Dzięki Lizziett za fanart. Jesteś nieoceniona. Dzisiaj następna część Revelations.
OBJAWIENIA część 27
- Twoi rodzice nie dali ci do zrozumienia po co odbędzie się to spotkanie ?
Liz westchnęła zawiedziona – Nie, Maria nie powiedzieli. Chcesz żebym ci to skorygowała czy nie ? Jeżeli tak, to zamknij się i pozwól mi skończyć zanim obudzi się Zander.
Maria patrzyła jak Liz przegląda jej szkolne wypracowanie, potem odwróciła wzrok – Och, komu zależy żeby było doskonałe – zdecydowała, chwyciła pracę i rzuciła ją na ławę – Nie mierzę wyżej niż B. To jest ważniejsze.
- Powiedziałabym ci gdybym cokolwiek wiedziała – Liz próbowała odzyskać z powrotem papiery, kręcąc głową kiedy Maria odsunęła je dalej – Co ? Świetnie – mruknęła - Powiedzieli tylko, że chcą ze mną wieczorem porozmawiać i żebym niczego nie planowała. Jakbym prowadziła kalendarzyk spotkań – przewróciła oczami – I jeszcze dzwonił Max. Mówił, że wyszedł późno do szkoły i nie będzie mógł rano przyjść. Jak wychodził, dorwała go matka, powiadamiając o tym rodzinnym sam na sam.
- Więc oni będą także ?
- Przyjdą tu kiedy skończą pracę.
- I nikt nie wspomniał, że byli wczoraj na wspólnej kolacji ?
- Nie. Ale jasne, że dzisiejsze spotkanie jest wynikiem tego co wczoraj omówili.
- Ciekawa jestem co chcą ci powiedzieć.
Liz wzruszyła ramionami – Niedługo się dowiem. Uwierz mi, myślałam o tym cały dzień – założyła kosmyk włosów za ucho i patrzyła na pracę Marii – Naprawdę nie chcesz, żebym ją przeglądnęła ?
- Mam to w nosie – powiedziała lekceważąco Maria – Nie warto na to poświęcać naszego czasu – Wolę pogadać.
- Ja także – zgodziła się Liz. Mały uśmieszek pojawił jej się na wargach – Brakuje mi ciebie.
- Przysięgam, że będę wpadać częściej jak skończą się egzaminy.
- W porządku. A co u ciebie ? Jak tam sprawy z Michaelem ?
Maria opuściła kąciki ust – Masz na myśli Kruszącego Kamienie Guerina ?
- Maria, prosiłam, żebyś nie była dla niego zbyt surowa. Jeżeli obiecał Maxowi zachować tajemnicę nad czym pracują, powinien dotrzymać słowa.
- Nie powiedział, że Max go o to prosił. To tylko twoje przypuszczenia.
- Posłuchaj. Max wspomniał mi, że pracują nad jakąś sprawą. To nie łatwe, ale nie naciskam na niego – Liz westchnęła – Powie mi jak będzie gotowy. Albo nie. Nie tak jak ze mną i dochowaniem mojej tajemnicy.
- Miałaś dobry powód aby się z tym nie zdradzać, Liz.
- A kto powiedział, że Max i Michael też nie mają powodu ?
- Nie obchodzi mnie to. Utrzymywanie tajemnic przed nami nigdy do niczego dobrego nie prowadzi. Wolałabym, żebyśmy wszyscy byli po tej samej stronie – mruczała Maria.
- Na pewno jesteśmy – odpowiedziała Liz – Tylko to jest teraz bardziej...skomplikowane – dokończyła bez przekonania.
- A kiedy nie było ? Wiem tylko, że ty i Max czekacie na naprawę tej...szczeliny lub cokolwiek to jest między wami. Musicie być wobec siebie uczciwi, Liz. Nie chodzi mi o nie okłamywanie się. Powinniście się do siebie otworzyć.
- Myślisz, że nie wiem ? Ale on mi więcej nie zaufa, Maria – szeptała Liz – Nie mogę zmusić jego uczuć.
- Nie powiedziałam, że możesz – Maria otoczyła ją ramieniem i uścisnęła - Będzie dobrze – westchnęła ciężko – Powinnam iść na moją zmianę.
- Michael dzisiaj wieczorem pracuje ?
- Tak.
- Będzie miło – Liz szturchnęła ją przyjaźnie – On stoi teraz po środku. To nie jego wina.
- Cholera, mógłby być bardziej lojalny – gderała Maria.
- Jest lojalny. Tym razem wobec Maxa. Pamiętaj, że trzymał buzię na kłódkę kiedy szukaliśmy przyczyn śmierci Alexa – przypomniała jej Liz.
- Raz tak, raz nie – uśmiechnęła się niechętnie Maria – W porządku. Ale znajdę jakiś jego słaby punkt.
- Idź. Nakarm głodnych. Zostaw – dodała kiedy Maria zaczęła zbierać wypracowanie – Przeczytam to jeszcze raz i podam ci zanim skończysz swoją zmianę – obiecała.
- Nie sądzisz, że będziesz bardziej zajęta ?
