Writer

Dalsza Droga (2)

Poprzednia część Wersja do druku

Część II

W ciągu kilku sekund Michael i Isabel dobiegli do drzwi wyjściowych, w następnej chwili znaleźli się na zewnątrz. Michael zauważył dwóch mężczyzn, którzy błyskawicznie skierowali swe karabiny maszynowe w ich kierunku. Jednak chłopak nie dał im szans na oddanie strzału, uniósł rękę do góry po czym rzucił nimi na odległość kilku metrów. Mężczyźni upadli ciężko na ziemię i stracili przytomność, a Michael wraz z Isabel skierowali się w stronę vana, który stał zaparkowany kilkadziesiąt metrów dalej.

— Gdzie Max i Liz? – Spytała przerażona Isabel bięgnącego obok niej Michaela.

— Nie wiem, pobiegli do drugiego wyjścia, więc pewnie są po drugiej stronie budynku.

— Powinniśmy pobiec tam, może potrzebują naszej pomocy – mówiła dziewczyna bacznie rozglądając się na boki.

— Max da sobie radę – odparł twardo Michael.

— A jeśli ich złapali?

— To tym bardziej powinniśmy stąd pryskać. Jeśli i nas złapią nikomu to nie pomoże.

Isabel, zdziwiona odpowiedzią Michaela, chciała już coś powiedzieć, ale właśnie dobiegli do samochodu i Michael rzucił do niej rozkazującym tonem aby wsiadała. Michael, gdy tylko zajął miejsce za kierownicą, uruchomił silnik i ruszył czym prędzej.

— Michael, nie możemy przecież ich tak zostawić – Isabel prawie krzyczała.

— Wiem – odparł Michael, myśląc gorączkowo nad tym co powinni teraz zrobić.

Chłopak skierował samochód w stronę budynku, uważnie go lustrując. Chciał objechać budynek dookoła, ponieważ miał nadzieję, że Maxowi i Liz udało się uciec i są teraz gdzieś w pobliżu. Po kilkunastu sekundach van znalazł się po drugiej stronie budynku. Michael i Isabel zobaczyli jak jakiś samochód odjeżdża spod budynku, z którego po chwili wybiegło kilku ludzi z bronią w ręku. W tym momencie Michael gwałtownie zahamował, wykonał samochód obrót o sto osiemdziesiąt stopni i dodał gaz do dechy.

*****

Po upływie kilkunastu minut Michael i Isabel znaleźli się w kryjówce, gdzie czekali na nich niepokojący się przyjaciele: Maria, Ava i Kyle.

— Co tak długo? – Spytała Maria na wstępie, nie miała pojęcia czego zaraz się dowie. – Gdzie jest Max i Liz?

— Najprawdopodobniej zostali porwali – odparł Michael po czym siadł na rozpadającej się kanapie.

— Co?! – krzyknęli niemal jednocześnie Maria i Kyle.

— Na spotkaniu pojawił się Nicholas – zaczęła tłumaczyć Isabel. – A w chwilę później zostaliśmy zaatakowani przez jakiś ludzi...

— Przez wojsko albo FBI. – Wtrącił się Michael.

— I musieliśmy uciekać – kontynuowała dziewczyna. – Rozdzieliliśmy się, a gdy później chcieliśmy ich znaleźć zauważyliśmy tylko jak jakiś samochód odjeżdża spod budynku.

— Nie mogliście za nim jechać? – Spytał Kyle, chociaż zdawał sobie sprawę, że było to bezsensowane pytanie.

— Nie, wszędzie pełno było ludzi i w najlepszym razie również zostalibyśmy złapani – wytłumaczył Michael.

— A w najgorszym? – Zapytała Maria, jednak nikt jej nie odpowiedział.

— To co teraz robimy? – Spytał Kyle.

— Jedziemy – odparł Michael, podnosząc się z sofy.

— Dokąd chcesz jechać? – Zapytała Isabel.

— Nie wiem. Musimy opuścić Nowy Jork. Niezależnie od tego kim są ci ludzie, mogą zacząć przeszukiwać teren i przy odrobinie szczęście mogą nas bardzo łatwo znaleźć.

Wszyscy z wyjątkiem Avy udali się w stronę wyjścia. Michale spojrzał na dziewczynę i powiedział:

— Co tak stoisz? Bierz swoje rzeczy i w drogę.

— Wszystkie moje rzeczy mam na sobie – odparła dziewczyna wpatrując się w Michael.

Michael spojrzał na ubranie Avy i zdał sobie sprawę, że palnął gafę. Niebardzo wiedział co odpowiedzieć, więc wymamrotał tylko:

— No to chodźmy.

*****

Gdy znaleźli się na zewnątrz Maria spytała idącego obok niej Michaela.

— Gdzie chcesz jechać?

