Nan

5 x 2 - Pięć razy we dwoje (5)

Poprzednia część Wersja do druku


N/A: W końcu i na podsumowanie, po paru latach – ostatnia część ;)

5.


Było gorąco. Strasznie gorąco. Właściwie to nie miała pojęcia, czemu tu przyjechała. Jest tyle piękniejszych miejsc. I chłodniejszych. Na przykład La Paz. Ale nie, to same góry. Może lepsza byłaby Lima, jest po pacyficznej stronie Andów. Tak. Albo Szkocja i Irlandia. Tam podobno zawsze pada i jest zimno. Ostatecznie, jeśli chciała palm, mogłaby być Kornwalia – tam podobno też rosną.


Tak.


Westchnęła ciężko. Pomysł przyjazdu do Meksyku nie był najlepszym pomysłem jej życia, trzeba przyznać. Ale – to jej się trafiło tak nagle, a ona od wieków nie była na urlopie gdzieś dalej. Ciągle tylko studia i studia, a potem praca. Praca, studia, studia, praca. Zwariować można. Gdyby nie ten upał, to byłoby całkiem przyjemnie...


Tess nie lubiła opalania się. Jako jasna blondynka zawsze opalała się na czerwono. Gdzie tam czekoladki – pomidor nie czekoladki. Choć z drugiej strony – Tess zawsze wolała pomidory niż mdłe czekoladki.


„Ale przynajmniej – pomyślała z niejakim ożywieniem – jest tu dużo wody”. No tak, wody tu było rzeczywiście dużo. Cały ocean. No i basen. Śliczny błękitny basen. W sam raz dla niej. Nie, nie pójdzie teraz nigdzie. Posiedzi w pokoju, przeczeka największy upał, potem pójdzie do basenu, a w nocy pójdzie nad ocean. Kiedy nie będzie tam ludzi. Nie zamierzała się kąpać... chyba. W każdym razie nie zamierzała się wtedy topić.


Chwilowo cieszyła się, ze była sama. Kyle strasznie żałował, że nie mógł przyjechać razem z nią, ale jej to w gruncie rzeczy pasowało, i była zresztą na siebie o to zła. Ale prawda była taka, ze Kyle znów coś ostatnio przebąkiwał o tym, ze mogliby spróbować raz jeszcze, a Tess owszem, kochała go -–ale to był jej przyjaciel. Nic więcej. Może kiedyś... ale już nie teraz. Nie chciała stracić przyjaciela, nie chciała go skrzywdzić, i nie potrafiła powiedzieć mu tego, że jego nadzieje są płonne. Co gorsza – wiedziała, że gdy jej matka dowie się o tym, to nie da jej spokoju. Dobrze, że udało jej się uciec od wszystkiego, choćby na dziesięć dni. Zawsze coś.


Leżała na łóżku i czytała gazetę. W końcu miała na to czas. Nawet nie zwróciła uwago na to, co zgarnęła z domu – ot, leżał stosik jakiś nieco przestarzałych gazet, to wepchnęła do walizki. Zaczęła czytać jedną w samolocie – i trafiła na coś dla siebie. Cykl felietonów „Ostrym piórem”. Podobało jej się. Pisane lekką ręką, z humorem, nieco ironiczne... tak, zdecydowanie jej się podobało. Tym bardziej, że felietonista wyraźnie rozkręcał się i z numeru na numer jego felietony były coraz zabawniejsze i bardziej błyskotliwe. Jakiś Max Evans. Imię i nazwisko niewspółmiernie banalne do treści felietonów. Chętnie pogadałaby sobie z tym facetem, wydawał się mieć głowę na karku. Choć, rzecz jasna, gazety kłamią. Pewnie pisał każdy felieton trzy tygodnie, męcząc się niesamowicie, a jego dziewczyna albo żona powykreślała połowę nudnego tekstu.


Właściwie to podobało jej się, że miała te wakacje. I że była na nich sama.


Przewróciła się na brzuch i sięgnęła po kolejną gazetę.


