Vix3n tłum. Amara

Let Go

Wersja do druku

Title: Let Go
Author: vix3n
Disclaimer: I don't own anything. Jason Katims and James Cameron do. And they let the shows slip through their hands, argh.
Spoilers: nothing of Dark Angel; up to Departure in Roswell
Rating: PG
Summary: Max's perspective as Liz's relationship with Alec grows while his relationship with her comes to an end.

Tak mnie jakoś naszło po tej dyskusji na temat Maxa i postanowiłam przetłumaczyć opowiadanie, w którym nie ma się negatywnych odczuć w stosunku do Maxa



As you lie silently beside me, choking back your tears
I wonder if you recognize
That silence now defines us.
But every time that I touch you,
You feel so far away.

—So Far Away by Stabbing Westward


Let Go


Dużo można wyczytać z oczu człowieka. To oczy Liz Parker sprawiły, że się w niej zakochałem. Zawsze wiedziałem kiedy była zła lub smutna, szczęśliwa czy podekscytowana. Widziałem jak bardzo kochała rodziców, jak uwielbiała Alexa i Marię, jak daleko mogłaby się posunąć byle ich chronić. Widziałem to ponieważ ona mi na to pozwalała. Nawet kiedy powiedziałem, że powinniśmy się rozstać, pozwoliła mi zobaczyć jak bardzo cierpiała.

Był taki czas, że nie mogłem jej przejrzeć. I chociaż z całych sił starałem się o tym zapomnieć, dokładnie pamiętam chwilę, w której odcięła mnie od siebie. Nie kiedy oddałem jej scyzoryk, który od niej dostałem. Nie na balu maturalnym, na który poszliśmy razem a ja pocałowałem Tess. Nie kiedy chwyciłem ją za rękę i kazałem wrócić do Roswell i zrezygnować z prowadzenia dochodzenia odnośnie śmierci Alexa.

Powiem to teraz – zachowałem się jak osioł. Jej najlepszy przyjaciel zmarł, a mnie nie było przy niej chociaż obiecywałem, że będę. Nawet nie przypuszczałem, że Alexa mógł zabić kosmita. Z całą wiedzą jaką zdobyliśmy o naszych wrogach, powinienem wiedzieć, że coś było nie tak. Alex nie popełniłby samobójstwa. Nie zabiłby się, nie zostawiłby ukochanych pogrążonych w rozpaczy. Ale ja nie słuchałem, jedynej osoby, której powinienem był posłuchać. Zamiast tego poszedłem do Tess i co z tego wynikło.

I kiedy zdrada Tess wyszła na jaw, ona nadal mnie nie wpuszczała. Będę szczery, byłem wściekły, że mnie odcina ale Michael przemówił mi do rozumu. To moja wina. To nie Liz mnie od siebie odsunęła. To ja odsunąłem ją od siebie. Widziałem to co sam chciałem zobaczyć i ignorowałem całą resztę. Powinienem wysłuchać jej racji; powinienem pomóc w poszukiwaniu Leanna'y. Powinienem być jej przyjacielem, wtedy kiedy kogo potrzebowała. Ale miałem obsesję na punkcie moich własnym spraw i nie byłem w stanie zobaczyć jej bólu. I chociaż składałem obietnice wiecznej miłości, nigdy nie pokazałem jej jak bardzo ją kochałem. Ale kiedy w końcu to zrozumiałem , było już za późno. Nie byłem już obecny w jej myślach. Za to On był.

Przyszedł pewnego dnia do Crashdown i usiadł przy ladzie. Szukał pracy. W ciągu ostatnich tygodni kilka osób zrezygnowało i Parkerowie pilnie poszukiwali nowych pracowników. Liz wtedy nie pracowała, i to Maria dała mu formularz. Dwa dni później dostał pracę, pracował razem z Michaelem w kuchni.

Nazywał się Alec McDowell, miał dziewiętnaście lat, pochodził z Seattle. Prze jakiś czas podróżował po kraju i postanowił zamieszkać w jakimś małym miasteczku. Wybrał Roswell ponieważ chciał zobaczyć czy są tu jacyś kosmici którzy 'mogliby zamieniać jednodolarówki w studolarowe banknoty' Już wtedy było wiadomo, że przysporzy wielu kłopotów. Sam fakt, że nie próbował spławić swoje żeńskiego fan clubu, dużo znaczył.

