie- tak mi przykro, ze nie było mnie przy tobie Liz. Z całego serca pragnąłem, aby mogło być inaczej. Czy było bardzo źle?
- Nie. To był cud Max- odparła, jej słowa, wypowiedziane tuż przy jego piersi, zabrzmiały niewyraźnie- on jest cudem. Tak bardzo przypomina ciebie, Max. Jest słodki, mądry i kochający. I...Boże..- odsunęła się, ze zdumieniem w oczach- Max, on wiedział. To dlatego tu jestem. Przez cały dzień był marudny, a on nigdy nie bywa marudny. W nocy zaczął rozrzucać zabawki po pokoju, kazał mi gdzieś iść i wskazywał niebo. Max, skąd on wiedział, ze wracasz do domu?
Uśmiechnął się, jego oczy błyszczały.
- Powiedzmy, ze nie byłaś jedyną osobą na tej planecie, z którą nawiązywałem kontakt.
- To znaczy...?
- Odwiedzałem jego sny od dnia, w którym przyszedł na świat, Liz. Jest naszym synem. Jak mógłbym postąpić inaczej?
Łzy pociekły po jej twarzy.
- Kocham cię tak bardzo.
- A ja ciebie. Co ty na to, abyśmy teraz wrócili do domu żebym mógł ci pokazać jak bardzo?- spytał, pochylając się i muskając jej szyję- i żebym mógł poznać Jamiego. I zobaczyć rodziców, Lexie, wszystkich?
- Wszyscy już śpią- wymruczała, całując go w podbródek
- Hm? Cóz, będziemy musieli ich obudzić?- pochylił się nad Liz, całując ją głęboko- ale najpierw musze zadać ci pewne bardzo ważne pytanie.
Liz zamruczała w odpowiedzi, próbując skraść jeszcze jeden pocałunek.
- Liz?
- Co?- spytała, nieco rozdrażniona tym, że przestał ją całować- Max, chodź tutaj- powiedziała, przyciągając go za koszulkę.
Zaśmiał się głęboko.
- Boże, właśnie usiłuję się oświadczyć, a ciebie interesuje tylko moje ciało.
Liz odskoczyła tak gwałtownie, ze musiał ja podtrzymać, by nie straciła równowagi.
- Co powiedziałeś?
Wyraz jego twarzy stał się poważny i spojrzał jej w oczy.
- Powiedziałem, ze usiłuję się ci oświadczyć. Liz Parker, miłości mojego życia czy uczynisz mi ten zaszczyt i poślubisz mnie?- szepnął.
- Mówisz poważnie?
- Nigdy nie byłem bardziej poważny. Czy to dla ciebie aż takie zaskoczenie?- spytał, wyraz jego twarzy zdawał się niewzruszony.
Ale Liz dostrzegła ból w jego oczach.
- Max, nic nie uczyniłoby mnie bardziej szczęśliwą, niż poślubienie ciebie. Ja tylko...tryskam szczęściem, bo wróciłeś do mnie. Chyba chcesz, żeby ogrom radości mnie przytłoczył- załkała cichutko, zarzucając mu ramiona na szyję i przytulając do siebie- kocham cię bardziej, niż cokolwiek innego na świecie. Jakimkolwiek świecie.
- Zawszę będę cię kochał Liz- obiecał, całując ją delikatnie. Potem oparł czoło na jej czole, odsuwając włosy z jej twarzy i spoglądając jej w oczy- co ty na to, żebyśmy teraz obudzili wszystkich?
Liz uśmiechnęła się, czując jak łzy spływają po jej policzkach.
- Świetny pomysł. Poza wszystkim, musimy im powiedzieć o ślubie.
Wziął ja za rękę i poprowadził w stronę samochodu.
- Kluczyki?- spytał, wyciągając rękę.
Liz podała mu je machinalnie, zajmując siedzenie pasażera.
- Chwileczkę?- spytała, gdy usiadł obok niej- podobno masz nie ważne prawo jazdy?
Wzruszył ramionami.
- Zaryzykuję. Poza tym, dreszcz emocji w życiu nigdy nie zawadzi.
Roześmiała się.
- Obawiam się, że w naszym wypadku to nie problem- odparła. Położyła dłoń na jego udzie, ściskając jej lekko- wracajmy do domu, Max.
- Podoba mi się to słowo- przyznał cicho, odpalając samochód.
- Mnie również- odparła.
Obrócił z łatwością samochód i powoli wyjechali na drogę. Liz była zaskoczona tym, o ile szybciej zdawał się płynąć czas teraz, gdy nie musiała już dłużej się bać. Wyjechali na główną trasę, powoli zyskując na szybkości, aż wkrótce pędzili w stronę miasta przekraczając dozwoloną prędkość. Po dziesięciu minutach dostrzegli pierwsze oznakowania Roswell.
- Nie wydaje się ci to dziwne?- spytała Liz.
- Być tu z powrotem?
- Tak.
- Sięgnął, ujmując jej dłoń.
- Byłem w wielu miejscach. Światach, o których większość ludzi jedynie śni, choć nie wierzy w ich istnienie. Do diabła, ja jestem jedną z istot, w które nie wierzą. Ale tamte miejsca- tamte światy? Liz, były dla mnie obce Są prawdziwe, a jednak zdają się być iluzją Czuję się spełniony tylko w chwili, gdy jestem z tobą. To ty jesteś moja rzeczywistością Liz. Moja normalnością. Gdziekolwiek jesteś, tam jest mój dom. Tak jak w Roswell. To jedyne miejsce, w którym czułem się szczęśliwy.
- Och Max...
- Nie- powiedział pośpiesznie- nie użalam się nad sobą, ani nad swoim losem. Jestem szczęśliwszym człowiekiem, niż na to zasługuję. Chcę tylko powiedzieć, ze nie ma znaczenia, gdzie jestem, dopóki jestem z tobą. Zasłużyliśmy na to- oboje. Podejmowaliśmy ryzyko, wyruszaliśmy w podróż, pragnęliśmy być odważni. Teraz nastał nasz czas. Twój i mój. Możemy być razem, mieć rodzinę, żyć własnym życiem.
- Max, chyba nie mógłbyś powiedzieć nic, co by mnie bardziej uszczęśliwiło- powiedziała Liz.
Uścisnął delikatnie jej dłoń.
- To dobrze. Bo uszczęśliwianie ciebie to jest właśnie to, co pragnę robić przez resztę życia. Kocham cię.
- Ja ciebie też- oparła głowę na jego ramieniu, jego dłoń nie wypuszczała jej rąk.
Nocne niebo lśniło nad nimi, gdy jechali w ciszy w stronę świateł Roswell, i domu.

