Anonim

Kathleen

Wersja do druku

Max, Isabel i Michael jedzą razem lunch w stołówce.

—Nie mogę w to uwierzyć, Max. Wiesz co wreszcie czułam się jak zwykła normalna nastolatka, a ty to wszystko zepsułeś. Tylko dlatego, że postanowiłeś, zrobić jakiś dobry uczynek!- Isabel spojrzała na brata z wyrzutem. Odwróciła się do Michaela i zapytała- Jak mogłeś na to pozwolić?

—Hej, nie odwracaj kota ogonem. To nie ja postanowiłem zamienić się w głupiego super bohatera.-Michael wgryzł się w kanapkę. Max milczał.
Do stolika podeszła Kathleen. Położyła na stoliku tacę, na której ustawiona była sałatka i butelka mrożonej herbaty. Dziewczyna usiadła obok Maxa, odrzucając swoje długie, ciemne włosy do tyłu. Spojrzała badawczo najpierw na rodzeństwo Evansów, a potem na Guerina.Zauważyła na twarzach Isabel i Michaela przygnębienie i zirytowanie. Twarz Maxa jak zwykle nie wyrażała nic.

—Hej, coś się stało?- zapytała, choć znała odpowiedź. Na horyzoncie pojawił się ktoś zainteresowany ich kosmicznym pochodzeniem. Pewnie FBI albo turyści z Ohio.

—Wszystko będzie OK. Powinniśmy tylko zachowywać się jak dotychczas, normalnie.- Odezwał się Max, ale najwyraźniej nie mówił do niej, tylko do siedzących na przeciwko- do Isabel i Michaela.

— Normalnie?!! To jest twój plan Max? Nie rozumiesz, że to tylko kwestia czasu zanim nas zgarną, i oddają w ręce jakiejś agencji rządowej, która będzie nas badać a potem nas unicestwi!!- Isabel wstała z krzesła, wbijając w brata wściekłe spojrzenie.

—Max, ona ma rację. Jesteśmy straceni. Pora wyjechać z Roswell.- Michael także wstał, ale był od niej znacznie spokojniejszy, co całkowicie nie pasowało do jego gwałtownej i buntowniczej natury.

—Hej, ja też tu jestem!- zwróciła im uwagę Kathleen, czując się całkowicie zignorowaną i pominiętą.

—Michael, Isabel wszystko będzie dobrze. Liz nas nie wyda, jest inna.- Max nawet nie spojrzał na Kathleen, która powoli traciła cierpliwość.

—Dowiem się wreszcie o co chodzi? Dlaczego mamy wyjeżdżać z Roswell? I kto to jest Liz?- dziewczyna omiotła całą trójkę pytającym spojrzeniem. Isabel wzruszyła ramionami.

—Niech nasz super bohater ci powie.- zadrwiła.

—Max?- Kathleen wiedziała, że Max to jedyna osoba od której czegokolwiek się dowie. Chłopak milczał przez chwilę, aż w końcu powiedział.

—Wczoraj...Michael i ja byliśmy w CrashDown. Jakiś dwóch typów zaczęło się awanturować, jedne wyciągnął broń i wystrzelił...kula trafiła Liz Parker. To moja partnerka na biologii. Nie mogłem pozwolić jej zginąć!- skończył.

—A jego słodka kelnereczka i partnerka z laboratorium wyda nas Valentiemu!- dodała kąśliwie Isabel.

—Uzdrowiłeś ją na oczach WSZYSTKICH?- Kathleen nie wiedziała co myśleć. Jak mogła złościć się na brata za uratowanie życia dziewczynie. Mogła jednak złościć się za to, że przez niego mogą trafić w łapska agentów FBI.

—Byliśmy ukryci za ladą. Widział to tylko Michael.- wyjaśnił Max.

—I ta blondynka, Maria.- mruknął Michael.

—Liz Parker i Maria DeLuca?- upewniła się Kathleen. Kojarzyła je z szkolnego korytarza. Nie miały wspólnych zajęć, a Kathleen nie chodziła do CrashDown jak Max, Isabel i Michael. Kilka razy usłyszała od panny Evans, że Max kocha się w Liz, ale zignorowała to. Isabel lubiła plotkować.

—Dokładnie one dwie.- Isabel wzięła z poręczy krzesła swoją torebkę- Zamiast siedzieć tu i zastanawiać się czy nas wydadzą czy nie, lepiej zwiewajmy.- Michael przyznał jej racje, skinięciem głowy.

—Tak nagle? Tak szybko?- Kathleen spojrzała na nich zdumiona. Kilka minut temu chciała tyko zjeść sałatkę w towarzystwie rodzeństwa i chłopaka, a teraz musi wyjeżdżać, byle tylko nie zgarnęły ich władze rządowe?

—Wiedzieliśmy, że to kiedyś nadejdzie. Byliśmy na to przygotowani, więc...trzeba się zbierać!- Michael uśmiechnął się kwaśno. Dla niego podróż była szansą ucieczki z Roswell przed ojczymem, Hankiem. Max, Isabel i Kathleen mieli kochających przyszywanych rodziców, a on mógł liczyć tylko na siniaki i krzyki.

