Muzyczne rodzynki
Moderator: LEO
Muzyczne rodzynki
Długo zastanawiałam się, co zrobić z tym moim nieszczęsnym podejściem do muzyki. A konkretnie, jak obwieścić całemu światu (roswell), co cenię. Nie co lubię, a właśnie, co cenię. I nie tylko ja, wy także. Pomyślałam, że dopiszę się do tematu "Jakiej muzyki słuchają fani roswell" ale jest tak rozległy, że... czy mi się zdaje, czy został zamknięty? Potem natknęłam się na temat LEO o fenomenach muzycznych, ale jakoś nie zgadzam się z jej definicją. A przynajmniej poszerzam ją o tzw. "rodzynki", czyli muzykę mało znaną, ale za to jaką!!! Niech ten temat stanie się pocztą pantoflową, dla tych właśnie rodzyneczek. Nie ograniczajcie się do wymieniania samych tytułów. Informujmy się o koncertach, promocjach, ciekawych okładkach, stronach internetowych, historiach zespołów i wykonawców. I niech to nie będą, choć bardzo dobre "Travisy" i "Coldplaye", do których wszystcy mamy dostęp i znamy nazbyt dobrze.
Zacznę nowością, a zarazem inspiracją do tego tematu. Zespół, tytuł płyty i jednej z piosenek zarazem: BLACKFIELD. Smutna to płytka. Ściślej, słowa. Ale, gdy odbiera się ją w całości jest fenomenalna, łagodna i pikantna zarazem. Każda nuta sprawia, że jest ci coraz przyjemniej i chcesz słuchać wciąż i wciąż. Spędziłam pół godziny nad oglądaniem okładki i książeczki (możecie je zobaczyć na www.blackfield.org w newsach), choć w sumie jest tego niewiele. Urok tkwi jednak w perfekcyjnym wykonaniu, chociaż noworodek w butelce może nieco przerażać. Budzi dreszcz, podobnie cały krążek. Jak w każdym rockowym kawałku, nie zabraknie tu perkusji, gitary. Ale pojawią się też niesamowite (!) skrzypce, czy fortepian. Nawet nieco elektorniki, która będąc niemal niezauważalną nadaje utworom swoistego, niepowtarzalnego klimatu. Byłabym zapomniała, o dołączonej płycie z teledyskiem do tytułowego utworu - wykorzystano w nim dość popularną ostatnio sekwencję zmiany jednego obrazu w drugi poprzez przejście pierwszoplanowego w zdjęcie trzymane przez inną osobę. Wszystko to kręcone jakby starą kamerą - wciąż przeskakują różne kreski i kropki na obrazie, który raz jest różnymi odcieniami brązu by zaraz potem zamienić się w bijącą po oczach zieleń. Mnie bardzo przypadło do gustu. (również na stronie oficjalnej zespołu) Nie będę tu wymieniać utworów, które podobają mi się najbardziej, bo zmieniłabym co najwyżej ich kolejność nie pomijając żadnego. Artrock w pełnej krasie A może spotkamy się na koncercie w Krakowie? Zajrzyjcie na Rockserwis.pl. Włączcie też tadiową trójkę, koniecznie!