— Już mówiłem, musimy opuścić Nowy Jork. – Odparł Michael.

— Przede wszystkim powinniśmy odszukać Maxa i Liz – bąknęła Maria.

— Najpierw musimy zadbać o własne bezpieczeństwo, a potem pomyślimy co dalej.

— Potem może być za późno – wtrąciła się do rozmowy Isabel.

— A co wy chcecie zrobić? – Spytał rozdrażniony Michael. – Macie inny pomysł? Jeśli tak, to chętnie posłucham.

— Przestańcie się kłócić – przerwał im Kyle. – Michael ma rację, najpierw musimy wyjechać z Nowego Jorkuk, a potem rozpoczniemy poszukiwania.

Cała piątka umilkła i skierowała się do vana.

— Kupiliście nowy samochód? – Spytał żartobliwie Kyle widząc białego vana.

— Musieliśmy go przemalować – wytłumaczył Michael, chociaż było to zbędne.

Kyle chciał coś jeszcze dodać, ale nagle Maria powiedziała:

— Patrzcie tam, jakiś mężczyzna idzie w naszym kierunku.

Wszyscy spojrzeli w prawo i zobaczyli wysokiego mężczyznę, ubranego w czarny płaszcz. Mężczyzna trzymał obie ręce w kieszeniach płaszcza i zmierzał w ich kierunku. Michael był gotowy w każdej chwili powalić mężczyznę swoją mocą, gdyby ten wykonał jakiś gwałtowny ruch. Gdy nieznajomy zbliżył się na odległość kilkunastu metrów i spostrzegł, że cała piątka bacznie się w niego wpatruje rzekł:

— Przysyła mnie Kal Langley.

— Co takiego? – Michael był zdziwiony i zdezorientowany. Przyglądał się uważnie mężczyźnie, który wyglądał na trzydzieścipare lat. Miał krótko ostrzyżone ciemne włosy i lekki zarost, wyraz jego twarzy był poważny i zarazem obojętny.

— Mam was zabrać na spotkanie z nim.

— Kim jesteś i skąd wiedziałeś, że tu jesteśmy? – Spytał groźnie Michael.

— Spokojnie – odparł, jakby od niechcenia, mężczyzna. – Pracuję dla Langley i moim zadaniem było was obserwować.

— Po co miałeś nas obserwować? – Isabel wyręczyła Michaela w zadaniu tego pytania.

— Takie otrzymałem polecenie.

— Czemu Langley chce się z nami spotkać? – Zapytał Michael.

— Tego nie wiem, ale najprawdopodobniej ma to związek z porwaniem waszych przyjaciół.

— Byłeś tam? – Spytał Michael, a gdy mężczyzna kiwnął twierdząco głową dodał. – Widziałeś kto ich porwał?

— Kilku mężczyzn zaatakowała ich, zabrało do samochodu i odjechało.

— A gdzie mamy spotkać się z Langleyem? – Spytała Isabel.

— Macie na niego czekać w jakimś motelu 20 kilometrów za Nowym Jorkiem.

— Dobra, jedziemy – rzekł rozkazującym tonem Michael. – Ja jadę z... jak masz w ogóle na imię?

— Tom.

— Ja jestem... – Michael chciał się przedstawić, ale Tom przerwał mu.

— Znam wasze imiona.

Cała piątka spojrzała po sobie ze zdziwieniem i podejrzliwością, ale nikt nic nie powiedział.

— Więc, ja jadę z Tomem, a reszta jedzie za nami vanem – powiedział Michael.

— Jadę z wami – rzekła Isabel.

— Nie – odparł Michael i uznał rozmowę za skończoną.

Wszyscy wsiedli do samochodów i ruszyli. Michael wraz Tomem jechali pierwsi, jako, że jedynie Tom wiedział gdzie znajduje się motel, w którym mieli spotkać się z Kalem. Pozostała czwórka jechała za nimi vanem w odległości kilkunastu metrów, nikt nie był chętny do rozmowy i przez całą drogę do motelu nikt się prawie nie odzywał. Natomiast Michael postanowił wypytać Toma o jakieś szczegóły. Gdy tylko opuścili Nowy Jork Michael rozpoczął rozmowę.

— Od dawna pracujesz dla Kala?

— Cztery lata – odpowiedział Tom nie odrywając wzroku od drogi.

— I czym się zajmujesz? Obserwowaniem znajomych Kala?

— Miałem was obserwować dla waszego bezpieczeństwa, a nie aby...

— Dla naszego bezpieczeństwa? – Zapytał Michael z trudem opanowując wzbierającą w nim wściekłość. – Jakoś twoja obecność nie pomogła Maxowi i Liz.

— Nie mieliśmy szans im pomóc...

— Nie mieliście szans? – Przerwał mu po raz kolejny Michael. – Jacy my? Wydawało mi się, że jesteś sam.