- Poradzę sobie. Teraz idź.
********
Kilka minut przed ósmą kładła Zandera spać, kiedy zadzwoniła jej komórka. Pospieszyła odebrać dziwiąc się komu by się chciało używać tego numeru kiedy od dwóch tygodni była pod telefonem domowym. Spojrzała na wyświetlacz i wszystko było jasne.
- Witaj, Max- powiedziała ciepło, tuląc do siebie dziecko i przyciskając telefon do ucha.
- Hej. Moi rodzice już są ?
- Nie jestem pewna – mruknęła wysuwając głowę z pokoju, żeby coś usłyszeć – Tylko moja mama kręci się jak zwariowana – Robi kawę i chyba coś upiekła.
- Ok, za kilka minut tam będę. Chciałem tylko wiedzieć czy cię już nie cisną.
- Ukrywam się z Zanderem w swoim pokoju – uspokoiła go – Jest moją wymówką.
- Nic jeszcze nie wiesz ?
- Nic. Dlatego jeszcze bardziej się denerwuję.
- Pamiętaj co ci mówiłem wczoraj wieczorem, dobrze ? Na razie. Niedługo się zobaczymy.
- OK, do zobaczenia.
Liz wyłączyła telefon i zatknęła ładowarkę – No dalej, mój panie – mruczała do dziecka kołysząc go łagodnie – Musisz tylko zamknąć oczka. Coś mi mówi że nie jesteś zbyt duży, żeby wziąć udział w scenach jakie się tu dzisiaj rozegrają – westchnęła.
Odpowiedzią Zandera było odęcie małych ust i dźwięk rozpryskującej się bańki ze śliny. Liz roześmiała się i ucałowała jedwabistą główkę – Też tak myślę – powiedziała do niego.
Skończyła go usypiać kiedy usłyszała głosy dochodzące z pokoju jadalnego. Nie było już wymówki dla spóźnienia. Zabrała monitor i wyszła na spotkanie z rodzicami. Weszła do pokoju i z ulgą zobaczyła Maxa. Skinął jej zachęcająco głową a ona odpowiedziała mu szybkim uśmiechem.
- Usiądźcie, proszę – powiedziała matka Liz – Kto chce kawy ?
- Pomóc ci mamo ? – zapytała.
- Poradzę sobie, kochanie – zniknęła na krótko w kuchni i wróciła z tacą filiżanek i dzbankiem kawy. Ojciec Liz przyniósł ciasteczka.
Liz zatonęła niewygodnie w poduszkach kanapy, zadowolona kiedy Max usiadł obok niej. Jego rodzice wybrali fotel i sofę, zostawiając dla kręcących się gospodarzy krzesła przyniesione z kuchni.
- Zander śpi ? – szepnął Max.
- Tak – odpowiedziała – Spał dosyć długo po południu, więc pewnie wkrótce się obudzi.
- To dobrze – mruknął podnosząc oczy na spokojnie rozmawiających rodziców – Może będziemy potrzebowali małej rozrywki.
- Jeff, przejdź dookoła – mama Liz skinęła głową na ciastka i podała dzbanek z kawą matce Maxa.
- Kochanie, każdy sam się obsłuży. Usiądź i może zaczniemy ?
- Chwileczkę – zabrała pusty dzbanek po kawie – Liz, może chcesz mleka albo herbatę ziołową ?
- Nie, dziękuję.
- Nancy, Jeff , naprawdę. Nie trzeba nas obsługiwać. Proszę, usiądźcie – powiedziała matka Maxa.
Liz przez chwilę obserwowała matkę, szukającej bezradnie dodatkowego zajęcia. Wreszcie usiadła. Rodzice wyglądali na zdenerwowanych, patrzyli na siebie niepewni kto ma zacząć pierwszy. Poczuła skurcz w żołądku i zdusiła w sobie pragnienie przysunięcia się bliżej Maxa. Zamiast tego zajęła się leżącym na kolanach monitorem, jego przyciskami i pokrętłem.
- Dzieci, pewnie jesteście zdziwieni, po co to wszystko – zaczął ojciec Maxa.
- Właśnie to przyszło nam do głowy – odpowiedział Max. Jego głos był niepokojąco łagodny i dotarło do Liz, że był po prostu zły, jak ona, że wszystko odbyło się poza ich plecami.
- To dobrze, bo pomyśleliśmy że miło znowu usiąść razem, kiedy Zander jest starszy a my wszyscy jakoś oswoiliśmy się z...nową sytuacją – ciągnął jego ojciec.
- Chcemy, żebyście wiedzieli jak jesteśmy z was dumni – wskoczyła mu w słowo matka Maxa – Nie jest to łatwe dla nikogo ale wy oboje sprawujecie się doskonale. Liz, wiemy że bardzo się bałaś nie wiedząc jak zareagujemy na pojawienie się dziecka. I Max, rozumiem jak ciężko oswoić się z taką niespodzianką. Ale stanąłeś na wysokości zadania, wziąłeś na siebie odpowiedzialność a my jesteśmy zachwyceni twoją dorosłą postawą.
