Post
by LEO » Mon Oct 06, 2003 10:10 pm
…Przeczytajcie…pomyślcie…poznajcie pewna historię…
Ten, co ośmielił się o tym opowiedzieć i tak nie wiedział wszystkiego, ale wiedział więcej niz. ktokolwiek inny. Nie chciał powiedzieć, czemu zdecydował się snuć te opowieść. Ale nie dlatego, że się bał. Raczej, dlatego, że chciał opowiedzieć o człowieku, którego podziwiał, któremu współczuł, któremu służył, którego chciał usprawiedliwić i którego chciał odnaleźć. Ale dziś jest już chyba za późno. Ten człowiek kiedyś widział drogę powrotna. Teraz wstąpił na ścieżkę, z której nie ma odwrotu. Nie ma, ponieważ on nie chce zawrócić. Nie widzi powodu, dla którego miąłby to zrobić. Tak zatem posłuchajcie opowieści człowieka, który chce przekazać legendę kolejnym pokoleniom… by zrozumiały… by potrafiły odnaleźć w sobie pokorę i szacunek.
…Są ludzie o których się pamięta dłużej, niz. oni sami żyją. Są ludzie, których imienia się nie wymienia. Są imiona, które można nadąć dzieciom dopiero po wielu pokoleniach, by ból z nimi związany nigdy nie niepokoił ich za życia tych, którzy pamiętają. Są ludzie, o których się pamięta i których imię woli się zachować jedynie w pamięci, by nie przywoływać go głośno z obawy o to, ze owa postać ożyje.………Ponownie.
Strach.
Strach i pokora.
Szacunek przez lęk?
…nie. Poprzez wzgląd na przeszłość, która teraz krąży już tylko jako legenda… legenda żyje i przypomina, ze to co się stało, nie stało się bez przyczyny.
…To nie była wojna, której przyczyny nikt nie znal. Wszyscy wiedzieli, czemu TO się stało. Każdy ma swoje granice. Dlatego ci, którzy szli za swym przywódca szli z miłości, uwielbienia i zrozumienia, nie z obowiązku… Jednak po latach krwawych walk, po latach wypełnionych ofiarami okrutnej walki zaczęli się zastanawiać, „jak długo jeszcze?”. Nie było już wrogów. Pokonała ich legenda. Ich przeciwnik był bezlitosny. Nikogo nie oszczędzał. Nie potrafił się ulitować. Władca. Kiedyś był młody, ale to już minęło. Zmienił się. Z dawnych lat pozostał mu tylko spokój na twarzy. Jednak cala reszta się zmieniła. Oczy były martwe. Nie było już w nich nawet bólu. Tylko nieustępliwość. Kiedyś wierzył, ze każdy może żyć w spokoju, ze dla każdego będzie gdzieś na świecie miejsce. Kiedyś kochał. Kiedyś był kochany przez te jedna osobę, która nadawała sens jego istnieniu. Nie chciał nic od nikogo. Chciał tylko być z nią. Był niewinny, nieświadomy i starał się być szczęśliwy.
Chciał zbyt wiele.
Ludzie zawsze starają się być przygotowani na jakąś stratę i modlą się cicho do kogoś, kto nad nimi czuwa, by tylko pozwolił im zatrzymać te jedna, jedyna rzecz, bez której żyć nie będą w stanie. Ale los bywa złośliwy. JEMU odebrał właśnie te jedyna rzecz. A przecież ON mógł znieść wszystko, tylko nie to…
I stało się. Modlił się do aniołów i do szatana, by pomogli mu zrozumieć, by dali sile…Jego prośby zostały wysłuchane…pytanie: przez kogo?
…Wódz, który stal na czele nieustraszonej armii, wódz na którego jedno słowo ruszały miliony, wódz, który nie przegrywał żadnej walki. Wódz, który wśród swojego ludu nie miął przeciwników. Wódz, który choć żył – był martwy. Otoczony surowymi ścianami pałacu wołał siedzieć w swych komnatach sam. Nie uśmiechał się. Nie rozmawiał na prywatne tematy. Nie spowiadał się nikomu. Nie słuchał muzyki. Nie oglądał obrazów. Zamykał oczy i widział te, które chciał widzieć i które zawsze przywoływał w pamięci, gdy potrzebował uczucia, o które nie był w stanie prosić nikogo innego. Obrazy przeszłości. Wspomnienia. One zastąpiły mu życie. Życie zastąpiła zemsta. Zemsta, w której udział wziął cały naród. Zemsta za doznane krzywdy? Nie. Za przekroczenie granic, ponieważ… każdy z nas ma swoje granice.
Kiedyś miął wybór. Na pozór. Chciał jednak odtrącić to, czego los mu nie pozwolił. Wiec, gdy nie miął już nic do stracenia podjął rękawice. Wrócił tam, skąd pragnął uciec. Do miejsca, którego nie znal nigdy wcześniej, ale które znało jego. Stworzył imperium. Otoczył ochrona każdego, kto był blisko niego, by nigdy więcej nikogo nie stracić. Ale to nie wróciło mu uczuć. Wiec rzucił wyzwanie. Postanowił zniszczyć wrogów. Postanowił, ze zapłacą za wszystko, co zrobili złego. Postanowił potraktować ich tak samo, jak kiedyś potraktowano jego. Ale pamiętał tylko zło, którego doznał. I tak bolesna przeszłość wykreowała Wodza. Władcę. Króla.