KONIEC


Image
"I know who you are. I can see you. You're swearing now that someday you'll destroy me. Far better women than you have sworn to do the same. Go look for them now." (Atia)

""You...have...a rotten soul" (Cleopatra)

User avatar
Nan
Hybryda
Posts: 2781
Joined: Sat Jul 12, 2003 6:27 pm
Location: Warszawa

Post by Nan » Thu Jan 08, 2004 5:44 pm

Aniu, ja... brak mi słów. Przepiękne opowiadanie z cudownym finałem... Wielkie, wielkie dzięki. Za wspaniałe fanarty i rewelacyujne tłumaczenie. Mały Jamie - to było coś ślicznego :wink:
Moja matka twierdzi, że miał inteligentny wyraz twarzy już wtedy, gdy zaczerpnął swój pierwszy oddech, tak jakby potrafił zajrzeć do wnętrza twojej duszy zaledwie spojrzawszy na ciebie. Nie powiem, żeby mnie to zaskoczyło.
Mnie też nie :cheesy:
Image

User avatar
maddie
Fan
Posts: 970
Joined: Sat Jul 12, 2003 5:47 pm
Location: Kostrzyn k/Poznania
Contact:

Post by maddie » Thu Jan 08, 2004 6:24 pm

To było cudowne móc to czytać. Dzięki Lizziett za to piękne tłumaczenie (i fanarty - jak powiedziała Nan). A ten Epilog. Przepiękny...
Image