Na początku było tylko niewinne drażnienie. Myślał, że była tylko mało miasteczkową dziewczyną, która nie miała pojęcia jak przetrwać na tym wielkim, złym świecie. Ona myślałam, że, jest zanadto pewny siebie, że myśli tylko o sobie, o innych tylko kiedy mogliby mu pomóc w jakiś sposób.

Wydaje mi się, że zaszokowała go kiedy nakrzyczała na niego po pierwszym dniu wspólnej pracy.
Crashdown było już zamknięte, ale ja tam jeszcze byłem, czekałem na nią. Wychodziła z zaplecza, on za nią. Nabijał się z jej dziecinnych zdjęć (nie pytajcie jakim sposobem je w ogóle zobaczył), jak pewnie przez całe życie spełniano jej zachcianki. Odwróciła się i powiedziała mu dokładnie co myśli.

"Nie masz zielonego pojęcia jak wygląda moje życie. Jak śmiesz mnie osądzać skoro tak mało o mnie wiesz. Moje życie wale nie jest takie wspaniałe. Straciłam bliskie mi osoby i czasami sama nie wiem co mam robić. Więc wyświadcz mi tę przysługę, i chociaż raz, zamknij się. A jeśli twoje przerośnięte ego przesłoniło ci mózg, wiedz, że nie jesteś darem od Boga dla kobiety. I przestań do cholery tak się uśmiechać!"

Całe Crashdown pogrążyło się w ciszy po tej konfrontacji. Liz nigdy nie podnosiła głosu, nie w kawiarni rodziców i nigdy nie była tak wzburzona jak w tej chwili. Alec stał nieruchomo, otwierał i zamykał usta, jak ryba wyjęta z wody.

A potem się uśmiechnął, chciał pokazać, że się nie cofnie. Ale ja wiem, że był pod wrażeniem; pewnie była pierwszą dziewczyną, która kiedykolwiek na niego nakrzyczała. Wydawało się jakby czekał na jej wybuch – chciał się przekonać czy księżniczka Roswell jest tak poprawna i sztywna, za jaką chce uchodzić (to samo powiedział kiedyś Michael zapytany o jego zdanie na temat Liz).

Potem pochylił się, położył ręce na jej ramionach i efektywnie przycisnął ją do lady, bez możliwości ucieczki. Wyszeptał jej coś do ucha, a ona zarumieniła się i zacisnęła usta, starając się nie krzyczeć i przeklinać. Co on jej powiedział i dlaczego stał tak blisko? Potem się zaśmiał, potrząsnął głową niedowierzając i uśmiechnął się do niej. Powoli wypuścił ją z pułapki ale zanim zdążyła odejść, przyciągnął ją z powrotem. Przez chwilę coś jeszcze do niej mówił, uśmiech nie znikał z jego twarzy i w końcu i ona się rozluźniła.

Zanim wyszedł powiedział, tym razem głośniej, "cieszę, że nie boisz się mówić tego co myślisz. Zaczynałem już myśleć, że to miasto cię już zabiło."

Liz próbowała zaprzeczać rosnącej fascynacji, ale ja wiedziałem, że ona istnieje. Kiedy byliśmy razem, ona była nieobecna duchem, jakby myślami była w zupełnie innym miejscu z inną osobą. Nie przyznawała się do tego, ale facet wie kiedy jego dziewczyna myśli o kimś innym. Były takie czasy kiedy cisza nam nie przeszkadzała. Teraz dusiliśmy się w niej. Zapomnieliśmy jakie to uczucie być tylko we dwoje.

Kiedy mówiła, narzekała na niego; jaki to on był 'wkurzający i jak cały czas gada"; jaki był arogancki i jak chciała go 'udusić własnymi rękami'; jak zależy mu tylko na sobie. Oszukiwałem się wykorzystując tego narzekania, nie dopuszczałem do siebie takiej możliwości, że oni coś do siebie czują. Przecież Liz nigdy by się nie zainteresowała kimś takim jak on – w żadnym wypadku. Ale popełniłem błąd, spojrzałem jej w oczy kiedy na niego narzekała, poznałem ten wzrok. Taki sam jak Michaela kiedy narzekał na Marię i jej denerwujące zwyczaje.