Tom spojrzał na niego z zakłopotaniem nie bardzo wiedziąc co odpowiedzieć, gdyż dostał wyraźne polecienie od Langley'a aby niczego im nie mówić.

— Patrz na drogę i odpowiadaj – rzekł twardo Michael. – Kto jest jeszcze z tobą?

— Tylko jedna osoba, Matt. Mieliśmy wspólnie was obserwować, w razie czego mieliśmy się rozdzielić...

— Gdzie on teraz jest? – Michael nie pozwolił mu dokończyć.

— Śledzi samochód, którym zabrano tamtą dwójkę.

— Możesz się z nim jakoś skontaktować? Powiedz prawdę, bo w przeciwnym razie pożałujesz.

— Nie mogę – odparł Tom spokojnym tonem, najwyraźniej groźba Michaela nie zrobiła na nim żadnego wrażenia. – Dowiecie się wszystkiego od Kala.

— Kiedy ma zamiar się zjawić?

— Dwie lub trzy godziny.

Michael pokręcił tylko głową, nie mogąc uwierzyć w to wszystko. Pozostałą część drogi przejechali w milczeniu.

Fort Worth...

Na obrzeżach miasta stał dwupiętrowy, niczym nie wyróżniający się budynek. W środku swe biura miało kilka małych firm, mimo to rzadko kiedy można było tu spotkać jakiegoś klienta chcącego coś załatwić w owych firmach. W rzeczywistości ten budynek, a właściwie pomieszczenia znajdujące się kilka metrów pod ziemią, był tajną bazą wojskową.

W jednym z takich podziemnych pomieszczeń odbywało się właśnie spotkanie, na którym obecne były tylko dwie osoby: generał Henry Brown i generał Charles McCarthy. Obydwaj panowie siedzieli przy niewielkim stole stojącym na śroku pomieszczenie. Oprócz stołu, pod jedną ze ścian znajdowało się niewielkie biurko, na którym leżał stos teczek opatrzonych pieczęcią informującą, że teczki zawierają ściśle tajne dokumenty.

— To jest wprost niemożliwe – mówił Charles McCarthy, siwiejący mężczyzna po pięćdziesiątce. – Jak wyspecjalizowany oddział może odnieść aż takie straty.

— Uspokój się Charles, wiesz dobrze, że ci kosmici dysponują nadludzkimi zdolnościami.

— Wiem, przestudiowałem wszystkie zebrane przez nas dokumenty na ich temat i nie ma takiej informacji, o której bym nie wiedział, a która znajduje się w tych cholernych aktach. Ale sam przyznaj, dziewięćdziesiąt procent strat to nie jest coś normalnego. Ci pieprzeni kosmici zrobili istną jatkę.

— Tak... – odparł generał Brown zamyślając się nad czymś. – Nie zapominaj jednak, że ci kosmici walczą również między sobą. Żołnierze, którzy przeżyli widzieli jak kosmici walczyli między sobą. Możliwe, że mamy do czynienia z dwoma grupami i trafiliśmy akurat na ich porachunki.

— Możliwe. I jeśli tak jest w rzeczywistości to będziemy mieli wielki problem z nimi. W Roswell było ich czterech. Teraz nagle okazuje się, że jest jakaś druga grupa i niewiadomo ilu ich jest. Czego oni chcą? Po co przylecieli na ziemię?

— Może przyjechali tutaj na wakacje – zażartował sobie Brown, chociaż ani on, ani McCarthy się nie zaśmiał.

— Trzeba ustalić co robimy dalej.

— Jak to co? Szukamy.

— Wątpię żeby to coś dało. Wszyscy na pewno opuścili Nowy Jork...

— W naszej sytuacji – przerwał Henry Brown – tylko tyle możemy zrobić. Możemy ich szukać i mieć nadzieję, że uda nam się trafić na ich ślad.

— Christopher Web nadal jest w Roswell? – Zapytał ni stąd ni zowąd McCarthy.

— Tak.

— To dobrze, niech nadal obserwuje rodziny tych kosmitów. A co z tymi dwoma znalezionymi w tych magazynach?

— Brody Davis i Meg Fowler – odparł Brown.

— Meg? Myślałem, że to są dwaj mężczyźni – generał McCarthy był trochę zmieszany swoją pomyłką. – Zresztą mniejsza z tym, co ustaliliście na ich temat.

— Meg Fowler, ma trzydzieści pięć lat, mieszka i pracuje w Nowym Jorku jako doradca do spraw marketingu czy czegoś takiego.

— A ten Davis?

— Przecież mówiłeś, że wiesz wszystko na temat kosmitów – rzekł żartobliwie Brown.

— A co to ma do rzeczy? – Burknął McCarthy.