Kyle zawsze twierdził, że do takich miejsc należy jeździć tylko w parach, bo inaczej jest się na językach wszystkich. Ale Tess miała to gdzieś, należał jej się odpoczynek od wielkomiejskiego gwaru i tłumu, choć może miejsce nie było zbyt szczęśliwie dobrane pod tym względem – tu też były tłumy. Ale to jej nie przeszkadzało, i tak nie zamierzała plątać się między tymi ludźmi – ot, wolny strzelec. Zamierzała chodzić na plażę wieczorem i w nocy, pomimo przypływu, spać mogła do południa, a tak w ogóle to miała nadzieję na jakieś lokalne piesze wycieczki w towarzystwie jedynie aparatu fotograficznego, bez kogoś, kto brzęczałby jej nad uchem.


A już tym bardziej zamierzała unikać męskiego towarzystwa. Było jej przykro z powodu Kyle’a... ale Kyle był dla niej przyjacielem. Kiepsko im szło jako parze, wolała mieć przynajmniej przyjaciela.


I tak mogła być pewna, że Kyle będzie do niej dzwonił na wszelki wypadek co wieczór, akurat wtedy, kiedy będzie miała zamiar wyjść z pokoju.


***

—Czego tam tak wypatrujesz? – zapytała z pretensją w głosie Liz. – Mieliśmy iść do baru!


Liz dorobiła się pięknej, czekoladowej opalenizny, nie było mowy, żeby teraz zrezygnowała z pokazania się ludziom. Zwłaszcza, że biała sukienka była idealnie dopasowana do jej figury. To, że miała narzeczonego, w niczym nie przeszkadzał jej w zawracaniu w głowach innym.

—Max! – powtórzyła. – Chodź!
Max oderwał się od barierki tarasu i odwrócił głowę.

—Co? – mruknął

—Co ty tam takiego widzisz? – Liz skrzywiła lekko nos. – Mieliśmy iść do baru.

—Wiesz, jak uwielbiam tam chodzić – westchnął Max. – Wolałbym zostać w pokoju albo przejść się nad oceanem...

—O Boże, daj spokój – Liz przewróciła oczami. – Nad wodą siedzimy cały dzień, wieczorem trzeba wyjść do ludzi!


Max pomyślał, że w dzień i tak siedzą z całą zgrają ludzi, ale zachował tą myśl dla siebie. Liz – jego drobna, zwinna Liz przypominająca kociaka – była zdecydowanie zwierzątkiem towarzyskim. Choć nie da się ukryć, że bardzo pięknym zwierzątkiem z mnóstwem wdzięku.


Znał Liz bardzo długo – chodzili razem do szkoły średniej. Tak jakoś. Zawsze się w niej nawet podkochiwał i to z jej powodu na przykład wybrał zajęcia z rozszerzonej biologii, choć znacznie bardziej interesowała go literatura czy historia. Albo nawet geografia. Liz nie zwracała na niego uwagi, była jedną z tych najpopularniejszych uczennic, które zna cała szkoła. Nie zaszczyciła go nawet jednym spojrzeniem, gdy nauczyciel usadził ich razem. Dopiero pod koniec ostatniej klasy zdobył się na odwagę i zaprosił ją na bal – i ku jego niepomiernemu zdumieniu przyjęła zaproszenie.


Tak to się zaczęło. Bo przecież wszystko ma swój początek, mniej lub bardziej udany, ale ma. Podobnie jak i koniec, ale o tym Max na razie nie myślał.

—Idę sama – zdecydowała Liz z niezadowoleniem. – Wyciągnąć cię z pokoju to niemożliwość!


Max nie uważał, żeby to była niemożliwość – tyle że po prostu nie bardzo lubił tego typu rozrywki. Był raczej zamknięty w sobie i na pewno wolał zostać w pokoju, poczytać coś albo pójść nad ocean, właśnie teraz, kiedy nie było nad nim tych tłumów obcych ludzi.
Trzasnęły hotelowe drzwi i Max wiedział, że Liz wyszła. Wiedział także, że była na niego zła i że będzie ją musiał potem długo przepraszać, ale był gotów dużo zapłacić za swoją przynajmniej chwilową niezależność. Oparł się o barierkę na balkonie i wlepił wzrok w ciemny ocean szumiący nieopodal. Widział, jak grzywy kolejnych przychodzących fal mieniły się w bladym świetle księżyca, a monotonny huk fal działał wyjątkowo kojąco. Nie tylko na niego, najwyraźniej. Max dostrzegł jakąś postać oddalającą się od hotelu wzdłuż brzegu. „Jakaś dziewczyna” pomyślał błyskotliwie obserwując jak wiatr wręcz szarpał jasną sukienkę nocnej spacerowiczki.