Wszystko się pogorszyło kiedy wyjechałem do Hollywood w poszukiwaniu Cala Langleya. Trzy tygodnie męczących poszukiwań na nic. W rezultacie zrujnowałem nie tylko jego życie, ale i swoje. Zrozumiałem kim się stałem. Prawie straciłem resztki człowieczeństwa. Sposób w jaki potraktowałem Isabel i Michaela – i Liz. Zmieniłem się, i to na złe. Kiedy to zrozumiałem, przyrzekłem sobie, że wszystko będzie jak dawniej.

Chciałem zrobić jej niespodziankę, ale to ja byłem zaskoczony. Kiedy wróciłem ona i Alec byli sobie bliżsi niż kiedykolwiek. Nadal się sprzeczali, ale teraz, jakby osiągnęli porozumienie. Była szczęśliwsza z nim jako przyjacielem, niż ze mną jako chłopakiem. Zamiast myśleć o niebezpiecznych sytuacjach, ona uśmiechała się i śmiała z jego żartów. Kiedy byliśmy razem była spięta i zamyślona. Uśmiechała się tylko kiedy on był przy niej, nawet kiedy z niej żartował.

Zapytałem Michaela co się wydarzyło podczas mojej nieobecności. Czy Alec zdobył ją kiedy mnie nie było? Wiedziałem, że ją chciał; widziałem te spojrzenia, kiedy ona nie patrzyła. Tylko Liz potrafiła go rozśmieszyć. Tylko jej pozwolił zobaczyć swoje prawdziwe oblicze.

Kiedy Michael skończył opowiadać o tym co się wydarzyło, żałowałem, że go w ogóle zapytałem.

"Alec pomagał jej w nauce. Ostatnio ledwo zaliczała zajęcia, była zestresowana i przeciążona obowiązkami. Pomagał jej, tak sądzę. Wydaje mi się, że bardzo się do siebie zbliżyli, zaprzyjaźnili się, już nie chce go udusić" powiedział mi Michael podczas oglądania meczu. Nie wiedziałem, że nie radziła sobie w szkole. Myślałem, że była na dobrej drodze by zostać prymuską. W końcu to Liz. Poza tym nigdy nie wspominała, że jest zestresowana. Dlaczego mi nie powiedziała?

"Tydzień temu załamała się kompletnie. Była wycieńczona, Maxwell. Pracowała w Crashdown, chodziła do szkoły i to całe kosmiczne zamieszanie – musiało tak się stać prędzej czy później. Tłumiła w sobie wszystkie uczucia. Cholera nawet nie płakała na pogrzebie Alexa, nigdy go nie wspomina. Nie pogodziła się z jego odejściem."

"Alec sprzątał stoliki, a ja liczyłem zyski. Zobaczył ją siedzącą w rogu, oczy zamknięte, uszy zatkane rękami, szeptała imię Alexa. Zrozumiałem, że dzisiaj były jego urodziny i wydaje mi się, że dotarło do nie co się stało. Próbowałem ją uspokoić, ale ona zaczęła krzyczeć. Alec spanikował, wziął ją na ręce, i o dziwo przestała krzyczeć. Zabrał ją na górę, i od tej chwili trzymali się razem."

Przez jakiś czas Michael nic nie mówił. Myślałem, że ogląda mecz, kiedy nagle wyłączył telewizor. Wstał gwałtownie i zaczął nerwowo przemierzać pokój. Usiadłem na kanapie i obserwowałem jego dziwne zachowanie. Odwrócił się do mnie i zaczął mówić.

"Maxwell, wiem, że ją kochasz. Zawsze kochałeś. Ale – ona nie jest z tobą szczęśliwa."

Zareagowałem szybko, wstałem i stanąłem naprzeciwko niego. Jak on może tak mówić. Czy nie widzi jak staram się wszystko naprawić? Zanim cokolwiek powiedziałem, on zaczął.