— To, że Davis zajmuje się poszukiwaniem UFO i mieszka w Roswell – Brown uważnie przyglądał się swemu koledze, gdyż był ciekaw jak zareaguje na te informacje.

— W Roswell? – Spytał zdziwiony McCarthy. – Więc on i ci kosmici się znali?

— Tak. Davis prowadzi ośrodek ufologiczny, a jeden z kosmitów pracował u niego.

— A to ciekawe.

— Tak, poza tym to właśnie dzięki Davisowi dowiedzieliśmy się o miejscu spotkanie w Nowym Jorku.

— Jak to?

— Web znalazł informacje o spotkaniu w komputerze Davisa.

— Interesujące. Czyli ten Davis wiedział, że to są kosmici, tak?

— No właśnie chyba nie. Gdy nasi ludzie go przesłuchiwali to powiedział, że nie wie jak znalazł się w Nowym Jorku. Poza tym jaki byłby sens prowadzić ośrodek ufologiczny jeśli ma się za przyjaciół kosmitów.

— W tej sprawie wszystko jest możliwe i chyba już nic mnie nie zdziwi.

W tym momencie do pomieszczenia weszło trzech mężczyzn ubranych w garnitury. Zaraz za nimi do pokoju wbiegł strażnik, który zaczął się tłumaczyć z wpuszczenia do środka tych mężczyzn. Obaj generałowanie wstali ze swoich krzeseł, a McCarthy odprawił strażnika za drzwi.

— Witamy panów. Na początek proponuję aby panowie przedstawili się nam – powiedział zadziornie Brown, który przeczuwał kłopoty.

— Oddział specjalny FBI do spraw UFO – odparł jeden z nich. – Ja nazywam się David Pierce, a tamtych panów nie musicie znać.

— FBI? – Spytał zdumiony McCarthy. – Jak w ogóle tutaj trafiliście, to jest tajna baza...

— Jak widać wcale nie taka tajna – przerwał mu z lekkim uśmiechem na ustach Pierce.

— Chciałem powiedzieć – próbował tłumaczyć się generał, ale Pierce znów mu przerwał.

— Wiem co pan chciał powiedzieć i uprzedzając kolejne pytanie pragnę panów poinformować, że przejmujemy całkowitą kontrolę nad wszelkimi akcjami prowadzonymi w sprawie kosmitów. Macie zakaz prowadzenia jakichkolwiek operacji mający na celu schwytanie lub chociaż ustalenie miejsca pobytu obcych. Pokaz swoich możliwości daliście dzisiaj rano.

— Ale... – generał Brown chciał coś powiedzieć, ale agent Pierce nie dał mu dojść do słowa.

— Poza tym przejmujemy wszelkie dokumenty mające związek z tą sprawą.

Powiedziawszy to zwrócił się do swoich dwóch towarzyszy, którzy podeszli do biurka, na którym leżały dokumenty i zaczęli je pakować do walizek, które mieli ze sobą.

— Nie możecie – McCarthy próbował protestować, chociaż zdawał sobie doskonale sprawę, że nic tak naprawdę nie może zrobić. – Kto w ogóle wydał wam pozwolenie na to wszystko.

— Sami sobie je wydaliśmy – rzucił Pierce. – A poważnie mówiąc, jeśli panowie lub pańscy ludzie będzieci próbowali cokolwiek robić w tej sprawie nasi zwierzchnicy skontaktują się z waszymi i resztę swojego życia spędzicie z dala od jakiejkolwiek cywilizacji.

— Pan nam grozi? – Zapytał poważnym tonem McCarthy.

— Nie, ja tylko informuję co może się stać jeśli się nie podporządkujecie. – Odparł agent i po chwili dodał. – Powtórzę raz jeszcze. Macie zapomnieć o tej sprawie. Wojsko nie ma tu nic do gadania, to sprawa dla FBI. A teraz żegnam panów.

Pierce skinął im głową na pożegnanie po czym trzej agenci opuścili pokój zamykając za sobą drzwi. Generałowie spojrzeli po sobie ze zdziwieniem, żaden z nich się nie odezwał.

Motel, 20 kilometrów od Nowego Jorku...

Po kilkudziesięcio minutowej jeździe piątka przyjaciół i ich nowy znajomy dojechali na miejsce spotkania. Miejscem tym okazał się niewielki zajazd, na który składała się knajpa gdzie kierowcy mogli odpocząć i zjeść posiłek oraz niewielki motel gdzie można było wynająć pokój na noc. Grupa zaparkowała samochody na parkingu leżącym przy knajpie. Wszyscy zgromadzili się przy samochodzie Toma, po ich minach było widać, że są mocno zdenerowani i przestraszeni porwaniem Maxa i Liz.

— To gdzie mamy spotkać się z Kalem? – Spytała Isabel, która chciała aby Langley jak najszybciej się zjawił. Miała bowiem nadzieję, że z jego pomocą szybko odbiją porwanych przyjaciół.

