Anita19

Crying In The Rain (1)

Wersja do druku Następna część

"Crying In The Rain"

Autor: Athaya
Kategoria": X-Tremer
Oszacowanie: NC-17
Zaprzeczenie: Nie posiadam żadnych praw...

Streszczenie: Żadnych kosmitów, żadnych mutantów tylko zwyczajne i... Ciężkie życie zwykłej nastolatki Liz Parker. Miała wszystko, czego dziewczynie w wieku lat siedemnastu trzeba, ale jeden głupi błąd pewnego bruneta zniszczył piękny świat, w którym dotąd żyła. Liz nie widząc dalszej przyszłości w tym mieście wyjeżdża do Vermont. Nieoczekiwanie na jej nowej drodze życia pojawia się pewien przystojniak...

Od autorki: No dobra pierwszy raz w życiu piszę w pierwszej osobie z punktu widzenia Liz i kilku innych postaci więc mam cichą nadzieję, że wybaczycie mi wszelkie niedociągnięcia. Mam też nadzieję, że historia choć pokręcona spodoba się wam. Mam tez nadzieję, że wybaczycie mi mój jaskiniowy sposób wyrażania myśli...






Rozdział 1






"Spałem z Tess..."

Słowa Maxa wciąż kołatały w mojej głowie, kiedy kupowałam bilet autobusowy do Vermont, kiedy czekałam na zimnym, pustym przystanku gdzie wiatr wiał tak mocno, że aż powywracał kosze na śmieci wyrzucając wszystkie te brudne i nie potrzebne już nikomu rzeczy. Byłam takim samym śmieciem, który zmięto i wyrzucono niedbale. Tylko, że nie trafiłam do kosza i nie zapomniałam o piekle uczuć, które zgotował mi Max Evans.

To on sprawił, że byłam śmieciem! Że byłam niepotrzebna...

Pamiętam nasze pierwsze spotkanie. Znaliśmy się od dziecka. Taki mały chłopiec z cudnym uśmiechem na ustach, patrzący tymi swoimi brązowymi oczami w moje. Kolejne lata naszej znajomości, która w końcu przerodziła się w miłość. A może my się nie znaliśmy? Może to wtedy, gdy Max przyglądał mi się pierwszy raz, to wtedy była już miłość? Może. No i nawet sama nie potrafię sobie odpowiedzieć na te cholerne pytania splątane niczym węzeł gordyjski w mojej głowie. To niesprawiedliwe!

To Max powinien się zastanawiać się, dlaczego rozbił naszą miłość. To jego wina... Nie. Ech już sama nie wiem!

Tess Harding.

Blond piękność o pełnych kształtach, zawsze uśmiechnięta i strzelająca oczami w stronę mojego Maxa. Mojego. Pojawiła się, omamiła i zabrała mi go. Rozbiła to, co uważałam za piękne i nierozerwalne do końca życia.

Zdzira.

To było dwa miesiące temu w Roswell, mieście kosmitów. Teraz jestem w Vermont. Studiuję zawzięcie biologię w połączeniu z moją ukochaną genetyką oraz... Humanistykę. Brrr! Między zajęciami, imprezami i Bóg wie, czym jeszcze ciągle myślę o Maxie.

Jednak trudno jest zapomnieć o tym, co wydawało się być piękne!

Natarczywy dźwięk w mojej głowie przerwał moje niewesołe myśli. To muzyka. Jestem w barze i zapominam o Maxie. Wrr... Minęły dwa miesiące a ja wciąż myślę o nim w objęciach Tess. Czy wiecie jak to trudno jest wyrzucić z pamięci kogoś, kogo się naprawdę kochało miłością, która wręcz odbierała oddech? Głupie pytanie, pewnie, że wiecie! Przecież powstało tysiące filmów, tyle książek napisano! Tylko dlaczego nie ma książki "Jak zapomnieć o facecie, który cię zdradził"? Jak ignorować własny umysł wciąż i wciąż powracający do tej jednej myśli? Nie wspominać tego, co było piękne? No dobra czasami się daje. Coś w stylu "Pójdę do baru, zamówię Krwawą Mary, a potem hulaj duszo po świecie!" Niech no tylko skończę ten debilny esej. Unoszę głowę szukając wzrokiem usłużnego barmana.

— Tom! Hej! Jeszcze jedną szklankę soku!

Próbuję przekrzyczeć głośną muzykę jednocześnie obserwując jak całkiem przystojny barman sprawnie przygotowuje kolejne drinki dla wciąż napływającej klienteli. Ooh... Ja też chce mieć tylko to na głowie i nie pamiętać przez najbliższych dwanaście godzin o wszystkim, co znajduje się za ladą! Chyba się tutaj zatrudnię! Tom stawia przede mną sok i biegnie z powrotem szaleć z butelką przed zachwyconymi klientkami. A ja wracam do tego mojego eseju, choć to głupota totalna zadawać takie rzeczy studentce pierwszego roku o kierunku biologicznym! Ugh... Po co ja tą humanistykę sobie dobrałam. Zdecydowanie czas z niej zrezygnować!