—Jeśli widziałeś to tylko ty i Max...a ta Liz nas nie wyda...-Kath patrzyła na Isabel i Michaela, licząc na to że się złamią, że przestaną straszyć FBI, a najlepiej- powiedzą, że to był kretyński żart.

—Nie bądź śmieszna, skarbie...-Michael rzadko kiedy mówił do niej "skarbie"- Max nas wkopał. Koniec z wygodnym życiem.

—Max, powiedz coś!-poprosiła go Kath.

—Jeśli chcesz- jedź z nimi. Ja zostaję. To nie w moim stylu, nie zostawię tutaj rodziców i...

—I Liz?- dokończyła za niego Isabel- Max, czy do ciebie nie dociera fakt, że twoja Liz i jej przyjaciółka Maria wiedzą już, że z tobą jest coś nie całkiem? Pójdą do szeryfa, a ten od razu skojarzy sobie historyjkę o dzieciach na pustyni. Połączy to z naszymi nazwiskami i....koniec.

—Zostanę z Maxem. Już wiele razy próbowali się do nas dobrać, teraz będzie podobnie i zainteresowanie minie....- broniła Maxa Kath.

—Tyle, że wcześniej interesowali się nami nawiedzeni turyści, a teraz prawdę o nas znają dwie panienki. Nawet jeśli Valenti zignoruje ich bajeczkę, co jest mało prawdopodobne, to i tak będziemy mieć ciężko w szkole.- Isabel tylko pokręciła głową.

—Jeżeli chcecie- jedźcie. Ja zostanę z Maxem. Jestem fair. W przeciwieństwie do was...-Kath było ciężko. Bała się o siebie i przyjaciół. Była prawie pewna tego, że Liz i Maria nie zapomną o cudownym uzdrowieniu Parker przez Maxa. Wiedziała też, że Valenti nie zignoruje ich newsa. Ale nie chciała zostawiać Roswell i rodziców. Nawet jeśli maiło ją to kosztować niewiadomo ile. Choćby rozstanie z Michaelem, którego kochała.

—Kath...-Michael spojrzał na nią, nie wiedząc co powiedzieć. Teraz zrozumiał, że dziewczyna uparła się przy swojej decyzji, że jej nie zmieni. Taka właśnie była.

—Michael, jeżeli wyjedziesz-rozumiem.- powiedziała, choć nie była tego taka pewna. Poczuła by się opuszczona, a nawet zdradzona. Przecież obiecał jej, że zostaną razem na zawsze. Ale przecież on też miał prawo się bać FBI...tego co się z nimi stanie. Nie mogła wymagać od niego aż tyle.

—Jesteście chorzy. Oboje. Przecież już dawno temu ustalaliśmy, że wyjedziemy z Roswell....-oczy Isabel aż zaiskrzyły ze złości.

—Ale nie mieliśmy wyjeżdżać tak szybko, nagle i w dodatku bez planu Dokąd chcesz jechać?- Kathleen zapytała ją spokojnie, ale stanowczo.

—Gdziekolwiek. Ważne, żebyśmy byli daleko stąd, bezpieczni... – stwierdziła Isabel.

—Dobra!- Kathleen skinęła głową- Szerokiej drogi!

—To nie fair! Mieliśmy trzymać się razem!- Michael ponownie opadł na krzesło.
Isabel spojrzała na wszystkich po kolei, w końcu też opadła na krzesło, zła i zrezygnowana.

—Teraz użyję paskudnego słowa: "kompromis". Jeśli w ciągu tygodnia Liz nas nie wyda- zostaniemy. Ale jeżeli jutro przed naszym domem będą stały policyjne wozy- Adieu Roswell! Używamy naszych mocy i uciekamy!- zaproponowała Isabel. Reszta zgodziła się chętnie bądź mniej chętnie.
*****

—Naprawdę wyjechałbyś z Roswell beze mnie?- Kath spojrzała na Michaela z powagą. Siedzieli na jej łóżku, ona wtulając się w jego pierś, on wąchając jej włosy.

—A ty naprawdę zostałabyś w Roswell beze mnie?- odpowiedział pytaniem.

—Może...-odpowiedziała z lekkim uśmiechem, a on pocałował ją namiętnie w usta.

—Nigdy więcej nie rób mi podobnych numerów!- ostrzegł ją "groźnie". Kath roześmiała się.

—To ty nigdy więcej nie rób mi takich numerów! Myślałam, że na serio zostanę z Maxem w Roswell. SAMA!
Michael przytulił ją do siebie, spoważniał.

—Pamiętaj, gdyby coś nam zagrażało- wynosimy się. Bez żadnego "ale"!
Kath zamknęła mu usta pocałunkiem. Cieszyła się, że nie wyjechał i nadal jest z nim. Skrycie jednak bała się jutra...
C.D.N
























Wersja do druku