Kiedyś nie zwracał uwagi na to, co się z nim dzieje, nie bal się o siebie. Zawsze bal się o innych. Co robił – robił z myślą o nich. Był niegroźny, ale potraktowano go tak, jakby był tym, kim dopiero miał się stać. Gdy zginęła ta, która dala mu życie poprzez wzajemna miłość przestał stawiać problemy innych przed własne potrzeby. A jedyna potrzebę, jaka miął, to potrzeba pomszczenia niespełnionych Marzen…
A legendy żyją. Były zanim się urodził. Były po jego śmierci i po tym co nastąpiło po niej. Przetrwały tak samo, jak on potrafił przetrwać…
…Zimny pałac kryje wiele tajemnic. W ciszy, w prywatnych komnatach jedynie nieliczni i czas są świadkami tego, co ma tam miejsce.
… Legendy kamiennych komnat…jest ich tak wiele…
…legendy o władcy…
…o tym jak odsunął od siebie syna… o jego przyjaciołach…o jego kochankach…o jego wrogach…
A ludzie…hmmm…ludzie wyszukują piosenki i poprzez nie przekazują sobie legendy a w nich prawdę, fałsz i domysły o swojej historii.
oto jedna z nich... LEGENDA o ŚMIERCI, KTÓRA DAŁA NOWE ŻYCIE...
Jak narodził się feniks? Poprzez śmierć. Śmierć była jego częścią, otaczała go, dała mu życie i je odebrała, dała mu nadzieję i mu ją odebrała.
Feniks to mężczyzna, który z początku nie był świadomy tego, jakie wywrze znaczenie w dziejach swego ludu. Coś tragicznego go spotkało. Stracił coś co stanowiło dla niego sens istnienia. I to właśnie ból sprawił, że obudził się feniks. Powstał nowy człowiek zbudowany z żalu, złości i nienawiści, uporu i gniewu. od tej pory feniks rozpoczął walkę. Bezpardonową. Popiół był tym co zostawiał po sobie i z czego się odradzał. Każda walka podsycała ból i dlatego szukał nowego powodu by go podtrzymać, bo nie chciał zapomnieć powodu cierpienia, to by oznaczało, że się pogodził z tym co go spotkało. pogodzenie się oznaczało rozgrzeszenie i zapomnienie, a on chciał pamiętać.
...Śmierć...
Ból matki i wiara ludu w możliwość odzyskania tego co zostało zniszczone musiały pokonać strach. 4 osoby, 4 postaci, w tym ta jedna najważniejsza, umarły i miały się odrodzić. Odrodziły się, ponieważ miały znów umrzeć.
Ktoś ponoć mówił, że gdy władca był chłopcem poznał ból, jakiego nie powinien był poznać nikt w tak wczesnym wieku. Rada Starszych ponoć wiedziała wszystko, ale ani razu nie interweniowali. Ponoć czekali czy sobie poradzi, czy przeżyje, czy podejmie wyzwanie... Ale on kochał. Był jak inne dzieci. Chciał wierzyć w dobro i szczęśliwe zakończenia. Ktoś ponoć słyszał, że nawet w końcu wziął ślub z kobietą którą kochał... takie krążyły legendy... wierzyli w nie praktycznie wszyscy, ale On nigdy się nie wypowiadał na JEJ temat, więc nikt nie chciał tego potwierdzić. Milczała jego siostra i jego przyjaciel. ONA jednak musiał być, bo przecież legendy opowiadają o jej śmierci...o tym jak nie pozwolił jej odejść za pierwszym razem, o tym jak bardzo mocno ją kochał, o tym, jak umierała na jego rękach i nie zrobił nic, ponieważ prosiła go o śmierć...
Śmierć. Młody władca odrodził się. O mało nie stracił życia przez ludzi, którzy nie potrafili zrozumieć jego prawa do życia, ci ludzie poznali w końcu jego okrutny gniew, był świadkiem wielu wypadków, stracił przyjaciół, sam zmarł, ale to ONA ponoć ponownie wróciła go do życia. To gdzie wtedy był nigdy nie zostało wyjawione, nigdy nikomu nie powiedział. ON. Przybył z przyszłości by uratować siostrę i przyjaciół kosztem własnej miłości. Zrezygnował ze szczęścia, by nie patrzyć na kolejne śmierci.... Śmierć była jego drugą duszą i nigdy go nie chciała opuścić...
Jedna postać ponoć była tego świadkiem... tylko jedna widziała wtedy jego twarz...
