age

Genetyczna pomyłka (6)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Genetyczna pomyłka
(część szósta)
Centrum zainteresowania

Mieszkanie Michaela.

— Więc o co chodzi z tymi chromosomami?

— Zapytasz mnie o każde słowo nie używane codziennie przez zwykłych śmiertelników, które jest w twoich notatkach?

— A potem przejdę do twoich notatek.

— Michael kończy swoją zmianę dopiero za cztery godziny. Poza tym jak długo zamierzasz spędzać tu czas pilnując nas jak przyzwoitka?

— Nie chodzi mi tylko o robienie za przyzwoitkę.

— Nie?

— Nie na mojej podłodze.

— Część Michael.- przywitała się Liz.- Skończyłeś wcześniej?

— Mam mecz.- rozsiadł się na kanapie a torbę z zakupami położył obok siebie i wyjął chipsy.
W pokoju rozległy się odgłosy z telewizora. Max zaczął składać książki, ja talerze rozłożone wokół nich.

— Spacer?- zaproponował Max.

— Jasne.

— Tylko nie pod moim oknem.- ruszyliśmy do drzwi.- Ani nie pod drzwiami. Zamówiłem pizzę i będę musiał za nie wyjrzeć.

Park.

— Dobra. Zaczynaj.- stanęłam w miejscu, zmuszając go do tego samego.

— Co?- Max wydawał się nie rozumieć.

— Chcesz o coś zapytać. To po tobie widać.

— A odpowiesz?

— Istnieje możliwość, że podzielę się z tobą moją skromną wiedzą.

— Opowiedz mi coś o sobie.
Chwilę szliśmy w milczeniu.

— Miałam różowe włosy, kocham cię i zamierzam zostać biologiem. A ty?
Wybrałam mniej wstrząsającą wersję.

Wróciłam kilka godzin później. Ostatnia przeszła mi na przekonywaniu Maxa, że nie musi mnie odprowadzać ani tym bardziej wpadać na colę.

— Jak mecz?- próbowałam się zainteresować.

— Większość zawodników była tak zainteresowana jak ty.

— Przykro mi.

— Męczący dzień?

— Pytał o moją przeszłość.- usiadłam obok niego i zajęłam się zawartością, a właściwie końcówką zawartości torby z zakupami.

— Ja nie będę powtarzał jego błędów.

— Dzięki.

— Nie zapytam o przeszłość, ale może powiesz mi gdzie tabasco?

— Na górnej półce w szafce. Było na wierzchu...

— I tak miało pozostać. Jesteś tu dwa tygodnie i już mieszasz.

— Obiecuję poprawę.
Torba opustoszała a my zasnęliśmy na kanapie przed telewizorem.

Następnego dnia. Szkolny korytarz.

— Jeszcze się nie pogodziłaś z jej obecnością?- Isabel z niedowierzaniem spojrzała na Tess.

— Twój brat i ja...

— Tak, wiem. Przeznaczenie.

— Nie rozumiesz.

— Nie, to ty nie rozumiesz. Od dwóch tygodni ciągle słyszę tylko Liz to, Liz tamto. Czy ty, Max i Michael macie na jej punkcie jakąś obsesję?! Kup sobie chomika, błagam.

Pora lunchu.

— Dzisiaj nie jemy.- oświadczyła Maria, ciągnąc mnie na boisko.

— Jesteś pewna?

— Najzupełniej. Mam trzy pytania. Max? Michael? Twoi rodzice?

— Kocham go. Mieszkam z nim. Nie znani.

— A wracając do Michaela... Nie patrz tak na mnie. On nie nosi nazwiska Evans.

Przy stoliku.

— Nie przeszkadza ci, że nic o niej nie wiesz?- Max patrzył na przyjaciela niepewnym wzrokiem.

— Nie.- Michael nie zastanawiał się nad odpowiedzią.
Ostatecznie coś tam wiedział. Słysząc temat Isabel kręci głową i idzie do stolika przy którym siedzi Alex.

— Umiesz mówić o czymś innym niż Liz?- pyta.

— Tak.- odpowiada niepewnie Alex.

— W takim razie jem z tobą.

Trzy kartkówki, tłumy w Crashdown i brak kolacji zdecydowanie odbiły się na moim samopoczuciu. Kiedy mam taki nastrój jak dzisiaj lepiej nie wchodzić mi w drogę. Ktoś jednak tego nie wie. Nasedo. Próbuję go wyminąć, ale staje mi na drodze. Przypominają mi się ostrzeżenia Kala.

— Kim jesteś?
Oryginalne pytanie.

