mockingbird39 - tłum. Milla

Innocent (8)

Poprzednia część Wersja do druku

CZĘŚĆ 7

St. Petersburg, 2012

~ Liz ~


Następnego dnia po wizycie Michaela, Thierry i ja poszliśmy do opery z Marcusem Brady, moim kolegą z naszego biura z Toronto. Marcus to niski i pulchny mężczyzna z imponującą brodą i namiętną miłością do opery. Ostatnim razem kiedy był w Petersburgu wspomniałam, że wolę rosyjską operę od włoskiej, a on niemal dostał zawału na kanapie w moim biurze. Jednak obiecał, że da szansę rosyjskiej operze, więc kiedy przysłał mi e-maila z informacją, że przyjeżdża do Petersburga, kupiłam bilety na moją ulubioną rosyjską operę Eugeniusz Oniegin. Właściwie jest to adaptacja epickiego poematu Aleksandra Puszkina, który doprowadzał do łez wiele pokoleń Rosjan. Moim zadaniem nie jest on tak dobrze znany na świecie jak powinien. To piękna, boleśnie smutna historia o Tatianie, prostej wiejskiej dziewczynie, która zakochuje się w arystokracie, szorstkim playboyu, Eugeniuszu. Kiedy wyznaje mu miłość w chwytającym za serce liście, nad którym od wieków ronią łzy uczennice, ucząc się go na pamięć, Eugeniusz robi to co według niego właściwe i mówi jej, że lepiej jej będzie bez niego. Tej samej nocy Eugeniusz sprzeniewierza się swojemu jedynemu przyjacielowi i kończy się na tym, że zabija go w pojedynku, który podejrzliwi uznają za zapowiedz śmierci samego Puszkina. Nieszczęśliwy Eugeniusz staje się praktycznie odludkiem, cały czas zastanawiając się czy miłość Tatiany mogłaby uczynić go lepszym człowiekiem. Kilka lat później, na balu w Moskwie, Eugeniusz dostrzega znajomą twarz – Tatianę. Jest zszokowany, gdy dowiaduje się, że jest ona teraz żoną dużo starszego mężczyzny. Zaczyna za nią chodzić, chcą się do niej zbliżyć i powiedzieć jej jaki błąd popełnił. Ale Tatiana nie chce słuchać. Historia kończy się kiedy Eugeniusz odwiedza Tatianę w jej domu i wyznaje jej miłość. Tatiana jest niewzruszona. Mówi mu, że mógł ją mieć przed laty, ale dokonał wyboru. Nie zostawi męża. W wersji operowej, Tatiana przypieczętowuje swoją odmowę, kiedy wychodząc z pokoju, przechodzi ponad leżącym na podłodze zrozpaczonym Eugeniuszem. Muzyka narasta do crescendo, co powoduje, że serce niemal zamiera w piersi i kurtyna opada. Kiedy widziałam to po raz pierwszy, minęło kilka minut zanim ochłonęłam wystarczająco by zacząć bić brawo.

Zarezerwowałam swoje ulubione miejsca w Teatrze Musorgskiego – lożę po lewej stronie sceny, w odległości mniej więcej jednej trzeciej długości sali od sceny. Odkryłam, że lepiej nie siadać zbyt blisko, jako że Eugeniusz bywa nieco zbyt brzuchaty, a Tatiana trochę... stara. Kiedy dotarłam do teatru z Marcusem, Thierry już na nas czekał. Przywitał mnie pocałunkiem i bukietem kwiatów kupionym od jednego z bardzo wielu sprzedawców na ulicy, po czym zabrał mój płaszcz do szatni, podczas gdy Marcus i ja kupiliśmy programy. Szybko znaleźliśmy nasze miejsca i usiedliśmy by zrelaksować się przed rozpoczęciem przedstawienia.