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Thu Jan 08, 2004 6:42 pm

Aneczko, ja szczególnie Ci dziękuję. Miałam wrażenie, że pisałas także dla mnie (tak bardzo lubiłam to opowiadanie) i dla moich najbliższych. Robiłas to znakomicie a ja wiele sie od Ciebie uczyłam. Niech inni mówią co chcą, kocham takie zakończenia i czekałam na nie z niecierpliwością. Dziękuję Ci za wszystkie słodkie chwile jakie przy nim spędziłam, za pokazanie mi uroku tego opowiadania i za tłumaczenie piękną polszczyzną. Zrobiłas kawałek dobrej roboty :cmok: :mrgreen:

User avatar
tigi
Zainteresowany
Posts: 372
Joined: Fri Aug 01, 2003 6:30 pm
Location: Poznań
Contact:

Post by tigi » Thu Jan 08, 2004 7:58 pm

Lizziett tłumaczenie było prześliczne. Przyłączam się do podziękowań, nie tylko za tłumaczenie ale również za przepiękne fanarty. A zakończenie z pięknym happy endem.

User avatar
Issy
Starszy nowicjusz
Posts: 192
Joined: Thu Nov 13, 2003 4:58 pm

Post by Issy » Thu Jan 08, 2004 8:01 pm

Teraz przeczytałam całość i również dołączam się do podziekowań i gratulacji. Ech, czemu ja nie mam takiego talentu?
Image

User avatar
Renya
Fan
Posts: 524
Joined: Fri Dec 12, 2003 12:17 am
Location: Brwinów
Contact:

Post by Renya » Fri Jan 09, 2004 9:13 am

Ja również właśnie skończyłam czytać epilog. Dołączam się do podziękowań. Opowiadanie w Twoim tłumaczeniu jest wspaniałe. Tylko szkoda, że to koniec. Polubiłam bohaterów i będzie mi ich brak. Pozostanie mi tylko powracanie do tego opowiadania i czytanie go kolejny raz.

User avatar
natalii
Zainteresowany
Posts: 306
Joined: Wed Jul 30, 2003 1:41 am
Location: Poznań

Post by natalii » Fri Jan 09, 2004 9:48 pm

Jedno z piękniejszych opowiadań :) Lizzett dziękuję Ci bardzo iż zdecydowałaś się na tłumaczenie "Tułaczych Dusz" to dzięki Tobie mogliśmy zagłębić się w tą pięknie przetłumaczoną pracę jeszcze raz Dziękuję :cmok: :respekt: :respekt:

User avatar
Ela
Fan...atyk
Posts: 1844
Joined: Tue Jul 15, 2003 5:55 pm

Post by Ela » Thu Apr 08, 2004 6:22 pm

Dzinks pytała o inne opowiadania Emily, a ja w ramach tęsknoty i przypomnienia przeczytałam dzisiaj kilka rozdziałów Tułaczych Dusz. Mało tego, przegrałam wszystko na płytę i dałam do przeczytania koleżance, w ramach wolniejszego czasu w święta. Zamiast tracić czas na jakieś gazetowe badziewie niech poczyta coś pięknego, tym bardziej, że też tęskni za Roswell :D
Image

User avatar
Dzinks
Starszy nowicjusz
Posts: 163
Joined: Fri Jan 16, 2004 1:42 pm
Location: Przemyśl
Contact:

dzięki

Post by Dzinks » Sat Apr 10, 2004 8:04 pm

Dzięki Elu, przeczytałam całe, chcę być jak najbardziej szczera i przyznam się , że Objawienie bardziej mi się podobało. Tłumaczenie jest świetne , to opowiadanie jest znakomicie napisane, ale brakuje mi akcji.Muszę studiować te wszystkie książki z psychologii. Czeka mnie jeszcze wiele wysiłku i pracy , może wtedy dojdę do perfekji- jak to mówi moja polonistka.
Mon cher Tu dois attender pour le aveu ...[...]Bo kocham go całym sercem , umieram kiedy nie ma go przy mnie , moja bluzka przykleja się do mojego spoconego ciała, kiedy on mnie dotyka[...]Głowa w lodówce

Guest

Post by Guest » Sun Jan 16, 2005 11:21 pm

Czy to opowiadanko autorka mogła by umieścić w dziale opowiadań, czyli fan ficków. Bardzo mi na tym zależy.
Pozdrawiam i zgóry wielkie dzięki!!!!!!!!