A właściwie dlaczego nie miałby zrobić tego samego co ona – przejść się w spokoju? Sięgnął po ręcznik i wyszedł z pokoju.


***

—Tak, wiem, że się o mnie niepokoiłeś – przytaknęła Tess, starając się ukryć zniecierpliwienie. Kyle był naprawdę świetnym kumplem, ale ona miała już jakby dość jego... nadopiekuńczości. Jakby była jego młodszą siostrą albo dziewczyną. Na dłuższą metę to bywało męczące. Choć oczywiście za skarby świata nie powiedziałaby mu tego wprost. Tym bardziej, że gdyby przypadkiem dowiedziałaby się o tym Sheila Harding, Tess już do reszty nie miała by życia. Albo gdyby Sheila dowiedziała się, że Tess znowu odrzuciła Kyle’a. Tess doskonale wiedziała, że matka najchętniej wydałaby ją za Kyle’a najszybciej, jak tylko byłoby to możliwe – nawet zafundowałaby im podróż do Vegas, byle tylko przyśpieszyć ślub. Prawdopodobnie Kyle nie miałby nic przeciwko, i jedyną osobą, która się na to nie zgadzała, była ona sama, Tess. Ed Harding co prawda popierał ją, ale po cichu, w ukryciu przed Sheilą. I nawet mu się nie dziwiła.

—Kyle, jestem już dużą dziewczynką, poza tym to nie jest Irak, tylko kurort wypoczynkowy – zniecierpliwiła się nieco i poprawiła ucho torby, które wpijało jej się w ramię. – Oczywiście, że się nigdzie sama nie plączę, leżę plackiem na plaży w otoczeniu dziesiątek ludzi i już zaczynam przypominać pomidora.


Tess wychodziła właśnie z pokoju kiedy zadzwonił telefon. Zamierzała przejść się gdzieś dalej, w towarzystwie jedynie aparatu fotograficznego, poczym po krótkim namyśle zdecydowała się też wziąć jakiś ręcznik, bo może przyjdzie jej ochota wykąpać się w jakimś ładnym miejscu, no i oczywiście musiała się jeszcze wracać po butelkę w wodą, a przy okazji wysmarowała się jeszcze nawilżającym preparatem z jakimś straszliwie wysokim filtrem. W takim klimacie należy dbać o nawodnienie nie tylko od środka, ale i z zewnątrz.


Prawdę mówiąc to była tu już kilka dni i ani razu nie była na plaży. A przynajmniej – nie była na plaży za dnia, tylko wieczorem. W dzień na ogół wędrowała po okolicy. Gdyby Kyle o tym się dowiedział, to by padł na serce.

—Tak. Wiem. Muszę kończyć, pogadamy później, co? – powiedziała do słuchawki i z westchnieniem ulgi rozłączyła się. Naprawdę bardzo lubiła Kyle’a... ale czasami musiała się odizolować od wszystkiego. Miała wrażenie, że zbyt wiele od niej chcieli podczas gdy ona sama nie bardzo wiedziała czego chce.

—Tess...? – usłyszała czyjś głos za plecami. – Tess Harding?


„Świetnie” pomyślała niechętnie. „Jaki ten świat jest mały, już nie ma innych miejsc na spędzanie wakacji i urlopów”. Odwróciła się, przywołując na twarz grzeczny acz niezbyt wiele obiecujący uśmiech.

—Słucham? – zapytała bez większego entuzjazmu. Przed nią stała jakaś para – wysoki, ciemnowłosy mężczyzna i drobna, urocza kobieta opalona na czekoladkę. Grrr. Zaraz. Ona ich znała? Ten facet nie wyglądał na totalnie obcego...

—Tess Harding, prawda? – zapytał facet. Miał ładne oczy, w kolorze bursztynu, i Tess nie mogła oprzeć się wrażeniu, że już je wcześniej widziała. – Max Evans, korzystałem kiedyś z pomocy prawnej pani ojca, on ma kancelarię prawniczą, prawda?