Tylko że ja nie byłam w stanie się zrelaksować. Od poprzedniego wieczora, kiedy to zaczęłam przeglądać sprawozdanie z procesu, moje myśli podążały w milion różnych kierunków. Cały dzień w pracy byłam zirytowana i rozkojarzona, nieustannie myśląc o tym, co przeczytałam. Nie mogłam pozbyć się przeczucia, że coś przeoczyłam... coś oczywistego, co powinnam była wyłapać wcześniej, a nie mogłam tego znaleźć. Chciałabym mieć inne sprawy, które mogłabym przyrównać, zobaczyć czy natknę się na coś podobnego, ale nasze akta w Diorze składały się bardziej z negocjacji kontraktowych, niż ze spraw o zabójstwo. Wróciłam wspomnieniami do okresu studiów prawniczych, do zajęć z prawa kryminalnego na które uczęszczałam, ale nic nie znalazłam. Wszystko co powinno tam być, było. Raporty policyjne, raport koronera, zeznania świadków... nic nie wydawało się wymuszone czy przekręcone. Jedyną nową rzeczą, którą sobie uświadomiłam to, że prokurator nie miał za wiele do roboty; na pierwszy rzut oka sprawa wydawała się oczywista.

Coś tam musi być, powiedziałam sobie, wiercąc się w fotelu. Thierry posłał mi zaskoczone spojrzenie. Zazwyczaj tak się wczuwam w operę, że ledwo dostrzegam cokolwiek wokół mnie. Wsunął ramię wokół mojego fotela i zmusiłam się do oparcia głowy na jego ramieniu na parę chwil. Ale cały czas próbowałam wymyślić, co przeoczyłam.

Kiedy Eugeniusz wpadł do domu Tatiany w ostatnim akcie, uświadomiłam sobie że przeoczyłam większość opery. Zła na siebie podniosłam swoją lornetkę operową i skupiłam uwagę na scenie. Chwilę później odłożyłam ją i sięgnęłam do torebki po chusteczkę, by wyczyścić zanieczyszczenia na przedniej soczewce. Ktoś musiał dotknąć szkła zostawiając odcisk palca...

Odcisk palca.

Odciski palców Maxa zostały znalezione wokół ciała Langleya. Przyrównanie było w aktach sprawy. Ale czy ktokolwiek zdjął odciski palców Langleya?

Do zidentyfikowania ciała zazwyczaj wystarcza policji rozpoznanie przez członka rodziny lub kogoś bliskiego. Ale firmy ubezpieczeniowe rzadko są tym usatysfakcjonowane, szczególnie jeśli w grę wchodzą duże kwoty pieniędzy. Z opisu Maxa wynikałoby, że Langley powinien zostawić znaczny spadek – i prawdopodobnie wysoką polisę ubezpieczeniową. Nie miałam wątpliwości, że firma ubezpieczeniowa zażądałaby odcisków palców lub innego dowodu identyfikacji przed wypłaceniem takiej sumy. Ale nie mogłam sobie przypomnieć żadnej wzmianki o odciskach palców w raporcie z autopsji. Jak spadkobiercy Langleya uzyskali dowód śmierci? Co ważniejsze, kim byli spadkobiercy Langleya?

Cholera – dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam? Langley nie był typem faceta, który sfingowałby własną śmierć po czym uciekłby, żeby żyć jak żebrak. Nie, on wymyśliłby sposób by odzyskać swoje pieniądze zanim jeszcze nawet wrobił Maxa w zabicie go. Więc gdybyśmy znaleźli osobę, która przejęła spadek po Langleyu, mielibyśmy powiązanie do Langleya... może nawet mielibyśmy samego Langleya. Wiedząc to, co wiedziałam o jego braku zaufania, skłaniałam się do teorii, że zmiennokształtny nie wypuścił z rąk swoich milionów. Może nawet stworzył fałszywą tożsamość i sam je przejął.

Ślad pieniędzy to piękną sprawa. A ze zwiększającą się ochroną zachowywaną przy dużych spadkach, są one trudne do ukrycia. Musiałam zadzwonić do Michaela – on mógł sprawdzić kto przejął spadek. Może być nawet w stanie porozmawiać z firmą ubezpieczeniową i dowiedzieć się jak potwierdzili tożsamość Langleya. Przypomniałam sobie jak Michael opowiadał nam o tym, kiedy Nacedo pokazał mu jak zmienić swoje odciski palców, by były identyczne z odciskami agenta FBI, kiedy przed laty uratowali Maxa z placówki rządowej. Ale wiedziałam, że to była tylko okresowa zmiana. Czy wytrzymałoby to na tyle długo, by ciało uznane za Langleya zostało znalezione, sfotografowane, zidentyfikowane i poddane autopsji? Tylko Michael mógł to wiedzieć.