RIVERSIDE - gdy o nich mówię, zwykle nikt nie słucha. No bo co nowego można usłyszeć w polskim, rockowym zespole? A ja wam powiem, że dużo. Wiele więcej! Śpiewają po angielsku, dlatego, jeśli przekonywanie do zaiteresowania się nimi zaczynam od prezentacji któregoś z utworów, nikt mi nie wierzy. A potem już nic nie muszę mówić. W zasadzie mi nie wolno, bo zagłuszam muzykę. Ale nie obrażam się, bo podobny wpływ miała na mnie, gdy usłyszałam "Out of myself". A potem usłyszałam resztę utworów na płytce i zatraciłam się do reszty. Wręcz nie mogę uwierzyć, że przegapiłam październikowy koncert! A teraz chłopaki robią sobie przerwę by zająć się kolejnym krążkiem. Wracajc jednak do samej muzy, Riverside również prezentuje rockowy styl, choć nieco ostrzejszy niż Blackfield. Nie wyobrażajcie sobie jednak zaraz walenia w perkusję i solówek na basówce. To nadal coś w rodzaju "smooth rock". Książeczka z treścią piosenek jest niesamowita. Piękne, staranne wykonanie. Aż się łezka w oku człowiekowi kręci, że sam tak nie potrafi (wybaczcie, zboczenie 'zawodowe' ) Zajrzyjcie na Riverside.art.pl. I co ja się będę rozpisywać, obejrzyjcie tam wszystko
SIGUR RÓS - by nie było tak wyłącznie rockowo. Ciężko określić ich muzykę. Niech posłuży temu dość poetycki cytat, z polskiej strony fanowskiej zespołu: Żeby muzykę Sigur Rós opisywać słowami? Czy to się w ogóle da zrobić? Ale jeśli już trzeba... To by było gdzieś pomiędzy nieokreślonym lękiem a ciepłym spokojem, między cierpliwym wyczekiwaniem, a spazmatycznym szałem, gdzieś między nieodgadniętą tajemnicą a rozpoznaną rzeczywistością – gdzieś tam właśnie płynie muzyka Sigur Rós. Dźwięki odbijają się od ciemnych i zimnych wnętrz starej gotyckiej katedry by po chwili prześliznąć się szparą i odlecieć z prądem słonecznego wiatru islandzkiego lata. A i ten opis nie mówi wszystkiego. Zajrzyjcie: hatikvah.uni.opole.pl/Sigurros. Poczytajcie. Zobaczcie. Z własnego doświadczenia dodam jeszcze, że najlepiej słuchać Sigur Rósa w półmroku, na wygodnym, miękkim fotelu (poduszce). I koniecznie z zamkniętymi oczami. Jak się uda pozbądźcie się z domu rodziny, by nikt wam nie przeszkadzał. Efekt murowany!
To tyle na pierwszy raz. Jeszcze mam kilka tytułów w rękawie. A jakie są wasze rodzyneczki?
Zacznę nowością, a zarazem inspiracją do tego tematu. Zespół, tytuł płyty i jednej z piosenek zarazem: BLACKFIELD. Smutna to płytka. Ściślej, słowa. Ale, gdy odbiera się ją w całości jest fenomenalna, łagodna i pikantna zarazem. Każda nuta sprawia, że jest ci coraz przyjemniej i chcesz słuchać wciąż i wciąż. Spędziłam pół godziny nad oglądaniem okładki i książeczki (możecie je zobaczyć na www.blackfield.org w newsach), choć w sumie jest tego niewiele. Urok tkwi jednak w perfekcyjnym wykonaniu, chociaż noworodek w butelce może nieco przerażać. Budzi dreszcz, podobnie cały krążek. Jak w każdym rockowym kawałku, nie zabraknie tu perkusji, gitary. Ale pojawią się też niesamowite (!) skrzypce, czy fortepian. Nawet nieco elektorniki, która będąc niemal niezauważalną nadaje utworom swoistego, niepowtarzalnego klimatu. Byłabym zapomniała, o dołączonej płycie z teledyskiem do tytułowego utworu - wykorzystano w nim dość popularną ostatnio sekwencję zmiany jednego obrazu w drugi poprzez przejście pierwszoplanowego w zdjęcie trzymane przez inną osobę. Wszystko to kręcone jakby starą kamerą - wciąż przeskakują różne kreski i kropki na obrazie, który raz jest różnymi odcieniami brązu by zaraz potem zamienić się w bijącą po oczach zieleń. Mnie bardzo przypadło do gustu. (również na stronie oficjalnej zespołu) Nie będę tu wymieniać utworów, które podobają mi się najbardziej, bo zmieniłabym co najwyżej ich kolejność nie pomijając żadnego. Artrock w pełnej krasie A może spotkamy się na koncercie w Krakowie? Zajrzyjcie na Rockserwis.pl. Włączcie też tadiową trójkę, koniecznie!
