Posted: Sat Aug 06, 2005 5:48 pm
Zastanawiałam się, gdzie o tym napisać - tu, czy w pokoiku poświęconym Deidre, gdyż to ona poleciła tą książkę. Wybrałam jednak ten temat, bo "Miłość ponad czasem" Audrey Niffenegger zdecydowanie mogę zaliczyć do ulubionych pozycji książkowych.
Tytuł oryginalny to "The Time Traveler's Wife" i muszę przyznać, że nieco lepiej oddaje treść książki, która opowiada o dwojgu ludzi, których połączył... czas. Główni bohaterowie do Clare i Henry. Ona poznała go po raz pierwszy, gdy miała 6 lat, a on 36. On zobaczył ją po raz pierwszy, gdy miał 28 lat, a ona 20. Jak to możliwe? Henry, bowiem, cierpi na rzadką chorobę wywołaną skazą genetyczną, która powoduje iż przenosi się on w czasie. Znika nieoczekiwanie, pozostawiając po sobie tylko stosik ubrań. Nigdy nie wie, gdzie się znajdzie i jaka będzie otaczająca go rzeczywistość (cytat z opisu książki).
Niech nie zwiodą was różowe barwy okładki. "Miłość..." nie jest kolejnym cukierkowym romansidłem. W dzisiejszych czasach trudno o ciekawą historię opowiadającą o uczuciu, jakie łączy dwoję ludzi, która byłaby nie tyle wciągająca, co świeża. Audrey udało się jednak stworzyć niby zwyczajne postaci, a jednak tak interesujące. Jednej nocy tak się zaczytałam, że odłożyłam książkę dopiero o świcie. Śmiałam się i płakałam razem z bohaterami. Dopingowałam ich w każdej trudnej sytuacji, jakie choroba Henry'ego piętrzyła na ich drodze do szczęścia. Polecam!
Tutaj poczytacie, co Ela napisała o tej książeczce, a poniżej możecie zerknąć na skany prologu i jednego z rozdziałów (które również zawdzięczamy Eli ). Na koniec okładka polska i amerykańska.
Prolog
Jeden z rozdziałów
Tytuł oryginalny to "The Time Traveler's Wife" i muszę przyznać, że nieco lepiej oddaje treść książki, która opowiada o dwojgu ludzi, których połączył... czas. Główni bohaterowie do Clare i Henry. Ona poznała go po raz pierwszy, gdy miała 6 lat, a on 36. On zobaczył ją po raz pierwszy, gdy miał 28 lat, a ona 20. Jak to możliwe? Henry, bowiem, cierpi na rzadką chorobę wywołaną skazą genetyczną, która powoduje iż przenosi się on w czasie. Znika nieoczekiwanie, pozostawiając po sobie tylko stosik ubrań. Nigdy nie wie, gdzie się znajdzie i jaka będzie otaczająca go rzeczywistość (cytat z opisu książki).
Niech nie zwiodą was różowe barwy okładki. "Miłość..." nie jest kolejnym cukierkowym romansidłem. W dzisiejszych czasach trudno o ciekawą historię opowiadającą o uczuciu, jakie łączy dwoję ludzi, która byłaby nie tyle wciągająca, co świeża. Audrey udało się jednak stworzyć niby zwyczajne postaci, a jednak tak interesujące. Jednej nocy tak się zaczytałam, że odłożyłam książkę dopiero o świcie. Śmiałam się i płakałam razem z bohaterami. Dopingowałam ich w każdej trudnej sytuacji, jakie choroba Henry'ego piętrzyła na ich drodze do szczęścia. Polecam!
Tutaj poczytacie, co Ela napisała o tej książeczce, a poniżej możecie zerknąć na skany prologu i jednego z rozdziałów (które również zawdzięczamy Eli ). Na koniec okładka polska i amerykańska.
Prolog
Jeden z rozdziałów