Usłyszałam jak orkiestra wygrywa ostatnie, chwytające za serce, nuty arii Tatiany i spojrzałam w górę akurat by zobaczyć opadającą kurtynę. Po raz pierwszy Puszkinowi nie udało się mnie poruszyć. Mogłam myśleć tylko o tym, że muszę wrócić do domu i przeczytać resztę papierów, które dał mi Michael.

Kiedy razem, z resztą publiczności wstałam z fotela do owacji na stojąco, zamknęłam oczy i odmówiłam cichą modlitwę. Błagam nich to dokądś doprowadzi. Błagam.


Los Angeles, 2012

~ Michael ~


"Więc słyszałem, że Maria dała koncert w Canyon City. Byłeś?"

Spojrzałem pusto na Maxa, który siedział na łóżku w swojej celi. Byłem tak pochłonięty własnymi myślami, że ledwo usłyszałem co mówił. To nie było normalne. Zazwyczaj kiedy zatrzymuję się, żeby zobaczyć Maxa, połowę czasu spędzam próbując wciągnąć go w rozmowę – albo przynajmniej w słuchanie tego co ja mówię.

"Co?" spytałem. "Uh, nie. Nie byłem na koncercie." W zasadzie to była prawda. Widziałem się z Marią tuż przed koncertem, ale nie zostałem by wykorzystać bilety, które mi dała. Przez wszystkie te lata, kiedy Maria była wielką gwiazdą, ani razu nie poszedłem zobaczyć jej występu. Opuściła mnie dla swojej kariery muzycznej... taak, to wciąż bolało.

"Niektórzy tu są nią nieźle zauroczeni," powiedział Max, kręcąc głową. "To dziwne – wiesz, myśleć o niej w ten sposób."

"Bez jaj." Bawiłem się pałką przyczepioną do mojego pasa od munduru. Słyszałem gwizdy i wymruczane fantazje na jej temat, kiedy robiłem codzienny obchód i nigdy nie było mi trudniej kontrolować swojego temperamentu.

"Więc gdzie byłeś?" spytał Max.

"Huh?" Czy wiedział? Nie mógł wiedzieć. Skąd mógłby wiedzieć?

"Na wakacjach," ciągnął Max. "Nie było cię cały ubiegły tydzień. Gdzie pojechałeś?"

"A tak." To był mój pierwszy dzień w pracy po powrocie z St. Petersburga i pierwszy raz, kiedy miałem okazję przyjść zobaczyć się z Maxem. Pracuję jako strażnik w więzieniu, gdzie jest przetrzymywany, więc zazwyczaj widuję go codziennie. Wiedziałem, że zauważy, że nie było mnie w zeszłym tygodniu, ale byłem tak pochłonięty tym czego dowiedziałem się w St. Petersburgu, że nie wymyśliłem żadnej wiarygodnej historyjki. Postawiłem zdjęcie Sophie w swoim salonie przy telewizorze i za każdym razem kiedy na nie patrzyłem, na nowo biłem się z myślami. Czy powinienem powiedzieć Maxowi? Liz nie powiedziała mi, żebym tego nie robił – nawet nie poprosiła żebym tego nie robił, kiedy przyszło co do czego. Ale przez wszystkie te lata zadała sobie mnóstwo trudu, by utrzymać swój sekret. Czy miałem prawo go zdradzić? Ale czy miałem prawo trzymać w sekrecie przed Maxem istnienie jego córki?

"No więc?" ponownie zapytał Max. "Myślałem, że może pojechałeś zobaczyć Marię."

"Ja tylko... um, miałem coś do załatwienia," powiedziałem w końcu. "Nic ekscytującego." Dobra, to było kłamstwo. Ale konieczne, więc się nie liczy.

"Och." Krótki moment zainteresowania Maxa minął i oparł się z powrotem o ścianę i podniósł książkę. Znów czytał Hrabiego Monte Cristo i zastanawiałem się czy jest w tym jakieś ukryte znaczenie. Wracał do tej książki po odrzuceniu każdej apelacji. Sam nigdy tego nie czytałem, ale uważałem to za dziwny wybór. No, chyba że Max miał jakąś skrytą fantazję dotyczącą ucieczki, w co wątpiłem. Facet, który mógł stopić kamień dłonią nie potrzebował planu do uciec. Max mógł wyjść z więzienia kiedy tylko chciał, ale został. I teraz wyglądało na to, że zostanie na zawsze.