RIVERSIDE - gdy o nich mówię, zwykle nikt nie słucha. No bo co nowego można usłyszeć w polskim, rockowym zespole? A ja wam powiem, że dużo. Wiele więcej! Śpiewają po angielsku, dlatego, jeśli przekonywanie do zaiteresowania się nimi zaczynam od prezentacji któregoś z utworów, nikt mi nie wierzy. A potem już nic nie muszę mówić. W zasadzie mi nie wolno, bo zagłuszam muzykę. Ale nie obrażam się, bo podobny wpływ miała na mnie, gdy usłyszałam "Out of myself". A potem usłyszałam resztę utworów na płytce i zatraciłam się do reszty. Wręcz nie mogę uwierzyć, że przegapiłam październikowy koncert! A teraz chłopaki robią sobie przerwę by zająć się kolejnym krążkiem. Wracajc jednak do samej muzy, Riverside również prezentuje rockowy styl, choć nieco ostrzejszy niż Blackfield. Nie wyobrażajcie sobie jednak zaraz walenia w perkusję i solówek na basówce. To nadal coś w rodzaju "smooth rock". Książeczka z treścią piosenek jest niesamowita. Piękne, staranne wykonanie. Aż się łezka w oku człowiekowi kręci, że sam tak nie potrafi (wybaczcie, zboczenie 'zawodowe' ) Zajrzyjcie na Riverside.art.pl. I co ja się będę rozpisywać, obejrzyjcie tam wszystko
SIGUR RÓS - by nie było tak wyłącznie rockowo. Ciężko określić ich muzykę. Niech posłuży temu dość poetycki cytat, z polskiej strony fanowskiej zespołu: Żeby muzykę Sigur Rós opisywać słowami? Czy to się w ogóle da zrobić? Ale jeśli już trzeba... To by było gdzieś pomiędzy nieokreślonym lękiem a ciepłym spokojem, między cierpliwym wyczekiwaniem, a spazmatycznym szałem, gdzieś między nieodgadniętą tajemnicą a rozpoznaną rzeczywistością – gdzieś tam właśnie płynie muzyka Sigur Rós. Dźwięki odbijają się od ciemnych i zimnych wnętrz starej gotyckiej katedry by po chwili prześliznąć się szparą i odlecieć z prądem słonecznego wiatru islandzkiego lata. A i ten opis nie mówi wszystkiego. Zajrzyjcie: hatikvah.uni.opole.pl/Sigurros. Poczytajcie. Zobaczcie. Z własnego doświadczenia dodam jeszcze, że najlepiej słuchać Sigur Rósa w półmroku, na wygodnym, miękkim fotelu (poduszce). I koniecznie z zamkniętymi oczami. Jak się uda pozbądźcie się z domu rodziny, by nikt wam nie przeszkadzał. Efekt murowany!
To tyle na pierwszy raz. Jeszcze mam kilka tytułów w rękawie. A jakie są wasze rodzyneczki?
No i mam miłą niespodziankę. Koncerty!
PORCUPINE TREE - To kolejny zespół prezentujący muzykę rockową. Coś pomiędzy Riversidem, a Blackfieldem. Zresztą nie ma się co dziwić. Jeden z członków Porcupine Tree stworzył krążek Blackfield. Muzyka podobna, ale jednocześnie inna. Bliżej jej do klasycznego rocka (choć nie do końca!!!) niż Blackfielda pełnego smaczków instrumentalnych. Nie twierdzę przy tym, że muzyka PT jest gorsza. Po prostu inna, równie wspaniała, o czym świadczy mnóstwo płyt na ich koncie! Szerzej o zespole na stronie: www.porcupinetree.pl
A teraz najlepsze! Koncert PT W Krakowie! Jest on częścią europejskiej trasy "Deadwing European Tour 2005". Odbędzie się 15.04.2005 w Hali TS " Wisła" przy ul.Władysława Reymonta 22 o godz.20.00. Bilet można kupić na www.rockserwis.pl. Koncert zespołu poprzedzi występ Anathemy. Dzień wcześniej - 14 kwietnia - OBA ZESPOŁY zagrają w Bydgoszczy, w sali Filharmonii Pomorskiej przy ul. K. Libelta 16 o godz. 19:00.
Trzy koncerty da również zespół Riverside, o którym pisałam wcześniej. Narazie znamy tylko daty i miejsca. Szczegóły wkrótce
08.04 - Kraków - klub Loch Ness
09.04 - Warszawa - klub Progresja
13.04 - Wrocław - klub Diabolique
PORCUPINE TREE - To kolejny zespół prezentujący muzykę rockową. Coś pomiędzy Riversidem, a Blackfieldem. Zresztą nie ma się co dziwić. Jeden z członków Porcupine Tree stworzył krążek Blackfield. Muzyka podobna, ale jednocześnie inna. Bliżej jej do klasycznego rocka (choć nie do końca!!!) niż Blackfielda pełnego smaczków instrumentalnych. Nie twierdzę przy tym, że muzyka PT jest gorsza. Po prostu inna, równie wspaniała, o czym świadczy mnóstwo płyt na ich koncie! Szerzej o zespole na stronie: www.porcupinetree.pl
A teraz najlepsze! Koncert PT W Krakowie! Jest on częścią europejskiej trasy "Deadwing European Tour 2005". Odbędzie się 15.04.2005 w Hali TS " Wisła" przy ul.Władysława Reymonta 22 o godz.20.00. Bilet można kupić na www.rockserwis.pl. Koncert zespołu poprzedzi występ Anathemy. Dzień wcześniej - 14 kwietnia - OBA ZESPOŁY zagrają w Bydgoszczy, w sali Filharmonii Pomorskiej przy ul. K. Libelta 16 o godz. 19:00.
Trzy koncerty da również zespół Riverside, o którym pisałam wcześniej. Narazie znamy tylko daty i miejsca. Szczegóły wkrótce
08.04 - Kraków - klub Loch Ness
09.04 - Warszawa - klub Progresja
13.04 - Wrocław - klub Diabolique
Kontynuując mój samotny temat chciałam jedynie napisać, że jestem wycieńczona. Koncert Riverside'a został przełożony na poprzedni wtorek, z jeszcze wcześniejszego piątku z wiadomego powodu... Tak więc między nim, a dzisiejszym występem Porcupine Tree w krakowskiej hali Wisły minęło raptem kilkadziesiąt godzin. Mój organizm sięgnął stanu skrajnego wyczerpania, ale warto było. Jeśli chodzi o Riversów, to w Loch Ness zawiodło nagłośnienie. Na szczęście chłopaki wyszli z tego obronną ręką i nie żałuję, że tam poszłam. Natomiast wrażenia po wysłuchaniu Porcupine Tree ciężko mi opisać. Bo jestem "padnięta" i co niespotykane zabrakło mi słów. Chcę więcej, więcej, więcej Polecam wam wszystkim ich najnowszy krążek "Deadwing". Kupujcie w ciemno, jeśli rockowe klimaty to to, co tygryski takie jak wy lubią najbardziej.
Olka - cieszę się, że dodałaś rodzynki ... bardzo możliwe, że za -naście lub - dziesiąt lat trafią w kategorię "fenomeny" ponieważ panująca w dzisiejszych czasach moda na niecodzienność i inność wynosi na szczyt zespoy tak mało komercyjne i z założenia niekomercyjne, że staje się to ich przekleństwem (?) poniewaaż plasuje ich wysoko w rankingach rozgłosni radiowych czyniąc tym samym elementem czegoś, co z dawnej definicji nazywało się "pop"...
Z Blackfield spotkałam się własnie "w" R. Niesamowity klimat, ale tak jak większość zespołów, których słucham... muszę do niego mieć nastrój i to wlaśnie czyni muzyke i wykonawce wyjątkowym...
kiedyś w Polsce nie było słychać kompletnie nic o Dave Matthiews Band. Potem Dave matthiews nagrał piosenkę z Santaną. Potem cisza i nagle... kilka lat R i rewelacyjnym utworze "crah into me" wczoraj słyszałam jaki się "urodził" nowy ciekawy zespół i że czekamy aż jego kolejna nowa pyta dojdzie do Polski...
Z Blackfield spotkałam się własnie "w" R. Niesamowity klimat, ale tak jak większość zespołów, których słucham... muszę do niego mieć nastrój i to wlaśnie czyni muzyke i wykonawce wyjątkowym...
kiedyś w Polsce nie było słychać kompletnie nic o Dave Matthiews Band. Potem Dave matthiews nagrał piosenkę z Santaną. Potem cisza i nagle... kilka lat R i rewelacyjnym utworze "crah into me" wczoraj słyszałam jaki się "urodził" nowy ciekawy zespół i że czekamy aż jego kolejna nowa pyta dojdzie do Polski...
"...I'm a member of that group of... outsiders. So... thank you, Roswell... Thank you for... for letting me live among you...Thank you for giving me a home... "
No nareszcie ktoś zaczął taki tamat ! Ja też mam parę rodzynków, ale niestety o nich torchę pobieżnie , bo teraz nie mam czasu :
Colour of Fire- genialny, nowy anigielski zespół Młoda generacja. Reprezentują nostalgiczny rock połączony z czymś w stylu The Cure. Brzmienia od ostrych po najdelikatniejsze , słowa od śmiechu po łzy. Polecam gorąco.
A z polskich zespołów ! Boże, ile ja tego słucham - Interpol, Cool Kids of Death, Kawałek Kulki -polecam szczególnie to ostatnie !!!!
Leo kocham DMBand !!!!!! Słucham ich nałogowo od czasów pre-Roswell czyli wcześniej niż zagrali nam w serialu...Ich płyt próżno szukać po MediaMarktach, ale mam taki swój mały sklepik muzyczny z kilmatem...
I dziewczyny- nie jesteście osamotnione. Przyzwyczaiłam się, że raczej byłam odmieńcem w moim środowisku, w którym za awangardę uważano The Scorpions
Colour of Fire- genialny, nowy anigielski zespół Młoda generacja. Reprezentują nostalgiczny rock połączony z czymś w stylu The Cure. Brzmienia od ostrych po najdelikatniejsze , słowa od śmiechu po łzy. Polecam gorąco.
A z polskich zespołów ! Boże, ile ja tego słucham - Interpol, Cool Kids of Death, Kawałek Kulki -polecam szczególnie to ostatnie !!!!
Leo kocham DMBand !!!!!! Słucham ich nałogowo od czasów pre-Roswell czyli wcześniej niż zagrali nam w serialu...Ich płyt próżno szukać po MediaMarktach, ale mam taki swój mały sklepik muzyczny z kilmatem...
I dziewczyny- nie jesteście osamotnione. Przyzwyczaiłam się, że raczej byłam odmieńcem w moim środowisku, w którym za awangardę uważano The Scorpions
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Angielski, powiadasz? I w dodatku młoda generacja! W takim razie koniecznie muszę się za nimi rozglądnąć. Anglicy potrafią zagrać!Colour of Fire- genialny, nowy anigielski zespół
Co do polskich zespołów, jak Cool Kids... jakoś nie mogę się do nich przekonać Podobnie jest w przypadku "Kombajnu do zbierania kur po wioskach" - tak to nazwa zespołu Jak kolwiek egzotycznie brzmi (lub swojsko, zależy od punktu widzenia ) da się tego słuchać. Niektórzy upatrują w tej grupie nowego przodownika na polskiej scenie rockowej, ale jakoś mi się to nie widzi. Zobaczymy.
