age

Genetyczna pomyłka (5)

Poprzednia część Wersja do druku Następna część

Genetyczna pomyłka
(część piąta)
Sobotnia wycieczka, niedzielny obiad i poniedziałkowe plotki o piątkowej nocy

Sobota. Godzina 7.00. Przed domem Evansów.

— Zwykle wyjeżdżamy o 10.00.- stwierdził sucho Max, gdy Isabel i Tess wyszły z domu.- Potrzebujecie więcej czasu na dręczenie Liz?

— Nie przesadzaj braciszku.- Isabel miała już dosyć tej sytuacji, ale nie zamierzała się do tego przyznać.- Po prostu chcemy zajrzeć do większej ilości sklepów.

— Właśnie.- potwierdziła Tess.- Może więc już ruszymy i pojedziemy po twoją... koleżankę.

— Dokąd?

— Jak to dokąd?- spytała Isabel.

— Pytam o adres Liz.- Max czuł się jak idiota.

— To nie wiesz gdzie ona mieszka?- tego Tess chyba się nie spodziewała.

— Cześć.- przerwałam im dyskusję- Chyba nie czekaliście na mnie długo?

— Liz, myślałyśmy...- zaczęła Tess.

— ..., że jeszcze śpię?- przeszło mi przez myśl.- Niestety podobnie jak wy jestem kosmitką i potrafię obyć się bez snu.

— Jedziemy?- przerwał ciszę Max.

— Ja jestem gotowa.- uśmiechnęłam się.
Usiadłam na miejscu obok kierowcy. Ryzyko wynosiło 50%. Nie mogłam więc postąpić inaczej.

Zakupy były ciekawym przeżyciem. Isabel brała wszystko co mogło uchodzić za choć trochę eleganckie, a Tess wszystko na co nie zużyto zbyt wiele materiału. Max nie mógł za nimi nadążyć więc prawem rzeczy chodził po sklepach ze mną. Nie oszczędzałam. Robiłam to przez większość życia w Nowym Jorku. Poza tym potrzebowałam sporo nowych ciuchów. W drodze do Roswell kupiłam ich tylko trochę i już nosiłam prawie wszystkie.

— Zamierzasz to wszystko kupić?- Isabel zmierzyła dziwnym spojrzeniem to co wybrałam.

— Wiesz jak to jest. Przeprowadzka. Coś się zgubi, coś zniszczy, coś innego przestało pasować.- powiedziałam i dodałam w myślach.- Na przykład do małej mieściny jaka niewątpliwie było Roswell.
Biedny Max. To on zaniósł wyniki naszego polowania do samochodu, kiedy my udałyśmy się do fryzjera. Zresztą, kiedy mierzyłam ubrania, odniosłam wrażenie, że mu się w nich podobam. Nie zostanę jednak miss skromności.

Przesłuchanie zaczęło się od zwykłej rozmowy na temat: "Czy tam gdzie ostatnio mieszkałam miałam dobrego fryzjera, czy są tam fajne sklepy, itd.?".

— Więc gdzie mieszkałaś?- Isabel straciła cierpliwość do paplaniny Tess.
Ja zresztą też

— W Phoenix.- zdecydowałam w ostatnim momencie.

Runda druga. Obiad.

— Zanim przyszłaś doszliśmy do wniosku, że nie wiemy gdzie mieszkasz.- zaczęła Tess.

— Właśnie. Nawet Max.- kontynuowała Isabel.- Może teraz się tego dowiemy.- starała się nadać swojemu pytaniu lekki ton.
Te ich przesłodzone głosiki. Panuj nad sobą Liz. Ten dzień kiedyś się skończy.

— Właściwie to mój aktualny adres wam się do niczego nie przyda.- wzięłam głęboki oddech.- Jutro się przeprowadzam.

— Tak?- kolejna rzecz, której Tess się po mnie nie spodziewała.- Dokąd?- od razu było widać, że chciałaby, żeby była to co najmniej Australia.

— Do Michaela.- powiedziałam, patrząc na Maxa, który w tym momencie zakrztusił się colą.