"Hej Max, czy chcesz żebym ci coś przyniósł?" zapytałem, próbując ponownie go wyciągnąć. "Jakieś nowe książki, czy coś?" Zdjęcie twojej córki?

Spojrzał na mnie na moment i pokręcił głową. "Nie, dzięki. Mam wszystko."

Przytaknąłem. "Dobrze. Um... Isabel powiedziała, że nie pisałeś do niej ostatnio. Zaczyna być trochę zaniepokojona." Właściwie to tak zaniepokojona, że w ostatnim tygodniu cztery razy dzwoniła do mnie z Chicago. Zadzwoniłem do niej jak tylko wróciłem z Rosji, ale nie byłem w stanie uspokoić jej obawy o brata. Sam też się o niego martwiłem.

"Tak. Byłem zajęty," powiedział Max, wracając już do swojej książki. "Zrobię to w tym tygodniu. Do zobaczenia później."

To znaczyło, że powinienem wyjść. Max miał najwyraźniej dość rozmów na jeden dzień, więc wyszedłem, idąc wzdłuż pozostałych cel na jego bloku. Znowu to robił, wycofywał się w siebie. Bałem się tego, tej depresji, która ogarniała go za każdym razem, kiedy jego apelacja zostawała odrzucona. Wcześniej mogłem mieć nadzieję, że następna apelacja zostanie rozpatrzona pozytywnie i zakończy ten cały cykl, ale teraz nie miałem nawet tego. Pomyślałem o Liz w St. Petersburgu i miałem nadzieję, że odważyła się przejrzeć opis procesu. Wiedziałem, że to będzie dla niej trudne, ale im dłużej nad tym myślałem, tym bardziej byłem pewny, że to mógł być też ratunek dla Liz. Przez lata żyła z poczuciem winy z powodu swojego sekretu, z cierpieniem spowodowanym stratą swojej bratniej duszy, z samotnością, którą widziałem w jej oczach tamtej nocy w Petersburgu. Byłem przekonany, że teraz tylko Max mógł ją uleczyć, tak jak zawsze wiedziałem, że on potrzebował jej by być całym.

Musiałem tylko mieć nadzieję, że oni będą to widzieć to równie jasno jak ja.


Atlanta, 2002

~ Max ~


Nie minął nawet tydzień odkąd uciekłem, kiedy uświadomiłem sobie, że bycie bez Liz było piekłem. Nie było tak wcześniej, kiedy mogłem ją widzieć codziennie nawet jeśli ze sobą nie rozmawialiśmy, ani kiedy uciekła na Florydę po usłyszeniu o moim domniemanym "przeznaczeniu". To nie było nawet jak te miesiące, kiedy byliśmy oddzielnie, podczas gdy kończyła szkołę w Vermont, ponieważ wtedy wiedziałem, że będziemy razem kiedy ona wróci. Teraz zmagałem się z niekończącymi dniami bez niej, nie wiedząc kiedy to się skończy. Ani czy w ogóle się skończy.

Kiedy lato ustąpiło jesieni, spędzałem noce wyobrażając sobie Liz w Massachusetts, gdzie zaczynała swój pierwszy rok na Harvardzie. Byłem z niej taki dumny – tak ciężko pracowała, żeby dostać się tam gdzie była. Zasługiwała na to, by spędzić wspaniały czas na studiach. Ale w niektóre noce, kiedy leżałem nie śpiąc w różnych motelowych pokojach, myślałem o niej i niemal czułem tęsknotę jej serca, dorównującą mojej.

W październiku znalazłem się w Atlancie, goniąc za nikłym śladem Langleya. Nic nie znalazłem i później nie miałem nic więcej na czym mógłbym się oprzeć. W Georgii ciągle było ciepło, ale noce były coraz chłodniejsze i liście zaczynały opadać z drzew. Zastanawiałem się jak jest w Cambridge – co Liz widzi, kiedy wygląda przez okno swojego akademika, albo kiedy chodzi codziennie na zajęcia. Tęskniłem za nią tak bardzo, że niemal odczuwałem fizyczny ból w piersi za każdym razem, kiedy o niej myślałem. Przypominałem sobie jak budziłem się obok niej i żałowałem, że się nie kochaliśmy, bo mielibyśmy chociaż te wspomnienia.