- Niemowlę może doprowadzić do szaleństwa, bez względu na to ile ma się lat – przytaknęła ze zrozumieniem matka Liz – Najważniejsze że nie zrezygnowałaś ze szkoły, uczysz się pomimo, że jesteś tak bardzo zajęta, no i Max ma pracę. Zdajemy sobie sprawę, że wasze życie przewróciło się do góry nogami ale radzicie sobie przedkładając nad wszystko Zandera, czyli robicie to czym zajmują się rodzice.
Liz słuchała i coraz bardziej się gubiła. Coś jej mówiło że to małe, słodkie przedstawienie nie było powodem spotkania. Spojrzała na Maxa i widziała jak lekko marszczy brwi. Jego wygląd potwierdził jej przeczucia.
- Jako wasi rodzice mamy obowiązek zapewnić wam to, czego najbardziej potrzebujecie – powiedział ojciec Liz – To że masz swoje, własne dziecko nie robi z ciebie jeszcze dorosłej osoby. Powinniśmy porozmawiać o twoich planach na przyszłość, Liz. Został ci rok do ukończenia szkoły średniej, należy zastanowić się nad studiami. Chyba nikt nie przypuszcza, że zrezygnujesz z nich z powodu chwilowej niedyskrecji.
- Czego ? – zapytała ostro Liz.
Ojciec powstrzymał ją gestem ręki – Lizzie, nie denerwuj się. Zander jest moim wnukiem i kocham go. Ale nie sądzę, żeby ktoś nie zgodził się ze mną, że gdyby go nie było twoje życie było by łatwiejsze.
Liz miała wrażenie że brakuje jej powietrza. I chociaż wiedziała, że w pewien sposób ojciec ma rację, jego słowa dodatkowo bolały. Zagryzła wargi rezygnując z gorzkiej riposty, która przyszła jej na myśl. Poczuła jak Max przysunął się i pogładził ją po łokciu, dodając otuchy.
- Nie chcemy, dzieci żebyście rezygnowali ze swoich marzeń – odezwał się życzliwie ojciec Maxa - Diane zaproponowała ci, że zaopiekuje się dzieckiem kiedy rozpoczniecie jesienią naukę. Rozmawialiście już o tym ?
- Uhm, tak – odpowiedziała Liz.
- Mamo, jesteśmy wdzięczni i podoba nam się ten pomysł – dodał Max.
Twarz matki pojaśniała i Liz nie mogła się do niej nie uśmiechnąć.
- Dobrze, jedną sprawę mamy załatwioną – ciągnął pan Evans.
- Co prowadzi nas do studiów – dodał od siebie ojciec Liz.
- Poczekaj, tato – przerwała mu – Nie sądzisz, że za wcześnie niepokoić się studiami ? Może poczekajmy z tym do następnej wiosny.
- Skarbie, niedługo zacznie się na nabór. Powinnaś przynajmniej zastanowić się gdzie chcesz pójść – odpowiedział ostro – Zawsze myśleliśmy o Harvardzie.
- Teraz to niemożliwe, tatku.
- Niekoniecznie – powiedział.
Liz podniosła do góry brwi – Tato, daj spokój. Nie ma mowy żebym mogła pojechać tam z małym dzieckiem.
- Nie, oczywiście, że nie – zgodził się – Ale moglibyśmy coś zorganizować.
- Na przykład ?
- Liz, jesteśmy w czwórkę gotowi pomóc wam zaopiekować się Zanderem kiedy oboje rozpoczniecie studia – mówił znowu pan Evans – Rozmawialiśmy o tym i uważamy, że tak będzie najlepiej dla wszystkich. Nie ma powodu, żebyś rezygnowała z obiecującej przyszłości dlatego, że masz dziecko.
Nie wierzyła własnym uszom. Otwierała usta żeby coś powiedzieć ale nie była w stanie
- Chcecie, żebyśmy wyjechali na cztery lata nie zabierając ze sobą Zandera ? Wiesz co mówisz ? – zapytał Max, wyraźnie nie zagrożony utratą mowy – Chyba żartujesz. Po twoich wykładach na temat odpowiedzialności, chcesz żebyśmy go porzucili ?
- Max, skarbie tego nie sugerujemy – wtrąciła szybko jego matka – Byłbyś w domu w czasie wakacji, miedzy semestrami, w dłuższe weekendy, zależy jaką szkołę byś wybrał. Przecież to byłby ciągle twój syn. Oczywiście widywał byś się z nim. W przyszłości dałbyś mu to na co zasługuje – rodziców którzy zrobili wszystko co w ich mocy by zapewnić mu bezpieczne życie.
- Nie myśli pani, że moglibyśmy mu zapewnić to samo idąc do ENMU ? – zapytała Liz słabym głosem.
- Oczywiście – powiedziała jej matka – Ale dlaczego się ograniczać ? Przecież zawsze wysoko mierzyłaś, dziecko. Nie chcemy żebyś z czegokolwiek rezygnowała.