Jak do tego doszło? Ludy ze wschodniego wybrzeża powiadają, że to dlatego, że w końcu wydał wojnę ludziom. Ludy z zachodu mówią, że ta śmierć była właśnie przyczyną JEJ śmierci. Nie wiadomo do końca jak to się stało. Ale ponoć byli wtedy razem. Chodziły słuchy, że uciekali, ale plemiona wolne żyjące przy oceanach twierdzą, że ona chciała odejść, by go ratować. Ponoć kiedyś coś takiego już zrobiła. Umierała, a on trzymał ją w ramionach. Drobne ciało było prawie bezwładne... jak szmaciana lalka... Nie mógł utrzymać jej głowy, która przetaczała się na bok, ale jej oczy patrzyły na jego twarz... Ponoć się uśmiechnęła... ponoć chciał ją znów ratować. Ale powiedziała „nie”. Nie miała siły... była zmęczona, a jej życie kosztowało go mnóstwo wysiłku i cierpienia. Nigdy nie powinni byli być razem, ale on nigdy się nie poddawał i za każdym razem rzucał się na oślep na wszystkich, którzy twierdzili, że nie ma racji... ktoś widział ich wtedy.. może to nawet była jego siostra... miał spokojne oczy... patrzyli na siebie... poprosiła go, by żył i dał umrzeć jej... by pamiętał o synu i innych przyjaciołach... by pamiętał o jej rodzicach... On miał jej życie w swych rękach, mógł ją zatrzymać, ale dotknął jej ciała w miejscach, które nosiły najcięższe blizny i zrozumiał, że miała rację. Wycierpiała już wystarczająco. Teraz musiał dać jej odpocząć i samemu stawić czoła reszcie. Więc potaknął. Pocałował ją. Poczuł jak ciało w jego ramionach zwiędło, jak nagle zaczęło się z nich wysuwać. Zacisnął uścisk... mocno... tak mocno, że bał się, że połamie jej kości... wtulił w nią twarz.. jej włosy rozsypały się po jego twarzy. Ukrył się w nich i wdychał jej zapach a one chłonęły jego łzy. Nie chciał jej wypuścić z objęć. Nie potrafił. Nie mógł nic powiedzieć. Nie zwracał na nic uwagi. W końcu zamilkł. Nie było słychać nawet szeptu, szmeru, dźwięku. Za to w powietrzu zaczął unosić się strach... nie o niego, ale przed nim... Jego siostra odsunęła się. Jak przerażone zwierzę zaczęła się wycofywać pociągając za sobą jego przyjaciela. Ten ponoć nie chciał zostawić go samego. Zbliżył się, ale to co zobaczył przeraziło nawet jego. Nie było już Maxa Evansa... On. Wstał z klęczek podnosząc bez trudu bezwładne ciało. Jej głowa zsunęła się z jego ramienia i opadła. Włosy rozsypały się na ramieniu. Ominął ich wynosząc swoją miłość. Nie odezwał się. Ktokolwiek był przy nim wtedy odsunął się, zszedł mu z drogi widząc jego martwe oczy. Umarły tak szybko. W jednym momencie. Wraz z jego sercem. Wraz z nią. Nie pozwolił za sobą iść. Nikt nie wie co się stało z jej ciałem. Gdzie ono jest. Gdzie spoczywa jego serce. Czy tam gdzie się poznali? Czy tam gdzie umarła? Czy aby przypadkiem nie zabrał go ze sobą tak jak ona na zawsze zabrała jego duszę?
Według przekazu jednych świeciło wtedy słońce, które nie pozwoliło mu ukryć łez, ale nie było takiej potrzeby, ponieważ ponoć one już wyschły. Ponoć jego spękana dusza wchłonęła wszystek żal, jaki wypłakało jego serce. Ponoć słońce świeciło bezwstydnie.
Według przekazu innych w dniu jego kolejnej śmierci, tej ostatecznej śmierci jego duszy padał deszcz. Duże krople ciężko rozpryskiwały się na jego twarzy, wsiąkały we włosy i w materiał ubrania, w nią. Ponoć i niebo płakało. Czy miało prawo? Przecież to ono mu ją odebrało, to ono zesłało łzy... jakże fałszywe mogło się wtedy wydawać, jakże okrutne...
Ale jak było wtedy w miejscu, które było jemu tak bliskie i tak dalekie zarazem wie tylko ON, chociaż to i tak pewnie nie ma dla niego znaczenia. Wie On i jego przyjaciel i jego siostra i ci nieliczni, którzy byli świadkami, a którzy zdecydowali się połączyć z Nim, ponieważ szybko zorientowali się wtedy, że każdy kto był przeciwko, nie miał najmniejszych szans...
Przy błękitnej jaskini stoi mała kaplica. Nikt nie wie, kto ją wybudował i kiedy. Ponoć po prostu tam była. Niektórzy mówią, że tam jest Ona. Faktyczna i jedyna królowa. Władczyni, która do końca prowadzi swego władcę. Ale takich miejsc jest kilkadziesiąt. Nie tylko w jego ale i w jej rodzinnym domu. Każde jest ważne i każde obserwowane. Pojawiają się na nich kwiaty i drobne podarunki, ale nikt nie potrafi dostrzec tego, kto je kładzie.
...tam dom twój gdzie serce twoje...
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "