Wrażenia Twojej mamy, Lizziet, po obejrzeniu Czary Ognia są podobne do moich. Jak pisałam, scena nieco się zmieniła. Twórcy dość szybko przenieśli Harry'ego i Cedryka na błonia darując nam widok ciągnięcia jego ciała przez pół cmentarza. W książce była to bardzo dramatyczna scena i wydawałoby się, że nie powinna być potraktowana po macoszemu. Ale 'odbili' sobie brak dramatyzmu chwilę potem po ich powrocie. Daniel bardzo realistycznie pokazał ból i cierpienie Harry'ego po tym wszystkim, co zobaczył. A rozpacz Amosa Digory'ego jeszcze odbija się echem w mojej głowie.
Hermiona istotnie nie była gwiazdą wieczoru. I dobrze, bo gdybym musiała oglądać więcej scen z jej udziałem pogniewałabym się na jej zdolności aktorskie. Już kiedyś wspomniałam, że przesadna maniera pasowała do małej dziewczynki z nosem w górze. Książkowa Hermiona już dawno dorosła i bynajmniej nie wyrzuca z siebie wszystkich słów na pełnym 'gazie'. Chodzi mi o to, że mówiąc omal płuc nie wypluwa, kiedy się mądrzy, a mądrzy się co i rusz.
Rupert w roli Rona wypadł lepiej niż się spodziewałam. Tzn. od początku wiedziałam, że będzie dobrze
ale dalej miałam w głowie jego wcześniejsze dokonania w Kamieniu, Komnacie i Więźniu. W Czarze zdecydowanie podążył innym tropem (oczywiście gł. za sprawą scenarzysty, który pisał dialogi) w stronę nastolatka z krwi i kości. Co prawda teksty w stylu "keep your nose down, Harry" raczej pasują do poprawnego zachowania starszego pana, ale w sumie nie ma się do czego przyczepić. Inaczej mówiąc, kiedy Rowling chciała przekląć słowami Rona edytorzy głowili się jakby tu nie zbulwersować rodziców małych dzieci czytających serię HP i w takich chwilach zawsze wkraczała Hermiona z niezastąpionym, oburzonym "Ron!". Powiedzmy, że scenarzyści specjalnie rodzicami się nie przejmowali
Ffilmowy Ron przestał być zabawnie naiwnym uzupełnieniem Harry'ego.
Brakowało mi nieco Rity. Aktorka fenomenalnie wykreowała postać wścibskiej dziennikarki, ale zdecydowanie dali jej za małe pole do popisu.
Moody również nie najgorzej, choć mogłoby być... inaczej.
Hurra! Neville w końcu przestał być tłem. Wypowiedział raptem kilka kwestii, ale miło było zobaczyć go 'w akcji'
Filch wprowadził na ekran wiele... radości. Bardzo mnie rozbawiło jego przejście przez główną salę
Rola Draco została całkowicie zmarginalizowana. Widać, że pojawił się na ekranie tylko dlatego, że w przyszłości odegra istotną rolę i nie można się go ot tak, 'hop siup' pozbyć. A szkoda
Allan... Był przezabawny i faktycznie stracił nieco swoją demoniczność. Na ekranie widać było raczej nauczyciela nie lubiącego uczniów niż człowieka, którego postawę ukształtowały tragiczne wydarzenia z przeszłości. No ale wkrótce będzie miał swoje 5 minut
Jeśli chodzi o uczestników Turnieju. Cedryk był dobry, ale nieco nijaki. Najlepiej mu poszło w scenie labiryntu i na cmentarzu, choć w przypadku tego drugiego za wiele grac nie musiał... Fleur i Viktor byli dostrzegalni, ale ich rola nie porażała. Nie wytłumaczono, że Fleur jest po części Velą zatem sposób zaproszenia ją na bal przez Rona, dla osób nie czytających książki mógł się wydać nieco niezrozumiały. Viktor... no cóż. Chyba nie skłamię jeśli stwierdzę, że wypowiedział w sumie dwa zdania... no niech będzie - trzy.
Muzyka jest bardzo dobra, ale w żadnym momencie nie rozpoznałam fragmentów z trailerów. Radzę przed zakupem wybrać się do Empiku i odsłuchać krążek
Albo wysłużyć się mną, bo ja na pewno zamierzam tak zrobić, żeby nie kupić kota w worku
Jak już będę wiedziała, to wam powiem
I jeszcze tak ogólnie. 2/3 filmu upływa na przedniej zabawie do tego stopnia, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy to na pewno jest seria o HP. Na szczęście jest to humor bardziej brytyjski niż amerykański, więc nie ma się specjalnie do czego przyczepić, choć scena z fretką... Same zobaczycie/wiecie
Choć film trawa prawie 3 godziny w ogóle się tego nie odczuwa. Co więcej miałam wrażenie, że minął błyskawicznie a to za sprawą błyskawicznego przechodzenia z jednego wątku do następnego. Wydarzenia, którym Rowling często poświęcała rozdział trawają po 2 góra 3 minutki. Ale coś trzeba było wyciąć, żeby dobrze nakręcić końcówkę. Ze sceny na cmentarzu jestem całkowicie zadowolona. Fines przerósł moje wszelkie oczekiwania. Do tej pory Voldemort wydawał mi się jakąś nieosiągalną istotą, niby odzyskał ciało, ale nie potrafiłam go do końca określić. Natomiast tu widzimy Voldemorta, który bardzo przypomina człowieka. I w tym tkwi jego demoniczność... jest bardzo ludzki i to sprawia, że jest tak przerażający. Przypomnia mi nieco szatana z 'Pasji' choć tamten bardziej przypominał zjawę, wizję. Nie mniej skojarzenie zostaje.
Mam jeszcze zastrzeżenia co do napisów (spartolili robotę w przypadku sceny na cmentarzu, a wystarczyło jedynie sięgnąć do książki
). Doradzam porzucenie ich śledzenia i skupienie się na obrazie i kwestiach aktorów, które bardzo łatwo zrozumieć.