— Tutaj – odparł krótko Tom.

— Świetnie – rzekł Kyle i wbił wzrok w zachmurzone niebo. – Będziemy tak stać i czekać na Kala?

— Zamknij się – uciszyła go Maria, chociaż jej również nie odpowiadała perspektywa spędzenia kilku godzin na parkingu.

— Możemy wynająć pokój w motelu – powiedział Michael.

— Twój pierwszy dobry pomysł w dniu dzisiejszym – stwierdziła Maria, po czym chwiciła go za ramię i powiedziała. – Chodź, muszę dopilnować, żebyś wynajął odpowiedni pokój.

Maria i Michael skierowali się w stronę motelu, reszta udała się powolnym krokiem za nimi.

*****

Nie dość, że pokój hotelowy był nieduży, to jeszcze przebywało w nim jednocześnie sześć osób. Cała szóstka rozsiadła się na kanapie i fotelach ustawionych dookoła niewielkiego stoliczka. Nikt nie miał ochoty na rozmowy, toteż Michael włączył stojący pod ścianą telewizor nieznanej marki i zaczął szukać jakiegoś interesującego programu.

— Co tak skaczesz po tych kanałach? – Spytała Maria, której obecna sytuacja w ogóle nie odpowiadała.

— Szukam jakiegoś meczu – odparł Michael i dodał zawiedziony. – Ale chyba nie mają tutaj kanału sportowego.

— Daj lepiej na jakieś wiadomości – wtrącił się Kyle. – Może mówią coś o ostatnich wydarzeń.

Michael przełączył na jakiś kanał gdzie leciały właśnie wiadomości i wszyscy zajęli się ich oglądaniem. Na szczęście o porannych wydarzeniach w Nowym Jorku powiedziano niewiele, gdyż policja nie ustaliła jeszcze żadnych szczegółów.

— To mają być wiadomości? – Powiedziała Maria. – Wojsko próbuje zastrzelić kosmitów, a w wiadomościach słowem o tym nie wspomnieli.

— Bardzo zabawne – odparł Michael uśmiechając się sztucznie przy tym.

— A ty czemu nic nie mówisz? – Spytał Kyle siedzącą obok niego Avę.

— Co..? – Ava najwyraźniej była myślami gdzieś indziej.

— Daj jej spokój – rzekła Isabel, która zdawała sobie sprawę, że dziewczyna jest totalnie przybita zarówno obecną sytuacją jak i wydarzeniami z ostatnich kilku tygodni. Isabel chcąc zmienić temat spytała się Toma. – Kiedy wreszcie przyjedzie Kal? Siedzimy tu już prawie godzinę...

— Przyjedzie – odparł krótko Tom, po czym wstał z fotela i wyszedł na zewnątrz zapalić papierosa.

— Strasznie drętwy ten koleś – rzucił żartem Kyle.

— Nie ufam mu – powiedział Michael. – Langley'owi też.

— W tej sytuacji możemy liczyć tylko na nich – powiedziała twardo Isabel.

Na kilka minut w pokoju zapadła cisza, którą przerwało wejście Toma, który prowadził za sobą Kala.

— Witajcie znowu – powiedział bezbarwnym tonem Kal. Widać było, że nie jest zadowolony z obecnej sytuacji.

— Co tak długo? Musimy jak najszybciej znaleźć Maxa i... – Michael nie skończył.

— A ty myślisz, że co ja przez cały ten czas robiłem? – Przerwał mu Kal, podnosząc przy tym głos. – Przez ostatnie kilka godzin ustalałem co stało się w Nowym Jorku.

— Jak to co? – Spytał zdziwiony Michael. – Na spotkaniu pojawił się Nicholas i to prawdopodobnie on ich porwał, a poza tym do wszystkiego wmieszało się wojsko albo FBI.

— Bardzo dobrze. Skoro więc wszystko wiecie to ja nie jestem wam potrzebny – Langley z trudnem powstrzymywał wzbierającą w nim złość.

— Przestańcie! – Isabel nie mogła tego dłużej słuchać, bardzo martwiła się o brata i Liz. – Wiesz gdzie zabrali Maxa i Liz?

— Tak.

— No to jedziemy – powiedział Michael i podniósł się z fotela.

— Spokojnie, najpierw musimy ustalić parę rzeczy – powiedzial Kal.

— Nie ma czasu – odparł Michael. – Jak chcesz o czymś pogadać to w samochodzie.

Gdzieś, 50 kilometrów od Nowego Jorku...