Nie. Koniec pisania na dziś! Zamykamy ten diabelski teatrzyk i Lizzy idzie się bawić, szaleć na całego. Inaczej Marthy mnie ukatrupi. A zła Marthy to ciężki żywot dla każdego, kto się nawinie ze mną na czele jednak wolę, kiedy ta dziewczyna się odzywa i uśmiecha. Milczek Marthy to zły pomysł i nawet Martin nic tu nie pomoże. No i gdzie ta dziewczyna się podziała... I dlaczego w tym barze jest tyle ludzi dzisiaj no!

Do domu ludzie! Ja chcę jeszcze trochę pożyć.

No i proszę. Jest Marthy, ale nie wspomniała dzisiaj, że Martin też będzie. Przez chwile obserwuję miziającą się namiętnie parę a potem podchodzę. Siadam obok i uśmiecham się do Marthy, która z oporem oderwała się od Martina. Jednocześnie kątem oka rejestruję, że ktoś bardzo natarczywie mi się przygląda od dłuższej chwili, co jest bardzo irytujące. Nie cierpię jak mi się ktoś gapi jakbym była jakimś smakowitym ciastkiem do schrupania i to w dwóch kęsach. Bleeh!

Hmm... Ale mój natarczywy obserwator to całkiem przystojny ktoś, jeśli mnie wzrok nie myli. Doskonałe atletyczne ciało swobodnie rozparte w loży i zadziorne spojrzenie, które sekundę temu przemknęło po moim ciele zatrzymując się tu i ówdzie, wywołując bardzo znajomy dreszcz. Podobasz mi się mimo, że nie jesteś brunetem z zabawnie odstającymi uszami.

Idź do diabła Max!

No, więc Marthy jest zajęta... Hmm, co by tu porobić teraz? Wciąż widzę jak przystojniaczek mi się przygląda pesząc mnie przy tym do żywego. Znikam więc w tłumie, którym porusza wedle własnej woli głośna i szybka muzyka. Zamykam oczy i zanurzam się w ten tłum ludzi pozwalając by muzyka poprowadziła i mnie do tańca. W zasadzie szalony taniec na parkiecie to tez całkiem niezły pomysł na zapomnienie. Czy ja wspominałam, że zawsze kochałam muzykę? Chyba nie. Łiiii! I kolejny obrót... Uuups chyba wpadłam na kogoś. Spoglądam na przeszkodę spod przymkniętych powiek, by się zorientować, z kim mam do czynienia.

To mój obserwator. Zdaje się, że stanęłam jak wryta, bo na jego twarzy pojawił się bardzo śliczny, a jednocześnie niebezpieczny uśmieszek. Chyba mam kłopoty...

— Zatańczysz ze mną – Słyszę szept, który wprawia moje ciało w drżenie. Chyba się zarumieniłam!

Ymm, kiedy muzyka zdążyła zmienić swój ton? Zagryzam wargę bijąc się z własnymi myślami czy zatańczyć z tym bożkiem czy też nie i... Kiwam lekko głową na znak zgody. Jego dłonie natychmiast oplatają się wokół moich bioder władczo przyciągając coraz to bliżej siebie. Ciepło jego ciała ogrzewa także i duszę, a moje ręce bardzo szybko lądują na jego umięśnionym karku. Kołyszemy się w łagodnym tańcu zapomnienia wpatrujemy się w siebie bardzo intensywnie, a ja czuje się dziwnie szczęśliwa.

Radość.

Rumienię się

Uśmiecham

I... Napotykam jego roziskrzone spojrzenie

Do cholery! Jak tu zapominam o Maxie z odstającymi uszami i nie zamierzam się znów zakopać w wir uczuć ty... ty diabelsko przystojny facecie! Idę sobie i nawet ty mnie nie zatrzymasz. Żegnam. Brutalnie wyrywam się z jego objęć i bardzo szybko znikam w tłumie. Wybiegam na zewnątrz. Uciekam. Nie chcę tego uczucia, tej radości, motylków trzepocących delikatnymi skrzydełkami w brzuchu na jego widok. Już raz To przeżyłam i dziękuję nie chcę więcej. Chcę być sama – akademik, pokój, ściana. Osuwam się na podłogę. Wszystko to, co tak usilnie dziś chciałam od siebie odepchnąć powróciło z niewyobrażalną siłą.

Nienawidzę cię Max Evans!

Głowa mi pęka od dźwięku, który nagle wbija się w moją głowę tysiącami sztyletów. To z mojego własnego gardła wydobywa się krzyk rozpaczy. Wrzeszczę. Jak przez mgłę orientuje się, że jestem na strychu, a nie we własnym pokoju i popijam właśnie butelkę czegoś, co ma ostry smak. Pali moje gardło i żołądek. A wisi mi to. Opadam na miękki materac, który brzydko pachnie. Trudno. Moje powieki nagle stają się ciężkie.

Dobranoc Vermont.


CDN.


Wersja do druku Następna część