"Nie byłeś ostatnio przy niej. Nie masz pojęcia przez co przechodziła, co czuła. Ona umiera Max, każdego dnia umiera jej cząstka a ty tego nawet nie zauważasz!"

Cofnąłem się i odpowiedziałem, "To nie moja wina, że nic mi nie mówi, Michael! Jak mam jej pomóc kiedy ona mi na to nie pozwala?"

"I oto chodzi Maxwell! Nie pozwala. Przeszliście bardzo dużo; tak dużo, że was to zniszczyło. Czy nie zasługuje na uwolnienie się od tego kosmiczne bagna – pomyślałeś kiedyś o tym? Straciła tak wiele i to ją zmieniło. Nie jesteście już tacy jak kiedyś."

Nie, nie, to nie prawda. Nadal jestem Maxem, a ona nadal moją Liz. Zawsze nią będzie. Łączy nas więź – połączenie od tego dnia kiedy uratowałem jej życie. I będzie tak znów. Powiedziałem to Michaelowi, i po raz pierwszy w życiu, było mu mnie żal.

"Max, im bardziej się starasz ją zatrzymać ona bardziej się od ciebie oddala. Kochasz ją, rozumiem. Ale czasem miłość nie wystarcza. Musicie sobie ufać. Może powierzyć ci własne życie – ale nie powierzy serca."

Minęły kolejne dwa tygodnie zanim odważyłem się z nią porozmawiać – o naszym związku i przyszłości. To była najdłuższa i najcięższa rozmowa jaką kiedykolwiek przeprowadziłem.

"Ufasz mi Liz? Powierzyłabyś mi nie tylko swoje życie ale i serce? Wiem, że ostatnio nie byłem przy tobie. Ale nigdy nie chciałem cię skrzywdzić, proszę uwierz mi. Czy może wrócić do tego co było kiedyś?" Zapytałem ją.

Spojrzała w dół i milczała. Zaskakujące jak bardzo głośna może być cisza. I w tej właśnie chwili zrozumiałem, że nic już nie będzie takie jak kiedyś.

"Max, kocham cię. I myślę, że jakaś część mnie zawsze będzie cię kochała. Ale nie możemy być już razem. Zmieniliśmy się. Nie jesteś już tym chłopakiem, w którym się zakochałam a ja nie jestem już tą dziewczyną, dla której ryzykowałeś życie. Już nie." Spojrzała na mnie, a ja czułem, ze umieram kiedy zobaczyłem jej łzy. Myślałem, że jej nie zależy, ale prawda była taka, że jej zależało. Tak bardzo, że została ze mną na tak długo. Czemu nie dostrzegłem tego wcześniej? Czy naprawdę byłem tak zajęty sobą, że nie zauważyłem? Wiedziałem, że na naszych randkach panuje cisza i wydawały się inne, ale ja zawsze miałem nadzieję, że to się zmieni. Byliśmy Maxem i Liz. Odkryliśmy sekret Topolsky, znaleźliśmy komunikator, pokonaliśmy skórów. Razem byliśmy silniejsi, prawda?

"Max, kiedy jestem z tobą, jestem słaba. Nie jestem tą dziewczyną, która uchroniłeś przed śmiercią. Zbyt wiele się wydarzyło. Ta dziewczyna nie myślała o odebraniu sobie życia podczas bezsennych nocy."

"Liz, Ja- "

"Tak długo byłeś częścią mojego życia, że nie wyobrażam sobie twojej nieobecności przy mnie prze następne lata. Ale, czuję, że całe moje życie zostało pochłonięte przez twoje. Moje życie jest splątane z twoim, i nienawidzę tego. Nienawidzę świadomości, że nie mam jednego dobrego wspomnienia z Roswell. Mam dosyć ignorowania swoich potrzeb. Mam dosyć stawiania innych przed sobą. Nie chcę tracić snu i odpoczynku by ciągle martwić się czy nadal żyjesz. Mam dosyć okłamywania rodziców dlaczego ciągle ich zawodzę. Nie chcę być tą, która ciągle coś poświęca. Chcę znów być szczęśliwa, Max."