— Gra w otwarte karty? Nie za wcześnie?
Normalnie grałabym idiotkę, ale na oko widać, że chce mnie zabić bez zbędnych wstępów. Sęk w tym, że im bardziej tracę panowanie nad sobą tym mniej panuję nad mocami. Kiedy uderza o ścianę za sobą słyszę dźwięk przewracających się pojemników na śmieci. No więc zrobiłam to. Strategia "jestem człowiekiem bez względu na wszystko" przestała obowiązywać. Biegnę przed siebie. Chcę być w domu. Chcę oglądać telewizję i słuchać monosylabicznych odpowiedzi Michaela. Potrzebuję tego jak nigdy dotąd. Nikt wcześniej nie chciał mnie zabić.

Wchodzę do mieszkania. Trzaskam drzwiami. I opieram się o nie próbując złapać oddech. Od razu zwracam tym uwagę Maxa i Michaela.

— Co się stało?- pyta Max i mnie obejmuje. Michael stoi obok.

— Twój opiekun tylko próbował mnie zabić.- silenie się na dobry humor nie wychodzi mi dziś specjalnie dobrze.

— Wiesz?- pyta, ale to po spojrzeniu Michaela poznaję, że palnęłam głupstwo.
Trudno. Brnę dalej.

— Że chodzę z kosmitą?- sadza mnie na kanapie.
Na moich rękach widzę zielone błyski. Nie tylko ja.

— To zaraz minie.- mówię jakbym chciała ich uspokoić.
Tylko jak uspokoić siebie? Jeśli Nasedo się domyśli to może mnie nie zabije. Może zawiadomi Zana. Czuję, że Max mnie przytula. Mocno. Zan w większym stopniu potrafi wykorzystywać swoje zdolności.

Budzę się następnego ranka na kanapie przykryta kocem. Max i Michael natychmiast przerywają rozmowę.

— Nasedo twierdzi, że jesteś Skórem, wrogiem.- słowa Maxa przynoszą ulgę.

— Wierzysz mu?- patrzę mu prosto w oczy.

— Nie.

— Powiedziałem mu.- Michael patrzy na lodówkę.

— Zdecydowaliśmy, że zachowamy to dla siebie.- mówi Max. Tego się nie spodziewałam.

— A Nasedowi powiemy, że jesteś Skórem.

— Wrogiem? Świetnie.
Mogą w to nie wierzyć, ale ja naprawdę się cieszę. I tak zostałam Skórem.

Trzy godziny później trafiłam do szkolnej toalety i natknęłam się na Isabel.

— Powiesz mi gdzie mój brat był wczoraj w nocy?

— Rozmawiał z Michaelem.- nie kłamię.

— Na zewnątrz. Idziemy.
I tak oto znowu wagaruję.

— Szybko dogadałaś się z Michaelem. To nie łatwe.

— Wiem.

— Michael jest dla mnie jak brat.

— Dla mnie również.
Tego się nie spodziewała.

— Może się dogadamy.

— A słyszałaś już, że jestem Skórem?
Ja tylko staram się uniknąć niedomówień. No i dzielę się dobrymi wiadomościami.

Wracając na dwie ostatnie lekcje natknęłam się na Tess.

— To miło, że jesteś wrogiem.

— Tak, dlaczego?

— Bo teraz mogę cię zabić.

— Nie ma jak odpowiednie wychowanie. Najpierw twój opiekun, teraz ty. To zaczyna się robić dość nudne.
Znów zaczynam nad sobą panować.

Pustynia. Popołudnie.

— Często wywozisz swoje dziewczyny na pustynię?- pytam Maxa.

— Tylko te najbardziej wyjątkowe. Miło, że znowu się uśmiechasz. Chcę ci coś pokazać.
Nie wiem jakiej oczekiwał reakcji z mojej strony, ale nie cierpię widoku czterech inkubatorów.

— Możemy już iść?- pytam kilka sekund potem jak weszliśmy.- dotykam ściany, czuję coś dziwnego. Kal mówił coś o Granolicie.

— Jak chcesz.
Teraz już wiem, że nie wyklułam się z czegoś takiego. Tylko co to oznacza? Czy Tess naprawdę...?

Mieszkanie Michaela.

— Ona musi umrzeć.

— Nie. Więcej, jak ją choćby tkniesz to zaliczysz coś bardziej interesującego niż tych parę siniaków.

— Ja nie miewam siniaków. Poza tym wiem, że część Skórów opowiada się po twojej stronie, ale pamiętaj, że mimo wszystko ona jest wrogiem.

— Zapiszę to sobie, żeby nie zapomnieć.

Mieszkanie Michaela. Kilka godzin później. Kanapa.

— Świetnie sobie radzisz.

— Tak.

— Jak na wroga. Świetna taktyka.

— Nie wiem o czym mówisz.

— O wykorzystywaniu króla na kanapie jego zastępcy.

— W takim razie musimy przestać.

— Tak?- lekko zawiedziony ton głosu.

— Byłam dzisiaj w biurze twojego ojca. Jestem już dorosła, a deprawacja nieletnich...- nie pozwolił mi dokończyć.

— Nie na mojej kanapie.

Koniec części szóstej.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część