- A jeżeli mam teraz inne marzenia ? – szeptała ze łzami – Pomyślałaś o tym mamo ? Może chcę widzieć jak mój syn dorasta. Być z nim jak zacznie chodzić i mówić Uczyć go czytać i jeździć na rowerze ? Jak poznam to wszystko kiedy będę dziewięć miesięcy poza domem ? Boże, przecież ledwie by mnie poznawał.
- Posłuchaj, może jest jeszcze na to za wcześnie, jak mówiłaś – uspokajał ją ojciec Maxa – Przecież nie wymagamy żebyś decydowała o tym teraz. Chcemy tylko żebyście wiedzieli, że są jeszcze inne możliwości. To wszystko.
- Nie wszystko – dodał ojciec Liz.
- Jeff - matka Liz położyła dłoń na jego ręce – Pamiętaj co uzgodniliśmy.
- Jestem zupełnie spokojny – powiedział – Mówię tylko, że jeszcze nie skończyliśmy.
- Co jeszcze tatku ? – zapytała przygnębiona. Pragnęła mieć to wreszcie za sobą.
- Mimo, że jesteśmy zadowoleni że razem przejęliście opiekę nad Zanderem, mamy parę problemów...
- Raczej obaw – poprawiła go matka Maxa.
- Świetnie – poparł ją ojciec Liz – Obaw.
- Jakich, panie Parker ? – zapytał Max.
- Max, ty i Liz będziecie zawsze rodzicami Zandera – zwrócił się do niego ojciec – Będziesz uczestniczył w jego wychowaniu, decydował co dla niego dobre, wszystko co jego dotyczy. Taki związek między wami będzie zawsze.
- Jestem tego świadomy, tato. Chociaż nie wiem, co mają z tym wspólnego wasze obawy.
Słuchając pana Evansa, Liz obserwowała upartą twarz swojego ojca. Nagle dokładnie zorientowała się do czego zmierzał. Poczuła w ustach smak żółci, zaczęła się krztusić, oczy napełniły się łzami. Co za ironia, pomyślała, przyciskając rękę do ust.
- Liz ? – zapytał Max poklepując ją po plecach – Co się stało ? W porządku ?
Kiwnęła głową, kasłała i czuła cieknące łzy. Max pocierał jej plecy, odgarniając drugą ręką włosy chcąc zobaczyć jej twarz. Ktoś, chyba matka - podała szklankę z wodą. Trochę pomogło.
- Już dobrze – szepnęła chrapliwie.
- Na pewno, kochanie ? – troszczyła się pani Evans.
Odpowiedziała kiwnięciem głowy. Popatrzyła do góry w niespokojne oczy Maxa. Wzruszyła ramionami i zobaczyła że niepokoi się coraz bardziej. Nie rozumiał tego.
Wszyscy usiedli. Obserwowali ją jeszcze chcąc się upewnić, czy jest gotowa do dalszej rozmowy. Zrezygnowana odwróciła się do ojca Maxa – Pan coś mówił.
Poruszył się niespokojnie na krześle. Ironia życia. Ojciec Maxa zrozumiał jej zdenerwowanie, a Max dalej był nieświadomy. Nie zaskoczyło ją kiedy poprosił wzrokiem żonę o pomoc.
- Philip ma zupełną rację. Oboje jesteście na zawsze związani poprzez Zandera – mówiła cicho – Ale nie wiemy czy było by mądre dla ciebie, gdybyś wiązał się bardziej...poważnie. Nie w tym momencie twojego życia.
- Niepokoimy się o was – pociągnęła temat matka Liz – Wydaje mi się że nie będziesz w stanie udźwignąć odpowiedzialności. Opuszczanie lekcji, spędzanie nocy poza domem. Byliśmy wzywani do dyrektora szkoły bo złapano cię na gorącym uczynku w szkolnym składziku, a nikt z nas nie domyślał się że umawialiście się już wtedy.
- Mamo, to było ponad rok temu – przypomniała jej Liz czując gorąco na policzkach.
- Tak, tak było – zgodziła się – Ale potem nagle załamałaś się. Coś się zdarzyło bo byłaś tak przestraszona, że czułaś potrzebę ucieczki do swojej ciotki, żeby odpocząć i dojść do siebie.
- Ty też, Max – jego ojciec potrząsnął głową – po wyjeździe Liz zupełnie nie kontaktowałeś. Gdyby twoja siostra nie powiedziała nam o twoim załamaniu, sądzilibyśmy że bierzesz narkotyki.
- Dzięki, tato – mruknął Max przesuwając ręką po twarzy.
- Potem, jeżeli ci wierzyć spędziliście ze sobą jedną noc i niemal natychmiast zerwaliście. Znowu – mówił gniewnie – Już nawet nie jest ważne czy się zabezpieczyłeś czy nie. Faktem jest, że po kilku miesiącach od zerwania, decydujesz się na fizyczny stosunek co wygląda na chwilową zachciankę. A Liz nie mając wyjścia, po jakimś czasie zawiadamia cię o swojej ciąży.
- Tato, wszystko to już znamy – powiedział Max.
- Jeszcze nie skończyłem. Liz, ty ponownie wyjechałaś na Florydę i o ile dobrze pamiętam, powiadomiłaś rodziców o ciąży dopiero kilka tygodni po wyjeździe ?