Max Evans! W pamięci Tess otworzyły się odpowiednie klapki. Rzeczywiście, kilka lat temu klientem jej ojca był jakiś dziennikarz, Tess spotkała go raz czy dwa jak wpadła do ojca do pracy, utkwiły jej w pamięci te bursztynowe oczy... Zaraz, to przecież on – te felietony, które czytała, to chyba jego...?

—Tak, Harding&Valenti –przyświadczyła. – To pan jest tym dziennikarzem od „Ostrego pióra”?

—To ja – uśmiechnął się z lekkim zażenowaniem. – Nie sądziłem, że ktoś mnie kojarzy...

—No co pan, żartuje pan?! – zawołała Tess z oburzeniem. – Przecież one są rewelacyjne, tak lekko pisane, no i tak doskonale spuentowane...!

—Ekhm – chrząknęła towarzyszka Maxa.

—Och – zreflektował się Max. – Pani pozwoli, to jest Liz Parker, moja przyjaciółka. Liz, to jest Tess Harding, jej ojciec jest najlepszym na świecie prawnikiem!

—Miło mi – uśmiechnęła się Liz nieco sztywno, wyciągając do blondynki rękę. – Przyjechała tu pani z kimś znajomym...?

—Właściwie nie – przyznała Tess. – Jestem sama.

—Idzie pani na plażę? – zapytał Max. – Bo może pójdziemy razem.

—Nie, dziękuję – uśmiechnęła się Tess. – Nie przepadam za plażą, wolę raczej pójść na spacer, może uda mi się zrobić kilka interesujących zdjęć okolicy...

—Jest pani fotografem? – zainteresowała się Liz.

—Zamierzam być – odparła Tess.

—Och, w takim razie nie zatrzymujemy – uśmiechnęła się Liz.


„A jednak świat jest mały” pomyślała Tess odchodząc.


***


Słońce zaczynało już zachodzić. Tess siedziała na ręczniku i przyglądała się gładkiej wodzie o barwie krwi. Znalazła tą niewielką zatoczkę na samym początku pobytu tutaj i od razu ją polubiła. Zatoczka była niemal zupełnie oddzielona od reszty oceanu przez wielkie głazy, wystające nieco nad wodę, które działały jak doskonały wręcz falochron. Dodatkową zaletą tego miejsca było oddalenie od kurortu, co oznaczało, że nie było tu hord turystów z dziećmi. Zresztą, plaża dla dzieci niezbyt odpowiednia, kamienista. Ale jej to nie przeszkadzało.

—Nie będzie pani przeszkadzało, jeśli się przysiądę? – usłyszała nad sobą czyjś głos i nawet się nie zdziwiła widząc nad sobą Maxa.

—Jak pan tu się znalazł? – zapytała przesuwając się nieco i robiąc mu miejsce.

—Wyszedłem na spacer i zdaje się, że coś daleko się zapuściłem – wyjaśnił siadając obok niej.

—A Liz? – zapytała po chwili milczenia.

—Wykorzystuje ostatnie promienie słońca na plaży a potem zacznie wykorzystywać swoją opaleniznę w barze – mruknął Max i rozejrzał się dookoła. – Piękne miejsce.

—Prawda? – ożywiła się nieco Tess. – Bardzo mi się spodobało, obfotografowałam całe...

—W takim razie będę się musiał do pani uśmiechnąć po odbitki – zażartował. –Bo takie widoki jak ten zdecydowanie pomagają pisać.

—Felietony? – zapytała lekko.

—Nie, książkę – odparł.

—Pisze pan książkę? – zdziwiła się.

—Niezupełnie – uśmiechnął się z zażenowaniem. – Chciałbym. Ale nie wiem, czy ktoś by ją w ogóle przeczytał...

—Ja z całą pewnością tak – zastrzegła się natychmiast. Popatrzył na nią przez chwilę w milczeniu, poczym wstał z ręcznika.

—Co pani powie na małą kąpiel? – zapytał wyciągając do niej rękę.


Bez słowa ujęła jego dłoń i poszli w kierunku morza, w którym powoli topiło się słońce, wysyłając na świat ostatnie promienie.


KONIEC. Ale w ramach zakończenia i tak polecam film Francois Ozona:)


Poprzednia część Wersja do druku