To mniej więcej wtedy zdecydowałem, że nie mogę ciągnąć przez tygodnie czy nawet miesiące bez kontaktu z nią. Więc pewnego dnia pod koniec października, znalazłem kawiarenkę internetową i wykupiłem godzinę usługi. Najpierw zalogowałem się na stronie internetowej Harvardu i znalazłem listę adresów internetowych studentów. Nie mogłem uwierzyć jakie to było proste – piętnaście minut i miałem adres Liz. Wtedy wróciłem i utworzyłem adres internetowy, który wiedziałem, że Liz rozpozna – AlienBlast1311@freemail.com. Spędziłem niemal pół godziny układając list do niej... tak dużo chciałem jej powiedzieć, tak dużo musiałem jej powiedzieć. Ale nie chciałem powiedzieć nic co zdradziłoby gdzie jestem, na wypadek gdyby policja ją obserwowała. I nie chciałem martwić jej bardziej, niż już się martwiła.

Kochana Liz, napisałem. Minęły niemal trzy miesiące odkąd zostawiłem cię w Los Angeles i jeszcze nigdy czas nie płynął tak wolno. Wiem, że mówiłem iż nie będę mógł pisać, ale zrozumiałem, że nie mogę tak całkiem się od ciebie odciąć. Dłużej tak nie mogę. W każdej sekundzie moje serce przepełnia tęsknota za tobą i zrobiłbym wszystko, by znów być z tobą. Każdego dnia muszę powstrzymywać się, by nie jechać do ciebie do Bostonu, tylko po to by usłyszeć twój glos i dotknąć twojej twarzy. Ale wtedy przypominam sobie, że nasza obecna rozłąka jest jedynym sposobem zapewnienia, że będziemy razem przez resztę życia i udaje mi się powstrzymać, nawet jeśli tylko do następnego dnia. Marzę o najprostszych rzeczach – poczuciu jak twoja dłoń muska moją w ciemności, zapachu twojego szamponu. Liz, tak bardzo pragnę z tobą być. Proszę, nigdy w to nie wątp.

Nie zrobiłem dużych postępów jeśli chodzi o Langleya. Jestem pewny, że on wciąż żyje – znalazłem dość, by się o tym upewnić. Ale on dobrze się ukrywa i zdaje się, że muszę poczekać aż popełni błąd. Modlę się, by to szybko nastąpiło. Proszę nie martw się o mnie. Jestem bezpieczny i wiem, że to właściwa decyzja. Pewnego dnia, wkrótce, otworzysz drzwi i znajdziesz mnie tam i wtedy już nigdy więcej się nie rozstaniemy.

Wiem, że dobrze ci idzie na studiach. Jestem z ciebie taki dumny. Mam tylko nadzieję, że pozwalasz sobie też na zabawę. Jestem pewny, że Boston to piękne miasto i chcę, żebyś się nim cieszyła. Zrób listę wszystkich tych wspaniałych rzeczy, które tam znajdziesz i kiedy to się skończy i przyjadę do ciebie, będziemy mogli je razem zobaczyć. Bądź szczęśliwa Liz i bądź bezpieczna.

Kocham cię.

Na zawsze twój,
Max

P.S. – Możesz odpowiedzieć na ten adres jeden raz. Później będę w kontakcie.


Kiedy nacisnąłem przycisk "Wyślij", poczułem olbrzymią ulgę. Sama świadomość, że ona przeczyta słowa, które napisałem, sprawiło że poczułem się połączony z nią, w sposób którego nie mogłem wyjaśnić, ale rozpaczliwie tego potrzebowałem. Po raz pierwszy od tygodni znów byłem w stanie oddychać. To co jej powiedziałem, było prawdą – każdego dnia musiałem ze sobą walczyć, by do niej nie pojechać. Ale dopóki Langley nie zostanie złapany, bycie blisko niej było niebezpieczne. Opuściłem Atlantę pod koniec tamtego tygodnia, bardziej niż kiedykolwiek zdeterminowany, by go znaleźć i skończyć to raz na zawsze.






Poprzednia część Wersja do druku