User avatar
_issy_
Gość
Posts: 53
Joined: Tue Dec 14, 2004 2:47 pm

Post by _issy_ » Sun Jul 24, 2005 10:40 pm

21 część...
Do zobaczenia we śnie...
Michael.
To ma mi niby wszystko ułatwić?
....
Płakałam jak bóbr przy pożegnaniu, trzymałam się dzielnie przez całe ff, ale wtedy już nie wytrzymałam, a w tle jeszcze ciche "In the arms of the angel"...
21 była najpiękniejsza, tak naszpikowana emocją, uczuciem... Do końca nie wierzyłam, że Max wsiądzie... Epilog również jest genialny. Boże, jak ja jej zazdroszczę tej wyobraźni i talentu... Wracając do tematu, ona po prostu musiała być w ciąży, czułam, że tak będzie, liczyłam tylko na szeroki opis ciąży, jak zwracała się czule do maluszka, jak myślała wtedy o Maxie, jak źle się czuła... No wszystko, coś jak w Objawieniach i zawsze wiedziałam, ze wróci do swojej kochanej Liz. Nie mógłby inaczej, nie ten kochany Max Emily. No i przecież nie mógł się nie oświadczyć:
- Boże, właśnie usiłuję się oświadczyć, a ciebie interesuje tylko moje ciało.
Do tego nie które arty.... Brak mi słów.
Mogę tylko chyba podziękować i pogratulować dwóm osobom, tym razem Emily i Lizzett. Brawa i ukłony.
Czytam sporo ff, ale muszą mnie poruszyć "do dna", żebym je skomentowała. A ten jest taki pełen siły i mądrości, początki każdego rodziału... to co mówiła Liz... Było takie mądre. Miałam wrażenie, że czytam pamiętnik dojrzałej, mądrej kobiety z bagażem życiowym, z doświadczeniami, po przejściach. Niesamowicie utknęły mi w pamięci dwie sprawy, które były tam poruszone - pierwsza to wspomnienie babci Liz, która mówiła o problemach, że każdy ma ich tyle, ile zdoła unieść. Pięknie powiedziane! A to drugie o dzieciach, jak sami dorośli uczą ich braku zaufania i dystansu...
Chyba "Revelations" doczekało się godnego konkurenta i zgodnie, razem zajęły pierwsze miejsce wśród moich ukochanych ff.
Często dochodzę do wniosku, że wiele ff jest ciekawszych, mądrzejszych i bardziej poruszających od nie jednej proponowanej nam lektury. Chętniej przeczytałabym 3 razy Objawienia lub Tułacze Dusze, uczyła się ich fragmentów i cytowała na lekcjach czy pisała chrakterystyki bohaterów niż np. przy Krzyżakach.
I wychodzi tu jeszcze moje ulubienie do zakończonych ff, nawet jeśli muszę czekać baaardzo długo, wolę czekać i się niecierpliwić, niż skończyć w połowie i niewiedzieć co dalej... Dlatego np. Nan, proszę kończ swoje Home Series! <przepraszam, że wspominam o tym tutaj>
I jeszcze proponuję ożywić grupę, która miała zmuszać tłumaczy i twórców, do szybszego działania. :D
Ten ff wzruszył mnie do głębi i poruszył skały. Mimo tego całego żalu rozstania, to jest dokładnie to co lubię najbardziej. Dreamers.

Żałuję, żałuję, że czekałam, aż do teraz z przeczytaniem tego dzieła.

Post Reply

Who is online

Users browsing this forum: No registered users and 41 guests