Liz przytaknęła ze ściśniętym gardłem. To się działo naprawdę. Byli przesłuchiwani jak para nieopierzonych dzieciaków, gdzie prano publicznie ich grzechy.
- Max, przestało ci zależeć na ocenach. Często znikałeś z domu, wyjeżdżając rzekomo pod namiot, włącznie ze Świętem Dziękczynienia, nie powiadamiając o tym ani matki ani mnie.
- Przepraszałem za to kilkakrotnie.
- Przedstawiam tylko fakty żeby dojść do najważniejszego – ciągnął ojciec – Jeszcze nie jest wszystko o tobie i Liz. Przeszedłeś wiele. Śmierć Alexa, teraz zaginęła twoja przyjaciółka Tess. Mamy świadomość, że ten rok był dla ciebie trudny, Max. Także dla Liz. W tej waszej drodze najlepszą rzeczą jaka wam się udała to Zander. Ale cokolwiek do siebie czujecie, ty nie sprawdziłeś się w żadnej sytuacji. Zdajemy sobie sprawę - i pewnie to naturalne, że w tej chwili gdy często się spotykacie, spędzacie razem dużo czasu doglądając dziecka, wasze uczucia mogą rozpalić się na nowo. Ale według nas to zły pomysł.
- Wasza historia mówi sama za siebie – podsumował ojciec Liz – Gdybyśmy wcześniej byli bardziej surowi, tak bardzo wam nie ufali, może byśmy nie byli w tej sytuacji jak teraz.
Matka Liz popatrzyła surowo na męża za brak taktu – Naprawdę zasługujecie na to, żeby mieć szansę spotkać nowych ludzi, zobaczyć co może podarować wam świat. Nie chcemy, żebyście w tym wieku wiązali się na stałe – powiedziała.
- Bo ty byłaś dużo starsza kiedy spotykałaś się z tatą – parsknęła Liz – Boże, mamo wyszłaś za mąż mając dwadzieścia lat !
- Jest ogromna różnica pomiędzy siedemnastym a dwudziestym rokiem życia. Studiowaliśmy, pracowaliśmy i oczywiście nie mieliśmy dziecka.
- Pani Parker, nikt nie mówi o pobieraniu się – westchnął Max - Ale nie można oczekiwać żebyśmy udawali, że nic do siebie nie czujemy. Udowadniamy to także teraz, każdego dnia kiedy robimy to co najlepsze dla dziecka.
- To śmieszne – Liz wstała – Nie wolno wam mówić co mamy czuć lub kogo wolno nam kochać. Zresztą, nie ma różnicy – potrząsnęła głową uśmiechając się gorzko – Boże, to żart – odwróciła się do mamy Maxa – Dziękuję za propozycję pomocy w wychowywaniu dziecka. Jeżeli jest jeszcze aktualna zamierzam o nią poprosić – odwróciła się do rodziców z ciężkim spojrzeniem – Nie pójdę na Harvard. Nie opuszczę mojego dziecka zostawiając go komuś innemu, nawet jeżeli to będą jego dziadkowie. Wybaczcie, że was rozczarowałam ale jeżeli mam do czynienia z czymś takim to proszę bardzo. Ale faktem jest że mam prawie osiemnaście lat, Zander jest moim synem i zrobię dla niego to co uważam za najlepsze. To ja decyduję i Max. Nie wy – w końcu odwróciła się do pana Evansa – Przepraszam że, jak pan myśli, wyzwoliłam w pańskim synu najgorsze instynkty – nie czuła płynących po twarzy łez – Przepraszam za wiele innych spraw. Ale nie mogę przeprosić za to, że go kocham – szeptała.
- Liz – Max chwycił ją za rękę kiedy odwróciła się żeby wyjść – Zaczekaj.
Potrząsnęła głową – Nie mogę. Zobaczymy się jutro, dobrze ? – Łagodnie wysunęła dłoń z uchwytu i skierowała się do swojego pokoju. Usłyszała, że rozmowa ciągnęła się dalej więc przystanęła poza zasięgiem ich wzroku, żeby posłuchać.
Gniewny głos Maxa brzmiał ostro i rósł w miarę jak mówił – Czy ktokolwiek pomyślał o tym jak ona się teraz czuje ? Jak bardzo jest wrażliwa ? Jest przestraszona i nieszczęśliwa ale stara się jakoś trzymać. A ostatnią rzeczą jakiej się spodziewała była ta ....pułapka ? Nie mogliście sobie podarować, żeby nie przeciągać struny ? – nie panował nad sobą.
- Próbujemy patrzeć na tę sytuację z każdej strony – uspokajał go ojciec – Chcemy dla was jak najlepiej, Max.
- Wiesz tato, jeżeli przez pojęcie pomagania nam, masz na myśli wysyłanie spłakanej Liz do pokoju, to poradzimy sobie bez takiej pomocy – odpowiedział krótko Max – Mimo twojej marnej opinii i prób osądzania nas.
- Oceniałem Liz bo żyje pod moim dachem – wtrącił ojciec Liz – Co daje mi pojęcie do czego jest zdolna.
