Page 3 of 3

Posted: Mon Jul 12, 2004 11:30 pm
by Lizziett
Taka niby wysokorozwinięta rasa, a rzucają hasłami rodem z Teletubisów. Szkoda gadać!
:lol: zawsze uważałam pomysł, że rasa dla której lot do sąsiedniej galaktyki to jak skok na Krupówki nadal grzęźnie w monarchii i feudaliźmie za krańcowo debilny.
Wtedy choć jeszcze o tym nie wiedział, pokazał swoje królewskie "właściwości". Nie patrzyliśmy na Maxa romantyka, czy niezdecydowanego nastolatka. W tej scenie był królem, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Był królem, który rządzi, który podejmuje decyzje i nie boi się ich.
Olka, dwa dni temu oglądałam ten odcinek i pomyślałam sobie DOKŁADNIE to samo! :P Po raz pierwszy zwróciłam uwagę na spojrzenia jakimi Isabel i Michael obrzucili w tej chwili Maxa, mieszanka zdumienia, niedowierzania i dumy- kro by się tego spodziewał po tym cichym, nieco wystraszonym chłopaku. A przede wszystkim- pełne podziwu spojrzenie i uśmiech Nasedo...to był pierwszy raz kiedy okazał w stosunku do roswelliańskiej trójki jakiś cień cieplejszych uczuć, kiedy wydawało się, że pod tą maską obojętności kryje się jednak coś więcej. Wszyscy zawsze dumają nad faktem, dlaczego Nasedo został zabity przez Skórów, skoro zawarł z nimi układ? To pewnie tylko jedna z licznych dziur w scenariuszu :roll: ale niektórzy tłumaczą to sobie inaczej- czytałam nawet takie opowiadanie- że Max zdążył wywrzeć takie wrażenie na Nasedo, że postanowił jednak dochować mu wierności i dlatego stracił życie.
Ech...oczywiście w 2 sezonie twórcy musieli wszystko sp...i przerobić Maxa na dokumentnie skonfudowanego króla :roll: czytaj- pozbawić go mózgu, co może i było urocze...przez dwa odcinki.

Posted: Tue Jul 13, 2004 8:16 am
by LEO
szkoda tylko, że scenarzysta w destiny nie zauważył tego samego co chyba wiekszość z nas... "tekstów teletubisia" :D (ps. sanownego autora sformułowania prosze o pozwolenie wykorzystania go do określenia wszystkich naiwnych wypowiedzi). Poza tym jak na ten serial sama scena z matką-anielicą była moim zdaniem stracona. Stać ich było na lepsze efekty specjalne.
Ale reszta... hm... :) jestem szczęśliwa widząc i czytając jak wiele odcinków z pierwszej serii Wam się podoba. Ja też nie potrafie określić tego jedynego ulubionego. jest ich 22 :P

Ale pamiętem jedną scenę z pilota. Scenę prawie końcową, jak Max, Izz i Michael patrzyli przez kraty ogrodzenia na inscenizację wypadku statku kosmicznego, jak kukły ufoludków wyleciały przez szybe i stanęły w ogniu. Ich wyraz twarzy mówił tak wiele. Przecież sami do końca niebyli pewni, czy tak własnie nie wyglądała śmierć ich rodziców. kto chcialby to przeżywać jeszcze raz? A na koszmar zakrywa odgrywanie takiej sceny dla uciechy gawiedzi co rok...

i jeszcze scena z szeryfem w dwóch odcinkach; pilocie i nr 13. Max jak zaszczute zwierze w końcu nie wytrzymał. gdy maniak goniący za Nasedo o mało go nie zabił Max otwarcie "przyznał sie" szeryfowi do tego kim był. W oczach łzy, drżenie w głosie... miał dosyć, gdyby nie Michael... i słowa szeryfa "Synu..." "czy potraktowałby pan syna w ten sposób?"

Posted: Tue Jul 13, 2004 4:53 pm
by Olka
Jako autor "Teletubisiowych tekstów" oficjalnie zezwalam na bazpłatne cytowania :lol:

"Synu..." tak, bardzo pamiętna scena! Wtedy jeszcze nie czytałam transkryptów z wyprzedzeniem i każdy odcinek coraz bardziej mnie zaskakiwał. Wiedziałam, jak Max tłumił w sobie wszytskie uczucia. Przez 16 lat był zamknięty w sobie nie dając ujścia swoim uczuciom i doszedł w tym do perfekcji - nie było osoby, której nie przekonałby, że jest zwykłym, niczym nie wyróżniającym się, miłym nastolatkiem. Był dzieckiem o jakim marzyli wszyscy rodzice (Podobnie jak Isabel. Pamiętacie, ona też w jednym z odcinków, po śmierci Alexa, przyznała, że doszła "do perfekcji w roli normalnego członka ziemskiej społeczności"). W końcu nerwy mu puściły. Zresztą, komu nie, gdyby było zagrożone czyjeś życie! Max z pierwszej serii był godny podziwu. Każdy odbierał go na innej płaszczyźnie: dla jednych był ideałem chłopaka, romantyka, dla innych niezdecydowanym i wiecznie niepewnym chłopcem. Ale przedewszystkim był postacią nieodgadnioną i zagubioną 1000-krotnie bardziej niż przeciętny nastolatek. A jednak się trzymał i szedł przez życie niezauważony (pomijając późniejsze wydarzenia, które naprowadziły na nich FBI). To musiało wymagać ogromnych pokładów wysiłku, i właśnie za to najbardziej ceniłam "pierwszo-sezonowego" Maxa.
A kim jest Max z 3 serii? (Czy tylko mi się wydaje, że malują mu czarne obwódki wokół oczu? :evil: ) Czym wogóle stało się Roswell? Mam wrażenie, że początkowe odcinki to romansidło w znanej nam oprawie. Gdzie się podziała akcja? I jak jeszcze pomyślę o absurdalnym pomyśle uśmiercenia Maxa, który wraca zza światów, bo bardzo kochał Liz. Przy takim scenariuszu to nawet Teletubisie stoją na wyższym szczeblu ewolucji, niż facet, który go pisał!