Kilkadziesiąt metrów od głównej i jedynej drogi stał stary, jednopiętrowy dom. Musiał być od dawna opuszczona gdyż cały znajdował się w stanie rozsypki. W środku domu było kilkanaście pomieszczeń, wszystkie puste z wyjątkiem jednego, w którym przebywało czterech ludzi. Max i Liz siedzieli pod jedną ze ścian, wpatrywali się bacznie w Nicholasa, który jakby nigdy nic wyglądał przez okno na teren w pobliżu domu. Czwartą osobą w pomieszczeniu był obcy, który robił za strażnika mimo, że było to całkowicie zbędne. Max nie mógł nic zrobić gdyż Nicholas uruchomił pięciokąt, który pozbawił Maxa całkowicie mocy.

Nicholas odwrócił się od okna i rozkazał tymczasowemu strażnikowi, aby ten wyszedł na zewnątrz i razem z drugim kosmitom bacznie obserwowali teren. Chłopak zdawał sobie bowiem sprawę, że reszta będzie chciała uwolnić schwytanych.

— Czego od nas chcesz? – Spytał Max.

— Od nas? To znaczy kogo masz na myśli? – odparł ze spokojem Nicholas.

— Jak to kogo? Liz, siebie...

— Od tej małej nie chcę niczego – przerwał mu chłopak. – Chcę królewskiej czwórki, a właściwie trójki.

— W takim razie wypuść Liz...

— Tak oczywiście – odparł Nicholas. – Właściwie mógłbym ją wypuścić, to i tak niczego nie zmieni, ale po co mam sobie niepotrzebnie komplikować sprawę.

— Czego ty chcesz? – Max podniósł się i spojrzał Nicholasowi prosto w oczy. – Chcesz coś od nas, od kosmitów, więc wypuść ją. To niczego nie skomplikuje.

— Przestań, stajesz się żałosny. Jak reszta przybędzie wam na pomoc chcę mieć tu was wszystkich.

— Jaka reszta? Przecież nikt nie wie gdzie jesteśmy – Max nie bardzo wiedział co powiedzieć.

— O to bym się nie martwił, na pewno nas znajdą. Ale spokojnie będziemy przygotowani i wszystkich was złapiemy.

— Ale po co? Chcecie nas zabić? – Liz spojrzała z przerażeniem na Maxa gdy wypowiedział to pytanie.

— Ogólnie rzecz biorąc, tak. A dokładnie mówiąc Kivar chcesz was zabić.

— Kivar? – Max był zdziwiony i zaczynał myśleć, że Nicholas żartuje sobie z niego.

— Tak. Bardzo się wszystkiemu dziwisz. – Nicholas zaczął spacerować wolnym krokiem po pustym pomieszceniu, lecz ani na chwilę nie spuszczał wzroku z Maxa. – Nie przystoi to wspaniałemu władcy, dlatego też postaram się wyjaśnić ci wszystko.

Nicholas poinformował Maxa i Liz, że zamierza zabrać ich na Antar przy użyciu teleportera, który jakiś czas temu wynaleźli antariańscy naukowcy. Powiedział im również, że Kivar wydał wyraźny rozkaz, aby dostarczyć całą trójkę.

— I co z nami zrobicie? – Spytał Max, chociaż domyślał się odpowiedzi.

— Oczywiście Kivar was zabije, na oczach całego narodu. Dzięki temu wszyscy zwolennicy Zana stracą jakąkolwiek nadzieję i prędzej czy później poddadzą się. Ale nie denerwuj się, bez reszty nie odlecimy, zdążysz się więc pożegnać ze swoją kochaną siostrzyczką i waszym mało rozgarniętym przyjacielem.

Max wykonał krok w stronę Kivara lecz ten natychmiast rzucił nim o ścianę i Max osunął się na podłogę. Na parę minut zapanowała cisza, którą przerwał Nicholas.

— Pozwólcie, że się zapytam. Nie wiecie co z Langley'em? Nadal siedzi w L.A. i kręci te swoje filmiki?

Odpowiedziała mu cisza, co go lekko zdenerwowało.

— Co?! Odpowiadajcie, albo zmuszę was do mówienia.

— Co ci tak zależy na nim? – Spytał Max.

— Wziąłbym go ze sobą i dał Kivarowi jaki prezent – odparł z uśmiechem na ustach Nicholas.

— A co on wam takiego zrobił? – Max pytał dalej, miał bowiem nadzieję, że uda mu się w jakiś sposób obezwładnić Nicholasa i uciec.

— Mniej więcej to samo co wy. Zdradził Kivara.

— Zdradził? W jaki sposób?

— Pomógł waszej czwórce i tym walniętym klonom, to wystarczy aby również zawisnął na szubienicy razem z wami.

— Ciekawe – Odparł Max zastanawiając się nad czymś. – Naseda też zabiliście za to, że zdradził?

— Tak.

— Tak? A ja słyszałem, że Nasedo zawarł pakt z Kivarem – ciągnął dalej Max, jednocześnie intensywnie myśląc nad wszystkim co było związane z Nasedem, Kivarem i ich pochodzeniem.