- Może potrzebowaliśmy pańskiej pomocy, panie Parker – Max mówił cicho, dziwnie przeciągając głos – Ale nie zawsze tak będzie. Proszę to sobie zapamiętać.
-Max ! – pani Evans głośno oddychała.
- To groźba ? – usłyszała podniesiony głos ojca.
Wstrzymała oddech, ale cokolwiek Max powiedział jego odpowiedź była zbyt cicha, żeby mogła ją usłyszeć. Głosy rozmazywały się i zrozumiała, że wszyscy zbierają się do odejścia. Wolno odetchnęła, wśliznęła się do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi na klucz.
******
Uderzenie w okno było ciche, ledwo go usłyszała. Podniosła głowę z nad poduszki i dojrzała stojącego na balkonie Maxa. Zobaczył, że się obudziła i dał jej znać żeby wyszła do niego.
Sprawdziła czy Zander jest dobrze przykryty i wyślizgnęła się z łóżka. Przechodząc przez mroczny pokój rzuciła wzrokiem w lustro. Miała zaczerwienione, podpuchnięte oczy i potargane włosy. Westchnęła, otworzyła okno i wyszła na zewnątrz.
- Hej. Chciałem się upewnić jak to zniosłaś.
Kiwnęła głową – Przeżyję – powiedziała unikając jego wzroku. Nie chciała znowu płakać – Mimo, że mamy to już za sobą, jeszcze nie koniec, prawda ? To znaczy, my zrobiliśmy wszystko co mogliśmy. Chociaż z ich punktu widzenia działamy nieracjonalnie.
- Liz, nie rób tego – prosił łagodnie.
Podeszła do ściany okalającej balkon i patrzyła na miasto. Światła obrysowywały ulice i fronty budynków, ciągnęły się daleko w stronę pustyni.
- Dzięki za nawrzeszczenie na mojego tatę.
- Och. Słyszałaś ? – zapytał zakłopotany – Mam nadzieję że nie będzie jeszcze gorzej. Właściwie...
- Cię olał ? Witaj w moim świecie.
- Wiedziałem, że był zły ale nie zdawałem sobie sprawy, że aż tak bardzo. W zeszłym tygodniu zachowywał się zupełnie nieźle więc sądziłem, że się trochę uspokoił.
- Ja także – zgodziła się Liz – Wygląda na to, że się myliliśmy.
- Liz, Co on mówił o uczelni. Harvard. Jeżeli ty...
- Nic nie mów. Nie ma takiej możliwości. Nawet gdybyśmy się nie bali, że Zander może mieć moce, nie zostawiłabym go z rodzicami, żeby wyjechać do szkoły.
- Cii. Wiem. Ale to nie znaczy że nie możemy wymyślić czegoś innego.
Potrząsnęła głową – Nie ważne. Nie mówmy o tym, dobrze ? Miałam możliwość przez chwilę zobaczyć jak rysuje się moja przyszłość – mruknęła.
- Jasne – zgodził się. Położył dłonie na występie muru i przyglądał się miastu - Piękna noc. Albo mogła być – parsknął.
- Jeszcze trwa – powiedziała patrząc w gwiazdy – Tak ich dużo.
- Uhm – odchylił się trochę do tyłu i również przyglądał się niebu.
Stali tak dłuższy czas nie rozmawiając. Liz nie mogła sobie przypomnieć żeby ostatnio kiedy byli razem nie zmuszali się do rozmowy. Zawsze dotyczyło to Zandera albo szkoły, szukali tematów żeby tylko ominąć te najbardziej osobiste. Teraz czuli się dobrze. Spokojnie. Może to było wszystko czego potrzebowali. Wspólny, wolny czas. Spokojny na tyle, żeby mogli się wyciszyć.
- Mogę ci coś pokazać ? – zapytała miękko.
- Oczywiście.
- Zaraz wrócę – przeszła przez okno i wskoczyła do pokoju. Chwilę trwało zanim znalazła to, co chowała bezpiecznie w biurku, w szufladzie zamkniętej na klucz.
Kiedy wróciła Max jeszcze patrzył w gwiazdy. Miał taki jak zawsze, zadziwiony wyraz twarzy jakby nie mógł uwierzyć że sam pochodzi gdzieś stamtąd.
- Proszę – wręczyła mu kartkę papieru – Moja ciotka przysłała mi to niedawno w paczce.
Rozłożył i popatrzył na nią niezdecydowanie – Chcesz żeby to przeczytał ?
- Tak, czytaj.
Skinął głową. Oczami prześlizgiwał się po papierze. Liz obserwowała go w trakcie czytania. Widziała jak delikatnie zaciska szczękę i jak rozluźnia się kiedy doszedł do końca. Złożył i oddał jej list.
- Wygląda na miłą – powiedział – Twoja ciocia.
- Bo taka jest – przytaknęła Liz. Obrysowywała palcami zagięcia i przegryzała wargi zębami – Pomyślałam, że może zaraz po zakończeniu szkoły, po zdaniu egzaminów, po tym wszystkim moglibyśmy zabrać Zandera i odwiedzić ją – zaczęła niepewnie – Rachel naprawdę chciałaby go zobaczyć, a my moglibyśmy wyjechać stąd na kilka dni. Coś w rodzaju ucieczki.