Kiedy usłyszałem to wszystko, przypomniałem sobie wydarzenia zeszłego roku. Liz nie dostała się na Harvard, na jej wymarzoną uczelnię nie została nawet prymuską. Jej marzenia zostały zniszczone i wygląda na to, że również jej dusza. Jak nasza miłość mogła się tak skończyć? Kocham ją, czy to nie wystarcza?

I wtedy przypomniałem sobie słowa Marii. To nie nasza kosmiczna polowa niszczyła związki, tylko ludzka. Nie można było na mnie polegać. Czy kiedykolwiek zapytałem Liz czy coś jest nie tak? Nie. Cały czas miałem nadzieję, że wszystko znów będzie normalne ale nie zrobiłem nic by tak się stało. Nawet nie próbowałem. I teraz było już za późno. Zbyt wiele rzeczy się zmieniło i nie da się ich naprawić. Liz miała rację – jesteśmy innymi ludźmi. Gdybyśmy byli tacy jak trzy lata temu nie okłamywalibyśmy siebie nawzajem, nie krzywdzili tak jak teraz. Nie ukrywalibyśmy niczego przed sobą.

Jesteśmy inni. Liz nie jest już moim zbawieniem. Ja nie jestem jej bohaterem. Pękliśmy w środku.

Nadal rozmawialiśmy. Tak jak powiedziała Liz, byliśmy razem tak długo, że życie osobno byłoby niemożliwe. Po prostu zbyt trudno byłoby być razem na zawsze. Nadal widywaliśmy się w szkole, wymienialiśmy uśmiechy. Nadal spędzaliśmy razem czas. Wszystko się jednak zmieniło.

Alec był dla niej oparciem. Z jego pomocą, Liz dostała się na uniwersytet Columbia. Spędzali razem coraz więcej czasu. Odwoływał ranki zawsze kiedy go potrzebowała. Prawdę mówiąc nie wydaje mi się by się z kimkolwiek spotykał od dłuższego czasu. Może myliłem się co do niego. Jemu naprawdę na niej zależy i szanuję go za to.

Teraz, siedzę w Crashdown razem z Michaelem i Marią, widzę jak wychodzi z zaplecza, on za nią. Zastanawiam co się teraz wydarzy.

"Lizzie. Proszę?" pyta Alec dziecinnym głosem. Wydyma usta i patrzy na nią cielęcym wzrokiem. Wchodzą za ladę, i Alec siada zatrzymując ją do czasu gdy dostanie co chce. Zupełnie jak dziecko.

"Nie. Może chcesz ryzykować swoje życie skacząc z mostów i kpić ze śmierci, ale ja jestem jeszcze młoda i dużo jeszcze przede mną," powiedziała starając się uwolnić z jego uchwytu. Potyka się i spada prosto na jego kolana, co sprawia, że Alec zaczyna się uśmiechać i obejmuje ją mocniej w pasie. Zaczyna się śmiać, wkrótce obydwoje toczą walkę na łaskotki i ona przegrywa. Ale nie wydaje mi się by była z tego powodu smutna.

"Obiecuję, że będę cię trzymał mocno. Jeśli spadniesz to ja razem z tobą," składa jej obietnicę, pochyla się i dotykają się czołami, zaraz po uznaniu jego zwycięstwa w bitwie na łaskotki. Spogląda na nią intensywnie. Nie bardzo wiem co to spojrzenie oznacza, ale Liz chyba wie gdyż zaczyna się rumienić i uśmiechać łagodnie – tak jak zawsze to robi przy nim. Co ciekawe on odwzajemnia uśmiech – nie ma tego uśmieszku, narzekania i komentarze nie padają z jego z ust. Jest jedyną osobą, której on ufa a i ona powierzyłaby mu nawet swe serce. Właśnie to sobie uświadomiłem.

Zawsze będę kochał Liz i wiem, że ona będzie kochała mnie. Ale z upływem czasu, zmieniają się uczucia. Dopóki jest szczęśliwa – dopóki żyje, wszystko będzie dobrze i ze mną. Skoro Alec ją uszczęśliwia, przeżyję. Zawdzięczam jej dużo więcej.
_________________


Wersja do druku