— To prawda, niestety zdradził nas, więc musieliśmy go zlikwidować.

— A potem próbowaliście zabić mnie i... – Max zawachał się na chwilę – Tess w Nowym Jorku.

— Właściwie to w Nowym Jorku chodziło tylko o ciebie. Wtedy Kivara mało obchodzili pozostali, chociaż skoro już nadarzyła się okazja to Tess faktycznie również miała zostać zabita. Ale niestety wasze klony nie grzeszyły inteligencją i delikatnie mówiąc nie wykonały zadania.

— Przecież Tess zawarła pakt z Kivarem – wtrąciła się milcząca dotąd Liz.

— Co takiego? – Nicholas spojrzał ze zdziwieniem na Liz, potem na Maxa, nie mając pojęcia o czym dziewczyna mówi.

— Właściwie to Nasedo zawarł ten pakt – sprostował Max.

— O czym wy mówicie? Jaki pakt? – Nicholas podniósł głos nie wiedząc o co im chodzi. – Kivar nie zawierał żadnego paktu z Tess.

Teraz to Max i Liz patrzyli na Nicholasa ze zdziwieniem, nie bardzo wiedzieli co powiedzieć.

— Jak to nie było paktu? – Spytał niepewnie Max. – Przecież na chwilę przed odlotem na Antar Tess powiedziała mi, że Nasedo zawarł pakt z Kivarem zgodnie, z którym Tess miała zajść w ciąże ze mną i wrócić z moim dzieckiem na Antar...

Dalsze słowa przerwał głośny śmiech Nicholasa.

— To wy nie znacie prawdy? – Nicholas był zdziwiony i widać było, że nie jest to udawane zdziwienie.

— Jakiej prawdy? – Spytał Max.

Nicholas powiedział im, że nie było żadnego paktu, o którym wiedzą od Tess. Co prawda Kivar i Nasedo zawarli tajne porozumienie, ale warunki tego porozumienie były zupełnie inne. Po powrocie Tess na Antar wyszło na jaw, że Nasedo z niewiadomoych powodów ją okłamał, Kivar nigdy nie chciał aby Tess zaszła w ciąże z Maxem i przywiozła jego syna. Mimo to Kivar postanowił wykorzystać całą tą sytuację, jednakże wszystko przkreślił fakt, że mały Zan był w stu procentach człowiekiem. Potem Kivar chciał pozbyć się Tess, gdyż jakby nie patrzeć była żoną prawowitego władcy, więc ta uciekła wraz z synem na ziemię.

— Więc po co Nasedo ją okłamał? – Max nie mógł uwierzyć w całą tą historię.

— A skąd mam wiedzieć – odparł Nicholas. – Zresztą nikt tego nie wie. Jedno jest pewne, Nasedo nie był lojalny ani w stosunku do Kivara ani do was. Widać chciał osiągnąć jakiś cel i zarówno wy, jak i Kivar, byliście mu do tego potrzebny.

— Po co nam to wszystko mówisz? – Zapytała Liz.

— Dla zabawy. Podoba mi się wasz widok, zdumionych tym wszystkim. Wielki pan i władca Antaru został zdradzony przez własnych ludzi, jak powiem o tym Kivarowi to chyba pęknie ze śmiechu – rzekł spokojnie Nicholas. – Nie myślcie sobie bynajmniej, że dowiedziawszy się tych wszystkich nowości uda wam się uciec. Podobne rzeczy zdarzają się tylko na filmach.

Po tych słowach w pomieszczeniu zapanowała po raz kolejny ciszą, którą znów przerwał Nicholas.

— A wiecie, że Nasedo jest, a właściwie był bratem Kala? – Spytał Nicholas.

— Nie – odparł krótko Max, którego wszystko co usłyszał przed chwilą bardzo przytłaczało i nie mógł w to wprost uwierzyć.

Nagle okazało się, że Nasedo, którego uważali za swego obrońcę, był zdrajcą. Max zrozumiał również, że Tess wcale nie była zdrajczynią, a przynajmniej nie do końca. Skoro bowiem to Nasedo był zdrajcą to logiczne było, że posłużył się Tess. Wychowując ją sprawił, że była mu całkowicie posłuszna i wierzyła we wszystko co mówił, co doprowadziło do tego, że w końcu odwróciła się od swojej rodziny, od Maxa, Isabel i Michaela, i zgodziła się wypełnić warunki paktu, który w rzeczywistości nie istniał.

— Zmiana planu – odezwał się nagle Nicholas. – Zabieram was już teraz na Antar, a reszta doleci jak moi ludzie ich złapią. – Wstawajcie i za mną, tylko bez żadnych sztuczek bo i tak nic wam to nie da.

— Liz zostaje na ziemi, ona nie jest Kivarowi do niczego potrzebna – powiedział ostro Max.