- Chcesz wyjechać na Florydę ?
- Tylko na kilka dni – powtórzyła – Moglibyśmy siedzieć na plaży, nad niczym ważnym się nie zastanawiać. Mógłbyś nawet nie wychylać nosa, gdybyś nie miał na to ochoty – mówiła pospiesznie - To znaczy mógłbyś robić to, na co miałbyś ochotę. Ja właśnie...- podniosła ręce do twarzy i opuściła je znowu – Muszę stąd wyjechać, Max. Rodzice...- widziałeś jak to wygląda. Ja już nie mogę. Chcę się stąd wyrwać.
Max potrząsał głową i odwrócił się. Patrzyła jak szedł do końca balkonu, skręcił i zrobił kilka kroków w jej kierunku - Liz, nie mogę jechać na Florydę. Nie teraz – powiedział.
- Dobrze, nie, nie teraz – zgodziła się – Za tydzień lub dwa...
- Nie mogę – powtórzył – Ja...- oczy mu pociemniały a ich wyraz stawał się coraz bardziej poważny – Zaraz po egzaminach, razem z Michaelem jedziemy do Nowego Yorku.
Zmarszczyła brwi – Nowy York. Dlaczego chcesz jechać do...- zamarła i lęk chwycił ją za gardło - Nicholas - szepnęła – Jedziesz, żeby go odszukać.
Przytaknął szybko- Chciałem ci powiedzieć . Jak tylko bylibyśmy gotowi z naszym planem.
Ciężko przełknęła – Zabrzmiało mi to niezwykle zdecydowanie.
Patrzył na nią z daleka – Liz, muszę to zrobić.
- Nie – powiedziała – Nie musisz – podeszła krok bliżej – To o to kłóciliście się z Michaelem w kawiarni, prawda ? On myśli że jesteś stuknięty, a ja się z tym chyba zgodzę.
- Co według ciebie mam zrobić ? - syknął – Siedzieć tu i czekać na niego aż przyjdzie do nas ? Czekać, aż stanie się coś tobie lub dziecku zanim zareaguję ? Wszyscy mnie krytykują, że nic nie robię. Chyba byłabyś szczęśliwa wiedząc, że faktycznie coś planuję.
- Szczęśliwa ? Jak mogłabym być szczęśliwa, że ty i Michael znikacie gdzieś w kanałach a ja nawet nie wiem co się z wami dzieje ? Max, Nicholas jest niebezpieczny.
- Wiem. I dlatego muszę coś zrobić.
- Skąd możesz wiedzieć, że on tam jeszcze jest ? Czy żyje ? – naciskała. To może być pogoń za cieniem.
Max potrząsnął głową – On tam jest – oparł się o ścianę, otoczył się rękami i patrzył w ziemię – Skontaktowałem się z Larekiem – mówił powoli – W otoczeniu Kivara ma szpiega i posługuje się nim aby nie spuszczać wzroku z Nicholasa.
- Nie – szeptała cofając się. Obrazy błyskały przez jej umysł. Max pobity i zakrwawiony, klatka piersiowa w otwartych ranach, plecy pokryte bliznami – przecież to Max z Przyszłości. Otrząsnęła się z tych poplątanych wspomnień – Nie możesz tego zrobić, Max. Nie możesz. A jak ci się coś stanie ?
- Będę uważał – powiedział. Zbliżył się szybko i chwycił ją za ramiona nie pozwalając się ruszyć – Liz, posłuchaj mnie. Michael i ja pomyśleliśmy nad tym. Jeżeli nie.. gdyby coś poszło źle, Isabel będzie tutaj i będzie cię chronić. Będzie wiedziała gdzie cię bezpiecznie ukryć i...
- Posłuchaj siebie – rzuciła uwalniając się z jego rąk – Nie chcę żeby Isabel się dla mnie narażała. Boże, dlaczego to robisz ? Dlaczego myślisz że jesteś mniej ważny niż my wszyscy ? Zawsze próbujesz mnie chronić, Max. Myślisz, że czułabym się lepiej gdybyś zginął ? Nie wytrzymałabym tego – mruczała, łzy zalewały jej gardło.
- Liz, ja...
- Zamknij się – płakała – Przestań, nie chcę już nic więcej słyszeć – Kolana ugięły się pod nią, osuwała się po ścianie, nieświadoma że zdrapuje sobie skórę z pleców przez podwiniętą koszulę. O wszystkim ty decydujesz, jakbym ja się nie liczyła – wycierała pięściami mokre policzki – Krytykujesz mnie za milczenie, za to wszystko co zrobiłam dla twojego dobra ? – wyrzucała mu – Dlatego jesteś taki zły, Max. Niesiesz w sobie poczucie winy i teraz sam decydujesz ukrywając to wszystko przede mną i nie licząc się ze mną. Jakbym była małym dzieckiem, niezdolnym do myślenia. Jesteś jak nasi rodzice. Posiadanie dziecka nie czyni mnie wyjątkową.