— Gdzie?- zapytał, kiedy już w miarę do siebie doszedł.

— Do Michaela.- powtórzyłam.

— A twoi rodzice?- Isabel szukała wyjścia z ślepej uliczki, do której zabrnęła nasza rozmowa.

— Nie mam rodziców.- moje orzeczenie pogorszyło jeszcze sytuację.

— Ale masz szesnaście lat.- Isabel wyglądała jakby ze strachem czekała na moją odpowiedź.
I słusznie.

— Zamierzam poprosić waszego ojca o pomoc w uwłasnowolnieniu. Mam być u was jutro na obiedzie.
Nie padło więcej pytań na temat mojej osoby, ale miałam wrażenie, że Max jeszcze dopomni się o wyjaśnienia.

Godz.16.00. Czas na kino.
Isabel i Tess poszły po bilety, ja i Max po popcorn i colę.

— Kiedy dogadałaś się z Michaelem?- spytał.- Dwa dni temu nie wiedział nawet jak masz na imię.

— Tak jakoś wyszło.- marniejszego wyjaśnienia nie mogłam wymyślić.- My będziemy tylko razem mieszkać.- zabrzmiało nie tak jak powinno.- To jeszcze nic nie znaczy.- rzuciłam szybko.

— A dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej?
Już miałam odpowiedzieć, kiedy zdałam sobie sprawę, że stwierdzenie typu "Michael był u mnie wczoraj w nocy" nie załagodzi sytuacji.

— Max, znamy się trzy dni.- to też nieciekawie zabrzmiało.- Lubię cię i nie chcę tego psuć, ale muszę gdzieś mieszkać.- nareszcie się uśmiechnął.

— Przepraszam. Zachowałem się jak...

— ...typowy samiec.

— Właśnie. Potrzebujesz pomocy przy tej przeprowadzce?

— Michael załatwił jakiś transport dla mojego łóżka, szafy, półki na książki, lustra i kilku kartonów z książkami.

— Książki? W mieszkaniu Michaela?

Mieszkanie Michaela. 23.33.
Michael otworzył drzwi.

— Co to znaczy, że będziesz mieszkał z moją dziewczyną?!

— Cześć Max.

— Słyszałeś pytanie?!

— Tak, ale nie wiedziałem, że już jest twoją dziewczyną.

— Czepiasz się szczegółów.

— Ciężki dzień?

— One nie powinny przebywać w tym samym miejscu. To powinno być zakazane.

Niedziela 6.00.
Nie ma jak być rannym ptasz... kosmitą. Bez znaczenia, jedno lata, drugie też. Jedno ma skrzydła, drugie statki międzygwiezdne. Otwieram drzwi i widzę o jednego kosmitę za dużo.

— Max?

— Pomyślałem, że jednak wam pomogę.
Weszli i wszystko wynieśli w pół godziny. Michael wziął ostatni karton, Max moją rękę i to by było na tyle jeśli chodzi o moją pierwszą namiastkę domu.

Max wyszedł dopiero jak go przekonałam, że muszę się rozpakować przed obiadem u jego rodziców stwierdzeniem:

— Rozpraszasz mnie.
Kiedy wyszedł kwestię rozpakowania się załatwiłam niezbyt ludzkim sposobem, coś jak siłą woli.

— Było dwóch opiekunów.- zaczął Michael.

— Ten, który zabrał mnie z domu dziecka nazywał się Kal. Obecnie nie żyje. Drugi to Nasedo?

— Tak. Musisz na niego uważać.

— Wiem.- widząc jego pytające spojrzenie dodałam.- Kal ostrzegał, że Nasedo zabije mnie przy pierwszej okazji.

— Dlaczego?

— Tego mi nie powiedział.
Nie żebym się nie domyślała, ale wolałam jeszcze zaczekać z mówieniem komukolwiek o drugim zestawie.

— Na razie Nasedo nie próbował.- zauważył Michael.

— Na razie Nasedo nie wie kim jestem.