Posted: Tue Jul 13, 2004 5:31 pm
by ~Lenka~
Pamiętam, że jak pierwszy raz oglądąłam tak długo wyczekiwaną III serię, to byłam najzwyczajniej w świecie... ZAWIEDZIONA. To nie był już mój ukochany Roswellek! Te pierwsze odcinki rzeczywiście są trochę tandetne (np. ten cały napad na sklep...). Dopiero po jakimś czasie przywykłam i pogodziłam się z rzeczywistością... Pamiętam, że strasznie podobał mi się odcinek z podróżą poślubą Isabell ("INTERRUPTUS")... :cheesy:

Posted: Tue Jul 13, 2004 6:43 pm
by Olka
Wątek Kivara mogę z całą świadomością włączyć do tabeli plusów, która w porównaniu z poprzednimi seriami niestey się skróciła. I chociaż to kolejne "love story" to Kivar ma w sobie to coś. Co za facet! Takiem chce się przebaczyć wszystkie błędy, zdrady i kłamstwa. Niesie ze sobą siakiś takiś ładunek elektryczny, którym jak kogoś walnie, to nie ma wyjścia, trzeba mu paść do stup. Był takim Lexem, którego wrzucili jakby nie w ten (beznadziejny) fragment serialu, podczas gdy w innym wywołałby większy efekt. Isabel i Kivar to moja ulubiona para zaraz po Liz i Maxie. Pdobnież jest z samym Kivarem, który plasuje się na drugim miejscu (wraz z Alexem) spośród moich ulubionych bohaterów. Kto jest na pierwszym, chyba nikt nie wątpi :)
Ale odbiegłam od faktycznego tematu jakim jest sezon pierwszy. W pamięci utkiło mi również wyjawienie przez Liz prawdy Alexowi o pochodzeniu Maxa, Isabel i Michaela. Alex wogóle był wspaniałym przyjacielem! Nie często można takich spotkać. I strasznie mi było przykro, gdy umarł :(

Posted: Wed Jul 14, 2004 11:29 am
by LEO
nie będę oryginalna pisząc "Wszystko co ma początek ma i swój koniec..." 8) Ale to własnie znakomicie odnosi sie do każdego życia i każdego dobrze pomyślanego scenariusza. Roswell, to nie Indiana Jones czy James Bond. Nie można rozpatrywać go jako odcinków od siebie niezależnych. Tak wiec to co miało początek w I serii musiało znaleźćujście w III częsci. W życiu dzieją sie niesamowite rzeczy, jest akcja, radość i smutek, ale czasami jest też koszmarny zastój. Scenarzyści unikają tego, bo nikt w nieskończoność nie chce oglądać 'zastoju', ale on jest, więc trzeba go przemycić w postaci spokojniejsztych wątków: rozterek duchowych, wspomnień, wahań...

Posted: Tue Jul 20, 2004 3:52 pm
by brendanferhfan
To zbyt trudne pytanie... Szczerze mówiąc to nienawidze odcinka Behind the music i uważam go za porażke. Szkoda gadać... Ale najlepszy trudnoi wytypować. Lubie Pilot, bo to początek. Lubie Gratulation bo jest ostatni. Lubie Departure bo prawie na nim płakałam (bo myślałam że nie puszczą 3 sezonu i uznałam go za koniec) kocham jego ostatnią część (nie gadanie Maxa "Musze odnaleść syna bo wcale to jego poszukiwanie nie przypadło mi do gustu) kocham jak leci Walk On i oni stoją na tej skale, banalny moment ale ja go lubię. Co do "teletubisiowych textów" przyznaje racje... bo niektóre mnie dobijały. Ale co do tematu to... nie wiem, ale jeden z najlepszych jest dla mnie Departure...

Posted: Thu Aug 19, 2004 12:23 pm
by Tajniak
Na nieznoszę "Deperture" Bo w tym odcinku zrobili z Tess zdrajczynię :evil:
Pierwszą połowę 3 sezonu też umieściłem w tabeli minusów. Prawie każdy odcinek to Love Story Przewikłany kiepskimi wątkami akcji typu: Max nie spotykasz sie z Liz albo Kłutnia z tatusiem. Kiedy obejrzałem Ch-ch-changes to było jak wyzwolenie z pełnej miłości nudy jaka panowała w Roswell. Dalsze odcinki też są pełne akcji i to właśnie lubię w tym serialu :cheesy:

Posted: Sun Aug 22, 2004 11:18 am
by brendanferhfan
Ja tam nic nie mam do "Deperture", Tess na zdrajczynie było w zasadzie nawet dobrym pomysłem... bo dla mnie było to zaskoczenie. ( Jakbym wczesniej nie przeczytała tych wrednych streszczen całego serialu) A połowa trzeciego sezonu rzeczywiście była nudna i monotonna... W tym to się zgadzam. Chociaż nie rozumiem do końca pewnego rodzaju rzeczy jakie stały się potem, wszystko wprawdzie zostało wyjaśnione ale zostaje to "ale". I w zasadzie przedewszystkim za to ze Tess okazała się zdrajczynią lubie ten odcinek.