— No jasne, że zostaje, ale chyba chcesz się z nią pożegnać.

Max i Liz wstali i spojrzeli na Nicholasa, który zmierzał do pięciokąta leżącego na parapecie. Gdy dziewczyna spojrzała na pięciokąt do głowy przyszła jej myśl, że to urządzenie działa tylko na kosmitów, więc ona może użyć swoich mocy. Jednak prawie od razu zdała sobie sprawę, że jej moce nie uaktywniały się od kilkunastu dni i pewnie zanikły. W czasie gdy Liz zastanawiała się nad tym wszystkim Nicholas zdąrzył dojść do okna, wziąć urządzenie i teraz kierował się do drzwi, za którymi najprawdopodobniej znajdował się teleporter. Liz nie zdając sobie do końca sprawy z tego co robi uniosła prawą rękę do góry, skierowała ją na Nicholasa i cały swój umysł skoncentrowała na jednej myśli. Max spojrzał na dziewczynę, a w ułamek sekundy później na Nicholasa, którego niewidzialna siła rzuciła na przeciwległą ścianę. Max powtórnie spojrzał na Liz i na jej prawą dłoń, po której przebiegły zielone "błyski".

— Nic mi nie jest – powiedziała szybko Liz – zajmij się Nicholasem.

Max podbiegł do Nicholasa, który cały czas leżał pod ścianę. Gdy Max zbliżył się do niego okazało się, że Nicholas przy upadku uderzył głową w ścianę i leżał teraz zupełnie nieprzytomny. Maxwell podniósł leżący na ziemi pieciokąt i wyłączył go, po czym schował do kieszeni.

— Max! – Krzyknęła Liz. – Uciekajmy stąd.

W tej chwili do pomieszczenie wbiegł jeden ze strażników. Max błyskawicznie użył swoich mocy i rzucił mężczyzną o ścianę. Strażnik nie spodziewał się ataku i przez chwilę stał pod ścianą ogłuszy. Czas ten wystarczył Maxowi aby podpiec do niego i kopnąc go w plecy. Mężczyzna w ułamku sekundy zginął zamieniając się kupkę popiołu. Max i Liz wybiegli z pomieszczenia i przy drzwiach wejściowych do budynku natknęli się na drugiego strażnika. Max bez trudu sobie z nim poradził i wspólnie z Liz pobiegli czym prędzej w stronę oddalonej o kilkadziesiąt metrów drogi.

Gdy dobiegli do drogi zauważyli zbliżający się w ich stronę biały van, a zaraz zanim czarny, osobowy samochód. Max zastanawiał czy powiniene zatrzymać vana i poprosić o podwiezienie do najbliższego miasta czy też uciekać pieszo, ale gdy dokładniej przyjrzał się osobie siedzącej za kierownicą vana wszystkie wątpliwości rozwiały się. Oba samochody zatrzymały się na poboczu i wysiedli z nich Michael, Isabel oraz reszta przyjaciół. Zaskoczeniem dla Maxa był widok Kala i jakiegoś mężczyzny, który jak się domyślił pracował dla Langley'a. Maria i Liz padły sobie w ramiona, to samo uczynili Max i Isabel.

— Witaj braciszku – powiedziała szeptem Isabel. – Tak się bałam.

— Wszystko jest już w porządku – odparł cicho Max.

— Nie chcę przeszkadzać – wtrącił się Michael – ale gdzie Nicholas i jego ludzie?

— Nicholas jest w środku...

W tej chwili Max i pozostali zobaczyli wybiegającego z domu Nicholasa i trzech innych ludzi, którzy najprawdopodobniej obserwowali teren za domem. Zanim ktokolwiek inny zdąrzył zareagować, Kal uniósł rękę do góry i po chwili cały budynek eksplodował. Fala uderzeniowa była tak silna cała dziewiątka cofnęła się o kilka kroków do tyłu i zakryła twarze dłońmi.

— Gdzie Nicholas? – Spytał Michael po chwili, spoglądając na rozrzucone dookoła szczątki domu.

— Zginął – odparł krótko Kal.

— W domu znajdował się teleporter – powiedział Max spoglądając w miejsce gdzie jeszcze przed kilkunastoma sekundami stał budynek.

— Jaki teleporter? – Spytała Isabel.

— Nieważne, bardzo dobrze się stało. – Odparł Max. – Później wam wszystko opowiem.

— Wracajmy do motelu – rzekł Michael i skierował się w stronę samochodów.

— Kal – powiedział Max. – Jak rozumiem jedziesz z nami?

— Tak, a czemu pytasz? – Spytał chłodno Langley.

— Mam kilka pytań do ciebie.

Wszyscy udali się do samochodów i po chwili ruszyli w drogę powrotną do motelu.

Poprzednia część Wersja do druku