— A kim jesteś?

— Dobre pytanie. Niestety nie mam jeszcze na nie żadnej wiarygodnej odpowiedzi. Kim jest Tess?

— Według Naseda królową i żoną Maxa.

— Avą?- wymknęło mi się.

— Tak. Skąd wiesz?

— Kal coś wspominał.

U Evansów atmosfera była trochę napięta. Michael i Max nie pozwolili mi dość do słowa. Odniosłam wrażenie, że już im tak zostanie. Nie żebym miała jakieś wizje. Po prostu przeczucie. Isabel przyglądała się temu wszystkiemu podobnie jak ja w milczeniu. A Tess udowadniała mi, że ma świetny kontakt z panią Evans. Na szczęście ten dzień też musi dobiec końca. Zaraz. Była tu wczoraj rano. Dzisiaj je obiad i to na pewno nie pierwszy raz. Czy ta dziewczyna nie ma własnego życia? Przecież Max ma jej wyraźnie dosyć. Godności też jej pewnie brakuje. Jeśli pewnego dnia się do niej upodobnię to będzie mój koniec.

Nasedo zastanawiał się nad tym co się działo. Co Michael ma do tej dziewczyny? Tess powinna była ją sprawdzić. Tymczasem nie zdobyła nawet kropli jej krwi. Najpierw Max, teraz Michael. Jeszcze się okaże, że Tess straci też poparcie Isabel.

Poniedziałek. Pora lunchu.
Rozmawiałam sobie spokojnie z Alexem, kiedy uprzytomniono mi w jak małym miasteczku mieszkam.

— Liz, trzymaj się.- po tym oświadczeniu siadającej obok mnie Marii jeszcze się trzymałam.- Jesteśmy twoimi przyjaciółmi i nigdy nie uwierzymy w te bzdury.

— W jakie bzdury?- nie byłam zbyt pewna czy chcę wiedzieć.

— Sam mówi, że Val dowiedziała się od....

— Przejdź do sedna. Błagam.

— Ktoś twierdzi, że widział jak Michael Guerin wychodził od ciebie w piątek, a właściwie w sobotę o 2.00.

— To prawda.

— Co?! A Max Evans?

— Nic mnie nie łączy z Michaelem. My tylko razem mieszkamy.
Teraz Maria przyłączyła się do Alexa, który od dłuższej chwili nie mógł wydobyć z siebie głosu. Czas na kolejną porcję wyjaśnień.

Przy innym stole.

— Co ona z wami zrobiła?!- Isabel była wściekła.- I co to za pomysł ze wspólnym mieszkaniem?

— Teraz będę płacił tylko połowę rachunków. Uznaj, że zrobiłem to dla pieniędzy.

— A ja nie umiem grać w bilard.
Czoło Isabel zetknęło się kilka razy z blatem stołu.

Znowu tradycyjne grzebanie w szafce.

— Myślisz, że ze sobą chodzimy?

— To dość prawdopodobne.

— Umówimy się popołudniu?- usłyszałam po chwili.

— Umówiłam się z twoim ojcem w jego biurze.

— To może później?

— Mam zmianę w Crashdown.

— Może będę w okolicy i może usiądę w twoim rewirze.

— I zjesz danie przyrządzone przez Michaela.

— Co?

Kiedy wychodziłam od ojca Maxa spotkałam szeryfa. Wtedy już wiedziałam, że moje kłopoty dopiero się zaczęły. Przecież wszystkie dostarczone przeze mnie papiery były sfabrykowane.

Crashdown.

— Dobrze, że nie muszę nosić czułek.- Michael przygląda się Liz z kpiącym uśmiechem.

— Poprzekładam twoje płyty Metallici.

— Ani się waż.

Kilka minut później.

— Dwa latające spodki.

— Zaraz.

— Michael? Znaczy się Guerin?- Maria nie wierzyła własnym oczom.

— Chyba tak się nazywam.

— Co ty tu robisz?

— Dwa latające spodki.

Koniec części piątej.

Poprzednia część Wersja do druku Następna część