A teraz danie główne. KINGS OF CONVENIENCE. Na początek zdjątka
Tak właśnie wyglądają Kings of Convenience. Jak widać to dwóch młodych chłopaków o niepozornym wyglądzie Zespół ten przed 3 laty zapoczątkował nowy nurt w muzyce zwany "new acoustic movement". Po kilkumiesięcznej przerwie (Eirik poświęcił się pracy psychologa-terapeuty w rodzimym Bergen, a Erlend uciekł w stronę muzyki tanecznej) powrócili jako duet albumem "Riot On An Empty Street" pokazując, że ich talent nie był jednorazowym przebłyskiem.
Ich styl jest wyciszony. Grają głównie na gitarze akustycznej, której nierzadko towarzyszy pianino. Jednak im dłużej goszczą w muzycznym światku, tym więcej instrumentów można usłyszeć w ich utworach. Zatem na ostatnim krążku nie zabrakło też żywszych kawałków doprawionych wiolonczelą, kontrabasem, trąbką czy banjo.
Jednak prawdziwym rarytasem są ich partie wokalne. Mówi się, że tak dobranych głosów nie było od czasu Simona i Garfunkela. To właśnie dzięki słowom ich ballady nie są cukierkowe.
Jeśli chodzi o konkretne utwory to polecam zainteresować się najpierw ich ostatnią, wspominaną już tu płytą (Riot On An Empty Street). Znajdziecie na niej takie rodzynki, jak "Misread" (do ściągnięcia/przesłuchania na oficjalnej stronie kingsofconvenience.com - należy przycisnąć 'on' w prawym, górnym rogu strony) "I'd rather dance with you", czy wspomagane głosem Leslie Feist "The Build Up". Uwielbiam wszystkie ich nostalgiczne kawałki! Szczerze polecam ten norweski duet. Ja się zakochałm!
Dzięki. A ja mam smutną wieść- Colour of Fire wlaśnie się rozpadł Owen stwierdził, że się wypalili razem ...Być może więc będzie reaktywacja grupy tylko w innym składzie...Ale płyty, które nagarli i tak pozostały Jutro podam link...
'' It is easier to forgive an enemy than to forgive a friend''
William Blake
William Blake
Nie wiem, jak zacząć... Nie zrozumcie mnie źle. Uznałam, że nadszedł najwyższy czas, by wspomnieć wam o płycie, która w moim muzycznym świecie odgrywa tak samo istotną rolę, jak Roswell. Problemy ze wstępem wynikają z prostego faktu – "A Perfect Circle" wyznaczył kolejną ścieżkę w moim życiu, którą podążyłam i pisząc o tym zespole nie chciałabym popełnić żadnego błędu, a sami na pewno wiecie, jak trudno ubrać w odpowiednie słowa uczucia i wrażenia, które poruszają cię na wielu poziomach.
APC słucham mniej więcej od roku. "Thirtheen Step" to kolejna płyta, na którą zwrócił moją uwagę tata, ale pierwsza, którą mu zabrałam i wbrew jego protestom nigdy nie oddałam Czy i wam zdarzyło się przez tak długi okres czasu słuchać jednej płyty co dzień? Podobnego wpływu nie miał na mnie do tej pory, żaden inny krążek. Jestem zafascynowana głosem wokalisty, muzyką, która dobiega z głośników, ale chyba przede wszystkim tekstami ich piosenek. Nie wiem, ile razy już je tłumaczyłam. Wiem jednak, że niemal zawsze inaczej – w zależności od mojego nastroju. Jak już pisałam, APC odbiera się na wielu płaszczyznach, ale niezależnie od tego, którą odbieram w danym momencie zawsze skłaniają mnie do refleksji. Nad życiem, śmiercią, przemijaniem... Te trzy hasła są chyba najbardziej popularne od zawsze. Ale APC poruszają jeszcze masę innych spraw dobierając słowa tak, że zdają ci się jedyną i oczywistą prawdą. W dodatku prawdą, która jest zmienna. Paradoks? Czy prawda nie powinna być jedna? Owszem, ale to tak jak z prawem – jest jedno, ale ma miliony interpretacji. Ale kiedy w prawie taka 'rozwiązłość' może stanowić problem, w muzyce wzbogaca i pozwala się rozwinąć.