Zwinęła się i przycisnęła do siebie kolana. Max klęknął przed nią, położył jej ręce na ramionach – Już dobrze – uspokajał, ciepłe palce łagodnie rozmasowywały napięcie na jej szyi – Nie pojadę do Nowego Yorku – przekonywał – Przynajmniej jeszcze nie teraz, w porządku ? Obiecuję. Uspokój się.
Ledwo słyszała jego słowa. Serce gnało zbyt szybko, krew buzowała w uszach. Lęk napędzał adrenalinę zamieniając jej emocje w gniew. Nie było od niego ucieczki. Atakowała, gotowa walczyć gdyby to tylko mogło zapewnić mu bezpieczeństwo.
- To nie tylko moja wina. Jestem już zmęczona udawaniem, że tak jest. Robiłeś wszystko, żebym tak myślała. Jakbym obudziła się pewnego ranka i zdecydowała, dla jakiejś pokręconej zabawy namieszać ci w głowie. Przyszedłeś do mnie, Max. Ty. Max Evans - twoje przyszłe wcielenie – na mój balkon, mówiąc mi co mam robić – słowa jej się rwały. Łzy płynęły po policzkach – Myślisz, że się dobrze bawiłam ? Boże, to mnie dobijało ! Czułam się jakbym rozpruła dwa nasze serca, kiedy jeszcze biły – płakała przyciskając obie ręce do twarzy.
- Wiem – mruczał gładząc jej ramiona. Poczuła ruch powietrza kiedy przysunął się bliżej i przyciągnął ją do siebie. Ciepłe dłonie ślizgały się wzdłuż kręgosłupa i Liz skrzywiła się – Co ? – zapytał troskliwie – Co się stało ? – pochylił się za nią, palcami delikatnie dotykał zadrapań – Cii. Spokojnie. Już wiem – Ciepło łagodnie pulsowało na jej skórze, a potem opuścił jej koszulkę na dół.
Liz zwinęła się na jego piersi i wiedziała, że mocno ją obejmuje. Poczucie spokoju, bezpieczeństwa, bliskości wręcz obezwładniało ją. Nie chciałam tego robić – mruczała – Mówiłam ci żebyś odszedł, poszedł jeszcze do kogoś innego. Do Tess – Prosiłam cię żebyś poszedł do Tess, jeżeli jest taka ważna ale ty nie chciałeś. Nie chciałeś mnie zostawić w spokoju- łzy znowu płynęły a oddech szarpał jej płuca – Byłam jedyną, której ufałeś – śmiała się krótko, nierówno – We mnie jedyną wierzyłeś. Czy to nie śmieszne, Max? Przyszedłeś do mnie bo mi ufałeś. A ja poszłam do przodu i udowodniłam ci, że miałeś rację. Robiłam wszystko o co mnie prosiłeś, nawet wtedy kiedy to było jak umieranie.
- Liz, ciii – szeptał gładząc ją po plecach – Już dobrze. Ucisz się.
- Nie jest dobrze – śmiech nagle się ulotnił – Nie. Nie zaufasz mi więcej. Nienawidzisz mnie, że cię posłuchałam. Że ci uwierzyłam. To byłeś ty Max. Ty. Ten sam który uratował mi życie, który sprawił, że parkometry zamieniły się w fajerwerki, który przynosił mi płyn do kąpieli i skakał ze mną z mostu – westchnęła. Bolała ją od płaczu głowa ale serce bolało bardziej – Ty. Tylko starszy o czternaście lat doświadczenia. Widziałeś i przeżyłeś straszne rzeczy – jęczała – Nie mogłam pozwolić żeby to stało się ponownie. Nie, jeżeli mogłam zrobić cokolwiek żeby to powstrzymać. Czy mogłam przypuszczać, że będę obwiniana za wszystko ? Za to że byłeś ?
- Nie mogłaś – mruknął – Nie mogłaś wiedzieć – jego głos brzmiał cicho i uspokajająco, przy samym uchu. Między palcami przesuwał jej włosy i głaskał je. Przez chwilę wydawało jej się że poczuła jego wargi na skroni ale nie była pewna - Proszę, przestań płakać – szeptał – Proszę. Będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze. Tylko nie płacz.
- Wiesz co do mnie dochodzi ? Myślałeś, że to będzie działać – mówiła niewyraźnie – Że będę w stanie odwrócić się od ciebie i popchnąć cię w kierunku Tess. Wściekasz się bo ja mogę odejść, kiedy jestem przekonana że to dla twojego dobra. Ale pomyślałeś co się dzieje z moimi uczuciami ? Przecież je znałeś. Boże, byliśmy małżeństwem. I pomimo tych przeżytych lat uwierzyłeś, że można podeptać uczucia, że pomimo tego mogę w jakiś sposób przekonać cię, żebyś pozostał z Tess – ciągnęła nosem, tuląc się do niego.
- Musiałbym oszaleć – szepnął.
- Jestem zmęczona. Zmęczona walką.
- Więc nie walcz. Zamknij oczy. Jestem tu – uspokajał – Nigdzie nie wyjadę.
Cdn.