APC to zespół pop-rockowy, rockowy, smoth-rockowy. To kilka określeń, z jakimi się spotkałam i chyba, każde w pewnym stopniu oddaje charakter zespołu. Istotne jest to, że są niepospolici. Mocniejsze kawałki przeplatane są balladami, które nie sposób ująć w konwencjonalne ramy. APC odchodzą też od rockowego schematu zwrotka, refren, zwrotka, a utwory stają się miło rozmyte, mgliste.
Moi faworyci z "Thirteen Step" to "The Package" i "Pet", ale nie sposób przejść obojętnie obok pozostałych kompozycji. Znam je zresztą wszystkie na pamięć.
Polecam wam również wydanie DVD większości utworów z powyższego krążka z dodatkiem kilku innych, do których można obejrzeć teledyski. Tu już niestety muszę przyznać, że nie wszystkie przypadły mi do gustu. Przeróbka "Pet" pt. "Counting Bodies Like Sheep to the Rhythm of the War Drums" pozostawia wiele do życzenia, choć teledysk jest doskonały. Klip do "Weak and Powerless" widziałam chyba milion razy i jeszcze mi się nie znudził. To dziwne, bo nienawidzę robactwa, a jest go tam pełno... aż ciarki przechodzą. W wydaniu DVD jest jeszcze jeden rarytasik – "Imagine" Johna Lenona w wykonaniu zespołu. Nie jestem fanką Lenona, ale "Imagine" zawsze mi się podobało, nawet puszczałam go sobie od czasu do czasu. Ale dopiero w wykonaniu APC utwór w końcu do mnie przemówił. Warto wydać pieniądze dla samej tej interpretacji... piękna.
Jeśli nie udało mi się was zachęcić do sięgnięcia po płytę, cokolwiek powiem i tak was nie przekona. Ale jeśli choć przez moment poczuliście, że macie ochotę jej przesłuchać, nie wahajcie się i koniecznie kupcie/pożyczcie (przegrajcie? ) I nie zraźcie się po pierwszym przesłuchaniu. "Thirteen Step" przeleżało u mnie dwa miesiące, zanim sięgnęłam po płytę, by ponownie ją przesłuchać. Trzeba czasu by pochłonąć wszystko, co niesie, ale koniec końców wyjdzie wam to na dobre. O ile nie traktujecie muzyki, jak dodatkowy element zagłuszenia ciszy, oczywiście. Ale jeśli muzyka znaczy dla was coś więcej... znacie moje zdanie
Okładka "Thirteen Step"
Zdjęcia zespołu
Dobrze, że najpierw ich usłyszałam. Gdybym zobaczyła zdjęcia, pewnie nigdy bym nie sięgnęła po ich płyty Na początku myślałam, że wokalistą jest jakiś młody chłopak ze względu na delikatną i melodyjną barwę głosu, więc wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam zmarszczki na jego twarzy Acha, zapomniałam o linku do oficjalnej strony -> [url=http://aperfectcircle.com[/url]www.aperfectcircle.com[/url]. Polecam plakaty, które można poogladać klikając w ten górny znak zniszczonej pacyfki. Ostrzegam, że zespół jest nastawiony antywojennie, antypolitycznie i anty Bushowo.
APC słucham mniej więcej od roku. "Thirtheen Step" to kolejna płyta, na którą zwrócił moją uwagę tata, ale pierwsza, którą mu zabrałam i wbrew jego protestom nigdy nie oddałam Czy i wam zdarzyło się przez tak długi okres czasu słuchać jednej płyty co dzień? Podobnego wpływu nie miał na mnie do tej pory, żaden inny krążek. Jestem zafascynowana głosem wokalisty, muzyką, która dobiega z głośników, ale chyba przede wszystkim tekstami ich piosenek. Nie wiem, ile razy już je tłumaczyłam. Wiem jednak, że niemal zawsze inaczej – w zależności od mojego nastroju. Jak już pisałam, APC odbiera się na wielu płaszczyznach, ale niezależnie od tego, którą odbieram w danym momencie zawsze skłaniają mnie do refleksji. Nad życiem, śmiercią, przemijaniem... Te trzy hasła są chyba najbardziej popularne od zawsze. Ale APC poruszają jeszcze masę innych spraw dobierając słowa tak, że zdają ci się jedyną i oczywistą prawdą. W dodatku prawdą, która jest zmienna. Paradoks? Czy prawda nie powinna być jedna? Owszem, ale to tak jak z prawem – jest jedno, ale ma miliony interpretacji. Ale kiedy w prawie taka 'rozwiązłość' może stanowić problem, w muzyce wzbogaca i pozwala się rozwinąć.
APC to zespół pop-rockowy, rockowy, smoth-rockowy. To kilka określeń, z jakimi się spotkałam i chyba, każde w pewnym stopniu oddaje charakter zespołu. Istotne jest to, że są niepospolici. Mocniejsze kawałki przeplatane są balladami, które nie sposób ująć w konwencjonalne ramy. APC odchodzą też od rockowego schematu zwrotka, refren, zwrotka, a utwory stają się miło rozmyte, mgliste.
Moi faworyci z "Thirteen Step" to "The Package" i "Pet", ale nie sposób przejść obojętnie obok pozostałych kompozycji. Znam je zresztą wszystkie na pamięć.
Polecam wam również wydanie DVD większości utworów z powyższego krążka z dodatkiem kilku innych, do których można obejrzeć teledyski. Tu już niestety muszę przyznać, że nie wszystkie przypadły mi do gustu. Przeróbka "Pet" pt. "Counting Bodies Like Sheep to the Rhythm of the War Drums" pozostawia wiele do życzenia, choć teledysk jest doskonały. Klip do "Weak and Powerless" widziałam chyba milion razy i jeszcze mi się nie znudził. To dziwne, bo nienawidzę robactwa, a jest go tam pełno... aż ciarki przechodzą. W wydaniu DVD jest jeszcze jeden rarytasik – "Imagine" Johna Lenona w wykonaniu zespołu. Nie jestem fanką Lenona, ale "Imagine" zawsze mi się podobało, nawet puszczałam go sobie od czasu do czasu. Ale dopiero w wykonaniu APC utwór w końcu do mnie przemówił. Warto wydać pieniądze dla samej tej interpretacji... piękna.
Jeśli nie udało mi się was zachęcić do sięgnięcia po płytę, cokolwiek powiem i tak was nie przekona. Ale jeśli choć przez moment poczuliście, że macie ochotę jej przesłuchać, nie wahajcie się i koniecznie kupcie/pożyczcie (przegrajcie? ) I nie zraźcie się po pierwszym przesłuchaniu. "Thirteen Step" przeleżało u mnie dwa miesiące, zanim sięgnęłam po płytę, by ponownie ją przesłuchać. Trzeba czasu by pochłonąć wszystko, co niesie, ale koniec końców wyjdzie wam to na dobre. O ile nie traktujecie muzyki, jak dodatkowy element zagłuszenia ciszy, oczywiście. Ale jeśli muzyka znaczy dla was coś więcej... znacie moje zdanie
Okładka "Thirteen Step"
Zdjęcia zespołu
Dobrze, że najpierw ich usłyszałam. Gdybym zobaczyła zdjęcia, pewnie nigdy bym nie sięgnęła po ich płyty Na początku myślałam, że wokalistą jest jakiś młody chłopak ze względu na delikatną i melodyjną barwę głosu, więc wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy zobaczyłam zmarszczki na jego twarzy Acha, zapomniałam o linku do oficjalnej strony -> [url=http://aperfectcircle.com[/url]www.aperfectcircle.com[/url]. Polecam plakaty, które można poogladać klikając w ten górny znak zniszczonej pacyfki. Ostrzegam, że zespół jest nastawiony antywojennie, antypolitycznie i anty Bushowo.
Who is online
Users browsing this forum: No registered users and 18 guests